Uzyskaj dostęp do tej i ponad 250000 książek od 14,99 zł miesięcznie
25 osób interesuje się tą książką
Zniewalająca, niesamowicie kusząca książka jednej z najpopularniejszych autorek romansów!
Po raz pierwszy spotkali się w pubie. Rachel powiedziała Caine’owi, co myśli o jego kłamstwach i wybujałym ego. Bez wahania zaciągnął jej przyjaciółkę do łóżka. Zapomniał tylko wspomnieć, że jest żonaty. Rachel nie żałowała żadnego słowa, które wtedy wypowiedziała. Na idealnej twarzy Caine’a pojawił się jednak tylko lekki uśmiech…
Ups, chyba zaszła pomyłka.
Wyszła, mając nadzieję, że nigdy więcej go nie spotka. A jednak – już następnego ranka okazało się, że Caine jest nowym profesorem na wydziale muzyki w Brooklyn College. A ona właśnie została jego asystentką. Obydwoje niepokorni i piekielnie pociągający. Czy aby na pewno po TAKIM pierwszym spotkaniu zdołają utrzymać odpowiednią zawodową relację?
__
Powieść Keeland to piękne połączenie humoru, miłości i przyprawiających o dreszcze namiętnych dialogów. Serce uderza miarowo jak metronom, wyczekując dalszego ciągu.
– „USA Today”
__
___
O autorce
Vi Keeland – bestsellerowa autorka literatury erotycznej. Jej książki zawsze znajdują się w czołówkach rankingów „New York Timesa”. Powieści Keeland sprzedały się w liczbie ponad miliona egzemplarzy i trafiły na ponad 50 list bestsellerów. Zostały przetłumaczone na dziewięć języków. Autorka mieszka w Nowym Jorku z mężem i dziećmi, gdzie przeżywa swoje „i żyli długo i szczęśliwie” z mężczyzną, którego poznała, gdy miała 6 lat.
Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:
Liczba stron: 334
Audiobooka posłuchasz w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:
Czasami tworzymy sobie własną ścieżkę. Czasami ścieżka zostaje dla nas stworzona i możemy nią tylko podążać.
Na pewno istnieje jakaś naukowa korelacja między posiadaniem dobrych genów a zachowywaniem się jak dupek.
Ponownie spojrzałam na obiekt zauroczenia mojej przyjaciółki, stojący przed wejściem do męskiej toalety. Oczywiście kolejka do damskiej ciągnęła się w nieskończoność, bo tylko faceci mogą się odlać, kiedy zechcą (mogą to zrobić na zewnątrz). Żonaty Facet stał tam i pisał coś w telefonie – pewnie okłamywał niepodejrzewającą niczego kobietę. Przyjrzałam się jego palcom, gdy szybko wystukiwał wiadomość. Nie miał obrączki. A to niespodzianka. Jestem pewna, że ta błyszcząca metalowa obrączka utrudnia sprzedanie ściemy, że jest się singlem i szuka „kobiety swoich marzeń”.
Uch. Co za dupek.
Kocham Avę, ale ja na pewno byłabym podejrzliwa wobec każdego trzydziestoletniego faceta, który opowiada takie bzdury na pierwszej randce.
Przeniosłam wzrok z dłoni na twarz Żonatego Faceta w chwili, gdy uniósł głowę. Gdyby tylko wzrok mógł zabijać… Zgromiłam go spojrzeniem. Nie wiem, dlaczego byłam zdziwiona, kiedy się do mnie uśmiechnął.
Palant.
Pewnie myślał, że mi się podoba.
Wyjęłam z kieszeni telefon, by się czymś zająć, i spuściłam głowę, aby sprawdzić wiadomości. Tylko że… bez okularów nie widziałam tych przeklętych liter. Schowałam komórkę i poczułam na sobie wzrok, gdy czekałam cierpliwie, ale krzywienie się angażuje więcej mięśni twarzy niż uśmiechanie, a ten dupek nie był wart żadnej zmarszczki.
Gdy skorzystałam z toalety i niemal poparzyłam sobie dłonie, myjąc je – umywalka w O’Leary’s miała tylko jedną temperaturę: gorąca jak ogień – byłam gotowa wrócić do domu. Moja zmiana skończyła się godzinę temu, a Ava straciła humor w chwili, gdy ten zdrajca wszedł do pubu, więc pewnie nie będzie miała nic przeciwko, jeśli wcześniej zakończymy ten wieczór.
Po wyjściu z łazienki zatrzymał mnie głęboki baryton.
– Czy ja cię skądś znam?
Odwróciłam się w stronę Żonatego Faceta, który odepchnął się od ściany, jakby na mnie czekał. Zignoruj go, Rachel. On nie jest wart twojego czasu. Spojrzałam mu w oczy, by wiedział, że go usłyszałam, a potem odwróciłam się i ruszyłam długim korytarzem w stronę baru.
