W Trójkącie Beskidzkim. Otulone ciemnością. W trójkącie beskidzkim, tom 3 - Hanna Greń - ebook

W Trójkącie Beskidzkim. Otulone ciemnością. W trójkącie beskidzkim, tom 3 ebook

Hanna Greń

0,0

Ebook dostępny jest w abonamencie za dodatkową opłatą ze względów licencyjnych. Uzyskujesz dostęp do książki wyłącznie na czas opłacania subskrypcji.

Zbieraj punkty w Klubie Mola Książkowego i kupuj ebooki, audiobooki oraz książki papierowe do 50% taniej.

Dowiedz się więcej.
Opis

W TRÓJKĄCIE BESKIDZKIM

Mroczne powieści pełne zbrodni i tajemnic wywodzących się z ciemnej strony ludzkiej natury.

Komisarz Benita Herrera staje przed zadaniem wytropienia seryjnego mordercy, którego ofiarami są wyłącznie kobiety. Policjantka decyduje się poprosić o pomoc przyjaciela z Wisły, Konrada Procnera. Czy wspólnymi siłami uda im się schwytać szaleńca, zanim ten zakończy swoją „świętą misję”?

Benita odkrywa, że wszystkie ofiary łączy jedna rzecz – znajomość z Aleksandrem Podżorskim, dobrze znanym w kręgach cieszyńskiej i wiślańskiej policji. Choć były przestępca natychmiast trafia na celownik pani komisarz, wszystko wskazuje na to, że nie mógł on popełnić żadnego z morderstw. A może to tylko zauroczenie zaciemnia osąd Benity?

Wartka akcja, narastające napięcie i zagadka, która nie pozwoli Wam odetchnąć aż do ostatniej strony – oto, co czeka czytelnika biorącego do ręki powieść Hanny Greń. I tym razem autorka nas nie zawiedzie. Przygotujcie się na mocne wrażenia!

- Anna Klejzerowicz, pisarka

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
czytnikach certyfikowanych
przez Legimi
czytnikach Kindle™
(dla wybranych pakietów)

Liczba stron: 570

Oceny
0,0
0
0
0
0
0
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.

Popularność




Copyright © Hanna Greń

Copyright © Wydawnictwo Replika, 2024

Wszelkie prawa zastrzeżone

Redakcja

Joanna Pawłowska

Projekt okładki

Mikołaj Piotrowski

Zdjęcie na okładce

Copyright © depositphotos.com/DarkBird 

Copyright © depositphotos.com/slowbird

Skład, łamanie przygotowanie wersji elektronicznej

Maciej Martin

Wydanie elektroniczne 2024

ISBN 978-83-68135-78-7

Mojemu kuzynowi Aleksandrowi.
Pamiętam.

Dziękuję wszystkim, którzy pomogli mi urzeczywistnić marzenie.

Mojemu mężowi – za odpowiedzi na niekończące się pytania, za cierpliwość i wsparcie.

Iwonie i Mirkowi Kusakom – za spojrzenie fachowym okiem i pierwszą ocenę.

Joannie Radosz, Jackowi Slayowi, Izabeli Łęckiej i Jakubowi Pawłowskiemu – za poważne podejście do roli „przedczytacza”. Bez Waszych rad ta książka byłaby inna, gorsza.

Wszystkim pozostałym czytelnikom testowym – za cenne uwagi.

Katarzynie Szablińskiej, Joannie Pawłowskiej, Marcie Akuszewskiej oraz reszcie cudownego zespołu Wydawnictwa Replika – za wspaniałą współpracę podczas nadawania powieści obecnego kształtu.

PROLOG

Rok 1984

Dziewczynka płakała w ciemnościach. Drobnym ciałem wstrząsało rozpaczliwe łkanie, tłumione przyciskaną do twarzy poduszką. Żeby tatuś już wrócił, błagała w myślach, on mi pomoże, nie pozwoli jej znowu mnie bić! Dlaczego mama mi nie wierzy? Przecież nie zrobiłam nic złego. To oni!

Po południu jak co dzień wracała ze szkoły przez park, gdy niespodziewanie zagrodzili jej drogę. Znała tych chłopców, wszyscy trzej byli starsi o kilka lat i wśród nauczycieli mieli opinię rozwydrzonych gówniarzy, u kolegów natomiast znajdowali uznanie dla swoich szalonych wybryków. Dziewczęta ich nie lubiły z powodu chamstwa i bezmyślnego okrucieństwa.

Spróbowała wyminąć tę trójkę, lecz nic to nie dało, bo natychmiast znowu stanęli naprzeciw niej.

– Kogo my tu mamy? Czy to nie ta mała święta? Pomodlisz się za nas? – zapytał najwyższy z nich, o którym wiedziała, że ma na imię Patryk i jest ich prowodyrem.

– Pozwólcie mi przejść – pisnęła, usiłując przedostać się przez tę żywą zaporę.

– Spieszysz się do mamusi? – zarechotał drugi. – Klękacie przed świętym obrazem i modlicie się, żeby stary nie poszedł na kurwy? I tak pójdzie, nikt nie wytrzyma z taką żoną jak twoja matka. Założę się, że mu nigdy nie daje, bo to grzech.

– A może córunia daje? – Patryk otaksował wzrokiem dziecięcą sylwetkę, potem pogardliwie wykrzywił usta. – Gówniara, nawet cycków jeszcze nie ma. Włosy na cipce pewnie też jej nie urosły!

– Może sprawdzimy? – Trzeci z chłopaków zapalił się do swojego pomysłu i szarpnął dziewczynkę za ramię, ciągnąc w stronę kępy krzaków.

– Zostaw mnie! Puszczaj! – Usiłowała wyrwać się zuścisku.

Pozostali chłopcy doskoczyli, chcąc pomóc koledze. Jeden pociągnął ją za drugą rękę, drugi zasłaniał dłonią usta dziewczynki, by stłumić krzyk. Osłonięci krzakami zdarli z niej bieliznę, potem oglądali z uwagą.

– Łysa jak łeb mojego starego! – Patryk, zawiedziony, mocno się skrzywił. Chciał obejrzeć kobietę, a to był jeszcze dzieciak. – A może się goli? Moja siora goli sobie cipkę, widziałem na własne oczy. Rozłóżcie jej nogi, chcę to zobaczyć.

Posłusznie wykonali polecenie, przytrzymując ramiona i nogi miotającej się dziewczynki. Zacisnęła zęby na kneblującej ją dłoni, wgryzła się w nią, a gdy chłopak z wrzaskiem wyszarpnął rękę, krzyknęła rozpaczliwie.

Zanim zdążyli ponownie zasłonić jej usta, napadła na nich rozszalała Furia. Wrzeszcząc i na oślep wymierzając ciosy, wydarła im rozszlochane dziecko.

– Zboczeńcy! Pójdę do szkoły i do księdza! Powiem, co chcieliście zrobić!

Napastnicy nie czekali dłużej. Dorosła kobieta to nie dziesięcioletnia dziewczynka, którą mogliby bezkarnie sterroryzować. Rzucili się do ucieczki, a każdemu z nich kołatała w głowie ta sama myśl: Może mnie nie rozpoznała?

Nie próbowała ich gonić, pogroziła tylko pięścią i pociągnęła córkę w stronę wyjścia z parku. Nie była to jednak czuła matka, zatroskana krzywdą dziewczynki. Przez całą drogę do domu grzmiała o ogniu piekielnym czekającym na jawnogrzesznice, a gdy tylko przekroczyły próg, sięgnęła po pas.

– Wypędzę z ciebie pociąg do zła – syczała, zadając bolesne razy. – Nie pozwolę, żebyś plamiła dobre imię rodziny i puszczała się jak ostatnia zdzira! A teraz klękaj i proś Boga o wybaczenie!

Nieskładne tłumaczenia dziecka zbyła pogardliwym prychnięciem.

– Jak suka nie da, to pies nie weźmie. Marsz do swojego pokoju. Gdy ojciec wróci, zdecyduje, jak cię ukarać.

Dziewczynka nie próbowała już nic wyjaśniać i tylko zacisnęła usta, by nie wydobył się z nich krzyk bólu. Każdy krok był torturą, lecz najsłabszy nawet jęk mógł sprowokować matkę do dalszego bicia. Nauczono ją, że należy z godnością przyjmować karę za grzechy.

Dopiero w swoim pokoiku na poddaszu pozwoliła sobie na płacz, już nie z bólu, a z żalu za dawnym życiem. Kiedyś mama nie była taka. Zawsze pogodna, śmiała się i tańczyła, przytulała ją i nazywała swoim skarbem. Potem poznała mężczyznę, którego pokochała. Wyszła za mąż, a dziewczynka wreszcie miała swojego tatusia, tak jak inne dzieci.

Mama bardzo chciała urodzić mu syna, lecz mijały miesiące, potem lata, a ona nie zachodziła w ciążę. Wtedy zaczęła się modlić, coraz więcej i więcej, aż modlitwa opanowała wszystkie jej myśli. Próbowała przebłagać Boga za grzech nieczystości, uważała bowiem, iż brak małżeńskiego dziecka jest karą zesłaną przez Stwórcę za urodzenie bękarta. Na początku tatuś próbował z nią rozmawiać, potem już tylko wzdychał i coraz później wracał do domu…

Wrócił! Dziewczynka drgnęła, słysząc jego głos. Potem usłyszała mamę. Nie potrafiła rozróżnić słów, lecz była pewna, że rozmawiają o niej. On za chwilę przyjdzie i wszystko już będzie dobrze, tatuś pomoże! Jej czarnooki i czarnowłosy tatuś, taki przystojny i wesoły. Wszystkie koleżanki go lubiły, niektóre nawet podkochiwały się w nim. Akurat to wydawało się jej śmieszne.

– Leżysz tu w ciemnościach, dziecinko? – Drgnęła, zaskoczona. Pogrążona w myślach nie zauważyła, kiedy wszedł. – Dlaczego płaczesz?

– Mama mnie zbiła.

Zamknął drzwi i podszedł do łóżka. Zapalił lampkę nocną i uważnie zlustrował swą przybraną córkę.

– No tak – mruknął. – Najwyższy czas. Nie jesteś jeszcze kobietą, ale dzieciakiem już długo nie będziesz. I robisz się naprawdę śliczna, jeszcze trochę, a zechcą cię mieć. Nic z tego, nie pozwolę, żeby ktoś mnie ubiegł. Ty jesteś moja, coś mi się należy za te lata spędzone z wariatką.

