9,99 zł
Podczas wesela swojego brata księżniczka Galila poznaje mężczyznę, który tak bardzo się jej podoba, że traci głowę i całuje go na oczach zebranych gości. Nazajutrz brat Galili, by uniknąć skandalu i uratować dobre imię siostry, ogłasza, że szejk Karim i Galila od dawna planowali się zaręczyć. Galila jednak nie chce, by decydowano o jej przyszłości, nie pytając jej o zdanie, i zamierza pokrzyżować te plany…
Czwarta część miniserii ukaże się w czerwcu.
Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi lub dowolnej aplikacji obsługującej format:
Liczba stron: 146
Dani Collins
Wybranka szejka
Tłumaczenie: Katarzyna Panfil
HarperCollins Polska sp. z o.o. Warszawa 2020
Tytuł oryginału: Sheikh’s Princess of Convenience
Pierwsze wydanie: Harlequin Mills & Boon Limited, 2018
Redaktor serii: Marzena Cieśla
Opracowanie redakcyjne: Marzena Cieśla
© 2018 by Dani Collins
© for the Polish edition by HarperCollins Polska sp. z o.o., Warszawa 2020
Wydanie niniejsze zostało opublikowane na licencji Harlequin Books S.A.
Wszystkie prawa zastrzeżone, łącznie z prawem reprodukcji części dzieła w jakiejkolwiek formie.
Wszystkie postacie w tej książce są fikcyjne. Jakiekolwiek podobieństwo do osób rzeczywistych – żywych i umarłych – jest całkowicie przypadkowe.
Harlequin i Harlequin Światowe Życie są zastrzeżonymi znakami należącymi do Harlequin Enterprises Limited i zostały użyte na jego licencji.
HarperCollins Polska jest zastrzeżonym znakiem należącym do HarperCollins Publishers, LLC. Nazwa i znak nie mogą być wykorzystane bez zgody właściciela.
Ilustracja na okładce wykorzystana za zgodą Harlequin Books S.A. Wszystkie prawa zastrzeżone.
HarperCollins Polska sp. z o.o.
02-516 Warszawa, ul. Starościńska 1B, lokal 24-25
www.harpercollins.pl
ISBN 978-83-276-4959-1
Konwersja do formatu EPUB, MOBI: Katarzyna Rek / Woblink
„Jak wyglądam, mamo?”
Galila powstrzymywała to odruchowe pytanie, stojąc nieruchomo na pochyłej platformie pośrodku sadzawki lustrzanej i patrząc na swoje odbicie w szybie pałacowej loggi. W złotym blasku wydawało jej się, że to spogląda na nią jej matka – uważnie i bez uśmiechu.
Jak niemal zawsze.
Z okazji ślubu nowego króla Galila miała na sobie jedwabną suknię bez ramiączek w kolorze mandarynki. Ubioru dopełniała tiulowa narzutka z długimi rękawami – haftowana i przystrojona złotem i błyszczącymi klejnotami. Włosy Galili spływały spod tiary, którą dotąd nosiła wyłącznie jej matka.
„Bardzo ładnie, pieseczku”. Jej umalowane usta uśmiechnęłyby się z miłością, jej dłoń pogładziłaby włosy córki.
Usta Galili – równie zmysłowe, jak usta jej matki – zacisnęły się krytycznie. Zmarszczyła brwi, wypatrując niedostatków. Właśnie tak zrobiłaby jej matka, gdyby żyła.
„Masz woskową cerę, Galilo”.
Było to tylko złudzenie wywołane przez żółte światło i jej wyobraźnię, ale i tak zabolało. W takich chwilach dążyła do poprawy niedociągnięć i ponownego zasłużenia na miłość, która rozwiała się jak pustynny piasek uniesiony przez wiatr.
Powinna opłakiwać stratę matki. Zamiast tego opłakiwała głównie straconą możliwość odzyskania jej miłości. Albo choćby zrozumienia, jak doszło do jej utraty.
Uniosła trzymaną w ręku szklankę, pozostawiając kolejny odcisk ust na jej krawędzi. Błogie ciepło brandy sączyło się przez jej arterie, obiecując efekt znieczulający.
– Suknia ci zamoknie.
Na dźwięk męskiego głosu, głębokiego i aksamitnego jak pieszczota ciepłego nocnego powietrza, wpatrzyła się w cień, spodziewając się… cóż, właściwie nie wiedziała, czego się spodziewa. Mężczyzny, oczywiście, ale nie takiego.