Nie załapał aluzji. Dogonił mnie i już chciał coś powiedzieć, gdy nagle się zatrzymałam. Odwróciłam się w jego stronę.
– Jesteś skończonym dupkiem. Wiesz o tym?
Miał czelność udawać zaskoczonego.
– Ja? A więc jednak się znamy?
– Znam takich jak ty.
– A co to ma, do cholery, znaczyć?
Przewróciłam oczami.
– Uważasz, że skoro jesteś ładny, to możesz oszukiwać ludzi, że uśmiechem możesz się od wszystkiego wymigać. Cóż, mam nadzieję, że kiedyś karma się na tobie odegra i że twoja ładna żoneczka przeleci połowę populacji Nowego Jorku i zarazi cię chorobą weneryczną, przez którą odpadnie ci ten duży fiut.
Uniósł ręce.
– Posłuchaj, słonko, nie wiem, za kogo ty mnie masz albo o co oskarżasz mojego „dużego fiuta”, ale jestem pewny, że z kimś mnie pomyliłaś.
Posłałam mu kpiące spojrzenie.
– Jestem tu z Avą.
– Och. Z Avą. To wszystko wyjaśnia.
– Grrrrrr… – Dosłownie na niego warknęłam. – A powinno.
Dupek posłał mi ultrabiały uśmiech.
– Jesteś słodka, gdy tak warczysz.
Oczy niemal wyszły mi na wierzch.
– Czy ty naprawdę mnie podrywasz?
– To by było nie na miejscu, prawda? Biorąc pod uwagę to, że… wiesz…. o mnie i Avie i tak dalej.
– Jesteś niemożliwy.
– Poczekaj. – Złapał mnie za ramię i znowu zatrzymał. – Czy mogę cię o coś zapytać?
– O co?
– Kim jest Ava?
Niewiarygodne. Możliwe, że taki facet jak on nie pamiętał imion wszystkich kobiet, które przeleciał. No bo jednak minęły całe dwa tygodnie, odkąd ze sobą spali.
– Wracaj do swojej żony, Owen.
Zostawiłam Żonatego Faceta na korytarzu i wróciłam do baru, gdzie Ava w milczeniu zapijała swoje smutki.
– Chcesz stąd wyjść? Jestem zmęczona i rano muszę wcześnie wstać.
Stwierdziłam, że nie ma sensu wspominać o tym, że wpadłam na Owena. To tylko pogorszyłoby sytuację. Niestety Ava zaczęła się już zakochiwać w tym dupku. Cały miesiąc ich spotkań sprawił, że była nim coraz bardziej zauroczona – karmił ją kłamstwami o przyszłości z dwojgiem dzieci i mopsem.
Niezła ironia, ale miał rację. Ich przyszłość zawierała w sobie dwoje dzieci i mopsa. Był na spacerze z dwiema blond dziewczynkami i psem, gdy Ava wpadła na niego w parku. Tylko zapomniał wspomnieć, że w tej wersji przyszłości jego żona będzie jeszcze nieść trzymiesięcznego synka podczas tego spaceru.
Ava zachwiała się lekko, zeskakując ze stołka.
– Powinnam wejść na ten bar i powiedzieć wszystkim kobietom, by uważały na tego dupka.
Normalnie bym się zgodziła. Ale dzisiaj byłam całkiem pewna, że to by się skończyło wizytą w szpitalu.
– On nie jest wart zachodu. – Wzięłam jej sweter z oparcia i uniosłam, by pomóc jej go włożyć. Westchnęła i dwa razy nie trafiła do otworu na rękaw.
Za barem Charlie – który wysłuchiwał nas przez większość wieczoru – nalewał piwo.
– Dosyć tego. Od teraz macie mi podawać nazwiska. – Z hukiem postawił pełen kufel na drewnianym blacie, a piwo się rozlało. – Zniszczę każdego dupka, na którego natraficie. – Charlie O’Leary był właścicielem pubu na Brooklynie, gdzie Ava i ja pracowałyśmy. Był również gliniarzem na emeryturze.
Uśmiechnęłam się.
– Okej. Ale wiesz, że przez to mam ochotę podać ci nazwiska podejrzanych seryjnych morderców, tylko po to, by popatrzeć, jak twoje uszy przybierają ten uroczy purpurowy kolor, gdy się wkurzasz. – Pochyliłam się nad ladą i pocałowałam go w policzek. – Dobranoc, Charlie.
Mruknął coś o tym, jak się cieszy, że nie ma córek, i machnął na mnie ręką.
– Czy możemy wyjść tylnymi drzwiami? – zapytała Ava. – Nie chcę wpaść na niego po drodze.
– Jasne. Oczywiście.
Wzięłam ją pod ramię, żeby się nie potknęła. Po kilku krokach uniosłam głowę i zobaczyłam Żonatego Faceta stojącego przy tylnym wyjściu.
– Eee… Ava, chyba powinnyśmy wyjść frontowymi drzwiami. On stoi przy tylnych.
