Uzyskaj dostęp do tej i ponad 250000 książek od 14,99 zł miesięcznie
Los od początku nie obchodził się zbyt łagodnie z Blair O'Brien. W młodości dziewczyna musiała stawić czoła śmierci najbliższej osoby, a kilka lat później splot tragicznych wydarzeń sprawił, że postanowiła opuścić rodzinne miasto.
Przeprowadziła się do Edynburga, ukrywając przed najbliższymi powód swojej ucieczki. Wiedziała, że musi ich chronić nawet za cenę własnego szczęścia. Mimo złamanego serca Blair nigdy się nie poddała. Napędzana żądzą zemsty wyznaczyła sobie cel, do którego sumiennie dążyła.
Dzięki ciężkiej pracy osiągnęła sukces i zyskała tytuł jednej z najlepszych dziennikarek śledczych w kraju. Kiedy była już blisko wypełnienia swojej misji, niespodziewanie na jej drodze stanął mężczyzna z przeszłości. Mężczyzna, o którym nie była w stanie zapomnieć. Niezależnie od upływu czasu ich uczucia i namiętność na nowo się odrodziły.
Problemem obojga były jednak ich pilnie strzeżone tajemnice i niejasne intencje. On zapragnął się dowiedzieć, co było powodem jej zniknięcia, a ona chciała z rozumieć, jak udało mu się ją odnaleźć.
Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:
Liczba stron: 328
Odsłuch ebooka (TTS) dostepny w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:
WYDAWNICTWO DLACZEMU
www.dlaczemu.pl
Dyrektor wydawniczy: Anna Nowicka-Bala
Redaktor prowadząca: Marta Burzyńska
Redakcja: Ewa Hoffmann-Skibińska
Korekta językowa: Patryk Białczak
Projekt okładki: Izabela Starosta/Agnieszka Zawadka
Konwersja do wydania elektronicznego
P.U. OPCJA
WSZELKIE PRAWA ZASTRZEŻONE
WARSZAWA 2022
Wydanie I
ISBN: 978-83-67357-43-2
Zapraszamy księgarnie i biblioteki do składania zamówień hurtowych z atrakcyjnymi rabatami. Dodatkowe informacje dostępne pod adresem: [email protected]
Dla mojego męża –
za wszystkie dotrzymane obietnice.
Kocham Cię.
Blair, 17 lat Wrzesień, Newcastle, Irlandia Północna
Stałam nad pustą, otwartą walizką jak sparaliżowana. Wiedziałam, że jeśli zacznę się pakować, nie będzie odwrotu. Mimo to nie mogłam odkładać wyjazdu w nieskończoność. Musiałam to zrobić, nie miałam żadnej alternatywy.
Ucieczka była dla mnie równoznaczna z tchórzostwem i właśnie to napawało mnie odrazą. Niczego nie bałam się tak bardzo, jak upodobnienia do własnego ojca. Moje zachowanie świadczyło jednak o tym, że niedaleko pada jabłko od jabłoni. Miałam zrobić dokładnie to samo, co on lata temu. Po prostu zniknąć, tylko że w moim przypadku powodem nie była przegrana walka z nałogiem.
W końcu zebrałam się w sobie i zaczęłam automatycznie wrzucać do walizki cały swój dobytek. Działałam jak na autopilocie. W środku byłam pusta, w moim wnętrzu rozgościła się w najlepsze wielka czarna dziura. Najbardziej bolesna w tym wszystkim była świadomość, że musiałam porzucić ludzi, których kochałam.
Próbowałam oswoić się z myślą, że przyjdzie mi układać sobie życie na nowo. Poczucie niesprawiedliwości ścisnęło mnie w gardle. Miałam dopiero siedemnaście lat, a już tyle razy byłam zmuszana do zaczynania wszystkiego od początku. Czułam się przez to zwyczajnie oszukana.
Skończyłam pakowanie i po raz ostatni zerknęłam na swój pokój. Łza zakręciła mi się w oku, ale nie chciałam dłużej odwlekać nieuniknionego. Odwróciłam się i wyszłam, zamykając za sobą drzwi.
