Uzyskaj dostęp do ponad 250000 książek od 14,99 zł miesięcznie
14 osób interesuje się tą książką
„Między mną a mężczyzną, który zaraz będzie mnie pieprzył, jest ściana. Nie wiem, jak wygląda, nie wiem, czego chce, nie wiem, kim jest, czym się pasjonuje, zajmuje, jak się ubiera, gdzie wychodzi w wolny dzień. Nigdy w życiu się nie dowiem, że to właśnie on wziął mnie dziś pierwszy. Czuję tylko, gdy zagłębia się we mnie."
Fabryka Poziomek to klub, w którym wszystkie fantazje są dozwolone, gdzie tematy tabu to codzienność. Czym jest glory hole? Historycznie jest to dziura łącząca dwie kabiny w męskich toaletach. Obecnie nazywa się tak wszelkiego rodzaju miejsca stworzone do uprawiania seksu, który oddziela partnerów. Anonimowość, brak interakcji. Mechaniczny seks, w którym liczą się tylko strefy erogenne. Z jednej strony jest to coś, co odrzuca, bo obdarte jest z całego romantyzmu, emocji, interakcji, ale z drugiej: czy w tej anonimowości, w tym uprzedmiotowieniu nie ma czegoś, co porusza naszą mroczną stronę? I co daje nam wolność i radykalną sprawczość?
Czy odważylibyście się spróbować?
To i dwanaście innych opowiadań erotycznych w stylu dark erotic & hardcore znajdziesz w zbiorze przygotowanym specjalnie dla tych, którzy pragną naprawdę mocnych wrażeń. Kontrowersyjne fantazje, silne emocje, elementy BDSM i fetysze owiane tajemnicą – to wszystko czeka na Ciebie w zbiorze wyjątkowo odważnych historii o pragnieniu i pożądaniu na granicy bólu i przyjemności.
Poznaj wszystkie opowiadania, które wybraliśmy dla Ciebie:
Wrześniowe ruiny: Hasło bezpieczeństwa
Dla nieznanej publiczności
Śpiąca królewna
Licytacja
Fabryka Poziomek: Glory hole
Zakazana rozkosz
Plan Alfa
Zdrada kontrolowana
Wieczorny spacer
Wolność w zniewoleniu
Wakacje uległej 1: Pan i Uległa
Wakacje uległej 2: Padok
Wakacje uległej 3: Wyścig
Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:
Liczba stron: 202
Catrina Curant Annah Viki M. Mila Lipa SheWolf
Lust
Dark erotic & hardcore - 13 mocnych opowiadań erotycznych
Zdjęcie na okładce: Shutterstock
Copyright ©2022, 2023 SheWolf i LUST
Wszystkie prawa zastrzeżone
ISBN: 9788728488058
1. Wydanie w formie e-booka
Format: EPUB 3.0
Ta książka jest chroniona prawem autorskim. Kopiowanie do celów innych niż do użytku własnego jest dozwolone wyłącznie za zgodą Wydawcy oraz autora.
www.sagaegmont.com
Saga jest częścią Grupy Egmont. Egmont to największa duńska grupa medialna, należąca do Fundacji Egmont, która każdego roku wspiera dzieci z trudnych środowisk kwotą prawie 13,4 miliona euro.
Wrzesień był piękny, słoneczny, ciepły. Jęknęła, gdy auto zgrzytnęło. Była pewna, że ta droga to nie jest dobry pomysł, podejrzewała, że to się źle skończy, już kiedy skręcała, ale nienawidziła wracać – uważała, że gdy raz obierze jakiś kierunek, to należy nim podążać. Przekonanie to zaprowadziło ją w życiu w mnóstwo ciekawych miejsc. Według mapy było nieźle, w najgorszym przypadku do ruin miała trzy kilometry. Auto znów jęknęło, a ona zwolniła jeszcze bardziej. Uskok po prawej był duży, ale dała radę i go minęła. W bagażniku miała namiot, śpiwór i jedzenie na kilka dni. Gaz pieprzowy w kieszeni kurtki nosiła zawsze, tak samo, jak nóż, scyzoryk i latarkę. Zwykle jeździła z ekipą, ale chciała się zresetować, odpocząć od życia i problemów, które zostawiła. Po rozstaniu z Marcinem potrzebowała detoksu i samotności. Ruiny, opuszczone domy, stare bunkry i dziwne miejsca w środku lasu to było coś, co zawsze ją kręciło – już za dzieciaka jeździła rowerami i eksplorowała najbliższe tereny. Potem na studiach poznała podobnych wariatów, robili coraz dalsze wyprawy, niektóre legalne, inne mniej. Miała na koncie kilka mandatów, dwa złamania i wybicie barku. Niekiedy bywało wesoło. Mapę z lokalizacją dostała od przyjaciółki, namierzyli to z chłopakiem jakiś czas temu, ale jeszcze nie byli. Opuszczona posiadłość w środku lasu, w promieniu kilku kilometrów bez domów. Stare pegeery na wschodzie przekształcone w agroturystykę znajdowały się na tyle daleko, że wątpiła, aby ktoś się tutaj pojawił. Wyjęła telefon i zatrzymała samochód. Wyszła, zerknęła na rozlewisko leśne. Żaby, które zamilkły, gdy podjeżdżała, teraz znów dały popisowy koncert.
