Uzyskaj dostęp do ponad 250000 książek od 14,99 zł miesięcznie
Pola wraca z dużego miasta do rodzinnej miejscowości by spełnić swoje marzenia o własnej kawiarni. Jednak spokojne życie na prowincji przerywa seria koszmarów nawiedzających ją każdej nocy. We śnie spotyka nieznajomego – Wadima. Mężczyzna wydaje się równie zagubiony, jak ona sama. Chociaż dopiero się poznali, Pola i Wadim czują, że mogą sobie zaufać i wspólnie szukają przyczyny mrocznych snów.
Aby kontynuować poszukiwania para spotyka się w rzeczywistości. Postanawiają rozwiązać tajemnicę nękających ich koszmarów. Kolejno odkrywane poszlaki i wskazówki prowadzą ich na Wschód, w rodzinne strony Wadima.
Jakie znaczenie odgrywa sierociniec, w którym wychował się mężczyzna? Czy to możliwe, że Polę i Wadima nawiedza wspomnienie zbrodni popełnionej przed wieloma laty? Czy uczucie rodzące się pomiędzy tą dwójką ma szansę przetrwać?Ta książka hipnotyzuje i zabiera w niesamowitą podróż na granicy jawy i snu.
Joanna Gajewczyk stworzyła powieść, jakiej jeszcze nie było. „W moim śnie” wciąga czytelnika w wir niesamowitych wydarzeń, aby nawet przez chwilę nie zwolnić tempa. Gajewczyk wie, jak utrzymać napięcie do samego końca. Niepokojące wydarzenia, wyraziści bohaterowie i nadprzyrodzone okoliczności sprawią, że nie będziesz mogła oderwać się od tej książki!
Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:
Liczba stron: 414
Projekt okładki: Paweł Panczakiewicz/PANCZAKIEWICZ ART.DESIGN
Redakcja: Beata Kostrzewska
Redaktor prowadzący: Grażyna Muszyńska
Redakcja techniczna: Sylwia Rogowska-Kusz
Skład wersji elektronicznej: Robert Fritzkowski
Korekta: Barbara Milanowska (Lingventa), Katarzyna Szajowska
Zdjęcia na okładce:
© sakkmesterke/Shutterstock
© Artjafara/Dreamstime
Element graficzny w tekście:
© Igor Zakharevich/Dreamstime
© by Joanna Gajewczyk
© for this edition by MUZA SA, Warszawa 2021
ISBN 978-83-287-1608-7
Wydawnictwo Akurat
Wydanie I
Warszawa 2021
fragment
Dziękuję moim synom i mężowi za wsparcie oraz wiarę we mnie.
Jesteśmy czymś więcej
niż ciałem fizycznym.
Robert A. Monroe
Plac zabaw stracił całą swoją niewinność. Dwa małe wisielce zajęły miejsce bujających się huśtawek. Nie było już krzyków dzieci, pisków i wesołych odgłosów nieustającej zabawy.
Była tylko cisza.
Cisza i… smród. Rozkładające się zwłoki sprawiły, że to miejsce stało się zakazane.
I choć wiedziałam, że to tylko sen, to jednak był on cholernie realny. Ten odór, chłód powodujący gęsią skórkę, deszcz i poczucie lęku, od którego bolał mnie brzuch. Chciałam się już obudzić.
– Szlag by trafił – syknęłam po kolejnym uszczypnięciu się w rękę.
Zimny deszcz też nie pomagał. Mokra grzywka lepiła się do czoła, ubranie z każdą minutą stawało się cięższe. No i buty, które praktycznie zniknęły w błocie i nasiąkając nim, powoli traciły swoją funkcję ochronną. Byłam coraz bardziej przerażona. Strach paraliżował moje ruchy, nie byłam w stanie zrobić kroku czy nawet rozejrzeć się dookoła. Kątem oka dostrzegłam małe trupie nóżki wystające z dziecięcej karuzeli. To chyba była dziewczynka. Jej niegdyś białe buciki przybrały teraz kolor szarego błota i ledwie trzymały się na sinych kikutach. Nie chciałam tam patrzeć, ale upiorny obrazek sam przyciągał wzrok. Miałam kłopoty z oddychaniem, w brzuchu wirowało mi ze strachu i czułam, że zaraz zwymiotuję.