Nie rozumiała jego słów, nie odważyła się jednak tego wyznać, z przerażeniem zauważając, że patrzy na nią tak jak chłopcy w parku. Nie powiedział nic więcej. Wyszedł. A ona zaczęła się bać.

Kobieta nad rzeką1

31 lipca – 1 sierpnia 2014

Miał twarz Szatana. Nie było co do tego żadnych wątpliwości − wyglądał tak jak on. Jak Zły. Siedział w zatłoczonym lokalu, popijając jakiś napój, całkiem jak zwyczajny mężczyzna, ale to było tylko złudzenie. Był demonem, Antychrystem, wcieleniem grzechu i deprawacji, a jego zniewalający uśmiech pułapką, lepem na niewinne kobiety. Garnęły się do niego, oszołomione urodą, doskonałymi manierami i aurą zdobywcy świata. A potem przestawały być niewinne.

Właśnie podeszła do niego jedna z nich, ładna i elegancko ubrana, i przywitała go pocałunkiem w policzek. Czy ta kobieta jest ślepa? Nie widzi zła emanującego z tych czarnych, lśniących zielonymi rozbłyskami oczu?

Usiadłszy przy stoliku, zaczęła coś opowiadać, a mężczyzna zmarszczył brwi. Widać, nie w smak mu były słowa towarzyszki. Mówiła długo, pomagając sobie gwałtowną gestykulacją, co jakiś czas z oburzeniem potrząsała głową. On się nie odzywał, słuchał tylko uważnie, wreszcie sięgnął przez stół i ujął rękę kobiety w swoje dłonie. Patrząc jej w oczy, zaczął coś tłumaczyć, a ona chłonęła chciwie każde zdanie.

Nie było sensu się łudzić i dłużej czekać. Kobieta została naznaczona.

Chłopcy szli wzdłuż Bobrówki niezbyt śpiesznie, wymieniając uwagi o obejrzanym wczoraj filmie. Przeżywali od nowa galaktyczną bitwę i nie byli zbyt entuzjastycznie nastawieni do czekających ich zajęć szkolnych. Woleliby znaleźć się na pokładzie promu kosmicznego, uzbrojeni w laserowe pistolety. Tym bardziej że trwały wakacje. W ten sierpniowy poranek wszyscy koledzy z pewnością jeszcze spali, tylko ich trzech musiało udać się do szkoły. A wszystko z powodu nauczyciela fizyki, przez te jego dziwne metody. Każdy inny wystawiłby po prostu ocenę, ale nie Krzysztofiak. Uparł się, że chłopcy powinni mieć na świadectwie lepsze stopnie. Podobno dysponowali sporym potencjałem. Tak ich jakoś podszedł, że nawet się nie zorientowali, kiedy zawarli z nim układ - wyższa nota w zamian za dodatkową naukę w każdy sierpniowy piątek. O tym, że nauczyciel poświęca swój wolny czas na lekcje z nimi, jakoś nie pomyśleli.

Nieubłaganie zbliżali się do miejsca, gdzie nadrzeczna ścieżka wiodła poniżej pubu. W tym miejscu należało ją opuścić, żeby dojść do ulicy, przy której stał szkolny budynek. Jeszcze tylko zakręt, a będą mogli zobaczyć parking i stojące na nim samochody. Zawsze przed wyruszeniem w drogę do szkoły typowali, jakie auta parkują pod pubem, a każde trafienie kwitowali potem okrzykami radości.

Tym razem jednak nie samochody przyciągnęły ich uwagę. Tuż nad rzeką, zasłoniętą od strony parkingu kępą krzaków, leżało coś białego. Duże, niekształtne, wydymało się leciutko na wietrze. Nigdy wcześniej nie widzieli czegoś podobnego, a przecież od kilku lat codziennie chodzili tą ścieżką. Co to mogło być? Zaintrygowani, przyśpieszyli kroku. W miarę jak się zbliżali, zjawisko stawało się coraz bardziej wyraźne, aż wreszcie przybrało konkretny kształt. To była kobieta.

Ujrzawszy ją, chłopcy nieomal wrośli w ziemię, częściowo ze strachu, częściowo z fascynacji tym niecodziennym widokiem. Przykryta białą tkaniną, ze świecą w złożonych jak do modlitwy dłoniach wyglądała na pogrążoną w głębokim śnie. Tylko krwawa plama na białym całunie wskazywała, że nie jest to zwykły sen.

Przez długą chwilę stali, gapiąc się bezmyślnie na ciało. Milczeli, jakby w obawie, że nawet najciszej wypowiedziane słowo może obudzić umarłą, a ich grdyki poruszały się gwałtownie, próbując przełknąć napływającą do ust ślinę.

– O kurde! – wyjąkał jeden z chłopaków, gdy już udało mu się zapanować nad skurczami żołądka. – Pierwszy raz w życiu widzę trupa.

Był bardzo blady, u zbiegu brwi pojawiły się krople potu. Zrobił krok naprzód, chcąc podejść jeszcze bliżej, i dopiero to wyrwało jego kolegów ze stanu całkowitego bezruchu. Najbliżej stojący powstrzymał go, przytrzymując za rękę.

– Nie wolno się zbliżać, bo można zadeptać ślady. Nie oglądasz filmów, matole?

– Przecież nie chcę jej dotykać, tylko popatrzeć z bliska.

– Na ziemi też mogą być jakieś ślady, lepiej nie podchodźmy. Trzeba zadzwonić na policję. Masz przy sobie komórkę?

– Zawsze mam. A ty nie?

– Zostawiłem w domu. Dzwoń, muszą tu szybko przyjechać.

Benita była zmęczona. Sama nie wiedziała, czy bardziej pracą czy raczej monotonią, która ostatnio opanowała jej życie prywatne. Trzy lata temu zakończyła niemający żadnej przyszłości związek, przez kilka miesięcy, poprzedzających zerwanie, trwający wyłącznie dzięki sile przyzwyczajenia. Od tego czasu z nikim się nie spotykała. Wszyscy znajomi mieli rodziny, ona pozostała samotna. Po pracy wracała do pustego mieszkania, przygotowywała sobie coś do jedzenia i sięgała po książkę.

Bardzo urozmaicone życie, pomyślała. Najbardziej ekscytującą rzeczą jest w nim wybór wędliny w sklepie. Szlag by to trafił, dziadek znowu się do mnie przyczepi, a tata dołoży swoje trzy grosze!

Z niechęcią myślała o zbliżającej się osiemdziesiątej rocznicy urodzin seniora rodu. Gdy blisko sześćdziesiąt lat temu Xavier Herrera uciekał z Hiszpanii przed prześladowaniami frankistów, wybrał Polskę na swą nową ojczyznę, od swych starszych krewnych nasłuchał się bowiem wiele o bohaterstwie Polaków walczących w wojnie domowej. Ożenił się z Polką, nauczył języka, lecz ciągle kultywował zwyczaje wyniesione z rodzinnego domu. Wpoił je synowi i próbował również przekazać wnukom.

Westchnęła z rezygnacją. Według dziadka i ojca mężczyzna jest niekwestionowaną głową rodziny. Jego zadanie to zapewnienie żonie i potomstwu godnego, bezpiecznego bytu, on powinien decydować o ważnych sprawach, rolą kobiety zaś jest rodzenie dzieci, dbanie o dom oraz uprzyjemnianie życia mężowi. A ona niedługo skończy trzydzieści cztery lata i nadal jest panną, w dodatku nie zanosi się, by stan ten miał kiedykolwiek ulec zmianie.

Przeczuwała, że na urodzinach jak zwykle stanie się obiektem krytyki wszystkich mężczyzn, bo nawet bracia w takich chwilach stawali po stronie dziadka i ojca. Działo się tak głównie z powodu jej pracy…

Gdy zadzwonił telefon, była już o krok od użalania się nad sobą. Z ulgą odepchnęła od siebie dręczące ją myśli i odebrała.

– Komisarz Herrera – rzuciła w słuchawkę. Słuchała, nie przerywając rozmówcy, wreszcie skinęła głową. – Dobrze, już jadę – powiedziała szybko i nieco zbyt głośno, tłumiąc ochotę do śmiechu, niezbyt stosowną w kontekście uzyskanej właśnie informacji.

Kiwać głową do słuchawki! Chyba naprawdę zaczyna mi odwalać, stwierdziła, sięgając po żakiet. Przyjrzała mu się krytycznie. Drobne prążki sztruksu wytarły się do tego stopnia, że były prawie niewidoczne, a intensywna niegdyś czerń zamieniła się w brzydki odcień szarości. Powinna już dawno wyrzucić ten stary łach i sprawić sobie nowy żakiet, lecz nie umiała się na to zdobyć. Za bardzo go lubiła, w dodatku świetnie maskował noszoną pod prawą pachą broń.

Po przyjeździe od razu zwróciła uwagę na tłumek gapiów usiłujących podejść jak najbliżej miejsca, gdzie, sądząc po obecności policjantów, znaleziono zwłoki. Wyminęła tę zlatującą się jak sępy publiczność i zaczęła schodzić po łagodnym zboczu ku brzegowi rzeki.

– Idzie Duce – usłyszała nieprzeznaczoną dla jej uszu uwagę.

– Sto razy ci mówiłam, żebyś doszkolił się w historii i geografii – zwróciła się do sierżanta Szota, z upodobaniem określającego ją tym mianem. – Duce Benito Mussolini był Włochem, a moi przodkowie pochodzili z Hiszpanii. Nie zauważyłeś, że to nie jest to samo?

– Może i nie jest, ale masz na imię Benita i lubisz rządzić, więc Duce pasuje idealnie. Pewnie dlatego do tej pory nie znalazłaś sobie faceta na stałe, bo tylko ostatni cienias chciałby, żeby go baba ustawiała.

– Sam jesteś cienias. Ja chcę takiego, co nie dałby się ustawiać, ale, widać, prawdziwi mężczyźni już nie występują w przyrodzie i zostały same ciemięgi. Co tu mamy?

– Kobieta. Jest za tymi krzakami. Nie żyje.

– Co ty powiesz? A ja myślałam, że tak sobie leży i czeka na okazję!