– Hej, droga paskudna, ale za to nie ma śladów innych samochodów – powiedziała do Eli. To od niej miała mapę, z nią i jej chłopakiem najczęściej robili wypady.
– Spoko, mam twój sygnał. Pamiętaj, aby się odmeldować.
Zuza się uśmiechnęła – Ela troszczyła się o nią jak starsza siostra. Dbała przede wszystkim o bezpieczeństwo, była mocno przeciwna temu, by pojechała sama. W końcu uległa, ale wymogła odmeldowania oraz aplikację namierzającą w telefonie.
– Tak jest, pani porucznik. – Zabiła komara na dłoni. Drań zdążył ją ugryźć, więc zobaczyła swoją krew.
– Odpocznij. Jakby coś się działo, możemy być w godzinę, no… w trzy. Pamiętaj o… – zaczynała się rozkręcać, ale Zuzanna jej przerwała.
– Kotek, robię to od lat, spokojnie. Sprawdzę najpierw, czy jest czysto. Nic się nie bój. Przeżyję. – Robiło się ciemno, a jazda po tej drodze i tak była wymagająca. – Kończę, puszczę SMS, jak się zadomowię. Kocham. – Cmoknęła w telefon.
– Sio, też kocham. Wojtek krzyczy, że też.
Rozłączyły się i ruszyła dalej – wolno, ostrożnie, ale pewnie. Kilka razy wysiadała sprawdzić, czy kałuża nie jest zbyt głęboka albo czy uda jej się wjechać na pobocze, aby ominąć zwaloną gałąź, więc gdy dojechała do bramy, robiło się ciemno. Zatrzymała się i zostawiwszy auto na chodzie, pchnęła bramę. Była zarośnięta, musiała być niedotykana od lat. Zardzewiała, stara tablica „zakaz wjazdu” trzymała się na jednym drucie. Wróciła do samochodu i wyjęła sekator. Kilka minut później dała radę wjechać. Jej terenówka widziała może lepsze drogi, ale zdarzało się, że bardziej ją dobijała.
Wjazd był zarośnięty krzakami zdziczałej porzeczki, ale kiedyś musiała się tutaj znajdować niezła, utwardzona droga. Zamknęła bramę za sobą i splotła trochę zielskiem, aby zatuszować fakt, że ktoś ją ruszał. Dworek w lesie. Z dokumentów, które czytała na jego temat, był częścią posiadłości zniszczonej w trakcie II wojny światowej. Budynek przetrwał, bo w jego wnętrzach urzędowali wojskowi. Wcześniej pełnił funkcję typowej bazy wypadowej dla myśliwych – urządzono tu dom letniskowy, do którego przyjeżdżano przy okazji polowań, organizowano małe bale i na ogół się bawiono. Po obu stronach rosły piękne, wiekowe lipy, dostrzegła też dwa platany, z czego jeden pękł na pół, prawdopodobnie uderzony piorunem. Uwielbiała grozę i tajemniczość takich miejsc – teraz, gdy słońce zachodziło pomału, las i rośliny przejmowały miejsce, bluszcze pokrywały mury. Wchodząc przez wybite okna do środka, poczuła podniecenie. Miejsce, w którym od lat nie było ludzi. Rozwalony dach z jednej strony, drzwi kiedyś pomalowane przez kogoś czarną farbą, która teraz schodziła, odsłaniając drewno. Wyciągnęła z torby latarkę czołówkę i ją zapaliła. Chciała sprawdzić, czy na pewno jest sama i jak na pierwszy rzut oka wygląda wnętrze. Potem rozłoży namiot, przygotuje ognisko, założy pułapki. Napisała SMS do Eli i weszła.
W środku panował zaduch, grzyb zaczął przejmować ściany. Teraz była już pewna, że spać będzie w namiocie, nie w środku. Nasłuchiwała, ale oprócz zwierząt nie słyszała nic. Ptaki, jakiś mały gryzoń, owady. Szła cicho, uważnie stawiając nogi i rozglądając się ciekawie. O dziwo, nie było zupełnie śladów butelek po alkoholu czy innych śladów wskazujących, że ktoś z „tubylców” odwiedza to miejsce. Zresztą młodzież coraz rzadziej imprezowała w takich ruinach, inne czasy. Z każdym krokiem uspokajała się, utwierdzając w przekonaniu, że jest sama. Po godzinie miała pewność, nie było bezdomnych, nie było młodzieży, nie było turystów. Tylko ślady zwierząt, odchody saren, gniazda ptaków. Rozbiła namiot za domem, na łące, która musiała być niegdyś zadbanym trawnikiem, przy fontannie, której smętne resztki sugerowały, że wykonano ją z marmuru. Wykorzystała je, aby zabezpieczyć ognisko. Było ciemno, gdy je rozpaliła, świecąc sobie latarką. Otworzyła butelkę z kraftowym piwem i zapatrzyła się w ogień. Czuła spokój. Uwielbiała to uczucie – jakby nagle znalazła się w innym świecie.