Stał oparty o filar arkady, na głowie miał kefiję, a przyćmione światło wyostrzało jego rysy. Był wysoki i niebezpiecznie przystojny z tymi ciemnymi, głęboko osadzonymi oczyma i mocną szczęką pokrytą krótką czarną brodą. Miał na sobie abaję koloru dobrego wina ze złotymi lamówkami. Jej poły, zwisające luźno z szerokich ramion, odsłaniały haftowaną dżalabiję opiętą na muskularnym torsie. Jej kołnierz, zapięty na szyi, zdobił żółty szafir wielkości pięści.
Galila powiedziała sobie, że zachwiała się od alkoholu, ale tak naprawdę winna temu była emanująca od niego męskość.
Wyprostował się i wyciągnął ku niej dłoń.
– Chodź, zanim zrujnujesz doskonałość.
Brzmiał obojętnie, może lekko niecierpliwie, ale jej zbolałe serce wyciągnęło się ku niemu jak kwiat muśnięty ciepłym promykiem komplementu. Wolną dłonią uniosła suknię i zaczęła ostrożnie stawiać stopy na okrągłych kaflach. Była na to nieco zbyt pijana i doceniła fakt, że nieznajomy wyjął jej z ręki drinka i chwycił ją za przedramię, by pomóc utrzymać równowagę, dopóki nie znalazła się z dala od wody.
Jednak jego dotyk zaburzał jej równowagę tak samo, jak brandy. Albo bardziej.
Powąchał szklankę i odstawił ją na bok, wykrzywiając z pogardą usta.
– Nie pochwalasz alkoholu?
– Nie pochwalam pijaństwa.
Jego potępienie zabolało ją bardziej, niż by się spodziewała. Dlaczego? Był dla niej nikim.
Ale też nie przypominał nikogo, z kim się dotąd zetknęła – a przez ostatnie kilka lat, mieszkając w Europie, widziała wiele. Nie był podobny ani do uprzejmych arystokratów, ani do szczerych artystów, których tam poznała. Nie przystawał nawet do tego, czego spodziewała się tutaj, w swoim rodzinnym kraju – Kalii. Jako szejk był niemal zbyt emblematyczny w swoim aroganckim zachowaniu.
A jednak był skończenie fascynujący. Zapragnęła mu zaimponować. Chciała tam stać i przyciągać jego uwagę, zasłużyć na jego spojrzenie.
„Przestań tak zabiegać o uwagę” – przypomniała sobie słowa Malaka, swojego brata. Nauczył się obywać bez miłości i bez czyjegokolwiek dobrego zdania na swój temat. Dlaczego jej wydawały się one niezbędne?
Wmówiła sobie, że wcale tak nie jest, i sięgnęła po szklankę.
– To szczególny dzień dla mojego brata. Świętuję.
– Ludzie robią głupie rzeczy pod wpływem alkoholu – szejk Karim z Zyrii nie podniósł dłoni ani głosu. Nawet jej nie powiedział, że ma przestać pić.
Jednak w tych słowach zawarł nieme polecenie, które wzmacniała jego postawa. To z pewnością wystarczało, by księżniczka się zawahała i ponownie się mu przyjrzała, rozumiejąc, być może, że jeśli go zignoruje, zrobi to na własną zgubę.
Odwzajemnił jej badawcze spojrzenie, korzystając z możliwości, by przyjrzeć jej się bliżej.
Przez cały ten dzień i wieczór obserwował rodzinę królewską. Księżniczka Galila, tak podobna do swojej zmarłej matki, fascynowała go najbardziej. Jak ptak przeskakujący z gałęzi na gałąź, dołączała to do jednej grupy, to do innej, przez wszystkich mile widziana. Rozmawiała z ożywieniem, kokietowała, przewracała oczyma – choćby mówił jej brat, pan młody i świeżo koronowany król Kalii. Latami widywał ich na zdjęciach, ale na żywo księżniczka Galila okazała się nie tylko piękna. Była zniewalająca. Takiemu magnetyzmowi, jakim emanowała, opierał się z zasady.
Z instynktu samozachowawczego – wyszeptał głos w zakamarkach jego umysłu.
Oczywiście nie istniało ryzyko, że go zauroczy. Wydawała mu się zbyt powierzchowna, zbyt zabiegająca o to, by znaleźć się w centrum uwagi. Uśmiechała się i przekomarzała z pełną świadomością potęgi swojej urody i seksapilu. Używała go bezwstydnie, by odwracać światła jupiterów od innych kobiet znajdujących się w tym samym pomieszczeniu.
