Uzyskaj dostęp do tej i ponad 250000 książek od 14,99 zł miesięcznie
50 osób interesuje się tą książką
Vi Keeland powraca z romansem biurowym! Absolutny must read tej wiosny!
Merrick Crawford jest właścicielem jednego z odnoszących największe sukcesy funduszy hedgingowych na Wall Street. Jako dyrektor generalny Crawford Investments całkowicie poświęca się pracy i tego samego oczekuje od swoich podwładnych. Jednak nie wszyscy są w stanie pracować jak roboty, rotacja w firmie się zwiększa, dlatego zarząd decyduje się zatrudnić pomoc: psychoterapeutę, który ma rozmawiać z pracownikami i dbać o ich zdrowie psychiczne. Merrick nie wierzy w żadne terapie, uważa, że to strata czasu i pieniędzy. Wymyślił już nawet sposób, jak sprawić, by wszystko wróciło do normy.
Evie jest zaskoczona, kiedy otrzymuje ofertę pracy w Crawford Investments. Rozmowa kwalifikacyjna i poznanie potencjalnego szefa były kompletną katastrofą. Merrick nie krył się z tym, co sądzi o jej kompetencjach jako psychoterapeutki. Jego intencje względem zatrudnienia kobiety są nieszczere. Pragnie udowodnić zarządowi, że terapia nie przynosi żadnego efektu. Evie ma jednak swój własny plan: za wszelką cenę udowodni temu bufonowi, że jej nie docenił.
Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:
Liczba stron: 417
Audiobooka posłuchasz w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:
Evie
– No cóż, jadłam czereśnie. – Spojrzałam w dół na swoją poplamioną bluzkę i uśmiechnęłam się przepraszająco. – Podjadam zawsze, gdy się denerwuję, a przechodziłam obok stoiska z owocami. Bing to moja ulubiona odmiana. Choć teraz zdaję sobie sprawę, że nie był to dobry pomysł na kwadrans przed rozmową w sprawie pracy…
Zmarszczka na czole kobiety się pogłębiła. Szczerze mówiąc, bluzkę miałam upstrzoną większą liczbą plam niż jedna czy dwie od czereśni. Wiedziałam, że jeśli chcę dostać tę pracę, powinnam mówić dalej i próbować ją rozbawić.
– Jedna wypadła mi z ręki – ciągnęłam niestrudzenie. – Odbiła się i zostawiła czerwone ślady w trzech miejscach, zanim ją złapałam. Próbowałam pozbyć się plamy w toalecie, ale to jedwab i się nie udało. Pomyślałam więc sprytnie, że zrobię z tego wzorek. Zostało mi jeszcze kilka czereśni, więc wgryzłam się w nie i starałam się zrobić identyczne ślady w innych miejscach. – Potrząsnęłam głową. – Cóż, jak widać, niezbyt mi się udało, ale miałam do wyboru pójść do sklepu po nową bluzkę i spóźnić się na tę rozmowę albo udawać, że to teraz modny wzór. Nie sądziłam, że plamy będą aż tak widoczne… – Westchnęłam cicho. – Najwyraźniej się myliłam.
Kobieta odchrząknęła.
– Cóż, dobrze… Możemy wreszcie zacząć?
Posłałam jej wymuszony uśmiech i złożyłam ręce na podołku, choć byłam pewna, że sprawy są przesądzone i nie dostanę tej pracy.
– Oczywiście.
Dwadzieścia minut później wyszłam z budynku na ulicę. Przynajmniej nie zmarnowała za dużo mojego czasu. Mogłam kupić więcej tych smakowitych czereśni i nową bluzkę na ostatnie spotkanie w sprawie pracy w tym tygodniu.
Ta myśl sprawiła, że ruszyłam przed siebie bardziej sprężystym krokiem.
Zatrzymałam się jeszcze raz przy stoisku z owocami, a potem wskoczyłam do metra. Postanowiłam kupić bluzkę w drodze ze stacji do budynku, w którym miałam wyznaczone spotkanie, po dwóch przystankach metro jednak stanęło i tkwiliśmy tak uwięzieni przez niemal godzinę. Facet siedzący naprzeciwko mnie nie przestawał się we mnie wpatrywać. W którymś momencie przetrząsnęłam torebkę, poszukując czegoś, czym mogłabym się wachlować, bo w przedziale zrobiło się naprawdę gorąco. Gość spojrzał w swój telefon, a później znowu na mnie. Zrobił tak ze dwa albo trzy razy. Próbowałam go zignorować, ale domyślałam się już, jak to się skończy.
Nie minęło kilka chwil, a nie opuszczając swojego miejsca, wychylił się do przodu.
– To pani jest tą panną młodą, prawda? – Odwrócił do mnie telefon, by pokazać mi filmik, który niestety przestał istnieć tylko w moich marzeniach. – Tą, która zepsuła swoje własne wesele?
Nie pierwszy raz ktoś mnie rozpoznał, choć od ostatniego razu minął przynajmniej miesiąc, może nawet dwa, miałam więc nadzieję, że to szaleństwo wreszcie się skończyło. Ale chyba nie. Ludzie siedzący po lewej i po prawej stronie zaczęli zwracać na nas uwagę, więc zrobiłam to, co musiałam, by uniknąć pierdyliarda pytań, które spadały na moją głowę, gdy mówiłam prawdę. Skłamałam jak gdyby nigdy nic.
– Nie. To nie ja. Ale mówiono mi, że mogłabym być jej siostrą bliźniaczką. – Wzruszyłam ramionami. – Mówią, że każdy ma gdzieś w świecie swojego sobowtóra. Cóż, najwyraźniej ona jest moim. – Po krótkiej chwili dodałam: – Ale chciałabym nią być. Twardzielka, prawda?
Facet jeszcze raz spojrzał w telefon i na mnie. Nie wyglądał na przekonanego, ale odpuścił.
– Taaa, na pewno. W każdym razie przepraszam.
Po kolejnej godzinie metro wreszcie ruszyło. Nie było żadnego komunikatu na temat opóźnienia. Gdy wysiadałam na docelowej stacji, miałam tylko dwadzieścia minut do kolejnego spotkania, a nadal paradowałam w pobrudzonej czereśniami bluzce. Objadając się nimi w rozgrzanym wagonie, upuściłam jeszcze kilka… Wybiegłam więc po schodach ze stacji metra z nadzieją, że po drodze znajdę sklep z czymś, co nadawałoby się na spotkanie w sprawie pracy.
Byłam już blisko, od celu dzieliło mnie kilka przecznic, aż w końcu znalazłam sklep z witryną prezentującą męską i damską odzież. Sprzedawczyni butiku Paloma z mocnym włoskim akcentem zaoferowała mi pomoc, gdy tylko weszłam.
– Dzień dobry. Czy macie może kremową jedwabną bluzkę? Albo białą? Albo… – Potrząsnęłam głową i spojrzałam w dół. – Cokolwiek, co będzie pasowało do tej spódnicy?
Kobieta prześlizgnęła się wzrokiem po moich plamach. Trzeba jej oddać, że nie skomentowała. Zamiast tego przytaknęła i podeszłam za nią do wieszaka, z którego zdjęła trzy różne jedwabne bluzki. Każda z nich pasowała. Z ulgą poprosiłam ją o wskazanie mi drogi do przymierzalni i poprowadziła mnie na tył sklepu. Gdy ktoś siedzący za kasą coś do niej zawołał, wskazała mi drzwi i odezwała się mieszanką włoskiego i angielskiego. Myślałam, że powiedziała „Za chwilę do pani wrócę”, ale nie wydało mi się to istotne.
W przymierzalni spojrzałam na siebie w lustrze. Usta błyszczały w kolorze jaskrawej czerwieni. To musiała być sprawka połowy kilograma czereśni, które pochłonęłam w metrze.
– Cholera jasna – wymamrotałam i potarłam wargi, ale wiedziałam, że do spotkania to nie zejdzie. Bez szans. Całe szczęście moje zęby nie złapały kolorku, ale pieprzone czereśnie okazały się niewypałem. Choć nie miałam czasu do stracenia, pokręciłam głową, zdjęłam zniszczoną bluzkę i wzięłam jedną z nowych na wieszaku. Zanim ją włożyłam, przyszło mi do głowy, że być może powinnam się trochę obmyć. Po wyjściu z metra czułam się nieco nieświeżo. Tak więc wyjęłam z torebki opakowanie z mokrą chusteczką z baru z kurczakiem, w którym byłam kilka tygodni wcześniej. Całe szczęście nadal była mokra. Gdy podniosłam prawe ramię, by odświeżyć się pod pachną, w powietrzu wyczułam cytrynowy zapach. Byłam ciekawa, czy woń przejdzie na moją skórę, więc pochyliłam głowę i powąchałam. Znajdowałam się właśnie w tej pozycji, gdy ktoś otworzył szeroko drzwi do przymierzalni.
