Ciepło, cieplej, gorąco – 10 gorących opowiadań erotycznych na deszczowy jesienny wieczór - Liv Water, B. A. Feder, M. Martinez & K. Krakowiak, Catrina Curant, Annah Viki M., SheWolf - ebook

Ciepło, cieplej, gorąco – 10 gorących opowiadań erotycznych na deszczowy jesienny wieczór ebook

Liv Water, B. A. Feder, M. Martinez & K. Krakowiak, Catrina Curant, Annah Viki M, – Shewolf

4,2
9,99 zł

lub
-50%
Zbieraj punkty w Klubie Mola Książkowego i kupuj ebooki, audiobooki oraz książki papierowe do 50% taniej.
Dowiedz się więcej.
Opis

"Zrobił krok do przodu, w moim kierunku. Krew w moich żyłach buzowała. Nagle moja skóra, całe moje ciało zapragnęły jego dotyku. Nie wiedziałam, kim jest, a resztki świadomości przypomniały mi, że jestem w pracy i powinnam się jak najszybciej ewakuować z tej sytuacji. (...) Mężczyzna stanął nade mną i unieruchomił kolanami zwisającą część moich nóg. Od dołu wyglądał jeszcze potężniej i seksowniej. Zakręciło mi się w głowie z nadmiaru wrażeń".

Magda, studentka ASP, dorabia, pracując jako kelnerka na weselach. Na jednym z nich spotyka mężczyznę, który bardzo jej się podoba, ale który okazuje się zajęty. Kim jest i jak skończy się to spotkanie? Magda nawet nie przypuszcza, że do pokoju, w którym się znajdują, zmierza właśnie jego żona...

Ognisty seks z dawnym kochankiem, z nieznajomym, a może z kimś, kto mieszka tuż obok, za ścianą? Bohaterki zbioru odreagowują trudne rozstanie, przekraczają swoje granice, eksperymentują z seksualnością... A nad tym wszystkim unosi się duch beztroski i letniej przygody, której wspomnienie pozwoli przetrwać długie, jesienne wieczory.

W skład zbioru wchodzi 10 przesyconych erotyzmem i zmysłowością opowiadań:

Bez słowa

Zapukaj dwa razy

Zapukaj dwa razy i wejdź

Zapukaj dwa razy i zostań

Pociąg

Czerwona kokarda

Uratuj moje serce

Weselna fucha

Rycerz na motorze

Biwak

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi lub dowolnej aplikacji obsługującej format:

EPUB
MOBI

Liczba stron: 165

Oceny
4,2 (6 ocen)
3
1
2
0
0
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.
Sortuj według:
Flajszman81

Całkiem niezła

może byc
00

Popularność



Podobne


SheWolf, Annah Viki M., Catrina Curant, M. Martinez & K. Krakowiak, B. A. Feder, Liv Water

Ciepło, cieplej, gorąco – 10 gorących opowiadań erotycznych na deszczowy jesienny wieczór

Lust

Ciepło, cieplej, gorąco – 10 gorących opowiadań erotycznych na deszczowy jesienny wieczór

Zdjęcie na okładce: Shutterstock

Copyright © 2023 SheWolf, Annah Viki M., Catrina Curant, M. Martinez & K. Krakowiak, B. A. Feder, Liv Water i LUST

Wszystkie prawa zastrzeżone

ISBN: 9788727091464 

1. Wydanie w formie e-booka

Format: EPUB 3.0

Ta książka jest chroniona prawem autorskim. Kopiowanie do celów innych niż do użytku własnego jest dozwolone wyłącznie za zgodą Wydawcy oraz autora.

www.sagaegmont.com

Saga jest częścią Grupy Egmont. Egmont to największa duńska grupa medialna, należąca do Fundacji Egmont, która każdego roku wspiera dzieci z trudnych środowisk kwotą prawie 13,4 miliona euro.

Bez słowa – opowiadanie erotyczne

Podekscytowana wleciałam przez drzwi biura, które wielkością przypominało raczej łupinę orzecha, ale przynajmniej prezentowało się przytulnie. Natychmiast zawisłam nad moją przyjaciółką, z którą miałam szczęście dzielić gabinet.