Benita, zirytowana na siebie, że dała się wyprowadzić z równowagi docinkami kolegi, wolno ruszyła w stronę krzaków. Znała przecież Michała Szota od dawna i dobrze wiedziała, że za tymi uwagami nie czai się złośliwość. Ironia i kpiny były jego sposobem na radzenie sobie w takich właśnie sytuacjach. Sama go tego nauczyła, zauważywszy zaraz po rozpoczęciu wspólnej pracy, jak reaguje na widok ofiar przemocy. Lepiej, żeby rozładował emocje za pomocą żartów, niżby miał po służbie tłumić je alkoholem.

Michał pospieszył za nią.

– Jeżeli liczyła na okazję, to według lekarza raczej się nie doczekała. To oczywiście tylko wstępna opinia doktorka. Technik już prawie skończył. Wszystko zostało nienaruszone, żebyś mogła sobie obejrzeć.

– Prokurator był?

– A jakże. Sam Kanalarz zaszczycił nas swą obecnością. Był i wybył. Jak zwykle rzucił swoje „wiecie, co robić” i pognał do auta, jakby go szerszeń w dupę ugryzł. Na zwłoki nawet nie spojrzał.

Herrera, wyraźnie rozweselona, dała mu kuksańca w żebro.

– Trzeba było powiedzieć, że to żona burmistrza, miałbyś od razu jego pełne zaangażowanie! – Nie mogła się powstrzymać od tej uwagi, Kanalarz bowiem nie zawdzięczał swojego przezwiska inspekcjom sieci oczyszczania miasta. – Założę się, że natychmiast kazałby ściągnąć tu profilera, grupę z CBŚ i kilku antyterrorystów. Dla naszego pana burmistrza wszystko – zagruchała, udatnie naśladując lizusowski ton prokuratora. – Co jak co, ale wchodzenie w dupę ma opanowane do perfekcji.

Szot parsknął śmiechem, przerwanym gniewnymi słowami technika.

– Może by tak trochę szybciej? Najpierw życzy sobie pani, żebym poczekał, a potem zabawia się flirtowaniem z podwładnym. A ja stoję jak…

– Lepiej niech pan nie kończy. Przepraszam. Były pewne perturbacje z ustaleniem, kto właściwie powinien tu przyjechać.

– Znowu Gruda? – Wzrok mężczyzny złagodniał. – Ten facet tak bardzo chce się wybić, że gotów sam dokonać mordu, żeby potem znaleźć zabójcę. Poza tym chce pani za wszelką cenę zaimponować. No dobra, niech sobie pani popatrzy, tylko szybko, bo pora kończyć, zabierać zabawki i wracać na swój plac. Ona wprawdzie bardziej martwa już nie będzie, ale przypominam, że mamy falę upału.

Benita nie mogła dyskutować z logiką tego stwierdzenia, już teraz było jej za gorąco. Podeszła do przykrytego białą tkaniną ciała i zaklęła pod nosem. To nie była zbrodnia w afekcie ani też efekt bandyckiego napadu; ciało zostało upozowane w sposób sugerujący jakieś przesłanie. Całun i świeca w złożonych dłoniach nasuwały skojarzenia religijne, ale za wcześnie jeszcze na wysnuwanie jakichś wniosków; mogło okazać się, iż te rekwizyty mają zupełnie inne znaczenie.

Kobieta miała na sobie ubranie. Elegancka sukienka, stopy obute w szpilki, na szyi złoty łańcuszek, w lewym uchu przewlekany kolczyk. A gdzie drugi?

Obok ciała leżała torebka. Technik wziął ją w osłonięte rękawiczkami dłonie, otworzył i po chwili poszukiwań wyjął etui na dokumenty.

– Jest prawo jazdy i dowód osobisty. Katarzyna Bielawa, zamieszkała w Cieszynie… Ulica… całkiem niedaleko stąd mieszkała. Są karty płatnicze, dowód rejestracyjny samochodu… – Mężczyzna zamilkł i ponownie zaczął przeglądać torebkę. – Kluczyki od samochodu, pęk kluczy, portmonetka… – znów urwał, przeliczając pieniądze. – Ponad tysiąc w gotówce – stwierdził, odłożywszy portmonetkę do torebki.

– Czyli rabunek możemy wykluczyć – usłyszała Benita tuż za sobą. Nie musiała się oglądać, by wiedzieć, kto to powiedział. Zbyt dobrze znała ten intensywny, piżmowy zapach wody kolońskiej. Nie znosiła go, niestety przez ostatnie kilka miesięcy ciągle atakował jej zmysł powonienia. Już miała się odezwać, lecz wyręczył ją jak zwykle niezawodny Szot.

– A gdyby nie miała torebki, to podejrzewałby pan napad rabunkowy? Słusznie, rabusie zawsze zabijają. Potem nakrywają zwłoki białą płachtą i wkładają świecę w dłonie. Taki już wymóg tego zawodu!

Miażdżąca pogarda w głosie sierżanta sprawiła, że policzki podkomisarza Grudy pokryły się krwistym rumieńcem. Pół roku temu przeniósł się do Cieszyna i już pierwszego dnia komisarz Benita Herrera wpadła mu w oko. Najpierw próbował zwrócić jej uwagę subtelnymi sposobami, a gdy plan zawiódł, zaczął robić wszystko, by jak najczęściej przebywać blisko niej. To również nie przynosiło żadnych rezultatów. Benita ostentacyjnie go lekceważyła, a takie wpadki, jak ta sprzed chwili, nie dodawały mu splendoru.

– Co pan tu robi, podkomisarzu? – Herrera dopiero teraz odwróciła się w stronę Grudy. – Szef powiedział wyraźnie, że to ja mam prowadzić śledztwo.

– Pomyślałem, że może się przydam – bąknął, patrząc z psim oddaniem w oczach.

Na widok tego spojrzenia wstrząsnęła się z niechęcią. Dla kogoś podobnie patrzącego straciła ponad rok życia i nie zamierzała powtarzać tego błędu; miała serdecznie dość mężczyzn, którzy w silnych kobietach szukali oparcia dla własnych słabości.

– Mylił się pan – odparła krótko. – Proszę wracać do swoich zajęć, tutaj nie będzie pan potrzebny.

Jakby zapomniawszy o jego istnieniu, odwróciła się doń plecami, rozpoczynając rozmowę z sierżantem. Gruda postał jeszcze chwilę, łudząc się, iż zmieni zdanie, wreszcie odszedł powolnym krokiem.

– On się w tobie kocha – stwierdził Szot. – Łazi za tobą jak cień.

– Nie znoszę takich facetów! Dobrowolnie robią z siebie podnóżek, a potem się dziwią, że kobiety ich nie szanują. To nie chłop, tylko guma z kalesonów!

Benita machnęła ręką; odgradzając się tym gestem od Grudy i jemu podobnych, ponownie skupiła uwagę na denatce.

Kobieta była atrakcyjna i zadbana. Rude włosy miała starannie ułożone, paznokcie rąk i nóg pomalowane seledynowym, dopasowanym do koloru sukienki lakierem. W okolicach lewej piersi widniała wielka krwawa plama.

– Mam złe przeczucia – odezwał się Michał. Pokiwała głową.

– Ja również. Ona nie ma na sobie majtek, a ubranie nie jest na tyle obcisłe, by nie dało się pod nim zmieścić bielizny. Przy zabójstwie po gwałcie nie występuje na ogół układanie ciała w specjalnej pozie, w każdym razie ja nie słyszałam dotąd o podobnym przypadku. Boję się, że to robota jakiegoś świra, a tacy lubią się powtarzać.

– Ciekawe, co tu robiła? Myślisz, że przyszła z nim dobrowolnie?

– Nie wiem, ale mam zamiar dowiedzieć się, czy nie widział jej przypadkiem ktoś z tego pubu powyżej. – Wskazała lokal usytuowany w pobliżu miejsca zdarzenia. – Mieszkała niedaleko, więc raczej nie przyjechała samochodem. Myślę, że była z kimś umówiona, bo inaczej po co by tu przyszła? W okolicy nie ma żadnych sklepów ani instytucji, poza tym ubrała się elegancko, zadbała o fryzurę i makijaż… Moim zdaniem umówiła się na spotkanie, a do tego pub jest bardziej odpowiedni niż brzeg rzeki. Idziesz ty czy ja?

– Jak już zacząłem z oględzinami, to dokończę. Idź, nie ma sensu, żebyśmy tu tkwili oboje.

Pub był jeszcze zamknięty, lecz na szczęście właściciel należał do grona tych, co lubią przychodzić wcześniej i przygotować wszystko przed rozpoczęciem pracy. Przeczytawszy wywieszkę informującą o godzinach otwarcia lokalu, Benita zastukała w drzwi wyłącznie dla spokoju sumienia, nie oczekując żadnej reakcji. Ku swojemu zdumieniu usłyszała czyjeś kroki, a po chwili męski głos, pytający o powód dobijania się do nieczynnego jeszcze lokalu. Podała nazwisko i stopień, przedstawiając zwięźle przyczynę wizyty.

Mężczyzna wpuścił ją natychmiast, a wysłuchawszy dodatkowych wyjaśnień, wyraził daleko idącą chęć pomocy. Okazało się, że poprzedniego dnia był w pracy od późnego popołudnia aż do zamknięcia i gdy tylko spojrzał na włożone w folię prawo jazdy zamordowanej, natychmiast ją rozpoznał.

– Była tu wczoraj, z mężczyzną. Siedzieli w rogu, pod oknem. – Gestem wskazał stolik.

– Kiedy to było, po południu, wieczorem? Przyszli razem czy może poznali się tutaj?

– Nie, mam wrażenie, że nie byli sobie obcy. On przyszedł koło ósmej wieczorem, a ona parę minut później. Myślę, że musieli się znać, bo gdy tylko weszła, od razu ruszyła w stronę stolika. Zapytam kelnerkę, która ich obsługiwała. Możliwe, że coś słyszała, bo akurat wtedy podawała mu kawę. Macie szczęście, właśnie przed chwilą przyszła.

Właściciel wyglądał na lekko speszonego i Benicie przemknęła przez głowę myśl, że być może oboje nie przybyli przed czasem z racji obowiązkowości, lecz by oddawać się czynnościom zupełnie innym niż praca. Nie zamierzała w to wnikać, chyba że zaistniałyby ku temu ważne przyczyny.

– Później będę musiała porozmawiać z kelnerką, teraz jednak chciałabym usłyszeć pana opinię. Jak przebiegało to spotkanie? Domyśla się pan jego powodów?

– Chodzi pani o to, czy mieli randkę? – Mężczyzna rozmyślał chwilę, wreszcie zdecydowanie zaprzeczył. – Nie sądzę, bardziej wyglądało mi to na spotkanie w interesach. Tam nie iskrzyło, brakowało tych specjalnych gestów, czułych spojrzeń… Wie pani, co mam na myśli?

