Uzyskaj dostęp do tej i ponad 250000 książek od 14,99 zł miesięcznie
24 osoby interesują się tą książką
W tej rozgrywce może być tylko dwoje zwycięzców
Bella nigdy nie znała swojego ojca. Po tragicznej śmierci matki była przerzucana między kolejnymi członkami dalszej rodziny, aby ostatecznie wylądować w przytułku. Tylko dzięki zamiłowaniu do nauki, a szczególnie matematyki, udało jej się wyjść na prostą. I właśnie kiedy wszystko w końcu układało się jak należy, otrzymała szokującą wiadomość – jej ojciec zmarł i pozostawił jej coś w spadku. Tak właśnie Bella stała się właścicielką znanej drużyny futbolowej.
Zanim się zorientowała, uczyła się o sporcie, o którym nie miała dotąd pojęcia, a jej największym sprzymierzeńcem we wrogo nastawionym środowisku okazał się główny rozgrywający drużyny: Christian Knox – mężczyzna zbyt przystojny i zbyt pewny siebie, żeby mogło mu to wyjść na dobre. Christian nie ukrywa, że jego zainteresowanie nową szefową wykracza daleko poza ramy zawodowe, ale Bella nie może sobie pozwolić na żadne skandale. Poza tym nie ma szans, aby poukładana matematyczka i nieokiełznany sportowiec mogli do siebie pasować… Prawda?
Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:
Liczba stron: 323
Audiobooka posłuchasz w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:
TYTUŁ ORYGINAŁU:
The Game
Redaktorka prowadząca: Marta Budnik
Wydawczyni: Joanna Pawłowska
Redakcja: Justyna Yiğitler
Korekta: Beata Wójcik
Projekt okładki: Łukasz Werpachowski
Zdjęcie na okładce: © Theartofphoto / Stock.Adobe.com
Wyklejka: © Graphic Warrior / Stock.Adobe.com
Copyright © 2023 THE GAME by Vi Keeland
Published by arrangement of Book/Lab Literary Agency, Poland.
Copyright © 2023 for the Polish edition by Niegrzeczne Książki an imprint of Wydawnictwo Kobiece Agnieszka Stankiewicz-Kierus sp.k.
Copyright © for the Polish translation by Agnieszka Patrycja Wyszogrodzka-Gaik, 2023
Wszelkie prawa do polskiego przekładu i publikacji zastrzeżone. Powielanie i rozpowszechnianie z wykorzystaniem jakiejkolwiek techniki całości bądź fragmentów niniejszego dzieła bez uprzedniego uzyskania pisemnej zgody posiadacza tych praw jest zabronione.
Wydanie elektroniczne
Białystok 2023
ISBN 978-83-8321-720-8
Grupa Wydawnictwo Kobiece | www.WydawnictwoKobiece.pl
Na zlecenie Woblink
woblink.com
plik przygotowała Monika Lipiec
Na koniec żałujemy tylko niewykorzystanych szans,
związków, w które baliśmy się wejść,
i decyzji, z których podjęciem zwlekaliśmy zbyt długo.
– Lewis Carroll
– Nadal nie mogę uwierzyć, że to wszystko jest twoje… – Miller wyciągnął szyję, by z miejsca kierowcy wyjrzeć przez okno pasażera.
– Nie wszystko. Dwadzieścia pięć procent należy do grupy inwestycyjnej.
– Nieważne. I tak jesteś królową tego zamku. Na pewno nie chcesz, żebym wszedł z tobą?
Zerknęłam na imponujący budynek.
– Kocham cię za tę propozycję, ale myślę, że akurat to powinnam zrobić sama.
– Dobrze. W biurze muszę być dopiero po południu, więc jeśli zmienisz zdanie, zadzwoń. – Puścił do mnie oko. – Może ci się przydać asystent, żeby wszedł przed tobą do szatni i upewnił się, że wszyscy ci spoceni futboliści prezentują się przyzwoicie.
Z chichotem przysunęłam się do Millera i cmoknęłam go w policzek.
– Jesteś taki uczynny. Jeszcze raz dziękuję, że mnie tu przywiozłeś.
Otworzyłam drzwi samochodu i się zawahałam. Zrobiłam głęboki wdech, patrząc na ogromną arenę. Zobaczyłam w oddali faceta w bluzie z kapturem, który niósł chyba z tuzin pudełek z pizzą. Miller wskazał na niego.
– Nie powinnaś skorzystać z innego wejścia niż dostawcy?
– Nie mam bladego pojęcia. Ale jeśli moje kochane rodzeństwo ma z tym coś wspólnego, wejście na pewno prowadzi prosto do lochu.
– Nie pozwól, żeby te rozwydrzone bogate dupki cię zastraszały. I popraw te cholerne okulary. Znowu się przekrzywiły.