– No i co? Szef dał ci ten urlop? – spytałam, nie zawracając sobie głowy przywitaniem. Nawet ja słyszałam nadzieję we własnym głosie.

Anka się skrzywiła i spojrzała na mnie spod zmarszczonych brwi.

– O nie, nie – zaoponowałam, zanim zdążyła odpowiedzieć. – Nawet mnie nie denerwuj!

– Przykro mi, kochana. – Westchnęła i z jękiem oparła się o zagłówek fotela. – Stwierdził, że nie ma takiej możliwości, żebyśmy dostały wolne w tym samym terminie.

– Chyba sobie żartujesz! – syknęłam. – Przecież prosimy jedynie o przedłużony weekend. To nie będzie nawet pełny tydzień! – Dla podkreślenia słów puknęłam palcem w wytarty blat jej biurka.

– Myślisz, że tego nie wiem? – wycedziła przez zęby. – Ale znasz tego dupka… – Ściszyła głos i przysunęła się do mnie. – Mam go już powyżej dziurek w nosie. Próbowałam z nim dyskutować, ale wiesz, że on zawsze zbywa mnie ostentacyjnym machnięciem ręki, jakbym była jakimś natrętnym owadem. – Potrząsnęła dłonią, prezentując odruch przełożonego.

Pokręciłam głową, przypominając sobie ten parszywy gest. Nasz szef nie miał za grosz ogłady. Gdy chodził, słoma wystawała mu z butów. Niemal dosłownie.

– Wiesz co? – Nagle zaświtał mi w głowie pewien pomysł. – Chrzanić go! Ja cofnę swój wniosek urlopowy, a ty zaraz wypiszesz nowy. Jeśli ja zrezygnuję, to tobie będzie musiał go udzielić… I… po prostu wezmę na ostatnią chwilę L4, tuż przed wylotem – dokończyłam szeptem.

Anka karcąco uniosła brew.

– Zwariowałaś! Wiesz, że to nie przejdzie! Jak ty to sobie wyobrażasz? Weźmiesz zwolnienie lekarskie i polecisz na wakacje?!

– A masz lepszy pomysł? – Zjeżyłam się. W tym momencie chwytałam się ostatniej deski ratunku i nie myślałam o konsekwencjach.

– Odetta, do cholery – skarciła mnie, standardowo używając mojego pełnego imienia, którego szczerze nie znosiłam. Że też moja matka musiała być miłośniczką „Jeziora łabędziego” i nazwała mnie po tytułowej królowej. – Bądź rozsądna! Szef to bałwan, ale nie skończony idiota. Przecież od razu wyczuje pismo nosem! Będzie wiedział, że wyjechałyśmy razem, naśle na ciebie kontrolę z ZUS-u i będziesz miała problemy! Poza tym to nieuczciwe!

Stęknęłam i usiadłam w fotelu. Ona i ten jej niezachwiany kręgosłup moralny.

– No to już sama nie wiem! – Z rezygnacją potarłam twarz. – Wkurza mnie to, że nie możemy razem podróżować! Do tej pory nigdy go o nic nie prosiłyśmy! Zasuwamy jak dzikie bąki, więc ten jeden raz mógłby nam odpuścić! Co za skoń…

– Odi, spójrz na mnie – przerwała mi Anka.

– Mm… – burknęłam.

– Też jestem zła, uwierz mi, ale nic na to nie poradzimy. Po prostu polecisz sama, a później wszystko mi opowiesz.

– Oho, na pewno nie! – zaprotestowałam. – Planowałyśmy to od dawna i to miały być nasze francuskie wakacje. Skoro ty nie lecisz, to ja również – stwierdziłam stanowczo i włączyłam komputer.

– Boże, miej mnie w swojej opiece… – mruknęła i wzniosła oczy ku górze. – Dlaczego jesteś taka uparta, co? Ten wyjazd dobrze ci zrobi. Poza tym to był od początku twój pomysł.

– Tak, jasne. Na pewno dobrze mi zrobi samotny wypad za granicę, zwłaszcza że nigdy nie wyściubiałam nosa poza województwo – odpowiedziałam z przekąsem.

Anka wstała.