Gdy schodziłam po schodach, dostrzegłam, że w salonie czeka na mnie zmartwiona ciotka Marie. Im dłużej się jej przyglądałam, tym wyraźniej widziałam, że przez ostatni tydzień przybyło jej siwych włosów.
Podeszłam i wygładziłam zmarszczkę, która pojawiła się na jej czole pomiędzy brwiami. Ciocia była roztrzęsiona, ale starała się delikatnie uśmiechać.
– Boże, dziecko… Wiem, że się na to zgodziłam, ale naprawdę nie rozumiem, skąd u ciebie ten pośpiech. – Pokręciła głową i zamknęła mnie w klatce ze swoich ramion.
Właśnie tego się obawiałam. Ciotka nie zamierzała mi niczego ułatwiać.
Wtuliłam się w nią, starając się dobrze zapamiętać jej zapach. Pachniała lawendą i morską bryzą, zupełnie jak mama.
– Ciociu, błagam… Już o tym rozmawiałyśmy – przerwałam i szybko się odsunęłam, by spojrzeć jej w oczy. – Mają tam podobno najlepszy program nauczania i wysoką zdawalność egzaminów, nie wspominając już o zajęciach dodatkowych. Łatwiej mi będzie dostać się na studia – stwierdziłam z udawanym przekonaniem. – Poza tym chcę po prostu spróbować czegoś nowego. Będę codziennie dzwonić i się meldować, obiecuję.
Jeśli piekło istnieje, to za te wszystkie kłamstwa trafię właśnie tam…
Musiałam wymyślić całą masę przekonujących argumentów, żeby pozwoliła mi przeprowadzić się do Edynburga, do szkoły z internatem. Oczywiście nigdy nie zdradziłam jej prawdziwego powodu, dla którego musiałam wyjechać z Newcastle. Bałam się, że gdyby odkryła moją tajemnicę, jej serce pękłoby na pół.
– Wiem, skarbie, ale po prostu się o ciebie martwię. Będziesz tam całkiem sama. Zawsze świetnie sobie radziłaś, nawet jak było ciężko, ale myślałam, że po śmierci mamy zostaniesz ze mną do rozpoczęcia studiów… A ty już chcesz wylecieć z gniazda. – Otarła łzy, które potoczyły się po jej policzku. – Kiedy twoja mama umierała, złożyłam jej obietnicę, że się tobą zaopiekuję. Jak mam to niby zrobić, skoro będziesz tak daleko?
Nie miałam pojęcia, co na to odpowiedzieć. Milczałam, ściskając w dłoni rączkę od walizki.
– Blair, czy ty chociaż rozmawiałaś o tej przeprowadzce z Aidenem? Co on w ogóle o tym wszystkim myśli? – spytała po chwili, przerywając panującą między nami ciszę.
Na dźwięk jego imienia moje serce przyspieszyło, a kolana zaczęły się uginać.
Nie myśl o nim, nie myśl o nim, nie myśl o nim.
– Aiden nie musi o niczym wiedzieć. Nie mam obowiązku mu się spowiadać i nie ciągnijmy już, proszę, tego tematu – powiedziałam i uciekłam wzrokiem.
Nie miałam siły, żeby rozmawiać o Aidenie, i miałam szczerą nadzieję, że ciotka to uszanuje. Za każdym razem, kiedy o nim myślałam, z nerwów robiło mi się niedobrze. Na moje szczęście Marie zazwyczaj wychodziła z założenia, że jeżeli ktoś nie chce dzielić się swoimi przemyśleniami, nie należy na niego naciskać i ciągnąć go za język.
Przez minutę wnikliwie mi się przyglądała, ale w końcu kiwnęła głową.
– Pożegnałaś się już z Heather? Może chcesz, żebyśmy do niej wstąpiły po drodze na lotnisko?
No tak, czekało na mnie jeszcze jedno wyzwanie. Pożegnanie z przyjaciółką.
– Nie ma takiej potrzeby. Heather będzie na mnie czekała przy terminalu.
Pewnie będzie ryczeć jak bóbr.
– Dobrze, zatem ruszajmy – zarządziła surowym tonem ciotka.