– Do jasnej cholery, obudź się, kobieto – powiedziałam szeptem, bo irracjonalnie wierzyłam, że jakikolwiek dźwięk wybudzi te istoty ze śmiertelnego snu. Bardzo powoli zaczęłam się rozglądać, ale po chwili gorzko tego pożałowałam. Dostrzegłam zjeżdżalnię, kiedyś zieloną, z której teraz wyblakła farba odchodziła płatami. To, co leżało na końcu ślizgu, przekraczało granice tego, co akceptował mój mózg. Patrząc na stos dziecięcych zwłok, czułam, że zaraz stracę przytomność. Oddychałam szybko, uświadamiając sobie, że to naprawdę trupy dzieci – leżące jedne na drugich. Ich bladoszare ciałka w przemoczonych łachmanach były wychudzone i nienaturalnie wygięte. Ze zgrozą zauważyłam, że niektóre z nich jakby się poruszały, ale to było tylko złudzenie wywołane przez robaki kończące swą ucztę. W ustach poczułam obrzydliwy smak żółci i nie dałam już rady dłużej wytrzymać. Wymiotowałam spazmatycznie i głośno, pozbywając się całej zawartości żołądka. W głowie kołatała mi tylko jedna myśl: „Obudzą się, obudzą się, na pewno się obudzą!”.
I wtedy straciłam przytomność.
Tego dnia wszystko miało być takie jak zawsze. Zwykła codzienność, te same powtarzalne czynności. Choć od rana nic nie wskazywało na jakiekolwiek zmiany, to bolał mnie brzuch. Ale to nie był ból jak po zjedzeniu czegoś ciężkostrawnego, to był ból, jakiego doznawałam, kiedy czegoś się boję lub kiedy czuję, że może stać się coś strasznego, nieodwracalnego.
Ucisk w żołądku zaczął się zaraz po przebudzeniu. Lęk wręcz panoszył się w moim brzuchu. Do tego czułam smak wymiocin, co było dość dziwne. Obudziłam się spocona, wręcz mokra, i z tym nieprzyjemnym posmakiem. Czułam strach. Domyślałam się, że śniłam jakiś koszmar, lecz zupełnie niczego nie pamiętałam. Zaparzyłam mocną herbatę, naszykowałam dwie kanapki z serem i włączyłam telewizor, nastawiając na kanał informacyjny, by choć na chwilę przestać myśleć. Nie mogłam się skupić, nie rozumiałam nic z tego, o czym mówiły gadające głowy. Nie wyłączając telewizora, poszłam do łazienki i gdy zobaczyłam swoje odbicie w lustrze – zamarłam. Byłam blada jak trup. Miejscami wręcz sina.
– Wyglądam jak nieboszczyk. Siny, sztywny nieboszczyk… Co się ze mną dzieje, do cholery?
Przepłukałam twarz zimną wodą. Wiedziałam jednak, że nawet najlepszy podkład tego nie zakryje.
Była ósma rano. Mateusz już pewnie otworzył kawiarnię i zapach kawy skutecznie go rozbudził. To mój najlepszy pracownik – lubił wstawać wcześnie i kochał swoją pracę. Gdy otwierałam swój lokal trzy lata temu, nie sądziłam, że pierwszy zatrudniony przeze mnie człowiek okaże się TYM właściwym, najlepszym. Mateusz zjawił się zaraz na drugi dzień i powiedział:
– To mnie szukałaś. Daj mi szansę przez tydzień, jeśli się nie sprawdzę, zatrudnisz kogoś innego.
Wbrew pozorom artystyczny nieład na jego głowie wzbudził moje zaufanie. Mateusz miał wtedy na sobie ciemnozielony sweter, czarne sztruksowe spodnie, a w ręku trzymał zwykłą przezroczystą reklamówkę wypełnioną książkami. To chyba właśnie te książki mnie do niego przekonały.