Rozejrzała się po pomieszczeniu.
– Nie, stoi przy frontowych i rozmawia z Salem, tym nowym kelnerem.
Była bardziej narąbana, niż mi się wydawało. Skinęłam głową w stronę tylnego wyjścia, tam gdzie stał Owen.
– To są tylne drzwi, Ava.
– Wiem. A Owen stoi przy frontowych.
Zmarszczyłam brwi.
– A to nie jest Owen? Ten w niebieskiej koszuli?
Prychnęła.
– Powiedziałabym, że to grecki bóg, który udaje przystojnego gościa w niebieskiej koszuli.
Natychmiast spojrzałam w stronę drugiego końca baru. Przy frontowych drzwiach rzeczywiście stał facet, którego nie znałam, i rozmawiał z Salem.
– Owen rozmawia teraz z nowym kelnerem?
Przyjaciółka znowu spojrzała w tamtą stronę, westchnęła i pokiwała głową.
– Powinnam kazać Salowi go uderzyć.
– Ava… Facet, z którym teraz rozmawia Sal, to Owen?
– Tak.
– On ma na sobie brązową koszulę, Ava. Nie niebieską.
Znowu odwróciła się w stronę drzwi, zmrużyła oczy i wzruszyła ramionami.
– Może. Nie widzę zbyt dobrze. W soczewkach mam niewyraźny obraz od płaczu i rozmazanego makijażu.
Kiedy wcześniej powiedziała mi, że jej były właśnie wszedł do baru, gdy wskazała w stronę drzwi, widziałam przy nich tylko mężczyznę w niebieskiej koszuli.
Cholera. Nagadałam niewłaściwemu facetowi.
Skoro nie mogłam kazać Avie wyjść frontowymi drzwiami, przy których stał prawdziwy Owen, musiałam się zebrać na odwagę i wyprowadzić ją tylnymi. Oczywiście nie-Owen przyglądał mi się z uśmieszkiem przez całą drogę do wyjścia.
Skinął w stronę mojej przyjaciółki, gdy go mijałyśmy.
– Dobranoc, Avo. Dobranoc, Złośnico.
Niczym tchórz wymknęłam się z baru, trzymając głowę wysoko, ale nie patrzyłam na faceta. W końcu wyszłyśmy na zewnątrz.
Ava nie miała tak silnej woli. Odwróciła głowę i patrzyła za nie-Owenem, nawet gdy już szłyśmy alejką. Może i była pijana, i nie widziała wyraźnie, ale nie była ślepa.
– Jasna cholera. Widziałaś tego faceta? I czy on właśnie wypowiedział moje imię?
Spojrzałam w stronę drzwi baru, które właśnie się zamykały. Nie-Owen uśmiechał się zadziornie.
– Wydawało ci się.
Boże, spóźnię się.
Jakby poniedziałkowe zajęcia po podwójnej niedzielnej zmianie w barze nie były wystarczająco koszmarne, rozlałam kawę na bluzkę, kiedy musiałam dać po hamulcach, żeby nie wpaść na staruszka prowadzącego potężnego cadillaca. Postanowił skręcić w lewo… z prawego pasa.
Pierwszy dzień szkoły zawsze był koszmarem. Ludzie włóczyli się po kampusie, stali pośrodku drogi, wskazując nowym kolegom kierunek do różnych budynków. Zatrąbiłam na dwóch młodszych studentów, którzy właśnie to zrobili. Spojrzeli na mnie, jakbym to ja ich irytowała.
No dalej, ludzie. Ruszcie się.
Po trzykrotnym okrążeniu parkingu w końcu stanęłam na zarezerwowanym miejscu naprzeciwko Nordic Hall. Pochyliłam się i zaczęłam grzebać w schowku. Połowa rzeczy z niego wypadła, zanim znalazłam to, czego szukałam.
Mam.
Wcisnęłam stary bilet pod wycieraczkę i ruszyłam w stronę sali wykładowej numer dwieście osiem. Naprawdę chciało mi się siku, ale będę musiała poczekać do końca zajęć. O profesorze Weście wiedziałam trzy rzeczy oprócz tego, że pracował na wydziale muzycznym. Po pierwsze, pozbył się ostatniej asystentki, bo dziewczyna nie chciała oceniać prac tak surowo, jak on sobie tego życzył. Po drugie, w zeszłym tygodniu wspominałam ludziom o tym, że będę asystować profesorowi Westowi, a oni krzywili się i mówili, że to dupek, którego niemal zwolniono kilka lat temu. A po trzecie, nienawidził, gdy studenci się spóźniali. Podobno zamykał drzwi klasy, gdy zaczynały się zajęcia, żeby spóźnialscy nie mogli mu przeszkodzić w wykładzie.
