11,99 zł
Eden Bellamy decyduje się na małżeństwo z Hunterem Waverlym, by ratować rodzinną firmę. Drużbą Huntera ma być jego przyjaciel – Remy Sylvain, mężczyzna, którego Eden poznała pięć lat temu w Paryżu i który zawładnął jej sercem, choć od tamtej pory się nie widzieli. Jednak fakt, że to drużba, a nie przyszły mąż przyciąga nieustannie jej wzrok i wszystkie myśli, to dopiero początek kłopotów. Niespodziewanie bowiem, tuż przed ślubem, zjawia się dziewczyna z małym dzieckiem i oznajmia, że to córka Huntera. Ślub zostaje odwołany. Eden chce jak najszybciej uciec od pytań i współczucia zebranych. Remy proponuje jej wyjazd do swojego domu na Martynice…
Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi lub dowolnej aplikacji obsługującej format:
Liczba stron: 142
Dani Collins
W ostatniej chwili
Tłumaczenie:
Monika Łesyszak
Lipiec, miasto Niagara nad Jeziorem
Chwila obecna
To miał być najszczęśliwszy dzień w jej życiu, ale Eden Bellamy nie była szczęśliwa, choć powinna.
Wychodziła za solidnego, statecznego mężczyznę, równie wiarygodnego jak jej ojciec, żeby uratować rodzinną firmę. Myślała, jak to zrobić, od chwili śmierci Oscara Bellamy’ego przed rokiem. Powinna promienieć szczęściem, że w końcu osiągnęła cel. Udawała zadowoloną, choć naprawdę chciała mieć to już za sobą. Przywołała uśmiech na twarz, gdy jej matka ocierała łzy, żałując, że jej mąż tego nie widzi.
– Ja też, mamo – zapewniła. – Usiądź, proszę.
Matka pospieszyła zająć miejsce. Eden z żalem odprowadziła ją wzrokiem jak dziecko zostawione po raz pierwszy w przedszkolu.
Organizatorka wesel poprawiła mikrofon przy dekolcie sukni ślubnej i spróbowała opuścić welon, ale Eden ją powstrzymała:
– Muszę widzieć schody.
Bała się, że z nerwów straci równowagę. Oczywiście przyrodni brat, Micah, nie dopuściłby do tego, żeby upadła. Odprowadzał ją do ołtarza zamiast ojca. Ze stoickim spokojem obserwował jej druhnę, Quinn, ustawiającą gości we właściwych miejscach.
Kilka sekund później muzyka i szmer rozmów ucichły.
Eden pomyślała, że popełnia kolosalny błąd.
Przecież on mnie nie chce – tłumaczyła sobie tak jak podczas nieprzespanej nocy i jak wielokrotnie wcześniej podczas wielu miesięcy i lat.
Usiłowała sobie przypomnieć wszelkie korzyści wynikające z poślubienia Huntera Waverly’ego, ale jej myśli krążyły wokół innego mężczyzny, ledwie zauważającego jej istnienie. Obecnie stał u boku Huntera.
Jak to możliwe, że czekała tylko na to, żeby zobaczyć Remy’ego Sylvaina, skoro nie będzie go obchodzić, że złoży przysięgę innemu?
Gdy Micah podał jej ramię, łzy napłynęły jej do oczu.
Na zewnątrz liryczne dźwięki harfy zachęcały do przekroczenia progu nowego życia. Serce tak mocno jej zabiło, że mikrofon musiał wychwycić jego uderzenia. Stopy jakby wrosły w podłogę.
– To on! – wrzasnął gdzieś z dołu zagniewany męski głos.
Odpowiedziało mu kobiece błaganie:
– Nie, tatusiu! Proszę!
– Co tam, do diabła? – dopytywał Micah, ruszając ku krańcowi tarasu.
Eden podążyła za nim. Popatrzyła z góry na zgromadzonych gości wpatrzonych w pergolę, pod którą stał Hunter z drużbami i urzędnikiem stanu cywilnego.