Skinęła głową na znak, iż rozumie, myśląc przy tym melancholijnie, że to cud, że nadal pamięta. Jeszcze trochę, a będzie musiała prosić o dokładniejsze tłumaczenie…

– Jak długo przebywali w lokalu?

– Wyszli przed dziewiątą. Nie wiem dokładnie, o której, byłem wtedy na zapleczu. Ale gdy o dziewiątej wróciłem na salę, ich już nie było. Beatka powinna wiedzieć, przecież musieli przed wyjściem uregulować rachunek.

– No tak. Proszę mi jeszcze powiedzieć, jak wyglądał ten mężczyzna?

– Jak wyglądał? Normalny facet… Wie pani – właściciel zaśmiał się nerwowo – kobietę łatwiej byłoby mi opisać… Miał czarne włosy, oczy chyba też, w każdym razie na pewno były ciemne. Opalony albo miał ciemną cerę, zadbany, elegancki. Myślę, że kobiety uznałyby go za bardzo przystojnego.

– W jakim mógł być wieku?

– Trzydzieści pięć, sześć… ale nie sądzę, by przekroczył czterdziestkę. Może jest na nagraniu? – zastanawiał się głośno, pocierając w zamyśleniu podbródek.

Benita aż poderwała się z krzesła.

– Chce pan powiedzieć, że macie tu kamerę?

– Mamy od niedawna, wisi na latarni naprzeciwko wejścia. Było kilka prób włamania, wandalizm, więc zainstalowałem. Najpierw nad drzwiami, ale od razu zniszczyli, no to następną zawiesiliśmy na latarni. Chyba nikt się dotąd nie zorientował w tym podstępie, bo dalej działa. Tych, którzy wchodzą do lokalu, ciężko będzie rozpoznać, gdyż są ustawieni tyłem, natomiast wychodzących można obejrzeć bardzo dokładnie. Zaraz sprawdzę, czy ten mężczyzna jest na nagraniu. Powinien być, bo tutaj nie ma drugiego wyjścia, więc musiał przejść tędy i pojawić się na wprost kamery.

– W takim razie ja porozmawiałabym teraz z kelnerką, jeśli można.

Mężczyzna oddalił się na zaplecze, a Benita, korzystając z chwili przerwy, ciekawie rozejrzała się po lokalu. Sądząc po oprawionych w ramy plakatach i zdjęciach zespołów muzycznych, właściciel postawił na młodzież, widząc w niej swoich głównych klientów. Świadczyły o tym również długie, wysokie stoły z dostawionymi do nich stołkami barowymi. Zauważyła też, że wystawione alkohole nie zaliczają się do najdroższych. To było logiczne, studencka kieszeń na ogół bywa pustawa.

– Dzień dobry – usłyszała koło siebie słowa powitania, wypowiedziane nieco drżącym głosem. Odwróciwszy się, ujrzała ładną dziewczynę w fartuszku kelnerki. – Szef kazał mi z panią porozmawiać.

– Powiedział pani, o co chodzi?

– Nie, mówił tylko, że pani jest z policji.

– Jestem. – Uśmiechnęła się uspokajająco do zdenerwowanej dziewczyny. – Komisarz Benita Herrera. Pani Beata, zgadza się?

– Tak, ale ja nic nie zrobiłam…

– Wiem. Mam pytanie dotyczące gości, którzy wczoraj siedzieli przy tamtym stoliku…

Beatka okazała się wspaniałym świadkiem. Dzięki jej spostrzeżeniom Benita uzyskała w miarę dokładny obraz. Spotkanie denatki z czarnowłosym mężczyzną nie było przypadkowe i doszło do niego z inicjatywy kobiety. Rzeczywiście chodziło o interesy, a konkretnie o pożyczkę, o którą poprosiła swojego towarzysza. Ze słów kelnerki wynikało, że mężczyzna zgodził się pożyczyć kobiecie trzydzieści tysięcy na rozwój firmy. Jakiej, tego kelnerka nie wiedziała. Nie zauważyła między nimi żadnego konfliktu, wręcz przeciwnie, odniosła wrażenie, że bardzo się lubią, chociaż bez romantycznych podtekstów. Lokal opuścili razem, mniej więcej po półgodzinie.

Gdy właściciel pubu wyszedł z zaplecza, Herrera od razu wiedziała, że znalazł na nagraniu interesującego ją klienta, uśmiechał się bowiem od ucha do ucha.

– Mamy go – zawołał z triumfem, pokazując trzymanego w dłoni pendrive’a.

Zrobiło się już dość późno i postanowiła pojechać prosto na komendę. Zadzwoniła do Szota, żeby po zakończeniu oględzin poszedł obejrzeć mieszkanie denatki, sama zaś wzięła na siebie ustalenie tożsamości jej towarzysza. Czekając na uruchomienie się komputera, zrobiła kawę, zapaliła papierosa i otworzyła szeroko okno. W budynku, jak w każdej innej instytucji, obowiązywał zakaz palenia, nagminnie łamany przez wszystkich dręczonych nałogiem funkcjonariuszy. Przełożony udawał, że o niczym nie wie. Doskonale zdawał sobie sprawę z tego, że jeśli zacznie robić aferę i żądać respektowania przepisów, połowa podwładnych będzie ciągle pod byle pretekstem przebywać poza budynkiem. Milczał więc, a oni w zamian starali się ograniczać ilość wypalanych papierosów i nie dopuszczać do tego, by dym zaczynał przesłaniać widoczność, kłębiąc się w pokojach niczym mgła z powieści Jamesa Herberta.

Paląc, rozglądała się po pomieszczeniu, porównując je z wnętrzem pubu. Tam wszystko było nowe, błyszczące chromowaną stalą i szkłem. Tutaj nic nie lśniło. Stare biurka, pamiętające chyba jeszcze czasy milicji, wysiedziane obrotowe krzesła grożące w każdej chwili złamaniem oparcia i przybrudzone ściany, aż proszące się o świeżą farbę. Mimo to zdecydowanie wolę być policjantką niż kelnerką, pomyślała, zaciągając się po raz ostatni.

Schwyciła gałązkę stojącej na parapecie pelargonii i podniosła. Wraz z kwiatem, do złudzenia przypominającym żywą roślinę, uniosła się sztuczna ziemia. Benita zgasiła starannie niedopałek w tej świetnie zakamuflowanej popielniczce, włożyła pelargonię na miejsce i usiadła przy biurku, wsuwając pendrive’a w gniazdo USB.

Uważnie przeglądała nagranie. Gdy zauważyła wychodzącą z lokalu Katarzynę Bielawę, dosłownie wbiła wzrok w ekran monitora. Za kobietą wyszedł wysoki, czarnowłosy mężczyzna. Przystanęli na chwilę przed drzwiami, dyskutując o czymś zawzięcie. Benita odniosła wrażenie, że mężczyzna próbuje przekonać do czegoś swą towarzyszkę, ona jednak ze śmiechem potrząsnęła głową w geście odmowy. Potem skręciła w bok, poza zasięg kamery, a on podążył za nią.

– Kim jesteś? – zastanawiała się głośno. Mężczyzna z nagrania ją intrygował. Owszem, był bardzo przystojny, ale nie w typie zadowolonego z siebie gwiazdora filmowego, co zawsze wywoływało u niej niechęć. On wyglądał inaczej. Coś w jego oczach i wyrazie twarzy mówiło, że życie nie zawsze było dla niego łaskawe i że pomimo nienagannej prezencji i niewątpliwego bogactwa wcale nie jest szczęśliwy.

– Co oglądasz?

Dźwięk głosu dobiegającego od strony drzwi tak ją zaskoczył, że aż się wzdrygnęła. Zbyt była zaaferowana osobą nieznajomego, by zauważyć, że ktoś wszedł do pokoju.

– Czego straszysz ludzi? – fuknęła bez złości. Lubiła Ryśka Formana, pracującego w policji prawie tak długo, jak ona żyła na tym świecie. W przeciwieństwie do wielu starszych policjantów nigdy nie dał jej odczuć, że uważa ją za gorszą z racji tego, że jest kobietą, nie przeszkadzał mu również jej wyższy stopień, uzyskany mimo mniejszego doświadczenia w pracy.

– Słyszałem, że trafił ci się trup. Domowa awantura czy porachunki meneli? – spytał, podchodząc bliżej. Zauważyła, że przód koszuli ma upstrzony różowymi kropkami. Forman uwielbiał jogurt truskawkowy, niestety rzadko kiedy udawało mu się otworzyć pojemnik tak, by się przy tym nie upaprać. Wymyślił nawet teorię, iż jogurty robią to w samoobronie.

– Niestety ani jedno, ani drugie – odpowiedziała smętnie, odrywając wzrok od różowych plam. – Wygląda to bardziej na atak jakiegoś nawiedzonego świra. Kobieta wyszła z lokalu z mężczyzną, a teraz nie żyje. Mam faceta na nagraniu z kamery i został tylko drobny detal – trzeba go zidentyfikować. Tylko jak…?

– Jak wiesz, pracuję tu już bardzo długo – zauważył, przegarniając dłonią mocno przerzedzone, siwe włosy. – W związku z tym poznałem wielu ludzi i to nie tylko tych z marginesu. Może miałem już kiedyś do czynienia z tym twoim gościem? Mogę rzucić okiem?

– Rzucaj nawet pięcioma oczami, bylebyś go rozpoznał!

Przekręciła monitor, by mógł widzieć ekran i cofnęła nagranie do momentu wyjścia pary z pubu. Śledził w skupieniu przesuwające się obrazy, wreszcie wyprostował zgarbione plecy. Na niemłodej już i zazwyczaj poważnej twarzy zauważyła pełen satysfakcji uśmiech.

– Możesz wyłączyć nagranie. Znam tego faceta, ale wątpię, byś w jego osobie znalazła zabójcę, on nigdy nie był kojarzony z mokrą robotą.

– A kto to jest? – spytała zaciekawiona. – Ktoś ważny?

– W pewnym sensie tak. To Aleksander Podżorski, pseudonim Gojny, szef domniemanej grupy przestępczej.

– Mówisz poważnie? – Benita nie wierzyła własnym uszom. Mężczyzna absolutnie nie kojarzył jej się z przestępcą.