To dlatego zaskoczyło go, gdy wymknęła się do ogrodu, z dala od serca przyjęcia. Poszedł za nią, bo chciał zrozumieć, w jaki sposób matka tej kobiety zniszczyła mu życie.
Czy królowa Namani była równie próżna? Patrzył, jak Galila stroiła piórka przed własnym odbiciem – tak głęboko rozkochana w sobie, że nie zauważyła jego obecności.
Dopiero gdy wywołał ją na brzeg sadzawki, uświadomił sobie, że jest pijana.
Poczuł rozczarowanie. On sam zachowywał abstynencję, nie chcąc nigdy doprowadzić się do stanu, w którym mógłby uznać skok z balkonu za najlepsze rozwiązanie swoich problemów.
Kiedy jej powiedział, że nieostrożnie jest pić, jej oczy na chwilę przyćmił żal, ale szybko powróciła do mamienia go swoim cudownym wyglądem.
– Co jest złego w korzystaniu z życia? – prowokowała. Uniosła włosy nad kark i pozwoliła im opaść niedbale na barki, obserwując, czy szejk przygląda się jej ruchom.
Karima dopadło takie samo pożądanie, jakie poczułby każdy inny mężczyzna na jego miejscu, ale umiał poznać, gdy próbowano zwekslować jego uwagę z tematu rozmowy na biust. Choć bardzo chciał wyrobić sobie wyobrażenie o jej krągłościach, patrzył jej prosto w oczy.
– Choćby to, że jesteś na prostej drodze do autodestrukcji.
Jego bezpośrednia odpowiedź zbiła ją z tropu.
– Może mam powód. Nie przyszło ci to do głowy? – Niewinnie zatrzepotała rzęsami.
– Na pewno twoje życie to pasmo nieszczęść – powiedział z ironią.
– Trzy miesiące temu straciłam matkę – odparowała z cichą udręką w głosie. – Mam prawo się smucić.
– Masz. – Pochylił głowę, ale to musiało jej wystarczyć za całe kondolencje. – Ale upijanie się do nieprzytomności tylko pogorszy sprawę.
– To raczej niemożliwe – zaprzeczyła delikatnie. – Mój ojciec tak bardzo pogrążył się w cierpieniu, że przypomina zamkniętą muszlę. Nie mogę do niego dotrzeć. Nikt nie może. Okropnie tęskni za moją matką.
Karim także rozumiał to nieszczęście. Mimo swoich wysiłków, on też nigdy nie mógł złagodzić bólu matki po stracie męża. Zdołał jedynie zaoszczędzić jej wiedzy, że śmierć ojca była samobójstwem.
– Miała romans – wyszeptała Galila. – Ale i tak ją kochał. Za to teraz, gdy już o tym wiemy, jego rozpacz wydaje się jeszcze większa.
Serce Karima na chwilę zamarło.
– Wasz ojciec o tym wiedział, ale to przed wami ukrywał? – Umysł Karima pracował na wysokich obrotach. Nigdy się nikomu nie zwierzał i sądził, że królowa Namani zabrała tajemnicę swojego romansu do grobu.
– Wiedział o tym od lat! – W jej głosie dźwięczało pełne wzburzenia zdumienie. – Gdy zaszła w ciążę, pomógł jej to ukryć. Kiedy urodził się nasz brat przyrodni, odesłali go stąd tego samego dnia.
Karim starał się nadać twarzy beznamiętny wyraz, ale w uszach dzwoniło mu tak, jakby te ciche słowa eksplodowały koło jego głowy.
Galila roześmiała się cicho śmiechem na granicy histerii.
– Twoim zdaniem można przyswajać takie newsy na trzeźwo?
– Miałaś trzeciego brata? Przyrodniego? – A więc on sam miał przyrodniego brata?!
– Tak! – Była zbyt pogrążona w swoich emocjach, by zauważyć jego wstrząs. – Zjawił się po pogrzebie. Podobno nasza matka latami do niego pisywała. Żałowała, że go odesłała, bo to jego kochała najbardziej. – W jej oczach zaświeciły łzy. – To on stanowił jej jedyną więź z mężczyzną, którego prawdziwie kochała. Nasz ojciec kompletnie się załamał. Zufar musiał przejąć obowiązki… A teraz jego narzeczona jest z naszym przyrodnim bratem. – Mówiła z wściekłym osłupieniem. – Zufar nie miał poślubić Nieshy. Od urodzenia przyobiecana mu była Amira, ale Adir wrócił dziś rano i przekonał Amirę, by z nim uciekła. Patrzyłam przez okno, jak odchodziła. Adir powiedział, że to jego rewanż za pozbawienie go przyrodzonych praw.