Wyprostowała się, złapała za torebkę, po czym pewnym krokiem wyszła z domu. Patrzyłam, jak się oddala, i zrozumiałam, że nadszedł moment, w którym będzie maskować emocje. Prawdę mówiąc, zawsze się tak zachowywała, jeśli coś było dla niej nie do zniesienia.
Siedząc w aucie, patrzyłam prosto na drogę. Nie odwróciłam się w stronę budynku, w którym mieszkałam przez ostatnie trzy lata, czyli od dnia śmierci mamy.
Obiecałam sobie, że teraz będę patrzeć już tylko w przyszłość. Kiedy nadarzy się okazja, zemszczę się. Czy kiedykolwiek mi się to uda? Nieważne. Przyrzekłam sobie, że zniszczę tych, którzy zmusili mnie do ucieczki z domu.
Wreszcie pozwoliłam sobie na płacz. Wtedy nie wiedziałam jeszcze, że kolejne łzy pojawią się u mnie dopiero po dwunastu latach.
Obecnie Blair, 29 lat Edynburg, Szkocja
Szłam zatłoczoną ulicą Royal Mile, przemykając wzdłuż wysokich kamienic. Spieszyłam się na spotkanie, ale spowalniali mnie przechodnie, którzy przepychali się na chodniku. Dosłownie chwila dzieliła mnie od wybuchu. Nie zdążyłam przejść nawet trzech kroków, gdy jakaś kobieta wpadła na mnie z impetem i ramieniem uderzyła w bark. Tego było już po prostu za wiele.
– Do jasnej cholery! Uważaj, jak chodzisz! – wydarłam się w jej kierunku.
Nie usłyszałam jednak ani przeprosin, ani nawet fuknięcia. Jak gdyby nigdy nic, poszła dalej przed siebie.
Skrzywiłam się z niesmakiem. Święta krowa się, kurwa, znalazła – przeszło mi przez myśl. W tych czasach ludzie patrzyli tylko na czubek własnego nosa. Nie byłam w stanie tego zrozumieć.
Zbliżał się coroczny Międzynarodowy Festiwal w Edynburgu, stąd tłumy turystów. W powietrzu unosił się zapach ogólnej ekscytacji.
Zwykle chłonęłam ten radosny klimat panujący w mieście, ale dziś wyjątkowo działał mi na nerwy. Wiedziałam, że zaraz spóźnię się na rozmowę z klientem.
Dodatkowo lato w tym roku było wyjątkowo upalne. Czułam, jak strużka potu spływa mi pomiędzy piersiami, po czym wsiąka w biustonosz. Żałowałam, że nie podjechałam motocyklem trochę bliżej.
Spacerować mi się, cholera, zachciało… I to w taką pogodę…
Ledwo przebrnęłam przez tłum gapiów i w końcu po kilkunastu minutach szybkiego marszu wpadłam na George Street. Odnalazłam wzrokiem miejsce spotkania i ruszyłam ku czerwonym drzwiom kawiarni.
Kiedy je otworzyłam, rozległ się dźwięk dzwoneczka, a do moich nozdrzy doszedł zapach świeżo palonej kawy i aromat najlepszych babeczek cynamonowych w całym Edynburgu. Ślinka momentalnie napłynęła mi do ust. Skoro już tu byłam, musiałam koniecznie zjeść chociaż jedną. No dobrze, może dwie. Nie zamierzałam się ograniczać.
Oderwałam się od myśli o jedzeniu i rozejrzałam po sali. Natychmiast dostrzegłam, że przy umówionym stoliku czeka na mnie przedstawicielka redakcji. Trudno było jej zresztą nie zauważyć – świeciła niczym lampki na bożonarodzeniowej choince. Była ubrana w kostium w kolorze wściekłej fuksji, a na nadgarstkach pobrzękiwały jej grube, złote bransoletki. Miała ich zdecydowanie za dużo. Kobieta przechyliła głowę i pomachała mi z nadmiernym entuzjazmem. Idealnie przycięta tleniona grzywka opadła jej na bok. Nie mogłam się powstrzymać i parsknęłam pod nosem. Wyglądała absurdalnie.
