Nie powinniśmy - Vi Keeland - ebook + audiobook + książka
BESTSELLER

Nie powinniśmy ebook i audiobook

Vi Keeland

4,6

Ten tytuł dostępny jest jako synchrobook® (połączenie ebooka i audiobooka). Dzięki temu możesz naprzemiennie czytać i słuchać, kontynuując wciągającą lekturę niezależnie od okoliczności!

23 osoby interesują się tą książką

Opis

Miłość i nienawiść dzieli cienka granica – i nie powinno się jej przekraczać. Ale siedzenie na niej okrakiem może okazać się świetną zabawą.

Bennett i Annalise poznali się w najbardziej niesprzyjających okolicznościach – najpierw on widział, jak ona niszczy jego samochód podczas próby podrzucenia mu swojego mandatu, a później okazało się, że po fuzji firm, w których byli zatrudnieni, oboje konkurują o to samo wysokie stanowisko w pracy. Żadne z nich nie zamierza ustąpić, ponieważ przegrany zostanie oddelegowany do filii w Teksasie – a oboje mają bardzo dobre powody, aby zostać w San Francisco.

Rozpoczyna się bezwzględna walka o klientów. Bennett nie zwykł grać czysto – w końcu liczy się jedynie zwycięstwo. Ale jego przeciwniczka będzie potrafiła go zaskoczyć, i to nieraz. Bennett i Annalise muszą się przekonać, o jaką nagrodę w rzeczywistości warto zawalczyć.

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
czytnikach certyfikowanych
przez Legimi
czytnikach Kindle™
(dla wybranych pakietów)
Windows
10
Windows
Phone

Liczba stron: 389

Audiobooka posłuchasz w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS

Czas: 9 godz. 23 min

Lektor: Vi Keeland
Oceny
4,6 (2119 ocen)
1438
495
139
41
6
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.
Sortuj według:
dagizpragi

Całkiem niezła

Chyba zagubiłam się w guiltipleżerowym uniwersum, do którego tak chętnie wskoczyłam. Przestawiam fabułę: romans biurowy, on i ona walczą o to samo stanowisko i przy okazji a jakże się zakochują! Wszystko niby fajnie, ale ja tę fabułę czytałam już kilka razy! Przez połowę seansu czytelniczego myślałam, że czytam drugi raz to samo. Pierwszy z brzegu przykład to "Wredne Igraszki" Sally Thorne — no akcja kropka w kropkę! Ja nie wiem, ktoś tu musi kogoś pozwać, a najlepiej napisać o tym kolejny romans tym razem sądowy ;) A teraz wreszcie o samej lekturze: przyjemna, nieraz zabawna, na plus całkiem niezłe rozdziały z perspektywy faceta. Tragicznie, doskonały epilog jak w każdym romansie, czyli żyli długo, szczęśliwie i idealnie, tęczowe fajerwerki tryskały im z tyłków, a bohaterzy na jednorożcach odeszli w stronę zachodzącego słońca Kalifornii. Litości.
przeczytane1995

Nie oderwiesz się od lektury

Wiedziałam, że kolejna książka Vi Keeland mnie zachwyci, w szczególności że dawno nic od niej nie czytałam. Ta historia jest mega urocza, ale i ma w sobie ten pazur. I zdaję sobie doskonale sprawę z tego, że to jest nierealna, infantylna historia,ale jest ona jednocześnie idealna na moment kiedy się potrzebuje czegoś lekkiego i przyjemnego do czytania.
60
Agaaau

Nie oderwiesz się od lektury

Świetna :) przeczytałam jak zwykle z przyjemnością kolejna książkę od Vi Keeland. Polecam niezdecydowanym - idealna na jeden wieczór aby się zrelaksować.
31
emaiana

Nie oderwiesz się od lektury

Nie odłożysz póki nie skończysz 🥰💖🔥 Przeczytałam jednym tchem zapominając co to jest czas
10
basiabozydar

Nie oderwiesz się od lektury

Super ❤️
00

Popularność




Między miłością i nienawiścią jest cienka granica… …ale siedzenie na niej okrakiem może okazać się świetną zabawą.

Rozdział 1

Bennett

– Co ona, do cholery, wyprawia?

Kiedy światło zmieniło się na zielone, nadal truchtałem w miejscu, zamiast przejść przez ulicę. Scena rozgrywająca się po przeciwnej stronie jezdni była zbyt zabawna, żeby przerwać jej oglądanie. Pod biurem stał mój samochód, a jakaś blondynka z zabójczymi nogami pochylała się nad jego przednią szybą – jej kręcone włosy jakimś cudem najwyraźniej wplątały się w moją wycieraczkę.

Dlaczego? Nie miałem pieprzonego pojęcia. Kobieta jednak wydawała się nieźle wkurzona i przedstawiała komiczny widok, więc trzymałem się na dystans, z zaciekawieniem obserwując rozwój wydarzeń.

Jak zwykle w San Francisco Bay Area było wietrznie i jeden z podmuchów rozwiał jej długie kosmyki, gdy zmagała się z moim samochodem. Najwyraźniej dodatkowo ją to zirytowało. Sfrustrowana pociągnęła za włosy, ale za dużo ich owinęło się wokół wycieraczki i się nie odplątały. Zamiast delikatnie je odwinąć, chwyciła je obiema rękami i wyprostowała się, pociągając jeszcze mocniej.

Podziałało. Odczepiła się od samochodu. Niestety razem z moją wycieraczką wiszącą na włosach. Wyrzuciła z siebie ciąg słów, które pewnie były przekleństwami, po czym podjęła ostatnią daremną próbę uporania się z problemem. Właśnie pojawili się w pobliżu ludzie, którzy przeszli przez jezdnię wtedy, gdy ja miałem to zrobić, i do blondynki nagle dotarło to, że ktoś mógłby ją zauważyć.

Zamiast wkurzyć się na świruskę za uszkodzenie mojego zaledwie tygodniowego audi, roześmiałem się tylko, gdy się rozejrzała i wsunęła wycieraczkę pod płaszcz przeciwdeszczowy. Przygładziła włosy, zaciągnęła pasek i odwróciła się, żeby odejść jak gdyby nigdy nic.

Sądziłem, że to będzie koniec przedstawienia, ale najwidoczniej się zreflektowała. A przynajmniej takie odniosłem wrażenie. Wróciła do samochodu i zaczęła grzebać w kieszeni. Wyjęła z niej coś i zatknęła za drugą wycieraczkę, po czym pospiesznie odeszła.