– Idę po kawę – oświadczyła. – Może jak dostarczysz sobie porcji kofeiny, to zaczniesz logicznie myśleć.

Spiorunowałam ją wzrokiem i zacisnęłam usta w wąską linię. Miała sporo racji, ale aktualnie byłam zbyt rozjuszona, żeby wchodzić z nią w polemikę.

Szczerze mówiąc, spodziewałam się, że szef będzie miał problem z naszą nieobecnością, ale naiwnie do ostatniej chwili wierzyłam, że tym razem zachowa się jak człowiek i przydzieli nam te dwa dni urlopu. Niestety wyszło jak zwykle. Świetnie było pracować razem z najlepszą przyjaciółką, ale pech chciał, że wzajemnie się zastępowałyśmy. Wspólna absencja w biurze oznaczała, że szef musiałby przejąć część naszych obowiązków. To z kolei oznaczało, że musiałby pokusić się o rzeczywistą pracę. No przecież, że nie było takiej opcji. Pan i władca nie zwykł kalać się robotą!

Kiedy zeszły ze mnie emocje, potajemnie przyznałam Ance rację. Gdybym rozegrała to w krętacki sposób i poszła na naciągane zwolnienie, przełożony bez mrugnięcia okiem napuściłby na mnie kontrolę. Znałam go i wiedziałam, że nie miałby skrupułów. Nie uśmiechało mi się tłumaczenie przed urzędem. Nie byłam aż tak zdesperowana, żeby dokładać sobie problemów, bo tych miałam ostatnio wystarczająco dużo. Więcej, niż przysługiwało jednej osobie. Jeszcze mi tylko brakowało utraty posady.

– Życie jest niesprawiedliwie – pożaliłam się Ance znad filiżanki kawy.

– Kochana, nikt nie mówił, że jest odwrotnie. – Zaśmiała się, nie odrywając wzroku od ekranu laptopa.

– Ty to dopiero potrafisz człowiekowi poprawić humor, wiesz?

– Odi, błagam, przestań marudzić. Po prostu znajdź w majtkach przysłowiowe jaja i wybierz się do Strasburga sama.

Wydęłam wargi i skrzyżowałam ręce na piersi.

– Załóżmy, że tak zrobię, ciociu dobra rado, ale… – Dramatycznie zawiesiłam głos. – Powiedz mi lepiej, jak mam się tam dobrze bawić ze świadomością, że ty gnijesz w firmie, hmm?

– Nie żyjemy w symbiozie, słońce – parsknęła. – Jesteś dużą dziewczynką i doskonale dasz sobie radę. Wierzę w ciebie.

Dobra, koniec żartów. Zamknęłam jej laptopa przed nosem i położyłam na nim dłoń, żeby przykuć jej uwagę.

– Problem polega na tym, że chciałam być tam z tobą – przyznałam z powagą. – Wiem, że to mój plan, ale marzyłam, żeby pić wino i przechadzać się po francuskich uliczkach wraz z najlepszą przyjaciółką. Bez ciebie to nie będzie to samo. Co to za urlop, skoro mam spędzić go w osamotnieniu?

Anka pocieszająco ścisnęła mnie za palce. Zrozumiała mój niedosłowny przekaz.

– Wiem, kochana, ale uważam, że należy ci się ten wyjazd. Przewietrzysz głowę i może w końcu uda ci się zapomnieć o Marcinie.

– Myślę, że nawet Francja nie pomoże mi w wymazaniu z głowy obrazu jego fiuta w ustach sekretarki – warknęłam, ucinając temat, i spuściłam wzrok, żeby nie oglądać politowania na twarzy przyjaciółki.

Nie lubiłam osoby, którą się stałam. Użalałam się nad sobą, co było do mnie niepodobne. Na swoje usprawiedliwienie miałam jedynie fakt, że mój cudowny narzeczony zdradził mnie na dwa miesiące przed ślubem. Co więcej, nawet nie przeprosił. Zwyczajnie się spakował i oświadczył, że z nami koniec, zupełnie jakby czekał, aż nakryję go na gorącym uczynku. Nie miał cywilnej odwagi, żeby zakomunikować mi to wszystko wprost. Tchórz.