– Jak najpoważniej. Podżorski mieszka i działa w Wiśle, a jego firma wytwarza takie małe elektroniczne dupstwa do maszyn precyzyjnych. Zajmują się też ochroną. Od lat był podejrzewany o różne przekręty podatkowe, wymuszenia, haracze, chodziły też słuchy, że zajmuje się egzekucją długów. Zatrudnia bardzo ciekawych ludzi… połowę z nich stanowią kryminaliści, a druga połowa to byli żołnierze.

– Czyli to zwyczajny gangster?

Forman milczał przez chwilę, jakby zastanawiając się nad dalszymi słowami, zanim ponownie zabrał głos.

– Nikt dokładnie nie wie, jak jest naprawdę, bo to cholerny spryciarz. W jego firmie przeprowadzono więcej kontroli, niż u mnie odbyło się wizyt teściowej, a wierz mi, pobić rekord mamusi wcale nie jest łatwo! Trzepała go skarbówka, UKS, ZUS, PIP, nawet ci z CBŚ-u wzięli go na tapetę, i nic! Nigdy niczego nie znaleźli, chociaż byli przekonani, że robi przewałki z VAT-em i dochodówką, a połowa jego ludzi pracuje na czarno. My również próbowaliśmy. Dotarliśmy nawet do osób, które potwierdzały nasze podejrzenia o wymuszeniach i egzekucji, lecz zawsze po jakimś czasie ludzie ci zmieniali zdanie lub tracili pamięć.

– W takim razie facet musi być nieprzeciętnie inteligentny!

– Taki właśnie jest – potwierdził Forman. – W dodatku ma honor i sumienie, potrafi współczuć innym, przez co większość przesłuchiwanych przez nas osób nie paliła się do rozmowy. Zbyt wielu ludziom pomógł w trudnych sytuacjach, by chcieli go obciążać.

– Czy ty go aby nie podziwiasz?

– A żebyś wiedziała! I nie ja jeden. Znasz Konrada Procnera, prawda?

– Oczywiście, że znam. Przyszłam do was ponad rok przed jego odejściem i nawet z nim pracowałam. Co Procner ma wspólnego z tym Podżorskim?

Teraz była naprawdę zaintrygowana. Ostatnie, co mogłoby jej przyjść do głowy, to powiązania pomiędzy gangsterem i słynącym z wyjątkowo surowych zasad policjantem.

– Znają się od dzieciństwa – wyjaśnił Rysiek. – Konrad go nienawidził z jakichś osobistych powodów, ale mimo to zawsze twierdził, że wszelkie próby udupienia Gojnego to tylko strata czasu, bo facet jest za mądry, żeby można mu było coś udowodnić. Potem nastąpiła zmiana w ich wzajemnych stosunkach. Zaczęli się nawet spotykać na gruncie prywatnym i Konrad powiedział, że Podżorski nieodwołalnie zrezygnował z lewych interesów. Nie bardzo potrafiliśmy w to uwierzyć. Zaczęliśmy sprawdzać i okazało się, że faktycznie tak jest, ALDA to teraz całkowicie uczciwie działająca firma.

– Dziwna nazwa – mruknęła.

– Tak jak wiele innych. Z drugiej strony może nie aż tak dziwna, Podżorski ma syna imieniem Damian, możliwe więc, że połączył jego imię z własnym. To akurat jest najmniej istotne. Ważniejszy powinien być dla ciebie fakt, że nigdy nie wiązano Gojnego z poważnymi aktami przemocy.

– A wymuszenia to twoim zdaniem akty przyjaźni?!

– Z tego, co nam wiadomo, więcej w tym było straszenia; parę razy zdarzyło się, że ktoś dostał po mordzie i to wszystko. Żadnego łamania rąk i nóg, ciężkiego pobicia, używania niebezpiecznych narzędzi… i nigdy celem nie była kobieta. Zrobisz, jak zechcesz – Forman spojrzał w oczy koleżanki – ale na twoim miejscu pojechałbym do niego i poprosił o wyjaśnienia bez pochopnego oskarżania. Rozmawiałem z nim wiele razy i naprawdę nie widzę go w roli zabójcy.

– Wspomniałeś, zdaje się, że Podżorski mieszka w Wiśle, tak? Przecież właśnie Konrad jest tam teraz komendantem.

– No tak, zapomniałem… Masz szczęście, droga komisarz Herrera! Pogadaj z Procnerem, na pewno ułatwi ci dotarcie do Gojnego, bo to wcale nie jest takie proste, bez nakazu możesz nie dotrzeć nawet za bramę. Powodzenia! Na mnie już czas.

Mówiąc to, ruszył ku drzwiom. Benita okręciła się z krzesłem i uśmiechnęła do uczynnego kolegi.

– Dzięki za pomoc, będę ci winna przysługę.

– Nic mi nie jesteś winna. Doskonale pamiętam, jak w zimie zapieprzałaś do późna w nocy, żeby mi pomóc naprawić to, co spierdoliłem. Nadal jestem twoim dłużnikiem i zgłaszam się na ochotnika, jeśli będziesz potrzebowała czyjegoś wsparcia.

– Ponownie dziękuję. Coś mi mówi, że sami z Szotem sobie nie poradzimy. Tylko czy to nie będzie kolidowało z twoimi sprawami?

– Tym się nie przejmuj. Chwilowo nie mam tego wiele, w dodatku same bzdety. Jakby co, dzwoń po mnie. Aha, zapomniałem cię uprzedzić. Mówią, że Podżorski wywiera przedziwny wpływ na kobiety. Podobno już po chwili gotowe są wskoczyć mu do łóżka, tylko że on nie wydaje się tym zainteresowany. Nie żebym pilnował twojej cnoty, ale uważaj, żebyś się nie zakochała!

Forman wyszedł i roześmiał się głośno, słysząc głuchy łomot uderzającego w drzwi przedmiotu.

Pierwszy podejrzany2

1−2 sierpnia 2014

Miała szczęście. Udało jej się złapać Konrada w ostatniej chwili, bo właśnie wychodził z pokoju, kiedy zadzwoniła. Nie zwlekając, w skrócie przedstawiła sprawę i poprosiła o pomoc w dotarciu do Gojnego.

– Nie ma problemu, zaraz zadzwonię do Aleksa i cię zaanonsuję. Chętnie pojechałbym z tobą, niestety chwilowo to niemożliwe, za dużo roboty. Dam ci znać, co załatwiłem.

Dotrzymał słowa i po kilkunastu minutach oddzwonił. Gojny przystał na spotkanie, nazajutrz o godzinie dwunastej. Inny termin nie wchodził w grę. Aktualnie Podżorski był w Warszawie, z kolei na poniedziałek miał zaplanowany wyjazd do Pragi i musiał się do niego przygotować.

– Wiesz może, od kiedy przebywa w naszej urokliwej stolicy?

– Wyjechał dzisiaj nad ranem. Mówił, że gdyby wiedział, że chce go przesłuchać piękna policjantka, przełożyłby ten wyjazd.

– Nie wypada kpić z niższej stopniem! – Benita na próżno starała się nadać swojemu głosowi oburzony ton. – Czyli wraca dzisiaj?

– Tak, ale dojedzie do domu dopiero wieczorem, w związku z czym umówiłem cię na jutro. Może być?

Nie była zachwycona takim obrotem sprawy. Nie lubiła czekać, w dodatku jak zwykle najbardziej liczył się czas. Każda kolejna godzina zwłoki mogła jeszcze bardziej zaciemnić i tak niezbyt jasny obraz.

– Musi być, choć nie ukrywam, że chciałabym go mieć już teraz.

– Nie ty jedna – zaśmiał się Konrad. – Znam wiele kobiet, które chciałyby go mieć, i to najlepiej na zawsze!

– Uważaj, Ender, bo jeszcze coś ci się stanie od tej erupcji dowcipu. Nie poznaję cię. Co ci zrobili w tej Wiśle, dodają coś do jedzenia?

Rzeczywiście nie mogła w tym wesołym, beztroskim rozmówcy rozpoznać powściągliwego aż do przesady kolegi. Czyżby zmiana pracy i otoczenia miała na niego tak kolosalny wpływ? Może w takim razie ona sama także powinna przenieść się do Wisły?

– A żebyś wiedziała! – usłyszała w słuchawce cichy śmiech. – Dodają mi do wszystkiego pewien specyfik. Tobie też przydałby się podobny.

– To może się ze mną podzielisz tym swoim?

Jej słowa wywołały u rozmówcy gwałtowny wybuch wesołości. Gdy wreszcie się uspokoił, zapytał swoim zwykłym tonem:

– Masz kogoś do pomocy czy też będziesz jak samotny kowboj?

– Nie jest tak źle. Mam Michała Szota, a to jest bardzo zmyślny chłopak. No i Forman obiecał, że w razie czego pomoże.

– Starszy aspirant von Vormann – poprawił Konrad z namaszczeniem.

– Kto?!

– Tak go nazywamy. Nie słyszałaś?

– Nie. Czemu von Vormann?

– Dawne czasy. To było wkrótce potem, jak trafiłem do Cieszyna. Akurat poprzedniego dnia leciała powtórka Klossa, tego odcinka z kasztanami na placu Pigalle. Przypadkowo podsłuchałem rozmowę Ryśka z jakimś palantem, który ciągle mówił do niego „panie Furman”. Rychu w końcu się wpienił i powiedział lodowato grzecznym tonem: „Nazywam się Forman, aspirant Forman”, a ja musiałem szybko wyjść, żeby się wyśmiać.

Benita przypomniała sobie Leszka Herdegena i jego genialne wcielenie w rolę niemieckiego oficera. I pełen wyższości ton, z jakim podkreślał swoje szlacheckie pochodzenie: „Nazywam się von Vormann”. Parsknęła śmiechem.

– Dobrze wiedzieć. Zawsze się przyda broń przeciw kolegom!

Procner również się roześmiał.

– Tylko pamiętaj, ode mnie się tego nie dowiedziałaś! Bo jak mnie wydasz, to gotów odstrzelić mi pewne części ciała, do których jestem bardzo przywiązany.

– Z tego, co słyszałam, nieczęsto robisz z nich użytek! – palnęła, zanim zdążyła pomyśleć. Ku jej uldze kolega najwyraźniej nie poczuł się urażony, bo roześmiał się jeszcze głośniej, rozbawiony niedyplomatyczną uwagą.