Dziś wstałam wcześniej, bo o dziewiątej byłam umówiona z księgową. Papiery leżały już naszykowane na stole. Potem czekał mnie wyjazd do Łodzi, do hurtowni. Jechałam tam raz w miesiącu po papierowe kubki do kawy na wynos. Robili je według mojego wzoru, ale nauczona doświadczeniem odbierałam je sama. Dziewięć razy w ciągu trzech lat przysłali mi inne, mało tego – bez przykrywek i zawsze potem były problemy z ich wymianą. Już nie raz chciałam zrezygnować z usług tej firmy, lecz ceną, jaką oferowali, przebijali inne hurtownie. O szesnastej miałam zmienić Mateusza. Po zamknięciu jak zawsze wyczyszczę ekspres do kawy, uprzątnę, umyję podłogę i przeliczę kasę. Zejdzie mi do około dwudziestej trzeciej. Potem dom, prysznic, ze dwa odcinki Mentalisty i spać.
To miał być normalny dzień. Jak wiele poprzednich. Żadnych wyjątkowych spotkań czy trudnych rozmów, skąd więc ten lęk? To uczucie wewnętrznego niepokoju?
Do tego zauważyłam, że trzęsą mi się ręce. Po prostu świetnie! Zapinanie stanika trwało już kilka minut. Dłonie nie chciały współpracować. Poszłabym bez niego, lecz to niemożliwe. Krągłe piersi wymagały rusztowania. Najchętniej pozbyłabym się tych ogromnych cycków. Zawsze mnie denerwowały i gdyby nie fakt, że operacja zmniejszająca jest cholernie droga, już dawno bym je poprawiła. Jedynie facetom nigdy nie przeszkadzały, tryb „patrz w cycki” włączał im się za każdym razem, gdy ze mną rozmawiali.
– Nie, ja zwariuję. – Cisnęłam w kąt czarny stanik z delikatnej koronki. Zegarek patrzył na mnie krzywo, dając do zrozumienia, że guzdram się niemiłosiernie. Sportowy cyckodźwig pozwolił włożyć się szybko, dżinsy i luźna bluzka także nie robiły mi problemu. Postanowiłam założyć klapki z obawy, że sznurówki być może zgadały się z czarnym stanikiem. Gdy zamykałam drzwi, usłyszałam dźwięk telefonu dochodzący z torby.
– Witaj, piękna. – Głos Mateusza zawsze był seksownie wibrujący. – Jedziesz dzisiaj po te kubki?
– Jadę, jadę, właśnie wsiadam do auta. Mam nadzieję, że moje zamówienie będzie właściwe. Słuchaj, wszystko okej w kawiarni? – Musiałam zapytać. Może ten trwający od rana lęk miał coś wspólnego z moim biznesem? Lokal się spalił lub kibel wylał przez wciśniętą do niego podpaskę?
– Jak najbardziej. Kawka pachnie, ludzie się kręcą, a ja czekam na świeżego drożdżowca od pani Krystyny.
– A ubikacja w porządku?
– Czysta, możesz przejrzeć się w sedesie, jak wrócisz.
– Dach nie cieknie, ekspres nie dymi?
– Nie rozumiem. – Mateusz zamilkł na chwilkę. – Pola, co się stało? Skąd takie przesłuchanie z rana?
– Nie, nic. Mam tylko jakieś dziwne przeczucie, że coś niespodziewanego się wydarzy.
Niespodziewanego i niedobrego – dodałam w myślach.
Nasza znajomość od samego początku była intensywna i oparta na szczerości. Wiedziałam, że Mateuszowi mogę powiedzieć wszystko, nawet swoje najdziwniejsze myśli, a on nigdy mnie nie wyśmieje, nie zlekceważy. Raz się ze sobą przespaliśmy, po roku znajomości. Choć był to seks pełen namiętności, taki, podczas którego zapominasz, jak masz na imię, nie powtórzyliśmy tego więcej. Oboje zgodziliśmy się, głównie pod moim naciskiem, że to zniszczy naszą przyjaźń, naprawdę wyjątkową i mocną. Teraz jest poprawnie. Mateusz ciągle spotyka się z jakimiś laskami. Dziwnym trafem wszystkie zawsze trochę przypominają mnie: mają podobny kolor włosów, oscylujący pomiędzy czerwienią a rudością, delikatne rysy twarzy czy nawet ubierają się w tym samym stylu co ja.