Byłam zraniona, chociaż nie przyznawałam tego na głos. Moja samoocena spadła z poziomu drapacza chmur na poziom rzecznego mułu. Nigdy wcześniej nie miałam takich problemów. Z reguły byłam pewna siebie. Teraz ukrywałam swoje kompleksy za maską cwaniactwa i brawury. W środku jednak byłam niczym mała, skrzywdzona dziewczynka, która płacze w poduszkę pod osłoną nocy.

Liczyłam, że krótka, szalona eskapada z przyjaciółką poprawi mi nastrój i pozwoli znów poczuć się kobieco. Wszystko miałam już dla nas zaplanowane. Zwiedzanie zabytków, wałęsanie się po wąskich, kolorowych uliczkach Strasburga, objadanie się słodkościami z kremem pâtissière, a po zmroku – degustacja alkoholi w barach przy strasburskiej katedrze Notre Dame. Zamierzałam spakować najładniejsze sukienki, zrobić sobie paznokcie, pójść do hotelowego SPA. To miał być nasz babski wypad. Tymczasem rozpościerał się przede mną widok samotnego urlopu, którego – szczerze mówiąc – okropnie się bałam. W ostatnim czasie wolałam przebywać wśród ludzi, bo skutecznie odciągali moją uwagę od syfu, który zagościł w moim życiu. Samotność równała się rozpamiętywaniu, a tego chciałam uniknąć. Z drugiej strony naprawdę łaknęłam wyjazdu do francuskiej Alzacji, dlatego – chociaż było mi głupio – spytałam:

– Anka… Naprawdę uważasz, że powinnam pojechać tam sama?

Moja przyjaciółka zatrzymała dłoń z długopisem tuż nad kartką i spojrzała na mnie z ukosa.

– Owszem, naprawdę tak uważam.

– A… Wiesz… – wydukałam, kręcąc pasmo włosów wokół palca. – Nie będzie ci przykro?

– Odi… – Westchnęła ponownie. Ewidentnie testowałam jej cierpliwość. – Będzie, ale nie w taki sposób, jaki zapewne zakładasz. Przykro mi, że nie mogę ci towarzyszyć, ale nie poczuję się zdradzona ani nic z tych rzeczy. Dotarło?

Niemrawo przytaknęłam.

– No to może polecę – wymamrotałam i wróciłam do pracy. W końcu transporty same się nie zorganizują, a nie zamierzałam zostawiać Ance całej spedycji na głowie. O ile rzeczywiście zdecyduję się na ten urlop.

Pod koniec dnia Anka wylewnie mnie pożegnała, z góry zakładając, że w poniedziałek nie stawię się w pracy.

– Zadzwoń od razu po wylądowaniu, dobrze? – Przytuliła mnie, kiedy wyszłyśmy z budynku. – Nie pakuj się w żadne kłopoty, chyba że te kłopoty będą miały przyjemny, francuski akcent. Ach, no i pamiętaj o prezerwatywie! Zabezpieczenie to podstawa!

Wybuchnęłam niekontrolowanym śmiechem.

– Czy ty siebie słyszysz? – parsknęłam. – Anka, ja jeszcze nawet nie…

– Nie chcę tego słuchać! Zamiast tego chcę zobaczyć zdjęcia ze Strasburga. Z samego rana – zastrzegła i oddaliła się w stronę stacji metra. – I zabaw się, do cholery! Należy ci się! – dodała i energicznie pomachała mi ręką, a następnie zniknęła w wagonie. W zasadzie nie mogłam się z nią nie zgodzić. Należało mi się. Odkładałam na ten wyjazd od początku roku. Pierwotnie miała to być druga podróż poślubna dla mnie i Marcina, ale… No właśnie. Skoro odpadli wszyscy moi potencjalni towarzysze, powinnam zaryzykować i wyruszyć sama, prawda? Czego się obawiałam? Miliony ludzi podróżowały po świecie, bez niczyjej asysty. Odpowiedź była jednak jasna jak słońce. Bałam się samotności. Nie chciałam czuć się porzucona, a taki wyjazd mógł mnie jedynie w tym utwierdzić. Mimo wszystko zdecydowałam się zmierzyć z własnymi lękami. Anka we mnie wierzyła, więc i ja musiałam to zrobić. Jadę. Dam sobie radę i będę się świetnie bawić. Słowo się rzekło.

