Faza kokonu - Joanna Gajewczyk - ebook + audiobook + książka
NOWOŚĆ

Faza kokonu ebook i audiobook

Gajewczyk Joanna

4,3

Ten tytuł dostępny jest jako synchrobook® (połączenie ebooka i audiobooka). Dzięki temu możesz naprzemiennie czytać i słuchać, kontynuując wciągającą lekturę niezależnie od okoliczności!
Opis

Gdy wyjdziesz z kokonu, poczujesz swoją siłę

 Renata, zmagając się samotnie z emocjonalnymi bliznami po chorobie i rozstaniu, poszukuje spokoju nad jeziorem. Odkrywa jednak, że sielskie okolice kryją wiele mrocznych sekretów i niespodzianek. Od niepokojącego znaleziska martwej świni, przez spotkania z barwnymi postaciami lokalnej społeczności, aż po serię zagadkowych zdarzeń, pobyt kobiety nad jeziorem staje się czymś więcej niż tylko ucieczką od rzeczywistości.

Na dodatek relacja Renaty z Harutem, jednym z mieszkańców wioski, otwiera przed kobietą nowe perspektywy i pomaga jej w konfrontacji z własnymi lękami.

Faza kokonu to opowieść o odkrywaniu siebie, o sile, którą można czerpać z przyrody, oraz o odnajdywaniu piękna życia nawet pośród jego przeciwności. Ta pełna emocjonalnego napięcia, z kryminalnymi wątkami i psychologicznymi introspekcjami powieść to nie tylko historia o przezwyciężaniu i akceptacji, ale też wciągająca zagadka, której rozwiązanie wcale nie jest takie oczywiste.

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
czytnikach certyfikowanych
przez Legimi
czytnikach Kindle™
(dla wybranych pakietów)
Windows
10
Windows
Phone

Liczba stron: 222

Audiobooka posłuchasz w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS

Czas: 5 godz. 19 min

Lektor: Julia Chatys
Oceny
4,3 (50 ocen)
26
14
8
2
0
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.
Sortuj według:
Pasjaczytania

Nie oderwiesz się od lektury

Bardzo dobra powieść, doskonała lektorka. Polecam gorąco 🥰
10
systr2

Nie oderwiesz się od lektury

Książka z większą głębią. Mnie poruszył wątek onkologiczny, ponieważ jestem po podobnych przejściach. Warta przeczytania, pomaga spojrzeć na siebie z dystansu i zaakceptować siebie. Polecam
10
Edyta166

Dobrze spędzony czas

Jestem zaskoczona ta książka. Historia może banalna, ale przekaz życiowy skłania mnie do kupienia tej książki i porobienia znaczników.
10
myRed

Nie oderwiesz się od lektury

Książka bardzo głęboka, wątek onkologiczny nie jest mi obcy. Jestem po chorobie nowotworowej, więc wiem, przez co przechodziła Renata. Warto przeczytac książkę, pomaga zaakceptować siebie.
00
EjTyEwel

Z braku laku…

Rozumiem pobudki autorki, ale książka jest zupełnie o niczym.
00

Popularność




Prolog

Podniosłam się powoli i usiadłam na łóżku. Zakręciło mi się w głowie. Dałam sobie chwilę, by szpitalny pokój przestał wirować. Byłam oszołomiona po narkozie, cieszyłam się jednak, że końska dawka leków przeciwbólowych stłumiła cały ból po operacji. Poleżałabym jeszcze dłużej, ale mój organizm zadecydował inaczej. Przed momentem poczułam ciepło między udami. No tak, pojawił się okres. Akurat teraz. W kilka godzin po usunięciu prawej piersi. Po prostu idealny moment na zabawę z podpaskami.

Musiałam wstać. Perspektywa czerwonej plamy na materacu zmusiła mnie do działania.

