W ramionach mafii - Nerc Monika - ebook + książka

W ramionach mafii ebook

Nerc Monika

4,3

Ebook dostępny jest w abonamencie za dodatkową opłatą ze względów licencyjnych. Uzyskujesz dostęp do książki wyłącznie na czas opłacania subskrypcji.

Zbieraj punkty w Klubie Mola Książkowego i kupuj ebooki, audiobooki oraz książki papierowe do 50% taniej.

Dowiedz się więcej.
Opis

Mafijny romans wypełniony nieokiełznanym pożądaniem.

W trakcie ucieczki przed policją Mojra włamuje się do przypadkowego mieszkania, gdzie trafia na imprezę gangu motocyklowego. Pod wpływem impulsu dołącza do pokerowej rozgrywki. Jej przeciwnikiem okazuje się Vincenzo Gambino - mroczny książę podziemia, który zapewnia bogatym najbardziej grzeszne rozrywki. Nazywają go Złotoustym, a w jego żyłach płynie podstęp i pożądanie. Mojra zrobi wszystko, żeby z nim wygrać. Gotowa jest postawić na szali nawet swój ukochany motocykl.

Nie wie jednak, że dla niej to dopiero początek niebezpiecznej gry. Złotousty, który pod nieobecność starszego brata rządzi całym półświatkiem, wciąga ją w układ, który z każdą chwilą bardziej się komplikuje. Do tego w Warszawie pojawia się zagadkowa grupa spod znaku złoto-czerwonego Feniksa.

"Duszny klimat warszawskich ulic, brudne mafijne porachunki oraz uczucie, które wybucha tam, gdzie absolutnie nie powinno go być. Naładowana emocjami historia, którą pochłania się z wypiekami na twarzy. Polecam!"
K.C. Hiddenstorm, autorka cyklu "Nieczyste zagrania"

"Monika Nerc pcha nas prosto w objęcia mafii. Moje drogie, nie będziecie chciały się z nich uwolnić.

Polecam gorąco"
Agnieszka Siepielska, autorka cyklu "Synowie zemsty"

 

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
czytnikach certyfikowanych
przez Legimi
czytnikach Kindle™
(dla wybranych pakietów)

Liczba stron: 313

Oceny
4,3 (409 ocen)
238
90
42
30
9
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.
Sortuj według:
Ruddaa
(edytowany)

Z braku laku…

Jestem totalnie rozczarowana! Czytałam ją ponad tydzień bo kompletnie mnie nie wciągnęła. Nudna jak cholera, wątki tak się mieszają, że idzie sie pogubić. I ta pseudo wróżka/medium czy jak jej tam. Do tego te literówki 😱 Jak dla mnie ta książka to totalna BEZNADZIEJA!
51
Annazlodzi

Nie polecam

Nudna, kiepska fabuła.
31
Mgm25

Z braku laku…

Niby wszystko gra a jednak nie ma efektu wow.Bohaterowie fajni,akcja ciekawa ,ale całość taka jakaś bez wyrazu.Szkoda
31
LaLunaaa

Całkiem niezła

Spory chaos 🙈
20
azukowska1996

Z braku laku…

Zupełnie jakby wycięto kilka rozdziałów.
10

Popularność




Projekt okładki: Paweł Panczakiewicz/PANCZAKIEWICZ ART.DESIGN

Redakcja: Kamila Recław

Redaktor prowadzący: Grażyna Muszyńska

Redakcja techniczna: Sylwia Rogowska-Kusz

Skład wersji elektronicznej: Robert Fritzkowski

Korekta: Katarzyna Szajowska

Zdjęcie na okładce: © Dragos Cojocari/iStock

Grafika w środku: Vectorium/pl.freepik.com

© by Monika Nerc

© for this edition by MUZA SA, Warszawa 2022

ISBN 978-83-287-2102-9

Wydawnictwo Akurat

Wydanie I

Warszawa 2022

– fragment –

Mojemu ojcu chrzestnemu.

Dziękuję, że czuwasz nade mną.

Z nieba.

Mojra

Odrzucam puszkę z ciemną farbą na ziemię i nerwowo rozglądam się po okolicy.

Jasna poświata księżyca podświetla pomnik Praskiej Kapeli Podwórkowej, a letni wiatr wprawia w ruch gałęzie drzew, które przysuwają się i odsuwają od siebie, jakby tańczyły do najromantyczniejszej melodii. Gdyby nie mrok, spowijający resztę otoczenia, to może bardziej doceniłabym ten widok, ale teraz czuję wyłącznie strach powoli przejmujący nade mną kontrolę.

Przymykam na parę sekund powieki, próbując odnaleźć pozostałości spokoju ducha.