🛧

Z racji, że w kwestii podróżowania byłam zielona niczym natka pietruszki, przez cały lot siedziałam jak na szpilkach. Dobrze, że ten trwał jedynie dwie godziny, bo inaczej umarłabym na zawał w wieku niespełna trzydziestu pięciu lat. Przy każdej najmniejszej turbulencji tak mocno ściskałam podłokietniki fotela, że aż złamałam dwa paznokcie. Żegnaj, świeży manicurze. Stresowały mnie wszelkie dźwięki, które wydawała z siebie ta przerażająca maszyna, jaką okazał się samolot. Jakim cudem to w ogóle odrywało się od ziemi? Kupa metalu swobodnie unosząca się w powietrzu. Paranoja!

Kiedy nareszcie wylądowaliśmy, czułam się jak przepuszczona przez praskę do ziemniaków. Byłam obolała, poobijana i roztrzęsiona – dosłownie i w przenośni. Gdy stanęłam na płycie lotniska, miałam ochotę całować glebę z wdzięczności. Tak, zdawałam sobie sprawę, że w teorii samolot to najbezpieczniejszy środek transportu, ale po tym, co przeżyłam, wcale nie czułam się co do tego przekonana.

Potulnie ruszyłam za tłumem, nie wiedząc, gdzie się kierować. Liczyłam, że nie dałam po sobie poznać zagubienia. Na szczęście perfekcyjnie posługiwałam się angielskim, więc bez problemu odczytywałam tablice informacyjne.

Międzynarodowy port lotniczy – już sama ta nazwa kojarzyła mi się z czymś gigantycznych rozmiarów i wiele się nie pomyliłam. Wyjścia były dwa: na stronę szwajcarską i francuską. Mnie oczywiście interesowała francuska. Niby wszystko przebiegło bezproblemowo i sprawnie, ale i tak odetchnęłam, dopiero gdy dotarłam na stację kolejową.

Najbardziej irytujące było jednak to, że po przekroczeniu magicznej granicy lotniska wszystko i wszędzie było napisane po francusku. Rozkłady jazdy – po francusku, menu w kawiarniach – po francusku. Na Boga, nawet etykieta na wodzie butelkowanej była w całości po francusku! Kupując bilet na pociąg, napotkałam ten sam problem. Na ekranie biletomatu każde zdanie było w języku francuskim. Nieźle się napociłam, zanim automat wypluł z siebie mój bilet. Liczyłam, że kupiłam odpowiedni, ale pewności nie miałam, bo działałam na oślep. Co mi po angielskim, skoro tutaj, jak widać, się go nie używało?

Zmęczona i rozemocjonowana usiadłam na ławce i czekałam na kolej, która była określana zamiennie pociągotramwajem albo zwyczajnie pociągiem. Dlaczego? Nie miałam bladego pojęcia i co więcej, nie widziałam dla tego logicznego uzasadnienia, bo wszystkie prezentowały się identycznie.

Rozglądałam się dookoła, podziwiając urokliwy klimat dworca. Na pierwszy rzut oka widać było, że Alzacja to miejsce, gdzie przenikają się kultury. Jak by nie patrzeć, region jest stykiem trzech państw: Francji, Szwajcarii i Niemiec. Bez problemu mogłabym się stąd dostać do Bazylei czy Fryburga. Szkoda tylko, że nie miałam więcej czasu. Obiecałam sobie jednak, że kiedyś tutaj wrócę, aby lepiej poznać te historyczne regiony.

Po dziesięciu minutach nadjechał mój środek transportu. Bez wahania ruszyłam w jego kierunku, jednak nie bez trudu wciągałam walizkę po wąskich schodkach wagonu. Siłowałam się z torbą, a gdy w końcu sobie z nią poradziłam, oczywiście nie obyło się bez urazu – w efekcie przejechałam sobie kółkiem bagażu po palcu u stopy. Zaśmiałam się w duchu, bo Anka zawsze powtarzała, że stwarzam dla siebie zagrożenie. Usiadłam na wolnym miejscu i pozwoliłam sobie na krótką drzemkę, bo wiedziałam, że przede mną ponadgodzinna podróż.