Kiedy znowu zapaliło się zielone światło, podbiegłem do samochodu, bo zżerała mnie ciekawość, co też znajduje się na kartce. Blondyna musiała tkwić przy samochodzie przez jakiś czas i napisać liścik, zanim ją dostrzegłem, bo nie wyciągnęła długopisu, gdy ją obserwowałem.

Uniosłem ocalałą wycieraczkę, zabrałem kartkę i ją obróciłem. To zdecydowanie nie były przeprosiny. Blondyna zostawiła mi przeklęty mandat za parkowanie.

* * *

Co za poranek. Zdemolowano mi samochód, w siłowni obok biura nie było ciepłej wody, a teraz znowu nie działała jedna z wind. Poranny tłum ludzi wcisnął się do drugiej i jechaliśmy jak sardynki w puszce. Zerknąłem na zegarek. Kurna. Moje spotkanie z Jonasem miało się zacząć pięć minut temu.

I jeszcze zatrzymywaliśmy się na każdym cholernym piętrze.

Na siódmym, dla mnie przedostatnim, rozsunęły się drzwi i jakaś kobieta za moimi plecami powiedziała:

– Przepraszam.

Przesunąłem się w bok i moją uwagę przykuła mijająca mnie kobieta. Ładnie pachniała, jakby balsamem do opalania i plażą. Patrzyłem, jak wysiada. Gdy drzwi windy zaczęły się zamykać, nieznajoma odwróciła się i nasze spojrzenia na sekundę się spotkały.

Uśmiechnęły się do mnie cudowne niebieskie oczy.

Już zamierzałem odwzajemnić uśmiech… Ale przestałem i zamrugałem, bo zauważyłem całą jej twarz – i włosy – gdy drzwi zaczęły się zamykać.

Cholera jasna. To ta blondyna z rana.

Poprosiłem osobę stojącą przed przyciskami, żeby otworzyła drzwi, ale zdążyliśmy ruszyć, zanim do niej w ogóle dotarło, że o coś ją proszę.

Świetnie. Po prostu genialnie. W sumie pasuje do reszty dnia.

Stawiłem się w gabinecie Jonasa prawie dziesięć minut po czasie.

– Przepraszam za spóźnienie. To był gówniany poranek.

– Nie ma problemu. Cała ta zmiana wprowadziła dzisiaj zamieszanie.

Usiadłem na jednym z krzeseł na wprost szefa i zrobiłem długi wydech.

– Jak twój zespół radzi sobie z tym wszystkim, co się dzisiaj dzieje? – zapytał.

– Tak dobrze, jak można się tego spodziewać. Byłoby znacznie lepiej, gdybym mógł wszystkich zapewnić, że nikt nie straci pracy.

– Wszyscy jak na razie zachowują swoje posady.

– Byłoby świetnie, gdybyś mógł pominąć to „jak na razie”.

Jonas oparł się o fotel i westchnął.

– Wiem, że nie jest łatwo. Ale ta fuzja ostatecznie będzie korzystna dla firmy. Wren może jest mniejsza od nas, ale ma niezłą bazę klientów.

Dwa tygodnie temu firma, w której pracuję od czasu skończenia studiów, połączyła się z inną dużą agencją reklamową. U wszystkich wywołało to stres i niepewność, co przejęcie Wren Media oznacza dla ich stanowisk w Foster Burnett. Od tych dwóch tygodni połowę poranków spędzałem na pocieszaniu zespołu, chociaż sam nie miałem cholernego pojęcia, jak będzie wyglądać przyszłość po połączeniu dwóch dużych agencji.

Przynajmniej my byliśmy więksi, co nieustannie przypominałem zespołowi. Dzisiaj następowało fizyczne przeniesienie pracowników Wren do biura w San Francisco, gdzie pracowałem. W naszej przestrzeni nagle pojawili się ludzie niosący ze sobą pudła, a my mieliśmy witać ich z uśmiechem na ustach. Ale to nie było takie, kurna, proste – zwłaszcza że moje własne stanowisko było zagrożone. Firma nie potrzebowała dwóch dyrektorów kreatywnych, a Wren miała własny zespół marketingowy, który przenosił się do nas w tej właśnie chwili.

Chociaż Jonas zapewnił mnie, że nie stracę pracy, jeszcze nie powiedział, że nikt z nas nie zostanie przeniesiony. Biuro w Dallas było większe i niedawno pojawiła się plotka, że rozważane są kolejne transfery.

Nie miałem zamiaru nigdzie się przeprowadzać.

– No to opowiedz mi o tej kobiecie, którą wkrótce zmiażdżę. Rozpytywałem o nią. Jim Falcon pracował we Wren przez kilka lat i powiedział, że i tak niewiele jej brakuje do emerytury. Mam nadzieję, że jakaś siwowłosa kobieta się przeze mnie nie rozpłacze.

Jonas zmarszczył brwi.

– Emerytura? Annalise?

– Jim mówił, że czasami korzysta z chodzika, ma jakieś problemy z kolanami czy coś. Musiałem poprosić konserwatorów o poszerzenie przejścia między boksami, żeby mogła się swobodnie poruszać. Ale nie będę mieć wyrzutów sumienia za skopanie jej tyłka tylko dlatego, że jest starsza i ma problemy zdrowotne. Jeśli do tego dojdzie, bez mrugnięcia okiem odeślę ją do Teksasu.

– Bennetcie… Chyba Jimowi coś się pomyliło. Annalise nie ma chodzika.

Pokręciłem głową.

– Weź sobie nie żartuj. Nawet tak nie mów. Musiałem przekupić dział konserwacji butelką johnny walker blue label, żeby zajęli się tymi boksami w pierwszej kolejności.

Tym razem to Jonas pokręcił głową.

– Annalise nie jest… – Przerwał w pół zdania i spojrzał ponad moją głową na drzwi. – Świetne wyczucie czasu. Wejdź, Annalise. Chcę, żebyś poznała Bennetta Foxa.

Obróciłem się na krześle, żeby przyjrzeć się mojej konkurentce – tej staruszce, którą miałem zmieść z powierzchni ziemi – i niemal z niego spadłem. Gwałtownie odwróciłem się do Jonasa.

– Kto to jest?