Jednak czasami, choć bardzo rzadko, Mateusz patrzy na mnie, przekonany, że tego nie widzę. Jego spojrzenie jest wtedy intensywne. Całe ciało napina się, jakby walczył z chęcią podejścia do mnie i zmiażdżenia moich ust swoimi. Wszystko trwa może sekundę, ale jest to najintensywniejsza chwila, która wręcz iskrzy pożądaniem. Te momenty są obezwładniające i muszę walczyć, by nie pozbawiły mnie silnej woli. Wychodzę wtedy szybko, zajmuję się klientem lub uciekam do łazienki. Mocny, gorący impuls między udami ścina mnie z nóg i przyśpiesza oddech.
Ciągnęło mnie do niego jak cholera, ale zasady są zasadami. Już raz się sparzyłam i wyleciałam z roboty za romans z kolegą z pracy. Kariera w prywatnej firmie skończyła się, wysokie zarobki również, a ja zostałam z kredytem na mieszkanie i samochód. Facet wybrał siebie. Będąc wtedy na krawędzi załamania, postawiłam na swoje odwieczne marzenie – własną kawiarnio-księgarnię. Z finansową pomocą rodziców, dorzucając resztki własnych oszczędności, wynajęłam lokal, wyremontowałam go i pomysł stał się faktem. Zanim miasteczko przyzwyczaiło się do nowego miejsca, dokładałam do interesu. A raczej rodzice. Kochałam ich mocno za poczucie bezpieczeństwa i miłość, jakie mi dawali przez całe życie. Teraz są moimi stałymi gośćmi. Codziennie o dziesiątej rano przychodzą na kawałek ciasta i kawkę. Tata pije mocną, czarną, z ilością cukru, która przeraziłaby niejednego diabetyka, a mama latte z syropem waniliowym. Do tego obowiązkowo świeża porcja aromatycznego ciasta. W ten sposób godzina mija im na odprężających rozmowach, do których często wciągają córkę, czyli mnie.
Teraz lokal przynosi dochody. Kokosów nie ma, ale bezproblemowo starcza na życie oraz na małe fanaberie. Dzieląc się z Mateuszem obowiązkami, mam dużo czasu dla siebie. Rozgraniczam go pomiędzy prywatę a rodzinę i mogłabym powiedzieć, że jestem spełniona.
A jednak… Dziś coś od rana wisiało nade mną. Niepokój wdzierał mi się do mózgu. Jadąc do Łodzi, musiałam mocno się skupić, bo miałam wrażenie, że stracę kontrolę nad pojazdem. Pięcioletni volkswagen sharan prowadził się łatwo i zazwyczaj zapewniał mi komfortową jazdę, ale dziś było inaczej, pasy mnie uwierały, biegi nie chciały płynnie wskakiwać i klimatyzacja coś słabo chłodziła. Uświadomiłam sobie, że nigdy tak się nie czułam. Owszem, gdy jednocześnie straciłam pracę i ukochanego, moje zdrowie psychiczne dostało potężnego kopa. Schudłam wtedy, włosy mi zmatowiały. Psychicznie też siadłam. Dziś jednak to było zupełnie coś innego. Nienazwany lęk zaburzał mój porządek dnia, sprawiał, że się pociłam, miałam mdłości i wręcz zatykało mnie od rewolucji w żołądku.
Mijając Ikeę, pomyślałam o rozwalającej się szafce w łazience. Prosiła się o wymianę od kilku miesięcy. Jak to często bywa, najzwyczajniej w świecie nie miałam czasu, by wybrać się do meblowego. Trzeba zadzwonić do Moniki. Wybierając numer, automatycznie pomyślałam o jej córce, Gai. Byłam jej ciotką i starałam się, by dziewczynka zawsze była uśmiechnięta, gdy razem spędzałyśmy czas. Córkę siostry pokochałam już na samym początku, co było zaskoczeniem, gdyż nie podejrzewałam siebie o to, że mogę poczuć tak silną więź z małym dzieckiem.
– Siostra, chyba już najwyższy czas na wspólny wypad do galerii. – W odpowiedzi usłyszałam jej śmiech i na chwilę zapomniałam o lęku.
– Pewnie. Chyba ściągamy się telepatycznie, właśnie o tobie myślałam – powiedziała Monika.