– Ładnie. Masz niezbyt świeże informacje, powinnaś zaktualizować bazę danych. Wybacz, Benito, ale teraz muszę już kończyć. Domykamy właśnie sprawę naszego seryjnego i nie mam zbyt wiele czasu. Obiecuję, że odezwę się, gdy tylko to skończymy. Moglibyśmy się spotkać i pogadać, co ty na to?

– Z przyjemnością. Dziękuję za Podżorskiego.

Odłożyła słuchawkę i zaczęła się zastanawiać, co dalej. Na następny dzień zaplanowała rozmowy z sąsiadami ofiary oraz dokładne sprawdzenie jej rodzinnych stosunków. Zakładała, że w sobotę większość z tych osób będzie w domu. No nic, trudno, wyśle tam Michała lub Ryśka, rozmowa z tajemniczym nieznajomym była ważniejsza. Dobrze byłoby przygotować się do tego spotkania, dowiedzieć się czegoś więcej o nawróconym przestępcy.

Pomyślał o tym także niezawodny Forman, podsyłając pudło z notatkami dotyczącymi Gojnego, gromadzonymi skrzętnie jeszcze przed czasem powszechnego używania w tym celu komputerów. Obróciła pudło do góry nogami, wysypując zawartość na środek pokoju. Chciała zacząć od początku.

Zapoznała się z podstawowymi faktami. Aleksander Podżorski miał trzydzieści siedem lat. Ukończył technikum mechaniczne, lecz nigdy w swoim zawodzie nie pracował. Nigdy też nie był żonaty. Miał jedno dziecko, syna imieniem Damian, obecnie trzynastoletniego, i od początku wychowywał go samotnie. A gdzie jest matka chłopca? Przez chwilę zastanawiała się nad tą kwestią, gdyż mimo wszechobecnego mówienia o równouprawnieniu rzadko się zdarzało, by to ojciec przejmował na wyłączność opiekę nad dzieckiem. Z ciekawości postanowiła w wolnej chwili sprawdzić, kim była kobieta, która urodziła Podżorskiemu syna, po czym zniknęła z horyzontu. Czyżby zmusił ją do odejścia?

Ślęczała nad starymi zapisami i notatkami swoich poprzedników, zgłębiających tajemnice Gojnego, cierpliwie przebijając się przez zebrane, najczęściej nic niewnoszące do sprawy informacje. Ich ogromna ilość, a także obfitość najdrobniejszych nawet szczegółów z jego życia dobitnie świadczyły o determinacji, z jaką organa ścigania chciały go dopaść.

Aleksander był drugim dzieckiem Krystyny Podżorskiej. Córka Elżbieta, jedenaście lat starsza od brata, miała innego ojca.

– Czyli rodzeństwo przyrodnie – mruknęła Benita, odnotowując ten fakt w notatniku. – Czy to coś zmienia? Pewnie nic.

Stanisław Podżorski zginął w lesie podczas wyrębu. Ścinane drzewo niespodziewanie zmieniło tor spadania, a on albo tego nie zauważył, albo zlekceważył niebezpieczeństwo. Wydobyty spod przygniatającego go konaru, przeżył jeszcze trzy dni, ale odniósł zbyt ciężkie obrażenia, by dało się go uratować. Osierocił sześcioletnią wówczas córkę. Po kilku latach Podżorska związała się z o sześć lat młodszym mężczyzną, będącym biologicznym ojcem Aleksandra. Opinia środowiska tym razem była wyjątkowo zgodna. Przystojny nierób - tak o nim mówiono, i było to jedno z łagodniejszych określeń. Marek Korczyk nie pracował i nie zarabiał, za to wydawał garściami ciężko zarobione przez konkubinę pieniądze. Nawet nie to, że pił, pod tym względem jakoś specjalnie się nie wyróżniał. On wydawał je w jeszcze bardziej bezsensowny sposób, kupując drogie i niczemu niesłużące gadżety oraz eleganckie ubrania, w których chodził tylko do pobliskiej knajpy i do kościoła, bo wbrew swoim barwnym opowieściom nigdzie indziej nie bywał. Uważał się za kogoś lepszego od miejscowych i niejednokrotnie dawał im to odczuć, toteż gdy wreszcie, po monstrualnej awanturze, Krystyna wyrzuciła go z domu, nikt za nim nie tęsknił. Faktycznych przyczyn rozstania nigdy nie poznano, lecz mówiło się o zakwestionowaniu przez Korczyka ojcostwa mającego się narodzić dziecka. Kiedy po pięciu miesiącach malec przyszedł na świat, po jego ojcu już dawno słuch w Wiśle zaginął. Zacięta w gniewie Krystyna oznajmiała wszem i wobec, że nie ma najmniejszego zamiaru go szukać, a tym bardziej domagać się uznania synka. Co do tego, że faktycznie nim był, nie było raczej najmniejszych wątpliwości, zważywszy na to, że mały Olek wyglądał jak maleńka kopia Korczyka.

Jako dziecko i nastolatek Aleksander nie sprawiał większych problemów wychowawczych. Wśród nauczycieli miał opinię nieprzeciętnie zdolnego, lecz nieco leniwego ucznia. Uczył się tyle, by mieć w miarę dobre oceny, i to wszystko. Zmarnowany potencjał, tak go określali, i patrząc na jego późniejsze dokonania, Benita skłonna była przyznać im rację. Po ukończeniu technikum nie podjął pracy, przez trzy lata błąkał się po okolicznych kawiarniach i dyskotekach, grając rolę „złotego młodzieńca”. Sąsiedzi mawiali, że idzie w ślady ojca, a policja wzięła go na celownik, podejrzewając o handel narkotykami, gdyż dysponował, jak na bezrobotnego syna samotnej matki, zbyt dużą ilością pieniędzy. Jednakże po dokładniejszym sprawdzeniu okazało się, że chłopak z dilerką nie ma nic wspólnego, a pieniądze zarabia legalnie, wykonując drobne zlecenia dla kilku firm komputerowych. Zleceń było dużo, tyle że każde z nich na małą kwotę, więc, jako opodatkowane ryczałtem, nie podlegały wykazywaniu ich w rocznym zeznaniu podatkowym. Dlatego pobieżna kontrola finansów Aleksandra, polegająca na zadaniu urzędowi skarbowemu standardowego pytania o wysokość zadeklarowanego przychodu, tego nie wychwyciła.

– Już wtedy byłeś sprytny! – mruknęła Benita. Nie umiała ukryć podziwu dla przedsiębiorczego dwudziestolatka. – Wiedziałeś, że to jest praktycznie nie do podważenia. Poza tym nie była to sprawa, dla której warto byłoby wnikać, czy faktycznie coś robiłeś dla tych firm.

Poczuła też dziwną ulgę, wyczytawszy, że podejrzenia o handel narkotykami okazały się nieprawdziwe.

Mając niespełna dwadzieścia trzy lata, Podżorski został prywatnym przedsiębiorcą. Zgłosił działalność gospodarczą w zakresie produkcji i usług, a na działce należącej do jego dziadków zaczął powstawać budynek hali produkcyjnej. Oczywiście od razu sprawdzono, jakie są źródła finansowania tej inwestycji, było bowiem mało prawdopodobne, żeby młody człowiek zarobił na zleceniach aż tyle pieniędzy. Okazało się, że nie zarobił. Ogromną działkę dostał od dziadków, a pieniądze na budowę zakładu i rozkręcenie interesu - od nieobecnego przez tyle lat ojca. Wszystko odbyło się legalnie, darowizny zostały zdeklarowane w urzędzie skarbowym, podatek zapłacony. Wówczas sprawdzono finanse Marka Korczyka i znów pudło.

„Przystojny nierób” po rozstaniu z Krystyną Podżorską przez kilka lat błąkał się to tu, to tam, aż wreszcie poznał kobietę będącą właścicielką wielkiego obszaru nieużytków. Wkrótce po ich ślubie zmieniono kwalifikację okolicznych gruntów rolnych na tereny pod zabudowę. Korczykowie, w przeciwieństwie do sąsiadów, wstrzymali się ze sprzedażą, mimo że ofert kupna było sporo. Cierpliwie czekali i sprzedali podzielony na działki grunt dopiero wówczas, gdy na innych parcelach stały już budynki, a teren zyskał opinię atrakcyjnego i modnego, co oczywiście bardzo podniosło cenę ziemi.

– Ciekawe, kto wpadł na pomysł, żeby nie spieszyć się ze zbyciem gruntu? – zastanawiała się głośno Benita. – Jeżeli „przystojny nierób”, to być może Aleksander, prócz fizycznego podobieństwa, odziedziczył po ojcu również zmysł do interesów?

Mówiąc te słowa, odłożyła notatki zawierające dalsze informacje o Korczyku. Lubiła w trakcie rozwiązywania problemów mówić do siebie i chociaż koledzy w pracy kpili z niej niemiłosiernie, nie zamierzała rezygnować z tego przyzwyczajenia. Pomagało jej, gdy wypowiadała na głos swoje spostrzeżenia, a w domu z kolei nieraz mówiła do siebie, by przełamać panującą ciszę.

Sięgnęła po kolejne zapiski, zauważywszy przy tym, że stosik nieprzeczytanych kartek bardzo zmalał. Czyżby koniec notatek? Tak było w istocie, historia Korczyków kończyła zbiór zapisanych odręcznie oraz na maszynie do pisania informacji o Podżorskim, pozostała tylko notatka informująca o tym, że reszta danych znajduje się w folderze „Gojny”. Ponieważ Korczyk i pochodzenie jego majątku nie miało nic wspólnego z osobowością Aleksandra, Benita nie zamierzała tracić czasu na rozczytywanie się o tym. Władowała papiery z powrotem do pudła i przeszła do komputera.

Folder był obszerny, zawierał kilka podfolderów. Jeden z nich nosił nazwę „ALDA” i dowiedziała się z niego, że młody przedsiębiorca już w pierwszym roku działalności uzyskał kolosalny dochód, głównie ze świadczenia usług ochroniarskich i windykacyjnych. Działalności produkcyjnej wówczas jeszcze nie podjął. Następne lata wyglądały podobnie.

