Uzyskaj dostęp do ponad 250000 książek od 14,99 zł miesięcznie
Presley postanowiła się przeprowadzić, kiedy jej syn odziedziczył po dziadku połowę starego zajazdu. Chciała go odnowić i przywrócić mu dawny blask, aby w przyszłości poprowadzić tam urokliwy pensjonat. Problem w tym, że do jej syna należała tylko połowa posiadłości. Druga przypadła Leviemu Millerowi, sławnemu rozgrywającemu, który wyglądał jak Adonis i miał zupełnie inne plany co do tego miejsca: sprzedać swoją część za dobrą cenę.
Ponieważ Presley nie miała zamiaru rezygnować z marzeń, postanowiła przekonać Leviego do swojego pomysłu. Początek ich znajomości nie był udany - przypadkowe zranienie skończyło się dla przystojnego sportowca założeniem ośmiu szwów. Później wcale nie było lepiej. Negocjacje kończyły się ostrymi kłótniami. Rozwiązaniem okazał się zakład: jeśli Presley wyprzeda wszystkie noclegi do końca lata, będzie mogła poprowadzić zajazd. Tymczasem Levi i Presley z synem zamieszkali pod jednym dachem.
Kolejne tygodnie przyniosły sporo niespodzianek. Nieoczekiwanie Presley i Levi zbliżyli się do siebie - zobaczyli, że oboje mają coś, za czym tęsknili od lat, i zakochali się w sobie po uszy. Szybko się okazało się, że sprawa zajazdu jest najmniejszym problemem. Sytuacja nagle stała się niezwykle poważna. I to z wielu powodów.
Od tego zakładu zależy więcej, niż myślisz...
Książka dla czytelników powyżej osiemnastego roku życia.Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:
Liczba stron: 417
Vi Keeland, Penelope Ward
Well played.
Zakład o więcej niż wszystko
Przekład: Marcin Machnik
Tytuł oryginału: Well Played
Tłumaczenie: Marcin Machnik
ISBN: 978-83-283-9514-5
Copyright © 2021. WELL PLAYED by Penelope Ward & Vi Keeland
Polish edition copyright © 2024 by Helion S.A.
All rights reserved. No part of this book may be reproduced or transmitted in any form or by any means, electronic or mechanical, including photocopying, recording or by any information storage retrieval system, without permission from the Publisher.
Wszelkie prawa zastrzeżone. Nieautoryzowane rozpowszechnianie całości lub fragmentu niniejszej publikacji wjakiejkolwiek postaci jest zabronione. Wykonywanie kopii metodą kserograficzną, fotograficzną, a także kopiowanie książki na nośniku filmowym, magnetycznym lub innym powoduje naruszenie praw autorskich niniejszej publikacji.
Wszystkie znaki występujące wtekście są zastrzeżonymi znakami firmowymi bądź towarowymi ich właścicieli.
Niniejszy utwór jest fikcją literacką. Wszelkie podobieństwo do prawdziwych postaci — żyjących obecnie lub wprzeszłości — oraz do rzeczywistych zdarzeń losowych, miejsc czy przedsięwzięć jest czysto przypadkowe.
Projekt okładki: Jan Paluch
Materiały graficzne na okładce zostały wykorzystane za zgodą Shutterstock Images LLC.
Drogi Czytelniku!
Jeżeli chcesz ocenić tę książkę, zajrzyj pod adres
https://editio.pl/user/opinie/wellpl_ebook
Możesz tam wpisać swoje uwagi, spostrzeżenia, recenzję.
Helion S.A.
ul. Kościuszki 1c, 44-100 Gliwice
tel. 32 230 98 63
e-mail: [email protected]
WWW: https://editio.pl (księgarnia internetowa, katalog książek)
— To jak, trafiłaś już na jednego z tych dżentelmenów z południa, których zawsze pokazują w filmach? Wiesz, takiego jak Ryan Gosling w Pamiętniku lub Matthew McConaughey w… w czymkolwiek?
Westchnęłam i położyłam komórkę na łóżko, żeby rozmowę z Harper, moją najlepszą przyjaciółką, dokończyć przez głośnik i jednocześnie się rozebrać.
— Nie. Ale wczoraj na poczcie rozmawiałam z facetem o imieniu Huck. Miał tak silny akcent, że początkowo myślałam, że zagaduje w obcym języku. Przeprosiłam go i powiedziałam, że mówię tylko po angielsku. Niespecjalnie go to rozbawiło. Ja tak nie brzmię, prawda?
— Nie, dopiero po paru drinkach. Niektórzy ludzie zaczynają zaciągać po alkoholu. Ty też, i mówisz wtedy słowa w rodzaju siemasz.
— Nigdy nie mówię „siemasz”. Ale spotkałam faceta, który to robił. Atticusa Musslewhite’a.
— Serio ktoś może się tak nazywać?
— No pewnie. Jest mechanikiem na stacji benzynowej w miasteczku. Chodziliśmy razem do szkoły średniej, ale on chyba mnie nie rozpoznał. Gdy przyjechałam tu w niedzielę, zatrzymałam się przy dystrybutorze, a on stał tam niczym komitet powitalny. Otaksował mnie spojrzeniem, przeżuwając prawdziwą słomkę w ustach, po czym uniósł kapelusz i rzekł: „Siemasz, piękna damo. Witka w Beaufort. Jeśli czegoś potrzebujesz, wal do Atticusa jak w dym. Z chęcią wypucuję ci zderzaki”.
— O mój Boże. Natychmiast się pakuj i wracaj.
Zaśmiałam się i usiadłam na łóżku, żeby rozwiązać tenisówki przed klimatyzatorem.
— Cóż, na razie żadnego Ryana Goslinga. Ale cieszę się, że jestem w domu. Gdy postanowiłam tu wrócić, bałam się, że nie nadaję się już do małomiasteczkowego życia. Czuję jednak, że po raz pierwszy od lat mam rozluźnione ramiona.
— Hm… to może ja też powinnam przeprowadzić się do Beaufort. Mój fizjoterapeuta właśnie podniósł stawkę do stu pięćdziesięciu dolarów za godzinę.
— Coś ty, po kilku dniach eksplodowałaby ci głowa. Tempo życia jest tu zdecydowanie wolniejsze, niż jesteś w stanie znieść.
Harper westchnęła.
— Bez sensu, że jesteś tak daleko. Ale cieszę się, że odnajdujesz spokój. Jak Palm Inn?
Rozejrzałam się po sypialni, która była w lepszym stanie niż większość pomieszczeń w tym miejscu. Ze ścian odchodziła farba, dywan był tak schodzony i cienki, że nie było już widać wzoru, a w nadżartym przez termity drewnianym oknie znajdował się najgorszy klimatyzator świata.
— Hm… potrzebuje trochę czułości, troski i zadbania.
— Jak myślisz, ile zajmie ci remont?
— Trudno powiedzieć. Mam napięty budżet i muszę obmyśleć, na co możemy sobie pozwolić. Potem opracuję harmonogram. Na pewno muszę zdążyć przed rozpoczęciem pracy jako nauczycielka.
Udało mi się dostać pracę w niepełnym wymiarze godzin w lokalnej szkole średniej, gdzie miałam uczyć sztuki i fotografii. Nie było to tak olśniewające życie jak w Nowym Jorku, gdzie prowadziłam galerię i wystawiałam także własne fotografie i dzieła. Ale w głębi serca nie byłam wielkomiejską dziewczyną i cieszyła mnie perspektywa uczenia innych tego, co kocham.
— Uda ci się — zapewniła mnie. — Dasz radę ze wszystkim.
— Mam taką nadzieję.
— A jak czuje się najlepszy dzieciak świata?
Musiałam zwolnić mojego siedmiolatka z ostatnich kilku tygodni szkoły w Nowym Jorku, gdy skończył mi się najem i wyjechaliśmy, żeby zacząć od nowa tutaj. Szkoła w Beaufort miała już wakacje, ale on musiał jeszcze zrobić parę rzeczy, więc sprawdzałam swoje siły w nauczaniu domowym, żeby pomóc mu skończyć drugą klasę.
Uśmiechnęłam się.
— Alex jest zadowolony. Od razu nawiązał tu znajomości. Bałam się, że będzie mu trudno do rozpoczęcia szkoły na jesień. Ale moja mama wzięła go na lunch ze swoją przyjaciółką i jej wnuczkiem i chłopcy od razu złapali kontakt. Ostatnie kilka dni spędzili razem, grając w futbol. Obaj planują zapisać się do juniorów i już w to lato idą razem na obóz. A gdy dzieciak dowiedział się, kim są ojciec i wujek Alexa, Alex natychmiast stał się tu swego rodzaju celebrytą.
— Przypomnisz mi, w jakiej drużynie gra jego wujek?