Napiła się piwa i dorzuciła kilka gałęzi do ognia. Przyszedł SMS od Eli: „Jesteś pojebana, baw się dobrze, nie zrób sobie krzywdy”. Zaśmiała się cicho, do siebie i wyłączyła telefon. Była ciekawa. Ciekawa, jak potoczy się weekend i czy będzie chciała go przerwać. „Wrzesień” – łatwe do zapamiętania. Słowo klucz.
Noc była jasna, księżycowa. Położyła się na kocu i zapatrzyła w niebo. Uwielbiała to, jak w takich miejscach wyglądają gwiazdy – zdawały się dużo bliższe, możliwe do złapania. W oddali usłyszała puchacza, wyłapała jakieś większe zwierzę po prawej. Ustawiła wcześniej dwie fotopułapki, kolejnego dnia planowała dodać kolejne. Trzy dni detoksu od ludzi i świata, trzy dni, aby zrobić coś szalonego, może ostatni raz w życiu. Budynek wyglądał groźnie, ale ona wiedziała, że miejsca nie są groźne, groźni są ludzie. Tylko oni – nie duchy, nie upiory, a ludzie. Tych tutaj nie było. Zgasiła ogień, zrobiła siku pod jedną z lip i poszła do namiotu. Mała lampka dawała wystarczająco dużo światła, aby się rozebrała i zawinęła w śpiwór. Dzwonki, które rozwiesiła na linach, były cicho – miała pewność, że nie zaśnie, że będzie czuwać.
***
Obudziła się zaniepokojona, to było podskórne. Leżała bez ruchu i nasłuchiwała. Dzwonki milczały, ale jakiś dźwięk nie pasował jej do odgłosów nocy. Nie zapalała światła – to przyciąga uwagę. Leżała chwilę, próbując przyzwyczaić oczy do ciemności. Nałożyła skarpety i trapery, które miała w nogach materaca. Krótkie spodenki, w których spała, musiały wystarczyć, ale buty to podstawa. Naciągnęła kaptur. Telefon pokazywał drugą i brak zasięgu – mimo to wysłała SMS z informacją, że żyje. Wzięła gaz, kluczyki od samochodu i wyszła.
Nasłuchiwała. Czuła, jak adrenalina krąży jej we krwi, bała się, ale był to dobry strach, rozsądny, wyostrzający zmysły. Szła po cichu do źródła hałasu, który teraz słyszała wyraźnie. Przecisnęła się przez furtę prowadzącą do parku z platanem i zobaczyła go: koń był siwy, tak jasny, że odznaczał się w panującej wokoło ciemności. Puszczony luzem, bez siodła. Rozejrzała się, nie wychodząc zza murku, ale nie dostrzegła nigdzie światła. Stała zachwycona, oniemiała. Zwierzak podniósł łeb i spojrzał w jej kierunku, zastrzygł uszami zaniepokojony, ale zaraz parsknął i przestał się nią interesować.
Nie powstrzymała się, ruszyła w jego stronę wolno, krok za krokiem. Nagle koń uderzył kopytem o ziemię i odbiegł. Była zbyt skupiona na zwierzęciu, gdy ktoś zaszedł ją od tyłu, pchnął, zwalając z nóg tak, że uderzyła o ziemię i odruchowo przeturlała się kawałek. Zerwała się i spojrzała na napastnika. Był szybki i cholernie duży. Odskoczyła, gdy ruszył na nią, i uderzyła go w bok pięścią, trafiając w nerki. Ręka zabolała, ale na nim nie zrobiło to najmniejszego wrażenia. Powinna była uciekać, zrobiła błąd. Facet był twardy jak skała i szybki, szybszy od niej. Złapał ją za gardło i podniósł z łatwością, która ją przerażała. Straciła grunt pod nogami, złapała go za rękę, wbijając w nią paznokcie. Uścisk osłabł, puścił ją, upadła, z trudem łapiąc powietrze. Kucnął przy niej, wykorzystała okazję i nacisnęła guzik – bez skrupułów chlasnęła mu gazem łzawiącym w oczy. Pierwszy raz w życiu widziała, aby ktoś po czymś takim nie zaczął wrzeszczeć i trzeć oczu. Zamiast tego uderzył, mocno i pewnie. Świat zawirował jej w oczach, a potem nastała ciemność.
Poczuła coś dziwnego na policzku, wilgoć, oddech. Otworzyła oczy i jęknęła z bólu, koń odskoczył spłoszony. Próbowała się ruszyć, ale związał ją – zarówno ręce, jak i kostki. Lina wrzynała się w nadgarstki. Czuła, jak pod okiem robi jej się limo, gardło piekło wyschnięte.