Nie wiedziałam, że lalki Barbie są jeszcze w produkcji.
Podeszłam do niej niechętnie. Przeczuwałam, że nie będziemy nadawały na tych samych falach. Kiedy znalazłyśmy się dostatecznie blisko siebie, natychmiast złapała mnie za dłoń i zaczęła nią energicznie potrząsać. Zastanawiałam się, czy nie nabawię się przez to łokcia tenisisty.
– Dzień dobry, ty musisz być Blair O’Brien! – Głos miała potwornie piskliwy. Moje bębenki przeżywały istną katorgę. – Nazywam się Annabelle Connor i jestem pierwszą asystentką naczelnego! Miło mi cię w końcu poznać!
Uniosłam brew, ponownie lustrując ją od stóp do głów. Byłam pewna, że nie udało mi się ukryć złośliwego uśmieszku.
– Witam. Chciałabym móc powiedzieć to samo, ale wszystko zależy od tego, jak potoczy się rozmowa. Przejdźmy do rzeczy. Chciałabym to szybko załatwić.
Zaskoczyłam ją. Oczy rozszerzyły jej się ze zdumienia. Punkt dla mnie.
– Bez owijania w bawełnę! Zadziorna jesteś! – zachichotała. – Oczywiście, siadaj, proszę, i dograjmy szczegóły umowy.
Wcale nie było mi do śmiechu, ale trafiła w punkt: nigdy nie owijałam w bawełnę. Kiedy usiadłyśmy, Annabelle natychmiast schyliła się pod stolik i wyciągnęła z torebki plik papierów.
– Proszę bardzo. – Przesunęła je po blacie w moim kierunku. – Umowa została stworzona na zasadach B2B, tak jak pierwotnie ustalałyśmy. Zawarto w niej oczywiście klauzulę o zakazie konkurencji. – Rzuciła mi szybkie spojrzenie spod karykaturalnie długich rzęs. – Oznacza to, że od momentu podpisania umowy nasza redakcja będzie miała wyłączne prawa do publikacji twojego reportażu…
– Annabelle… – weszłam jej w słowo. – Wybacz, ale naprawdę nie musisz mi tłumaczyć, co oznacza zakaz konkurencji. Podpisuję co najmniej kilka takich umów w ciągu roku, zatem wierz mi, wiem, z czym to się wiąże.
Co ona sobie myśli, do cholery? Że ma do czynienia z nowicjuszem?
– No tak… – Speszyła się. – Tak więc przejrzyj sobie na spokojnie wszystko w domu, a jakby coś się nie zgadzało, to nanieś, proszę, poprawki i wyślij mi mejlem informację, w których miejscach mam dokonać zmian… – przerwała, żeby zerknąć w kalendarz. – Proponuję, żebyśmy się jutro spotkały w biurze redakcji, a wtedy domkniemy resztę formalności.
Kiedy skończyła nadawać jak katarynka, zrozumiałam, że za nią nie przepadam. Była potwornie irytująca i pomimo iż minęły dopiero pierwsze minuty naszego spotkania, to już zdążyła mnie zmęczyć. Czym prędzej chciałam zakończyć tę rozmowę.
– Posłuchaj mnie uważnie, Annabelle – wycedziłam. – Pracuję w tym zawodzie na tyle długo, aby wiedzieć, że kontrowersyjny temat artykułu oznacza dla was duży zysk. Jak by nie patrzeć, afery seksualne zawsze się sprzedają. Wolałabym zatem, żebyśmy odpuściły sobie niepotrzebne dywagacje i przeszły do kwestii finansowych.
Wyraźnie się spięła, a ja ostentacyjnie pukałam palcem w blat. Czekałam, aż zaczniemy rozmawiać na poważnie. Widziałam po jej minie, że właśnie zdała sobie sprawę z tego, iż negocjacje ze mną nie będą należały do najłatwiejszych.
Po chwili poderwała umowę ze stolika i zaczęła uparcie kartkować plik papierów. Czerwonym paznokciem wskazała mi kwotę, która, jak się domyśliłam, miała być moim ostatecznym wynagrodzeniem. Rzuciłam okiem na szereg cyfr. Tyle mi wystarczyło, żeby zacząć skwierczeć ze złości.
