Romans po brytyjsku - Penelope Ward, Vi Keeland - ebook + audiobook

Romans po brytyjsku ebook

Ward Penelope, Vi Keeland

4,5

Ebook dostępny jest w abonamencie za dodatkową opłatą ze względów licencyjnych. Uzyskujesz dostęp do książki wyłącznie na czas opłacania subskrypcji.

Zbieraj punkty w Klubie Mola Książkowego i kupuj ebooki, audiobooki oraz książki papierowe do 50% taniej.

Dowiedz się więcej.
Opis

Kiedy jesteś wdową po trzydziestce i samotnie wychowujesz ośmioletniego syna, musisz temu zadaniu podporządkować wszystkie plany, aspiracje i marzenia. Już podołanie codziennym obowiązkom staje się sporym wyzwaniem. Kolejny mężczyzna w życiu? Cóż... oni raczej nie są zainteresowani związkiem z kobietą z dzieckiem. Dlatego samotna matka nie powinna mieć większych nadziei na znalezienie odpowiedniego i odpowiedzialnego faceta, z którym stworzy szczęśliwą rodzinę, prawda?

Bridget Valentine doskonale zdaje sobie z tego sprawę i choć wpadli sobie w oko z Simonem Hogiem, młodym i wyluzowanym lekarzem, postanawia trzymać go na dystans. Zwłaszcza że wymiana ich pierwszych spojrzeń nastąpiła w niecodziennych okolicznościach: przy usuwaniu haczyka wędkarskiego z pośladka kobiety. Zaraz potem okazało się, że przystojny doktor będzie przez kilka miesięcy jej współlokatorem. Ich zamieszkanie pod jednym dachem sprzyja poznawaniu się, żartom i... wspólnemu czytaniu książek. Napięcie wzrasta, uczucia nabierają głębi. Tyle tylko że Simon na pewno nie jest odpowiednim mężczyzną dla Bridget...

Ta pogodna i pełna humoru opowieść szybko nabiera rozpędu. Opowiada o fascynacji, pożądaniu, ale i o odpowiedzialności za swoje decyzje i za uczucia innych osób. Bridget do niedawna nie była gotowa na nową relację, ale Simon jej się bardzo podoba. On natomiast zdaje sobie sprawę, że nie może sobie pozwolić na dłuższy związek, ale kobieta fascynuje go coraz mocniej. Jest jeszcze syn Bridget, który z radością zaakceptował i bardzo polubił "wujka". Czy można w takim chaosie znaleźć właściwe rozwiązanie, które nikogo nie zrani?

On na pewno nie jest dla niej odpowiednim facetem. Prawda?

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
czytnikach certyfikowanych
przez Legimi
czytnikach Kindle™
(dla wybranych pakietów)

Liczba stron: 320

Oceny
4,5 (306 ocen)
212
57
25
10
2
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.
Sortuj według:
Justyna_Kolasa

Nie oderwiesz się od lektury

sprośne gadki, wzruszenie i tajemnica❤️
20
melchoria

Nie oderwiesz się od lektury

Lekko, przyjemnie, sporo humoru. Polecam.
20
Madelline87

Nie oderwiesz się od lektury

Super wciągająca lekka historia i zabarwieniu erotycznym.
20
MonikaRuc

Nie oderwiesz się od lektury

Bardzo ładna, polecam
10
gosiabiela

Nie oderwiesz się od lektury

Bardzo dobra pozycja polecam do przeczytania
10

Popularność




Penelope Ward, Vi Keeland

Romans po brytyjsku

Tytuł oryginału: British Bedmate

Tłumaczenie: Marcin Machnik

ISBN: 978-83-283-4754-0

Copyright © 2017. Dear Bridget, I Want You by Penelope Ward and Vi Keeland

All rights reserved. No part of this book may be reproduced or transmitted in any form or by any means, electronic or mechanical, including photocopying, recording or by any information storage retrieval system, without permission from the Publisher.

Polish edition copyright © 2019 by Helion SA. All rights reserved.

Wszelkie prawa zastrzeżone. Nieautoryzowane rozpowszechnianie całości lub fragmentu niniej­szej publikacji w jakiejkolwiek postaci jest zabronione. Wykonywanie kopii metodą kserograficz­ną, fotograficzną, a także kopiowanie książki na nośniku filmowym, magnetycznym lub innym powoduje naruszenie praw autorskich niniejszej publikacji.

Wszystkie znaki występujące w tekście są zastrzeżonymi znakami firmowymi bądź towarowymi ich właścicieli.

Autor oraz Helion SA dołożyli wszelkich starań, by zawarte w tej książce informacje były kompletne i rzetelne. Nie biorą jednak żadnej odpowiedzialności ani za ich wykorzystanie, ani za związane z tym ewentualne naruszenie praw patentowych lub autorskich. Autor oraz Helion SA nie ponoszą również żadnej odpowiedzialności za ewentualne szkody wynikłe z wykorzystania informacji zawartych w książce.

Materiały graficzne na okładce zostały wykorzystane za zgodą Shutterstock Images LLC.

HELION SA ul. Kościuszki 1c, 44-100 Gliwice tel. 32 231 22 19, 32 230 98 63 e-mail: [email protected] WWW: http://editio.pl (księgarnia internetowa, katalog książek)

Poleć książkęKup w wersji papierowejOceń książkę
Księgarnia internetowaLubię to! » nasza społeczność

Rozdział1.

Bridget

Wtorek. Tak głosiły moje majtki, mimo że mieliśmy piątek. Wzdłuż całego tyłka, wielkimi i grubymi literami. Kilka miesięcy temu, gdy odwiedzałam matkę na Florydzie, linie lotnicze zgubiły mój bagaż i kupiłam paczkę tanich majtek w sieci Target. Oczywiście nie zauważyłam wtedy żadnego nadruku. A gdy się zorientowałam, nie uśmiechało mi się wyrzucenie siedmiu par zupełnie dobrych majtek. Poza tym, ile to już czasu nikt nie oglądał mojej bielizny? Dwa lata?

Do pokoju zabiegowego wróciła pielęgniarka i wzięła moją kartę.

— Proszę sobie usiąść, pani Valentine.

— Ehm. Nie mogę.

— A, przepraszam. — Uśmiechnęła się. — No jasne. Pamięta pani, kiedy ostatni raz dostała pani szczepionkę przeciwtężcową?

— Jestem pielęgniarką w Memorial, więc dostaję je regularnie. Chyba w zeszłym roku.

— Okej. To dobrze. A ciąża? Jakieś szanse na bycie w ciąży?

— Absolutnie żadnych.

Nawet ta sześćdziesięcioletnia pielęgniarka spojrzała na mnie ze współczuciem.

— Posucha, co?

— Można tak powiedzieć.

— W takim razie ma pani szczęście. Na dyżurze jest dziś doktor Hogue.

— Doktor Hogue?

— To nasz rezydent. Młodziutki i do tego niezłe ciacho. — Puściła mi oczko.