– To Annalise O’Neil, pracuje we Wren na tym samym stanowisku co ty. Jim Falcon musiał ją z kimś pomylić.

Znowu odwróciłem się do kobiety idącej w moją stronę. Annalise O’Neil z całą pewnością nie była staruszką, którą sobie wyobrażałem. W najmniejszym, kurwa, stopniu. Była maksymalnie pod trzydziestkę. I była wręcz niesamowicie atrakcyjna. Zabójczo długie, opalone nogi, krągłości, przez które facet mógłby zjechać z urwiska, i dzika grzywa kręconych blond włosów okalających twarz godną modelki. Moje ciało zareagowało bez uprzedzenia – fiut ożywił się nagle, chociaż przez ostatni miesiąc, od czasu ogłoszenia fuzji, nie wykazywał zainteresowania właściwie niczym. Testosteron dał mi sygnał do wyprostowania pleców i uniesienia brody. Gdybym był pawiem, rozłożyłbym kolorowe piórka.

Moja rywalka była powalająca.

Potrząsnąłem głową i się roześmiałem. Jim Falcon się nie pomylił. Chuj zrobił to celowo, żeby sobie ze mnie zadrwić. Taki z niego dowcipniś. Powinienem się domyślić. Musiał mieć niezłą polewkę, gdy zleciłem konserwatorom rozebranie i ponowne złożenie boksów, żeby zrobić miejsce dla chodzika.

Co za kutas. Chociaż to było dość zabawne. Nabrał mnie, bez dwóch zdań.

Ale to nie dlatego uśmiechałem się od ucha do ucha.

O nie. Bynajmniej.

Zaczynało się robić interesująco i nie miało to żadnego związku ze skopaniem tyłka kobiecie, która nie wykazywała najmniejszych problemów z poruszaniem się.

Moja konkurentka, Annalise O’Neil, ta piękna kobieta stojąca przede mną w gabinecie mojego szefa, z którą mieliśmy iść łeb w łeb…

…była również kobietą, która dziś rano oderwała wycieraczkę od mojego samochodu i zostawiła zamiast niej cholerny mandat. Kobietą, która uśmiechnęła się do mnie w windzie.

– Annalise, tak? – Wstałem i poprawiłem krawat, kiwając jej głową. – Bennett Fox.

– Miło mi cię poznać, Bennetcie.

– Och, wierz mi, cała przyjemność po mojej stronie.

Rozdział 2

Annalise

No jasne.

To był ten boski facet z windy. I wydawało mi się, że coś wtedy między nami zaiskrzyło.

Bennett Fox uśmiechnął się szeroko, jakby już został mianowany moim szefem, i wyciągnął do mnie rękę.

– Witamy w Foster Burnett.

Aaa. Nie tylko był przystojny, ale w dodatku o tym wiedział.

– Od kilku tygodni to już Foster, Burnett and Wren, prawda? – Subtelne przypomnienie, że to teraz nasze wspólne miejsce pracy, osłodziłam uśmiechem i nagle poczułam wdzięczność do rodziców, którzy zmuszali mnie do noszenia aparatu na zębach niemal do szesnastego roku życia.

– Oczywiście. – Mój nowy wróg uśmiechnął się równie promiennie. Najwyraźniej jego rodzice także nie szczędzili na ortodontę.

Bennett Fox był wysoki. Przeczytałam kiedyś w jakimś artykule, że przeciętny wzrost Amerykanina wynosi sto siedemdziesiąt sześć centymetrów, natomiast mniej niż piętnaście procent mężczyzn mierzy więcej niż sto osiemdziesiąt dwa centymetry. Jednak odsetek ten wzrasta do ponad sześćdziesięciu ośmiu procent wśród dyrektorów wykonawczych z listy Forbes 500. Podświadomie łączymy wielkość z siłą, i to nie tylko fizyczną.

Andrew miał sto osiemdziesiąt dwa centymetry. Ten facet był mniej więcej tego samego wzrostu.

Bennett wysunął krzesło stojące obok niego.

– Proszę, usiądź.

Wysoki gość z dobrymi manierami. Już go nie lubiłam.

W ciągu następnych dwudziestu minut, podczas których Jonas Stern wygłaszał motywującą pogadankę, próbując nas przekonać, że wcale nie rywalizujemy o tę samą posadę, tylko przecieramy szlaki jako liderzy największej teraz agencji reklamowej w Stanach, co jakiś czas zerkałam ukradkiem na Bennetta Foxa.

Buty: z całą pewnością drogie. Konserwatywne, w stylu oksfordzkim, ale ze współczesnym stębnowaniem. Gdybym miała zgadywać, obstawiałabym Ferragamo. Stopy też miał duże.

Garnitur: granatowy, uszyty na miarę jego wysokiej, szerokiej sylwetki. Subtelna oznaka luksusu, mówiąca, że ma pieniądze, ale nie musi się z nimi obnosić, żeby imponować innym.

Jedną nogę opierał swobodnie na kolanie drugiej, jakbyśmy omawiali pogodę, a nie słyszeli, że nagle może się okazać, że na próżno harowaliśmy po dwanaście godzin sześć dni w tygodniu.

W pewnym momencie Jonas powiedział coś, z czym obydwoje się zgodziliśmy, więc spojrzeliśmy na siebie, kiwając głowami. Wykorzystując możliwość uważniejszego przyjrzenia się jego twarzy, przesunęłam po niej wzrokiem. Silna szczęka, idealnie prosty nos – taki układ kości przekazywany z pokolenia na pokolenie miał znacznie wyższą wartość niż gromadzony przez rodzinę majątek. Ale to jego oczy zasługiwały na największą uwagę: zaskakiwały głęboką zielenią na tle opalonej, gładkiej twarzy i patrzyły przenikliwie. W tej chwili na mnie.

Odwróciłam wzrok, przenosząc uwagę na Jonasa.

– A co po tych dziewięćdziesięciu dniach przeznaczonych na integrację? Na Zachodnim Wybrzeżu zostanie dwoje dyrektorów kreatywnych marketingu?

Jonas popatrzył na nas i westchnął.

– Nie. Ale nikt nie straci pracy. Miałem właśnie przekazać wieści Bennettowi. Rob Gatts oznajmił, że za kilka miesięcy przechodzi na emeryturę. Więc zwolni się drugie stanowisko dyrektora kreatywnego.

Nie miałam pojęcia, co to oznacza. Bennett najwyraźniej jednak wiedział.