– Adir… – powtórzył słabo Karim. Więc tak nazywał się jego brat? Ledwie dosłyszał jej pozostałe słowa.
– Zufar jest strasznie zdeterminowany, wolał poślubić naszą pokojówkę, niż przyznać, że coś nie gra. Więc wybacz, że szukam lekkiej pociechy w butelce brandy…
Kiedy zaczęła pić, zabrał jej alkohol i wylał go na chodnik. Musiał. Ta wiadomość była jak bomba mogąca w każdej chwili wybuchnąć.
– Komu jeszcze to powiedziałaś? – zapytał.
– Nikomu – wymruczała i zrobiła poirytowane „pfff”, spoglądając na kałużę brandy. – Teraz muszę wracać taki kawał drogi po nowego drinka.
– Kto jest ojcem Adira?
– Nikt tego nie wie. Wydaje się, że akurat ten sekret matka zabrała ze sobą do grobu. Chociaż korci mnie, by o to popytać. – Wskazała podbródkiem w stronę światła padającego z otwartych drzwi sali balowej i przecinającego ciemności ogrodu. – On musi tam być.
Elita wszystkich okolicznych królestw mieniła się tam w kalejdoskopie barwnych ubiorów. Głosy ludzi i muzyka tworzyły harmider, który nagle zaczął go drażnić.
– Dlaczego tak myślisz? – zapytał z pozornie umiarkowanym zainteresowaniem, choć krew paliła go w żyłach.
– Moja matka nie wzięłaby sobie sługi. To musiał być ktoś na jej poziomie, prawdopodobnie któryś z tych mężczyzn gratulujących mojemu bratu jego mezaliansu.
Miała oczywiście rację. Jego ojciec był dokładnie na tym samym poziomie, co jej matka, ale Karim nie zamierzał tego potwierdzać. Może ich romans zaczął się na tego typu imprezie… Jego ojciec i jej matka mogli być równolatkami jego i Galili, kiedy się poznali. Może wymknęli się w cień oddawać się swojej namiętności, tak jak robiły to nawet teraz inne pary.
Poczuł niesprecyzowaną tęsknotę, by razem z Galilą należeć do tych beztroskich par. Była niezwykle ponętna. Niemal rozumiał smutek swojego ojca po odrzuceniu ze strony tego rodzaju kobiety. Oczywiście jego ojciec był żonaty i nigdy nie powinien się wdawać w romans. Ale Karim nie miał takich ograniczeń.
W zasadzie przebywanie w pobliżu tej ślicznej ptaszyny ściśle odpowiadało jego powinnościom. Postawił sobie za cel w życiu uchronienie matki przed poznaniem prawdy o śmierci jego ojca. Nie zamierzał patrzeć, jak to wszystko się sypie, bo brandy rozwiązało język tej kobiecie. Właściwie potrzebował zapewnić sobie milczenie w tej kwestii całej jej rodziny…
– Powinniśmy wrócić na imprezę – powiedział tajemniczy nieznajomy.
Przez mgłę rosnącego zauroczenia Galila uświadomiła sobie, że nie powinna sama wałęsać się z obcym mężczyzną i jeszcze powierzać mu rodzinnych sekretów, ale było coś upajającego w przyciąganiu jego uwagi.
– Hm, tak. Muszę sobie zorganizować nową brandy. – Rzuciła mu spod rzęs zawadiackie spojrzenie.
Nie odpowiedział jej uśmiechem, a jedynie podejrzliwym spojrzeniem, które pogrążyło jej serce w uczuciu, że go zawiodła.
– Nie potrzebuję twojego pozwolenia – zauważyła.
– Zobaczymy – odparł enigmatycznie i wziął ją pod ramię, by ją poprowadzić wokół akwenu.
Jego dotyk wzbudził w niej elektryzujący dreszcz. Całe jej ciało dopasowywało się do jego pola magnetycznego. Jego obecność u jej boku sprawiała, że mrowiła ją skóra.
W odurzeniu pozwoliła mu prowadzić się z powrotem na wesele w stronę ścieżki wychodzącej z pałacu do ogrodu.