Opanuj się, kobieto! To nie jest twoje pierwsze dzieło na ulicach Warszawy, żeby ledwie słyszalne szmery miały cię wyprowadzić z równowagi. Nikogo wokół ciebie nie ma, więc masz idealną sytuację, żeby dokończyć malowidło. Do roboty!

Nie zwlekając ani chwili dłużej, otwieram oczy i zdejmuję szablon przyczepiony do ściany starej kamienicy za pomocą taśmy klejącej. Składam papier pakowy, by się zmieścił w plecaku, po czym wpycham jeszcze do środka pojemniki z różnymi kolorami oraz zamienne dyfuzory.

– Jeszcze tylko ta jedna rzecz… – mamroczę pod nosem, wyjmując marker z kieszeni spodni. Kiedy już mam napisać pierwszą literę, niespodziewanie wychwytuję uchem męski głos z lewej strony.

– Młody, przypomnij mi, co mamy w tym zgłoszeniu. Znowu narzekania na głośną imprezę?

Cholerna policja!

Nieruchomieję w miejscu, modląc się, żeby nie zbliżyli się ani kroku bliżej. Całun z ciemności skrywa mnie przed ich wzrokiem, lecz tylko z odpowiedniej odległości.

– Prawie – parska zirytowany towarzysz. – Zmartwiony sąsiad dojrzał grafficiarza na rogu Kłopotowskiego oraz Floriańskiej.

Klnę pod nosem, kończąc się podpisywać, a następnie kucam w poszukiwaniu swoich rzeczy. Bezszelestnie zarzucam na plecy bagaż i poprawiając kaptur, szukam drogi ucieczki.

– Czy oni nigdy się nie nauczą, że bazgrać mogą u siebie w domu, a nie ma ulicach miasta? Oby to nie był kolejny żart, bo… – warczy mężczyzna, a ja w tym czasie nieśpiesznie obracam się do nich tyłem. Gdy już mam ruszyć w kierunku motoru, słyszę za sobą krzyk: – Stój!

Zamiast grzecznie czekać, aż panowie skują mnie i wepchną do radiowozu jak najgroźniejszego przestępcę na całym świecie, zrywam się do ucieczki. Moje serce obija się o klatkę piersiową, kiedy błądzę uliczkami Pragi, które przypominają istny labirynt. Powiew grozy oplata mnie niczym lodowate wicie, zmrażając wszelkie racjonalne myśli. Poza tym ten dziwny pulsujący szum w uszach nie pomaga mi w uspokojeniu się, tylko zagłusza dźwięki z zewnątrz tak mocno, że nie umiem ocenić odległości dzielącej mnie od sierżantów. Przebiegam przez puste skrzyżowanie, gdy nieoczekiwanie odnoszę wrażenie, że zaraz poczuję czyjąś dłoń na ciele, powalającą mnie na zimny beton.

Nie mogę dać się złapać, bo to będzie mój koniec. Nawet nie chcę myśleć, co zrobi policja, jeśli przypisze mi wszystkie uliczne rysunki. Ucieknę im. Muszę.

Raptownie przyśpieszam bieg, ignorując palący ból w mięśniach. Wbiegam w słabo oświetloną alejkę przekonana, że tam będzie czekał na mnie motocykl, ale za późno do mnie dochodzi, że się pomyliłam. Gwałtownie zatrzymuję się na końcu ślepej uliczki, bez żadnej drogi ucieczki.

Ściągam na szyję chroniącą mnie przed toksynami z farb maskę i z niedowierzaniem okręcam się wokół własnej osi. Przecież tu powinno być przejście na główną arterię dzielnicy! Wewnętrzny kompas jeszcze nigdy w życiu mnie nie zawiódł.

– Błagam… niech ktoś mnie obudzi z tego koszmaru – jęczę żałośnie, po czym niechętnie zatrzymuję wzrok na rusztowaniu przy międzywojennym budynku. Im dłużej się w nie wpatruję, tym bardziej pot, spływający po moich plecach, schładza się do arktycznej temperatury. Nie wejdę na to za żadne pieniądze! Całą konstrukcją porusza błądzący uliczkami Pragi-Północ nawet lekki wiaterek! To nie jest ani trochę stabilne.

– Gdzie… gdzie ten gówniarz pobiegł? – To dobiegające zza rogu, zadane przez jednego z gliniarzy pytanie zmusza mnie do podjęcia natychmiastowej decyzji.

Przełykam z trudem ślinę, a następnie podbiegam do metalowej drabiny, by wspiąć się błyskawicznie na kolejne piętro. Czuję z każdym krokiem, jak moje stopy stają się cięższe, lecz to mnie nie powstrzymuje. Walczę ze sobą, by nie spojrzeć chociaż przez sekundę na dół, ponieważ wtedy już nie pójdę dalej.