– Hej, księżniczko. – Siedział poza zasięgiem wzroku, miał chropowaty głos. – Masz coś jeszcze w ofercie? Bo ledwo wypłukałem to gówno z oczu. – Usłyszała wyrzut w głosie, przekręciła głowę, chcąc go dojrzeć. Była ciekawa, cholernie ciekawa i przerażona, dochodziło do tego podniecenie. Plan to jedno, tutaj poczucie bezpieczeństwa się rozmywało, zacierało. Złapała się na tym, że czuje strach, że wkrada się w nią, niemalże sprawiając, że się dusi, a jednocześnie serce biło jej tak szybko, że czuła się coraz bardziej żywa.
– Rozwiąż mnie – wychrypiała i się szarpnęła. Wstał i podszedł, złapał ją za brodę i podniósł. Miał zarośnięte policzki i długie, związane włosy. Jasne, niebieskie oczy wpatrywały się w nią czujnie. Przetarł palcem po jej policzku.
– Kotek, doskonale wiesz, że to niemożliwe. – Nie przestawał jej trzymać. Zbliżył twarz do jej twarzy, tak że poczuła jego oddech na policzku. – Jaki mamy miesiąc? – zapytał. Policzek pulsował jej z bólu, ramiona zdrętwiały, a nadgarstki zapiekły. Patrzyła w jego oczy.
– Sierpień – powiedziała cicho. Pchnął ją na ziemię, czuła trawę na policzku. Próbowała się odwrócić, ale przycisnął ją ręką do ziemi. Był silny, stanowczy.
– Najpierw porozmawiamy o tym gazie. Wiesz, nie jestem zwolennikiem przemocy. – Poczuła, że drugą ręką zaczyna ściągać jej spodenki, próbowała się wyrwać, ale docisnął ją mocniej. – Spokojnie maleńka, może być delikatnie, może nie być – mówił to z takim spokojem, że zamarła. Koń zarżał kawałek dalej, księżyc oświetlał dwór, a mężczyzna miał ciepłe dłonie. Przymknęła oczy, próbowała uspokoić oddech, trawa łaskotała jej nos. Poczuła chłód na odkrytych pośladkach.
– Oczekuję przeprosin – oznajmił, głaszcząc jej tyłek.
– Spierdalaj – wykrztusiła. Usłyszała, jak się śmieje. Podniósł ją, przeciągnął ją kawałek dalej i przerzucił przez siodło. Musiał je na czymś trzymać, bo zawisła. Siwa patrzyła na nią, strzygąc uszami. Uderzył. Odgłos rozległ się w ciszy lasu, a ona krzyknęła. Miał ciężką rękę. Uderzył po raz kolejny, ból rozlał się na pośladki. Chciała uciec, ale w pozycji, w której się znajdowała, było to niemożliwe. Robił przerwy, czasem uderzał mocniej, czasem tylko muskał pośladek, jakby bawiąc się tym, że zmienia kolor. Łzy ciekły jej z oczu.
– Przepraszam – powiedziała to cicho, niemal niesłyszalnie. Poczuła jego dłoń, pośladki pulsowały.
– Głośniej. – Dłoń zniknęła, była pewna, że uderzy. Przymknęła oczy, czekając.
– Przepraszam! – krzyknęła, jednak poczuła podmuch powietrza. Zaśmiał się wesoło, zadowolony. Oddychała ciężko, mimo tego wszystkiego wiedziała, że jest mokra, podniecona. On też to odkrył, musiał to zauważyć. Chciałaby widzieć, co robi, gdzie jest, ale dostrzegała tylko jego konia, tak bardzo jasnego, spokojnego. Ona nie czuła spokoju. Rozciął linkę przy nogach, złapał ją za związane nadgarstki i pociągnął z siodła. Prawie upadła, musiał ją podtrzymać. Pachniał papierosami, koniem, potem i męskimi perfumami. Przyciągnął ją do siebie. Był tak wysoki, że chował ją całą, a jej głowa ledwo dotykała jego brody.
– Pięknie się wijesz. – Włożył dłoń w jej włosy i przechylił głowę w bok. Powąchał ją i polizał, wzdrygnęła się. – Ładny ten wrzesień – zauważył.
– Sierpień – wykrztusiła, a on pchnął ją na kolana. Klęczała ze spuszczoną głową, nogi jeszcze jej drżały, spodenki plątały się na łydkach. Odpiął pasek i wyciągnął penisa, był olbrzymi, z kilkoma żyłkami. Nie stał jeszcze w pełni, ale i tak był duży, tak duży, że odwróciła głowę.
– Wiesz, przy siodle mam palcat – stwierdził, jakby informował ją, że jest ładna pogoda. – Myślę, że sprawdzę, jaki ślad po nim zostanie na twoich cyckach. – Pogłaskał ją po głowie i lekko poklepał po policzku. Zadrżała lekko. Przełknęła ślinę. Czuła, że pod koszulką sutki jej sterczą, jakby jego słowa działały na jej ciało. Wziął penisa w dłoń i przejechał nią kilka razy, sprawiając, że urósł. Puścił go i uderzył lekko w jej policzek, odsunęła głowę. Zaśmiał się cicho, widocznie rozbawiony.