Siwy mężczyzna w pogniecionym ubraniu wskazywał palcem Huntera. Córka ciągnęła go za ramię, błagając, żeby wyszedł. Trzymała niemowlę, tak małe, że musiała podtrzymywać mu szyję. Starszy pan odsunął ją i dalej wyklinał Huntera.
– Tato! On nie wiedział! – krzyczała młoda matka. – Nie powiedziałam mu.
Po chwili zdumionego milczenia i gwałtownej wymianie zdań między ojcem a córką w głośnikach zabrzmiał głos Huntera:
– Czy to prawda?
Eden w końcu pojęła, że starszy pan twierdzi, że to dziecko jej narzeczonego. Nogi się pod nią ugięły.
Hunter ściągnął mikrofon i oddał mistrzowi ceremonii.
W tym momencie Eden zauważyła, że Remy na nią patrzy.
Włożył taki sam garnitur jak pozostali drużbowie, ale nosił go z większą gracją. W białej koszuli i wiśniowej kamizelce ze złotymi dodatkami wyglądał po królewsku. Strój perfekcyjnie leżał na muskularnym torsie.
Był równocześnie piękny, elegancki i męski. Jak zawsze. Włosy ostrzygł niezbyt krótko, a twarz ogolił na gładko. Wysoka, muskularna sylwetka pozostała nieruchoma, a wyraz twarzy nieprzenikniony. Wyglądało na to, że nie przeżył szoku. Najwyraźniej obserwował jej reakcję.
Czyżby zaaranżował tę scenę? Czy Micah miał rację? Czy z premedytacją rujnował jej ślub? I życie?
Koło niej Micah rzucił wiązankę przekleństw. Pod pergolą Remy szturchnął Huntera. Pan młody podniósł na nią wzrok. Kobieta z dzieckiem też. Eden wyczytała w spojrzeniu Huntera skruchę.
Napięte milczenie trwało jeszcze dwie lub trzy sekundy, podczas których Eden cierpiała męki upokorzenia. Młoda matka robiła wrażenie równie przerażonej. Wykrzywiła twarz i umknęła.
Bezwładne palce Eden puściły bukiet, który spadł z tarasu. Oderwała wzrok od kamiennej twarzy Remy’ego i wróciła do apartamentu dla nowożeńców w gościnnym domku przy winnicy.
Paryż, pięć lat wcześniej
Eden omal nie puściła Quinn do Luwru samej. Widziała już muzeum. Przeszkadzały jej tłumy, zwłaszcza wokół najsłynniejszego obrazu na świecie.
Nie jeździła do Europy w celu zwiedzania zabytków, tylko po to, żeby odwiedzić brata. Wolała wakacyjne rozrywki jak żeglowanie, zakupy, pływanie czy jazda na desce snowboardowej. Quinn też je lubiła, ale nie pochodziła z bogatej rodziny. Budowała swoją przyszłość na edukacji możliwej dzięki stypendium i wykorzystywała każdą okazję do poszerzania wiedzy.
Eden szanowała jej podejście. Poniekąd zazdrościła Quinn ograniczonych środków. Jej przyszłość została z góry ustalona. Skończy studia ekonomiczne i odziedziczy rodzinną firmę Bellamy Home and Garden, oferującą wyposażenie domu i ogrodu. Cieszyła ją ta perspektywa, ale czasami potrzebowała wytchnienia od presji odpowiedzialności.
Mimo odmiennych zainteresowań i pochodzenia przyjaciółki razem odrabiały lekcje, chodziły po zakupy i żartowały.
– Myślałam, że jest większa – stwierdziła Quinn, patrząc na Monę Lizę.
– Podobno rozmiar nie ma znaczenia. Nie słyszałaś?
Śmiech za plecami skłonił Eden do odwrócenia głowy.
Zaparło jej dech na widok wysokiego, barczystego mężczyzny w wytartych dżinsach, zamszowych botkach do kostek i marynarce z szarego płótna lnianego narzuconej na zieloną koszulę w słoneczniki. Rozpięty guzik przy kołnierzyku odsłaniał skromny złoty medalik na brązowej szyi, prawdopodobnie ze świętym patronem.