– Przecież nie mógł się rozpłynąć w powietrzu! – krzyczy zirytowany policjant.

Przytulam się do ściany kamienicy, przesuwając się wolno jak ślimak do wejścia na wyższy poziom. Jedną dłonią zasłaniam usta, by nie wydać chociaż drobnego dźwięku, który mógłby zwrócić ich uwagę, a drugą trzymam się kurczowo drążka.

– Ty sprawdzisz ten blok, a ja wejdę do tego remontowanego. Nie ucieknie przed nami, pieprzony wandal – instruuje władczo ta sama osoba.

– Sierżancie Araszkiewicz! – przerywa mu zdyszany partner, gdy pod moimi stopami skrzypi panel. – Tutaj się kończy nasze zgłoszenie. Grafficiarz zbiegł.

– Ale…

– Nie ma żadnego ale! Te budynki… – zaczyna mu tłumaczyć z irytacją w głosie. – Dam ci dobrą radę, młody, którą powinieneś zapamiętać na całą swoją karierę. Są w Warszawie miejsca, których policjanci powinni unikać, i to jest jedno z nich. Ja chcę się jutro rano obudzić w łóżku, obok żony, a nie w kostnicy. Akcja odwołana. Wracamy.

– Zapomniałeś o treści ślubowania? Czy może to były dla ciebie puste słowa? – dopytuje drugi podniesionym głosem, a wtedy moja ręka wbija się znienacka w jakąś dziurę w ścianie. Marszczę brwi, dostrzegając otwarte okno w czyimś mieszkaniu.

– Drobny przestępca nie jest wart konsekwencji, jakie poniesiemy za działanie tutaj!

Wtryniam głowę do środka, a następnie przeciskam się cała między szybą a framugą. Mężczyźni nadal się zażarcie kłócą, lecz dla mnie ten problem już nie istnieje. Z triumfalnym uśmiechem stawiam stopy na lśniącej od czystości podłodze.

Gdyby mój brat mnie teraz zobaczył, dostałby zawału serca. Obiecałam mu, że nie wpadnę w kłopoty pod jego nieobecność, ale jak zawsze złamałam dane słowo już po wyjściu z domu.

Przechodzę na galaretowatych nogach do drzwi, pod którymi rozświetlają się kolorowe światła, po czym przykładam ucho do drewna.

– Eeeemiiigrowałem z objęć twych nad ranem. Dzień mnieee wyganiał, nocą znów wracaałem…[1] – zawodzą męskie głosy.

Dyskretnie uchylam wejście, zauważając, że w dalszej części apartamentu trwa impreza. Momentalnie rzuca mi się w oczy chór barczystych facetów, stojących przy ogromnym telewizorze. Śpiewają tak głośno, że dziwne, iż żadne szkło nie pękło. Koło nich grupka osób tańczy, uniemożliwiając swobodne przejście nawet najmniejszym duszyczkom. Między tymi ocierającymi się ciałami znajduje się… zielonkawy stół do pokera.

Obserwuję z zafascynowaniem karty oraz pieniądze. Mimowolnie przesuwam się bliżej, pragnąc do nich dołączyć. Mam ochotę tylko raz z nimi zagrać, a potem zniknąć. Chociaż raz, błagam. Ni stąd, ni zowąd ktoś zostaje rzucony z hukiem na blat, wybudzając mnie z transu.

– Ręce precz od mojej dziewczyny! Znajdź sobie inną, złamasie – krzyczy na delikwenta wysoki blondyn. Uderza go raz w twarz, niemal natychmiast przygotowując się do zadania kolejnego ciosu, ale wtem łapie go od tyłu ktoś inny. Przewraca na ziemię z niewiarygodną łatwością, a potem kopie z całej siły w żebra.

– Damian? – szepczę zaskoczona, nie odrywając spojrzenia od typa, który wymierza kopniaka.

Wielokrotnie widziałam podobne sceny, ale i tak czuję, jak gorycz przepełnia moje serce z każdym jęknięciem bólu ofiary.

– Ona potrzebuje prawdziwego mężczyzny, a nie takiej pieprzonej gnidy, niepotrafiącej doprowadzić jej do orgazmu – wtrąca się koleś z rozwaloną wargą, po czym łapie się ostentacyjne za krocze. – I dzisiaj wieczorem wyrucham ją tak, że zapomni o twoim istnieniu!

– Wyrzucić go! – rozkazuje stanowczo Damian. Po chwili odwraca się do znajomego i klepiąc go w ramię, dodaje: – Jak będziesz pozwalał sobie tak obijać facjatę, to żadna laska na ciebie nie poleci, Kupidyn.