— Broncos.
— Czyli w tej samej, w której grał ojciec Alexa?
— Nie. On grał w Jets. Przecież dlatego wylądowałam w Nowym Jorku.
— Jets, Mets, Nets, nie mam pojęcia, z jakich miast są te wszystkie drużyny.
Zaśmiałam się. To była kolejna różnica między życiem w wielkim mieście, a tym, jak wyglądało to tutaj, na południu. W Nowym Jorku futbol był sportem puszczanym w tle w barach. A tutaj przypominało to raczej religię. Na rozgrywkach w piątkowe wieczory gromadziło się całe miasto — nie tylko rodziny i znajomi grających dzieciaków. Tanner, mój były, przed kontuzją został wybrany w drugiej rundzie naboru do NFL. To było osiem lat temu. Jego brat został wybrany w pierwszej rundzie naboru dwa lata przed Tannerem, a ich ojciec grał w NFL przez piętnaście lat. Gdy niemal dekadę temu przeprowadzałam się z Tannerem do Nowego Jorku, nasze miasteczko miało na koncie pięćdziesiąt dwoje dzieciaków wybranych do NFL. Teraz ta liczba na pewno jest wyższa.
— Jak ja sobie z tym poradzę? — spytała Harper. — Już za tobą tęsknię, a nie ma cię dopiero od sześciu dni. Wiesz, że nie lubię ludzi aż tak bardzo, żeby znaleźć nową przyjaciółkę.
— Masz mnóstwo przyjaciółek. — Uśmiechnęłam się.
— Ale nie takich jak ty.
Westchnęłam, bo miała rację. Ostatni rok z okładem zostałam na północy tylko ze względu na nią. Bóg wie, że w ciągu sześciu lat separacji ojciec Alexa nie dawał nam do tego powodów. Praktycznie nie widywał się z synem, mimo że mieszkaliśmy w tym samym mieście.
— Ja też za tobą tęsknię. Ale przecież za niedługo przyjedziesz tu, żeby mnie odwiedzić, prawda?
— No jasne. Nie mogę się doczekać.
— Okej, cóż… Tak sobie z tym poradzimy. Będziemy wypatrywać wakacji i odwiedzin. Wiesz co, muszę kończyć. Alex jest niedaleko w domu swojego nowego kolegi. Skończyłam sprzątać poddasze i muszę wziąć prysznic. Tam było strasznie gorąco i brudno. Chyba śmierdzę. Jest tak gorąco, że można by usmażyć jaszczurkę.
— Smażą tam jaszczurki?
Zachichotałam.
— Nic mi o tym nie wiadomo. Ale mama powiedziała tak wczoraj i Alex spojrzał na nią, jakby miała dwie głowy. Trochę mu zajmie, zanim przywyknie do tego żargonu.
— Odezwę się za parę dni, pani wypucowane zderzaki — zaśmiała się.
— Pa, Harp.
Rozłączyłam się, odkleiłam spodnie do jogi od wilgotnych nóg, oderwałam stringi, które przylepiły mi się do tyłka, i stanęłam przed nieimponującym klimatyzatorem w sypialni. Efekt jego pracy był mniej więcej taki sam, jak gdybym nabrała w usta gorącego powietrza i je wydmuchnęła. Musiałam dodać znalezienie serwisanta klimatyzacji do swojej długiej na milę listy rzeczy do zrobienia, żeby w ogóle przetrwać letni skwar.
Na stoliku nocnym stał głośnik Bose SoundLink. Ściszyłam muzykę, gdy zadzwonił telefon, i ciche dźwięki utworu „SexyBack” Justina Timberlake’a ginęły teraz w głośnym klekocie niesprawnej klimatyzacji. Podeszłam do stolika i podkręciłam głośnik, jednocześnie rozpuszczając włosy, po czym wróciłam do klimatyzatora, żeby rozwiewał mi włosy jak w teledyskach Beyoncé. Zamknęłam oczy i zaczęłam poruszać się w rytm piosenki.
Nie tańczyłam już całą wieczność. Kiedyś to uwielbiałam. W szkole średniej prowadziłam zespół taneczny i lubiłam wychodzić na imprezy z Harper. Ale prawdziwe tańczenie? Takie, gdy nikt nie patrzy? To nie zdarzyło mi się już od lat. Poddałam się więc tej potrzebie. Dlaczego nie? Byłam tu sama, ukryta za zaciągniętymi żaluzjami.
Zaczęłam powoli, kołysząc się w przód i w tył, aż biodra zgodziły się dołączyć do zabawy. Gdy wszedł drugi refren, bawiłam się już na całego. Tanner był dupkiem. Kiedy lata temu w sieci wirusowo rozeszło się nagranie z rozdania nagród MTV, na którym Miley Cyrus twerkowała, przyłapałam go na oglądaniu tego na laptopie. Zrobiłam mu więc niespodziankę i nauczyłam się twerkować. Teraz, w podeszłym wieku dwudziestu dziewięciu lat, nie byłam pewna, czy nadal potrafię się tak poruszać. Ale gdy Justin zaśpiewał, że chce zobaczyć, jak twerkuję, posłuchałam go. I niech mnie, ale nadal to potrafiłam. Dałam więc z siebie wszystko — potrząsałam nagimi pośladkami, jakby świat miał się skończyć, a klimatyzator rozwiewał mi włosy.
Gdy utwór się skończył, ogarnęła mnie dziwna euforia i nie mogłam opanować uśmiechu. Może powrót do Beaufort w Karolinie Południowej wyjdzie mi jednak na dobre.
I może tańczenie nago było dokładnie tym, czego potrzebowałam.
A może nie.
Odwróciłam się, żeby ruszyć pod prysznic i serce skoczyło mi do gardła, gdy zobaczyłam mężczyznę, opartego w swobodnej pozie o framugę drzwi.
Podskoczyłam i wrzasnęłam jak opętana. Włączył mi się mechanizm samoobrony, porwałam najbliższy przedmiot i cisnęłam nim w intruza. Na szczęście był to głośnik Bose, całkiem solidny pocisk. Twardy plastik uderzył w głowę intruza i rozłożył go na łopatki.
Rozdygotana rozejrzałam się za jakąś inną bronią, ale pokój był bardzo oszczędnie urządzony. Wzięłam więc telefon z łóżka i zadzwoniłam na numer alarmowy z nadzieją, że odsiecz nadejdzie, zanim napastnik się ocknie.
Operatorka spytała o nazwisko, imię i adres, po czym poinformowała, że policja jest już w drodze.
— Czy napastnik oddycha, pani Presley?
Zrobiłam wielkie oczy. Czy to możliwe, żebym go zabiła? Omój Boże. Poczułam falę mdłości.
— Nie wiem. Ale nie rusza się.
— Okej, w takim razie proszę się nie rozłączać. Policja już jedzie. Czy jest pani w stanie bezpiecznie wyjść na zewnątrz?
Potrząsnęłam głową, chociaż przecież nie mogła mnie widzieć.
— Leży w drzwiach i nie ma stąd innego wyjścia. Okno jest zablokowane przez klimatyzator.
— Okej, niech pani spróbuje się uspokoić. Rozmawiajmy, dopóki nie zjawi się policja.
Przytaknęłam, ale nie umiałam się skupić na dalszych słowach kobiety. Co, jeśli go zabiłam? Serce łomotało mi w piersi, jakby chciało się z niej wyrwać. Zerknęłam na faceta. Był w dżinsach i koszuli z kołnierzykiem, ale twarz miał odwróconą na bok i nie widziałam jej z kąta pokoju, w którym się schroniłam.
Wydało mi się to jednak dziwne. Napastnicy zwykle nie ubierają się tak elegancko, prawda? Nie powinien czasem mieć pończochy na twarzy i ubrań zniszczonych latami życia na ulicy i brania dragów?
Wspięłam się na palce, żeby mieć lepszy widok. Nieskazitelnie biała koszula miała wyhaftowanego małego konia. Napastnik miał na sobie wartą sto dolarów koszulę Ralpha Laurena?
Poczułam niepokój w dole brzucha. Musiałam zobaczyć twarz intruza.
— Jest pani tam jeszcze? — spytałam do telefonu.
— Tak, jestem. Wszystko w porządku?
— Tak. Podejdę kilka kroków bliżej niego. Nadal leży nieprzytomny, a chcę zobaczyć jego twarz.
— Okej. Proszę się nie rozłączać i sprawdzić, czy da się go wyminąć i wyjść bezpiecznie na zewnątrz.