Za żadne skarby świata, do cholery! Chyba ich posrało!
– Powiedz mi, proszę, Annabelle… – przeciągnęłam słowa, spoglądając na nią – …czy wy w ogóle analizowaliście moją propozycję i kosztorys, który przygotowałam? Kwota, którą mi proponujecie, znacznie odbiega od moich oczekiwań, nie wspominając już o dodatkowych kosztach, które najprawdopodobniej będę musiała ponieść, a które wyjdą w trakcie. To wszystko się zwyczajnie nie spina.
Byłam już naprawdę wściekła, a ona to dostrzegła i nerwowo przełknęła ślinę.
– Hmm… Przykro mi, Blair, ale tylko na taką kwotę przystał nasz naczelny. Nie wiem, czy będę w stanie ugrać coś więcej… Musisz jednak wiedzieć, że bardzo nam zależy, abyś zrealizowała ten reportaż właśnie u nas. Pragniemy, żeby twoje nazwisko znalazło się na zaszczytnej liście dziennikarzy, których teksty publikujemy.
Skrzywiłam się, słysząc jej wyuczoną gładką gadkę.
– Oczywiście, że wam zależy, do cholery. Jak mówiłam, wiem, że temat jest świetny i może pomóc waszej gazecie się wybić. Wiem też, że jak się postarasz, Annabelle, to na pewno będziesz w stanie zaproponować mi coś rozsądniejszego. Bo w obecnej formie jest to po prostu nie do zaakceptowania.
Odsunęłam od siebie umowę i czekałam na kolejny ruch z jej strony.
Początek współpracy zapowiadał się raczej mizernie. Zależało mi na tym, żeby jak najszybciej zacząć pisać reportaż, ale chwilowo się na to nie zanosiło. W teorii mogłam pójść ze swoim tematem do innej redakcji, ale szczerze mówiąc, nie miałam na to najmniejszej ochoty. Nie znosiłam zmieniać planów.
Annabelle wpatrywała się we mnie z rozdziawionymi ustami, ale po chwili się otrząsnęła. Szybkim ruchem schowała umowę do torebki i spojrzała na mnie z determinacją.
– Masz całkowitą rację! Obiecuję, że jeszcze raz porozmawiam z szefem. Jestem pewna, że dojdziemy do porozumienia. Czy możemy się umówić na telefon? Daj mi góra dwa dni.
Zwilżyłam usta językiem i udałam, że się namyślam.
– Okej, zgadzam się – odpowiedziałam, a ona westchnęła z wyraźną ulgą. – Macie dwa dni, ale ani minuty dłużej. Temat jest naprawdę dobry i nie jesteście jedynymi chętnymi w kolejce do niego. Jeśli nie otrzymam od was intratnej propozycji, to uprzedzam, że nie będę się cackać, a ja i mój temat pójdziemy prosto do innej redakcji. – Zamilkłam, ale dodałam jeszcze: – Tym razem takiej, w której potraktują mnie poważnie.
Wstałam, jasno dając do zrozumienia, że uważam rozmowę za zakończoną. Nie miałam już nic więcej do powiedzenia.
Annabelle natychmiast zerwała się ze swojego miejsca i wyciągnęła do mnie dłoń.
– Oczywiście… Oczywiście, rozumiem to doskonale. Naprawdę chciałabym z tobą pracować przy tym reportażu, bardzo mi na tym zależy. Uważam, że to zagadnienie jest niezwykle ważne i że powstanie z tego świetny artykuł. Po powrocie do redakcji pójdę prosto do naczelnego! Zadzwonię od razu, jak będę wiedziała, jakie jest nasze ostateczne stanowisko. Może tak być?
Uśmiechnęłam się kącikiem ust, bo nareszcie załapała.
– Tak, będę czekać na telefon.
Wymieniłyśmy się uprzejmościami, po czym Annabelle wypadła z kawiarni jak tornado. Nie spowolniły jej nawet niewiarygodnie wysokie szpilki.