– Czyli jedno z nas zostanie wysłane do Dallas, żeby zastąpić go na południowym zachodzie? – zapytał.

Mina Jonasa zdradziła mi, że Bennett nie ucieszyłby się z perspektywy wyjazdu do Teksasu.

– Tak.

Wszyscy troje zamilkliśmy na chwilę, żeby to przetrawić. Ale perspektywa przeniesienia się do Teksasu po chwili ożywiła moją wyobraźnię.

– Kto podejmie tę decyzję? – spytałam. – Ty w końcu już pracowałeś z Bennettem…

Jonas potrząsnął głową i machnął ręką na kwestionowaną przeze mnie sprawę.

– Decyzje tego typu, o połączeniu dwóch wysokich stanowisk w jednym biurze, będą nadzorowane przez radę dyrektorów i to oni podejmą ostateczną decyzję.

Bennett był równie zdezorientowany jak ja.

– Ale przecież nikt z rady dyrektorów nie pracuje z nami na co dzień.

– To prawda. Dlatego wymyślili pewną metodę umożliwiającą im dokonanie wyboru.

– Jaką?

– Obydwoje samodzielnie wymyślicie kampanie reklamowe dla trzech klientów i je im przedstawicie. Każdy klient wybierze tę, która mu się bardziej spodoba.

Po raz pierwszy Bennett wyglądał na wytrąconego z równowagi. Stracił to swoje perfekcyjne opanowanie i pochylił się do przodu, przeczesując włosy palcami.

– Chyba sobie jaja robisz. Po ponad dziesięciu latach moja praca tutaj sprowadza się do kilku prezentacji? Pozyskałem dla tej firmy pół miliarda dolarów.

– Przykro mi, Bennetcie. Naprawdę. Ale jednym z warunków stawianych przez Wren było zapewnienie ich pracownikom równych szans w przypadku stanowisk, które trzeba będzie zlikwidować, bo się powielają. Umowa omal nie doszła do skutku, bo pani Wren nie chciała sprzedać firmy męża, gdyby to miało oznaczać wyrzucenie wszystkich ciężko pracujących ludzi.

Uśmiechnęłam się na tę informację. Pan Wren troszczył się o swoich pracowników nawet po śmierci.

– Jestem gotowa do tego wyzwania. – Spojrzałam na Bennetta, był wyraźnie wkurzony. – Niech wygra lepsza.

Skrzywił się.

– Chciałaś powiedzieć „lepszy”.

Przez następną godzinę rozmawialiśmy o naszych klientach i zastanawialiśmy się, których można przekazać innym pracownikom, żebyśmy mogli skupić się na integrowaniu zespołów i przygotowaniu prezentacji mających zadecydować o naszym losie.

Kiedy doszliśmy do winiarni Bianchi, Bennett oznajmił:

– Rozmowa z nimi ma się odbyć za dwa dni. Jestem gotowy do prezentacji.

Już wcześniej wiedziałam, że oprócz mnie o tego klienta ubiegają się dwie inne firmy. Do diabła, sama zaproponowałam, żeby ogłosili konkurs i dzięki temu dostali najlepszą kampanię reklamową. Ale nie wiedziałam, że jedną z tych dwóch firm jest Foster Burnett. I fuzja oczywiście wszystko zmieniała. Nie mogłam dopuścić do tego, żeby szefowie uznali, że mogłabym stracić obecnego klienta.

– Nie wydaje mi się, żebyśmy musieli obydwoje przedstawiać im swoje pomysły. Bianchi jest moim klientem od lat. Tak naprawdę to właśnie przez wzgląd na relację z nimi sama zaproponowałam…

Kretyn mi przerwał.

– Pani Bianchi była wyraźnie zainteresowana moimi wczesnymi pomysłami. Jestem pewien, że wybierze jeden z nich.

Boże, ależ on jest arogancki.

– Twoje pomysły z całą pewnością są wspaniałe. Ale zaczęłam mówić, że jestem związana z tą winiarnią i na pewno postanowią pracować ze mną na wyłączność, jeśli to zasugeruję, ponieważ…

Znowu mi przerwał.

– Skoro jesteś taka pewna, to czemu nie dasz im zadecydować? Mam wrażenie, że bardziej boisz się konkurencji, niż jesteś pewna tej relacji. – Bennett spojrzał na Jonasa. – Klient powinien obejrzeć obie prezentacje.

– Dobra. Dobra – przerwał nam Jonas. – Teraz jesteśmy jedną firmą. Wolałbym mieć dla obecnego klienta tylko jedną prezentację, ale skoro obydwoje macie je już przygotowane, nie sądzę, żeby to mogło zaszkodzić. Powinniśmy pozwolić klientowi wybrać, o ile zdołacie przedstawić wspólny front dla Foster, Burnett and Wren.

Na usta Bennetta wypłynął nieprzyjemny uśmiech.

– Bardzo dobrze. Ja nie boję się konkurencji… W przeciwieństwie do niektórych.

– Nie stanowimy już dla siebie konkurencji. Może to jeszcze do ciebie nie dotarło. – Westchnęłam i wymamrotałam pod nosem: – Te informacje musiałyby najpierw przebić się przez masę żelu do włosów.

Bennett przeczesał palcami swoją bujną grzywę.

– Zauważyłaś moje wspaniałe włosy, co?

Przewróciłam oczami.

Jonas pokręcił głową.

– No dobra. Widzę, że to nie będzie łatwe. I przykro mi, że stawiam was w takiej sytuacji. – Zwrócił się do Bennetta: – Pracujemy ze sobą od wielu lat. Wiem, że to musiało zaboleć. Ale jesteś profesjonalistą i uważam, że dasz z siebie wszystko, żeby przez to przejść. – A potem spojrzał na mnie. – My dopiero co się poznaliśmy, Annalise, ale o tobie też słyszałem same doskonałe opinie.

Następnie poprosił Bennetta, żeby znalazł mi jakiś tymczasowy gabinet. Najwyraźniej pracownicy nadal byli przenoszeni i mój stały gabinet nie był jeszcze gotowy – no, stały na tyle, na ile się da w tych okolicznościach. Ja zostałam na dotychczasowym miejscu do wczesnego popołudnia, żeby omówić z Jonasem jeszcze kilku moich klientów.