Zasada działania Podżorskiego była prosta. Zalecał klientom, by nie wierzyli w zapewnienia dłużników, iż zwłoka w uregulowaniu płatności jest spowodowana przejściowymi trudnościami i że na pewno wkrótce zapłacą. Tłumaczył, że takie postępowanie daje nieuczciwym kontrahentom czas potrzebny na przepisanie majątku na osoby trzecie, załatwienie rozdzielności majątkowej czy zwyczajne zniknięcie. Należy wyegzekwować dług, dopóki jeszcze jest z czego. Klienci szybko dawali się przekonać i zlecali mu odzyskanie pieniędzy, a wtedy wysyłał do opornych dłużników swoich ludzi. Ci ostatni musieli być bardzo skuteczni i bardzo ostrożni, bo przez te wszystkie lata utarła się opinia, że dla Gojnego nie istnieje dług nie do odzyskania, natomiast tylko cztery osoby złożyły zawiadomienie o wymuszeniu spłaty długu. Żeby było ciekawiej, wszystkie te osoby po kilku dniach wycofały swoje zgłoszenia, tłumacząc sprawę zwykłym nieporozumieniem, nadmierną nerwowością i niezrozumieniem intencji. Długi oczywiście zostały natychmiast spłacone. Plotka mówiła o zastosowaniu przez ludzi Podżorskiego środków przymusu w postaci obicia kilku gęb i paru rzuconych od niechcenia pogróżek.

Faktycznie dziwny ten gangster, pomyślała, gdy szukając w systemie śladów kryminalnej przeszłości Podżorskiego, niczego takiego nie znalazła. Przeszła do folderu „Ludzie Gojnego” i tam również spotkała ją niespodzianka. Owszem, zatrudniał osoby mające kryminalną przeszłość, ale żadna z nich nie weszła w konflikt z prawem po podjęciu u niego pracy. Z jednym wyjątkiem.

Jan Legierski, znany również jako Koal, najbardziej zaufany człowiek Aleksandra, w 2011 roku został zatrzymany w związku z bójką w barze. Podczas przeszukania znaleziono przy nim pistolet i policjanci już myśleli, że wreszcie udało im się zrobić wyłom w zwartej formacji wroga, lecz w trakcie czynności sprawdzających ustalono, iż Legierski ma pozwolenie na posiadanie broni. Prócz tego okazało się, że w trakcie zajścia w barze nie on był agresorem. Stanął w obronie zaczepianej kobiety, a potem po prostu się bronił.

Wobec takiego obrotu sprawy próbowano wmanewrować go w przekroczenie obrony koniecznej. Legierski odmówił dobrowolnego poddania się karze, a w sądzie wynajęty przez Podżorskiego adwokat w mig rozprawił się z aktem oskarżenia. Przed podjęciem pracy u Gojnego Jan Legierski był żołnierzem. Dwukrotnie uczestniczył w misjach w Afganistanie, został odznaczony i okrzyknięty bohaterem. Adwokat nie musiał długo się rozwodzić nad skutkami wojennych przeżyć, o tym, jaki wpływ na zachowanie byłego żołnierza mógł mieć widok pijanego mężczyzny bezpardonowo atakującego bezbronną kobietę. Koal wyszedł z budynku sądu jako wolny człowiek.

I znów Benita nie mogła nie przyznać, iż całym sercem jest po stronie mężczyzny uważanego za przestępcę. Myśląc o tym, spojrzała na zegarek i ze zdziwieniem stwierdziła, że jest już po dziewiątej. Odkrywanie przeszłości Podżorskiego zaabsorbowało ją do tego stopnia, że nie zauważyła upływu czasu. Dopiero teraz poczuła, jak bardzo jest zmęczona. Wyłączywszy komputer, wyprostowała zgarbione plecy, starając się zignorować ból mięśni zastygłych od siedzenia w niewygodnej pozycji.

– Starzejesz się, Herrera – oznajmiła głośno, wkładając ręce w rękawy żakietu. – Jeszcze parę lat, a będziesz chodzić z laseczką i z bólu stawów wróżyć zmianę pogody!

Jakby w odpowiedzi na jej słowa, za oknami błysnęło. Potem rozległ się huk grzmotu i prawie jednocześnie o parapet zaczęły bębnić krople deszczu. Wydobyła z biurka parasolkę, z niechęcią myśląc o czekającej ją jeździe w trakcie burzy. Mieszkała w Ustroniu na Manhatanie, odległość nie była więc bardzo duża, ale nie było to również bliskie sąsiedztwo Cieszyna. W ogóle nie lubiła prowadzić w nocy, a już szczególnie podczas deszczu, kiedy to miała wrażenie, że światła innych samochodów, odbijając się od lśniącej nawierzchni, atakują ją, wbijając się w oczy i sięgając mózgu. Zawsze po takiej jeździe odczuwała długotrwały, intensywny ból głowy i mdłości.

Wyczytała kiedyś w jakimś piśmie, że jest to rodzaj schorzenia i ma nawet swoją nazwę, ale podczas rzadkich wizyt u lekarza nigdy o tym nie wspomniała. Nie sądziła, by od samego zdiagnozowania ból minął, a zawsze brakowało jej cierpliwości, by przeprowadzić kurację do końca. Jeśli już zdarzyło jej się niedomagać, spokojnie czekała, aż choroba przejdzie samoistnie. Samo wlazło, samo wylezie, mawiała, a gdy nie wyłaziło, niechętnie szła do lekarza, wykupywała lekarstwa i nawet przez kilka dni je zażywała. Po uzyskaniu jakiej takiej poprawy natychmiast rzucała medykamenty w kąt.

Istniał jeszcze jeden powód, dla którego przed nikim nie przyznawała się do swej dolegliwości. Nie była pewna, czy tego rodzaju schorzenie nie zdyskwalifikowałoby jej jako policjantki.

Zgodnie z przewidywaniami jazda ją wykończyła. Nie miała już siły, by wstąpić do sklepu i kupić coś do jedzenia, wolała udać się prosto do domu. Dopiero stojąc przed pustą lodówką, uświadomiła sobie, że ostatni raz robiła zakupy spożywcze ponad tydzień temu. Z obrzydzeniem przyjrzała się nadpleśniałym plastrom sera i obwąchała obślizgłą kiełbasę. Kawałek zeschniętego chleba, leżący w pojemniku na pieczywo, także nie wyglądał zachęcająco. Poza tymi produktami niczym więcej nie dysponowała. Sklęła się za tę niefrasobliwość i wyrzuciła wszystko do kubła. Mdliło ją z głodu. Uprzytomniła sobie, iż jej ostatnim posiłkiem była zapiekanka, zjedzona poprzedniego dnia koło południa. Nic dziwnego, że ból głowy dokuczał jej mocniej niż zazwyczaj.

Zaparzywszy herbatę, chcąc oszukać pusty żołądek, mocno ją posłodziła. To był błąd. Od dawna nie używała cukru i teraz obrzydliwie słodki smak wywołał tak gwałtowny odruch wymiotny, iż ledwo zdążyła dobiec do łazienki. Torsje wyczerpały ją do tego stopnia, że miała siłę jedynie dowlec się do łóżka. Padła jak ścięta, zapadając natychmiast w ciężki, kamienny sen.

Obudził ją jakiś natrętny, powtarzający się dźwięk. Półprzytomna nakryła głowę poduszką, lecz ten dalej wwiercał się w uszy. Dopiero po dłuższej chwili uświadomiła sobie, że to sygnał telefonu. Zerwała się z łóżka, stwierdzając przy tym ze zdziwieniem, iż spała w ubraniu. Telefon umilkł. Rozejrzała się, chcąc go zlokalizować, i wówczas znów zadzwonił. Dźwięk dochodził z przedpokoju. No tak, po przyjściu rzuciła tam torebkę. Złapała ją i, nie mogąc doszukać się komórki, wywaliła zawartość na łóżko.

– Herrera, słucham – powiedziała, z trudem łapiąc oddech.

– Czemu dyszysz jak zboczeniec telefoniczny? – usłyszała głos Szota. – Może w czymś przeszkodziłem?

– W spaniu! – warknęła, ledwo dobywając głos z potwornie wyschniętego gardła. – Czego budzisz ludzi? Coś się stało?

– W zasadzie nic, oprócz tego, że jest po ósmej…

– Co?! – Spojrzała na zegarek i z niedowierzaniem wpatrzyła się w położenie wskazówek. – Jasna cholera, zaspałam!

– Zdarza się po upojnej nocy – zauważył Michał. – Przyjedziesz do pracy czy raczej masz zamiar kontynuować te zajęcia?

– Jeszcze jedna podobna odzywka, a będziesz miał dyżur w każdy weekend do końca roku! – zagroziła, starając się, by jej głos brzmiał gniewnie. Nic z tego nie wyszło, bo nie wytrzymała i ostatnie słowa wymówiła, nie panując już nad wesołością. – Słuchaj, muszę się trochę ogarnąć. Przyjadę za godzinę, jakby kto pytał. I kupcie mi coś do żarcia, błagam!

– Spoko, nie musisz się spieszyć, wszystko pod kontrolą. Było tak ostro, że nie miałaś czasu zjeść? Że też mi się coś takiego nie przytrafia!

– Spadaj!

Rozłączyła się i pobiegła do łazienki, zrzucając po drodze przepocone, zmięte ubranie. Nie traciła czasu na podnoszenie poszczególnych części garderoby, na to przyjdzie kolej po powrocie do domu. Prysznic przywrócił jej siły i jasność myśli. To drugie w zasadzie wróciło wcześniej, w chwili gdy uświadomiła sobie, iż niebacznie zamoczyła włosy.

– Szlag by to trafił! – warknęła. – Godzina minie, zanim wysuszę tę cholerną grzywę!

Koniec końców do pracy przyjechała grubo po dziesiątej. Wpadła z impetem do pokoju i ze zdziwieniem skonstatowała, że oprócz Szota jest tam również Forman. Siedział przy jej biurku, z zapałem tłumacząc coś młodszemu koledze.

– Cześć – odezwała się od drzwi. – Coś się stało? – spytała, widząc, że w ogóle nie zwrócili uwagi na jej wejście. Dopiero teraz odwrócili się w jej stronę.

– Witamy śpiącą królewnę. – Rysiek wstał z jej krzesła i skłonił się z rewerencją. – Czyżby ten długi sen był skutkiem zarwanej nocy w związku z wizytą u Podżorskiego?

– Pudło, do niego jadę dopiero dzisiaj. Wczoraj siedziałam do późna, bo chciałam czegoś się o nim dowiedzieć przed rozmową. A potem przez tę cholerną burzę była bardzo zła widoczność na drodze…

– I zanim dojechałaś do domu, byłaś już tak zmęczona, że nie wstąpiłaś do sklepu, żeby kupić sobie coś do jedzenia – dokończył Michał z ponurą satysfakcją. – A w lodówce, jak zwykle, miałaś tylko światło!