Przytaknęłam. Uświadomiłam sobie, że nadal jestem naga, więc owinęłam się prześcieradłem, po czym ostrożnie zrobiłam krok, żeby sprawdzić, czy mężczyzna się poruszy. Nie drgnął. Zrobiłam drugi krok, a potem kolejny i kolejny, aż znalazłam się na tyle blisko, żeby się nachylić i dostrzec odwróconą ode mnie twarz napastnika.
Jęknęłam.
— Pani Presley? Jest tam pani? — spytała operatorka. — Wszystko w porządku?
— O mój Boże!
— Co się dzieje, pani Presley?
— To chyba Levi!
— Zna pani napastnika?
— Tak. To brat Tannera.
— A kim jest Tanner, pani Presley?
— Mój były narzeczony.
— Jak ma na nazwisko?
— Miller.
— Miller?
— Tak.
— Okej. Czyli mężczyzna na podłodze to Levi Miller?
— Tak.
— Nazywa się tak samo, jak ten futbolista?
Potrząsnęłam głową.
— Nie, nie nazywa się tak samo jak ten futbolista. To jest ten futbolista. Chyba właśnie zabiłam zdobywcę nagrody Super Bowl MVP.
— Nic mi nie jest — mruknął w sąsiednim pomieszczeniu Levi do ratowniczki.
Policjanci nas rozdzielili — mi kazali usiąść w kuchni, a jego usytuowali w przylegającym do niej salonie. Przechyliłam się, żeby spojrzeć za siedzącego przede mną funkcjonariusza i zobaczyć, co się dzieje.
— Proszę pana, stracił pan przytomność. Może pan mieć wstrząs mózgu. Poza tym trzeba panu założyć kilka szwów.
— Pójdę do mieszkającego niedaleko doktora Matthewsa. On mnie pozszywa i zbada.
Ratowniczka zmarszczyła brwi.
— To nie jest dobry pomysł. Musimy zabrać pana do szpitala — upierała się, próbując otrzeć mu głowę gazą.
Siedzący naprzeciw mnie funkcjonariusz skończył notować i zamknął notes.
— Czyli nie wiedziała pani, że to brat byłego narzeczonego, gdy go pani atakowała? Nie rozpoznała pani sławnego zawodnika, którego zna pani od dawna?
— Ja go nie zaatakowałam. Powiedziałam panu. Tańczyłam, a on mnie naszedł. Ma teraz brodę, a ja nigdy nie widziałam go z brodą. Przestraszyłam się, złapałam pierwszą lepszą rzecz i rzuciłam w niego. To był wypadek. Myślałam, że to włamywacz czy coś.
— I tańczyła pani… nago?
— Tak.
Otworzył notes i znowu zaczął w nim pisać.
— Czy może pan… opuścić ten fragment w swoim raporcie? To strasznie żenujące.
Funkcjonariusz zmierzył mnie wzrokiem i wrócił do pisania.
— To tylko fakty dotyczące sprawy, droga pani.
Levi znowu podniósł głos w sąsiednim pomieszczeniu. Tym razem nawet mój funkcjonariusz się obrócił. Levi górował nad niską ratowniczką.
— Niech mi pani da papierek, który muszę podpisać. Nie wsiądę do karetki z powodu małej ranki na głowie.
Drugi ratownik przyszedł do nas do kuchni i powiedział do funkcjonariusza:
— Stan zaatakowanego jest stabilny i odmawia on leczenia, więc damy mu do podpisania odmowę przyjęcia niezbędnej opieki lekarskiej i jedziemy.
Funkcjonariusz zamknął notes i spojrzał na mnie.
— Wybaczy pani na moment.
Gdy ratownicy zbierali łóżko transportowe i cały swój sprzęt, policjant odezwał się do Leviego. Mówił przyciszonym głosem, ale i tak udało mi się usłyszeć.
— Na pewno nie chce pan wnieść oskarżenia, panie Miller?
Levi spojrzał w moją stronę. Powiało chłodem, ale i tak potrząsnął przecząco głową.
— W porządku. Musimy sporządzić pełny raport, ale wpiszemy to jako wypadek domowy.
Piętnaście minut później ostatni przybysze opuścili dom. Ratownicy i policjanci zjawili się w chwili, gdy Levi odzyskiwał przytomność, ale natychmiast nas rozdzielili i przystąpili do udzielania pomocy, więc nie miałam okazji go przeprosić.
— Levi, strasznie mi przykro, że ci to zrobiłam. Ale dlaczego mnie podglądałeś? To dziwne.
— Dość trudno oderwać wzrok od nagiej kobiety w moim domu, która robi tyłkiem twerking. Nie miałem pojęcia, że to ty.
Splotłam ręce na piersi.
— To nasz dom. I ja też nie miałam pojęcia, że to ty. Wyglądasz zupełnie inaczej. Masz długie włosy, no i nigdy nie widziałam cię z taką brodą. — Zerknęłam na ranę na głowie i skrzywiłam się. — Powinieneś pozwolić im sobie pomóc. Nadal krwawisz.
— Rany na głowie mocno krwawią. Nic mi nie jest.
— Proszę, idź przynajmniej do doktora Matthewsa.
— Co ty tu w ogóle robisz?
— Przeprowadziłam się tu z powrotem.
— Dlaczego?
W tej chwili sama zadawałam sobie to pytanie.
— Bo to dobre miejsce dla mojego syna.
Otaksował mnie spojrzeniem.
— Dlaczego jesteś taka brudna?
— Oj. Sprzątałam poddasze. Skończyłam tuż przed twoim przyjściem.
— Po co w ogóle to zrobiłaś?
Zmarszczyłam brwi. Miał mnóstwo pytań, z których część zdawała mi się dość oczywista.
— Hmm… bo był tam bałagan.
— Budowlańców nie interesuje, czy na poddaszu jest czysto. W całym domu może być bałagan. I tak to wszystko rozwalą.
— Co rozwalą?
— To miejsce.
— Co? O czym ty mówisz?
Tym razem Levi spojrzał na mnie z dezorientacją, marszcząc czoło.
— Nie dostałaś oferty?
— Jakiej oferty?
— Za ten zajazd. Firma Franklin Construction zaoferowała cenę ponad dwukrotnie przekraczającą wartość tej nieruchomości. Mój prawnik powiedział, że ci to wysłał. Myślałem, że to już klepnięta sprawa.
Potrząsnęłam głową.
— Ale ja nie chcę tego sprzedawać.
Levi oparł dłonie na biodrach.
— Cóż, w takim razie mamy problem. Bo ja chcę.
Parę godzin później Levi stał na ganku zajazdu i musiałam mu otworzyć drzwi, żeby go wpuścić.
— Nie musisz pukać. To twój dom.
Wskazał opatrunek na głowie.
— Osiem szwów mówi co innego.
Zakryłam dłonią usta.
— O mój Boże. Osiem? Tak mi przykro. Naprawdę nie chciałam ci tego zrobić.
— Spoko. Doktor Matthews powiedział, że jestem jak nowy.
Przymrużyłam powieki.
— Doktor Matthews dzwonił pięć minut temu. Zostawiłeś u niego portfel. Wspomniał także, że nie powinieneś odmawiać przyjęcia do szpitala i że przez czterdzieści osiem godzin trzeba obserwować, czy nie bełkoczesz i nie wymiotujesz.
Levi potrząsnął głową.
— Zapomniałem, że w Beaufort nikt nie przejmuje się poufnością danych medycznych i prywatnością. — Rozejrzał się po salonie. — Nie wiesz, gdzie podziała się moja walizka? Zostawiłem ją w korytarzu, gdy poszedłem sprawdzić, skąd dobiega muzyka.
— A. Tak. Zaniosłam ją do Apartamentu Leśnego.
Ściągnął brwi.
— Przecież ty tam rezydujesz.
— Przeniosłam się do zwykłego pokoju. Nie potrzebuję tyle miejsca.
— Nie wygłupiaj się. Zajmę jakikolwiek wolny pokój.
Apartament Leśny był w pełni wyposażonym minimieszkankiem na parterze zajazdu. Nigdy nie wynajmowano go postronnym osobom, żeby był dostępny dla członków rodziny lub znajomych, którzy akurat odwiedzali miasto.
— To apartament twojej rodziny, Levi. Rozumiem to.
Zmierzył mnie gniewnym spojrzeniem i podszedł do wiszącej na ścianie zamkniętej skrzynki z kluczami do pokojów. Wyłowił pęk kluczy z kieszeni, otworzył zamek skrzynki i wziął ze środka jeden z kluczy.
— Pokój trzynaście — burknął. — Idealny dla mnie. Ty bierzesz apartament.
Następnego ranka sprzątałam po śniadaniu w kuchni, gdy Levi zszedł z góry.
— Masz chwilę, żeby pogadać? — spytałam.
— O czym?