Kiedy skończyliśmy, zaprowadził mnie do gabinetu Bennetta. Przestrzeń w Foster Burnett była znacznie przyjemniejsza niż we Wren. Gabinet Bennetta był elegancki i nowoczesny, nie mówiąc już o tym, że dwa razy większy od mojego starego. Fox rozmawiał przez telefon, ale zaprosił nas gestem do środka.

– Tak, mogę to zrobić. Może w piątek koło piętnastej? – Bennett patrzył na mnie, ale mówił do telefonu.

Gdy tak czekaliśmy, aż skończy rozmawiać, zadzwoniła komórka Jonasa. Przeprosił mnie i wyszedł na korytarz, żeby odebrać. Wrócił akurat wtedy, gdy Bennett się rozłączył.

– Muszę lecieć na górę na spotkanie – stwierdził Jonas. – Udało ci się znaleźć jakieś miejsce dla Annalise?

– Tak, wręcz idealne.

Jego odpowiedź wydała mi się sarkastyczna, ale nie znałam go zbyt dobrze, a Jonas w ogóle się nie przejął.

– Świetnie. To był dla was długi dzień, z mnóstwem nowych informacji do przetrawienia. Nie siedźcie zbyt długo.

– Dzięki, Jonasie – odpowiedziałam.

– Dobrej nocy.

Patrzyłam, jak odchodzi, a potem skierowałam uwagę z powrotem na Bennetta. Najwyraźniej obydwoje czekaliśmy, aż odezwie się to drugie.

W końcu przerwałam milczenie:

– No więc… Cała ta sytuacja jest trochę niezręczna.

Wyszedł zza biurka.

– Jonas ma rację. To był długi dzień. Może pokażę ci, gdzie zorganizowałem ci gabinet? Chyba dla odmiany pójdę dziś wcześniej do domu.

– Byłoby super. Dziękuję.

Szłam za nim długim korytarzem, aż dotarliśmy do zamkniętych drzwi. Było na nich miejsce na nazwisko, ale puste.

Bennett kiwnął w ich kierunku głową.

– Przed wyjściem zadzwonię do działu zaopatrzenia i powiem, żeby zamówili ci plakietkę.

No, to było miłe z jego strony. Może jednak nie będzie między nami tak niezręcznie.

– Dziękuję.

Uśmiechnął się i otworzył drzwi, po czym się odsunął, żeby puścić mnie przodem.

– Żaden problem. Proszę. Nie ma to jak w domu.

Weszłam do środka, a on akurat zapalił światło.

Co, do diaska?

W pomieszczeniu stały składany stół i krzesło, ale to z całą pewnością nie był gabinet. W najlepszym wypadku składzik – i to nawet nie taki uporządkowany z chromowanymi półkami na materiały biurowe. To był schowek woźnego, pachnący środkiem do czyszczenia toalet i stęchłą wodą, prawdopodobnie z powodu żółtego wiadra z mokrym mopem, które stało obok mojego prowizorycznego biurka.

Odwróciłam się do Bennetta.

– Sądzisz, że będę tu pracować? W tych warunkach?

Przez jego oczy przemknął cień rozbawienia.

– No cóż, oczywiście będziesz też potrzebować jeszcze papieru.

Zmarszczyłam brwi. Jaja sobie robi?

Podchodząc do biurka, wsunął rękę do kieszeni, po czym z impetem położył na blacie pojedynczą kartkę. Odwrócił się do wyjścia, zatrzymał bezpośrednio przede mną i puścił mi oko.

– Przyjemnego wieczoru. Ja pójdę teraz naprawić samochód.

Stałam osłupiała, gdy trzasnął za sobą drzwiami. Wywołany przez nie podmuch powietrza porwał ze stołu leżącą na nim kartkę. Przez kilka sekund unosiła się w powietrzu, aż w końcu wylądowała u moich stóp.

Początkowo gapiłam się na nią niewidzącym wzrokiem.

Kiedy w końcu skupiłam na niej wzrok, dotarło do mnie, że coś jest na niej napisane.

Zostawił mi liścik? Schyliłam się i podniosłam papier, żeby mu się przyjrzeć.

Co, do diabła?

To nie był żaden liścik, tylko mandat za parkowanie.

I to nie jakiś przypadkowy.

To był mój mandat.

Ten sam cholerny świstek, który zostawiłam rano za czyjąś wycieraczką.

Rozdział 3

Annalise

– Muszę się napić, nie dasz wiary. – Odsunęłam krzesło od stolika i rozejrzałam się za kelnerem, jeszcze zanim usiadłam.

– A ja myślałam, że chcesz się ze mną spotykać ze względu na moją ujmującą osobowość, a nie cotygodniową darmową kolację.

Madison, moja najlepsza przyjaciółka, miała najwspanialszą pracę na świecie – była krytyczką kulinarną dla „San Francisco Observer”. Cztery razy w tygodniu stołowała się w różnych restauracjach i pisała o nich recenzje. Towarzyszyłam jej w każdy czwartek. W zasadzie rzeczywiście sponsorowała mi kolację. Zazwyczaj był to jedyny dzień w tygodniu, gdy wychodziłam z pracy przed dwudziestą pierwszą i jadłam przyzwoity posiłek, bo pracowałam po sześćdziesiąt godzin w tygodniu.

I co mi to dało.

Podszedł do nas kelner z kartą win. Madison machnęła na nie ręką.

– Poprosimy dwa merloty… Zdamy się na pana polecenie.

To było jej standardowe zamówienie, a ja wiedziałam, że to pierwszy krok w ocenie obsługi restauracji. Lubiła recenzować, co przyniesie kelner. Wypyta ją o jej gust, żeby dokonać właściwego wyboru? Czy po prostu przyniesie najdroższą opcję, żeby zwiększyć sobie napiwek?

– Żaden problem. Coś wybiorę.

– Właściwie… – Podniosłam palec. – Czy mogłabym zmienić zamówienie? Niech to będzie jeden merlot i jedna wódka Tito z wodą sodową i limonką.

– Oczywiście.

Madison ledwie udało się doczekać, aż kelner oddali się poza zasięg słuchu.

– O-o. Wódka. Co się stało? Andrew się z kimś spotyka?

Potrząsnęłam głową.

– Nie. Gorzej.

Otworzyła szeroko oczy.

– Gorzej niż spotykający się z kimś Andrew? Znowu miałaś wypadek samochodowy?