Emanował pewnością siebie. Szerokie ramiona świadczyły o sile fizycznej. Podciągnięte rękawy odsłaniały drogi zegarek. Miał krótkie, naturalnie kręcone włosy nad wysokim czołem. Kozia bródka otaczała pełne usta. Gdy popatrzył na Eden spod ciężkich powiek, spłonęła rumieńcem i zaczęła płycej oddychać.
– Ale wiek ma znaczenie – przypomniała Quinn.
Eden posłała przyjaciółce karcące spojrzenie, po czym odwzajemniła uśmiech nieznajomego. Miała dziewiętnaście lat, wystarczająco dużo, żeby poflirtować z dwudziestokilkulatkiem, zwłaszcza w Paryżu.
– Mówi pan po angielsku? – spytała, może niezbyt kokieteryjnie, ale całkiem stosownie na początek znajomości w wielojęzycznym tłumie.
– Owszem. Pochodzę z Kanady tak jak wy.
– Po czym pan poznał?
– Po akcencie rodem z Halifaxu.
– Z Wyspy Świętego Edwarda – sprostowała Quinn. – Spróbuję dotrzeć bliżej obrazu.
Eden wyciągnęła do niego rękę.
– Eden. Z Toronto.
– Remy. Z Montrealu.
Ściskała jego dłoń, nie przerywając kontaktu wzrokowego, póki ktoś nie szturchnął jej z tyłu. Zrobiła krok w kierunku Remy’ego i przycisnęła dłoń do jednego ze słoneczników, żeby nie stracić równowagi. Podtrzymał ją za łokieć. Przeprosiła grzecznie, żeby ukryć, że zmiękły pod nią kolana. Czuła, że płoną jej policzki.
– Nic nie szkodzi – odparł z pewną rezerwą. – Pracujecie czy przyjechałyście na wakacje po maturze? Nie wyglądacie mi na turystki.
– Przyjeżdżam tu co rok do brata – odpowiedziała zgodnie z prawdą. – Ma tu mieszkanie.
Należałoby je raczej nazwać apartamentem. Prócz niego posiadał jeszcze kilka rezydencji, willi i innych mieszkań na ostatnich piętrach. Faktycznie obecnie mieszkał w Paryżu. Zafundował im lot i przyznał nieprzyzwoicie hojny budżet, zachęcając, by zabrała ze sobą przyjaciółkę. Pod twardą powłoką miał szlachetne serce, ale nie znosił buszowania po butikach.
– Wracamy na Uniwersytet McGilla we wrześniu – wyjaśniła Eden.
Remy skinął głową z pewnym wahaniem. Eden widziała wewnętrzny konflikt w jego oczach. Najwyraźniej nie potrafił zdecydować, czy nie jest dla niego za młoda. Brakowało jej wprawdzie doświadczenia, ale chadzała na randki. Postrzegała jednak swych rówieśników jako niedojrzałych w porównaniu z bystrym, dynamicznym przyrodnim bratem, który zbyt wcześnie odziedziczył wielką odpowiedzialność po zmarłym ojcu.
Jej własny był grubą rybą w małym stawie, ale ludzie dziwnie reagowali, gdy odkrywali, kim jest – czasami przerażeniem, czasami oportunistycznie. Wolała nie ujawniać swoich męskich krewnych, dopóki kogoś lepiej nie poznała.
– A ty? Przyjechałeś na urlop z żoną?
– Nie mam żony. Przybyłem w interesach, ale mam tu rodzinę. Już jestem spóźniony na spotkanie z kuzynem. Długo zostaniecie w Paryżu? Obiecałem kumplowi, właścicielowi nocnego klubu, że wpadnę w piątek. Poprosić go, żeby wpisał was na listę? – spytał, wyciągając telefon.
– Brzmi kusząco. Bardzo chętnie. Eden i Quinn.