Żadna z tych rzeczy nie wróżyła dobrze. Ale jaki miałam wybór? Zwolniono mnie z posady asystentki profesora Clarence’a, kiedy ten zmarł nagle trzy tygodnie temu z powodu tętniaka. Miałam szczęście, że w ogóle udało mi się zdobyć to stanowisko. A bez posady asystenta wykładowcy za nic w świecie nie byłoby mnie stać na studia. Już i tak pracowałam na pełen etat w barze, by opłacić czynsz i częściowo pomniejszone czesne.
Krople potu spływały po moim dekolcie, gdy dotarłam do sali. Drzwi były zamknięte. Poświęciłam minutę, by doprowadzić się do ładu, wygładziłam ciemne dzikie loki najlepiej, jak się dało, bo wilgoć im nie służyła. Nie mogłam nic zrobić z plamą, która zakrywała niemal całą moją prawą pierś, więc zamiast tego przełożyłam skórzane portfolio do prawej ręki. Odetchnęłam głęboko i sięgnęłam do klamki.
Zamknięte.
Cholera.
I co teraz? Sprawdziłam godzinę na ekranie telefonu. Spóźniłam się osiem minut i to był pierwszy dzień zimowego semestru, a mimo to słyszałam, że wykładowca już zaczął zajęcia. Czy mam zapukać i przerwać mu, wiedząc, że go to wyjątkowo drażni? Czy może jednak powinnam dać sobie spokój i nie pokazywać się pierwszego dnia nowej pracy?
Spóźnialstwo było mniejszym złem.
Albo tak mi się wydawało.
Delikatnie zapukałam do drzwi, modląc się, by studenci na końcu klasy mnie usłyszeli, bo dzięki temu mogłabym wślizgnąć się do środka niezauważenie.
Donośny głos profesora ucichł, gdy drzwi się otworzyły. To była sala wykładowa o siedzeniach ułożonych od najniższego do najwyższego, jak na stadionie, więc weszłam od góry, a profesor stał na dole. Na szczęście był odwrócony do mnie plecami i pisał coś na tablicy, gdy ja weszłam do środka na paluszkach.
– Dzięki – wyszeptałam, siadając na najbliższym miejscu z tyłu, i odetchnęłam z ulgą.
Ale chyba cieszyłam się przedwcześnie.
Profesor odezwał się, nie przestając pisać na tablicy:
– Kto się spóźnił?
Uch.
Chciałam opuścić się niżej na siedzeniu i udawać, że to nie ja. Ale byłam asystentką wykładowcy, a nie studentką. Chciałam, by pozostali mnie szanowali, bo czasami będę prowadzić wykłady.
Odchrząknęłam.
– Ja się spóźniłam, panie profesorze.
Zamknął marker zatyczką i odwrócił się.
Zamrugałam kilkakrotnie. Chyba wzrok płatał mi figle. Sięgnęłam do torebki, wyciągnęłam okulary i założyłam je – mimo że z daleka widziałam doskonale – jakby założenie okularów do czytania miało sprawić, że mężczyzna stojący pośrodku sali okaże się kimś innym.
Ale tak się nie stało.
Nie myliłam się. Takiej twarzy się nie zapomina.
Cholernie przystojnej twarzy.
To był on. Jasna cholera.
To był naprawdę on.
Miałam przesrane.
Profesor przyjrzał się twarzom studentów, których było ponad dwustu, nie mógł dociec, skąd dobiegał głos. Modliłam się, by odpuścił i rzucił ogólne ostrzeżenie, mówiąc, że nie toleruje spóźnialstwa.
Ale nie miałam tyle szczęścia. Nigdy go nie miałam.
– Proszę wstać. Ktokolwiek się spóźnił, proszę wstać.
O Boże.
Poczułam, że dwudziestopięciotysięczna zniżka na czesne, którą otrzymałam jako asystentka wykładowcy, ciąży mi w żołądku niczym ołów. Z tego powodu nie mogłam podnieść się z krzesła. Ale on czekał. Nie mogłam się wymigać. Miałam problem.
Z wahaniem wstałam i wstrzymałam oddech, modląc się, by mnie nie rozpoznał.
Może wczoraj wypił za dużo i nawet nie pamięta naszej krótkiej wymiany zdań.
– Nie toleruję spóźnialstwa. To przeszkadza w prowadzeniu zajęć.
– Rozumiem.
Górne światło zalewało jego twarz, jakby był aktorem na scenie, więc nie mógł widzieć dobrze. Uniósł rękę i przysłonił oczy. I mimo że znajdowałam się dwadzieścia rzędów wyżej – czyli dzieliło nas ponad czterdzieści pięć metrów – gdy nasze oczy się spotkały, patrzyliśmy na siebie tak, jakbyśmy byli jedynymi ludźmi w tej sali.
W chwili, kiedy mnie poznał, już o tym wiedziałam. Patrzyłam, jak jego mina powoli się zmienia. Na jego przystojnej twarzy pojawił się leniwy uśmiech, chociaż nie wyglądał na zadowolonego. Powiedziałabym nawet, że przypominał psa, który właśnie zagonił kociaka w kozi róg i ma zamiar się zabawić z tym biednym małym kotkiem.