Pięknie. Po prostu pięknie. Mało tego, że doświadczę poniżenia przed pierwszym facetem od lat, który zobaczy mój tyłek, to jeszcze będzie to młody, przystojny lekarz.

— Nie ma przypadkiem nikogo innego? Jakaś lekarka albo starszy lekarz?

Pielęgniarka wstała i zamknęła kartę, którą wypisywała.

— Bez obaw, złotko. Jesteś w dobrych rękach. Doktor Hogue z pewnością widział już niejeden tyłek.

Zabijciemnie.

Gdy kilka minut później, czekając na rezydenta, próbowałam zignorować ból i zająć swą uwagę przeglądaniem telefonu, nagle otwarły się drzwi.

Odwróciłam się i zamarłam.

Serio? To nie może być lekarz. W Memorial nigdy nie widziałam lekarza, który by tak wyglądał.

— Podobno chce mi pani pokazać swój zadek, mimo że nie miałem nawet okazji zaprosić pani na kolację?

Mój zadek? Oczywiście młody, przystojny pan doktor musi mieć równie pociągający akcent. Czy on jest… Brytyjczykiem? Ściągnęłam ciaśniej kitel, który miałam na sobie.

— Proszę się przyznać, że to żart. Nie jest pan lekarzem. Ile pan w ogóle ma lat? Dwadzieścia dwa?

Nie wydał się ani odrobinę urażony moim komentarzem. Nachylił się nad biurkiem i splótł ręce na klatce piersiowej.

— Dwadzieścia dziewięć. Chce pani zobaczyć moje prawo jazdy? — spytał i uśmiechnął się. OBoże. Do tego piękne białe zęby. Tobyłodoprzewidzenia. Ten facet jest w każdym calu cudowny. Wysoki, naprawdę wysoki — przynajmniej metr dziewięćdziesiąt — szerokie ramiona, muskularne ręce, jasnoniebieskie oczy, wyrzeźbiona szczęka i blond włosy, które wyglądają, jakby właśnie uprawiał seks. O Jezu… pan doktor ma fryzurę jak po seksie. Nie ma mowy, żebym pokazała mu tyłek.

— Chcę innego lekarza.

Zerknął na moją kartę.

— Nie ma mowy, pani V. Jest trzecia. Trafiła pani akurat na zmianę, więc jestem do wyboru albo ja, albo woźny ze starymi zardzewiałymi kombinerkami, który być może mógłby pani pomóc. No dalej. Po co ten wstyd? Tylko spojrzę, dobrze?

Ech. Albo doktor Wyśniony, albo oddział ratunkowy na drugim końcu miasta, w którym pracuję. A przecież nie przeżyję, jeśli pojawię się z czymś takim w Memorial. Przewróciłam oczami i westchnęłam.

— No dobrze.

Kierując się pragnieniem, by jak najszybciej skończyć tę poniżającą sytuację i się stąd wydostać, odwróciłam się i pochyliłam nad łóżkiem do badań. Sięgnęłam dłonią do tyłu i odsłoniłam lewy pośladek. Tę stronę majtek wcisnęłam wcześniej między pośladki, żeby materiał nie zaczepił się o haczyk.

Doktor Śliczny milczał przez długą chwilę, a gdy w końcu przemówił, usłyszałam w jego głosie rozbawienie.

— Ma je pani na sobie od trzech dni?

— Co? — odwróciłam się do niego. Prawą dłonią pocierał zarost, a lewą trzymał się za łokieć.

— Figi. Mamy piątek. Na nich jest wtorek. Zastanawiałem się, czy nosi je pani od trzech dni, czy po prostu mylą się pani dni tygodnia.

Naprawdę powinnam była zostawić sobie ten haczyk w tyłku.

— Kupiłam je, gdy linie lotnicze zgubiły mój bagaż. Nie wiedziałam, że mają nadruk. Wie pan co? Zostawię sobie ten haczyk. — Opuściłam kitel i wstałam.

Doktor Hogue uniósł ręce w geście kapitulacji. Po raz pierwszy wydał mi się szczery.

— Przepraszam. Nie powinienem tego komentować. To było niestosowne.

— Ma pan rację. Było.

— Wystarczająco kiepskie jest to, że… — Błysnął uśmiechem. — Że została pani złapana na haczyk. Nie powinienem jeszcze sobie z pani stroić żartów.

— Jest pan dupkiem, wie pan o tym?

— Wolę być dupkiem, niż mieć w tyłku haczyk wędkarski.

— Bardzo dojrzałe. Mówił pan, że ile ma lat? Dziewięć czy dwadzieścia dziewięć?

Wdaliśmy się w minipojedynek na spojrzenia, aż w końcu wybuchnęłam śmiechem z niedorzeczności tej sytuacji. Doktor Wyśniony dołączył, a gdy skończyliśmy się śmiać, znowu zapanowała poważna atmosfera.

— Może się pani po prostu odwróci i pozwoli mi przyjrzeć się lepiej? Nie będę się śmiać. — Wyciągnął trzy palce. — Słowo harcerza. Co to za haczyk? Okrągły? Treble? Aberdeen?

— Nie mam pojęcia. — Odwróciłam się z powrotem w stronę łóżka do badań, przyjęłam tę straszną wypiętą pozycję i odchyliłam kitel. — Niespecjalnie znam się na wędkowaniu.

— Naprawdę?

— Czy rodzaj haczyka ma jakieś znaczenie? Mogłabym się dowiedzieć, jeśli to konieczne.

Usłyszałam klaśnięcie zakładanych rękawiczek lateksowych i poczułam na pośladku dużą dłoń doktora Hogue’a.

— Wszedł dość głęboko. Nie wiem, czy ma znaczenie, jaki to rodzaj. Wygląda na to, że i tak będę musiał wykonać nacięcie, żeby go wydostać. Jak w ogóle doszło do tego, że wbił się tak głęboko?

— To się stało na łodzi wiosłowej w Narragansett. Chciałam nauczyć syna zarzucać wędkę. — Doktor Hogue ścisnął skórę wokół miejsca zakotwiczenia haczyka. — Ałć.

— Przepraszam. Ale czy nauczyciele nie powinni czasem posiadać wiedzy z przedmiotu, którego uczą?

— Proszę się lepiej zająć haczykiem.

— Będę musiał najpierw znieczulić, żeby dokonać nacięcia.

— Nie może go pan po prostu wyszarpnąć?

— Nie. Wszedł głębiej w pani zadek niż samą końcówką, a wygląda na to, że jest dość długi.

Boże, moje ciało przez dwa lata było zimne jak lód — ani śladu ciepła, nawet gdy brałam sprawę w swoje ręce. I postanowiło obudzić się do życia właśniewtejchwili. W chwili, gdy pochylałam się nad stołem i rozmawiałam o końcówce zagłębiającej się w mój tyłek z lekarzem-żartownisiem, który mógłby być modelem. Idealnewyczucieczasu,Bridget. Po raz pierwszy ucieszyłam się, że jestem w pozycji, w której nie może zobaczyć, że się zarumieniłam. Poczułam, że odchodzi, po czym ciepło jego ciała powróciło.