Muskularni mężczyźni w skórzanych kurtkach natychmiast łapią go za nogi, a następnie wyciągają na zewnątrz. Tego wilka, szczerzącego kły, który widnieje na ich plecach, rozpoznam o każdej porze dnia i nocy. Ekspresowo zdejmuję maskę oraz rękawiczki, po czym chowam je do bagażu.

– Czemu mi nie powiedziałeś o imprezie? – Wychodzę z pomieszczenia, a chłopak z kwadratową twarzą raptownie zwraca się w moją stronę.

– Mojra? Co ty tu, do cholery, robisz? – grzmi niczym burza, niwelując dystans między nami.

– Nie odpowiada się pytaniem na pytanie. – Przybieram hardą minę, ale już po paru sekundach wiem, że ta metoda nie zadziałała na mojego przyjaciela z dzieciństwa.

– Nie wymądrzaj się – mówiąc to, łapie mnie za ubranie, na siłę próbując wyprowadzić z pomieszczenia. – Pod nieobecność twojego brata ja się tobą opiekuję i nie pozwolę, żebyś zrobiła coś głupiego. Znowu!

– Przecież tylko raz musiałeś przyjechać po mnie na komisariat policji… I to trzy lata temu! Poza tym to nawet nie była moja wina! – Przewracam zirytowana oczami. – Powinieneś już o tym zapomnieć, a nie wyrzygiwać mi za każdym razem, kiedy popełnię jakąś gafę.

– A wiesz, ile razy Kastor mi o tym przypomniał? – dopytuje podenerwowany, wbijając we mnie spojrzenie ciemnoniebieskich oczu. – Nie pozwoliłbym mojej siostrze tu przebywać, dlatego ty też stąd znikasz.

Już mam na końcu języku wypomnieć mu, że Jagody to nawet mur kolczasty by nie powstrzymał, gdyby chciała coś zrobić, ale wystarczająco na dzisiaj mu podpadłam. Ponadto poruszanie jej tematu w rozmowach jest trudne dla wszystkich.

– Domino, mamy problem na dole! – przerywa nam jeden z Wilków, używając jego pseudonimu.

– Masz się stąd nie ruszać – instruuje mnie twardo, zaciągając na krzesło barowe. – Ani o centymetr.

– Nawet do łazienki? – Zamiast odpowiedzi dostaję pstryczka w ucho. – Dupek.

– Dzisiaj nie mam nastroju na żarty, młoda – tłumaczy mi, przeczesując krótkie kasztanowe włosy.

– Coś się stało?

– Klubowe sprawy – wyznaje niejasno, puszczając do mnie oko, a potem odchodzi w stronę korytarzu. Na koniec jeszcze krzyczy: – Ani o centymetr!

Wzdycham niezadowolona, wyciągając monetę z kieszeni w spodniach. Na granatowym tle widać srebrny półksiężyc wraz z trzema żółtymi gwiazdami, które wirują wokół jego osi. Moja jedyna pamiątka po ojcu. Przesuwam ją między palcami, starając się zignorować pełzające po ciele mrowienie.

Walczę, by chociaż raz nie ulec słabości, lecz odgłosy rzucanych kart oraz szelest pieniędzy wbijają się w mój mózg jak noże, które tną wszystko na swojej drodze. Nie powinnam tego słyszeć, bo przecież muzyka w pomieszczeniu jest okropnie głośna, ale ja to odczuwam, jakby działo się tuż przy moich uszach.

– Niech los zdecyduje – mamroczę do siebie, rzucając pieniążkiem.

Postanawiam w jednej chwili, że jeśli wypadnie awers, to dołączę do gry. Na jedno rozdanie. W przeciwnym wypadku wyjdę stąd i poczekam na niego w korytarzu.

Kawałek metalu spada na moją dłoń i zamiast dojrzeć cytat, który figuruje na tyle, ciała niebieskie mienią się wszystkimi możliwymi kolorami, ciesząc się tym małym zwycięstwem.

Pewna siebie kroczę w kierunku karciarzy, omijając stanowisko z rzutkami, gdzie właśnie pijany typ wbił lotkę w przepiękny obraz, najprawdopodobniej właścicieli tego mieszkania. Trafił idealnie między oczy kobiety.

Wielokrotnie słyszałam o włamaniach Wilków do apartamentów osób, które z różnych powodów im podpadły. Imprezowali przez czas ich pobytu poza Warszawą, doprowadzając miejsce do kompletnej ruiny. Było to zawsze pierwsze i ostatnie ostrzeżenie w ich wykonaniu przed skorzystaniem z groźniejszych metod.