– Decyduj. Palcat czy kutas. – Nie przestawał się śmiać, bawiło go, tak cholernie go to bawiło. Wzięła penisa w usta, był śliski, lekko słonawy. Zaczęła poruszać głową, chwiała się nieco, nie mogąc złapać równowagi. Związane ręce utrudniały, sprawiały, że robiła to nieporadnie. Stał niewzruszony, jakby ta nieporadność dodatkowo go podniecała. W końcu złapała rytm i równowagę, ssała go coraz bardziej nakręcona, w jakimś amoku, jakby wszystko inne przestało mieć znaczenie. Chciała, aby doszedł, aby rozwiązał jej ręce i wypuścił, a jednocześnie chciała, aby rzucił ją na trawę i zerżnął mocno i brutalnie. Strach i podniecenie się mieszały, opuchnięty policzek bolał tak samo, jak pośladki, a jednocześnie bolała ją cipka, pulsująca, mokra, pusta.
– Kurwa. – Usłyszała, jak mruknął, poczuła, że się napina, że zaraz wybuchnie jej w usta. Dopchnął kutasa mocniej, kończąc w niej, wypełniając jej gardło i usta nasieniem. Zakrztusiła się, wyszedł z niej. Podniosła oczy, musiała wyglądać żałośnie. Policzek miała napuchnięty, usta – nabrzmiałe, oblepione, a oczy – czerwone od płaczu. Czuła, że cieknie jej też z nosa. Zapiął spodnie i zapalił papierosa, patrzył na nią badawczo. W końcu wyciągnął z kieszeni jej scyzoryk, podszedł i rozciął sznurek.
– Ogarnij się, mogło być gorzej. Powinienem cię wybatożyć za włamanie.
Drżącą dłonią przetarła usta i zaczęła podnosić spodnie. Nie odrywał od niej spojrzenia. Robiło się widno, pomału, nieśpiesznie.
– Mała. Nie pozwoliłem ci się ubrać – powiedział to zimno, gasząc papierosa i wrzucając go do butelki po piwie. Rzuciła się do ucieczki, to było silniejsze niż cokolwiek innego. Udało jej się dobiec do dworu i przecisnąć przez murek, którym tu weszła. Nie słyszała go, nie biegł za nią. Przy namiocie zdała sobie sprawę, że nie ma kluczy od auta i że nawet gdyby chciała, nie ma jak wydostać się z posiadłości inaczej niż piechotą. Wyciągnęła z namiotu butelkę wody i wypiła ją łapczywie. Telefon był na miejscu. Napisała SMS i zostawiła smartfon w torbie. Wyszła, robiło się jaśniej, bezpieczniej. Czuła się zmęczona, a jednocześnie tak bardzo nakręcona, że każdy dźwięk słyszała wyraźniej. Nie skończył z nią, wiedziała, że to jeszcze nie koniec, że jej ucieczka tylko go zirytowała, chociaż może rozbawiła. Wchodziła do środka, starając się nie hałasować. Schody na górę miała po prawej, ale je minęła. Weszła do głównej sali i skierowała się na lewo.
Wieczorem, gdy tutaj weszła, drzwi były zamknięte, a ona ich nie otworzyła – tak jak prosił, gdy ustalali ten wyjazd, a raczej jego zarysy. Nie spotkali się wcześniej, korespondowali kilka miesięcy, znajomy znajomego. Człowiek z polecenia, człowiek, dla którego przejechała pół kraju, aby spełnić swoją i najwidoczniej jego fantazję. Czasami myślała, że jest popieprzona, ale czy była? Utrata kontroli stanowiła kolejne wyzwanie, coś, o czym fantazjowała od dawna, coś, co w jej zbyt poukładanym życiu wydawało się odpowiednie. Trzymała dłoń na klamce, przygryzła lekko wargę. Piekła ją tak samo, jak pośladki, policzek bolał. Weszła i zamknęła za sobą drzwi. Zabił okno deskami. Pokój był sypialnią, drewniane łóżko zostało naprawione, kilka świeczek paliło się na półce na ścianie.
– Rozbierz się.
Drgnęła, gdy to powiedział. Stał oparty o ścianę przy drzwiach. Odwróciła się w jego stronę. Był w miarę przystojny – może nie na tyle, aby zwróciła na niego uwagę w lokalu, ale miał coś w oczach, coś, co sprawiało, że czuła podniecenie. Patrzył na nią w sposób, w który nigdy żaden mężczyzna nie patrzył – jednocześnie zachłannie, groźnie i tak, jakby już ją miał. Bo miał, już ją naznaczył. Ręce jej drżały, gdy rozpinała bluzę i ściągała koszulkę. Nie założyła stanika, nie musiała go nosić – miała małe piersi, w swoim mniemaniu za małe.
– Weszłaś na mój teren. – Podszedł do stolika, nie patrząc na nią. Nalał sobie wody do szklanki. – Rozbieraj się. Już.
Nachyliła się i rozwiązała buty. Ściągnęła je, włożyła do środka skarpetki. Spodenki i majtki położyła obok. Podszedł do niej wolno, wyciągnął dłoń i dotknął policzka.