— Proszę się przygotować na krótkie ukłucie.

— Ałć! — Ból skończył się w chwili, gdy to wykrzyknęłam.

— Dobrze, to powinno znieczulić panią miejscowo i umożliwić wyciągnięcie haczyka bez większego bólu.

Zapadła cisza na kilka chwili, a potem znowu poczułam na tyłku jego dłonie.

Och.

Jego głos był tym razem niższy i głębszy.

— Proszę się rozluźnić. Oddychać spokojnie. Wszystko będzie dobrze.

Brzmiał niemal… uwodzicielsko. Poczułam napinające się mięśnie ud. Boże, czy ja naprawdę podniecam się w trakcie usuwania z tyłka haczyka wędkarskiego? Odpowiedź była twierdząca. Owszem, tak.

— Poczuje pani nieznaczny nacisk.

Nie potrafiłam nad sobą zapanować. Umysł bezwiednie podsuwał wyobrażenia o tym, jak by to było, gdyby pan doktor podszedł do mnie od tyłu z niespodzianką i zaoferował znacznie większy nacisk niż ten, na jaki się przygotowałam.

Wyrzućzgłowyterynsztokowemyśli,Bridget!

— O, teraz — powiedział.

Poczułam rozciąganie skóry na pośladku i nieznaczne szarpnięcie.

— Udało się — stwierdził. — Założę jeszcze opatrunek. Proszę się nie ruszać.

Nie był to ani w połowie taki ból, jaki sobie wyobrażałam.

— Cóż, pani V., wygląda na to, że została pani oficjalnie odhaczona. Dosłownie i w przenośni.

Gdy się odwróciłam, trzymał w dłoni haczyk.

— To podwójny haczyk, tak na marginesie — dodał.

— Dobrze wiedzieć.

— Chce go pani z jakiegoś powodu zatrzymać? Jako pamiątkę?

— Nie, dziękuję.

— Okej. — Doktor Hogue odłożył haczyk na tackę, ściągnął rękawiczki i wrzucił je do kosza z napisem „skażone”.

Wyciągnął coś z kieszeni i zaczął pisać na kartce.

— Co to takiego?

— Bez obaw. To nie mój numer telefonu, tylko recepta na krem z antybiotykiem na wypadek, gdyby był potrzebny. Zostawiam ją tu na biurku. Proszę się ubrać i może pani iść.

Zamilknął na chwilę, po czym dodał:

— Proszę o siebie dbać. Uważać na tył. Czy raczej tyłek.

— Chwileczkę — wypaliłam bez namysłu.

Zatrzymał się i odwrócił do mnie.

— Tak?

Kosmyk blond włosów opadł mu na oczy. Był taki przystojny.

Chrząknęłam.

— Przepraszam, jeśli byłam…

— Cierniem w tyłku?

Zarumieniłam się.

— Tak.

— Nie ma sprawy. — Puścił mi oczko.

I po tym geście doktor Wyśniony wyszedł. Na moje nieszczęście bolesność pośladka została wyparta przez mrowienie waginy.

Rozdział2.

Bridget

Trzymiesiącepóźniej.

Telefon zadzwonił, gdy przygotowywałam się do wyjścia na pierwszy z trzech z rzędu dwunastogodzinnych dyżurów.

— Słucham?

— Bridge?

— Cześć, Calliope.

— Chciałam ci tylko przekazać, że dałam Simonowi klucz do twojego mieszkania. Może tak być?

— Jasne. Jest puste i gotowe do wprowadzenia się. Ten klucz i tak otwiera osobne wejście, niezależne od całego domu. Brakuje tam jedynie kuchni, więc Simon będzie musiał korzystać z naszej. Powiedziałaś mu o tym, prawda?

— Tak. On się cieszy, że nie musi podpisywać długoterminowej umowy. Zaakceptuje wszystko w zamian za elastyczność. Stwierdził, że zacznie powoli wnosić swoje rzeczy, jeśli nie masz nic przeciwko.

— Absolutnie nie mam. Dzięki, że uprzedziłaś.

— W takim razie widzimy się na następnych zajęciach, Bridge.

Calliope była instruktorką jogi, z którą się zaprzyjaźniłam. Umawiałyśmy się od czasu do czasu poza zajęciami na kawę w Starbucksie w centrum. Przeprowadziła się z Anglii do Rhode Island kilka lat temu, gdy jej mąż dostał stanowisko w amerykańskim oddziale banku, w którym pracował.

Gdy wyznała, że jej najlepszy przyjaciel potrzebuje mieszkania bez konieczności podpisywania rocznej umowy, zaoferowałam wydzielony z mojego domu pokój. Simon prawdopodobnie miał ostatni rok rezydentury i kilka miesięcy przed wyjazdem przeniesiono go do mojego szpitala. Pewnie dlatego nie chciał podpisywać rocznej umowy i potrzebował czegoś w miarę blisko pracy, a z mojej dzielnicy wskakiwało się prosto na autostradę i po dziesięciu minutach było się w Providence.

Mój mąż, Ben, zginął w wypadku kilka lat temu, zostawiając mnie z sześcioletnim wówczas synem Brendanem. Mimo przyzwoitej pensji w szpitalu ostatnio coraz trudniej było mi spłacać hipotekę naszej sporej posiadłości. Otrzymane ubezpieczenie na życie musiałam zostawić na studia dla syna, bo na to nigdy nie udałoby mi się odłożyć, skoro wyzwaniem było nawet opłacenie comiesięcznych rachunków. Nie chciałam się jednak przeprowadzać, żeby Brendan mógł dorastać w domu, który znał od dzieciństwa.

Już od jakiegoś czasu myślałam o wynajęciu pustego pokoju, który przylegał do domu. Gdy więc Calliope wspomniała, że jej przyjaciel, który jest dla niej jak brat, szuka mieszkania, uznałam, że przyda się podreperować nieco domowy budżet. Przynajmniej wiedziałam, że nie jest jakimś psychopatą.

Pod koniec tygodnia zauważyłam w środku pierwsze pudła. Simon najwyraźniej przynosił je w ciągu dnia i zostawiał, ale nasze ścieżki jeszcze się nie skrzyżowały.

Tego dnia Brendan spał u mamy Bena w North Kingstown, pół godziny samochodem ode mnie. Postanowiłam zrobić sobie gorącą kąpiel, żeby wykorzystać okazję i się zrelaksować. W łazience zawsze robiło się zbyt ciepło przy zamkniętych drzwiach, skoro więc syn nocował gdzie indziej, zostawiłam je otwarte.

Mam skłonność do omdleń, gdy zbyt długo siedzę w gorącej wodzie, więc po trzydziestu minutach niechętnie wynurzyłam się z kojących mydlin i owinęłam ciało miękkim ręcznikiem. Oczywiście poczułam nieznaczne mdłości, które pojawiały się zawsze tuż przed utratą przytomności.