No dobra, może trochę przesadziłam. Odkrycie, że facet, z którym od ośmiu lat jestem w związku, spotyka się z inną kobietą, z całą pewnością by mnie zdruzgotało. Trzy miesiące temu powiedział mi, że „potrzebuje przerwy”. Nie powiem, żebym właśnie tych słów spodziewała się na koniec walentynkowej kolacji w restauracji na mieście. Ale próbowałam być wyrozumiała. W ciągu ostatniego roku dużo się w jego życiu zmieniło: jego druga powieść się nie sprzedawała, u jego sześćdziesięcioletniego ojca zdiagnozowano raka wątroby – zmarł równo trzy tygodnie po diagnozie – a jego matka postanowiła wyjść za mąż po raz drugi zaledwie dziewięć miesięcy po tym, jak została wdową.

Zgodziłam się więc na tymczasowe rozstanie, chociaż jego spojrzenie na przerwę było bliższe interpretacji Rossa niż Rachel: mogliśmy spotykać się z innymi ludźmi, jeżeli tego chcieliśmy. Przysięgał, że nie ma nikogo innego i nie chodzi mu o to, żeby sypiać z kim popadnie. Ale jednocześnie uważał, że gdybyśmy się zgodzili nie spotykać z innymi ludźmi, czułby się związany, a potrzebował wolności.

A jeśli chodzi o jazdę samochodem… Znienawidziłam ją już w pierwszym miesiącu po odebraniu prawa jazdy, bo miałam poważny wypadek, przez który stałam się nerwowa za kółkiem. Nigdy mi nie przeszło. W zeszłym roku miałam niewielką stłuczkę na parkingu i ta część lęku, z którą zdołałam się wcześniej uporać, wróciła z całą siłą. Kolejny wypadek w tak krótkim czasie mógłby doprowadzić mnie do szaleństwa.

– No, może nie aż tak źle – przyznałam. – Ale dobrze też nie jest.

– Co się stało? Zły pierwszy dzień w nowej pracy? A ja myślałam, że opowiesz mi o wszystkich przystojniakach w nowym biurze.

Madison nie rozumiała tej potrzeby Andrew do zrobienia sobie przerwy, więc zachęcała mnie, żebym przestała zawracać sobie nim głowę i znowu zaczęła chodzić na randki.

Kelner przyniósł nam drinki, a Madison poinformowała go, że jeszcze nie jesteśmy gotowe nic zamówić. Poprosiła go o dziesięć minut na podjęcie decyzji.

Zaczęłam sączyć wódkę. Paliła mnie w gardło.

– Rzeczywiście był tam jeden przystojniak.

Położyła łokcie na stole i oparła głowę na dłoniach.

– Szczegóły. Poproszę o szczegóły na jego temat. Opowieść o złym dniu może poczekać.

– Ech… Wysoki, rzeźbiarz zazdrościłby mu rysów, wręcz ocieka pewnością siebie.

– A jak pachnie?

– Nie wiem. Nie zbliżyłam się na tyle, żeby go powąchać. – Zdjęłam kawałek limonki z krawędzi szklanki i wycisnęłam sok do drinka. – Chociaż to nieprawda. Ale kiedy stał wystarczająco blisko, byliśmy akurat w składziku, więc czułam wyłącznie zapach środków czyszczących i zatęchłej wody. – Wzięłam kolejny łyczek wódki.

Oczy Madison zabłyszczały.

– Nieee! Wy dwoje… W składziku pierwszego dnia pracy w nowym miejscu?

– Tak. Ale to nie to, co myślisz.

– Zacznij od początku.

Uśmiechnęłam się ironicznie.

– Dobra.

Z całą pewnością oczekiwała całkiem innego zakończenia.

– Cały bagażnik miałam zawalony pudłami pełnymi dokumentów i pierdół ze starego biura, które musiałam przenieść do nowego w ostatniej chwili. Próbowałam znaleźć wolne miejsce, ale w odległości kilku przecznic nie było nic wolnego… No więc zaparkowałam niezgodnie z przepisami i obróciłam kilka razy do biura, zanosząc swoje rzeczy. Gdy zeszłam po ostatnią partię, za wycieraczką znalazłam mandat.

– Lipa.

– I to jaka. Teraz kasują niemal dwie stówy.

– Gówniany początek dnia – stwierdziła. – Ale mogło być gorzej, biorąc pod uwagę twoją przeszłość z samochodami.

Nie udało mi się powstrzymać śmiechu.

– Ależ zrobiło się gorzej. To była najlepsza część mojego dnia.

– To co jeszcze się stało?

– Funkcjonariuszka nadal była w pobliżu i wystawiała mandaty pozostałym kierowcom, więc doszłam do wniosku, że skoro ja już swój dostałam, to równie dobrze mogę skończyć przeprowadzkę. Zaniosłam ostatnie graty do biura, a kiedy wróciłam na dół, wszystkie samochody miały za wycieraczką mandat. Oprócz jednego, stojącego bezpośrednio przede mną.

– Czyli przyjechał już po odejściu policjantki i mu się upiekło?

– Nie. Na bank stał tam już przed moim przyjazdem. Po prostu go pominęła. A jestem tego pewna, bo to ten sam model Audi co mój, tyle że nowszy rocznik. Mijając go za pierwszym razem, zajrzałam do środka, żeby zobaczyć, czy zmienili coś we wnętrzu. Na przednim siedzeniu zauważyłam rękawiczki samochodowe z logo Porsche. Więc wiem, że mandatu nie dostało audi stojące tam od ponad godziny, bo te rękawiczki nadal tam leżały.

Madison upiła łyk wina i się skrzywiła.

– Wino jest niesmaczne?

– Nie, dobre. Ale te rękawiczki? Tylko kierowcy wyścigówek i nadęte dupki noszą rękawiczki samochodowe.

Przechyliłam szklankę w jej stronę, zanim znowu się napiłam.

– Właśnie! Dokładnie to samo pomyślałam na ich widok. Więc oddałam swój mandat nadętemu dupkowi. Mój samochód to ta sama marka, ten sam model i ten sam kolor. Dlaczego ja miałabym być dwie stówy lżejsza, gdy pan od rękawiczek Porsche nie został ukarany? Mandat nie był wystawiony na osobę, tylko na markę, model i numer VIN samochodu, a numer rejestracyjny na mojej kopii był ledwo widoczny. To sobie pomyślałam, że facet pewnie nie zna swojego VIN-u i zapłaci, w końcu stał w miejscu niedozwolonym.