– Twoja niańka się wkurzy, jeśli cię tu zobaczy – wypomina mi Kupidyn, który przyjął przy stole rolę krupiera i właśnie tasuje karty. Biała koszula z przydługimi rękawami porusza się w powietrzu przy jego wyćwiczonych gestach.

– To lepiej skończmy to rozdanie przed jego powrotem. – Zajmuję wolne miejsce, po czym sięgam do plecaka po pieniądze. – A ty nie powinieneś spędzać teraz czasu z jakąś laską?

– Pobiegła za tamtą pizdą – tłumaczy niepocieszony, nie odrywając ode mnie bursztynowych oczu. – Poza tym… ktoś musi mieć oko na ciebie, żebyś zbytnio nie oszukiwała.

– Ja nigdy nie oszukuję.

– A ja jestem, kurwa, Roszpunką.

Krupier rozdaje po dwie karty każdemu z graczy, a ja wreszcie czuję, jak wracają do mnie siły po ucieczce przed policją. Przed zajrzeniem w nie przymykam na parę sekund oczy, by zebrać się w sobie i skoncentrować na tym, co dzieje się teraz. Nieprzyjemne mrowienie zmienia się w dreszcz ekscytacji, którą czuję wyłącznie, kiedy gram. Reszta rzeczywistości traci dla mnie znaczenie. Liczy się tylko to rozdanie.

Pokonam ich wszystkich.

Rundy mijają. Kupidyn ujawnia karty wspólne. Gracze obstawiają, sprawdzają oraz przebijają, gdy bacznie ich obserwuję. Każdy ich najmniejszy ruch jest dla mnie sygnałem do odpowiedniego działania. Wyszukuję ich słabości, żeby potem wykorzystać je przeciwko nim.

Pokera nie wygrasz samą wiedzą o grze i taktyce. Musisz poznać przeciwników.

– Sądziłem, że twoje samouwielbienie nie może wznieść się na jeszcze wyższy poziom, ale się cholernie myliłem. – Kupidyn wzdycha zdegustowany, przypatrując mi się, gdy wachluję się wygranymi banknotami. – Schowaj je przed powrotem Damiana, bo znowu się wkurzy – oznajmia pośpiesznie, po czym dodaje ciszej: – Wystarczy mu na dziś nerwów.

Wychowałam się na jednym podwórku z większością młodego pokolenia Piekielnych Wilków i zawsze traktowali mnie jak część ich watahy, ale nawet w rodzinie nie każdy zna wszystkie tajemnice, a ja się nauczyłam, żeby nie pytać o niektóre sprawy, ponieważ i tak mi nic nie powiedzą.

– Zagrasz ze mną, volpe[2]? Noc jest jeszcze młoda, a mnie by się przydałoby towarzystwo.

Melodyjny głos zza moich pleców brzmi tak łagodnie, że bez odrobiny strachu odwracam się w jego kierunku, lecz mężczyzna, który mi się objawia, nie okazuje się spełnieniem moich najpiękniejszych snów, tylko koszmarów.

Złotousty.

Przełykam nerwowo ślinę, bacznie lustrując osobę, która nonszalancko opiera się o ścianę. Granatową marynarkę ma przerzuconą przez ramię, przez co eksponuje atletyczne ciało. Lecz to od jego niebieskawej koszuli z mocnym, kolorowym wzorem w kwiaty nie mogę oderwać wzroku. Różowe oraz czerwone rośliny przenikają się, w wolnych przestrzeniach między nimi wyrastają zielonkawe gałęzie, a na nich siedzą papugi, idealnie komponując z jego śniadą karnacją.

Przez całe życie nauczyłam się trzymać dystans od świata skrytego głęboko w mroku. Przymykałam oczy na nielegalne macki podziemia przeplatające się z moim losem, ale nigdy nie odważyłam się przekroczyć linii, za którą nie mogłabym wrócić do normalności.

Żyłam na granicy ciemności oraz światła. Aż do teraz.

Jak mi się to udawało? Zawsze unikałam dwóch osób. Braci kroczących dumnie po ulicach Warszawy. Jeden z nich mianuje się Rosyjskim Diabłem i trzyma wszystkich w ryzach. Jest niczym mroczny król, a drugi nosi przezwisko Złotousty i zapewnia najbardziej grzeszne rozrywki w mieście. Zachowuje się jak niegrzeczny książę, którego nie obowiązują żadne zasady.

Dwaj mężczyźni różniący się jak ogień i woda razem władają przestępczym półświatkiem. Są ucieleśnieniem wszystkiego, czego człowiek boi się najbardziej.

– Może innym razem. – Łapię za plecak, po czym niepewnie się wycofuję.