Usłyszałam kiedyś, że włożenie głowy między kolana pozwala zapobiec omdleniu, ale na to było już za późno. Ostatnie, co pamiętam, to zsuwający się na podłogę ręcznik.

Nieokreślony czas później zaczęłam mrugać powiekami i otwarłam oczy. Leżałam nago przy wannie. Ucieszyłam się, że nic mi nie jest. Nie było to moje pierwsze rodeo — zwyczajnie byłam na to podatna.

Przypomniałam sobie, że gdy zemdlałam na wyjątkowo dusznych zajęciach jogi, Calliope kazała mi przed wstaniem przyjąć pozycję dziecka. Położyłam więc dłonie na ziemi przed sobą, szeroko rozstawiłam kolana, zetknęłam duże palce nóg i usiadłam na pośladkach. Oddychałam głęboko i starałam się rozluźnić.

— Bridget?

Pod wpływem męskiego głosu zerwałam się tak gwałtownie, że uderzyłam głową w wannę.

— Ałć! — Odwróciłam się, spojrzałam na niego i jęknęłam.

Jasnygwint.Co?

Mrugnęłam powiekami.

CoturobidoktorWyśniony?Czyżbytobyłsen?

Możejeszczesięnieocknęłam?

Zasłaniając piersi, powiedziałam:

— O mój Boże. Co? Co pan tutaj robi?

Sięgnął po mój ręcznik, owinął mnie, a następnie przykląkł, żeby sprawdzić mi głowę pod kątem zranień. Natychmiast wszedł w tryb lekarza.

— Gdzie boli?

Wskazałam miejsce na czole i odparłam:

— Tutaj.

Sutki stwardniały mi pod wpływem bliskości jego ciała.

Potarł wskazane miejsce kciukiem.

— Wygląda na to, że nie ma guza. Chyba pani przeżyje.

Usiedliśmy na podłodze plecami do wanny.

— Co pan tutaj robi? — powtórzyłam.

— Najwyraźniej tu mieszkam.

Olśniło mnie.

— To pan? Simon? Przyjaciel Calliope?

— Tak. Niech mi pani wierzy, że nie miałem pojęcia, że zamieszkam w pani domu. Calliope nazywała panią Bridge, nie Bridget, i ani razu nie podała mi pani nazwiska, więc nie miałem szans poskładać faktów. Jestem w takim samym szoku jak pani.

— To jakim cudem tak szybko mnie pan rozpoznał? Przecież nawet nie widział pan mojej twarzy.

— Leżała pani na ziemi z wypiętym tyłkiem. Wszędzie poznałbym te pośladki.

Poczułam falę bezbrzeżnego zażenowania.

— Och, naprawdę…

— Zadek panią zdradza, kochana pani. — Zaśmiał się. — Drzwi do kibla były otwarte. A ja chciałem się przedstawić i zrobić herbatę. Proszę mi mówić Simon.

— Bridget.

— Bridget, co robiłaś na ziemi?

— Mam skłonność do omdleń, szczególnie gdy zbyt długo siedzę w gorącej wodzie. Przypuszczalnie przez kilka minut byłam nieprzytomna. Gdy się ocknęłam, przyjęłam pozycję, która według Calliope przywróci mi równowagę przed wstaniem na nogi. — Wyobraziłam sobie, jak musiałam wyglądać od tyłu. Przypuszczalnie widział nawet moją dziurkę w tyłku. — O mój Boże. Czuję się upokorzona.

— Nie żebym widział twój tyłek po raz pierwszy.

— Owszem, ale co jeszcze widziałeś? Wszystko stało się tak szybko, gdy się odwróciłam.

— Bridget, wyluzuj. Czyżbyś zapomniała, że ja przez cały dzień oglądam nagie ciała?

— Cóż, ale nie moje… Nigdy więcej.

— Naucz się zamykać drzwi do łazienki, chociaż biorąc pod uwagę twoją skłonność do omdleń, nie jest to zbyt dobry pomysł. — Potrząsnął głową z niedowierzaniem. — Boże, jesteś chodzącą katastrofą, Bridget Valentine. — Wyciągnął do mnie swoją potężną dłoń. — Spróbujmy się podnieść.

Gdy dzięki jego pomocy stanęłam na nogi, poprawiłam ręcznik.

Wskazał kciukiem drzwi.

— Idę zrobić herbatę. Chcesz też?

— Uhm… jasne. Tak, też się napiję.

Zanim wyszedł, zerknął jeszcze na stertę ubrań, które zostawiłam na ziemi przed kąpielą.

— Znowu cię przyłapałem.

— Na czym?

— Na tym, że nie zmieniasz majtek. Jest sobota, a ty ściągnęłaś z siebie środę.

Te cholerne majtki znowu mnie prześladują.

— Nie zwracam na to uwagi, gdy biorę je z szuflady. Założyłam je dziś rano. — Skrzyżowałam ręce na piersiach i stwierdziłam: — Wiesz co? Nie muszę ci się z tego tłumaczyć we własnym domu!

— Wyluzuj, Bridget. Żartuję sobie. Załóż jakieś czyste majtki z jakim dniem zechcesz i przyjdź do kuchni na herbatę.

Dopiero gdy wyszedł, zaczęłam sobie uświadamiać zaistniałą sytuację.

Tenseksownyiboskiblondlekarz,któregoprzezkilkatygodnipowypadkuzhaczykiemwyobrażałamsobiepodczasmasturbacji…jestterazmoimwspółlokatorem.

Simon.

Chyba zeświruję.

Rozdział3.

Simon

Nie muszę się z tobą żenić, co? — powiedziałem, stawiając na blacie kuchennym dwa kubki herbaty.

— Ze mną? Dlaczego miałbyś się ze mną żenić?

— Ja pierdzielę, nie wiem. — Odgarnąłem kosmyk włosów z twarzy i usiadłem. Już od paru tygodni planuję pójść do fryzjera, ale jakoś nigdy się na to nie złożyło. Bridget usiadła naprzeciw mnie. — Myślałem, że to jakaś amerykańska tradycja, czy coś w tym rodzaju. Ostatnie trzy kobiety, które dwukrotnie widziałem nago, zdawały się uważać, że się pobierzemy.

— Oj… biedaczysko. Cóż za koszmarny problem. Kobiety, które przeleciałeś, uznały cię za taki dar niebios, że zapragnęły czegoś więcej.

Zaśmiałem się.

— Nigdy tak tego nie postrzegałem. Myślałem, że po prostu są trochę szurnięte. Ale masz rację. Jestem tak obficie obdarzony… wiesz… w dolnej anatomii, że pewnie dlatego chciały się przy mnie zakotwiczyć.

Skóra Bridget przybrała różowy odcień. Lubię się z nią droczyć. Wygląda na to, że fajnie będzie tu mieszkać.

— Wygłupiam się tylko, wyluzuj, kochana. Uwielbiam patrzeć, jak twoje policzki zmieniają kolor, gdy się zawstydzisz. — Puściłem jej oczko. — Te dolne też.