Przełknęłam ślinę.
– To się więcej nie powtórzy. Nazywam się Rachel Martin, profesorze. I jestem pańską asystentką.
Sala zupełnie opustoszała. Nawet nie byłam pewna, czy wciąż siedziałam na swoim miejscu. Jeśli on mnie ignorował, gdy pakował swojego laptopa, to świetnie mu to szło.
– Wbrew plotkom, które pewnie pani słyszała, ja nie gryzę.
Podskoczyłam, kiedy się odezwał. Teraz, gdy studenci już opuścili salę, jego głos odbijał się echem o ściany.
Wstałam i zaczęłam swój spacer wstydu w stronę głównej części sali. Wiedziałam, że jestem temu człowiekowi winna przeprosiny, nawet gdyby nie był profesorem – profesorem, który będzie moim szefem przynajmniej przez najbliższe piętnaście tygodni. Miałam ochotę kopnąć się w dupę za to, że nie przeprosiłam go wczoraj, gdy wychodziłam z baru. Teraz wyjdzie na to, że przeproszę tylko dlatego, że znalazłam się w takiej sytuacji.
Była to prawda, nie zrozumcie mnie źle, ale nie chciałam na taką wyjść.
Odetchnęłam głęboko.
– Bardzo przepraszam za wczorajszy wieczór.
Jego twarz była nieczytelna.
– Tak, uznałem, że na pewno pani przeprosi.
– Wzięłam pana za kogoś innego.
– Domyśliłem się. Miała mnie pani za dupka. Z dużym fiutem, jeśli dobrze pamiętam?
Zamknęłam oczy. W ciągu ostatnich dziewięćdziesięciu minut wielokrotnie odtwarzałam w głowie całą scenę z wczoraj. Myślałam, że przypomniałam sobie już wszystko, co powiedziałam, ale najwyraźniej się myliłam. Kiedy otworzyłam oczy, profesor West wciąż mi się przyglądał. Jego wzrok był bardzo intensywny.
Zaczęłam się tłumaczyć, jąkając się.
– Moja przyjaciółka Ava jakiś miesiąc temu zaczęła się spotykać z pewnym facetem, Owenem. Od początku był podejrzany, ale ona tego nie widziała. Któregoś dnia, gdy wychodziła z pracy, podszedł do niej i powiedział: „Czy mogę cię odprowadzić do domu? Moja matka zawsze powtarzała, bym podążał za marzeniami”. A ona się na to nabrała, zauroczyła się nim od pierwszego dnia. Potem powiedział jej, że w sobotę musi wyjechać w interesach, a ona pojechała na drugi koniec miasta, by załatwić coś dla swojej mamy. Poszła na skróty przez Madison Square Park po drodze do sklepu i wpadła na niego. Był ze swoją żoną i dziećmi.
– I pomyślała pani, że ja nim jestem?
Pokiwałam głową.
– Przyszła wczoraj do baru podczas mojej zmiany i zaczęła zamawiać long island ice tea szklankami. Kiedy Owen się zjawił, wskazała na miejsce, w którym stał, i powiedziała, że to ten w niebieskiej koszuli.
– I rozumiem, że obaj mieliśmy niebieskie koszule?
Wbrew sobie uśmiechnęłam się, myśląc o Avie z zeszłego wieczoru.
– Właściwie nie. Ava nie ma mocnej głowy. Okazało się, że jest wstawiona bardziej, niż mi się wydawało. Koszula Owena była brązowa – nawet nie czarna, więc nie można jej było pomylić z granatową.
Zobaczyłam, jak usta profesora Westa drgają.
– W każdym razie naprawdę przepraszam. Nawet nie dałam panu szansy się wytłumaczyć, a kiedy dotarło do mnie, co się stało, byłam zbyt zażenowana, by się zatrzymać i przeprosić.
– Akceptuję przeprosiny. Chociaż nie powinna pani zbliżać się do mężczyzn na korytarzu, by im nagadać. Mimo to pani intencje były urocze.
Powinnam się zamknąć i być wdzięczna za to, że przyjął moje przeprosiny. No właśnie, powinnam.
– Dlaczego nie powinnam podchodzić do mężczyzn na korytarzu?
Wbił we mnie spojrzenie.
– Bo ma pani niewiele więcej niż metr pięćdziesiąt, w barze było głośno i nikt by pani nie usłyszał, gdybym zaciągnął panią do męskiej łazienki i zamknął za nami drzwi.
Założyłam ręce na piersi.
– Potrafię o siebie zadbać.
– Nie twierdzę, że nie. Mówię tylko, że nie powinna się pani tak narażać.
– Ale takim stwierdzeniem zasugerował pan, że nie potrafię.
Zapiął zamek skórzanej torby.
– Panno Martin, właśnie przyjąłem pani przeprosiny, bo wczoraj nazwała mnie pani dupkiem. Czy mam cofnąć swoje słowa?