– Boisz się ze mną zagrać? – pyta zuchwale, przekrzywiając głowę. Kobaltowe tęczówki przeszywają mnie na wskroś, a arogancki uśmiech zdobi jego oblicze niczym najdroższa biżuteria. – Nie gryzę, volpe. Chociaż… jeśli mnie ładnie poprosisz, to z przyjemnością spełnię twoje życzenie.

– Niczego się nie boję – odpowiadam szybciej, niż zdołałam to przemyśleć. – Znajdź innego gracza, bo ze mną przegrasz ostatnią złotówkę.

– W takim razie znalazłem idealną osobę do tej partii. Życie nie miałoby sensu bez ryzyka – wyjaśnia z uśmiechem, przesuwając się tanecznym krokiem w kierunku stołu do pokera, a następnie odsuwa krzesło. – Im większa stawka, tym lepiej.

Teoretycznie mogłabym się wycofać, ale jeśli to zrobię, wyjdę na największego tchórza, którego słowa nic nie znaczą. Poza tym wreszcie ktoś powinien utrzeć nosa temu elegancikowi i… tą osobą mogę być ja.

– Mam nadzieję, że zgadzasz się ze mną, panno…? – Zaprasza mnie dżentelmeńskim gestem dłoni.

– Czy to ważne, jak mam na imię? Możesz nazywać mnie Kunegundą, jeśli chcesz – dukam speszona jego blis­kością, gdy podsuwa mi siedzenie. W tle słyszę, jak Kupidyn powstrzymuje napad śmiechu, lecz go ignoruję.

– Jak sobie życzysz. – Jego oddech pieści moją skórę na szyi w niewiarygodny sposób, ale znam zbyt dużo mężczyzn takich jak on, by nabrać się na takie sztuczki. Nie uda mu się mnie zdekoncentrować przed rozgrywką. Śledzę wzrokiem każdy jego ruch, kiedy z gracją zajmuje miejsce centralnie naprzeciwko mnie.

– Stracisz to wszystko w dwóch rozdaniach – oznajmiam arogancko, wskazując palcem na zwitek pieniędzy. Nic nie odpowiada, tylko dalej sonduje mnie niebieskawymi tęczówkami.

Bezpiecznie granie się skończyło. Będę agresywna i nieprzewidywalna, bo tylko taka technika pozwoli mi wygrać z nieznanym graczem w krótkim czasie. Wzbudzę w Złotoustym strach, który odbierze mu tę irytującą pewność siebie.

Zerkam pośpiesznie na rozdane karty: as karo i pik.

Staram się zapanować nad mimiką oraz wszelkimi gestami, które mogłyby zdradzić moją radość. Rozpoczynam z mocną parą, co rzadko mi się zdarzało dzisiejszego wieczoru. Podbijam wysoko, ponieważ ta nauczka będzie szybka oraz bolesna. Natychmiast zauważam minimalny ruch palców przeciwnika, gdy Kupidyn odsłania trzy karty wspólne. Nie przypasowały mu. Kolejne banknoty pojawiają się na stole, aż Złotousty rzuca karty, rezygnując z dalszego uczestnictwa.

– Jeszcze cię złapię, volpe. – Pochyla się nad stołem, gdy sięgam po wygraną i szepcze kusząco: – Nie uciekniesz bez mojego pozwolenia.

– To się okaże – odpowiadam mu szyderczo, zagarniając kasę.

Postanawiam, że miażdżę Złotoustego tak doszczętnie, że już zawsze, gdy spojrzy na karty, przypomną mu się ta gra i mój triumfalny uśmiech.

– Karty, Kupidyn – mówiąc to, nie odrywa ode mnie spojrzenia nawet na sekundę. Przez cały czas rozgrywki wpatruje się prosto w moje oczy, jakby nic innego nie istniało wokół nas. Sama nawet zapominam, że tak naprawdę jestem w pomieszczeniu pełnym ludzi.

– Możesz się jeszcze wycofać – oznajmiam dobrodusznie, próbując wymusić na nim jakiś ruch. Król trefl oraz dziewięć karo to dobre połączenie, z którym mogę daleko zajść. – Drugiej takiej możliwości nie będzie.

Jest! Drgnięcie dłoni.

– Wchodzę za wszystko – mówi bez krztyny zawahania. Niezależnie od woli marszczę brwi, ponieważ to był jedyny ruch, którego nie brałam pod uwagę. – Zaryzykujesz czy się poddasz?

– Wchodzę za wszystko. – Dołączam się do niego, czując miły dreszczyk emocji pełzający po kręgosłupie. Przegrana nie wchodzi w grę. On po prostu nie może mieć lepszych kart ode mnie.