Odruchowo uniosłam prawą rękę, by poprawić włosy. Poczułam silny opór naciąganych mięśni, któremu towarzyszyło echo bólu stłumionego przez prochy. Ramię zastygło w połowie drogi i zrozumiałam, że muszę opuścić głowę, by zrobić to, co zamierzałam. Przechyliłam ją lekko, tak by móc sięgnąć tyłu. Tam gdzie od leżenia zrobiło się gniazdo z włosów. Poruszałam palcami, choć nie łudziłam się, że cokolwiek osiągnę.

– A do dupy z tym – mruknęłam.

Byłam przecież w szpitalu. Nikt mnie nie oglądał, więc przejmowanie się fryzurą nie miało sensu.

Gdy minęły zawroty głowy, wstałam. Utrzymałam pion, więc mogłam bezpiecznie podreptać do szpitalnej łazienki. Cieszyłam się, że wybrałam łóżko tak blisko. Wystarczyło kilka kroków – i już zamykałam za sobą drzwi.

Podeszłam powoli do lustra. W odbiciu zobaczyłam kobietę. Była tak podobna do mnie, a jednocześnie tak zupełnie inna.

To, że postrzeganie miałam stępione przez leki, to jedno, ale teraz nie poznawałam siebie i jednocześnie czułam w sobie coś nowego. Jakiś zalążek nowej istoty, która musiała stworzyć się od początku.

Od momentu usłyszenia diagnozy.

Rak piersi.

Już wtedy, w jednej chwili, jak domek z kart rozpadła się moja tarcza, którą każdy z nas buduje przez całe życie. Tarcza określająca nas – to, kim chcemy być lub kim wydaje nam się, że jesteśmy. Wyryte są na niej nasze marzenia, tajemnice, pragnienia i wszystkie smutki. Nasze zachowania, reakcje na wszystko, co spotyka nas w życiu, a wreszcie nasze myśli. Miłość namalowana jest ciepłą czerwienią. Smutek – szarością i głęboką czernią. Niechęć i rozczarowanie mają kolor brudnej zieleni. Przyjaźń skrzy się jasnym złotem i przechodzi w soczysty pomarańcz symbolizujący radość.

Naga wkroczyłam w nowy etap życia. Bezbronna, przestraszona, stojąca na krawędzi przepaści. Mogłam w nią skoczyć albo kroczyć wzdłuż niej, dając sobie czas na odbudowę.

Nowej, mocnej tarczy, takiej, która się dopasuje.

Do nowej mnie.

Spojrzałam w dół. Klatka piersiowa owinięta była opatrunkiem, ale już mogłam dostrzec brak wypukłości.

Piersi nie było. Część mojego ciała zniknęła. Bezpowrotnie. Świadomość tego faktu była bardzo dziwna. Obca.

Musiałam tam zajrzeć. Zerknąć pod bandaże, upewnić się, że naprawdę jej nie ma. Ciekawość walczyła z lękiem, ale była silniejsza. Rozpięłam guziki piżamy i bardzo powoli i ostrożnie, tak by nie zrobić sobie krzywdy, spróbowałam choć trochę odchylić bandaż.

Długa na kilkanaście centymetrów rana wyglądała drastycznie. Spuchnięta, czerwona i zszyta. Małe plasterki jak przecinki znaczyły ją na całej długości. Pod pachą zobaczyłam grubą fałdę. Była tak nieestetyczna, wręcz obrzydliwa, że szybko odwróciłam od niej wzrok. Domyślałam się, że gdy opuchlizna zejdzie, wszystko powinno wyglądać lepiej, ale w tym momencie szok puchł w mojej głowie jak ta rana.

Musiałam go opanować. Natychmiast. Przypomniałam sobie słowa lekarza, który powiedział, że głowa to pięćdziesiąt procent szans na wyleczenie. Jeśli damy się pożreć strachowi, zwątpieniu i wszelkim lękom, szanse na wyzdrowienie spadną dramatycznie.