Boże, naprawdę jestem idiotką. Najwyraźniej przebywanie przy tym facecie sprawiało, że zmieniałam się w wariatkę.
– Nie. Przepraszam. Zachowałam się okropnie i chciałabym zacząć od początku, jeśli to możliwe.
Pokiwał głową.
– Zapomnę o wszystkim, co wydarzyło się przed dzisiejszym porankiem.
– Dziękuję.
– Ale o dzisiejszym poranku nie zapomnę. Nie akceptuję spóźniania się. Oby się to więcej nie powtórzyło.
Przełknęłam ślinę.
– Nie powtórzy się.
Podniósł swoją zniszczoną, brązową, skórzaną torbę na laptopa i przewiesił ją przez ramię.
– Spotkajmy się tutaj jutro o piątej. Przejrzymy razem sylabus i omówimy zajęcia, które pani poprowadzi, a także mój system oceniania.
Będę musiała urwać się z pracy, ale coś wymyślę.
– Okej.
– Czy na dzisiaj pani skończyła?
– Tak. Właściwie muszę już lecieć do pracy. Zastępuję Avę, bo ona nie czuje się dzisiaj najlepiej po wczorajszym wieczorze. Obie pracujemy w O’Leary’s.
– Pracuje tam pani jako kelnerka?
– Kelnerka, barmanka, a czasami obrażam klientów.
Na te słowa profesor West się uśmiechnął. Boże, powinien to robić częściej. Nie, cofam to. Zdecydowanie nie powinien.
– Odprowadzę panią.
Razem ruszyliśmy korytarzem, a potem w stronę parkingu. Kiedy zbliżyliśmy się do mojego samochodu, zatrzymałam się.
– To moje auto. A więc… do zobaczenia jutro o piątej?
Profesor West rzucił okiem na moje poobijane subaru.
– Zaparkowała pani na miejscu zarezerwowanym dla rektora. I ma pani bilet parkingowy. – Zmrużył oczy. – Właściwie nawet dwa. Czy pierwszy wygasł, czy coś?
Cholera.
– Eee… nie. Trzymam zapasowy bilet w schowku i wkładam go za wycieraczkę, gdy jestem zmuszona zaparkować w niedozwolonym miejscu.
Uniósł brwi.
– Innowacyjne.
– Ale najwyraźniej się nie sprawdza.
– Najwyraźniej nie.
– Uczelnia powinna mieć więcej miejsc parkingowych. Kiedy ktoś się spóźni, nie da się zaparkować.
Przyjrzał mi się.
– A więc często się pani spóźnia?
– Niestety tak.
– To powinienem doprecyzować coś, co powiedziałem wcześniej.
– Och, nie. To nie będzie konieczne. Nie będę się spóźniać na pańskie zajęcia.
Zrobił krok w moją stronę i pochylił się.
– Cieszę się, że to słyszę, panno Martin. Ale nie o to mi chodziło.
Przełknęłam ślinę.
Boże, jak on pięknie pachnie.
– Wcześniej powiedziałem, że nie gryzę studentów. – Uśmiechnął się, a ja poczułam, że ten uśmiech rozbudza coś w pewnych miejscach mojego ciała. – Nie gryzę. Ale nie mogę obiecać, że nie będę gryzł zadziornych asystentek.
Niektóre dziewczyny miały ojców, którzy polerowali swoje strzelby, kiedy chłopak przychodził zabrać ich córkę na randkę. Ja miałam Charliego.
Mimo że Nowy Jork zakazał palenia w miejscach publicznych przynajmniej dziesięć lat temu, Charlie i tak palił za barem. Papierosy Benson & Hedges bez filtra. Kto zakaże tego byłemu gliniarzowi?
– A więc kim jest ten facet, z którym się dzisiaj spotykasz? – Wyciągnął kij bejsbolowy, który trzymał za barem, i położył go na blacie. – Zostawię to tutaj, gdy przyjdzie.
Zaśmiałam się i podniosłam tacę do drinków.
– Nie trzeba, Charlie. To trzydziestodwuletni księgowy z Upper East Side.
– Niech cię wygląd nie zmyli. Sól bardzo przypomina cukier, złotko.
Nie byłam nawet pewna, dlaczego w ogóle próbowałam się teraz z kimś spotykać. Odkąd osiem miesięcy temu zakończył się mój związek z Davisem, zrobiłam sobie przerwę od randkowania. Nie miałam czasu ani siły na związek. Nie wspominając o tym, że wcale nie szło mi zbyt dobrze z facetami. Teraz głównie pocieszałam Avę. Zeszłej zimy chłopak, z którym była siedem lat, zerwał z nią w dniu jej dwudziestych piątych urodzin. Byli parą od ostatniej klasy liceum. Miesiącami patrzyłam, jak cierpi, a potem w końcu namówiłam ją, by założyła konto na stronie randkowej. Ja też solidarnie się tam zalogowałam, chociaż nie planowałam się z nikim spotykać. Odwaliłam kawał dobrej roboty – to właśnie na tej stronie poznała żonatego Owena. Z takimi przyjaciółkami jak ja, które miały ją pocieszać, niedługo będzie musiała zacząć brać prozac.