Wskazałam wzrokiem kopertę na blacie kuchennym. Wczoraj, gdy Levi poszedł spać, przewertowałam spory stos listów, które przywiozłam tu ze sobą. Nie miałam wcześniej okazji, żeby je przejrzeć, a tym bardziej którykolwiek otworzyć. Znalazłam jednak list, o którym wczoraj wspomniał Levi, od jego prawnika.
Przytaknął.
— Nie dostaniemy lepszej oferty za to miejsce. To ruina. W moim pokoju działa tylko jedno gniazdko, a klimatyzator dmucha ciepłym powietrzem.
— Wiem. To wymaga sporych pieniędzy. Naprawdę sporych.
— Świetnie. Powiem mojemu prawnikowi, żeby zaczął działać.
— Właściwie… — Przygryzłam paznokieć. — Wiem, że to bardzo dobra oferta i w ogóle, ale nie chcę sprzedawać zajazdu.
— Dlaczegóż, u licha? — spytał, przymrużywszy powieki.
— Bo należy do twojej rodziny od trzech pokoleń. To jest znane i wyjątkowe miejsce, Levi.
— Raczej było, trzydzieści lat temu. Teraz pięć minut od miasta jest bardzo ładny sieciowy hotel, w którym wszystkie udogodnienia działają. Ludzie nie mają interesu, żeby tu nocować.
— Ten zajazd nie jest zwykłą noclegownią. Tu chodzi o doświadczenie miasteczka.
Prychnął.
— Co ty wiesz o doświadczaniu miasteczka? Od razu cię stąd wyniosło, jak tylko wyrwałaś kogoś, kto mógł cię stąd zabrać i utrzymać.
Mrugnęłam, kompletnie zaskoczona. Wcale nie wyrwałam Tannera, żeby mnie utrzymywał. Byliśmy parą przez całą szkołę średnią, a potem przez cztery lata koledżu.
— Że co?
Levi potrząsnął głową.
— Nieważne. Nie rozumiem po prostu, dlaczego mój dziadek zostawił ci połowę zajazdu.
— Thatcher nie zostawił tego mnie, tylko mojemu synowi.
— Ale z tobą jako zarządcą. Dlaczego nie wybrał mojego brata, żeby ktoś rozsądny podejmował wszelkie decyzje?
Zrobiło mi się gorąco z gniewu.
— On wybrał kogoś rozsądnego. Mnie. A nie wybrał twojego brata dlatego, że był bardzo mądrym człowiekiem.
— Kiedy w ogóle ostatni raz rozmawiałaś z moim dziadkiem?
— Tydzień przed jego śmiercią. Rozmawiałam z nim w każdą niedzielę, tak samo jak Alex. Może lepiej spytaj, kiedy twój brat ostatni raz z nim rozmawiał.
— Dlaczego?
— Co „dlaczego”?
— Dlaczego rozmawiałaś z moim dziadkiem co niedzielę?
— Był dla mnie ważny i chciałam, żeby mój syn go poznał, bo był niesamowitym człowiekiem.
Levi nie wyglądał na przekonanego.
— Myślisz, że kłamię czy coś?
— Nie wiem, o co ci chodzi. A w tej chwili nie jestem pewien, czy w ogóle mnie to obchodzi. Powiedz po prostu, ile chcesz, żeby wyrazić zgodę na sprzedaż. Dodatkowe pięć procent? Dziesięć? Wiem, że masz swoją liczbę. Gdyby nie zależało ci na pieniądzach, mój bratanek nie straciłby ojca.
Mrugnęłam szybko kilka razy.
— Co to niby miało znaczyć?
— Oszczędź sobie udawania dotkniętej i powiedz po prostu, czego chcesz, Presley.
Teraz naprawdę się we mnie zagotowało.
— Wiesz, czego chcę?
— Czego?
— Żebyś poszedł do diabła, Levi.
Większość popołudnia trawiła mnie wściekłość na brata mojego byłego. Może naiwnością z mojej strony było sądzić, że będzie chciał zachować spuściznę po dziadku, zamiast sprzedawać ją temu, kto da najwięcej. Na pewno jednak nie zamierzałam się poddać bez walki.
Ruszyłam na poszukiwania syna, rozmyślając o tym, jak duży jest ten zajazd. Byliśmy tu już kilka dni, a nie zdążyłam jeszcze dłużej pogadać ze starszą panią o imieniu Fern, która zamieszkiwała w jednym z pokoi. Była starą przyjaciółką dziadka Tannera. Podejrzewałam jednak, że mogła być kimś więcej niż tylko przyjaciółką. Zgodził się, by mieszkała tu za całkiem korzystną stawkę. Poza krótkim powitaniem od razu po naszym przyjeździe jedynym sygnałem jej obecności były staniki z miseczką G powieszone do wyschnięcia w jednej z łazienek. Mimo że Fern była blisko z dziadkiem, Levi przypuszczalnie bez skrupułów wyrzuciłby ją na bruk, gdyby tylko mógł sprzedać to miejsce.
Po dość długich poszukiwaniach znalazłam Alexa na ogródku za domem, gdzie rzucał piłką z wujkiem. Levi może i był dupkiem, ale rozczulił mnie, gdy zobaczyłam, że bawi się z moim synem. Tego zawsze brakowało Alexowi — męskiego towarzysza.
Ojciec Tannera i Leviego, Jim Miller, poświęcał im mnóstwo uwagi — niemal zbyt dużo — gdy przygotowywał ich do kariery w futbolu. Aż do swojej śmierci kilka lat temu był mocno zaangażowany w życie swoich obu synów. Dlatego nie rozumiałam podejścia Tannera. Biorąc pod uwagę przykład, jaki otrzymał w dzieciństwie — ze strony dziadka i ojca — można by pomyśleć, że chciałby mieć bliski kontakt z synem. On jednak trochę się zagubił, gdy jego futbolowe nadzieje zostały obrócone w niwecz przez kontuzję zaledwie po kilku meczach w NFL.
Chociaż mój niewierny były nie traktował nas zbyt dobrze, współczułam mu z powodu tego, przez co przeszedł. Nie było to jednak żadnym usprawiedliwieniem dla jego zachowania. Utrzymywał bliski kontakt z ojcem aż do jego śmierci, ale jego relacja z Levim się zmieniła. Bracia coraz bardziej się od siebie oddalali, być może dlatego, że Tanner nie mógł grać — mógł tylko żyć grą swojego starszego brata, a to było ciężkie.
Zajęłam miejsce pod drzewem niedaleko miejsca, w którym Levi i Alex rzucali piłką i słuchałam ich rozmowy.
— Dobrze grasz, ale nie idealnie — powiedział mój syn.
Levi uniósł brew.
— Oglądasz, jak gram, co?
— Tak. Wszystkie mecze. Lubię mówić ludziom, że jesteś moim wujkiem. Ale wolę, gdy wygrywasz, wiesz?
Levi wybuchnął śmiechem.
— Ja też, chłopie, uwierz mi. — Rzucił piłkę Alexowi. — No to powiedz mi: co mogę zrobić lepiej?
— Sporo ludzi mówi, że za bardzo skupiasz się na zerkaniu na cel. Nie zwracasz uwagi na innych zawodników, którzy mogą przejąć piłkę. Tak było na ostatnim meczu w Filadelfii.
Levi przytaknął, łapiąc rzut swojego bratanka.
— Masz rację. Ale wiesz, że dobrze jest czasem popełniać błędy, bo pomagają ci uświadomić sobie, nad czym popracować, żeby być lepszym. — Rzucił piłkę Alexowi. — Co jeszcze mogę poprawić?
Alex ją odrzucił.
— Nie jesteś zbyt dobrym wujkiem.
Levi złapał piłkę i zamarł. Serce stanęło mi w gardle.
Mrugnął, jakby próbował wymyślić jakąś odpowiedź.
— Czemu nigdy nie odwiedziłeś mnie w Nowym Jorku? — spytał Alex.
Levi milczał przez chwilę.
— Nie mam na to dobrej odpowiedzi. Dorośli czasem za bardzo wciągają się we własne życie i zapominają o tym, co ważne. Przepraszam cię, jeśli czekałeś na moje odwiedziny. Mam jednak nadzieję, że nadrobimy ten stracony czas, gdy będę tutaj. — Levi podszedł do Alexa, przykląkł i poczochrał mu włosy. — Serio. Przepraszam, że jestem gównianym wujkiem.
— Jesteś gwujkiem.
— Co to takiego? — Levi zmarszczył czoło.
— Gówniany wujek, czyli gwujek — zaśmiał się Alex. — Jesteś nawet lepszym gwujkiem niż rozgrywającym.
Levi błysnął szczerym uśmiechem, najwyraźniej rozbawiony taką kiełkującą bezczelnością syna swojego brata.
— Dzięki bardzo.
— Nie ma za co, wujku Levi.