🛧

Gdy ostatecznie dotarłam do celu, byłam zmęczona, ale jednocześnie dumna. Nie zabłądziłam, niczego nie zgubiłam i nawet nie oblałam się kawą, chociaż miałam na sobie białą sukienkę. Zawsze, kiedy ubierałam się w coś białego, materiał doznawał szkody – czy to od sosu pomidorowego, czy od czerwonego wina. Tym razem jednak nic takiego się nie wydarzyło. Z nieskrywaną satysfakcją uśmiechnęłam się do siebie pod nosem. Może ten urlop nie będzie taki zły?

Pensjonat, w którym miałam zarezerwowany pokój, był naprawdę czarujący. Znajdował się niedaleko zabytkowego śródmieścia Strasburga, które – jak doczytałam w przewodniku – było wpisane na listę światowego dziedzictwa UNESCO. Stojąc przed kolorowym budynkiem ozdobionym drewnianymi okiennicami, czułam, że to miasto to wspaniała mieszanka kultury niemieckiej i francuskiej. Krajobraz trochę przypominał mi ten, który widywałam na zdjęciach z Bawarii. Wiedziałam, że już przepadłam i zakocham się w tej aglomeracji bez reszty. Uwielbiałam architekturę. Nie mogłam się doczekać, aż zobaczę słynną dzielnicę Petite France , w której zabudowa miała charakter muru pruskiego.

Po zameldowaniu i odebraniu klucza do pokoju szybko się odświeżyłam i wyruszyłam w miasto. Nie zamierzałam gnić w hotelu, bo nie po to tutaj przyjechałam. Planowałam zobaczyć możliwie jak najwięcej, chłonąć francuski klimat i przeżyć swoją upragnioną, zagraniczną przygodę – jaka by ona nie była. Liczyłam, że los przygotował dla mnie jakąś niespodziankę.

Pogoda była przepiękna. Trafiłam w sam środek fali upałów. Z nieba lał się istny żar. Słońce aż przypiekało skórę, więc starałam się przechadzać w cieniu kamieniczek. Kiedy dotarłam do pierwszego obranego celu, musiałam zatrzymać się z wrażenia. Petite France zapierała dech w piersi. Kanały otoczone przez szachulcowe budynki o spadzistych dachach nadawały Małej Francji swojskiego klimatu. Przystanęłam na jednym z mostków, który był udekorowany donicami z kolorową roślinnością, i obserwowałam łagodny nurt wody. Dookoła panowała wrzawa. Każdy turysta musiał koniecznie wykonać milion zdjęć, najlepiej pod różnymi kątami, zapewne głównie po to, żeby później opublikować je na Instagramie. Oczywiście, sama również cyknęłam parę fotografii, ale po chwili schowałam telefon do torebki. Zdecydowanie wolałam oglądać ten architektoniczny cud na własne oczy aniżeli przez ekran smartfona.

Po godzinie zwiedzania wybrałam knajpkę, w której postanowiłam spróbować słynnej w tym regionie flammkuchen . Restauracja została osadzona na drewnianym tarasie wysuniętym nad samą rzekę. Dookoła pływały łabędzie, oswojone na tyle, żeby co chwilę zbliżać się do turystów w nadziei, że coś skapnie im z talerza. Obserwowałam to wszystko ze łzami w oczach. Naprawdę tu byłam. Zerknęłam na puste krzesło po drugiej stronie stolika. Właśnie w tym momencie uświadomiłam sobie, dlaczego znalazłam się tutaj sama. W głowie natychmiast pojawił się obraz Marcina. Trzymał swoją sekretarkę za włosy, gdy ta klęczała przed nim na podłodze i połykała go w całości. Do tej pory śniły mi się po nocach wydawane przez niego dźwięki. Przy mnie nigdy nie bywał tak otwarty i swobodny, wręcz drapieżny. Zabolało, niczym ostra strzała godząca w sam środek otwartego serca. Drasnęła mnie z chirurgiczną precyzją. Potrząsnęłam głową, starając się odgonić projekcje mojego masochistycznego mózgu. Po jaką cholerę wciąż to rozpamiętywałam? Przecież to nie niosło za sobą niczego dobrego, a wręcz przeciwnie – wpędzało mnie w głęboki dół bez wyjścia. Tylko czy tak łatwo zapomnieć o krzywdach zadanych przez innych ludzi – zwłaszcza jeśli się ich kochało? Niestety jeszcze nie znalazłam odpowiedzi na to pytanie.