Spojrzałam sobie w oczy. Dobra, kobieto. Ogarniasz się teraz. To tylko brak cycka. Najważniejsze, że pozbyłaś się guza. Nie straciłaś ręki czy nogi. Rana się zagoi, więc nie przeżywaj, a Adam obiecał, że potem dorobimy nowy. Wskakuj pod prysznic, bo zaraz tak cię zaleje okres, że jeszcze z tą raną naprawdę będziesz wyglądać jak aktorka grająca w filmie Teksańska masakra piłą mechaniczną.

Uśmiechnęłam się do siebie. Tak przyjaźnie, chcąc dodać sobie otuchy, choć w oczach nadal czaił się lęk, a uśmiech był bardziej wymuszony niż prawdziwy. Weszłam do kabiny prysznicowej. Ostrożnie i powoli, trzęsącymi się rękami, podmyłam się. Potem się wytarłam, przykleiłam podpaskę do majtek i położyłam się w łóżku. Ta aktywność zmęczyła mnie tak, jakbym przebiegła przynajmniej pięć kilometrów.

Pod górę.

Gdy pielęgniarka przyszła sprawdzić, jak się czuję, koleżanka z łóżka obok naskarżyła, że byłam pod prysznicem. Kobieta w białym fartuchu nagle zamieniła się w wysłannika piekieł i ochrzaniła mnie, nie przebierając w słowach.

Pouczona, by prosić o pomoc i się oszczędzać, zasnęłam.

Rozdział 1

– Zobacz, kiełkują! – krzyknęłam kilka miesięcy później.

Duże lustro w sypialni stało blisko okna. W jesiennym słońcu wyraźnie widziałam cienkie włoski wyrastające z mojej łysiny. Radość wypełniła mnie całą. Nie przypuszczałam, że będę się tak cieszyć z wyrastających włosów. Nie sądziłam, że mają one dla mnie aż tak duże znaczenie.

Kobiecość, głęboko zakorzeniona od najmłodszych lat, teraz rozbłysła w moich oczach, lśniąc w promieniach jak ten zarost na głowie.

Niemały wpływ na to miał także mój małżonek. Od momentu gdy po pierwszym wlewie chemii włosy zaczęły mi wypadać garściami, zaznaczył, że muszę chodzić w perukach lub chustach. Naciskał szczególnie na sztuczne włosy, bo chusty kojarzyły mu się z kobietami ze wsi, a te zawsze lekceważył. Nawet sam wybrał dla mnie dwie peruki. Jedną z bardzo długimi pasmami w kolorze złocisty blond, a drugą z nieco krótszymi, platynową, z grzywką na bok.

– No, w końcu. Pamiętaj jednak, by cały czas nosić jeszcze peruki. Taki puch wygląda nieestetycznie – stwierdził, nawet na mnie nie patrząc.

Szykował się do pracy. Stał przed lustrem i starannie zawiązywał krawat. Nienagannie krótko ostrzyżone włosy, idealnie wyprasowane spodnie i koszula, odpowiednie dodatki oraz zawsze perfekcyjnie dobrane buty tworzyły z mojego partnera mężczyznę, za którym oglądały się kobiety. Sama zresztą byłam jedną z nich. Skusił mnie ten obrazek pana idealnego i zapragnęłam być taka jak on. Chciałam wpisać się w tę starannie wykreowaną stylizację i pasować do niego. Być go godna.

Udawało mi się do momentu choroby. I o ile wcześniej bez problemu zrezygnowałam ze swoich przyzwyczajeń, stłumiłam niektóre własne potrzeby, o tyle po diagnozie z każdym dniem stawało się to dla mnie trudniejsze. Co gorsza, każdego dnia powoli budziłam się z idealnego snu, by coraz boleśniej uświadamiać sobie, że ostatnie lata mojego życia były grą. Grą pod dyktando drugiego człowieka. Weszłam w rolę napisaną przez męża, błędnie uważając ją za własną. Jednak odgrywałam ją, bo kochałam Adama, a z czasem się przyzwyczaiłam i czułam się w niej bezpiecznie, nawet jeśli ewidentnie mnie uwierała.