Z westchnieniem podsunęłam oprawki na nosie.
– Dam z siebie wszystko.
Przejście z parkingu do wejścia na stadion Bruins kojarzyło mi się z kroczeniem po trapie – wiedziałam, że w środku czekają na mnie rekiny. Gdy zbliżyłam się do drzwi, dostrzegłam kilka osób z aparatami fotograficznymi. Nie byłam pewna, czy czekają na mnie, bo wcześniej spotkałam podobną grupę przed moim mieszkaniem. Może to dlatego, że zawodnicy tu dzisiaj trenują. Niemniej opuściłam głowę, by uniknąć kontaktu wzrokowego, i szłam dalej, aż dotarłam bezpiecznie do środka. Dwa kroki za progiem zatrzymał mnie ochroniarz.
– Mogę w czymś pomóc?
– Hmm, tak. Pracuję tu.
– Nigdy wcześniej pani nie widziałem. Jest pani nowa?
Kiwnęłam potakująco głową.
– To mój pierwszy dzień.
Sięgnął po podkładkę z klipsem.
– Nazwisko?
– Bella Keating.
Przejrzał listę i wskazał rentgen do prześwietlania bagażu.
– Jak na lotnisku. Komórki, laptopy i inne urządzenia elektroniczne należy wyjąć z torebki i przepuścić przez urządzenie. Gdy pani skończy, proszę czekać przy żółtej linii, aż poproszę, by przeszła pani przez bramkę z wykrywaczem metalu.
Zgodnie z poleceniem położyłam komórkę na małej okrągłej tacce, a laptop na większej, szarej. Po drugiej stronie bramki stało dwóch ochroniarzy, którzy ze sobą rozmawiali. Człowiek z pizzą, ten w kapturze, zatrzymał się, by porozmawiać z jakąś kobietą. Zawijała sobie włosy na palec, a potem zachichotała, słysząc coś, co powiedział, zanim wsiadł do windy i zniknął. Kilka sekund później otworzyły się drzwi drugiej windy i wyszedł z niej młody mężczyzna w garniturze. Z nosem w komórce zbliżał się do ochrony. Kiedy wreszcie podniósł wzrok, zrobił wielkie oczy i jego swobodny krok przeszedł w sprint. Obejrzałam się za siebie, zastanawiając się, do kogo tak pędzi.
– Pani Keating! Przepraszam za spóźnienie. – Ze ściągniętymi brwiami popatrzył na dwóch ochroniarzy, którzy mnie dotychczas ignorowali i przywoływali statystyki z meczu rozegranego w ostatni weekend, każąc mi czekać przed żółtą linią. – Przepraszam. Czy wiecie, kto musi tu czekać?
Ochroniarz, który oglądał mój dowód, wzruszył ramionami.
– Nazwisko Keating, tak? Jest tu nowa.
Zagarniturzony oparł dłonie na biodrach i pokręcił głową.
– A jak brzmi nazwisko nowej właścicielki drużyny? Nazwisko, które będzie widniało na twoim kolejnym czeku z pensją?
Ochroniarz wybałuszył oczy.
– Jasny gwint. Pani Keating?
Po chwili wahania pokiwałam potakująco głową.
– Tak. Bella Keating.
– Bardzo przepraszam. – Mężczyzna wziął mnie pod łokieć i przeprowadził przez wykrywacz metalu. Zabuczało, gdy przechodziłam, więc się zatrzymałam, ale on tylko machnął ręką. – Nic nie szkodzi. Nie musi pani przechodzić kontroli.
Młody mężczyzna w garniturze pokręcił głową.
– Bardzo przepraszam, pani Keating. Spodziewałem się pani później. Właśnie przyszedłem poinformować ochronę, że pani dzisiaj przyjedzie. Chciałem prosić, żeby dali mi znać, gdy się pani pojawi. – Podał mi rękę. – Josh Sullivan, pani asystent. To znaczy byłem asystentem pana Barretta. Rozmawialiśmy kilka razy przez telefon.
– Jasne… Josh. – Uśmiechnęłam się. – Miło mi cię w końcu poznać.
– Oprowadzić panią po stadionie czy woli pani udać się prosto do biura?
Zważywszy na to, że nie byłam pewna, czy w ogóle mam biuro, uznałam, że dobrze będzie zacząć od tego.
– Chodźmy do biura.
Josh ruchem ręki pokazał, żebym szła pierwsza. Po kilku krokach przypomniałam sobie o rzeczach leżących na taśmie, których nie zabrałam.
– Prawie zapomniałam o swojej elektronice.
W windzie Josh wsunął kartę do czytnika przy panelu z przyciskami.