– Co pani…? – Mężczyzna po drugiej stronie drzwi chciał je szybko zamknąć, zatrzymał je jednak nagle i poruszył brwiami. – Co pani tu robi?
Miałam naprawdę kiepski dzień, ale sprawy zawsze mogą iść gorzej, więc facet był oczywiście przystojniakiem. Zaskoczyły mnie jego cudownie zielone oczy, ale szybko się opanowałam, zdając sobie sprawę, że stoję z uniesioną ręką, a on właśnie przyłapał mnie na obwąchiwaniu własnej pachy.
Oblałam się rumieńcem i założyłam ręce na piersiach, zasłaniając koronkowy stanik.
– Czy to ma jakieś znaczenie? Proszę stąd wyjść! – Wyciągnęłam ramię i zatrzasnęłam drzwi, ocierając się przy tym o faceta, który naruszył moją przestrzeń osobistą. – Niech pan sobie znajdzie przymierzalnię dla mężczyzn! – krzyknęłam za nim.
Widziałam przez szczelinę pod drzwiami jego błyszczące buty. Nie ruszyły się o krok.
– Dla pani informacji – oznajmił chropawym głosem – jest pani w przymierzalni dla mężczyzn. Ale w porządku, niech pani myje te swoje pachy. Nie będę pani przeszkadzał.
Gdy błyszczące buty w końcu zniknęły, napełniłam oba policzki powietrzem i głośno je wypuściłam. Chciałam, by ten dzień wreszcie dobiegł końca. Miałam jednak jeszcze jedno spotkanie, na które powinnam się pospieszyć, jeśli nie chciałam się spóźnić. Nie zawracałam sobie nawet głowy wytarciem drugiej pachy i przymierzyłam pierwszą z bluzek. Całe szczęście pasowała, więc włożyłam z powrotem swoje poplamione cudo i pobiegłam do kasy, wciskając bluzkę w spódnicę. Spodziewałam się, że znów zobaczę tego faceta, który wdarł się do mojej przymierzalni, ale na szczęście nigdzie go nie było.
Gdy czekałam, aż nad wolną kasą wyświetli się numerek, odwróciłam się, by spojrzeć na przymierzalnie, i zauważyłam, że drzwi, które wskazała mi kobieta, znajdują się dokładnie obok innych z napisem „Damska”. Weszłam do przymierzalni oznaczonej jako „Męska”.
Nie ma co, po prostu pięknie, cholera jasna.
Bluzka kosztowała sto czterdzieści dolarów – czyli o jakieś sto dwadzieścia więcej od tej starej, którą kupiłam w sieciówce Marshalls. Ponieważ sam ten zakup niemal wyczyścił moje żałosne konto, naprawdę potrzebowałam zrobić wrażenie podczas ostatniego spotkania, do którego zostało mi tylko kilka minut, i dostać tę pracę. Pobiegłam więc do budynku kilkanaście metrów dalej, szybka niczym Superman, przebrałam się w toalecie w holu, przeczesałam palcami włosy i pokryłam usta kolejną warstwą szminki, by wyrównać czerwony pigment po tych wszystkich zjedzonych czereśniach.
Jazda windą na trzydzieste piąte piętro była niemal tak szybka, jak podróż metrem do tej części miasta. Winda zatrzymywała się prawie na każdym piętrze, a ludzie wsiadali i wysiadali. Wyjęłam więc telefon i przeskanowałam wiadomości, by się nie denerwować, że spóźnię się minutę czy dwie. To okazało się niestety jeszcze bardziej stresujące, bo w skrzynce znalazłam dwa nowe maile z odmowami, które przesłano w odpowiedzi na rozesłane przeze mnie CV. Jedną z nich przesłali z firmy, w której byłam na spotkaniu dziś, trochę wcześniej. Nie ma co. Po prostu super. Czułam się jak pani porażka, szczególnie że teraz czekało mnie spotkanie w sprawie pracy, do której brakowało mi kwalifikacji, nawet jeśli Kitty szepnęła słówko w mojej sprawie.
Winda zatrzymała się na moim piętrze z głośnym dzwonkiem. Wzięłam głęboki oddech, by opanować emocje, zanim wyjdę, ale gdy tylko wystawiłam stopę za próg, wszelkie znamiona opanowania wyleciały przez okno. Na widok wysokich, podwójnie przeszklonych drzwi, na których widniał wielki złoty napis „Crawford Investments”, poczułam się cholernie onieśmielona.
W środku ten efekt dodatkowo się wzmocnił. W recepcji sufit sięgał nieba, śnieżnobiałe ściany zdobiły obrazy w mocnych kolorach, a na środku wisiał gigantyczny kryształowy żyrandol. Nie muszę chyba dodawać, że kobieta za biurkiem przypominała supermodelkę, a nie recepcjonistkę. Wydęła w uśmiechu lśniące wargi.
– W czym mogę pani pomóc?
– Jestem umówiona na godzinę siedemnastą z panem Merrickiem Crawfordem.
– Jak się pani nazywa?
– Evie Vaughn.
– Powiadomię go. Proszę poczekać.
– Dziękuję.
Szłam właśnie w kierunku pluszowych białych kanap, gdy kobieta mnie zawołała:
– Pani Vaughn?
Odwróciłam się do niej.
– Tak?
– Ma pani… – gestem wskazała swój bark – metkę przyczepioną do bluzki.
Sięgnęłam ręką do tyłu i klepałam się po plecach, aż ją znalazłam i urwałam.
– Dziękuję. Pobrudziłam sobie bluzkę, którą włożyłam dziś rano, więc musiałam kupić nową przed tym spotkaniem.
Uśmiechnęła się.
– Dzięki Bogu dziś piątek.
– Zdecydowanie.
Kilka minut później recepcjonistka wprowadziła mnie z powrotem do części biurowej. Gdy dotarłyśmy do słynnego największego i najlepiej usytuowanego gabinetu w rogu, w środku stało dwóch mężczyzn zaangażowanych w coś, co wyglądało na bitwę na wrzaski. Chyba nas w ogóle nie zauważyli. Całe biuro było jednak przeszklone, więc widziałam ich, jak stoją stopa przy stopie, nie przestając na siebie wrzeszczeć.
Niższy był łysiejącym facetem, który przez cały czas żywo gestykulował. Za każdym razem gdy uniósł ręce, pokazywał wielkie koła potu pod pachami. Wyższy był tu zdecydowanie szefem, sądząc po jego postawie. Stał na szeroko rozstawionych stopach, a ramiona skrzyżował na szerokiej piersi. Nie widziałam całej jego twarzy, ale sam profil wskazywał na to, że sporą część pewności siebie, która od niego biła, czerpał z atrakcyjnego wyglądu.
– Jeśli ci się nie podoba… – ryknął w końcu szef – nie obij sobie tyłka drzwiami, jak stąd będziesz wychodził!
– Moje skarpety są starsze od tego dzieciaka! Niby jakie doświadczenie ten smarkacz może mieć w branży?
– W nosie mam jego wiek. To nie tą liczbą powinniśmy się przejmować. Jedyną liczbą, która ma tu znaczenie, jest dochód z inwestycji i podczas gdy jego zyski są dwucyfrowe, twoje leżą trzeci kwartał z rzędu. Leżą bardzo nisko. Dopóki sytuacja się nie poprawi, wszystkie twoje inwestycje ma zatwierdzać Lark.
– Lark… – Facet pokręcił głową. – Jak ten gówniarz mnie wkurza.
– Cóż, idź się wkurzać gdzie indziej.
Niski facet wymamrotał coś, czego nie dosłyszałam, i odwrócił się na pięcie. Otarł pot z rumianej twarzy i pomaszerował do drzwi, a potem otworzył je energicznie i minął mnie i recepcjonistkę, nie zwracając na nas żadnej uwagi. Zupełnie jakby nas tam w ogóle nie było. Szef, który został w środku, podszedł do swojego biurka. Najwyraźniej zrobiłyśmy się niewidzialne.
Recepcjonistka rzuciła mi pokrzepiające spojrzenie, a potem zapukała.
– O co chodzi?!
Otworzyła delikatnie drzwi i wsunęła głowę do środka.
– Jest tu pani, z którą umówiłeś się na siedemnastą na rozmowę w sprawie pracy. Kazałeś mi ją przyprowadzić.