– Masz rację. Ważne jednak, że w końcu ruszyły.

Uśmiechnął się tylko. Podszedł do mnie, ucałował w policzek i się pożegnał. Zanim jednak wyszedł, przypomniał mi o dzisiejszym wieczorze.

– Dziś noc seksu. Nie zapomnij włożyć stanika z protezą, wiesz, że nie chcę widzieć blizny. Obiecuję ci, że jak tylko wyzdrowiejesz, to zafunduję ci idealne piersi w prywatnej klinice. Tę jedną poprawimy, a drugą dorobimy – zaśmiał się.

– Oczywiście. Trzeba je zrobić. Wiesz co, a może wystarczy, jak założę seksowną haleczkę? Pobawisz się jedną piersią? Co? – zachęcałam go słodkim głosem. Nie lubiłam za każdym razem wkładać stanika przed intymnym zbliżeniem. Tym bardziej że do spania też musiałam.

Adam wrócił się i stanął przede mną.

– Kochanie, już o tym rozmawialiśmy. Wiesz, że jestem wrażliwy w tym temacie. Nie chcę przez ten widok stracić do ciebie szacunku jako do kobiety. Chcę mieć w głowie tylko obraz ciebie idealnej. Nie psujmy tego, dobrze? Bądź cierpliwa, już niedługo będziesz miała sztuczne cycuszki, które z chęcią pomiętolę. Teraz jednak ubieramy się do wspólnej zabawy. Sama koszulka nie wystarczy. Za duże ryzyko, że coś zobaczę. A właściwie, że zobaczę brak czegoś. Do tego blizna jest na pewno jeszcze nieestetyczna. Muszę już lecieć. – Ucałował mnie w czoło.

Wiedziałam, że mnie kocha, wspierał mnie podczas choroby, ale zaczynałam się zastanawiać: kocha mnie czy mój obraz, który wykreował w swojej głowie i tak pieczołowicie wdrażał przez ostatnie lata?

Trzy miesiące później

– Usiądź. Musimy porozmawiać – zaczął Adam.

Głos miał ponury i czułam, że nie będzie to przyjemna rozmowa. Od kilku tygodni zachowywał się dziwnie, jak nie on. Przestał mnie praktycznie dotykać, a gdy wychodziliśmy gdzieś razem, jeszcze bardziej pilnował, bym wyglądała nienagannie. Ostatnio nawet wymagał, bym ostrzegała go, gdy biorę prysznic. Raz zapomniał zapukać i wszedł. Widząc mnie nagą w kabinie, dosłownie się przeraził. Nie wiedział, gdzie patrzeć. Uciekł spłoszony, a potem z ulgą cieszył się, że stałam bokiem.

– Posłuchaj, nie mam dobrych informacji, ale z szacunku do ciebie muszę wyznać ci prawdę.

– Dobrze. Cieszę się, że tak mówisz. O szacunku.

Wymusił uśmiech. Było to widać.

– Mam kogoś innego.

Spuścił na mnie bombę. Nie czułam jej pierwszego uderzenia. Wypowiedziane przez niego słowa z początku były dla mnie puste. Pozbawione treści. Bez sensu.

– Nie rozumiem. Jak to masz kogoś innego? W pracy? Do pomocy? – brnęłam, choć zalążek strachu już zdążył zagnieździć się w głowie.

– Nie. Mam na myśli inną kobietę. Zakochałem się.

Siła uderzenia walnęła we mnie z pełną mocą. Bomba wybuchła.

– Jak to się zakochałeś? – Mięśnie mi zesztywniały. Siedziałam nieruchomo, bojąc się poruszyć. Fala uderzeniowa wirowała wokół. Obawiałam się, że gdy choćby drgnę, porwie mnie i pochłonie. Połknie całą, by potem wypluć porzuconą i bez życia.

– Po prostu się zakochałem. Musisz mi wybaczyć, ale twoja kobiecość straciła w moich oczach. Za dużo naoglądałem się ciebie bez włosów i bez piersi.