Tej nocy ogarnęły mnie wątpliwości dotyczące tego, czy mam prawo walczyć z Levim w kwestii sprzedania zajazdu, więc postanowiłam przypomnieć sobie, dlaczego w ogóle wróciłam do Beaufort. Wyjęłam więc list, który lata temu napisałam do samej siebie. Było to mniej więcej w czasie, gdy wyjechałam z Tannerem do koledżu w Syracuse. Wtedy nie miałam pojęcia, jak bardzo pogmatwa się nasz związek i w ogóle moje życie. Trzymałam ten list w starej książce z nadzieją, że będę go odnajdywać we właściwych chwilach. Okazał się bardzo przydatny, gdy dowiedziałam się, że dziadek Thatcher zapisał Alexowi połowę zajazdu. Kilkukrotnie sięgałam do tych słów, rozważając powrót w rodzinne strony.
Rozłożyłam gruby i sztywny papier. Siedząc w łóżku, czułam pokrzepiający powiew nocnej bryzy z okna.
Droga przyszła ty,
Mam nadzieję, że nie spieprzyłaś sobie życia. Bo wtej chwili po skończeniu szkoły średniej jest naprawdę wspaniałe. Nie masz powodu, żeby coś wnim namieszać. Imoże tego nie zrobiłaś — może wszystko ci się udaje. Jeśli tak, masz tym lepszą okazję, by przypomnieć sobie oparu kwestiach, októrych mogłaś zapomnieć przez te wszystkie lata.
Żaden sukces na świecie nie jest wart zapomnienia otym, co naprawdę ważne. Albo więc radzisz sobie wyśmienicie ipowinnaś przeczytać te słowa, albo radzisz sobie kiepsko iteż powinnaś przeczytać te słowa. Tak, czy inaczej, POWINNAŚ to przeczytać.
Skąd to wszystko wzięłam? Cóż, od babuni, jeśli pamiętasz. Właśnie odbyłam znią długą rozmowę na ganku. Coś mnie tknęło iuznałam, że powinnam to wszystko zapisać, żeby nie zapomnieć, co od niej usłyszałam, bo gdy będziesz to czytać, jej może już nie być wśród nas. Boże, nie wyobrażam sobie tego. Wkażdym razie zapisałam wszystko dla ciebie wtym liście. Oto, oczym według babuni powinnaś pamiętać przez całe życie:
Bądź kobietą, która ustępuje miejsca wautobusie komuś, kto tego potrzebuje. Niby jest to oczywiste, ale nie zakręć się na własnym punkcie do tego stopnia, że przestaniesz zauważać, że ktoś potrzebuje usiąść. To tylko przykład. Kluczowa myśl: nie bądź przesadnie zaabsorbowana sobą.
Następna kwestia: nie ma czegoś takiego jak brak czasu dla osób, na których ci zależy. Czas zawsze się znajdzie. Wszelkie wykręty to ściema. Pewnego dnia, gdy będziesz już stara isiwa, nie będzie miało znaczenia, jak dużo pracowałaś iile masz pieniędzy. Jedyne, co ci zostanie, to wspomnienia, na które znalazłaś czas.
Pamiętaj, że jeśli nie jesteś wżyciu tam, gdzie uważasz, że powinnaś być, nigdy nie jest za późno na zmianę. Nie musisz jednak odnosić sukcesów, by być szczęśliwą, ponieważ szczęście JEST sukcesem.
Znajdź swój cel. Nie musi to być nic wielkiego. Nawet człowiek, który poleruje buty na rogu, ma swój cel. Ludzie odchodzą od niego bardziej pewnym krokiem iz aurą wiary wsiebie, której wcześniej im brakowało. Być może zamierzają zapytać przyszłą miłość orandkę lub dostali pracę, która rozpocznie ich świetlaną karierę. Awszystko dzięki błyszczącym butom.
Skoro już otym mowa, jeśli musisz, poleruj buty lub myj podłogi, by zarobić na życie, ale nie uzależniaj się od mężczyzny. Zawsze ciężko pracuj, żeby zapewnić sobie utrzymanie inie musieć na nikim polegać.
Nie chodź spać wgniewie. Bo możesz się nie obudzić. Ataki koniec jest przykry.
Zbieraj swoje śmieci. Bo kim jesteś, żeby zaśmiecać Ziemię?
Podsumowując, bądź miła dla innych, pracuj ciężko, ale pamiętaj, że pieniądze isukces nie są nic warte, jeśli nie jesteś szczęśliwa.
Przede wszystkim jednak, co podkreślała babunia, nigdy, przenigdy nie zapomnij, skąd pochodzisz.
Z miejsca, wktórym ludzie mówią ci „dzień dobry”, gdy cię mijają.
Z miejsca, wktórym relacja zczłowiekiem jest ważniejsza niż samochód, jakim jeździ, lub marka zegarka na nadgarstku.
Nigdy nie zapomnij oprzyjemności siedzenia pod dębem iobserwowania niesamowitego zachodu słońca na południu USA.
Nigdy nie zapomnij smaku dobrze zrobionej słodkiej herbaty.
Co do tradycyjnej kuchni — jeśli nie znajdziesz nikogo, kto potrafiłby gotować jak babunia, gotuj sama! (Albo naucz się, jeśli nadal nie potrafisz).
Jeśli zjakiegoś powodu to czytasz itęsknisz za domem, być może nadszedł czas, by wrócić.
Buziaczki
Ty
Otarłam łzy z oczu, które zawsze mi się wymykały na wspomnienie babci, po czym starannie złożyłam list i schowałam z powrotem do egzemplarza Wiem, dlaczego wklatce śpiewa ptak Mai Angelou w twardej okładce. Babunia odeszła kilka lat po narodzinach Alexa. Podobała mi się myśl, że byłaby dumna z moich planów przywrócenia zajazdu Thatchera do życia.
Po odłożeniu książki na półkę wyjrzałam przez okno, bo moją uwagę zwrócił jakiś ruch. Okazało się, że to Levi. Podciągał się na gałęzi drzewa. Najwyraźniej nie tylko ja czułam dziś niepokój i nie mogłam zasnąć.
Następnego ranka Levi wpadł na mnie, gdy przechodził z łazienki do kuchni.
Zaskoczona wymamrotałam:
— Oj… ups, sorry. Nie spodziewałam się ciebie.
W odpowiedzi skinął tylko głową, wyminął mnie i podszedł do stołu w kuchni.
W łazience unosił się zapach jego wody kolońskiej. Spojrzałam na przedramiona — pokryły się gęsią skórką. Zmusiło mnie to do niekomfortowej konfrontacji z myślą, że moje ciało zareagowało na zderzenie się piersią z jego torsem. Wzdrygnęłam się. To najlepszy dowód na to, że nie mamy absolutnie żadnego wpływu na to, do kogo nas ciągnie, nawet jeśli jest to najbardziej nieodpowiednia osoba na świecie. Być może po latach każdy kontakt z mężczyzną wzbudziłby tak żywą reakcję. Żałowałam jedynie, że stało się to z bratem mojego byłego, który to brat z całą pewnością mnie nienawidził.
Po skorzystaniu z łazienki i umyciu rąk wyszłam i zobaczyłam, że siedzi przy stole i je płatki. Jego kolano podskakiwało, jakby chciał jak najszybciej skończyć i uciec. Miał potargane dżinsy i prawe kolano wychodziło przez dziurę. Wyglądało to seksownie, zwłaszcza z tak silnymi i muskularnymi nogami. Po raz drugi przeklęłam się za zauważanie takich rzeczy.
Ale uroku Leviego nie sposób było nie zauważyć. Przypuszczalnie zgodziłaby się z tym połowa USA. Był szorstko przystojny, o nieco surowszych rysach twarzy niż Tanner. Miał bardziej kanciastą szczękę i nieco gęstszy zarost niż jego brat. Wyglądał na kogoś, kto nie boi się pobrudzić rąk. Tanner był raczej ślicznym chłopcem. Obaj byli przystojni na swój sposób i obaj mieli ciemne włosy i niebieskie oczy. Nie wiem, czym karmiła ich matka, ale wyrośli na bardzo pięknych mężczyzn.
W chwili, gdy postanowiłam, że siądę naprzeciw niego i spróbuję nawiązać dorosłą konwersację, Levi wstał, włożył miskę do zmywarki i w pośpiechu wyszedł z kuchni.
Cóż, to by było na tyle.
Kilka minut później usłyszałam za sobą głos Fern.
— Co to za bajzel robisz? Pan mruk zalazł ci za skórę?
Papierowa chusteczka, którą miałam wcześniej w dłoni, zmieniła się w białe kuleczki rozsypane po całym blacie. Robiłam to zupełnie bezwiednie.