– Mała złodziejka. – Pokręcił głową. – Wiesz, że czeka cię kara? – Wodził dłonią po jej ciele, musnął piersi, przeciągnął palcami po bokach, pośladku, który dalej bolał. Milczała. Oglądał ją w skupieniu, oceniał, a ona złapała się na tym, że czuje spokój, jakby fakt, że sama do niego przyszła, pomógł, jakby to, że przestała walczyć, uspokajało ją. Ściągnął jej gumkę z włosów, a te się rozsypały. Miała rude loki, kilka piegów na nosie i blade ciało.
– Jesteś kurewsko ładna – zauważył. – Pięknie będziesz wyglądała, gdy z tobą skończę. Uciekłaś. – Podszedł do stolika i wziął linę. Nie przestawał mówić, a jednocześnie wyciągnął jej ręce do przodu i zaczął wiązać. Widziała, że ma wprawę. Spojrzał w górę i przerzucił linę przez belkę. – Wiesz, co się kiedyś robiło z końmi, gdy były narowiste? Zajeżdżało je się. Jesteś narowista? – Pociągnął linę, a ona podniosła się wraz z nią. Musiała stanąć na palcach, ramiona zabolały. Uderzył ją lekko w pierś. – Pytałem, czy jesteś narowista – powtórzył i wykręcił jej sutek. Jęknęła.
– Nie jestem – powiedziała. Było jej niewygodnie, chwiała się, tracąc oparcie.
– Widzisz, na polanie pokazałaś coś zupełnie innego. – Zaśmiał się i złapał ją za udo, przyciągając do siebie. Pocałował ją, wkładając jednocześnie dwa palce w jej cipkę. Była mokra, otwarta. Całował świetnie, robił to mocno, gryząc lekko wargi. Palcami ją penetrował, zwiększając tempo. Jęczała mu w usta. Pozycja, miejsce, mężczyzna – to wszystko sprawiało, że odpływała, a on jakby to wyczuł – odsunął się nagle, zostawiając ją na skraju. Zakręciła się lekko, szukając stopami podparcia.
– O nie, nie myśl, że będzie tak miło. Mogło być
Patrzyła, jak liże palca, którego z niej wyjął.
– Jaki mamy miesiąc?
Przełknęła ślinę, wziął ze stolika knebel.
– Sierpień – odparła, a on skinął głową zadowolony.
– Brawo, mała. – Wepchnął jej kulkę do ust i zapiął zamek. Z rozszerzonymi oczami śledziła każdy jego ruch. Spokojnie rozpiął koszulę i odłożył ją na krzesło. Był świetnie zbudowany – nic dziwnego, że nawet nie poczuł jej uderzenia. Ściągnął buty i skarpetki, ale zostawił dżinsy. Gdy do niej wrócił, trzymał w rękach bat. Miał krótką rączkę i splecione witki, na końcu puszczone luźno. Uderzył. Spróbowała uciec ciałem i dostała ponownie. Zakwiliła pod kneblem, ale nic to nie dało. Smagał ją po udach, piersiach, uderzał mocno w pośladki, które już bolały. Wiła się, zapominając o wszystkich problemach. Wiła się, płacząc. Bat spadał raz za razem. Czasem mocniej, innym razem niemal pieszczotliwie. Systematycznie, regularnie. Nie miała dokąd uciec, jak się schować, jak uniknąć ciosu. Był spocony, jego ciało lśniło, mięśnie się napinały, gdy podnosił bat – był piękny. Nigdy nie widziała nic piękniejszego. W końcu przestał. Wydawało jej się, że trwało to kilka godzin. Straciła poczucie czasu i miejsca. Odwiązał ją i ściągnął knebel. Podniósł ją, a ona zakwiliła cicho. Pościel była miękka. Nie zauważyła, kiedy się rozebrał, ale był nagi, a ona marzyła o tym, aby do niej przyszedł. Czuła każdy skrawek swojego ciała, a gdy w nią wszedł, spokojnie, stanowczo go złapała i przyciągnęła. Chciała poczuć jego ciało na sobie, w sobie. Chciała, aby był wszędzie. Kochała się z nim tak, jak z nikim dotąd, rozpaczliwie. W tym półmroku, w opuszczonych ruinach, z bolącym ciałem czuła się wolna. Narzuciła tempo, które podjął. Jego usta dotykały jej rozpalonej skóry. Zaczął ssać jej sutek, mocno, boleśnie, tak że jednocześnie miała ochotę go odtrącić i wyć, by robił to samo z drugim. Orgazm ją powalił, był inny niż do tej pory – bolesny, pełny, tak mocny, że miała mroczki przed oczami.
***
Otworzyła oczy. Próbowała się zorientować, gdzie jest. Leżała na łóżku, na którym się pieprzyli. Mięśnie bolały, ale czuła jednocześnie rozleniwienie.