Nie podała nazwiska, żeby jej nie sprawdził. Nie poprosiła też o zaproszenie Micaha. Już zachowywał się jak wiktoriański strażnik.
– Przyjdę koło jedenastej. Nie zawiedź mnie. Chcę cię znowu zobaczyć.
Ostatnie zdanie i mrugnięcie okiem skłoniło ją do intensywnych poszukiwań stroju. Przeciągnęła Quinn przez całe Pola Elizejskie, żeby znaleźć idealną sukienkę. Wybrała srebrzystą z odkrytymi plecami i frędzlami przy krótkiej spódnicy, do tego sandały na dziesięciocentymetrowych obcasach z cekinami i paskami owiniętymi wokół łydek.
Praktyczna Quinn wybrała zieloną sukienkę bez ramiączek dlatego, że miała kieszenie i pasowała do jej figury.
W piątek Quinn rozpuściła wspaniałe rude włosy, ale jechała do klubu w napięciu.
– Co cię trapi? – dopytywała rozentuzjazmowana Eden.
– Sama nie wiem… – wymamrotała z wahaniem, najwyraźniej rozdarta wewnętrznie.
Eden nie drążyła dalej, bo zobaczyła neon oznaczający po francusku „Do białego rana”.
– To tu. Jusqu’a l’Aube – poinformowała Eden kierowcę Micaha.
Przed wejściem stał tłum roześmianych dwudziestokilkulatków w szykownych minisukienkach i błyszczących garniturach. Rzucali im zaciekawione i nieprzychylne spojrzenia, gdy podążały z samochodu wprost ku wejściu.
– Nie znoszą nas. Czemu nie stanęłyśmy na końcu kolejki? – narzekała Quinn.
– Bo zostałyśmy wpisane na listę.
Co ją bardzo cieszyło, bo świadczyło o tym, że Remy odwzajemnia jej zainteresowanie. Gdyby nie zastała go w środku, przeżyłaby większe rozczarowanie, niż chciałaby przyznać.
Nerwowo podała imiona bramkarzowi i wprowadzono je do środka. Tłum podrygiwał w rytm pulsującej muzyki pod błyskającymi, kolorowymi lampami. Hostessa podprowadziła je do sofy w kształcie litery U dla uprzywilejowanych gości.
Remy wstał, posłał jej uśmiech i ucałował w oba policzki jak starą przyjaciółkę, jakby szczerze ucieszył go jej widok. Wyglądał fantastycznie w czarnych spodniach, jaskraworóżowych tenisówkach i czarnym podkoszulku pod błękitnym, jedwabnym blezerem z różowym wzorem.
Przedstawił je przyjaciołom, ale usłyszała tylko, że jego kuzyn pracuje w Luwrze. Jakaś para wyszła na parkiet. W ślad za nią podążyło dwóch panów, ustępując Eden i Quinn miejsca przy Remym.
– Szampana? Rumu? A może coś innego? – zaproponował Remy.
Wybrały szampana. Eden szepnęła Quinn do ucha:
– Tak musi wyglądać życie sławnych i bogatych.
– Przecież ty też do nich należysz.
– Niezupełnie.
To Micah był bogaty.
Quinn podziękowała uśmiechem za poczęstunek i uniosła napełniony kieliszek do ust. Eden ledwie mogła utrzymać swój, gdy Remy zajął miejsce obok niej. Pachniał równie wspaniale, jak wyglądał, latem, przyprawami korzennymi i chyba pożądaniem, ale może za dużo sobie wyobrażała.
Napotkała jego spojrzenie. Chciała usłyszeć każde słowo, jakie padnie z jego ust, ale mogłaby tak pozostać w milczeniu, byle blisko niego. Jego bliskość odurzała mocniej niż bąbelki.
Musnął jej ucho wargami, gdy pochylił głowę i poprosił ją do tańca.
Skinęła głową i zerknęła na Quinn. Jeden z kolegów Remy’ego patrzył na nią z nadzieją, ale już marszczyła brwi do telefonu.