– Bez piersi? – pisnęłam. – Przecież nigdy mnie nie widziałeś bez piersi! Od samego początku kazałeś mi to przed tobą ukrywać. Zawsze widziałeś mnie w staniku z protezą.

– Ale wiesz, że mam dobrze rozwiniętą wyobraźnię i ten brak rysował się w moich myślach. Łysinę natomiast czasami widziałem i niestety nie był to przyjemny dla oka widok. Rozumiesz, prawda? – Patrzył na mnie wzrokiem kogoś, kto cierpi i oczekuje zrozumienia.

– Ty tak na serio?

– Z szacunku do ciebie, tak.

– Z szacunku? Z szacunku, kurwa?! – krzyknęłam. Nie wierzyłam własnym uszom. Czułam się jak w jakimś kiepskim czeskim filmie, z którego nie rozumiałam ani słowa. Rzadko przeklinałam, ale ta sytuacja pozbawiła mnie hamulców.

– Nie unoś się i nie przeklinaj. To niekobiece. Liczę na zrozumienie.

– Ty liczysz na zrozumienie? A co ze mną? Gdzie zrozumienie dla mnie? Gdzie był szacunek do mnie, gdy na każdym kroku podkreślałeś, że jestem wybrakowana? Gdy z każdym swoim nakazem noszenia peruki czy stanika, nawet do spania, zabijałeś we mnie kobiecość? Gdzie jest, cholera, szacunek do drugiego człowieka, który walczył o życie, ale dostawał baty od najbliższej osoby za to, że nie spełnia już jego wyidealizowanego modelu żony? – wybuchnęłam. Po raz pierwszy tak szczerze.

– Nie bądź egoistyczna. Byłem przy tobie cały czas. Od diagnozy aż do teraz. Zaraz skończysz leczenie i wszystko będzie dobrze. Spełniłem swój małżeński obowiązek na dobre i na złe.

– Czyli byłam dla ciebie tylko obowiązkiem?

– Nie o to mi chodziło. Posłuchaj, Renata. Życzę ci jak najlepiej, ale nie jestem już w stanie się z tobą kochać, a brakuje mi całowania i zabawy kobiecymi piersiami. Ty mi tego teraz nie dasz. Myślałem, że jak potem zrobimy operację plastyczną, to wszystko wróci do normy, ale za daleko zaszła moja niechęć do twojego ciała. Trudno mi się pozbyć obrazów z głowy. Obrazków ciebie z łysiną i bez piersi. Boję się, że kochając się z tobą po tym, jak znów zaczniesz ładnie wyglądać, będę przypominał sobie ciebie taką, jak prezentujesz się obecnie, i z seksu nici. Nie stanie mi. Znasz mnie na tyle, że wiesz, jak dużą wagę przykładam do wyglądu.

– Nie mogę uwierzyć w to, co słyszę.

– Mówię prawdę. Liczę, że to docenisz.

Patrzyłam na niego i go nie poznawałam. Przeszło mi nawet przez myśl, że ktoś podmienił mi męża. Spodziewałam się wszystkiego, ale nie porzucenia, i to z powodu wyglądu.

Wymieniał mnie jak zepsutą zabawkę.

– Byliśmy ze sobą tak długo. Czy naprawdę brak piersi i włosów tak cię do mnie zniechęcił? Czy w tym widzisz podstawę związku? Miłości?

– Nie o to chodzi. Nie ty jesteś problemem, tylko ja.

– Ale czuję się teraz jak jeden wielki problem.

– To ja miałem problem z tobą, a konkretnie z twoim wyglądem. Zostałem prawie do końca ze względu na uczucie, które nas łączyło, i to, że nie jestem przecież ostatnim draniem. Ale nie chcę do końca życia być pozbawiony przyjemności pieszczenia kobiecego ciała. W całości – dodał jeszcze.