Zaniosłam drinki do stolika i przyjęłam zamówienie od gości ze stolika numer osiem, chociaż moja zmiana już dobiegła końca. Właściwie ociągałam się, bo nie chciałam się przebierać i szykować na randkę. Kelnerki mogły skończyć obsługiwać stoliki w O’Leary’s po ósmej, jeśli taką miały ochotę, a motto Charliego brzmiało: „Na końcu ulicy znajduje się knajpa z burgerami. Niech was drzwi nie uderzą w dupę po drodze na zewnątrz”. Mówił tak każdemu, komu się ta zasada nie podobała.
Zdjęłam mundurek, umyłam się w łazience, nałożyłam dodatkową warstwę tuszu na rzęsy, musnęłam usta błyszczykiem i spojrzałam w lustro. Miałam szczęście, że odziedziczyłam po mamie naturalnie porcelanową skórę, więc nigdy nie musiałam nosić dużo makijażu. Chciałam podkreślić moje zielone oczy czarnym eyelinerem, ale potem się rozmyśliłam. To wystarczy, pomyślałam. Chyba nie takie powinnam mieć nastawienie przed pierwszą randką.
Po pierwszej wiadomości Mason wydał mi się na tyle miły, że postanowiłam pisać z nim przez ostatnie tygodnie. Miał wszystkie cechy faceta, z którym mogłam się spotykać: miał dobrą pracę, był uprzejmy, po trzydziestce, ale daleko mu było do czterdziestki. Nie używał w naszych wiadomościach wyrażeń typu „no pewka” ani nie przepraszał co chwilę. Miły dla oka. Dobrze wychowany. Powinnam być bardziej podekscytowana. Minęło sporo czasu od zakończenia związku z Davisem. Czas ruszyć dalej.
Zauważyłam go, jeszcze zanim on zauważył mnie. Poszłam na zaplecze po kilka butelek tequili dla Charliego i zobaczyłam Masona, który się rozglądał. Wyglądał tak, jak na zdjęciach, a więc to plus. Może był trochę szczuplejszy, niż mi się wydawało, ale nie byłam z tego powodu zdziwiona. Był średniego wzrostu, miał przeciętną budowę ciała i był przystojny, ale nie tak, bym miała przez to motyle w brzuchu. Dostrzegłam jego niebieską koszulę, co przypomniało mi o profesorze Weście z wczorajszego wieczora. O dziwo na tę myśl poczułam motyle w brzuchu.
„Ale nie mogę obiecać, że nie będę gryzł zadziornych asystentek”.
Pokręciłam głową, by odzyskać trochę rozsądku, wzięłam głęboki oddech i ruszyłam w stronę Masona.
Znacie to uczucie, kiedy wydaje wam się, że spróbujecie jakiejś rzeczy, a potem okazuje się, że to coś innego? Jak z wodą i napojem gazowanym wyglądającym jak woda. Nie chodzi o to, że wam nie smakuje, ale byliście przygotowani na coś bez smaku, bez cukru, a zamiast tego dostajecie niespodziewane bąbelki.
Mason był tymi bąbelkami, chociaż spodziewałam się zwykłej wody. Może to przez to, że gdy dowiedziałam się, że jest księgowym, to wyobraziłam sobie pewien typ człowieka. Ale on był o wiele bardziej pewny siebie i bezpośredni, niż oczekiwałam.
– Jesteś naprawdę piękna. To nie tak, że po twoim zdjęciu profilowym spodziewałem czegoś innego, ale miałaś tam tylko jedno zdjęcie. Nie sądziłem, że od szyi w dół zobaczę Megan Fox.
– Dziękuję… chyba. – Mimo że to był komplement, nie spodobało mi się to, jak na mnie patrzył. Poszliśmy do restauracji znajdującej się kilka budynków dalej, a potem wróciliśmy do O’Leary’s na drinka. Obrzucał spojrzeniem moje ciało, sącząc czwartą whiskey z colą – co było kolejnym znakiem ostrzegawczym. Tyle mocnych drinków podczas pierwszej randki? Z każdym stawał się coraz bardziej odważny i wcale mi się to nie podobało.
– Mówiłaś, że jesteś stuprocentową Włoszką, tak?
– Nie. Mam też korzenie niemieckie.
Pochylił się i położył mi rękę na kolanie.
– A chcesz mieć dzisiaj w sobie niemiecki korzeń?
Uch. Już miałam powiedzieć temu idiocie, że dzisiaj będzie się zabawiać sam ze sobą, ale przerwał mi Charlie.
Kijem. Rzucił go na blat, a Mason aż podskoczył.
– Wszystko dobrze? Moja dziewczynka nie wygląda na zbyt zadowoloną.