Coś ją trapiło, ale Eden nie potrafiła myśleć o niczym, gdy Remy wziął ją za rękę. Odłożyła wypytanie przyjaciółki na później. Remy nie tylko świetnie wyglądał, fantastycznie się ubierał i był bogaty, ale też wspaniale tańczył, nie odrywając od niej wzroku. Jego spojrzenie sprawiło, że czuła się najbardziej upragnioną kobietą na świecie.
Uwielbiała tańczyć. Nigdy nie czuła się tak piękna jak podczas zjednoczenia z muzyką. I z Remym, gdy obejmował ją, obracał, puszczał i znów przyciągał do siebie.
To nie był taniec, lecz gra wstępna. Wcześniej całowała się i trochę flirtowała z chłopakami, ale nikt do tej pory tak mocno jej nie pociągał. Marzyła o większej bliskości.
Gdy ktoś ją potrącił, czar niemal prysł. Remy szybko sprowadził ją z parkietu w ciemny kąt za barem i przesunął dłońmi wzdłuż jej ramion.
– Nic ci nie jest? – zapytał z troską.
– Nic. Wszystko w porządku – odpowiedziała.
Gdy zbliżył usta do jej ust, instynktownie pogładziła go po ramieniu i uścisnęła je. Skorzystał z niemego zaproszenia. Objął ją w talii i przytulił.
Wstrzymała oddech, gdy ich ciała przylgnęły do siebie jak dwa magnesy. Pocałunek dał jej poczucie absolutnego spełnienia. Ogarnęła ją nieopisana radość. Gdy obejmował ją mocno, a równocześnie delikatnie i czule, pojęła, że to ten jedyny. Zagarniał ją, równocześnie dając do zrozumienia, że jest dla niego cenna i ważna.
Z kolorowymi światłami pod spuszczonymi powiekami i dźwiękami muzyki przyspieszającymi rytm serca wkroczyła w inny świat. Przez kilka sekund zajmowali tę samą przestrzeń w czasie.
Nic ich nie dzieliło, dopóki nie odstąpił o krok tak gwałtownie, że omal nie straciła równowagi.
Nie, nie z własnej woli. Został przez kogoś odciągnięty, odwrócony i zmuszony do konfrontacji grożącej użyciem siły. Dopiero po chwili rozpoznała, kto go zaatakował.
– Micah! – krzyknęła z przerażeniem. – Przestań!
Zapraszamy do zakupu pełnej wersji
Tytuł oryginału: Wedding Night with the Wrong Billionaire
Pierwsze wydanie: Harlequin Mills & Boon Limited, 2022
Redaktor serii: Marzena Cieśla
Opracowanie redakcyjne: Marzena Cieśla
© 2022 by Dani Collins
© for the Polish edition by HarperCollins Polska sp. z o.o., Warszawa 2024
Wydanie niniejsze zostało opublikowane na licencji Harlequin Books S.A.
Wszystkie prawa zastrzeżone, łącznie z prawem reprodukcji części lub całości dzieła w jakiejkolwiek formie.
Wszystkie postacie w tej książce są fikcyjne. Jakiekolwiek podobieństwo do osób rzeczywistych – żywych i umarłych – jest całkowicie przypadkowe.
Harlequin i Harlequin Światowe Życie są zastrzeżonymi znakami należącymi do Harlequin Enterprises Limited i zostały użyte na jego licencji.
HarperCollins Polska jest zastrzeżonym znakiem należącym do HarperCollins Publishers, LLC. Nazwa i znak nie mogą być wykorzystane bez zgody właściciela.
Ilustracja na okładce wykorzystana za zgodą Harlequin Books S.A.
Wszystkie prawa zastrzeżone.
HarperCollins Polska sp. z o.o.
02-672 Warszawa, ul. Domaniewska 34A
www.harpercollins.pl
ISBN: 978-83-8342-423-1
Opracowanie ebooka Katarzyna Rek