Przyjaciółka uśmiechnęła się od ucha do ucha.

– Moja bohaterka.

– Przed wydaniem tak poważnego oświadczenia powinnaś dać mi skończyć.

Zrzedła jej mina.

– Przyłapał cię?

– Na początku wydawało mi się, że nie. Ale przydarzył mi się mały wypadek. Kiedy się pochyliłam i podniosłam wycieraczkę, żeby zatknąć za nią mandat, jakimś cudem wplątały się w nią moje włosy.

Zmarszczyła brwi.

– W wycieraczkę?

– Wiem, to dziwne. Ale bardzo dzisiaj wiało, a kiedy próbowałam je odplątać, tylko pogorszyłam sprawę. Wiesz, jakie mam gęste włosy. Mogłabym stracić w nich szczotkę i nosić ją na głowie przez kilka dni, a nikt by się nie zorientował. Te fale żyją własnym życiem.

– To jak je uwolniłaś?

– Ciągnęłam, aż się uwolnią. Tyle że w końcu odczepiły się od nowiutkiego audi razem z wycieraczką.

Madison zakryła usta ręką i wybuchnęła śmiechem.

– Dobry Boże!

– No…

– Zostawiłaś właścicielowi wiadomość?

Pociągnęłam duży łyk drinka, który z upływem czasu smakował trochę lepiej.

– Czy mandat liczy się jako wiadomość?

– Ech… Ale przynajmniej cała ta sytuacja ma swoją jasną stronę.

– Naprawdę? To mi ją pokaż, bo po dzisiejszym dniu żadnej jasnej strony nie widzę.

– W twoim biurze pracuje grecki bóg. To dobrze. Kiedy po raz ostatni byłaś na randce? Osiem lat temu?

– Wierz mi. Grecki bóg nie zaprosi mnie na randkę.

– A co, ma żonę?

– Gorzej.

– Jest gejem?

Roześmiałam się.

– Nie. Jest właścicielem tego audi, które uszkodziłam, to jemu oddałam swój mandat, a on najwyraźniej widział, jak to robię.

– Dupa.

– No, dupa. A, i jeszcze muszę z nim codziennie pracować.

– O, kurna. Co on robi?

– Jest regionalnym dyrektorem kreatywnym w tej firmie, z którą się połączyliśmy.

– Czekaj. Czy twoje stanowisko przypadkiem nie nazywa się tak samo?

– Tak. I docelowo to stanowisko będzie zajmować tylko jedno z nas.

Akurat mijał nas jakiś kelner i choć nie obsługiwał naszego stolika, Madison złapała go za rękę.

– Potrzebujemy jeszcze jednej wódki z wodą sodową i kieliszka merlota. Natychmiast.

* * *

Następnego ranka w drodze do biura zrobiłam sobie przystanek. Chociaż oczywiście nie podobały mi się zmiany w firmie, przez następne kilka miesięcy musiałam pracować z Bennettem. No i bądźmy szczere. Popełniłam poważny błąd. Niechcący uszkodziłam jego samochód i zamiast wiadomości zostawiłam mu mandat za złe parkowanie. Gdyby ktoś zrobił coś takiego mnie… Cóż, wątpię, że byłabym równie uprzejma przez cały dzień. Bennett zaczekał, aż będziemy sami, a mógł ujawnić moje zachowanie przed nowym szefem.

Kiedy dotarłam do biura, samochód Bennetta był tak samo nieprawidłowo zaparkowany jak poprzednim razem. Wczoraj wieczorem pomyślałam, że może został wcześniej pominięty, bo funkcjonariuszka pomyliła go z moim – wyglądającym z zewnątrz identycznie – i uznała, że już wystawiła mu mandat. Ale gdyby było właśnie tak i Bennettowi udało się uniknąć płacenia, dlaczego dzisiaj miałby znowu tu zaparkować i ryzykować?

Logicznych odpowiedzi było niewiele. Po pierwsze: był bogaty i arogancki. Po drugie: był idiotą. Albo po trzecie: wiedział, że nie dostanie mandatu.

Drzwi do jego gabinetu były zamknięte, ale padało spod nich światło. Podniosłam dłoń, żeby zapukać, ale się zawahałam. Byłoby łatwiej, gdyby nie był tak cholernie przystojny.

Więcej odwagi, Annalise.

Wyprostowałam się i w końcu głośno zapukałam. Po minucie poczułam ulgę, że jednak go nie ma. Musiał zostawić zapalone światło. Już miałam się odwrócić, gdy drzwi otworzyły się gwałtownie i zupełnie niespodziewanie.

Podskoczyłam i położyłam rękę na sercu.

– Piekielnie mnie przeraziłeś.

Wyjął z jednego ucha słuchawkę.

– Czy ty właśnie powiedziałaś, że cię przestraszyłem?

– Tak, nie spodziewałam się, że otworzysz drzwi.

Wyciągnął drugą słuchawkę i zostawił je zwisające z szyi. Zmarszczył brwi.

– Zapukałaś do moich drzwi, ale nie spodziewałaś się, że je otworzę?

– Były zamknięte, a w środku było cicho. Myślałam, że cię nie ma.

Uniósł swój iPhone.

– Właśnie wróciłem z przebieżki. Miałem w uszach słuchawki.

Dudniła z nich muzyka i rozpoznałam piosenkę.

– Enter Sandman? Poważnie? – W moim głosie słychać było cień rozbawienia.

– A co jest nie tak z Metallicą?

– Nic. Zupełnie nic. Po prostu nie wyglądasz na kogoś, kto jej słucha.

Zmrużył oczy.

– A na co niby wyglądam?

Zmierzyłam go wzrokiem. Dzisiaj nie miał na sobie garnituru i butów z dziurkowanym czubkami. Ale nawet w swobodnym stroju – dopasowanym czarnym T-shircie Under Armour i biodrówkach z dresu – wyglądał jakoś tak wytwornie.

Chociaż trzeba przyznać, że żyła pęczniejąca na jego bicepsie w tej chwili wyglądała bardziej wybornie niż wytwornie. Zgadywałam, że Bennett był ode mnie starszy – może był trochę po trzydziestce – ale jego ciało było jędrne i muskularne, i tak sobie pomyślałam, że bez tej koszulki wyglądał jeszcze cudowniej.