Nie chciałam robić sceny. Po prostu pragnęłam, by ta kiepska randka się skończyła.
– To twój ojciec? – zapytał Mason.
Zignorowałam go i odezwałam się do Charliego.
– Tak, jest okej. I tak już wychodzimy.
Mason źle mnie zrozumiał. Dopił resztę drinka i wstał.
– Do mnie czy do ciebie?
– Ty wracasz do siebie, ja do siebie.
Wyciągnął do mnie rękę, ale się cofnęłam.
– Idź już, Mason, zanim wrócisz do domu z kijem Charliego w dupie.
Mason zrozumiał, że dzisiaj nie zaliczy, zapłacił rachunek i wyszedł. Uśmiechnęłam się do Charliego.
– Policzyłeś mu podwójnie za tę whiskey z colą?
– Dupki płacą więcej.
Zaśmiałam się. Nie chciałam wychodzić od razu za Masonem, więc postanowiłam chwilę posiedzieć w barze z Charliem.
– Randki są do dupy – prychnęłam. – Nic dziwnego, że chodzę na nie tak rzadko.
– A ja się cieszę, że kiedyś randkowanie nie było takie jak dzisiaj. Inaczej nie spotkałbym mojej Audrey.
Żona Charliego zmarła jakieś dziesięć lat temu – po pięćdziesiątce dostała zawału.
– A jak wy się poznaliście?
– W tradycyjny sposób. W sklepie spożywczym.
– To słodkie. Czy wasze koszyki uderzyły o siebie jak na filmach?
– Coś w tym stylu. Audrey stała w alejce z warzywami i owocami i wybierała bakłażany. Włożyła swoje rzeczy do niewłaściwego koszyka. Zorientowała się dopiero w połowie alejki, gdy już odeszła. Kiedy wróciła po swój koszyk, zauważyła, że w tym, który miała, znajdowała się lista zakupów.
– Więc wzięła twój koszyk?
– Tak. Oddała mi listę i powiedziała: „Zabrałam niewłaściwy koszyk. Chyba nie chciałby pan zapomnieć o tych ważnych rzeczach z listy?”.
– A co było na tej liście?
Charlie wzruszył ramionami.
– Napisałem tam „ser i inne gówno”.
Zmarszczyłam brwi.
– Dosłownie? „Ser i inne gówno”? Nie rozpisałeś tego „innego gówna”?
– Zależało mi tylko na serze. Lubię zjeść plasterek cheddara przed pójściem spać. A w „innym gównie” zawierały się pozostałe, mniej ważne rzeczy. – Charlie popatrzył w przestrzeń. – W każdym razie Audrey uśmiechnęła się do mnie i moje serce fiknęło koziołka jak nigdy wcześniej. Myślałem, że dostałem zawału. Musiałem usiąść przy bakłażanach, by złapać oddech. Okazało się, że tego dnia znalazłem w sklepie coś więcej niż ser i inne gówno.
– Może powinnam spróbować szczęścia w supermarkecie. Bo chyba randki z internetu nie są dla mnie.
– Nigdy tego nie próbowałem, ale wydaje mi się to głupie. Gdy wybierasz ten sposób, musisz stworzyć w głowie listę tego, czego szukasz w partnerze, a potem próbujesz to odnaleźć w ludziach, którzy zaznaczyli odpowiednie punkty. Ale tak naprawdę to, co kliknęli, się nie liczy. Kiedy poznasz właściwą osobę, twoje serce da ci znać. – Puścił do mnie oko. – I inne części twojego ciała też.
Dalsza część książki dostępna w wersji pełnej
TYTUŁ ORYGINAŁU:
Beautiful Mistake
Redaktor prowadząca: Marta Budnik
Redakcja: Aleksandra Zok-Smoła
Korekta: Małgorzata Lach
Projekt okładki: Łukasz Werpachowski
Zdjęcie na okładce: © Viorel Sima (Shutterstock.com)
Copyright © 2017 Vi Keeland
Copyright © 2019 for the Polish edition by Wydawnictwo Kobiece Łukasz Kierus
Copyright © for the Polish translation by Sylwia Chojnacka, 2019
Wszelkie prawa do polskiego przekładu i publikacji zastrzeżone. Powielanie i rozpowszechnianie z wykorzystaniem jakiejkolwiek techniki całości bądź fragmentów niniejszego dzieła bez uprzedniego uzyskania pisemnej zgody posiadacza tych praw jest zabronione.
Wydanie elektroniczne
Białystok 2019
ISBN 978-83-66436-41-1
Bądź na bieżąco i śledź nasze wydawnictwo na Facebooku:
www.facebook.com/kobiece
Wydawnictwo Kobiece
E-mail: [email protected]
Pełna oferta wydawnictwa jest dostępna na stronie
www.wydawnictwokobiece.pl
Na zlecenie Woblink
woblink.com
plik przygotowała Katarzyna Rek