– I tu się mylisz! Miałam kawałek kiełbasy i sera – zaprzeczyła z uśmiechem.

– Więc dlaczego kazałaś mi kupić jedzenie, a teraz cały czas się za nim rozglądasz? To w końcu kiedy ostatni raz coś jadłaś?

– Zrzędzisz całkiem jak marudna żona! Dwa dni temu – przyznała, wiedząc, że Michał nie odpuści.

– A to żarcie z lodówki?

– Uciekło, gdy tylko otworzyłam drzwiczki. Nie bądź świnia, daj mi jeść, bo cię zastrzelę! I powiedzcie wreszcie, nad czym tak deliberowaliście przed moim przyjściem.

Wgryzając się w pikantne skrzydełko kurczaka, wysłuchała z uwagą, czego Szot dowiedział się o Katarzynie Bielawie.

– Wyobraź sobie, ona od rana do nocy zapieprzała w salonie kosmetycznym, a on w tym czasie robił peeling córce sąsiadów.

– Czemu peeling?

– Tak mi się skojarzyło, może w związku z pocieraniem? Poza tym lubił żonę poniżać przy ludziach. Nazywał ją prostaczką po zawodówce i takie tam… A to podobno była wspaniała, bardzo inteligentna kobieta. Przedsiębiorcza, zorganizowana, tylko że miała jedną wadę: ślepo zapatrzona w swojego męża, pozwalała mu dominować, tymczasem wielki pan inżynier od pięciu lat był na jej utrzymaniu, bo wywalali go z każdej roboty.

– Alkohol?

– Nie. Podobno za niekompetencję i nieumiejętność pracy w zespole. Innymi słowy, był wykształconym chamem z ego jak stąd na Altair.

Benita wzdrygnęła się na wspomnienie, które bolało do tej pory. Były partner, czując, że ich związek się rozpada, również próbował wykazać swą wyższość, gnębiąc ją psychicznie i poniżając, a gdy to nie skutkowało, uciekł się do rękoczynów. A przynajmniej próbował, bo w efekcie to on zmykał jak spłoszony zając, trzymając się za bolące krocze.

– No tak, w pracy nie mógł pokazać własnej wyższości, to wyżywał się na żonie. Sukinsyn!

– Żebyś wiedziała. W dodatku tego mu było mało, więc jeszcze ją bił.

– Skąd to wszystko wiesz?

– Od sąsiadów, rodziców tej panny od peelingu. Są głęboko wstrząśnięci postępkiem córki. Niczego nie podejrzewali; Bielawa jest od niej starszy o ponad dwadzieścia lat, niezbyt przystojny i niesympatyczny. Do głowy im nawet nie przyszło, że gdy oni pracowali, osiemnastoletnia smarkula, zamiast iść do szkoły, przemykała do mieszkania blisko czterdziestoletniego sąsiada, by baraszkować z nim w małżeńskim łożu.

– Jak się dowiedzieli?

Na twarz sierżanta wypłynął całkowicie nieprofesjonalny, za to pełny zadowolenia uśmiech.

– Pewnego dnia Katarzyna zapomniała zabrać portfel z dokumentami, a że musiała pobrać gotówkę z bankomatu, w południe przyjechała do domu. No i zastała swojego męża w łóżku z sąsiadeczką. To przepełniło czarę. Uzbrojona w szczotkę do zamiatania, wydała im regularną bitwę. Kompletnie golutcy wiali korytarzem, a ona pędziła za nimi, raz po raz waląc szczotką po gołych zadkach.

– To musiał być piękny widok – zachwyciła się Benita. – I co, tacy goli wybiegli na ulicę?

– Nie, schronili się w mieszkaniu dziewczyny, lecz gdy państwo Żaczkowie wrócili z pracy, po córce i gachu nie było już śladu. Wraz z nimi zniknęło ubranie Żaczka, będącego mniej więcej wzrostu Bielawy. Zniknął też cały dobytek dziewczęcia i przechowywane w domu pieniądze.

– Zgłosili kradzież?

Szot z niezadowoleniem pokręcił głową, w dalszym ciągu nie pojmując, dlaczego tego nie uczynili. Nie mając własnych dzieci, nie wiedział, że rodzicielska miłość potrafi wybaczyć naprawdę wiele.

– Nie zgłosili – burknął. – Stwierdzili, że to mimo wszystko ich dziecko i machnęli ręką na stratę materialną. Bardziej zabolało ich odkrycie podwójnego życia córki. Wstydzą się za nią i nienawidzą Rafała Bielawy. Bardzo współczuli lubianej przez wszystkich Katarzynie, mocno też wstrząsnęła nimi wiadomość o jej śmierci. Żaczkowa powiedziała, że nie byłaby zdziwiona, gdyby to Rafał zabił żonę. Podobno jest mściwy i nie zapomina o doznanych afrontach, w dodatku w jego mniemaniu zawsze on jest tym skrzywdzonym.

– Dowiedziałeś się, gdzie teraz mieszka?

– Jeszcze nie. Właśnie o tym rozmawialiśmy, zanim przyszłaś. Bielawa w dalszym ciągu jest zameldowany w mieszkaniu żony, które podobno stanowiło jej wyłączną własność.

– O, to interesujące. – Benita uniosła brwi. – Przyłapany na zdradzie mąż zostaje upokorzony publicznie. Musi nagi czmychać z mieszkania należącego do żony i wie, że nie ma tam po co wracać. Nie pracuje, więc ma tylko tyle pieniędzy, ile udało mu się wyciągnąć od Katarzyny. Kiedy to wszystko się stało?

– Dwa tygodnie temu. Podobno Katarzyna już następnego dnia złożyła pozew o rozwód. Tak przynajmniej powiedziała Żaczkowej.

– Sprawdź to – poleciła Benita. – Muszę się zbierać, na dwunastą jestem umówiona z Podżorskim.

Wstała i sięgnęła po torebkę, lecz tknięta nagłą myślą usiadła z powrotem. Swoim zwyczajem wetknęła palce w schludnie upięte włosy, burząc doszczętnie fryzurę.

– Cholera jasna, a tak się rano namęczyłam! Całe uczesanie szlag trafił! – Przez chwilę próbowała ratować kok, wreszcie ze zniechęceniem wyciągnęła spinki i pozwoliła lokom opaść swobodnie na plecy.

– Po co się upierasz, żeby nosić ten zgrzebny koczek? – zdziwił się Michał. – To grzech chować takie piękne włosy.

– Komisarz Herrera, zdaje się, myśli, że jeśli uczesze się jak stara panna z przedwojennych filmów, to nikt nie zauważy, że jest kobietą. Niestety to przekonanie jest błędne – zauważył Forman z fałszywym współczuciem. – Założę się, że wszyscy już dawno odgadli, że ona nie jest mężczyzną.

Michał otaksował koleżankę wzrokiem i uśmiechnął się szeroko.

– Masz rację, nie jest!

– Kretyni! Właśnie przyszło mi coś do głowy. Czy oni mieli dzieci?

– Na szczęście nie mieli. Podobno on nie chciał.

– No tak. Biedak spadłby wtedy z piedestału, przestałby być pępkiem świata. No dobra, wiecie, co robić. Znajdźcie tego kochającego mężusia, warto by też się dowiedzieć, kto dziedziczy po Katarzynie. Trzeba to sprawdzić, choć nie sądzę, by te informacje pomogły nam znaleźć zabójcę.

– Myślisz, że to nie on? – Michał był zdziwiony. – Facet ma motyw, być może nawet kilka motywów. Wiemy, że już wcześniej stosował wobec niej przemoc. Prócz tego stracił twarz przed swoją nową wybranką, dając się przepędzić miotłą jak wystraszona mysz. Może chciał w ten sposób udowodnić, że jednak jest mężczyzną?

– Może i tak, ale to zabójstwo niezbyt mi do niego pasuje. Za czyste, no i jeszcze te rekwizyty… Nie, to nie Bielawa! Nara, panowie. – Ponownie podniosła torebkę i wyszła z pokoju.

Szot spojrzał na kolegę, krzywiąc twarz w grymasie powątpiewania.

– Tym razem się myli. Założę się, że jednak Bielawa zabił.

– Stawiam na Herrerę – odpowiedział Forman. – Pięć dych, wchodzisz w to?

– Wchodzę. Możesz już pędzić do bankomatu! – Michał wyciągnął rękę. Rysiek uścisnął ją i wzruszył ramionami.

– Poczekam. Sam do mnie przylecisz z forsą w zębach.

– Taki jesteś pewien? A może wiesz coś, o czym ja nie wiem? – Sierżant spojrzał na starszego kolegę z nagłym podejrzeniem.

– Wiem tyle, co i ty, ale znam Herrerę. Ona ma niesamowitą intuicję, poza tym jest sporo racji w tym, co powiedziała. Bielawa lubi się znęcać nad słabszymi, w dodatku czuje się upokorzony. No i jest mściwy. Gdyby to on dopadł żonę, nie odbyłoby się to tak czysto. Nie potrafiłby sobie odmówić przyjemności poniżenia jej, więc z pewnością najpierw by ją wyzywał, potem pobił, być może także zgwałcił, żeby pokazać, kto rządzi. Poza tym nie zadałby tylko jednej rany. Raczej dźgnąłby ją wielokrotnie, wyładowując w ten sposób agresję. Po wszystkim zwiewałby stamtąd w popłochu, a nie bawił się w układanie ciała w specjalnej pozie.

W miarę jak Forman mówił, Szotowi wydłużała się mina. Widział teraz wyraźnie, że to jemu przyjdzie gnać do bankomatu.

– Chyba masz rację. Sposób, w jaki zginęła Katarzyna, wskazuje, że sprawca nie był opętany gniewem czy żądzą zemsty. W sumie bardziej kojarzy mi się to z rzetelnym wykonaniem zadania. Coś takiego jak zabójstwo na zlecenie. Może to rzeczywiście ten gangster?

Gangster kontra policjantka – pierwsze starcie3

2 sierpnia 2014

Tuż przed południem stanęła przed masywną bramą i nim zadzwoniła, rozejrzała się z ciekawością. Nie wiadomo dlaczego była przygotowana na widok koszmaru, czegoś na kształt zgierskich potworności, a przecież nic w wyglądzie czy zachowaniu Podżorskiego nie świadczyło o zamiłowaniu do ostentacji i bezguścia. Przeciwnie, ubrany był z dyskretną elegancją, a i maniery miał nienaganne, jak to wywnioskowała z nagrania.