Poprawił krawat, a ruch ten wzbił w powietrze tysiące kropelek jego perfum. Intensywny zapach drzewnych akordów podrażnił mój nos, po raz pierwszy jednak ten aromat mi się nie spodobał. Pachniał samcem, a nie moim mężczyzną.

– Pomyślałeś, co ja czuję? Co ja mam powiedzieć? Choroba pozbawiła mnie tak wiele i teraz jeszcze ciebie.

– Poradzisz sobie. Zawsze powtarzałaś, że kobiety są silne.

Siedziałam przed nim, ale miałam wrażenie, że mnie tu nie ma. Wszystko nagle stało się dla mnie obce. Meble kuchenne, lodówka z podwójnymi drzwiami, okno z widokiem na główną ulicę miasta. Mieszkanie, w którym spędziłam ostatnie kilkanaście lat życia, raptownie zmieniło się w nieprzyjazne miejsce. Nie moje. Jak scenografia do filmu, którą za chwilę ktoś zmieni na inną.

A mężczyzna, który właśnie na mnie patrzył, był chyba aktorem, bo przecież mój Adam nigdy by mnie nie zostawił.

– Nie kochasz mnie już? – zapytałam cicho. Chciałam usłyszeć tę kombinację słów, której sens dawał jasno do zrozumienia, że to definitywny koniec tego związku.

– Nie kocham cię już – powtórzył. – Nie bierz tego do siebie. Jestem przekonany, że znajdziesz sobie kogoś, kto lubi takie… osobliwości.

– Kurwa, teraz to już pojechałeś na całego. Jesteś draniem! Wymuskanym, wypachnionym, sztucznym draniem! – krzyknęłam mu prosto w twarz i wstałam.

Mój świat się rozpadał. Ponownie. Ledwo utkana tarcza pękła z hukiem. Chaos w głowie zaczął wirować z coraz większą prędkością. Poczułam nagłe mdłości, ucisk w klatce piersiowej i szybkie bicie serca. Pobiegłam do sypialni, trzaskając za sobą drzwiami. Nie mogłam dłużej na niego patrzeć ani słuchać jego słów. Rzuciłam się na łóżko, kryjąc twarz w poduszce.

Ból porzucenia podnosił łeb. Jak wielka czarna dziura rozrastał się wokół. Czułam, że wkrótce mnie pochłonie, a ja nie będę umiała się mu przeciwstawić. Przerażało mnie to, że jakaś część mnie chce w nią wpaść. Zanurzyć się w ciemności, pozwolić otulić się goryczy i rozżaleniu, by w końcu zastygnąć w bezruchu i pozostać tak na zawsze.

Nie miałam siły z tym walczyć. Dopiero co stoczyłam rundę z rakiem i byłam w pełni świadoma, że nie mam już energii na kolejny zryw.

Moja dusza z każdą minutą nabierała czarnego koloru. Kobiecy pierwiastek gasł, pewność siebie umierała, a wiara w lepsze jutro ulatniała się wraz ze łzami, które wsiąkały w poduszkę.

Nie słyszałam, kiedy Adam wyszedł. Chyba nawet pukał do sypialni, ale nie doczekawszy się odpowiedzi, zrezygnował.

Zasnęłam w końcu ze zmęczenia.

Rozdział 2

Kilka miesięcy później

Miałam bolesną świadomość, że byłabym zdolna popaść w jakiś nałóg czy dać się ponieść wysokim falom marazmu, które zniosłyby mnie na sam środek oceanu depresji.

Podejrzewałam, że potrafiłabym jeść bez końca, zatracając się w tłustym oraz słodkim i kończąc na chorobliwej otyłości, która przykułaby mnie do łóżka. Gapiłabym się codziennie w ekran telewizora, swoje istnienie zamieniając na cudze. Żyłabym życiem wykreowanym przez aktorów, zapominając, że własne dawno przegrałam.