– Świetnie. – Zmarszczył brwi i pokręcił głową. – Niech wejdzie.
Pomyślałam, że wnuk Kitty nie odziedziczył po niej miłego usposobienia.
Recepcjonistka wyciągnęła ku mnie rękę z niepewnym uśmiechem.
– Przepraszam – szepnęła. – Trzymam kciuki.
Zrobiłam kilka kroków, wchodząc do biura przypominającego pałac. Gdy szklane drzwi zamknęły się za mną z cichym dźwiękiem, a mężczyzna nadal ani na mnie nie spojrzał, ani się nie przywitał, opanował mnie impuls, by natychmiast stąd wyjść i biec jak najdalej. Gdy tak stałam, dumając nad tym pomysłem, pan ponurak stracił cierpliwość. Stojąc plecami do mnie, odłożył coś na półkę z książkami.
– To jak, usiądzie pani czy mam przeprowadzić tę rozmowę za pomocą blaszanej puszki i sznurka?
Zmrużyłam oczy. Co za palant. Nie wiedziałam, czy chodzi o ten okropny dzień, czy o zachowanie tego faceta, ale zalała mnie fala gniewu i nagle już nie dbałam o to, czy dostanę tę pracę. W końcu nic nie dzieje się bez przyczyny, a gdy w końcu odpuszczasz i przestaje ci zależeć na wygranej, grasz dalej już bez presji.
– A może dałam panu minutę, licząc na to, że poprawi się panu humor? – odpowiedziałam.
Facet w końcu się do mnie odwrócił. W pierwszej kolejności zwróciłam uwagę na jego zagadkowy uśmiech. A gdy uniosłam wzrok i wreszcie spojrzałam prosto w jego zaskakująco zielone oczy, mało nie padłam z wrażenia.
To się nie dzieje.
Poważnie?
Tylko bez takich numerów.
To niemożliwe.
Wnuk Kitty to ten sam facet, który wszedł do przymierzalni?
Chciałam się wczołgać do jakiejś ciemnej dziury.
Podczas gdy tak umierałam sobie cichutko z upokorzenia, mężczyzna, który kwadrans wcześniej przyłapał mnie na obwąchiwaniu własnej pachy, szedł w moim kierunku. Wskazał dłonią krzesło po drugiej stronie biurka.
– Czas to pieniądz. Proszę usiąść.
Chwileczkę, on mnie nie pamięta? Czy to w ogóle możliwe?
Po jego starciu z pracownikiem, które widziałam przed chwilą, nie wydawało mi się, żeby był człowiekiem, który powstrzymuje się od wyrażania swoich myśli. Może mi się nie przyjrzał… W końcu szybko zatrzasnął drzwi przymierzalni. I widział mnie w samym staniku, a teraz byłam w pełni ubrana.
A może… Czy to możliwe, że się pomyliłam i to nie był facet, którego spotkałam w sklepie? Nie sądzę. Mogłam być dla niego zupełnie nieważna, ale on miał twarz, której ja nigdy bym nie zapomniała: wyrzeźbiona linia szczęki, wystające kości policzkowe, nieskazitelna opalona skóra, pełne usta i gęste, ciemne rzęsy okalające przejrzyste, zielone oczy. Patrzył teraz na mnie tymi oczami, jakbym była ostatnią osobą, którą chce widzieć w swoim gabinecie. Oparł ręce na biodrach.
– Czas ucieka. Miejmy to już z głowy.
Super, co za czaruś. W jego głosie było dokładnie tyle samo ekscytacji co we mnie na myśl, że miałabym dla niego pracować. Co nie zmieniało faktu, że włożyłam wiele wysiłku w dotarcie na to spotkanie i nie miałam nic do stracenia. Mogłam równie dobrze zakończyć swój gówniany tydzień kolejną odmową i pograć jeszcze chwilę w tę grę. Podeszłam do jego biurka i wyciągnęłam rękę.
– Evie Vaughn.
– Merrick Crawford.
Gdy uścisnął mi rękę, spojrzeliśmy sobie w oczy. Nadal żadnego znaku, że mnie rozpoznał jako kobietę z przymierzalni czy przyjaciółkę swojej babci.
Mniejsza z tym. Kitty załatwiła mi to spotkanie, ale reszta należała do mnie.
Na środku jego wielkiego biurka ze szklanym blatem leżały moje dokumenty. Podniósł CV i swobodnie oparł się o zagłówek fotela.
– Co to za firma, Boxcar Nieruchomości?
– To organizacja non profit, którą założyłam kilka lat temu. To mój poboczny projekt, ale pracowałam nad nim w pełnym wymiarze godzin w ciągu ostatnich sześciu miesięcy, gdy byłam między jedną pracą terapeutki a drugą. Wolałam o nim napisać, zamiast zostawiać półroczną lukę w historii zatrudnienia.
– Czyli przestała pani pracować jako terapeutka sześć miesięcy temu i od tej pory nie była zatrudniona w żadnej firmie?
Skinęłam głową.
– Zgadza się.
– A ta pani organizacja Boxcar faktycznie ma coś wspólnego z nieruchomościami?
– Zajmuje się wynajmem. Posiadam kilka niestandardowych nieruchomości, które wynajmuję za pośrednictwem serwisu Airbnb.
Merrick zmarszczył brwi.
– Niestandardowych?
– To długa historia, ale ostatecznie chodzi o to, że odziedziczyłam kawałek ziemi na południu kraju. Okolica znakomicie się nadaje na piesze wycieczki i ucieczkę z miasta. Nie było tam żadnych budynków, a ja nie chciałam tego psuć, stawiając tradycyjne domy, więc zamiast tego stworzyłam pole glampingowe i zbudowałam dwa domki na drzewie, które wynajmuję turystom.
– Pole glampingowe?
– To taki kamping tylko w bardziej eleganckim stylu. Glamping znaczy…
Merrick wszedł mi w słowo.
– Znam to słowo. Zachodzę tylko w głowę, jak to wszystko się ma do bycia terapeutką.
Ech, pomyślałam, niedobry początek. Wyprostowałam się na krześle.
– Cóż, to nie ma bezpośredniego związku. Proszę jednak pomyśleć o ludziach, którym wynajmuję tę przestrzeń, a którzy marzą o ucieczce od stresującej pracy. Ten projekt jest moją pasją. Wszystkie zyski są przeznaczane na cele charytatywne. Gdy odeszłam z poprzedniej pracy, poświęciłam dużo czasu, by rozwinąć ten projekt. – Wychyliłam się do przodu i wskazałam ręką swoje CV. – Niech pan spojrzy na moje poprzednie stanowiska. Ten punkt opisuje moje doświadczenie w pracy terapeutki.
Merrick patrzył na mnie przez chwilę, a potem skierował wzrok z powrotem na CV.
– Była pani zatrudniona w firmie Halpern Pharmaceuticals. Proszę mi o tym opowiedzieć.
– Opiekowałam się pacjentami uczestniczącymi w badaniach klinicznych antydepresantów i leków przeciwlękowych. Monitorowałam ich stan.
– Każdy pacjent dostawał te leki?
– Nie. Niektórzy uczestnicy badań klinicznych otrzymywali placebo.
– Czy te osoby pracowały w wysoce stresogennym środowisku?
– Niektóre z nich. Uczestnicy badań byli bardzo zróżnicowani, ale wszyscy cierpieli na depresję i stany lękowe.
Merrick potarł kciukiem dolną wargę.
– Rozumiem, że poszukiwali leczenia farmakologicznego, bo tradycyjna terapia w ich przypadku się nie sprawdziła.
Przytaknęłam.
– Owszem. Wszyscy musieli wcześniej uczestniczyć w co najmniej rocznej terapii, by zakwalifikować się do badania. Celem firmy Halpern było ustalenie, czy leki pomogły osobie, u której nie zadziałała terapia.
– Pomogły?
– Te, nad którymi pracowałam osobiście, pomogły.
Merrick opadł na oparcie fotela.
– Czyli jedyne doświadczenie, jakie pani ma, to praca z ludźmi, u których nie sprawdziła się terapia, więc potrzebowali leków, by zauważyć poprawę. Zgadza się?
Zmarszczyłam brwi. Boże mój, ale z niego palant.
– Niestety nie u wszystkich terapia odnosi skutki. Wielu moich pacjentów odnotowało poprawę, jednak ze względu na to, że badania kliniczne leków są prowadzone z wykorzystaniem podwójnie ślepej próby, nie potrafię powiedzieć, jak wielu otrzymało placebo i poprawiło im się wyłącznie na skutek mojej terapii. Jestem pewna, że była taka grupa.