Fern wydawała się drobna, ale niezła z niej była psotnica. Pomalowała wargi wyrazistą różową szminką, która częściowo rozmazała się na zębach. Włosy miały odcień szarości wyglądający niebiesko. W przeciwieństwie do większości starszych pań, które robiły sobie standardową trwałą, ona zaplatała włosy w długi warkocz, którym machała czasem energicznie w trakcie swoich wypowiedzi.
Przytaknęłam.
— Tak, Levi faktycznie zalazł mi za skórę. Wybiegł stąd jak oparzony, żeby nie musieć ze mną rozmawiać. Sądzę, że irytuje go moja obecność tutaj.
— Nietrudno go zirytować. Najwyraźniej jest nieźle postrzelony. Słyszałam, jak się wczoraj kłóciliście. Zdaje się mieć kij w tyłku. Denerwuje go dmuchające powietrze. I z całą pewnością brakuje mu szacunku do tego miejsca.
Nagle w kuchni zjawił się mój syn.
— Wujek Levi ma kij w tyłku? Naprawdę?
Fern odpowiedziała, zanim zdążyłam zareagować:
— To takie wyrażenie. Oznacza, że jest spięty.
— Co to znaczy spięty?
— Pamiętasz Lueya, tę postać z bajki, którą lubisz? — spytałam. — On zawsze się ze wszystkimi kłóci i nigdy nie chce nic robić ze swoimi przyjaciółmi.
— No?
— To właśnie oznacza bycie spiętym.
— Ale co to ma wspólnego z tym, że wujek Levi ma kij w tyłku? Przecież to na pewno boli.
Potrząsnęłam głową.
— On w rzeczywistości go nie ma, Alex. Ludzie tak po prostu mówią, gdy chcą powiedzieć, że ktoś jest spięty. To taka metafora.
— Aha.
— Więc się nie martw.
Głos Leviego sprawił, że zamarłam w miejscu.
— To nie boli, młody.
Chrząknęłam.
— Nie wiedziałam, że nadal tu jesteś.
— Tak. Wielki zły wilk z kijem w tyłku zapomniał portfela. — Wziął portfel z blatu i wcisnął go do tylnej kieszeni. — To, że chcę zrobić to, co jest najlepsze dla wszystkich zaangażowanych w tę sytuację, nie oznacza, że jestem złym charakterem — powiedział i dodał do Fern: — Ani panem mrukiem.
Następnie zwrócił się do mojego syna.
— Alex, weź piłkę i spotkamy się w ogródku, okej? Możemy pograć przez chwilę, zanim wyjdę.
Alex pobiegł po piłkę. Gdy tylko zniknął, Levi spojrzał na mnie groźnie i zrobił kilka kroków w moją stronę, aż przeszły mnie ciarki.
— Zdajesz się uważać, że brakuje mi szacunku do spuścizny po moim dziadku. Chęć zrobienia tego, co rozsądne, nie jest brakiem szacunku.
Przełknęłam.
— To, że coś jest rozsądne,nie oznacza, że jest właściwe lub zgodne z tym, czego ktoś naprawdę pragnie.
— Mój dziadek z całą pewnością nigdy nie powiedział, że chciałby, żebyś ty prowadziła ten zajazd. Pokaż mi, gdzie ci to napisał. Zostawił połowę Alexowi, żeby trafiły do niego pieniądze ze sprzedaży posiadłości. Kropka. Przekręcasz jego intencje w jakąś zawiłą fantazję, która pasuje do twoich własnych potrzeb.
Oparłam dłonie na biodrach.
— Fantazję? Cóż, jeśli fantazją jest chęć zrobienia tego, co należy zrobić, to niech będzie.
— To, co należy zrobić, to sprzedać — powtórzył i westchnął ciężko. — Znacznie przeceniasz swoje możliwości.
— Staram się tylko zrobić to, czego moim zdaniem życzyłby sobie twój dziadek.
— Próbując zmienić ten pieprzony dom w straszny film z kanału Hallmark dla własnej rozrywki?
Serio?
— Wal się, Levi. — Miałam wrażenie, że z moich uszu wydobywa się para. Nie chciałam być taka ostra, ale sam mnie do tego doprowadził.
Naszą zaciekłą wymianę zdań przerwała Fern.
— Z całym szacunkiem w ostatnich latach spędziłam z Thatcherem więcej czasu niż wy oboje łącznie. I mogę wam powiedzieć, że na pewno nie życzyłby sobie, żebyście się kłócili!
Levi i ja spojrzeliśmy po sobie.
Fern podeszła i wymierzyła w niego palec wskazujący.
— A teraz posłuchaj mnie, wielki chłopczyku. Nie obchodzi mnie, co według ciebie należy tutaj zrobić. Twój dziadek na pewno nie chciałby wyrzucić na bruk twojego bratanka. I mnie, skoro o tym mowa. Więc dopóki będziemy chcieli tu mieszkać, nie masz prawa sprzedawać zajazdu.
— Bardzo się cieszę, że możemy porozmawiać jak dorośli o tym miejscu — powiedział, mierząc mnie gniewnym spojrzeniem, po czym odwrócił się z powrotem do Fern. — Nie jestem pewien, czy ty masz tu coś do powiedzenia, Fern. Ale staram się zrobić to, co należy, dla mojego bratanka, sprzedając to miejsce. Nie muszę ci się z tego tłumaczyć. Wiem, że z przyjemnością zostałabyś tutaj za ten minimalny czynsz, który płacisz, ale muszę myśleć perspektywicznie, a nie o czyichkolwiek egoistycznych potrzebach.
Fern tupnęła.
— Perspektywicznie wygląda to tak, że obetnę ci jaja, jeśli sprzedasz to miejsce z mieszkającą tu twoją rodziną lub mną. Koniec tematu!
Levi podniósł głos.
— I tak nie mogę sprzedać bez jej zgody. Oboje mamy związane ręce, jeśli nie dojdziemy do porozumienia w kwestii losu tego zajazdu. Dlatego staram się wbić jej trochę rozsądku do głowy, żeby zobaczyła, co trzeba zrobić.
Wyprostowałam się i wypięłam klatkę piersiową.
— Cóż, ja z kolei staram się pokazać ci, że utrzymanie tego zajazdu jako lokalnej atrakcji jest możliwe do zrobienia. Z czasem zarobimy więcej na wynajmie, a jednocześnie zachowamy ważny element historii Beaufort.
— Jasne. I co jeszcze? Ćwicz dalej tę niedorzeczną gadkę reklamową. — Przewrócił oczami.
Czekała mnie długa walka, ale i tak byłam gotowa ją podjąć. Musiałam się zastanowić, czy naprawdę mam dobrze poukładane w głowie, że chcę się za to zabrać, ale coś w środku podpowiadało mi, że warto to zrobić. Muszę tylko uporać się z tym uparciuchem.
Zagniewany Levi wyszedł na podwórko pograć z Alexem, a Fern zwróciła się do mnie.
— Ten facet jest równie uparty jak jego dziadek. Ale przy tym tak samo seksowny jak diabli.
Nie zamierzałam tego komentować.
Po południu zadzwonił telefon. Gdy udało mi się go znaleźć, trochę pożałowałam, że go w ogóle szukałam. Ajuż myślałam, że ten dzień nie może być gorszy.
Westchnęłam głęboko i zamknęłam oczy na parę sekund, żeby wziąć uspokajający oddech. Niewiele mi to pomogło, ale i tak przeciągnęłam ikonę słuchawki po ekranie i powiedziałam swoim najradośniejszym głosem:
— Cześć, Tanner.
— Zmądrzałaś już i wyjechałaś z Beaufort?
Przewróciłam oczami i poprawiłam torbę z zakupami w drugiej dłoni, żeby poszukać w torebce kluczyków do samochodu.
— Jesteśmy tu z Alexem bardzo szczęśliwi.
To stwierdzenie było tylko częściowo prawdą. Alex się chyba zadomowił, ale ostatnie kilka dni pełne sprzeczek z Levim sprawiły, że zaczęłam poważnie rozważać spakowanie wszystkich swoich rzeczy i powrót do Nowego Jorku. Wcisnęłam przycisk na breloczku, żeby otworzyć bagażnik auta.
— Jak mój syn może być szczęśliwy, gdy matka wywiozła go tysiące mil stąd? Chłopiec potrzebuje być w pobliżu ojca.
Wrzuciłam zakupy do bagażnika i zamknęłam pokrywę.
— Tak naprawdę, Tanner, chłopiec potrzebuje nie tego, by być wpobliżu ojca, tylko by spędzać z nim czas.
— A jak mam to zrobić, skoro mieszkacie tak daleko, aż w Beaufort?