– Miesiąc? – zapytał. Siedział na fotelu ze stopami opartymi o łóżko. Był w dżinsach i koszuli, której nie zapiął. Zawahała się. Miała dosyć, była zmęczona, obolała. Widział jej wahanie, ale nie pokazał tego po sobie. Nie wiedziała, czy jest dzień, czy noc. Pieprzyli się długo, potem jedli, spała, ale w nocy znów ją związał i wziął brutalnie. Teraz zgłupiała, była wykończona.
– Sierpień. – Przełknęła ślinę. Zgasił papierosa i wstał.
– Jesteś pewna? – dopytał, a ona doceniła to pytanie, ale była. Była pewna.
– Sierpień – powtórzyła bardziej zdecydowanym tonem.
– Odwróć się i wypnij.
Posłuchała. Wczoraj jeszcze walczyła, ale dziś słuchała. Nie miała sił walczyć. Nie chciała. Smarował jej tyłek czymś chłodnym, przynoszącym ulgę. Jego palce zbliżyły się do odbytu. Zadrżała, seks analny był u niej niemal tabu. Bała się go, napięła się cała, zesztywniała.
– Spokojnie, moja sierpniowa dziewczyno, spokojnie. – Głaskał i pieścił tyłek, a ona wyrównała oddech. Poczuła, że coś zimnego jeździ jej po tyłku. – To mały korek analny z ogonem. Nie będzie boleć, ale masz go nie wypuścić. Bo wtedy zastąpię go kutasem.
Wstała. Musiała się skupić. Całą swoją uwagę poświęciła temu, aby korek w niej został. Ogon łaskotał ją w uda, był puszysty, długi. Niemal nie zwróciła uwagi na to, że zawiązał jej linę pod piersiami, sprawiając, że teraz sterczały. Nie wierzyła w to, ale znów chciała się z nim kochać, chciała go poczuć. Pragnęła go niemal zwierzęco.
– Ramiona do tyłu.
Je też oplotła lina, tak że musiała się bardziej wyprostować, a piersi poszły jeszcze bardziej do przodu. Rozkojarzyło ją to na chwilę, niemal wypuściła korek.
– Pięknie. – Narzucił jej pętlę na szyję, luźną, swobodną, i ruszył do drzwi. Nie musiał ciągnąć, szła za nim posłusznie. Każdy krok był jak tortura – wszystko ją bolało, korek drażnił, z cipki niemal kapało. Wyszli, był wieczór – zaskoczyło ją to. Koń był osiodłany, a ona zdała sobie sprawę, co planuje. Wyglądał bosko na koniu. Nałożył kapelusz, przy boku miał bicz, do tego ta rozpięta koszula i kowbojki. I ona na linie. Jak zdobycz. Klacz była piękna, szła stępem, ona nie szła tak pięknie. Wywróciła się, gdy przeszedł do kłusu. Dostała batem, raz, mocno, piekąco. Wstała, korek nadal się trzymał, kosztowało ją to tak wiele. Biegła, a gdy wywróciła się kolejny raz kilka minut później, zatrzymał się i zsiadł. Wypuściła korek. Załkała i spojrzała na niego, z oczu leciały jej łzy.
– Sierpień – wyszeptała, nie czekając na pytanie. – Mamy pierdolony sierpień.
Wziął ją od tyłu, a ona krzyczała. Bolało, ale nie tak, jak myślała, że będzie boleć, a potem ból przemienił się w przyjemność i krzyczała z przyjemności. Krzyknął też, przyciągnął ją i krzyczał, kończąc jej w tyłku. Słaniała się na nogach, pocałował ją w czoło i wsadził na siodło. Uwolnione ręce miała zdrętwiałe, ale dała radę złapać za łęk, inaczej by spadła.
– Mała, mamy wrzesień – powiedział twardo. Minęli dwór. Prowadził ją drogą, za którą miał dom. Widziała go wcześniej na zdjęciach – nieduży drewniany. Wziął ją na ręce i wniósł do łazienki. Odkręcił wodę i wlał płyn do wanny.
– Zaraz wrócę, muszę ogarnąć konia. Nie wchodź beze mnie, okej? – Przykrył ją czarnym, męskim, grubym szlafrokiem. Wrócił. Woda była ciepła, jego oddech też. Mył ją delikatnie, czule. Zasnęła spokojnie, wtulona w jego ramiona, bezpieczna. W końcu był wrzesień.
***
Minęła bramę. Tym razem była otwarta. Stał przy niej z papierosem. Za rok też będzie wrzesień albo sierpień. Uśmiechnęła się. Było jej dobrze, jakby wszystkie problemy świata minęły. Zatrzymała się kilometr dalej, wyciągnęła telefon.
„Grudzień w ruinach też jest piękny, może zobaczymy się w styczniu?” – wysłała. Po chwili dostała odpowiedź, policzki zarumieniły jej się lekko.
„W październiku las wygląda bosko, w końcu mamy wrzesień”.