Odrzucił moje dokumenty na biurko.
– Prowadzę firmę inwestycyjną. Zastanawiam się, czy mógłbym przestać raportować wskaźniki zysku moich klientów. Musi być miło nie martwić się o to, że ktokolwiek zmierzy nasze wysiłki.
Poczułam napływ gorąca do policzków.
– Sugeruje pan, że nie wykonałam dobrze swojej pracy, bo nikt nie mógł stwierdzić, czy tym ludziom pomogła moja terapia, czy leki?
Jego oczy błysnęły.
– Nic takiego nie powiedziałem.
– Może nie użył pan tych słów, ale dokładnie to zasugerował. Prowadzę terapię dla wszystkich pacjentów na tym samym poziomie, zgodnie ze swoimi umiejętnościami, bez względu na to, czy ktoś mnie ocenia, czy nie. Proszę mi powiedzieć, panie Crawford, czy gdyby pana klienci nie widzieli wskaźników rentowności swoich inwestycji, wykonywałby pan swoje zadania inaczej? Obijałby się pan?
Na jego ustach zamigotał cień uśmiechu. Wyglądało na to, że lubi uchodzić za dupka. Po kilku długich sekundach wpatrywania się we mnie jak sroka w kość w końcu odchrząknął.
– Szukamy kogoś, kto ma doświadczenie w terapii osób pracujących w stresogennym środowisku. Tak żeby nie było konieczne zastosowanie leków.
Dotarło do mnie, że nic z tego, co powiedziałam, odkąd tu weszłam, nie miało dla niego znaczenia. Ponadto nie byłam w nastroju na tę hucpę, szczególnie że z jego postawy jasno wynikało, że nie dostanę tej pracy.
Podniosłam się z miejsca i wyciągnęłam rękę.
– Dziękuję za pański czas, panie Crawford. Powodzenia w poszukiwaniu idealnego kandydata.
Merrick uniósł wysoko jedną brew.
– To koniec naszego spotkania?
Wzruszyłam ramionami.
– Nie widzę sensu, by je kontynuować. Oznajmił pan jasno, że nie sądzi, by moje doświadczenie zawodowe przydało się na tym stanowisku. Powiedział pan również, że czas to pieniądz, więc przypuszczam, że już panu zmarnowałam… tysiąc dolców, a może dwa?
Prezentowany wcześniej zagadkowy uśmieszek powrócił na jego usta. Przyjrzał się mojej twarzy, a potem wstał i uścisnął moją dłoń.
– Co najmniej dwadzieścia. Jestem naprawdę dobry w tym, co robię.
Próbowałam wysunąć rękę, ale Merrick zacisnął mocniej palce. Pociągnął mnie ku sobie nieoczekiwanie, tak że pochyliłam się nad biurkiem. On również wysunął się do przodu i przez chwilę myślałam, że spróbuje mnie pocałować. Zanim moje serce zaczęło znowu bić, on przesunął się w lewo i zbliżył twarz do mojej szyi, po czym wciągnął głęboko mój zapach i zwyczajnie puścił moją rękę jak gdyby nigdy nic.
Mrugnęłam kilka razy, próbując zachować równowagę.
– Co… Co pan wyprawia?
Merrick wzruszył ramionami.
– Cóż, skoro nie będzie pani dla mnie pracowała, stwierdziłem, że nie będzie molestowaniem w miejscu pracy, jeśli szybko się zaciągnę tym zapachem.
– Zaciągnie się pan?
Włożył ręce do kieszeni spodni.
– Intryguje mnie ta woń, odkąd wyszedłem z przymierzalni.
Wytrzeszczyłam oczy.
– No tak, wiedziałam, że to był pan! Dlaczego nie zdradził się pan z tym wcześniej?
– Tak było zabawniej. Chciałem sprawdzić, jak się pani zachowa. Na początku planowała pani szybką ucieczkę, ale szybko się pani opanowała.
Zmrużyłam oczy.
– Nic dziwnego, że poziom stresu pana pracowników jest tak wysoki, że potrzebuje pan pomocy. Często zabawia się pan ludźmi w ten sposób?
– A pani? Często się pani chowa po przebieralniach i wącha sobie pachy?
Zmarszczyłam brwi i jeszcze bardziej zmrużyłam oczy. Merrick za to wyglądał na rozbawionego.
– Do pana wiadomości: musiałam się odświeżyć, bo wcześniej ugrzęzłam w… – Pokiwałam głową i mruknęłam pod nosem: – Właściwie to nie ma znaczenia. – Wzięłam głęboki wdech i przypomniałam sobie, że jestem profesjonalistką i czasem lepiej wybrać własną ścieżkę, nawet jeśli jest trudniejsza. Wygładziłam spódnicę i się wyprostowałam. – Dziękuję za poświęcony mi czas, panie Crawford. Mam nadzieję, że już się nie spotkamy.
Evie
– Domyślam się, że dzisiejsze spotkania w sprawie pracy nie potoczyły się po twojej myśli?
Wlałam do kieliszka ostatnie krople wina z pustej już butelki i uniosłam go w kierunku mojej siostry.
– Nie gadaj, po czym wnosisz?
Greer wyjęła kolejną butelkę ze stojaka na wino i usiadła przy stole kuchennym naprzeciwko mnie, trzymając w garści korkociąg.
– Dlaczego nie urodziłyśmy się bogate, a tylko mądre i piękne?
Zachichotałam.
– Bo nie jesteśmy dupkami. Przysięgam, że każdy, kogo kiedykolwiek spotkałam, a kto miał pełen pakiet: pieniądze, mózg i urodę, był gigantycznym dupkiem. – Upiłam łyk. – Jak ten facet, z którym spotkałam się dzisiejszego popołudnia. Niesamowity przystojniak. Miał świetliste oczy i rzęsy tak gęste i ciemne, że trudno się było nie gapić. Jest właścicielem jednego z najlepszych funduszy inwestycyjnych na Wall Street, a do tego totalnym, aroganckim palantem.
Greer wyjęła z butelki korek z głośnym plumknięciem, a wtedy przybiegł Buddy, jej pies. Był to jedyny dźwięk, na który wstawał. Można było dzwonić czy pukać do drzwi, a on nie ruszyłby się ze swojego legowiska. Ale wystarczyło otworzyć butelkę wina, a zachowywał się jak skubany pies Pawłowa. Podała mu korek, by mógł go oblizać, i rzucił się na niego ochoczo.
Patrząc na to, potrząsnęłam z niedowierzaniem głową.
– Nie ma co, twój pies jest dziwny.
Podrapała go za uszami, gdy tak zlizywał wino z korka.
– Lubi tylko czerwone. Zauważyłaś, że patrzy na mnie z niechęcią, gdy przybiega i stwierdza, że to korek od białego i niepotrzebnie się fatygował?
Roześmiałam się i nalałam Greer pełen kieliszek merlota.
– Wróćmy do tego bogatego aroganckiego przystojniaka, którego dziś poznałaś – powiedziała. – Brzmi jak nadęty bufon. Są jakieś szanse, że przekazałby twojej siostrze trochę swojego nasienia?
Greer i jej mąż wybierali właśnie dawcę spermy po pięciu latach nieudanych prób spłodzenia potomka. Moja siostra miała trzydzieści dziewięć lat, była o niemal dziesięć lat starsza ode mnie, i zaczęła czuć presję ze strony matki natury. Przeszli przez cztery rundy zapłodnienia in vitro nasieniem Bena, bo jego pływacy mieli problemy z ruchliwością. Wszystkie cztery zakończyły się fiaskiem. Ostatnio się poddali i postanowili wybrać dawcę.
– Jestem pewna, że szybciej odda ci swoje nasienie, niż ja dostanę u niego pracę.
– Co się stało? Znowu ktoś uznał, że twoje doświadczenie zawodowe jest niewystarczające?
Westchnęłam i pokiwałam głową.
– Tak naprawdę to moja wina. Nigdy nie powinnam była przyjmować pracy w rodzinnej firmie farmaceutycznej Christiana. To bardzo specyficzna branża, a ludzie są obecnie dziwnie nieufni, jeśli chodzi o badania kliniczne leków, więc mój udział w tych testach wcale mi nie pomaga. Ponadto byłam na tyle głupia, że całe swoje życie złożyłam w ręce mężczyzny.
Siostra poklepała mnie po dłoni.
– Głowa do góry. W następnym tygodniu masz spotkanie w sprawie pracy w firmie wnuka Kitty. Może tym razem pójdzie dobrze.