Odszukałam wzrokiem kelnera, który przyjmował moje zamówienie. Podszedł do mnie w mgnieniu oka. Uśmiechnęłam się z wdzięcznością.

– Rachunek poproszę – powiedziałam po angielsku, z nadzieją, że to akurat zrozumie. Nawet w tak dużym mieście jak Strasburg język angielski był niemałym problemem. W większości musiałam komunikować się na migi lub za pomocą tłumacza Google. Chwała twórcom za te cuda nowoczesnej technologii. Mężczyzna skinął głową i zniknął w drzwiach knajpy.

Po zapłaceniu należności ruszyłam przed siebie. Zaspokoiłam podstawowe potrzeby fizjologiczne, ale kulały te wyższego rzędu. Coś wewnątrz nie dawało mi spokoju, czegoś mi brakowało. Zaczęłam się zastanawiać, czy bardziej bolał mnie fakt, że Marcin wybrał sobie młodszą ode mnie, czy raczej okrutny sposób, w jaki mnie porzucił.

Pochodziłam z domu, w którym matka trzymała wszystko w szachu. Była silną, niezależną kobietą. Pozwalała ojcu być głową rodziny, ale ta głowa spoczywała na szyi, którą symbolizowała matka. Sterowała ojcem do woli. Wychowała mnie w przeświadczeniu o własnej sprawczości i wysokiej wartości. Stale powtarzała, że kobiety są ze stali. Niestety, ostatnio wcale nie czułam się, jakbym była ze stopu żelaza. Marcin mnie zniszczył. Zdeptał niczym małego, bezbronnego robaka. Jak miałam się po tym pozbierać? Bałam się, że nigdy nie zdołam zapomnieć o niedoszłym mężu. A jeśli to odciśnie na mnie piętno, którego się nie pozbędę? Mogłam liczyć jedynie na to, że czas w końcu zagoi bolesne rany.

🛧

Kiedy zaczęło się ściemniać, wróciłam do hotelu, żeby przyszykować się na wieczór. Może nie planowałam żadnego ekskluzywnego wyjścia, ale chociaż przez chwilę chciałam poczuć się tak, jakbym szła na randkę. Wyprostowałam włosy, mocniej pomalowałam oczy i użyłam swoich ulubionych, niszowych perfum. Otulił mnie zapach nocnego jaśminu, przyjemnie osiadając na skórze. Dodawał mi pewności siebie, której tak bardzo potrzebowałam. Włożyłam czarną, kopertową sukienkę, zapięłam sandałki wokół kostek i dziarsko wyszłam na miasto.

Specjalnie wstrzymałam się przed zobaczeniem katedry Notre Dame za dnia. Marzyłam o tym, żeby pierwszy raz ujrzeć ją właśnie po zachodzie słońca. Oświetloną, monumentalną, tajemniczą. Nie byłam jakoś szczególnie wierząca, ale gdy tylko dostrzegłam jej strzelistą wieżę, odniosłam wrażenie, że ktoś nade mną czuwa. Zbliżyłam się do świątyni na drżących nogach. Nie znajdowałam słów, aby ją opisać. Była zachwycająca. Fasada budowli stanowiła idealny przykład średniowiecznej architektury, a przynajmniej dla mnie. Dokładnie tak wyobrażałam sobie gotyk, kiedy czytałam o nim w broszurach. Liczne rzeźbione portale, kunsztowne rozety, gzymsy, ażurowe elementy. Nie mogłam uwierzyć, że to wszystko było dziełem człowieka. Stałam tak przez dłuższą chwilę, wznosząc oczy do góry. Starałam się dobrze zapamiętać ten widok i uczucie, które mi towarzyszyło.