Odetchnęłam i rozsiadłam się na krześle. Starałam się ściągnąć wzrokiem kelnerkę, żeby w końcu złożyć zamówienie. Czułam, jak zaczyna mi burczeć w brzuchu.
Byłam niemal pewna, że mam „The Biggest News” w garści. Ewidentnie zależało im na tym reportażu. Chcieli opublikować go pod swoim szyldem. Pogratulowałam sobie w duchu, że w pierwszej kolejności zgłosiłam się właśnie do nich. Nie było to dziełem przypadku. Zanim zaczęłam rozglądać się za periodykiem, któremu mogłabym przedstawić pomysł na artykuł, trochę powęszyłam. Dowiedziałam się, że prezes spółki, do której należał „The Biggest News”, pragnie prześcignąć konkurencję i z przytupem wejść na giełdę. Byłam przekonana, że sukces mojego tekstu mógłby im to zapewnić.
Teraz pozostało już jedynie czekać, aż wrócą do mnie z satysfakcjonującą ofertą. Nie blefowałam jednak, ostrzegając Annabelle, że jeśli nie przedstawią mi konkretnej propozycji, to pójdę na rozmowę do innej redakcji. Musiałam zrealizować ten reportaż za wszelką cenę.
Poza tym byłam wolnym strzelcem, a moje publikacje pojawiały się w różnych pismach i na wielu portalach. Nie miałam skrupułów. Biznes to biznes. Dzięki takiemu podejściu sama byłam swoim szefem, a wszystko odbywało się na klarownych zasadach współpracy. Ja realizowałam materiał, wydawca miał wyłączne prawa do jego publikacji i obie strony na tym zarabiały. Oczywiście, nie zawsze było tak kolorowo. Zaczynając pracę w zawodzie, brałam dosłownie każde, nawet najgłupsze zlecenie. Musiałam sobie wyrobić nazwisko. Ta sztuka udała mi się dzięki ciężkiej pracy i od pewnego czasu to redakcje starały się o mnie, a nie na odwrót.
Po kilku minutach podeszła do mnie kelnerka. Zamówiłam to, co zwykle: espresso i babeczkę. Pilnie potrzebowałam kawy. Ostatniej nocy znów męczyły mnie koszmary i niestety przypłaciłam je niewyspaniem.
Bezwiednie wyjrzałam na ulicę. Ludzie pędzili to w jedną, to w drugą stronę. Ktoś jechał na rowerze, a drzwi sklepów naprzeciwko co rusz się otwierały, wpuszczając i wypuszczając klientów. Pogoda była naprawdę piękna. Cieszyłam się na myśl o tym, że gdy tylko wrócę do domu, pójdę prosto na plażę.
Z zamyślenia wyrwał mnie dźwięk telefonu. Zerknęłam na wyświetlacz i od razu się uśmiechnęłam. Dzwoniła Heather.
– Hej, Ruda. Dzwonisz sprawdzić, czy dobrze się prowadzę i nie robię czegoś wielce niestosownego? – zaśmiałam się w słuchawkę.
Czasami lubiłam ponabijać się z jej nadopiekuńczości. Za każdym razem, kiedy opowiadałam jej o nowo poznanym facecie, ona łapała się za głowę. Przy okazji naszej ostatniej rozmowy użyła dokładnie tego określenia, stwierdzając, że się źle prowadzę.
– Bardzo śmieszne, Blair. Zobaczysz, że kiedyś w końcu się rozłączę – fuknęła po drugiej stronie.
Nie musiałam jej widzieć, aby wiedzieć, że właśnie przewróciła oczami.
– Nie strasz, bo zawsze miałaś do mnie anielską cierpliwość. Jak się macie? Collin już po zdjęciu gipsu?
Starałam się dostrzec kelnerkę, która przyjmowała moje zamówienie. Żołądek właśnie przywierał mi do kręgosłupa. Jeżeli natychmiast nie podadzą mi tej przeklętej babeczki, to przyklei się na amen.