– Czy ty w ogóle nie pijesz? – zapytała, desperacko próbując uchwycić się rzeczywistości.
– Nigdy.
– Och, bardzo cię proszę – przekomarzała się, pochylając się w jego stronę. – Pozwól, że dokonam twojej inicjacji.
I natychmiast dotarło do niej, że zupełnie chybiła ze swoim lekkim sarkazmem. Ten mężczyzna nie przejawiał żadnej słabości. Ani nie był niewinny. Był światowy, niemal cyniczny i niekłamanie silny, bo nie pozwalał, by ktokolwiek wywierał na niego wpływ.
Unosząc na niego wzrok, gdy wchodzili do ogrodu, zauważyła, że jego usta są dziełem sztuki. Mimo swojej powagi miał pełne i zmysłowe wargi. Jakby to było, gdyby przycisnął je do jej ust?
Czyste pożądanie ożywiło wszystkie strefy erogenne jej ciała i sprawiło, że stopy jej się omsknęły.
Przystanął, przytrzymał ją i zmarszczył brwi.
– Czy mam cię zanieść?
Zaśmiała się na tę myśl. Była dość światowa, by zadawać się z mężczyznami, ale nie zapominała, kim jest. Dla dobra rodziny utrzymywała swoją reputację – i swoją dziewiczość – nietkniętą. Być może robiła to też w celu uniknięcia kolejnego powodu do ostrej krytyki ze strony matki. Zresztą nigdy nie ogarnęło ją pożądanie dość duże, by zapragnęła oddać komuś swoje ciało.
Dlatego wytrącała ją z równowagi chęć rzucenia się w ramiona temu mężczyźnie. Cóż za głupi, choć ekscytujący, pomysł pijanego umysłu… Nawet nie znała jego imienia!
– Co tu robiłeś?
– To samo co ty. – Mięsień na jego policzku drgnął. – Rozmyślałem.
– Nad…?
– Odpowiedzialnością.
– Ale zabawa. Dziwię się, że nie zastałam cię pijanego z twarzą w sadzawce.
W świetle księżyca jego rysy pozostawały surowe i skupione. Ale głęboko pod warstwami opanowania czaił się głód. Chciwy męski popęd, który widywała na tyle często, by go rozpoznać.
– Nie masz czasem ochoty rzucić w diabły przezorności? Bo ja tak. Zbyt długo byłam grzeczną dziewczynką.
– Naprawdę? – Coś w jego jedwabistym tonie i sposobie, w jaki przesunął spojrzeniem w dół jej ciała, poruszyło nią ekscytująco i zdrożnie.
– Tak. – Pomyślała o swojej działalności charytatywnej, o troskliwie pielęgnowanym wizerunku osoby pełnej dobroci, o bezgranicznym pragnieniu, by zasłużyć na aprobatę matki.
Przez całe życie próbowała ją naśladować. Wszyscy myśleli, że królowa Namani była chodzącym ideałem, ale nie była. Dlaczego Galila miałaby próbować dorównać czemuś, co okazało się iluzją?
– Jestem gotowa robić to, na co mam ochotę. – Przycisnęła się do niego i uniosła usta.
– Nie wykorzystuję nietrzeźwych kobiet – oświadczył, ale rzucił spojrzenie w stronę sali balowej.
– Nie jestem aż tak pijana – zaprotestowała. Upajała ją ekscytacja, którą w niej wzbudzał, i to ona burzyła jej zahamowania.
Znajdowali się w ustronnym, nieoświetlonym kącie ogrodu, w którym powietrze wypełniał zapach róż i ziół, kwitnących pomarańczy i plumerii.
– Pocałuj mnie – poleciła, gdy się wahał.
Wpatrywał się w jej uniesioną twarz. Przez trzy uderzenia serca, które zachwiały całym ich światem, stali w ten sposób, podczas gdy on podejmował decyzję.
Mamrocząc przekleństwo, otoczył ją ramionami. Zanurzył palce w jej włosach i odchylił jej głowę, a potem nakrył jej usta swoimi ustami.
Przez kilka chwil nie działo się nic więcej. Trwali tak z ustami przy ustach, a tymczasem wszechświat zdawał się otwierać, porażając ją ogromem swego piękna.