– Niemożliwe, ty myślisz? – Uwielbiałam się z nią przekomarzać. Łączyła nas silna więź, która pogłębiła się, gdy Monika zamieszkała ze mną na miesiąc po tym, jak świat zamknął mi drzwi przed nosem.
– No, zdarza mi się czasem. Jesteś już w Łodzi? Bo Mateusz powiedział, że kubki papierowe wam się kończą.
– Ano, ludziska kawę piją w dużych ilościach i zmuszają mnie do uzupełniania zapasów. Ale nie narzekam. Przejeżdżałam obok Portu, muszę kupić nowy mebel do łazienki. Co ty na to? Po zakupach w Ikei skoczymy gdzieś na spaghetti! – Starałam się, by mój głos był swobodny. Znów ścisnęło mnie w brzuchu.
– Pewnie, Gaja zostanie z Adamem, a my zrobimy rundkę po sklepach. No to kiedy? Bo mnie jest wszystko jedno. Są wakacje, więc razem z Gają mamy wolne.
Zastanowiłam się przez chwilę. Dziś był czwartek, zmieniałam więc Mateusza po południu. Zagadam z nim, jak wrócę, to może uda się wyskoczyć z siostrą w piątek. Nigdy nie lubiłam robić zakupów w weekend, za dużo ludzi.
– Zadzwonię do ciebie jeszcze raz wieczorem. Najlepiej by było jutro, ale nie wiem, jak Mateusz będzie stał z pracą. Może uda mi się go przekonać, by spędził większość dnia w kawiarni – powiedziałam pełna nadziei. Bardzo zależało mi na tym wyjeździe. Potrzebowałam babskich pogaduch i łażenia po sklepach.
– O to się nie martw. – Monika znów się zaśmiała. – Te jego maślane oczy wszystko tłumaczą, na pewno się zgodzi. Poza tym co on ma innego do roboty?
– Przestań, maślane oczy to ty masz, jak patrzysz na nową sukienkę! Zbliża się weekend, więc pewnie przygruchał sobie nową panienkę – powiedziałam z niesmakiem. Wszystko pięknie, ale liczba lasek pojawiających się w jego życiu była imponująca, a raczej żenująca. Szlag mnie trafiał, bo tak naprawdę nie wiedziałam, czy żywię do niego jakieś uczucia, czy tylko ciągnie mnie ze względu na obłędny seks, który raz mi zafundował. Kiedy tylko przypominałam sobie jego usta na moim łonie, od razu robiłam się wilgotna z podniecenia.
– Słuchaj, czy wszystko u ciebie gra? – Mój głos wyraźnie się zmienił. Musiałam znaleźć przyczynę tego ciągłego niepokoju. Jeśli będzie trzeba, obdzwonię wszystkich znajomych.
– A co ma nie grać?! Jako nauczycielka szczycę się wakacjami, niech reszta zazdrości. W końcu mogę się wyspać, udaję, że długopisy nie istnieją, więc jak najbardziej, muzyka gra od rana! – Znów jej śmiech wypełnił słuchawkę telefonu. – Czemu pytasz?
– Sama nie wiem. Od rana towarzyszy mi dziwne uczucie. Jakby miało się coś nieciekawego wydarzyć. Znasz ten ból brzucha, gdy się boisz?
– Wiem, o czym mówisz. Ciężko się wtedy oddycha. Może po prostu będziesz chora?
– Może – stwierdziłam bez przekonania. – Oby. Dobrze, ja już dojeżdżam. Zadzwonię później. Narka.
– Narka, narka, tylko jedź ostrożnie!
Zawsze mi to mówiła przed podróżą. Miała to po rodzicach, dla nich ten tekst był jak pozytywne zaklęcie. Byli przekonani, że gdyby go nie wypowiedzieli, stałaby się tragedia.
koniec darmowego fragmentuzapraszamy do zakupu pełnej wersji
Wydawnictwo Akurat
imprint MUZA SA
ul. Sienna 73
00-833 Warszawa
tel. +4822 6211775
e-mail: [email protected]
Dział zamówień: +4822 6286360
Księgarnia internetowa: www.muza.com.pl
Wersja elektroniczna: MAGRAF s.c., Bydgoszcz