Na scenie jest zimno. Stoję, trzęsąc się. Ale czy na pewno to kwestia jedynie chłodu? Oślepiające światła sprawiają, że nie widzę publiczności. I dobrze. Mam tremę. To ona wprawia moje ciało w dygot. Po co ja tu przyszłam? Czemu się zgodziłam? I czemu w ogóle opowiadałam mu o swoich najskrytszych fantazjach? Przecież nie każde trzeba spełniać. Mogą nas podniecać w wyobrażeniach, ale czy w rzeczywistości także będą? Postanowił to sprawdzić. A ja głupia powiedziałam: „tak”. Trochę się bałam odmówić. Że przestanę być dla niego atrakcyjna, że nie będę już tak pociągająca. Nagie ciało obsypuje się gęsią skórką. Z głośników wydobywają się pierwsze takty muzyki.
*
Poznałam go pół roku wcześniej. Magda robiła urodziny Kacpra.
– Musisz być, nie przyjmuję innej opcji do wiadomości. Wystarczy, że nie będzie babci, ale ulubiona ciocia musi być – perorowała, mieszając łyżką w garnku z pomidorówką.
– Nie będzie twojej mamy? – Nie zdziwiłam się. – Jakoś nigdy nie miałam okazji poznać twoich rodziców, wiecznie w rozjazdach.
– Poznasz ojca, wyjątkowo się wybiera. – Skrzywiła się. – Wiesz, oni i ich interesy. To cud, że on będzie.
– A gdzie będzie Grażyna? – Nie znałam jej mamy, ale znałam jej imię i upodobania. Wiedziałam, że jest pedantyczną, chudą brunetką z oceniającym spojrzeniem. Może i dobrze, że nie miałam okazji się z nią spotkać.
– Grażyna tym razem leci do Paryża, ma jakieś służbowe spotkanie, ojciec miał lecieć z nią, ale ma wizytę u dentysty, dlatego został. Jupi – powiedziała, udając radość. Wiedziałam, że ma żal do rodziców o to, że była wychowywana przez nianię, a oni nie mieli czasu. Tak jak nie mieli go dla niej, tak nie mają i dla wnuczka. Ja Kacpra lubiłam – choć nie przepadałam za dziećmi, bałam się ich i nie rozumiałam, pięcioletni syn Magdy był mi w jakiś sposób bliski. Zapewne miał na to wpływ fakt, iż brałam udział w porodzie, kiedy ojciec Kacpra się wystraszył odpowiedzialności i ulotnił z miasta i życia Magdy oraz syna. Zupełnie jak mój. Wszyscy mieliśmy wtedy po dwadzieścia pięć lat, skończone studia i świat u naszych stóp. Bartek uznał, że taniec ze światem lepiej mu wyjdzie bez dziecka na rękach. Nosiłyśmy więc dzieciaka na zmianę, bo przecież nie mogłam jej zostawić samej. Znałyśmy się wtedy krótko, ale już przypadłyśmy sobie do serca. Kacper połączył nas na stałe.
– No już dobrze, wykręcę się jakoś z tej służbowej imprezy i przyjdę, tym bardziej, jeśli mam możliwość po latach poznać twojego ojca. – Zaśmiałam się i puściłam do niej oczko.
Spóźnił się i od razu zagarnął dla siebie całą przestrzeń. Patrząc na jego córkę, mogłam przypuszczać, jak bardzo jest przystojny. Potężny mężczyzna, dużo wyższy ode mnie. Sięgałam mu do ramienia.
– Babeczkę? – zapytał, gdy podszedł do stolika, przy którym stałam, a na którym ustawione było jedzenie.
– Nie, dziękuję, już jadłam. Sama je upiekłam – odparłam. Coś mnie w nim irytowało. Ta pewność siebie. A może fakt, że wiedziałam, iż nigdy go nie było, gdy Magda go potrzebowała. Telefonicznie i finansowo – owszem. Ale nie ciałem.
– Lubisz piec? Brawo. – Klasnął w dłonie, jakby udało mi się zrobić fikołka na WF-ie.
– Lubię – przytaknęłam i prawie dygnęłam, czując się jak uczennica, mała dziewczynka, która musi dobrze wypaść. Nie miałam pojęcia, skąd mi się to brało.
To niestety koniec bezpłatnego fragmentu. Zapraszamy do zakupu pełnej wersji książki.
Przepraszamy, ten rozdział nie jest dostępny w bezpłatnym fragmencie.
Przepraszamy, ten rozdział nie jest dostępny w bezpłatnym fragmencie.
Przepraszamy, ten rozdział nie jest dostępny w bezpłatnym fragmencie.
Przepraszamy, ten rozdział nie jest dostępny w bezpłatnym fragmencie.
Przepraszamy, ten rozdział nie jest dostępny w bezpłatnym fragmencie.
Przepraszamy, ten rozdział nie jest dostępny w bezpłatnym fragmencie.
Przepraszamy, ten rozdział nie jest dostępny w bezpłatnym fragmencie.
Przepraszamy, ten rozdział nie jest dostępny w bezpłatnym fragmencie.
Przepraszamy, ten rozdział nie jest dostępny w bezpłatnym fragmencie.
Przepraszamy, ten rozdział nie jest dostępny w bezpłatnym fragmencie.
Przepraszamy, ten rozdział nie jest dostępny w bezpłatnym fragmencie.