Potrząsnęła głową.

— Myślę, że musimy ustalić pewne podstawowe reguły.

Pociągnąłem łyk herbaty.

— Okej. Lubię reguły. Bez nich nie byłoby tyle zabawy z łamaniem.

— Mówię serio.

— No dobrze. Podaj mi je. Jakie są reguły mieszkania tu, pani V.?

— Cóż, po pierwsze nie możesz tak mówić.

— Nie mogę? Pracuję nad swoim akcentem, ale sądzę, że trochę potrwa, zanim nauczę się, że śmieci to garbage, a przystrzyc włosy chodzi się do barbera.

Bridget się zaśmiała.

— Nie chodziło mi o to, że masz się pozbyć akcentu. Nie możesz używać brzydkich słów.

Zmarszczyłem brwi.

— Jakich brzydkich słów?

— Powiedziałeś: „ja pierdzielę, nie wiem”. Mówiłeś także o swojej dolnej anatomii i o tym, że widziałeś mój tyłek. To wykluczone.

— Wykluczone? — Uniosłem brew. Ona naprawdę była urocza.

— Wybacz. Mam ośmioletniego syna i przez wiele lat pracowałam na oddziale pediatrycznym, zanim przeniosłam się do oddziału ratunkowego. Siła nawyku.

Zapomniałem, że Calliope wspominała, że Bridget ma syna. Zdecydowanie nie wygląda na tyle dojrzale.

— Ile masz lat?

— Niestosownie jest pytać o to kobietę, wiesz?

Splotłem ramiona na torsie.

— Jeśli dobrze pamiętam, ty spytałaś mnie o wiek trzydzieści sekund po moim wejściu do gabinetu parę miesięcy temu.

— Taką mamy dobrą pamięć, co?

— Owszem. Minęły trzy miesiące, a ja mógłbym rozpoznać twój zadek na policyjnym okazaniu.

Znowu się zarumieniła. Wyraźnie widziałem, że jest wkurzona.

— Wracamy do reguł. „Zadek” też odpada. I żadnych przekleństw, albo będziesz musiał wrzucić ćwierćdolarówkę do słoika przekleństw.

— Do czego?

Wskazała wzrokiem blat kuchenny, gdzie w rogu stały dwa słoiki. Każdy był oklejony taśmą maskującą i podpisany dziecięcym pismem. Ten z etykietą Mama był wypełniony do połowy. W tym z etykietą Brendan leżała tylko jeden samotny miedziak. Bridget westchnęła.

— To był pomysł mojego syna, Brendana. Po raz kolejny porzucił rower na chodniku, chociaż sto razy mu powtarzałam, żeby zostawiał go na naszym podwórku. Rower padł łupem złodziei, a ja powiedziałam, że bez powodu nie kupię mu nowego. Uznałam, że dostanie go na urodziny lub pod choinkę, a do tego czasu wyciągnie odpowiednie wnioski. Ale on okazał się bardzo przedsiębiorczym chłopcem. Dzień czy dwa później opróżniałam zmywarkę i pękniętą szklankę zauważyłam dopiero wtedy, gdy miałam już przecięty palec. Odruchowo wrzasnęłam „kurwa”, a kiedy zatamowałam krwawienie, Brendan rzucił pomysł ze słoikami. Ostatnimi czasy polubił słowo „cholera”, co mocno krytykowałam. Stwierdził, że jeśli mój słoik napełni się pierwszy, kupię mu nowy rower, a jeśli jego słoik napełni się pierwszy, pójdzie do fryzjera.

— Nie podoba ci się jego fryzura?

— Przechodzi tę fazę, w której chce zapuścić długie włosy. Podejrzewam, że usłyszał od jednej z dziewczyn w szkole, że dobrze mu z długimi włosami, i teraz odmawia nawet przycięcia końcówek.

Poruszałem brwiami, przeczesując palcami swoje przydługawe włosy.

— Tak to się zaczyna. Ani się obejrzysz, a będzie miał całą szafkę żeli.

Bridget potrząsnęła głową i napiła się herbaty.

— Cudownie.

— Nie myśl sobie, że nie zauważyłem, że nie odpowiedziałaś mi na pytanie.

— Jakie pytanie?

— Ile masz lat?

— Sądziłam, że ustaliliśmy, iż dżentelmen nie pyta kobiety o wiek.

— O, i w tym tkwi twój pierwszy problem. Nie powinnaś zakładać, że jestem dżentelmenem.

Zaśmiała się.

— Trzydzieści trzy.

— Nie wyglądasz na więcej niż trzydzieści dwa i pół.

— Jezu, dzięki.

Zerknąłem na zegarek. Przyjemnie mi się konwersowało, ale spóźnię się do pracy, jeśli nie wyjdę stąd w ciągu pięciu minut. Dokończyłem herbatę, wstałem i odstawiłem kubek do zlewu.

— Muszę jechać do szpitala. Jakie są pozostałe reguły?

— Och, pomyślmy… — Postukała kilka razy palcem wskazującym w wargę. — Tak na szybko: sprzątaj po sobie w kuchni. Nie zostawiaj naczyń w zlewie. Albo je umyj, albo włóż do zmywarki. I chociaż masz swoją łazienkę, to jeśli skorzystasz z tej przy kuchni, gdy tu będziesz, opuść deskę sedesową po skończeniu.

— Jasne. To wszystko?

— Tak. Na razie. Ale zastrzegam sobie prawo dodania kolejnych reguł.

Opanowałem uśmiech.

— No oczywiście, że tak.

— Masz dwudziestoczterogodzinne dyżury?

Kiwnąłem głową.

— Tak. W tym tygodniu cztery.

— Nie wiem, jak wy to wytrzymujecie.

— Człowiek przywyka do braku snu.

— Tak sądziłam. Zapewne będziemy się teraz dość często widywać. Ja też mam jutro dwunastogodzinny dyżur.

— Szczęściara z ciebie. Przy czym nie chodzi mi o to, że masz dwunastogodzinny dyżur.

Bridget przewróciła oczami.

— Do widzenia, Simonie.

— Śpij dobrze. I staraj się więcej nie mdleć. — Byłem już prawie za drzwiami, gdy przyszła mi do głowy pewna myśl. Odwróciłem się i spytałem: — Mdlejesz z powodu temperatury ciała czy temperatury otoczenia?

— Chyba i jednej, i drugiej. Zazwyczaj temperatura otoczenia doprowadza do podwyższenia temperatury ciała i wtedy to mnie uderza.

— W takim razie zdarzyło ci się zemdleć w trakcie posuwania się?

— Że co?

Szczerze sądziłem, że mnie nie zrozumiała.

— Posuwania… no wiesz… ruchania.

— Wiem, co to znaczy. I chociaż to w ogóle nie twój interes, to nie, nigdy nie zemdlałam w trakcie uprawiania seksu.

Pogrzebałem w kieszeni i wyciągnąłem dolara. Trzymając go w górze, podszedłem do blatu ze słoikami i wrzuciłem banknot do środka.