– Ten arogancki dupek to właśnie był wnuk Kitty.
Nasza babcia i Kitty Harrington przyjaźniły się przez prawie trzydzieści lat. Były sąsiadkami w Georgii aż do śmierci naszej babci cztery lata temu. Gdy postanowiłam zrobić doktorat na Uniwersytecie Emory’ego w Atlancie, dobrze poznałam Kitty, bo zamieszkałam z babcią. Po jej śmierci Kitty i ja wspierałyśmy się w żałobie i od tego czasu utrzymywałyśmy naprawdę bliską relację. Nie miało znaczenia, że dzieli nas niemal pięćdziesiąt lat. Uważałam ją za dobrą przyjaciółkę. Nawet gdy przeprowadziłam się z powrotem do Nowego Jorku, by ukończyć staż, nadal utrzymywałyśmy kontakt. Starałam się ją odwiedzać przynajmniej raz w roku i rozmawiałyśmy przez telefon prawie w każdą niedzielę.
Greer w zdziwieniu otworzyła szeroko oczy.
– O kurczę. Myślałam, że masz to spotkanie w przyszłym tygodniu. Nie wierzę, że wnuk Kitty potraktowałby cię jak palant, wiedząc, jak blisko się trzymasz z jego babcią.
Upiłam łyk wina i pokręciłam głową.
– Temat Kitty w ogóle się nie pojawił podczas rozmowy. Ten facet nie marnuje czasu na gadkę szmatkę. Po wyjściu z jego biura doszłam do wniosku, że mógł nie wiedzieć, kim jestem. W innym wypadku przynajmniej by o niej wspomniał, prawda?
– A ty? Dlaczego tego nie zrobiłaś?
Wzruszyłam ramionami.
– To był szalony dzień. W zasadzie wpadłam na niego wcześniej w pobliskim sklepie, niedługo przed naszym spotkaniem i doszło do… pewnego incydentu. Cała ta sprawa wybiła mnie z potrzebnego skupienia, a potem on dodatkowo mnie gnębił, kwestionując moje kwalifikacje. Zdaję sobie sprawę, że mogę nie być najlepszą kandydatką, ale po co w ogóle zaprosił mnie na spotkanie, jeśli nie sądził, że mam wystarczające doświadczenie?
– Jestem naprawdę zaskoczona. Kitty jest cudowną starszą panią.
– Owszem. Ma też jednak bardziej łobuzerską stronę. Nigdy nie jestem pewna, kiedy żartuje, a kiedy mówi poważnie, bo ma ten trudny do interpretacji uśmiech. – Pokręciłam głową. – Zdaje się, że to ich łączy: zagadkowy uśmieszek.
– Powiesz jej, że zachował się wobec ciebie jak palant?
Zmarszczyłam nos.
– Nie chcę, by źle się poczuła. A jej twarz zawsze się rozjaśnia, gdy o nim mówi.
– Cóż… – Siostra ścisnęła moją dłoń. – Nic nie dzieje się bez przyczyny. Założę się, że czeka na ciebie coś większego i lepszego. Jeśli znalezienie tego zajmie ci trochę czasu, to widocznie tak ma być. Możesz mieszkać z nami tak długo, jak chcesz.
Wiedziałam, że mówi szczerze, i lubiłam spędzać czas z nią i jej mężem, ale nie mogłam się doczekać, by się urządzić we własnym lokum.
– Dziękuję.
Później tego samego wieczoru długo nie mogłam zasnąć. Leżałam tak w łóżku niemal każdej nocy, odkąd moje życie wywróciło się do góry nogami. W ciągu jednego dnia straciłam narzeczonego, najlepszą przyjaciółkę, pracę i mieszkanie. Co więcej, filmik z mojego wesela, podczas którego napiętnowałam publicznie Christiana i Mię, informując wszystkich o ich romansie, stał się hitem Internetu. Podobnie jak inny filmik, który wszystkim pokazałam – ten, na którym Christian i Mia uprawiają seks w apartamencie dla nowożeńców wieczorem przed naszym ślubem. Według ostatnich danych filmik zatytułowany Porno w wykonaniu najlepszej przyjaciółki szalonej panny młodej i pana młodego miał ponad miliard wyświetleń. Miliard, nie milion! Nawet najpopularniejsze programy informacyjne wspomniały o tej historii. Dopiero po miesiącu zainteresowanie Internetu zaczęło umierać powolną i bolesną śmiercią.
A gdy już myślałam, że mogę znowu oddychać pełną piersią, Christian i jego rodzina wnieśli pozew, oskarżając mnie o oszustwo i wyłudzenie. Twierdzili, że naciągnęłam ich na kosztowne wesele, by się zemścić za coś, o czym wiedziałam od bardzo dawna. Jakby ten absolutnie idiotyczny pozew nie był wystarczającym kłopotem, dziennikarze zwąchali sprawę i całe to szaleństwo zaczęło się od nowa. Paparazzi parkowali pod apartamentowcem mojej siostry przez kilka dni. Świat naprawdę schodzi na psy, skoro nie można już sobie popsuć własnego wesela bez wiedzy, bagatela, miliarda osób.
Jako że nie mogłam zasnąć, sięgnęłam po telefon, który leżał na stoliku przy łóżku, i zaczęłam przeglądać social media. Nie znalazłam nic ciekawego, więc popełniłam błąd i otworzyłam skrzynkę pocztową. Odkąd ją sprawdziłam tego popołudnia, dostałam dwie kolejne odmowy. Westchnęłam. Już chciałam się wylogować, ale wtedy zauważyłam wiadomość, którą wcześniej przeoczyłam. Dotarła dwie godziny temu. Zwróciłam uwagę na nazwę domeny w adresie, z którego została wysłana: [email protected].
Spodziewałam się kolejnej odmowy, ale i tak ją otworzyłam.
Szanowna Pani Vaughn,
dziękujemy za udział w spotkaniu w sprawie pracy na stanowisku terapeuty ds. radzenia sobie ze stresem. Spośród wszystkich kandydatów pan Crawford wybrał osoby, których kandydatura zostanie dodatkowo rozpatrzona. W związku z tym pragniemy Panią zaprosić na drugie spotkanie w naszej siedzibie.
Będę wdzięczna za kontakt w celu ustalenia dogodnego terminu w przyszłym tygodniu.
Z poważaniem
Joan Davis
dyrektorka działu kadr
Mrugnęłam kilka razy, pewna, że źle przeczytałam wiadomość. Ale nie, za drugim razem było tak samo jasne jak za pierwszym, że zapraszają mnie na drugą rozmowę kwalifikacyjną. Musiałam to zawdzięczać fenomenalnemu pierwszemu wrażeniu, które wywarłam, wąchając się pod pachą.
Merrick
– Panie Crawford? – Moja asystentka, Andrea, wsunęła głowę do mojego gabinetu, gdy jadłem lunch z Willem. – Przepraszam, że przeszkadzam, ale dział kadr pyta, czy znalazł pan czas, by porozmawiać z jedną z kandydatek na stanowisko pełnoetatowego terapeuty w firmie?
Potrząsnąłem głową.
– Nie muszę z nimi rozmawiać. Przekazałem już Joan swoje stanowisko. To ich dział przeprowadzi drugą turę rozmów kwalifikacyjnych i dadzą mi znać, jak skończą.
– Okazuje się, że jedna z kandydatek poprosiła o krótkie spotkanie z panem po zakończonej rozmowie. Ale jej spotkanie z kadrami zaczyna się teraz, a wiem, że nie lubi pan mieć niczego w grafiku w godzinach otwarcia giełdy.
– O jaką kandydatkę chodzi?
– Evie Vaughn.
Opadłem na oparcie fotela, tłumiąc śmiech.
– Jasne. Dlaczego nie?
Andrea skinęła głową.
– Powiadomię ją.
Will uniósł na mnie wzrok, gdy zamknęła drzwi.
– Skąd ten uśmieszek?
– Jedna z kandydatek na stanowisko terapeutki do spraw stresu jest… Cóż, jest co najmniej interesująca.
– Co masz na myśli?
– Pierwszą rozmowę kwalifikacyjną miała o siedemnastej w zeszłym tygodniu, więc po zamknięciu giełdy zszedłem na dół do Palomy po garnitur, który tam wcześniej kupiłem. Mieli go dopasować. Gdy wyszedłem ze sklepu, pomyślałem, że zostawiłem w przymierzalni telefon, więc wróciłem, by sprawdzić. W środku była kobieta.
– Nienawidzę tych sklepów, w których jest jedna przymierzalnia dla obu płci.