– Do części dla szefostwa nie można się dostać bez karty. W biurze czeka już na panią plik kart i pęk kluczy, które będą pani potrzebne.
– Dziękuję.
Biura szefostwa na ostatnim piętrze ani trochę nie przypominały mojego starego brudnego biura. Jasne korytarze zdobiły oprawione w ramy fotografie z akcji futbolistów oraz szereg nagród i wyróżnień. Gdy dotarliśmy do końca korytarza, Josh wyjął klucze z kieszeni i otworzył zamek.
– Pani biuro. – Pchnął drzwi i się odsunął, żebym mogła wejść.
– To jest biuro?
Zachichotał.
– Owszem. Do tego należy do pani.
Podeszłam do szerokiej przeszklonej ściany z widokiem na stadion. Kilku sportowców rozciągało się na boisku.
– Wiesz, że poprosiłam Toma Laurena, żeby pozostał na stanowisku pełniącego obowiązki prezesa klubu, które objął w chwili śmieci Johna Barretta, prawda? Jestem współprezeską, ale tylko z nazwy. Wiele się muszę nauczyć. Więc może to Tom powinien zająć to biuro.
Josh się uśmiechnął.
– Jego też nie jest złe. Znajduje się na tym samym piętrze. Umówiłem panią na spotkanie z nim o jedenastej, a o dwunastej trzydzieści odbędzie się lunch z personelem. Potem o szesnastej ma pani krótkie powitalne spotkanie z drużyną, gdy skończy się trening. Poza tym nie ma pani zaplanowane nic więcej, żeby mogła się pani tu urządzić.
– Świetnie.
– Tak na marginesie, woli pani kalendarz elektroniczny, papierowy czy jeden i drugi?
– Wolałabym papierowy, jeśli to nie problem.
Znowu się uśmiechnął.
– Tak jak pani ojciec. Czasami stara szkoła lepiej się sprawdza.
Potaknęłam. Posiadanie papierowego kalendarza nie było niczym wyjątkowym, ale trzymałam się kurczowo tej szczątkowej informacji o Johnie Barretcie. Tak mało o nim wiedziałam, miałam jednak wrażenie, że to się szybko zmieni.
Josh wskazał ręką w stronę okna.
– Trening zacznie się o dziesiątej, więc boisko się niebawem zapełni. – Wskazał na największe biurko, jakie w życiu widziałam. – Zamówiłem dla pani nowy laptop i założyłem konto na portalu dla kierownictwa. Ma tam pani dostęp do wszystkich informacji na temat drużyny i konkretnych sportowców, statystyk, informacji o urazach, historii medycznych, informacji o pensji, uwagach dyscyplinarnych… Jest tam każdy raport, którego można sobie zażyczyć. – Wyciągnął rękę w stronę drzwi za biurkiem. – Tam się znajduje prywatna łazienka. Z prysznicem i gabinetem masażu.
– Gabinetem masażu?
– Pan Barrett często korzystał z usług masażysty drużyny. Mogę panią umówić, na kiedy pani chce. – Podszedł do sięgającego sufitu regału. – Opisy taktyk są wydrukowane i przechowywane tutaj, podobnie jak życiorysy wszystkich członków drużyny. Stoją tu też segregatory potencjalnych przyszłych zawodników, których nasi ludzie obserwują, a także papiery tych z ligi, których kontrakty kończą się w ciągu najbliższych dwunastu miesięcy. Tymi drzwiami… – Josh nagle zamilkł.
Nie odrywałam wzroku od tuzinów grubych ksiąg na licznych półkach. Gdy spojrzałam znowu na niego, uśmiechnął się.
– Przepraszam. Ma pani sporo do przyswojenia, a ja gadam jak najęty, prawda?
– Nie szkodzi.
– Może pójdę po kawę i dam pani kilka minut spokoju?
Westchnęłam głośno.
– Doskonały pomysł. Dziękuję, Josh.
Zamknął za sobą drzwi, ja zaś stałam na środku gigantycznego pomieszczenia. Nie mieściło mi się w głowie, że tu się znalazłam, nie wspominając o tym, że to było moje biuro. Ledwie zdołałam się rozejrzeć, drzwi otworzyły się gwałtownie i do środka wtargnęła moja koszmarna przyrodnia siostra.
– Jesteś już gotowa się poddać? – spytała zgryźliwie Gryzelda.
Oczywiście tak naprawdę nie miała na imię Gryzelda, ale razem z Millerem nazywaliśmy moje siostry przyrodnie Gryzeldą i Anastazją, bo były jak złe siostry z Kopciuszka.
Przywołałam na twarz fałszywy uśmiech.
– Dzień dobry, Tiffany.
Prychnęła.