— Za co to?

— Uznaj to za kredyt. Twoja skóra tak cholernie uroczo się rumieni, gdy używam słowa ruchać, że z całą pewnością jeszcze je powtórzę.

* * *

Dlaczego ja częściej nie odwiedzam swojej najlepszej przyjaciółki? Następnego dnia w trakcie przerwy na lunch poszedłem do studia jogi Calliope, znajdującego się zaledwie kilka przecznic od szpitala, w którym miałem odbyć ostatnią rezydenturę. Kupiłem sobie smoothie po drodze, a gdy dotarłem na miejsce, usiadłem z tyłu sali pełnej wyginających się kobiet w obcisłych spodniach do jogi. Calliope uśmiechnęła się i pokazała, że jeszcze tylko kilka minut, ale ja byłem całkiem zadowolony ze swojego położenia. Postanowiłem, że odpocznę i nacieszę się widokiem.

W myślach oceniałem rzędy tyłków, pociągając truskawkowo-bananowy smoothie z dwoma szotami napoju energetyzującego. Czułem się jak na olimpiadzie, tyle że to było znacznie lepsze niż pływanie synchroniczne. Lubiłem krągłe pośladki. Zacząłem oceniać od prawej w ostatnim rzędzie. Koścista siódemka o miłych kształtach, potem hoża ósemka w różowym dresie i piątka, która zdecydowanie powinna jeść więcej pizzy. Gdy dotarłem do czwartego tyłka w rzędzie, zwiesiłem się na moment ze słomką w ustach. Todopierodorodnadziesiątka. Do licha. Wybrałem niewłaściwy zawód.

Calliope skończyła zajęcia, uderzyła w jakiś głupi gong i podeszła do mnie, ocierając czoło.

— Ale z ciebie świnia, wiesz o tym?

— No co? Przyszedłem odwiedzić najlepszą przyjaciółkę.

— Wyglądałeś jak sędzia na miss tyłka, sądząc po twoim spojrzeniu.

Błysnąłem uśmiechem.

— Numer cztery, purpurowe legginsy Nike. Wygrała. Wręczę jej złoty medal, gdy wyjdzie z szatni.

Calliope szturchnęła mnie w żebra.

— Pomóż mi posprzątać w trakcie rozmowy. Mam następne zajęcia za piętnaście minut i muszę pozbierać wszystkie klocki do jogi.

Zebrałem w sumie trzy śmieszne polietylenowe bloczki i żonglowałem nimi, gdy ona sprzątała resztę.

— Czemu zawdzięczam tę przyjemność?

— Opowiedz mi o tej kobiecie, Bridget, u której mieszkam.

Uniosła dłonie.

— O, nie. Nie możesz zrobić tego Bridget.

— Czego?

— Pamiętasz, co się stało z Suzie McInerney, gdy mieliśmy po piętnaście lat? Nie mam tu jeszcze zbyt wielu przyjaciół. Lubię Bridget. Nie możesz mieszać jej w głowie.

SuzieMcInerney. Tego nazwiska nie słyszałem od naprawdę długiego czasu. Suzie była naszą wspólną przyjaciółką przed incydentem. Rok starsza od nas, miała najfantastyczniejsze cycki, jakie w życiu widziałem. Jednej nocy, gdy siedzieliśmy w trójkę w piwnicy moich rodziców, Calliope zasnęła, a Suzie pozwoliła się pomacać. Wtedy pierwszy raz trzymałem w ręce pierś.

Tydzień później sytuacja się powtórzyła. Tyle że tym razem to Hazel Larson pozwoliła mi się dotykać, gdy Calliope spała. Jej cycki nie były nawet w połowie tak fajne jak cycki Suzie, ale w przeciwieństwie do Suzie Hazel pozwoliła mi ich dotknąć pod bluzką. Kiedy więc powiedziała, że jeśli będę jej chłopakiem, zastanowi się nad pozwoleniem dotykania się w innych miejscach, bez wahania zaprosiłem ją na randkę. Najwyraźniej jednak nie powinienem był tego robić. Suzie zakładała, że jestem jej chłopakiem, bo pozwoliła mi dwadzieścia sekund bawić się swoimi cyckami przez bluzkę. Co tu dużo mówić — gdy się zorientowała, że umawiam się z Hazel, nie odezwała się więcej ani do mnie, ani do Calliope. Obie obwiniały Calliope, bo przestawałem z nią jako jej najlepszy przyjaciel, gdy spotykała się z koleżankami. Kobiety. Nadal ich nie rozumiem.

— Nie mam zamiaru jej obmacywać. Jest urocza i w ogóle, ale ma dziecko, a wiesz, co myślę o dzieciach. — Nie planowałem ich mieć, więc umawianie się z kimś z takim balastem także nie leżało w sferze moich zainteresowań.

Spojrzała na mnie podejrzliwie.

— To prawda… chyba. Co w takim razie chcesz wiedzieć o Bridget?

— Nie wiem. Może na początek co się stało z jej mężem?

Przez jej twarz przebiegł cień smutku.

— Nie chodziła wtedy na moje zajęcia, więc jeszcze się nie przyjaźniłyśmy. Ale opowiedziała mi o tym. Brzmiało strasznie. Była z synem na Florydzie u swojej matki, gdy poinformowano ją telefonicznie o poważnym wypadku samochodowym męża. Zmarł, zanim zdążyła wylądować w Providence. — Calliope potrząsnęła głową. — Miał dopiero trzydzieści lat. Byli parą od szkoły średniej.

— Łał.

— No. Straszne.

Potarłem podbródek.

— Ciekawe, czy to w trakcie tej podróży kupiła sobie bieliznę.

— Co?

— Nic.

— Co jeszcze… Nie ma tu zbyt wiele do powiedzenia. Jest oddana swojemu synowi, Brendanowi. To uroczy dzieciak, który ma dryg do baseballu. Pracuje w szpitalu i bierze tyle nadgodzin, ile może, ale niełatwo związać koniec z końcem z jednej pensji. Jej mąż nie miał zbyt dużej polisy na życie.

Stopniowo zaczęły napływać uczestniczki kolejnych zajęć, zresztą ja i tak musiałem już wracać do szpitala. Nachyliłem się i pocałowałem ją w policzek.

— Do zobaczenia za tydzień. Ta sama godzina, te same tyłki. Znaczy, zajęcia.

Rozdział4.

Bridget

Jak na środowe popołudnie na oddziale panował dość spory ruch, ale nie widywałam się zbytnio z Simonem. W pewnym momencie pojawił się za mną.

— Hej, współlokatorko. Słyszałem, że masz dla mnie kartotekę do przejrzenia.

Wręczyłam mu papiery ze słowami:

— Tak, to Eileen McDonough z sali nr 3. Podejrzenie zapalenia wyrostka robaczkowego. I mógłbyś nie mówić tego zbyt głośno?

— Czego? Że jesteś współlokatorką?

— Tak.

— A to dlaczego?