– Tyle że tam przymierzalnie są oddzielne. Ta kobieta weszła po prostu omyłkowo do męskiej. Ale nie to jest w tej historii najlepsze. Gdy wszedłem, była w połowie rozebrana… i wąchała swoją pachę.
Brwi Willa wystrzeliły w górę.
– Że co?
– Dobrze słyszałeś. W każdym razie po kilku minutach, o siedemnastej, wchodzi do mojego gabinetu kandydatka na spotkanie w sprawie pracy i okazuje się, że to ta sama kobieta. Ta z przebieralni.
– Wąchaczka pachy? Nie gadaj. Co zrobiłeś?
– Nic. Udałem, że jej nie poznaję, choć widziałem, że ona mnie rozpoznała. Aż ją skręcało.
– Takie przygody przydarzają się tylko tobie, przyjacielu. Jak więc przebiegła rozmowa?
– Okazała się najmniej wykwalifikowana. Nie wiem nawet, w jaki sposób jej CV trafiło na stosik dokumentów osób, które zostały zaproszone do drugiej tury rozmów.
– Ale wróciła dziś na drugą rozmowę?
– Na to wychodzi.
Will pokręcił głową.
– Ta sprawa ma jakieś drugie dno, o którym nie wiem, prawda?
– Gdy tamtego wieczoru wróciłem do domu, zacząłem myśleć o tym, jak zarząd naciskał na mnie, bym utworzył to stanowisko. Życzyli sobie, żebym kogoś zatrudnił, ale nikt nie wspomniał, że powinna to być kompetentna osoba.
Will się uśmiechnął.
– Czysty geniusz.
Machnąłem ręką.
– Nie wystarczyło, że zaoferowałem zapłacić za terapię każdego pracownika, który był nią zainteresowany. Musieli mi wcisnąć etatowego terapeutę i wymagać, by każdy pracownik wziął udział w terapii w godzinach pracy przynajmniej raz w miesiącu. Chcę, by moi ludzie byli skupieni na pracy i bezwzględni, gdy są w biurze. Wcale mi nie zależy, by się kontaktowali ze swoimi emocjami.
– Pełna zgoda.
Gdy dokończyliśmy lunch, wróciła Andrea i zapukała do drzwi. Obok niej stała Evie Vaughn. Blond fale miała dziś zaczesane do góry i była ubrana w prostą czarną spódnicę i czerwoną bluzkę pod czarnym żakietem. Wyglądała jak seksowna bibliotekarka, o której przynajmniej raz w życiu fantazjuje każdy mężczyzna. Próbowałem zignorować to, w jaki sposób podziałał na mnie jej wygląd.
Andrea wsunęła głowę do gabinetu.
– Potrzebuje pan więcej czasu?
Spojrzałem na Willa.
– Zostało nam jeszcze coś do omówienia?
Potrząsnął głową.
– Nie sądzę. Powiem Endicottowi, by złożył ofertę kupna, gdy tylko cena dobije do czterdziestu dolarów za akcję.
– Świetnie. – Odwróciłem się do Andrei. – Niech pani Vaughn wejdzie.
Will opuścił mój gabinet, rzucając mi ironiczny uśmiech przez ramię, gdy mijał Evie.
Gdy drzwi się zamknęły, Evie zrobiła kilka kroków do przodu, a potem się zawahała.
– Dziękuję, że zgodził się pan ze mną spotkać.
Skinąłem głową i wskazałem gestem jedno z krzeseł po drugiej stronie biurka.
– Proszę usiąść.
– Pana asystentka powiedziała, że zwykle nie spotyka się pan z nikim, gdy giełda jest otwarta.
– To prawda. – Odchyliłem się na krześle i połączyłem ze sobą palce obu dłoni. – Czym mogę pani służyć, pani Vaughn?
– Mam na imię Evie. Chciałam… Cóż, miałam nadzieję, że coś mi pan wyjaśni.
– Co takiego?
– Co ja tu robię? Mam na myśli zaproszenie na drugą rozmowę. Wyraził się pan jasno, że nie sądzi, bym miała odpowiednie doświadczenie potrzebne na tym stanowisku, a ja nie zrobiłam świetnego pierwszego wrażenia w tej przymierzalni. Więc… Dlaczego znowu tu jestem?
Skrzyżowałem ręce na piersi i zastanawiałem się, co jej odpowiedzieć. Politycznie poprawne i profesjonalne byłoby, gdybym oświadczył, że zmieniłem zdanie pod wpływem tego, jak przebiegła nasza rozmowa. Ale nikt by nie powiedział, że jestem politycznie poprawny czy profesjonalny w kontaktach z innymi.
– Chce pani poznać prawdziwą odpowiedź? Czasem lepiej nie wiedzieć i po prostu zaakceptować stan rzeczy.
Teraz ona skrzyżowała ręce na piersiach, naśladując moją mowę ciała.
– Być może. Ja jednak chciałabym poznać prawdę.
Podobała mi się jej werwa. Z trudem powstrzymywałem się od uśmiechu.
– Została pani zaproszona, bo jest pani najmniej wykwalifikowana ze wszystkich kandydatów.
Jej oczy od razu posmutniały i poczułem ukłucie winy, choć sama powiedziała, że chce prawdy.
– To przecież nie ma sensu.
– Dla mnie ma. Zatrudnienie terapeuty od stresu na pełen etat nie było moim pomysłem. Cisnął mnie zarząd.
– Problem polega na tym, że ten pomysł nie wyszedł od pana?
– Zatrudniam sto dwadzieścia pięć osób, których pracą jest podsuwanie mi pomysłów. – Pokręciłem głową. – Nie o to chodzi. Nie jestem chory na władzę, pani Vaughn.
Zacisnęła usta.
– Doktor Vaughn, jeśli już, choć wolałabym, żebyśmy mówili sobie po imieniu. Jeśli jednak upiera się pan przy formalnościach, może pan używać pełnego tytułu. Doktoryzowałam się z psychologii klinicznej.
Tym razem nie powstrzymałem uśmiechu. Skinąłem głową.
– Świetnie. Więc nie jestem chory na władzę, doktor Vaughn.
– Czyli ogólnie rzecz biorąc, sprzeciwiał się pan utworzeniu tego stanowiska i chciał zatrudnić najgorszego kandydata, by udowodnić swoje racje?
Skinąłem raz głową.
– Można tak powiedzieć.
– Jest pan przeciwny terapii?
– Uważam, że niektórym może pomóc.
– Niektórym, ale nie pańskim pracownikom? Uważa pan, że pana pracownicy nie odczuwają stresu w miejscu pracy?
– Jesteśmy na Wall Street, pani… doktor Vaughn. Gdyby ich praca nie była stresująca, mój przeciętny pracownik nie zarabiałby siedmiocyfrowej pensji. Po prostu oczekuję, że tu, w biurze, moi ludzie będą skupieni na pracy.
– Czy kiedykolwiek przyszło panu do głowy, że być może patrzy pan na to zagadnienie od niewłaściwej strony? Zabranie godziny z dnia pracy zestresowanej osoby wcale nie zaburza jej koncentracji. Ona już ma problem z koncentracją, bo poziom jej stresu jest wysoki. Terapia może pomóc przywrócić pracownikom równowagę, co pozwoli im się lepiej skupić na pracy.
– Dobrze, przyjmuję do wiadomości, że na zagadnienia można patrzeć z więcej niż jednej strony. – Przyjrzałem się jej przez chwilę. – Czy ma pani jakieś pytania, czy może doszliśmy do tego momentu rozmowy, w którym informuje mnie pani o nadziei, byśmy nigdy więcej się nie spotkali?
Posłała mi nieśmiały uśmiech.
– Przepraszam. Nie powinnam była tego mówić.
Wzruszyłem ramionami.
– W porządku. Może mi pani wierzyć lub nie, mnie też zarzucono raz czy dwa, że powiedziałem coś niestosownego.
Zaśmiała się, wstając z miejsca.
– No nie, nigdy bym się tego nie spodziewała po mężczyźnie, który mnie powąchał podczas rozmowy w sprawie pracy. – Evie wyciągnęła rękę. – Dziękuję za spotkanie i szczerość.
Skinąłem głową i uścisnąłem jej dłoń.
– Jeszcze jedno. Może się narażę, ale mam nadzieję, że nie będzie pan miał nic przeciwko, jeśli dam panu pewną drobną radę.
Uniosłem brwi.
– Nie mogę się doczekać, by ją usłyszeć…
Uśmiechnęła się.