Mogłabym stać się zbieraczem i gromadzić śmieci, myśląc, że są one częścią mnie. Zagraciłabym mieszkanie, a po pewnym czasie dzieliłabym je ze szczurami, karaluchami i innymi robakami. Nie otwierałabym okien i żyłabym w smrodzie, przekonana, że tak właśnie pachnie prawdziwe życie.

Byłam pewna, że odnalazłabym się na odludziu, gdzie funkcjonowałabym zupełnie sama. Zdziczała po jakimś czasie, wierzyłabym, że świat poza mną nie istnieje. Jest pustką, w której egzystuję tylko ja.

Świadomość tego, że potrafiłabym się dostosować do każdej sytuacji, wpisać w zastaną narrację, była jednocześnie pozytywna i przerażająca. Dopasowanie się nie zawsze jest dobrym wyborem. Czasami może stać się przekleństwem.

Ja dopasowałam sporą część swojego życia pod dyktando mężczyzny i dotąd nie potrafiłam egzystować samodzielnie.

Balansując więc na krawędzi otępienia życiowego, czasami czułam się sparaliżowana. Odrętwiała ze strachu, że moje życie zależy od tego, czy przekroczę linię drzew i wejdę do czarnego lasu mojego umysłu. Miejsca, które zdrowy człowiek omija z daleka.

Lasu, gdzie rosną wysokie drzewa pokryte bolesną korą, gdzie ptaki nucą melancholijne pieśni, gdzie rosną jagody smakujące pesymizmem, a posępne krzewy przykrywają gęsto rozrośnięty zgorzkniały mech. Lasu, gdzie wszystkie ścieżki prowadzą w kierunku zguby. W kierunku szaleństwa, depresji, dziwactw czy czystego zła, nasyconego zapachem śmierci.

Wrzuciłam tam ostatnio wiele swoich myśli. Zagoniłam je pod korony zhańbionych drzew. Schowałam przed światem i przed sobą. Jedne siedziały tam cały czas, inne potrafiły się wymykać, zaskakując swoją obecnością w codziennym strumieniu myśli. Przyzwyczajona do kontrolowania tego, co każdego dnia kreował mój umysł, czułam wtedy zaskoczenie, a ukłucie zawodu przeszywało moje serce. Siła ciosu odrzucała mnie daleko i gdy odwracałam głowę, las był na wyciągnięcie ręki. Znów musiałam mobilizować siły, by odejść, choć za każdym razem lepka, słodka woń gęstwiny snuła się wokół mnie, kusząc łatwością, brakiem wysiłku i bezbolesną próżnią. Wabiła złem, które czasami potrafiło być piękne na powierzchni, w środku jednak gniło.

Każdego dnia więc walczyłam. Z całych sił walczyłam, by nie wchodzić do tego lasu.

Dźwięk dzwonka przeszył moje myśli, kotwicząc mnie na powrót w rzeczywistości.

Otworzyłam oczy i zanim odebrałam, wsłuchiwałam się przez chwilę w idiotyczną melodyjkę, którą podbijała wibracja. Telefon drgał na szafce nocnej, jakby miał nieleczoną epilepsję. Zamierzałam zmienić dzwonek, ale od tego postanowienia minęło już kilka miesięcy.

Westchnęłam, zmusiłam ciało do ruchu i usiadłam na brzegu materaca.

– Czego chcesz? – burknęłam w słuchawkę.

– Jak mnie będziesz tak wkurzać, to przyjadę do ciebie i popsuję ci ekspres do kawy – odpowiedziała Anita.

Gdy Adam mnie zostawił, szumnie zapowiedziała, że go zastąpi. Nie pomogły zapewnienia, że nie ma takiej potrzeby. Zjawiała się niepokojąco często, próbując przywrócić mnie do życia. Namawiała mnie na terapię, wizytę u psychologa czy odwiedzenie grupy wsparcia, ale cały czas odmawiałam, tłumacząc, że skoro obyłam się bez tego podczas choroby, to teraz też dam radę.

– Ekspres się zepsuł wczoraj – zakomunikowałam.