– Nie, niestety. Musi w nim chodzić jeszcze przez tydzień – westchnęła. – Nie wiem, kto bardziej nie może się doczekać momentu, aż go z niego uwolnią. Zrobił się ostatnio nieznośny! Wiem, że to moje dziecko, więc nie powinnam tak mówić, ale przysięgam, że jak tak dalej pójdzie, to wyląduję w psychiatryku.
Obie przez chwilę milczałyśmy. Słyszałam jedynie jej przyspieszony oddech. Czekałam, aż powie coś jeszcze, ale nic tego nie zapowiadało. Niemalże wyczuwałam jej zdenerwowanie. Zawsze, kiedy coś wyjątkowo ciążyło jej na sercu, była skrajnie małomówna.
– Heather – powiedziałam z naciskiem. – Znam cię już na tyle długo, aby wiedzieć, że chodzi też o coś innego niż tylko gips Collina. Mów, co się dzieje.
Nareszcie doczekałam się swojego zamówienia. Zachłannie upiłam łyk kawy. Pod wpływem ciemnoorzechowego napoju moje kubki smakowe eksplodowały.
– Okej, masz rację – przyznała po sekundzie. – Po prostu nie wiem, co myśleć o zachowaniu Richarda. Jest jakiś spięty, zrobił się bardzo drażliwy. Jak tylko próbuję poruszyć ten temat, to oczywiście, jak to typowy facet, ucina rozmowę… Zasłania się pracą, ale jestem pewna, że to nie tylko kwestia sytuacji w firmie. Fakt, od dłuższego czasu ma dużo na głowie, zarwał już zresztą niejedną noc, ale jest coś jeszcze… – urwała nagle, jakby bała się wypowiedzieć ostatnie słowa na głos.
Nie wiedziałam, co się dzieje, ale zaczęło mnie to niepokoić.
– Ruda, wiesz przecież, że mi możesz powiedzieć o wszystkim. Po prostu to z siebie wyrzuć.
W słuchawce zapadła wymowna cisza. Domyślałam się, że Heather gorączkowo myśli, jak ubrać w słowa to, co chce mi przekazać.
– Podejrzewam, że Richard może mieć romans – wydusiła z siebie.
Zazwyczaj byłam przygotowana na wiele okoliczności, a przynajmniej starałam się być, jednak na pewno nie spodziewałam się takiej bomby. Dosłownie wbiło mnie w krzesło, a palce wolnej ręki zacisnęły się w pięść. Nawet tego nie kontrolowałam. Momentalnie zapłonęłam ze złości. Nie byłabym zdziwiona, gdyby chodziło o każdego innego faceta, ale Richard? Odczułam pilną potrzebę wyładowania na kimś swojej frustracji. Miałam nawet konkretną osobę na myśli.
– Pakuj się – rzuciłam przez zaciśnięte zęby. Starałam się brzmieć spokojnie, żeby jej dodatkowo nie denerwować. – Rezerwuję ci bilet do Edynburga. Na cito i bez dyskusji! Wiesz, że tego chcesz i właśnie tego potrzebujesz, więc nawet nie próbuj szukać wymówek.
Początkowo nie wydała z siebie żadnego dźwięku, ale ostatecznie stęknęła:
– Tak, to w zasadzie świetny plan… Poza tym dawno się nie widziałyśmy. Tęsknię za tobą i muszę ci o wszystkim opowiedzieć. Rezerwuj mi ten bilet, najlepiej na wczoraj.
Uśmiechnęłam się, wstałam z krzesła i zostawiłam na stoliku należność za rachunek wraz z napiwkiem.
– Mądra decyzja. Dzieci zostaw Richardowi. Niech teraz on się z nimi trochę pomęczy. Ty masz tylko wpakować się do samolotu i bezpiecznie do mnie dolecieć. Wyślę ci szczegóły rezerwacji mejlem i czekam na ciebie. – Już miałam dać jej dojść do głosu, ale przypomniałam sobie o pewnej ważnej kwestii. – Ach! I weź ze sobą coś wyjściowego. Mam zamiar wyciągnąć cię na miasto.
Zanim zaczęła narzekać, posłałam jej całusa, choć wiedziałam, że nie może go zobaczyć, i się rozłączyłam.