Westchnęłam. W Nowym Jorku Tanner mieszkał kilka mil od nas, ale w ostatnim roku spotkał się z synem w sumie może sześć razy. Odległość nie miała nic wspólnego z tym, że nie miał zbyt bliskiej relacji z Alexem.
— Jestem zajęta obowiązkami domowymi, Tanner. Dzwonisz, żeby znowu się o to pokłócić, czy masz jakiś inny powód?
Mój były chrząknął.
— Muszę cię prosić, żebyś wstrzymała się z realizacją tego czeku, który ci dałem.
Zmarszczyłam czoło.
— To był jakiś nowy? Ostatni, jaki pamiętam, dałeś mi przed moim wyjazdem, prawie dwa tygodnie temu.
— Tak, chodzi o ten.
— Zrealizowałam go parę dni temu.
— Cóż… zostanie odrzucony.
Zamknęłam oczy. Opłaciłam tym czekiem obóz futbolowy Alexa oraz rachunek za telefon i parę innych rzeczy.
— Dlaczego tym razem?
— Trochę cienko u mnie z kasą w tym miesiącu.
Przez ostatnie kilka lat nauczyłam się tłumaczyć język, który ochrzciłam Mową Tannera. Założę się, że gdybym wpisała w tłumacza Google frazę „trochę cienko u mnie z kasą w tym miesiącu”, wyskoczyłby wynik: „przegrałem spory zakład”. Niestety po kontuzji Tanner nie mógł już zarabiać na życie sportem i zaczął realizować potrzebę uczestniczenia w grze poprzez obstawianie meczy. Początkowo był to tylko futbol, ale z czasem rozszerzyło się to na większość sportów.
Westchnęłam.
— To była tylko połowa tego, co powinieneś mi przekazać, Tanner. W tym tygodniu miałeś mi przesłać drugą połowę, a tymczasem mówisz, że nie mam nawet tej pierwszej?
— Ale w czym problem? Masz przecież mnóstwo kasy po tym, jak zgarnęłaś moją połowę zajazdu.
Thatcher nigdy nie powiedział tego na głos, ale jestem przekonana, że zapisał połowę posiadłości Alexowi właśnie dlatego, że wiedział o nałogu hazardowym Tannera.
— Po pierwsze zajazd w tej chwili nie zarabia nawet na siebie. A po drugie, nawet gdyby zarabiał, byłyby to pieniądze Alexa, nie moje.
— Dlaczego nie sprzedasz tego cholerstwa?
Zwinęłam dłonie w pięści.
— Ugh. Teraz brzmisz jak twój brat.
— Zawsze jest ten pierwszy raz. Sugerujesz, że jest coś, co do czego się zgadzamy?
Potrząsnęłam głową z frustracji.
— Muszę kończyć. Masz jeszcze coś do omówienia?
— Nie, zadzwonię do Alexa za parę dni.
Już ci wierzę.
— Jak chcesz. — Nie zaprzątałam sobie głowy pożegnaniem, tylko po prostu się rozłączyłam. Szczerze powiedziawszy, miał szczęście, że nie zrobiłam tego w chwili, gdy powiedział o tym nieważnym czeku.
Jechałam do domu z gigantycznym napięciem w karku, mamrocząc pod nosem litanię przekleństw pod adresem młodych Millerów. Co jak co, ale dzisiaj należał mi się popołudniowy kieliszek wina. A ponieważ Alex miał wrócić dopiero później, dokładnie tak postanowiłam zrobić — usiąść na kanapie, oprzeć nogi na stoliku kawowym i pozwolić, by wino mnie rozluźniło. Taki miałam plan.
Przynajmniej do momentu, gdy weszłam przez drzwi wejściowe i wylądowałam na tyłku, bo poślizgnęłam się… na zalanej podłodze.
— Co jest, do licha?
— Nie stój tak! — wrzasnęłam. — Znajdź mi kolejne wiadro!
Levi zniknął z powrotem w drzwiach frontowych. Dziesięć sekund później przybiegł z koszem na śmieci. Potrząsnęłam głową.
— Naprawdę? Nie mogłeś znaleźć niczego innego?
Łapałam wodę cieknącą z sufitu do kasku futbolowego Alexa. Był to trzeci przeciek w ciągu trzydziestu minut od mojego powrotu do domu. Zaczęłam się obawiać, że cały sufit zwali mi się na głowę. Ponieważ kask był niemal pełny, odsunęłam go na bok, a Levi podłożył kosz.
Rozejrzał się po pomieszczeniu, oglądając katastrofę, z jaką się mierzyłam.
— Co tu się, do diabła, stało?
— Nie mam pojęcia. Weszłam do środka i poślizgnęłam się na wodzie. Sufit przeciekał w dwóch miejscach. Gdy w końcu zaczęło się uspokajać, a ja kończyłam wycieranie podłogi mopem, pojawił się trzeci przeciek.
— I najlepszą rzeczą, jaką znalazłaś do łapania wody, był kask futbolowy?
— Po prostu leżał najbliżej!
Levi wskazał kciukiem na zewnątrz.
— Mamy tam sześć pustych kubłów.
Ten dzień naprawdę mnie rozwalił. Tak długo stopniowo podważał moje opanowanie, aż w końcu nie wytrzymałam. Wstałam i zmierzyłam Leviego gniewnym wzrokiem. Wyraz mojej twarzy chyba go ostrzegł, że wybuchnę, bo rozsądnie wycofał się o krok.
Ale ja podeszłam do niego i wbiłam mu palec w tors.
— Staram. — Dziab.
— Się. — Dziab.
— Najlepiej. — Dziab.
— Jak. — Dziab.
— Potrafię. — Dziab.
Levi uniósł dłonie.
— Okej, okej. Uspokój się.
— Uspokój się? Każesz mi się uspokoić??
Ten niemal dwumetrowy i umięśniony mężczyzna wyglądał na nieco przestraszonego.
— Po prostu… weź parę głębokich oddechów. Wszystko będzie dobrze.
Warknęłam na niego. Dosłownie warknęłam.
Levi zrobił wielkie oczy.
Czując, że za chwilę eksploduję, zrobiłam to, co zawsze — chociaż zazwyczaj moje oddechowe techniki uspokajania się były zarezerwowane dla drugiego z braci Millerów. Zamknęłam oczy i wzięłam kilka głębokich wdechów przez nos, które wypuściłam przez usta. Gdy to nie pomogło, uznałam, że potrzebuję znacznie silniejszego remedium.
Tupiąc, podeszłam do lodówki i szarpnęłam drzwi. W środku ukrywała się niemal pełna półtoralitrowa butelka białego wina. Odkorkowałam ją zębami, wyplułam korek i napiłam się prosto z niej.
Levi nie drgnął, gdy mierzyłam go gniewnym wzrokiem w trakcie picia.
Gdy w końcu przestałam, żeby zaczerpnąć tchu, uniósł brew.
— Zły dzień?
Przechyliłam głowę.
— Co ty nie powiesz?
Wskazał sufit.
— Pójdę na górę zobaczyć, co się stało z rurami i zakręcę wodę w całym zajeździe. Masz tu wszystko pod kontrolą?
Pomachałam butelką jak stuknięta.
— A wyglądam, jakbym miała?
Zobaczyłam cień uśmiechu w kąciku jego ust, chociaż dołożył wszelkich starań, żeby go ukryć, i zniknął Bóg wie gdzie, a ja dalej pociągałam z butelki, przyglądając się wodzie kapiącej do wiader i koszy.
Dziesięć minut później zadzwonił telefon. Odbieranie go było ostatnią rzeczą, na jaką miałam ochotę, ale ponieważ był to miejscowy numer, a Alex przebywał poza domem, nie miałam wyboru.
— Halo?
— Witam. Mam przyjemność z panią Sullivan?
— Tak.
— Z tej strony Jeremy Brickson. Prowadzę obóz futbolowy, na który w zeszłym tygodniu zapisała pani swojego syna, Alexa. Poznaliśmy się podczas wypełniania dokumentów.
Świetnie. Po prostu świetnie. Wiedziałam, do czego to zmierza. Jeśli już leje, to na całego — i to z sufitu, jak widać.
— Tak, jasne. Witam.
— Naprawdę przykro mi, że zawracam pani głowę. Chodzi o czek, który dała nam pani na pokrycie kosztu obozu… Cóż, został odrzucony.
Zamknęłam oczy.
— Tak, sama dowiedziałam się o tym kilka minut temu. Naprawdę mi przykro. Zamierzałam do pana zadzwonić, żeby przeprosić i spytać, czy mogę go podmienić albo czy byłaby taka możliwość, żebyście spróbowali zrealizować go ponownie, ale coś mnie rozproszyło.