W końcu się otrząsnęłam i rozejrzałam dookoła. Zauważyłam knajpkę, której stoliki ustawione były na nierównej brukowanej kostce, centralnie przed katedrą. Idealnie! Bez pośpiechu ruszyłam w kierunku restauracji. Nie doskwierał mi głód, zamierzałam za to spróbować typowego alzackiego wina. Podobno było wybitne. Wybrałam okrągły stolik w centralnej części. Zajęłam miejsce i czekałam na kelnera, cały czas skanując wzrokiem otoczenie. Jak w każdym mieście, życie także tutaj rozkwitało po zmroku. Odniosłam wrażenie, że Francuzi uwielbiali wychodzić wieczorami i spędzać czas w gronie przyjaciół. Palili przy tym jak smoki i sączyli drinki. Spodobało mi się to. Szkoda, że w Polsce nie bywaliśmy aż tak beztroscy, a już na pewno nie w tygodniu roboczym.

– Bonsoir – dotarł do mnie głos z prawej strony, więc zwróciłam się w jego kierunku. To wyjątkowo zrozumiałam.

– Bonsoir – odpowiedziałam.

Zachęcona kelnerka zaczęła trajkotać po francusku, ale natychmiast jej przerwałam:

– Przepraszam, ale generalnie nie za bardzo rozumiem francuski… Znam tylko podstawowe słowa.

Kobieta krzywo się uśmiechnęła i zadała pytanie łamaną angielszczyzną:

– Ty będziesz jeść?

– Nie, nie. Chciałabym się napić – odparłam.

Dziewczyna popatrzyła w bok.

– Hmm… To zmień się, proszę.

Nie pojęłam, co chciała mi przekazać, i bezwiednie podążyłam za ruchem jej ręki. Wskazywała na stolik w rogu, który niebezpiecznie balansował na pochyłym terenie.

– Ale… nie mogę zostać tutaj? – spytałam zszokowana. Co to był za absurd? Dlaczego chciała mnie wygnać w tamten kąt? Byłam jakaś gorsza?

– Bo… ten stolik jest dla jedzących – wyjaśniła z żalem, poprawiając sztućce. – Wybacz.

Zmarszczyłam brwi. Gdybym tylko biegle posługiwała się jej rodzimym językiem, właśnie robiłabym awanturę, ale wiedziałam, że to i tak nic by nie wniosło. Podniosłam się i z uniesioną głową zmieniłam miejsce. W innych okolicznościach właśnie opuściłabym taki lokal, ale jego usytuowanie sprawiało, że miałam stąd doskonały widok na okolicę. Zacisnęłam więc zęby i złożyłam zamówienie.

Ale o napiwku to możesz zapomnieć, złociutka – pomyślałam i skrzyżowałam ręce na piersi.

Po kilku minutach otrzymałam lampkę wina. Wygodniej rozsiadłam się na krześle, powolnie popijając trunek. Rzeczywiście, było smaczne. Tyle dobrego. Wyraźny posmak konfitury z róży zrekompensował złe wrażenie po wcześniejszej sytuacji.

To niestety koniec bezpłatnego fragmentu. Zapraszamy do zakupu pełnej wersji książki.

Przepraszamy, ten rozdział nie jest dostępny w bezpłatnym fragmencie.

Przepraszamy, ten rozdział nie jest dostępny w bezpłatnym fragmencie.

Przepraszamy, ten rozdział nie jest dostępny w bezpłatnym fragmencie.

Przepraszamy, ten rozdział nie jest dostępny w bezpłatnym fragmencie.

Przepraszamy, ten rozdział nie jest dostępny w bezpłatnym fragmencie.

Przepraszamy, ten rozdział nie jest dostępny w bezpłatnym fragmencie.

Przepraszamy, ten rozdział nie jest dostępny w bezpłatnym fragmencie.

Przepraszamy, ten rozdział nie jest dostępny w bezpłatnym fragmencie.

Przepraszamy, ten rozdział nie jest dostępny w bezpłatnym fragmencie.

Przepraszamy, ten rozdział nie jest dostępny w bezpłatnym fragmencie.