A gdy wreszcie pogrążyli się w pocałunku, wykraczał on poza wszystko, czego kiedykolwiek doświadczyła. Intymny i namiętny. Gorący, wilgotny i zachłanny. Jego język splótł się z jej językiem w zuchwałym erotyzmie. Zareagowała pomrukiem i przywarła do niego tak mocno, że aż zabolały ją piersi. Nie był to nieprzyjemny ból – koił napięcie w sutkach, które paliły ją jak po ugryzieniu. Kiedy zaczął się odsuwać, jęknęła i przycisnęła dłoń do jego głowy, przynaglając go, by całował ją dalej z tą szaleńczą namiętnością. Chciała smakować jego skórę, rozebrać go i zaznać ciężaru jego ciała na swoim ciele.
Chciała wiedzieć, jak to będzie, gdy ten twardy członek, który napierał na jej podbrzusze, znajdzie się wewnątrz niej.
Odsunął się gwałtownie:
– Nie tutaj.
Czy czytał jej w myślach? W jej ciele?
– Chodźmy do mnie – wyszeptała.
– Nie, do mnie – postanowił. Pozwoliła mu wziąć się za rękę i pociągnąć w stronę schodów, które prowadziły na balkon wychodzący z sali balowej.
Zaparła się w cieniu na dole schodów.
– Moja szminka. Ludzie się zorientują.
– Myślałem, że jesteś gotowa przejąć kontrolę nad własnym życiem?
W padającym świetle, dostrzegła bezlitosny grymas jego ust. Poprowadził ją kilka kroków w cień, do ściany przylegającej do schodów.
Chciała mu się oddać, ale to był jej dom. Ślub jej brata. Była dość trzeźwa, by wiedzieć, że jako księżniczka Kalii musi zachować dyskrecję, nie obnosić się ze swoją miłosną przygodą, zwłaszcza – w trakcie państwowej ceremonii.
Ale gdy przycisnął ją do kamieni, które ledwie ostygły po zachodzie słońca, zapomniała o swoich oporach. Objęła jego rozgrzaną szyję i rozchyliła usta, wzdychając, gdy znów ją pocałował.
Zabrał ją do tego magicznego miejsca, które zdawali się razem tworzyć.
Gdy znów zatraciła się w jego pocałunku, musnął jej biodro i udo, ponaglając ją, by uniosła kolano i zrobiła mu miejsce między swoimi nogami. Chłodne powietrze muskało jej skórę, gdy podciągał jej spódnicę wyżej i wyżej, aż dotknął…
Jęknęła, poczuwszy czubki jego palców u nasady swojego uda. Przeszyły ją strzały rozkoszy i zapragnęła go tak mocno, że jej oczy zawilgotniały w tym samym czasie, co jej bielizna. Odchyliła głowę, gdy przesuwał ustami wzdłuż jej szyi.
To było cudowne i napawające radością, i…
Zaraz, zaraz.
Chociaż jego członek napierający na jej nogi był twardy, to coś tu nie grało.
Dotknęła jego twarzy, ponaglając go, by podniósł głowę. W jego oczach błyszczało pożądanie, ale przysłaniał je jakiś chłód. Jakieś wyrachowanie. Jego skóra zarumieniła się z podniecenia, ale twarz pozostawała beznamiętna.
Nie oddał się temu z takim zapamiętaniem jak ona.
Zalały ją zranienie i zakłopotanie, ale zanim zdążyła zareagować, usłyszała nad sobą jęk i chichot. Ktoś rzucił krótko:
– Idźcie do pokoju.
– To księżniczka! – syknął kobiecy głos.
– Z kim? – Znała ten męski głos. Uniosła głowę i dojrzała kilka twarzy spoglądających na nich z balkonu, jedna z nich należała do jej brata. Nie wyglądał na zadowolonego.
Czy jej kochanek opuścił jej nogę na ziemię, by wyglądało to trochę mniej niestosownie? Nie od razu. Najpierw dostrzegła ciemny wyraz satysfakcji w jego rysach.
Spoglądając wyłącznie na nią, bardzo powoli zwolnił uścisk na jej udzie. Jego dotyk palił jej skórę, gdy opuszczała nogę. Upokorzenie ściskało ją za gardło, bolało jeszcze bardziej ze względu na to, jak przeszedł od namiętnej ekscytacji do… niewzruszenia. Może nawet był zadowolony z jej publicznej kompromitacji.
– Miałaś rację – powiedział. – Trzeba było pójść do twojego pokoju.
Nie pozostawało jej nic innego, jak tylko schronić się w samotności. I to szybko.
Dalsza część książki dostępna w wersji pełnej