— Bo to niezbyt profesjonalne, gdy ludzie się dowiedzą, że mieszkamy razem. Musimy udawać, że tak nie jest.

— Nie żebyśmy się posuwali.

— Nie mów tak — szepnęłam.

Odparł nieco głośniej:

— A, przepraszam… ruchali.

— Cii.

— Wyluzuj. Nikogo nie ma w pobliżu. — Simon zachichotał. — No dobrze, tak na poważnie to nie chcesz, żebym cokolwiek mówił. Okej. Uznam to za jedną z twoich kolejnych reguł.

— Dziękuję.

Gdy odchodził, nie mogłam się powstrzymać przed gapieniem na jego wyrzeźbiony tyłek. Cienkie niebieskie spodnie lekarskie nie pozostawiały zbyt dużego pola do popisu dla wyobraźni. Jak na człowieka, który tyle żartował na temat mojej pupy, sam miał całkiem ładną.

Przyłapała mnie na tym jedna z pielęgniarek, Julia.

— Ciężko się ostatnio skupić, co?

— Hm?

— Nie wiem, jak ty — wyjaśniła. — Ale ja jestem strasznie rozproszona, gdy doktor Hogue jest na dyżurze.

Nie mogłam się nie zgodzić. Trudno się było skupić. Od jego przyjścia do Memorial praca nie wyglądała już tak samo.

— Cóż, z całą pewnością jest inny niż lekarze, do których przywykłyśmy — odparłam.

— Do tego nigdy nie pokazuje po sobie zmęczenia. Wszyscy pacjenci go uwielbiają. Serio, widziałam, jak doprowadzał do uśmiechu ludzi, którzy stali na krawędzi śmierci.

Niechętnie się zgodziłam.

— Ma swoje zalety.

Julia przysunęła się bliżej.

— I najwyraźniej nie jest gejem.

— Skąd w ogóle pomysł, że mógłby nim być?

— No wiesz, przystojny, samotny, lekarz? Uznałam, że musi być gejem, bo w przeciwnym razie byłoby to zbyt piękne, żeby mogło być prawdziwe, prawda?

Chociaż dobrze wiedziałam, że nie jest gejem, spytałam:

— A skąd wiesz, że niejest?

— Cóż, Brianna mówiła, że raz się z nią umówił i że w tym tygodniu znowu wychodzą gdzieś wieczorem.

— Naprawdę?

Brianna pojawiła się całkiem niedawno. Młodsza niż większość z nas i świeżo po szkole. Do tego całkiem ładna. Nic dziwnego, że się mu podobała. Wcale jednak nie podobało mi się to, że po usłyszeniu tej wieści mój żołądek posplatał się w supły.

Julia splotła ręce na swoim uniformie w motyle.

— Szczęściara, co?

— Na to wygląda. — Musiałam zakończyć tę rozmowę. — Wybacz, czas zbadać pana Maloneya.

Pompując sfigmomanometr owinięty wokół ramienia staruszka, słuchałam toczącej się obok rozmowy. Tylko cienka zasłona dzieliła mnie od miejsca, w którym Simon zajmował się inną starszą pacjentką.

— No dobrze, pani kochana — powiedział. — Wygląda to tak. Dostaliśmy zdjęcie rentgenowskie, na którym widać jakiś płyn w płucach, więc będziemy musieli panią przyjąć.

— Nie mogę tu zostać — zaprotestowała kobieta.

— Mamo, nie masz wyboru — wyjaśniła jej córka i skierowała się do Simona: — Ona panicznie boi się szpitali. Jest przekonana, że jeśli zostanie przyjęta, już nigdy nie wróci do domu. Nie wyobraża sobie pan, jak trudno było ją nakłonić, żeby w ogóle dała się tu przywieźć.

Usłyszałam odgłosy, jakby Simon usiadł na krześle.

— Musimy o panią zadbać. Nie możemy pani odprawić w takim stanie. Co mogę zrobić, żeby poczuła się tu pani trochę swobodniej?

Staruszka zaczęła recytować długą listę rzeczy, których potrzebuje ze swojego pokoju.

— Mogę ci to wszystko przywieźć, Mamie.

— Nie, nie możesz mnie tu zostawić — upierała się Mamie.

Simon przerwał im tę utarczkę słowami:

— A co powiecie na to? Za chwilę mam przerwę na lunch. Może podskoczę do sklepu CVS i kupię część z potrzebnych pani rzeczy?

Zaśmiałam się na myśl o Simonie kupującym szminkę w kolorze sztormowego różu oraz perfumowaną mgiełkę Jean Nate After Bath, o co między innymi prosiła staruszka.

— Zrobiłby to pan dla mnie? — spytała kobieta.

— Dla pani wszystko, kochana.

Uśmiechając się, przewróciłam oczami i potrząsnęłam głową, poluzowując rzep na ramieniu pana Maloneya.

Simon,tyczarującybałwanie,ty.

* * *

Ostatnią rzeczą, jakiej spodziewałam się po otwarciu zmywarki, było to, że coś na mnie skoczy. Natychmiast zorientowałam się, że to mysz, i wrzasnęłam, ile sił w płucach.

Wdrapałam się na stół kuchenny i obserwowałam, jak ta mała futrzana terrorystka biega po drewnianej podłodze.

Krzyczałam:

— Cholera. Cholera. Cholera. Cholera. Cholera!

Simon i Brendan pojawili się niemal w tej samej chwili.

— Co się dzieje, Bridget?

— Mamo, co się stało?

Machając ręką, odparłam.

— Nie zbliżaj się, Brendan. W kuchni jest mysz.

Ale mój syn się rozpromienił.

— Super!

— Nie, to wcale nie super. Mamusia nie będzie mogła zasnąć z myszą w domu. — Mysz znowu przebiegła w pobliżu mnie. Wskazałam ją z piskiem. — O mój Boże, tu jest.

Spojrzałam na Simona, który wyglądał na szczerze rozbawionego moją reakcją.

— Musisz ją złapać i zabić, Simonie.

Potarł zarost na podbródku.

— Na twoją prośbę miałem udawać, że tu nie mieszkam… więc może teraz jest najlepszy moment, bym zniknął?

— Nawet o tym nie myśl.

— Żartuję. Rozumiem cię. Ale nie zabiję jej. Uratuję ją z tej zwariowanej kuchni i wypuszczę z powrotem w dzicz. — Schylił się. — O ile ją znajdę.

— Jeszcze przed chwilą była w tamtym kącie. — Wskazałam palcem i rozejrzałam się. — O nie. Gdzie ona zniknęła? Musimy ją znaleźć.

Brendan wskazał pod blat, na którym stałam.

— Tu jest!

Zamknęłam i wzdrygnęłam się na samą myśl. Gdy je otwarłam, Simon był na podłodze. Wyglądał strasznie zabawnie, czołgając się na swoich długich rękach i nogach.