– Pokazujecie, co macie, panienki – wtrąca się rozradowany Kupidyn. – I oby były dobre, bo nie chce mi się z wami siedzieć do rana.

– Wspominałaś, że pokonasz mnie w dwóch ruchach. Dobrze pamiętam, volpe? – dopytuje Złotousty, po czym ujawnia karty. As karo i dama kier.

Wiadro zimnej wody wylewa się na moją głowę, uniemożliwiając myślenie. Zastygam z ręką przy twarzy i nie mogę zrozumieć, co się właśnie wydarzyło. Przecież… przecież powinien mieć słaby układ! Podnoszę na niego wzrok, ale jego twarz nie wyraża żadnych emocji. Jak na złość krupier leniwie demaskuje karty wspólne, a ja czuję, jak krtań ściska mi się na widok możliwości.

Dziewięć trefl. Król pik. Dziesięć trefl. Biorę głęboki oddech uspokajający, bo wychodzi na to, że mam dwie pary.

– Chcesz podbić stawkę? – Męski głos przerywa moje rozmyślenia, kładąc dłoń na karcie, która ma zostać odsłonięta.

– Przepraszam, Vincenzo, ale dobrze wiesz, że zasady na to nie zezwalają. Podbijanie już… – wtrąca się zmart­wiony Kupidyn.

– To nie zależy od ciebie – nie daje mu dokończyć Złotousty, lekceważąco przeczesując palcami kruczoczarne włosy – tylko od niej.

– Co konkretnie proponujesz? – Mętlik w mojej głowie nasila się, kiedy obliczam możliwości rozwiązania tej sytuacji. Jeśli któraś z kart to dziewiątka, to będę mieć pieprzonego fulla i zgarnę wszystko.

– Osiemnastokaratowe złoto połączone z rubinami oraz brylantami – tłumaczy mi łagodnie, po czym wyciąga z kieszeni marynarki dwa pudełeczka od jubilera. W jednym z nich znajdują się długie, wysadzane kolczyki, a w drugim szeroka bransoletka, która aż bije w oczy luksusem. Jego głos uspokaja moje szalejące nerwy, kusząc, żebym postawiła nawet nerkę, byle tylko nie pozwolić mu wyjść z podniesioną głową.

– Ktoś nie będzie pocieszony, jeśli stracisz ten zestaw. – Uczucie mrowienie przemieszcza się z moich dłoni na całe ciało, tłumiąc powoli resztki zdrowego rozsądku. W puli na stole znajdują się pieniądze na opłacenie rachunków za mieszkanie i nie mam przy sobie ani grosza więcej. Nie mam co zaoferować.

Chociaż… Nie! To nie wchodzi w grę.

– Kupiłem go wyłącznie dlatego, że przypominał mi pewną bliską osobę – wyjawia, dyskretnie się uśmiechając. – Twój ruch, volpe.

Kurwa mać!

Zawsze to ja przypierałam do ściany innych graczy, ciesząc się ich wewnętrzną walką, ale teraz to ja znalazłam się na ich miejscu i… nie jest to ani trochę miłe.

– Zawsze możesz dorzucić… wspólnie spędzoną noc. – Przeciągle akcentuje drugą część zdania, mrożąc mi krew w żyłach.

– Za cholerę – mamroczę do siebie, wyszarpując z plecaka kluczki do motocykla. – Będziesz musiał się zadowolić tym.

Nie mogę przegrać. Niech szczęście uśmiechnie się do mnie dzisiaj jeszcze raz, bo strata tego jednośladu będzie równoznaczna z podpisaniem mojego aktu zgonu. Brat mi tego nie wybaczy. Przecież to on mi go kupił na urodziny! A co gorsza został specjalnie dla mnie zmodyfikowany. Drugiego takiego nie ma w Warszawie ani kurwa na świecie!

Głosy wokół mnie milkną, gdy obsesyjnie obserwuję przewracanie kart. Piątka kier wyłania się z ciemności, ale nawet to nie jest w stanie uleczyć rozszarpanych nerwów. Nadal czuję, jakby drut kolczasty zaciskał się na moim ciele w oczekiwaniu na nieznane. Metal wbija się w skórę, lecz niespodziewanie to uczucie opuszcza mnie, gdy wszystkie karty wspólne zostają ujawniane, a we mnie pozostaje wyłącznie…

Pustka.

Walet karo. Złotousty ma pieprzonego strita, a ja tylko dwie pary.

Chowam twarz w dłonie, nie mogąc spojrzeć na to, jak mężczyzna, oprócz pieniędzy, zgarnia moją ukochaną maszynę.

Co ja najlepszego narobiłam? Straciłam wszystko.