– Jeśli już musi pan kogoś zatrudnić, dlaczego nie wybrać najlepszego kandydata? Pana pracownicy na to zasługują, a kto wie, rezultaty mogą pana zadziwić.
* * *
Wieczorem tego samego dnia szefowa działu kadr, Joan Davis, skinęła mi ręką na pożegnanie, przechodząc obok mojego gabinetu. Wyglądało na to, że skończyła pracę i wychodzi do domu. Otworzyłem drzwi, by ją zawołać.
– Masz chwilę, Joan?
Zatrzymała się i odwróciła.
– Tak?
– Czy mogę ci zadać jedno pytanie?
– Oczywiście.
– Jak to się stało, że zaprosiliśmy doktor Vaughn na rozmowę?
Joan zmarszczyła brwi.
– Wysłałeś mi wiadomość, w której sam o to poprosiłeś.
– Nie mam na myśli drugiej rozmowy, tylko pierwszą. Wszyscy pozostali kandydaci byli bardziej doświadczeni. Ciekawi mnie więc, co sprawiło, że doktor Vaughn została dołączona do tego grona.
Zmarszczka między jej brwiami dodatkowo się pogłębiła.
– Ależ ja mam na myśli pierwszą rozmowę. Poprosiłeś mnie, by uwzględnić jej kandydaturę już na samym początku rekrutacji.
– Ja to zrobiłem? Nigdy wcześniej nie spotkałem tej kobiety.
– Tak, ale powiedziałeś, że twoja babcia zarekomenduje kogoś na to stanowisko, więc gdy dostanę CV tej osoby, mam ją włączyć do pierwszego etapu rozmów kwalifikacyjnych.
– Nie sądziłem, że ktoś w końcu przesłał to CV. Znajoma mojej babci ma na imię… – Zamknąłem oczy. – Cholera. Evie to skrót od Everly?
Joan przytaknęła.
– Myślałam, że o wszystkim wiesz. W liście motywacyjnym przesłanym wraz z CV kandydatka napisała, że dowiedziała się o ofercie pracy od Kitty Harrington. Dołączyłam to pismo do jej CV i przekazałam ci pełną dokumentację.
Nigdy nie czytałem listów motywacyjnych przesyłanych wraz z CV. Zwykle składały się z głupawych komunałów i polegały na wylewaniu na papier irytująco gładkich zwrotów.
– Nie zauważyłem.
– Cóż, przepraszam. Powinnam ci była wskazać jej CV przed rozpoczęciem rozmów.
Pokręciłem głową.
– Nic się nie stało. To moja wina. Miłego wieczoru.
* * *
Później tego samego wieczoru postanowiłem zadzwonić do babci. Gdy wróciłem do domu, była niemal dwudziesta pierwsza, ale babcia była typową sową i późno chodziła spać. Poza tym zbyt długo zwlekałem z tą rozmową i wiedziałem, że mi to wypomni. Wlałem do szklanki whiskey na dwa palce i wybrałem jej numer.
– Proszę, proszę… A już myślałam, że będę musiała wskoczyć w samolot i złoić ci skórę.
Uśmiechnąłem się. Nie musiałem długo czekać na reprymendę.
– Przepraszam, babciu. Dawno się nie odzywałem, ale dużo się dzieje w pracy.
– Och, to wszystko twoje zwyczajowe wymówki i dobrze o tym wiesz.
Stłumiłem śmiech.
– Jak się miewasz?
– Prawdopodobnie tak samo jak ty, tylko lepiej.
Naprawdę mi jej brakowało.
– Nie mam co do tego wątpliwości. A co nowego? Nadal spotykasz się z tym Charlesem?
– Kochaniutki, zdaje się, że naprawdę minęło sporo czasu. Rzuciłam Charlesa co najmniej dwa miesiące temu. Teraz przyszła kolej na Marvina.
– Co było nie tak z Charlesem?
– Jadł obiad już o czwartej, wychodził na zewnątrz w papciach i nie lubił podróżować. Mam siedemdziesiąt osiem lat. Nie mam czasu na nudziarstwo. Mówiłam ci już, że nasza rodzina była spokrewniona z Avą Gardner?
– Ava Gardner była aktorką, prawda?
– I to nie byle jaką. Zawsze miała te duże, pełne usta. To prawdopodobnie po niej odziedziczyłeś swoje wydęte wargi.
Zmarszczyłem brwi. Jeśli porównać naszą rozmowę do podróży, to babcia była już w połowie drogi, podczas gdy ja nadal stałem w progu z walizką.
– Co ma Ava Gardner wspólnego z porzuconym Charlesem?
– Nic. Ava jest moim nowym znaleziskiem w tym serwisie internetowym do szukania przodków.
– Ach, no tak. – Niemal zdążyłem zapomnieć o nowym hobby babci. W ciągu ostatnich dwóch lat znalazła w tym serwisie ponad sześć tysięcy krewnych i dodała ich do kontaktów. Każdego tygodnia rozmawiała przez Zoom z każdym dalekim krewnym, który miał ochotę z nią pogadać. Z niektórymi nawet spotkała się osobiście. Ta kobieta nie przesiedziała w miejscu ani jednego dnia w swoim życiu. U licha, przecież dopiero pięć lat temu przestała pracować w schronisku dla ofiar przemocy domowej, które sama założyła, a wciąż wpadała tam raz w tygodniu, by pomagać jako wolontariuszka.
– W jaki więc sposób jesteśmy spokrewnieni z Avą? – spytałem.
– Pradziadek mojego ojca, czyli mój prapradziadek, i jej prababcia byli kuzynami.
– Ta gałąź wisi chyba zbyt wysoko na naszym drzewie, bym mógł po niej odziedziczyć usta.
– My mamy silne geny. Bóg jeden wie, jak długo ten twój upór kręci się po naszej rodzinie. Obstawiam, że co najmniej od pięciu pokoleń.
Byłem pewien, że kobieta po drugiej stronie słuchawki miała go w wystarczającym nadmiarze, by obdzielić pięć dodatkowych linii genealogicznych.
– Czym się więc ostatnio zajmujesz poza niedzwonieniem do babki, by sprawdzić, czy jeszcze żyje? – zapytała. – Wciąż zadajesz się z modelkami, zamiast szukać matki moich prawnuków? Pamiętaj, że nie młodnieję, kochaniutki. Byłoby miło, gdybyś przestał z tym zwlekać.
– Prowadzę firmę, babciu.
– E tam, dyrdymały. Życie dało ci trochę cytryn. Przestań je w końcu wyciskać i zajmij się wreszcie robieniem lemoniady. A potem poszukaj dziewczyny z wódką.
Uśmiechnąłem się, ale nadszedł najwyższy czas, by zmienić temat. Jeśli chodzi o cytryny…
– Chciałem cię zapytać o Evie Vaughn.
– Ach, Everly. Nigdy nie przywykłam do nazywania jej Evie.
– Cóż, tak się przedstawia.
– Podejrzewałam, że właśnie dlatego dzwonisz. Everly powiedziała mi, że spotkaliście się w zeszłym tygodniu.
Jasna cholera.
– Co ci powiedziała?
– Nic szczególnego. Że jesteś dokładnie tak czarujący, jak wspomniałam, a do tego uprzejmy i profesjonalny.
Że niby uprzejmy? Babcia nie miała problemu z ochrzanianiem mnie, gdy tylko znalazła ku temu okazję. Gdyby wiedziała, jak naprawdę potraktowałem Evie, na pewno bym o tym usłyszał. Byłem wdzięczny doktor Vaughn, że nie ujawniła szczegółów naszego spotkania.
– Jest na kim oko zawiesić, prawda?
– Evie jest piękną kobietą.
– Do tego ma świetny biust.
O tym akurat wiedziałem doskonale z przymierzalni, ale nie zamierzałem rozmawiać o piersiach jakiejkolwiek kobiety z własną babcią.
– Na ten temat się nie wypowiadam. Przeprowadziłem z nią rozmowę w sprawie pracy, nie pożerałem jej wzrokiem.
– Dobrze. Kocham cię. Jesteś moim ulubionym wnukiem. Ale ostatnią rzeczą, jakiej Everly potrzebuje, jest pracoholik, który odczuwa lęk przed bliskością. Po prostu daj jej tę pracę, zamiast wciągać ją na pokład ekspresowego pociągu Merricka.
– Po pierwsze, jestem twoim jedynym wnukiem, więc mam nadzieję, że także ulubionym. A po drugie, nie mam żadnego lęku przed bliskością.
– Jasne, jasne. Więc dasz mojej dziewczynie tę pracę czy jak? Miała ciężki rok. To rozstanie, głupi filmik i cała reszta uprzykrzyły jej życie.