— Możemy spróbować jeszcze raz. Nie ma problemu. Pomyślałem jednak, że dam pani znać, że mamy program dla dzieci, których nie stać na obóz, gdyby to mogło jakoś pani pomóc. Wiem, że niedawno się pani przeprowadziła i w ogóle.
Gniew sprzed paru minut przerodził się w coś zupełnie innego. Dlaczego ten facet musiał być taki miły? Dlaczego nie mógł być dupkiem jak Tanner i Levi? Z tym dałabym sobie radę. Ale jego uprzejmość doprowadziła mnie do kolejnego poziomu załamania. Poczułam słony smak w ustach i olbrzymią gulę w gardle.
Przełknęłam ją z trudem i odparłam:
— Nie, nie trzeba. Dziękuję za propozycję, ale nie potrzebuję pomocy. Ja tylko… miałam przelać pieniądze z jednego konta na drugie, lecz tego nie zrobiłam. To wszystko.
— Okej. W takim razie zawiesimy realizację tego czeku na kilka dni, żeby miała pani możliwość zrobienia tego, co musi pani zrobić. Przepraszam za kłopot.
Dałam mu czek bez pokrycia, a on mnie przepraszał. Z całą pewnością nie byłam już w Nowym Jorku.
— Dziękuję. Pokryję wszelkie opłaty za odrzucony czek, jakie musieliście ponieść.
— Nie trzeba. Jest w porządku. Proszę o siebie dbać, pani Sullivan. Nie możemy się doczekać zobaczenia Alexa w akcji. Krążą plotki, że ma rękę Millera.
Uśmiechnęłam się gorzko.
— Tak, to całkiem możliwe.
— Do widzenia.
Rozłączyłam się w poczuciu całkowitej porażki. Nie miałam nawet sił, by otrzeć łzy, które zaczęły płynąć. Pozwoliłam, by po prostu kapały z policzków na mokrą podłogę.
— Wszystko okej?
Cholera. Od jak dawna Levi tam stał?
Otarłam twarz.
— Tak.
— Nie brzmisz, jakby było. Brzmisz raczej, jakbyś miała jakieś kłopoty finansowe.
— Nie mam. To zwykłe zamieszanie.
— No jasne.
Wiesz co? Pieprzę to! Chce wkładać nos w nie swoje sprawy? Niech będzie. W takim razie powiem mu prawdę.
Wyprostowałam się i odciągnęłam ramiona do tyłu.
— Jeśli musisz wiedzieć, twój brat wystawił czek bez pokrycia, który spowodował całą lawinę konsekwencji. Od jakichś czterech miesięcy zalega z nędznymi alimentami, jakie powinien mi płacić, a teraz zapłacił połowę, ale nieważnym czekiem. Znowu. Dowiedziałam się, że czek jest bez pokrycia, gdy użyłam go do zapłaty za obóz futbolowy Alexa.
Levi spojrzał na mnie, jakby nie był pewien, czy mówię prawdę. Pociągnęłam więc kolejny solidny łyk wina i postanowiłam kontynuować.
— A ponieważ najwyraźniej chcesz wiedzieć wszystko, może cofniemy się i zaczniemy od początku? Po pierwsze, to nie ja rzuciłam Tannera, jak zdajesz się sądzić. To on odszedł ode mnie po tym, jak drugi raz przyłapałam go na zdradzie. A skoro już mowa o twoim cudownym braciszku, ma poważny problem z hazardem i w ciągu ostatnich kilku lat spotkał się z synem tylko kilka razy. A jeśli chodzi o Thatchera… Jesteś taki podejrzliwy co do moich motywacji, dla których utrzymywałam z nim kontakt? Cóż, prawda jest taka, że zbliżyliśmy się z powodu Tannera. Wiele razy przy różnych okazjach próbowaliśmy interweniować i załatwić mu pomoc w wyjściu z nałogu.
Pociągnęłam kolejny łyk i poczułam lekkie zawroty głowy.
— Jeśli nie wierzysz w to, co mówię, przypuszczalnie możesz to zweryfikować u Fern — dodałam, wskazując butelką tył domu, gdzie mieszkała starsza pani. — Bo jestem prawie pewna, że pieprzyła się z Thatcherem i nie była tylko jego przyjaciółką.
Levi mrugnął kilka razy. Otworzył usta i je zamknął. Potem znowu je otworzył. I znowu je zamknął. Przez chwilę patrzał w podłogę, po czym powoli podszedł do mnie i wyciągnął dłoń. Nie byłam pewna, o co prosi, dopóki nie wskazał wzrokiem butelki.
Zawahałam się, ale podałam mu ją.
Za jednym razem opróżnił niemal ćwierć jej zawartości. Gdy skończył, wydał z siebie głośne aaach i oddał mi butelkę.
— Mówisz, że dziadek i Fern, co?
Uśmiechnęłam się smutno.
— Raczej na pewno tak.
— Dobrze dla dziadka — powiedział, przytakując.
Milczeliśmy przez dłuższą chwilę, popijając z butelki, którą sobie przekazywaliśmy. W końcu Levi przerwał ciszę.
— Tanner sugerował, że odeszłaś od niego, bo nie miał już szans zostać gwiazdą futbolu.
— Domyśliłam się. Sądzę, że rozsiał w twojej rodzinie mnóstwo nieprawdziwych informacji. A ja nigdy mu niczego takiego nie powiedziałam, bo na moich sprzeczkach z nim cierpiał wyłącznie Alex. Twój brat mocno się zmienił po kontuzji. Jakby bez futbolu zupełnie nie wiedział, kim jest. Wy obaj i wasz ojciec macie sport we krwi. Starałam się go więc z całych sił zrozumieć, nawet gdy źle mnie traktował. Dlatego darowałam mu za pierwszym razem, gdy przyłapałam go z inną kobietą. Wiedziałam, że cierpi. Ale za drugim razem nie potrafiłam się z tym pogodzić i non stop się kłóciliśmy. W końcu się wyprowadził. — Złapałam spojrzenie Leviego. — Znasz mnie tyle samo czasu, co Tanner, Levi. Naprawdę sądzisz, że jestem taką osobą, która porzuciłaby kogoś dla niej ważnego tylko dlatego, że życie rzuciło nam podkręconą piłkę?
Levi patrzył na zmianę to na moje lewe, to na moje prawe oko, po czym potrząsnął głową i opuścił wzrok.
— Nie.
Wypił jeszcze trochę wina i wyciągnął w moją stronę niemal opróżnioną butelkę. Ale gdy chciałam po nią sięgnąć, wycofał ją. Przełożył butelkę do drugiej ręki i wyciągnął do mnie dłoń.
— Zgoda?
Przytaknęłam i włożyłam dłoń w jego.
Zapadła ciężka cisza w trakcie naszego uścisku. Pomyślałam, że przypuszczalnie przetrawiał to wszystko, co mu właśnie powiedziałam, albo zastanawiał się, w jaki sposób przekonać stojącą naprzeciw niego stukniętą babę do sprzedania tego bajzlu. Ja nie potrafiłam się odezwać, bo zmroziła mnie elektryczność rozchodząca się po przedramieniu z miejsca naszego kontaktu. Prąd był tak silny, że podniosłam wzrok, żeby sprawdzić, czy Levi też to czuje.
On jednak wbijał wzrok w podłogę i zdawał się nieporuszony. Niestety dało mi to okazję do przestudiowania jego twarzy. Zgolił brodę, którą miał kilka dni temu, i teraz na swych męskich policzkach nosił jednodniowy zarost. Naprawdę był niesamowicie atrakcyjny.
O Boże. To przez wino. Na pewno. Muszę wyrzucić zgłowy takie myśli.
Nasze dłonie wciąż były złączone, więc wyrwałam swoją, co skłoniło Leviego do podniesienia wzroku.
— Tak, oczywiście. Zgoda mi pasuje — powiedziałam.
Levi kiwnął głową i znowu opuścił wzrok, wsuwając dłonie do kieszeni dżinsów.
— Okej, dobrze. Hm… może, hm, chciałabyś się przebrać?
— Przebrać?
Podniósł wzrok i zatrzymał się na moich piersiach.
Podążyłam za jego wzrokiem. Odo diabła! Miałam na sobie biały top z cielistym stanikiem. Woda z przecieków przemoczyła obie te części garderoby i różowe sutki niemalże przewiercały się przez mokry materiał. Szybko splotłam ręce na piersiach, żeby się zakryć.
Znowu skrzyżowaliśmy spojrzenia i po raz pierwszy zobaczyłam, że jego oczy płoną czymś innym niż pogardą. Albo byłam szalona, albo to coś innego było dokładnie tym, co ostatnio wymykało mi się przy nim spod kontroli: pożądaniem.
O Boże.
— Wybacz… ehm… ja, ten, zaraz wracam.