— Nie spodziewałem się dzisiaj zabawy w kotka i myszkę. — Wstał z zupełnie zmierzwionymi włosami. Trzymał za ogon myszkę, która bezradnie wierzgała kończynami. — Mam ją! Chodź zobaczyć, Brendan. — Simon chwycił ją w dłoń, a mój syn zaczął ją głaskać, co jednocześnie mnie odrzucało i trochę rozczulało.

Brendan spojrzał na mnie.

— Mogę ją zatrzymać?

— Nie!

— Brendan, myślę, że dla dobra mamy musimy ją wypuścić na wolność. Idź po kurtkę.

Obserwowałam przez okno, jak Simon zaprowadził Brendana do zadrzewionego terenu za naszym domem. Simon przykląkł, a Brendan powiedział coś do myszki i pomachał jej na pożegnanie. Potem Simon poczochrał Brendanowi włosy i przybili sobie piątkę.

Z trudem opanowałam wzbierające w oczach łzy na myśl o tym, że Brendanowi musi brakować wpływu mężczyzny. Miał zaledwie sześć lat, gdy Ben zginął, i dzisiaj niemal nie pamięta już swojego ojca.

Po powrocie do kuchni Simon odliczył pięć jednodolarówek i wepchnął je do słoika z napisem Mama.

— A to za co?

— Pięć dolarów wsparcia sprawy Brendana za twoje słowo na „ch” powtórzone pięć razy. — Odwrócił się do Brendana. — Może uda ci się zachować te włosy.

Brendan spojrzał na mnie i uśmiechnął się.

— Chciałbym mieć takie włosy jak Simon ma z przodu.

Skrzyżowałam dłonie.

— Pięknie.

Simon prawie udusił się ze śmiechu.

Brendan pobiegł z powrotem do swojego pokoju, a ja zwróciłam się do Simona.

— Dziękuję za pomoc z tym. Zdecydowanie nie radzę sobie z gryzoniami.

— Co ty powiesz? — Zdecydowanym gestem ścisnął mnie dłońmi za ramiona. — Wszystko w porządku?

Serce gwałtownie mi przyspieszyło, gdy mnie dotknął.

— Tak, nic mi nie będzie. Naprawdę się cieszę, że byłeś w domu.

— Gdybyś kiedykolwiek czegoś potrzebowała, nie wahaj się wrzeszczeć.

Wypuściłam wstrzymywany oddech.

— Minęły dwa lata, ale nadal nie do końca przywykłam do braku mężczyzny, który zająłby się pewnymi sprawami. Staram się najlepiej, jak mogę, ale w tej kwestii najwyraźniej dałabym ciała na całej linii. Naprawdę nie spałabym przez to całą noc.

— Uważam, że całkiem dobrze sobie radzisz. Na pewno lepiej niż ja, gdybym był w twojej skórze, pracował tyle godzin, a potem wracał do domu, żeby być rodzicem. Twój syn to fajny dzieciak. Świetnie się spisujesz. Czy ty w ogóle gdzieś wychodzisz, robisz coś dla siebie?

— Ha! — zaśmiałam się. — Muszę odpowiedzieć przecząco.

— To niezbyt zdrowe, Bridget.

— Wiem. Ale nie jest łatwo. Opłacam opiekunkę, gdy jestem w pracy, więc nie chcę zostawiać go, jeśli nie muszę. Pewnie będzie inaczej, jak trochę podrośnie, ale teraz po prostu musi być dla mnie na pierwszym miejscu.

Simon oparł się o blat.

— Godne pochwały, ale musisz też myśleć o sobie i swoim zdrowiu psychicznym. Zasługujesz na to, by się od czasu do czasu od tego oderwać.

— Kwestionujesz moje zdrowie psychiczne?

— Może odrobinę. — Puścił mi oczko. — Ale serio, kiedy ostatni raz byłaś na randce?

To nie było trudne pytanie.

— Nie byłam. Wiesz, Ben odszedł zaledwie dwa lata temu. Nie czułam się jeszcze gotowa.

Simon spoważniał.

— Przykro mi, że musiałaś przez to przechodzić. Calliope… opowiedziała mi, no wiesz, o tym, co zaszło.

— Ech, niespecjalnie lubię o tym rozmawiać.

— To zrozumiałe.

Przez kilka sekund obserwował mnie w ciszy, aż zrobiło mi się gorąco.

Nie wiem, co mnie naszło, że spytałam:

— Napijesz się ze mną herbaty?

Spojrzał na zegarek.

— Cholera. Naprawdę chciałbym, ale umówiłem się z kimś w Providence za dwadzieścia minut.

Próbując ukryć rozczarowanie, odparłam:

— Powiedziałeś „cholera”. Poproszę o banknot do słoika Brendana. Skoro wygląda na to, że sprzysięgliście się przeciw mnie w tej kwestii, to sprawiedliwie będzie, jeśli ja będę dostawać prowizję od twoich przekleństw.

— Przyłapałaś mnie — odparł. Wyciągnął z portfela dolara i wepchnął go do słoika.

— Umówiłeś się z Brianną?

— Skąd o tym wiesz?

— Dyżurka pielęgniarek to zasadniczo jaskinia plotek, Simonie. Lepiej uważaj. Wszyscy mają cię na oku. Sporo o tobie rozmawiają.

— Doprawdy?

Nagle poczułam dziwną potrzebę chronienia go.

— Serio, uważaj na to, co robisz. Wszystko się rozniesie.

— Dziękuję za uczciwe ostrzeżenie, siostro Valentine.

— Gdzie się wybieracie?

— Do WaterFire. Zaczął się sezon i niedawno zostało otwarte.

— Aha. Nigdy tam nie byłam. Zawsze chciałam, ale nigdy się nie złożyło. Jak tam jest?

— Niesamowicie. Wygląda jak sto ognisk na powierzchni rzeki w środku miasta. Do tego muzyka i eventy. Zdecydowanie powinnaś się tam kiedyś wybrać.

— Zabierasz tam wszystkie dziewczyny?

— Nie zawsze jest sezon.

ZawszechciałamtampójśćzBenem.

— Cóż, lepiej się zbieraj, bo się spóźnisz.

Zatrzymał się na moment w drzwiach, po czym rzekł:

— Dobrej nocy, Bridget.

— Tobie też.

Patrząc z kuchni na kryjące się za podwórkiem słońce, poczułam, że znowu zbiera mi się na łzy. Nie wiem, skąd u mnie dzisiaj tyle emocji. To z tęsknoty za Benem? A może stąd, że zazdrość o randkę Simona oznacza, że w końcu zaczynam wychodzić na prostą? Nie byłam pewna, ale z jakiegoś powodu czułam się szczęśliwa, pełna nadziei i jednocześnie przeraźliwie smutna.

Rozdział5.

Simon

Spacerowałem z Brianną wzdłuż rzeki, obserwując płomienie WaterFire. Był wietrzny majowy wieczór w Providence i długie czarne włosy wiły się jej po twarzy. W pewnej chwili zatrzymałem się, żeby nagrać telefonem migoczący blask ognia, po czym ruszyliśmy dalej.