– Głupi filmik?
– Czy ty mnie kiedykolwiek słuchasz? Opowiadałam ci o tym. To wszystko się stało jakieś sześć miesięcy temu. Tydzień po mojej operacji woreczka żółciowego, dokładnie rzecz ujmując. To przez tę operację nie mogłam się pojawić na jej ślubie.
Teraz gdy to powiedziała, przypomniałem sobie, że babcia miała jechać na ślub, ale dostała ataku woreczka żółciowego i zamiast na ślub pojechała na operację.
– Pamiętam, oczywiście… Czyli zerwali zaręczyny? Evie odwołała ślub?
– Nie do końca. Wieczorem przed dniem ślubu Everly przyłapała narzeczonego w łóżku ze swoją najlepszą przyjaciółką i, taaa, ładną mi honorową druhną. Nie zerwała jednak zaręczyn, wyszła za niego, a podczas weselnych toastów pokazała gościom filmik, na którym tamtych dwoje tańczy, że się tak wyrażę, horyzontalne mambo. Nagranie wyciekło do sieci i w jakiś sposób cały świat obejrzał ten klip, bo tak działa cały ten pokręcony Internet. Tydzień później Everly anulowała swoje małżeństwo.
O cholera. Teraz jak przez mgłę przypomniałem sobie, że babcia opowiedziała mi tę historię i nawet widziałem fragment filmiku w wiadomościach. Nie połączyłem jednak wcześniej kropek.
– Nie zdawałem sobie sprawy, że to z tą kobietą przeprowadziłem rozmowę kwalifikacyjną.
– Otóż z tą, nie inną. Mam nadzieję, że nie masz jej za złe tego, co zrobiła. Wykazała się ogromną odwagą.
– Jasne, że nie.
Babcia i ja gawędziliśmy jeszcze przez kolejne dziesięć minut. Po odłożeniu telefonu otworzyłem laptop i wpisałem na pasku wyszukiwarki: zepsute wesele Everly Vaughn.
Nie zwróciłem wcześniej większej uwagi na ten filmik, gdy pełno go było wszędzie w ciągu ostatniego roku, ale pierwszy klip, który kliknąłem, z pewnością ukazywał Evie. A do tego miał setki tysięcy wyświetleń. Zatrzymana klatka pokazywała ją w sukni ślubnej, z ustami przy mikrofonie. Odtworzyłem cały filmik, a szczęka niemal mi opadła. Nie mogłem uwierzyć, że to ta sama kobieta, którą przepytywałem w tak bezduszny sposób, i ta sama, na którą natknąłem się w przymierzalni. Gdy nagranie dobiegło końca, odtworzyłem je jeszcze raz. Tym razem jednak, gdy na ekranie pojawiła się panna młoda, zrobiłem pauzę i dobrze jej się przyjrzałem.
Evie, a raczej doktor Everly Vaughn, wyglądała przepięknie w dopasowanej długiej sukni bez rękawów uszytej z białej koronki. Jej fryzura przypinała upięcia z lat czterdziestych, a miękkie blond fale okalały jej twarz. Nie miała na nosie okularów seksownej bibliotekarki, w których widziałem ją wcześniej dwa razy, przez co jej wielkie niebieskie oczy zdawały się jeszcze większe. O kurde… Ona naprawdę była zachwycająca.
Potrząsnąłem kostkami lodu w niemal pustej już szklance, przyklejając wzrok do monitora. Za pierwszym razem oglądałem filmik, skupiając uwagę na panu młodym. Chciałem sprawdzić, czy się domyślał, co się za chwilę stanie. Ni chu, chu. Nie miał bladego pojęcia. Dzięki temu jeszcze przyjemniej było patrzeć, jak tego palanta spotyka to, na co zasłużył. Teraz jednak skupiłem się na pannie młodej. Wyglądała faktycznie pięknie, ale widziałem w jej oczach, jak bardzo się czuła zraniona. Przypomniało mi to nasze wcześniejsze spotkanie i chwilę, gdy powiedziałem jej prawdę o tym, dlaczego została zaproszona na drugą rozmowę. Tyle że na klipie ze ślubu smutek w jej oczach był tysiąc razy głębszy.
Włączyłem odtwarzanie i patrzyłem, jak Evie bierze do ręki mikrofon i prosi wszystkich o uwagę. Zrobiłem zbliżenie i zauważyłem, jak bardzo trzęsły jej się ręce. Kilka miesięcy temu, gdy tę historię zwąchały media, myślałem, że to filmik z cyklu „szalona panna młoda”. Teraz jednak ujrzałem całą historię w innym świetle. Sącząc ostatnie krople bursztynowego płynu ze szklanki, musiałem przyznać, że twarda z niej sztuka. Moja babcia miała rację. Trzeba było odwagi, by zrobić to, co zrobiła. Trzeba było jaj, by odkryć swoje emocje wobec sali pełnej ludzi i publicznie napiętnować dwie osoby, które kochała.
Gdy nagranie doszło do tego momentu, w którym jej narzeczony i najlepsza przyjaciółka zaczynają się obściskiwać, zamknąłem laptop i wyjrzałem przez okno na Manhattan.
Oto i ona, Evie Vaughn. Kobieta, która nie odwołała ślubu tylko po to, by całą uroczystość wysadzić w powietrze na etapie pierwszych toastów. Nie wyglądało na to, by dobrze zarządzała swoim własnym stresem. Zdaje się, że niezły był z niej numer – odważna i mądra kobieta, która nie miała problemu z publicznym krytykowaniem ludzi, gdy uznała to za słuszne, czy to na własnym ślubie, czy podczas spotkania w sprawie pracy z potencjalnym pracodawcą. Była cholernie seksowna, szczególnie w tych momentach, gdy nie okazywała strachu. O tak, doktor Vaughn była z całą pewnością pracownikiem, którego nie potrzebowałem, nawet na stanowisku, którego nie chciałem w firmie. Miałem już w swoich zespołach dość ludzi o silnych osobowościach.
Dalsza część książki dostępna w wersji pełnej
Dostępne w wersji pełnej
Dostępne w wersji pełnej
Dostępne w wersji pełnej
Dostępne w wersji pełnej
Dostępne w wersji pełnej
Dostępne w wersji pełnej
Dostępne w wersji pełnej
Dostępne w wersji pełnej
Dostępne w wersji pełnej
Dostępne w wersji pełnej
Dostępne w wersji pełnej
Dostępne w wersji pełnej
Dostępne w wersji pełnej
Dostępne w wersji pełnej
Dostępne w wersji pełnej
Dostępne w wersji pełnej
Dostępne w wersji pełnej
Dostępne w wersji pełnej
Dostępne w wersji pełnej
Dostępne w wersji pełnej
Dostępne w wersji pełnej
Dostępne w wersji pełnej
Dostępne w wersji pełnej
Dostępne w wersji pełnej
Dostępne w wersji pełnej
Dostępne w wersji pełnej
Dostępne w wersji pełnej
Dostępne w wersji pełnej
Dostępne w wersji pełnej
Dostępne w wersji pełnej
Dostępne w wersji pełnej
Dostępne w wersji pełnej
Dostępne w wersji pełnej
Dostępne w wersji pełnej
TYTUŁ ORYGINAŁU:The Boss Project
Redaktorka prowadząca: Ewa Pustelnik Wydawczyni: Joanna Pawłowska Redakcja: Justyna Yiğitler Korekta: Beata Wójcik Projekt okładki: Łukasz Werpachowski Zdjęcie na okładce: © Julie F / peopleimages.com / Adobe.Stock.com
Copyright © 2022. THE BOSS PROJECT by Vi Keeland
Published by arrangement of Brower Literary & Management Inc., USA and Book/Lab Literary Agency, Poland
Copyright © 2023 for the Polish edition by Niegrzeczne Książki an imprint of Wydawnictwo Kobiece Agnieszka Stankiewicz-Kierus sp.k.
Copyright © for the Polish translation by Milena Halska, 2023
Wszelkie prawa do polskiego przekładu i publikacji zastrzeżone. Powielanie i rozpowszechnianie z wykorzystaniem jakiejkolwiek techniki całości bądź fragmentów niniejszego dzieła bez uprzedniego uzyskania pisemnej zgody posiadacza tych praw jest zabronione.
Wydanie elektroniczne
Białystok 2023
ISBN 978-83-8321-408-5
Grupa Wydawnictwo Kobiece | www.WydawnictwoKobiece.pl
Na zlecenie Woblink
woblink.com
plik przygotował Karol Ossowski