Mrugnęłam, otrząsając się z tego lekkiego otumanienia, i przypomniałam sobie, że zadał mi pytanie.

– Na klasyczną. Zakładałabym prędzej, że słuchasz muzyki klasycznej, a nie Metalliki.

– To dość stereotypowe, nie sądzisz? W takim razie co miałbym założyć na twój temat? Jesteś piękną blondynką.

– Nie jestem głupia.

Skrzyżował ręce na piersi i uniósł brew.

– Ale zaplątałaś się włosami w moją wycieraczkę.

Miał rację. I kłócąc się z nim ponownie dziś rano, zdecydowanie nie postąpiłabym właściwie. Przywołałam się do porządku i uniosłam długą, cienką paczkę, którą kupiłam po drodze.

– Co przypomina mi, że chciałam przeprosić cię za wczoraj.

Przez chwilę przyglądał mi się badawczo. W końcu wziął ode mnie wycieraczkę.

– Jak, do cholery, w ogóle udało ci się zaplątać w moje auto?

Poczułam gorący rumieniec wypływający na twarz.

– Zacznijmy od tego, że samochody to nie moja bajka. Nie lubię ich prowadzić i nie chcą działać, jak należy. Do starej pracy mogłam chodzić na piechotę, teraz mam już za daleko. Tak czy inaczej, dostałam mandat za złe parkowanie, kiedy wypakowywałam rzeczy do nowego biura. Tak się składa, że mamy tę samą markę i ten sam model samochodu, w tym samym kolorze. Twój też był nieprawidłowo zaparkowany, ale nie dostałeś mandatu. No więc chciałam włożyć swój za twoją wycieraczkę, z nadzieją, że go zapłacisz. Tyle że zawiał wiatr, gdy ją podniosłam, i jakimś cudem wplątały się w nią moje włosy. Gdy próbowałam je uwolnić, tylko pogorszyłam sprawę. Naprawdę nie chciałam uszkodzić twojego samochodu.

Miał nieprzenikniony wyraz twarzy.

– Nie chciałaś uszkodzić mojego samochodu, tylko zmusić mnie do zapłacenia twojego mandatu.

– Właśnie.

Uśmiechnął się złośliwie.

– Teraz to wszystko ma sens.

W ręce trzymał butelkę wody. Uniósł ją do ust i pociągnął długi łyk, nie odrywając ode mnie wzroku. Kiedy skończył pić, kiwnął głową.

– Przeprosiny przyjęte.

– Naprawdę?

– Musimy razem pracować. Równie dobrze możemy do tego podejść profesjonalnie.

Ulżyło mi.

– Dziękuję.

– Po porannej przebieżce biorę prysznic w siłowni na dole. Daj mi jakieś dwadzieścia minut i potem możemy zacząć omawiać klientów.

– Okej. Super. Do zobaczenia wkrótce.

Może go nie doceniałam. Założyłam, że jest skrajnym egocentrykiem, tylko dlatego, że jest przystojny i nigdy nie pozwoli mi zapomnieć o chwili obłędu. Kiedy dotarłam do składziku, musiałam zmierzyć się z zamkiem. Zaciął się, ale w końcu udało mi się otworzyć drzwi. Natychmiast owionął mnie zapach detergentów. Przynajmniej teraz rozumiałam, dlaczego Bennett umieścił mnie właśnie tutaj. Westchnęłam, zapaliłam światło i z zaskoczeniem stwierdziłam, że ktoś zostawił na moim biurku jakąś torebkę.

Założyłam, że to woźny, więc podniosłam ją, żeby położyć obok reszty środków chemicznych, ale wtedy zauważyłam odręczną notatkę na wierzchu.

Przyda ci się to.

Bennett

Odłożywszy laptopa i torebkę, zajrzałam do środka. Torebka była lekka, więc to z całą pewnością nie były środki czystości. Zawartość owinięto w bibułę.

Odwinęłam ją z zaciekawieniem.

Kapelusz kowbojski?

Co?

Przyda ci się to.

Hmm…

Przyda ci się to.

Przyda mi się w pracy.

W Teksasie.

Może Bennett jednak nie był taki dojrzały.

Rozdział 4

Bennett

Dalsza część dostępna w wersji pełnej

Spis treści:

Okładka
Karta tytułowa
Rozdział 1
Rozdział 2
Rozdział 3
Rozdział 4
Rozdział 5
Rozdział 6
Rozdział 7
Rozdział 8
Rozdział 9
Rozdział 10
Rozdział 11
Rozdział 12
Rozdział 13
Rozdział 14
Rozdział 15
Rozdział 16
Rozdział 17
Rozdział 18
Rozdział 19
Rozdział 20
Rozdział 21
Rozdział 22
Rozdział 23
Rozdział 24
Rozdział 25
Rozdział 26
Rozdział 27
Rozdział 28
Rozdział 29
Rozdział 30
Rozdział 31
Rozdział 32
Rozdział 33
Rozdział 34
Rozdział 35
Rozdział 36
Rozdział 37

TYTUŁ ORYGINAŁU:

We Shouldn’t

Redaktorki prowadzące: Ewelina Kapelewska, Ewa Pustelnik

Wydawczyni: Joanna Pawłowska

Redakcja: Justyna Techmańska

Korekta: Małgorzata Denys

Projekt okładki: Ewa Popławska

Zdjęcie na okładce: © Vi Keeland

Copyright © 2019. WE SHOULDN’T by Vi Keeland

Copyright © 2021 for the Polish edition by Niegrzeczne Książki an imprint of Wydawnictwo Kobiece Łukasz Kierus

Copyright © for the Polish translation by Ischim Odorowicz-Śliwa, 2021

Wszelkie prawa do polskiego przekładu i publikacji zastrzeżone. Powielanie i rozpowszechnianie z wykorzystaniem jakiejkolwiek techniki całości bądź fragmentów niniejszego dzieła bez uprzedniego uzyskania pisemnej zgody posiadacza tych praw jest zabronione.

Wydanie elektroniczne

Białystok 2021

ISBN 978-83-67014-95-3

Bądź na bieżąco i śledź nasze wydawnictwo na Facebooku:

www.facebook.com/kobiece

Wydawnictwo Kobiece

E-mail: [email protected]

Pełna oferta wydawnictwa jest dostępna na stronie

www.wydawnictwokobiece.pl

Na zlecenie Woblink

woblink.com

plik przygotowała Katarzyna Rek