– Szlag by to trafił. Jadę – stwierdziła i się rozłączyła.

Westchnęłam i rzuciłam telefon na łóżko. Ewidentnie był to dzień na NIE. Niepokojąco często miałam takie dni. Niektóre były intensywniejsze od pozostałych. Takie, w których marzyłam tylko o jednym.

Nie wychodzić cały dzień spod pierzyny.

Próbowałam ponownie zasnąć, gdy natarczywy dzwonek do drzwi zbombardował ciszę opuszczonego domostwa. Domyśliłam się, że to moja przyjaciółka. Czekałam, aż Anita odpuści i zostawi mnie w spokoju, niestety wkrótce ta upierdliwa kobieta zaatakowała mój telefon.

Odrzuciłam połączenie i nakryłam głowę poduszką. Próbowałam ignorować irytujący dźwięk dzwonka i walenie w drzwi, ale w końcu nie wytrzymałam i poczłapałam, by ją wpuścić.

– No, moja droga koleżanko. Koniec z dobijaniem się do ciebie i traktowaniem mnie jak wroga. Dorabiam klucze i nie chcę słyszeć sprzeciwu, zrozumiałaś? – powiedziała po przekroczeniu progu i skierowała się od razu do kuchni.

Przyniosła dwie duże papierowe torby. Postawiła je na blacie i zaczęła wypakowywać zakupy.

– Kupiłam kawę rozpuszczalną i coś do kawki oraz owoce. Coś słodkiego zawsze poprawia nastrój.

– Poprawia nastrój i rozmiar ubrań – odpowiedziałam, nakładając perukę.

Anita przerwała na chwilę wypakowywanie.

– Po co ją zakładasz? Przecież masz już fajne krótkie włoski.

– Z przyzwyczajenia.

– Kochana, stanowczo musisz zmienić te przyzwyczajenia.

– Ale nie wyglądam dobrze w takiej krótkiej fryzurze. Co trochę urosły, to musiałam ścinać, bo był taki dziwny puszek. Teraz już chyba rosną mocniejsze, ale ja przecież całe życie miałam długie włosy.

– No zaraz mnie coś trafi! – krzyknęła. Położyła jabłka na blacie i podeszła do mnie. – Renata, ja wiem, że tamten idiota zdeptał w tobie całą kobiecość, pewność siebie i zadowolenie zarówno z własnego ciała, jak i życia, ale pora już na zmiany. Dosyć siedzenia z tyłkiem na kanapie i użalania się nad sobą. Jesteś piękną kobietą. Zawsze byłaś, jesteś i będziesz, bez znaczenia, jak długie masz włosy. To nie one cię definiują, ale to, kim jesteś w środku. – Popukała delikatnie w moje czoło. – A tam jesteś cudowna i do tego bardzo silna, bo przetrwałaś operację i chemioterapię. Dobra, ciepła, pełna empatii i zdolna. Nie znam nikogo innego, kto tak pięknie gra na pianinie.

– Oj, przestań, już dawno tego nie robiłam.

– To może najwyższa pora, by do tego wrócić?

– Nie wiem. Może.

I tak nałożyłam perukę. Nawyk noszenia jej przy ludziach Adam wpoił mi tak silnie, że robiłam to odruchowo.

Nagle poczułam pociągnięcie i sztuczne włosy znalazły się w dłoni mojej przyjaciółki.

Redakcja: Anna Landowska

Korekta: Gabriela Niemiec, Julia Zając

 

Projekt okładki i stron tytułowych, zdjęcia wykorzystane na okładce: Paweł Panczakiewicz

 

Skład i łamanie: Plus 2 Witold Kuśmierczyk

Konwersja do EPUB/MOBI: InkPad.pl

 

Wydawnictwo Mięta Sp. z o.o.

03-475 Warszawa, ul. Borowskiego 2 lok. 210

[email protected]

www.wydawnictwomieta.pl

 

ISBN 978-83-68005-58-5