– Gdybyś chciała odzyskać motor, to zapraszam do Gniazda Rozpusty. Z przyjemnością zagram z tobą jeszcze raz – proponuje zuchwale, a ja po prostu podnoszę głowę, ponieważ nie mam siły odezwać się słowem. Mierzę go zirytowanym wzrokiem, kiedy zatrzymuje się o wiele za blisko mnie. – Lecz musisz wiedzieć jedną rzecz, volpe… – Bez uprzedzenia subtelnie gładzi mój policzek, żeby odsunąć pasemko jaśniejszych włosów. Wstrząśnięta spoglądam, jak błyskawicznie odsuwa rękę. Nie mogę się otrząsnąć z zaskoczenia. Ten delikatny gest jest jak orzeźwiający powiew letniego wiatru, który sprawia, że zapomina się o wszelkich upałach i nie chce się, by kiedykolwiek przestał wiać. – Po przekroczeniu progu mojego dobytku twoje futro przestanie być tak bezgrzesznie białe.

– Nie odwiedzam takich przybytków – odpowiadam, odsuwając się na krześle jak najdalej, po czym mówię ostrzej: – Uważałabym z dodawaniem gazu, bo ta maszyna to nie tylko ładny wygląd.

– Poradzę sobie z poskromieniem jej. – Przekrzywia głowę odrobinę w bok, a następnie wyjmuje z kieszenie zwitek pieniędzy. – Na taksówkę. Nie mógłbym pozwolić damie wędrować samotnie po nocy.

– Wiesz, gdzie możesz sobie wsadzić tę jałmużnę? – warczę gniewnie. Wszelkie poczucie smutku po przegranej znika jak pod pstryknięciem palców. Wielokrotnie traciłam zakłady, ale nigdy wcześniej nikt nie potraktował mnie tak protekcjonalnie!

– Mojra, uspokój się, bo zaraz zrobisz coś głupiego – wtrąca się Kupidyn, gdy raptownie wstaję.

Zbyt dobrze wiem, że klub Piekielnych Wilków działa na rozkazy dwóch braci i każde moje słowo bądź czyn będą rzutowały na tę biznesową relację, lecz… Świat, który rozciąga się przed moimi oczami, barwi się czerwienią.

Mężczyzna góruje nade mną ponad trzydziestoma centymetrami, więc by prześwidrować go groźnie wzrokiem, muszę zadrzeć głowę tak wysoko, że już po sekundzie czuję skurcz mięśni karku, lecz to i tak mnie nie powstrzymuje. Krzyżuję ręce na klatce piersiowej, a następnie, ignorując iskierki rozbawienia tańczące po tafli jego niebieskich tęczówek, oznajmiam dumnie:

– Nie potrzebuję twojej pomocy, a kasę możesz sobie wepchnąć głęboko w tę arogancją dupę.

– Jak się jebie, to, kurwa, wszystko po kolei – szepcze załamany Wilk.

Nie czekając na odpowiedź, ponieważ potyczki słowne nie należą do moich mocnych stron, odwracam się na pięcie i łapiąc za plecak w przelocie, kroczę do wyjścia. Nie mam zamiaru czekać na Damiana. Po prostu chcę uciec, gdzie pieprz rośnie. Nie zniosę ani sekundy dłużej w towarzystwie Złotoustego.

Trzaskam drzwiami tak mocno, że framuga stęka, a potem upadam bezsilnie na kolana, ponieważ obojętnie, jak człowiek cierpi, to nie może tego pokazywać innym. Emocje uderzają we mnie jak fala tsunami, która pochłania mnie w brutalny wir. Woda odbiera mi możliwość oddychania, a jedyny ratunkiem okazuje się krzyk. Wydzieram się na cały głos, dając upust żalowi oraz wkurzeniu.

Sekundy zamieniają się w minuty, lecz ja nadal siedzę zrezygnowana na brudnej podłodze. Gniewny wrzask zamienił się w gorzkie łzy, które ani trochę nie oczyściły mnie z uczuć. Nie. One pozostawiły po sobie okropny niesmak, a jedynym sposobem na pozbycie się go będzie naprawienie mojego potknięcia.

* * *

koniec darmowego fragmentuzapraszamy do zakupu pełnej wersji

[1] Budka Suflera & Felicjan Andrzejczak, Jolka, Jolka pamiętasz.

[2]volpe (wł.) – lisica

Wydawnictwo Akurat

imprint MUZA SA

ul. Sienna 73

00-833 Warszawa

tel. +4822 6211775

e-mail: [email protected]

Księgarnia internetowa: www.muza.com.pl

Wersja elektroniczna: MAGRAF s.c., Bydgoszcz