– To jakiś żart. Nie mogę uwierzyć, że będziesz próbowała kierować drużyną. Czy ty w ogóle obejrzałaś w życiu choć jeden mecz?
Zignorowałam ją.
– Cieszę się, że zgodziłaś się zostać. Twoje doświadczenie jest nieocenione.
– To oczywiste. Bo ja się znam na futbolu. W przeciwieństwie do ciebie.
– Mam nadzieję dużo się od ciebie nauczyć. – Uśmiechnęłam się słodko.
Na przestrzeni dwóch lat, odkąd moje życie stanęło na głowie, odkryłam, że najlepszą bronią na zło Tiffany jest zasypywać ją życzliwością i komplementami. Potrafiła tylko ze mną walczyć, więc po jakimś czasie, jeśli nie połykałam przynęty, traciła wiatr w żaglach i odpływała. Tak też się stało i teraz. Odwróciła się na pięcie i ruszyła swój za chudy tyłek w stronę drzwi. W tym momencie mignął za nimi dostawca pizzy. Widziałam go dziś już po raz trzeci i dotarło do mnie, że to dość dziwne.
– Kto zamawia pizzę przed ósmą rano? Jaki lokal działa o tej porze?
Tiffany popatrzyła za facetem i odwróciła się do mnie z wrednym uśmieszkiem.
– Chcesz się na coś przydać?
Uznałam, że to pytanie retoryczne, ale czekałam na odpowiedź.
– Oczywiście, Tiffany – odparłam z westchnieniem.
Wskazała na korytarz.
– Ten dostawca nagabuje kobiety. W ubiegłym tygodniu skomentował mój tyłek. Może jako nowa szefowa tej organizacji mogłabyś dać mu do zrozumienia, że takie zachowanie nie będzie tolerowane.
Zamrugałam oczami.
– Ojej. To okropne.
– Dlatego sugeruję, żebyś coś z tym zrobiła. Chyba że jesteś zbyt zajęta albo… nie obchodzi cię, jak się tu traktuje kobiety.
– Jasne, że mnie to obchodzi.
– To jestem ciekawa, jak będzie wyglądała wasza rozmowa. Do zobaczenia na lunchu. – Tiffany prychnęła i wyszła.
Pomyślałam, że porozmawiam o dostawcy z Joshem, gdy wróci, ale chwilę później gość w kapturze minął ponownie moje drzwi. Tym razem bez pudeł. Zazwyczaj unikam konfrontacji jak ognia, ale musiałam się do nich przyzwyczaić, jeśli zamierzałam wykonywać tę pracę. Wyszłam na korytarz.
– Przepraszam…
Facet się odwrócił.
Cholera. Z bliska się okazało, że był naprawdę przystojny.
Wskazał na siebie.
– Do mnie pani mówi?
– Tak. Moglibyśmy zamienić słowo?
Posłał mi megawatowy uśmiech, wręcz oślepiający. Jego zęby naprawdę zdawały się świecić. Nic dziwnego, że uznał, że może mówić i robić, co zechce. Chociaż atrakcyjny wygląd nie dawał mu prawa do nękania kobiet.
Zakapturzony szedł za mną. Weszłam do biura i zaprosiłam go ruchem ręki.
– Proszę wejść. – Zamknęłam za sobą drzwi, po czym podałam mu rękę. – Bella Keating.
– Wiem, kim pani jest. Widziałem pani zdjęcie w gazecie. – Uścisnął moją dłoń. – Christian. Miło mi poznać.
– Nie jest to idealny temat do rozmowy przy pierwszym spotkaniu, ale obawiam się, że musimy omówić skargę na pana, jaka do mnie wpłynęła.
Christian zmarszczył czoło.
– Skargę? Jaką skargę?
– Jedna z pracownic poinformowała mnie, że molestuje pan kobiety w Bruins. Wspominała o sytuacji, w której skomentował pan jej tylną część ciała.
Brwi Christiana gwałtownie podskoczyły.
– Molestuję? Nie sądzę. Niektóre kobiety lubią flirtować, ale to tylko wygłupy.
– To jest właśnie powszechny problem. Jednej osobie się wydaje, że flirtuje, podczas gdy druga czuje się molestowana. Granica pomiędzy tymi zjawiskami bywa często dość niewyraźna. Tutaj w Bruins nie tolerujemy molestowania, dlatego obawiam się, że będę musiała prosić, aby przestał pan dostarczać do nas towar. W której pizzerii pan pracuje?
– Pizzerii?
– Tak. Chciałabym wiedzieć, kto jest pańskim pracodawcą.
Pełne usta faceta ułożyły się w uśmiechu, on zaś oparł dłonie na biodrach.
– Nie wie pani, kto jest moim pracodawcą?
– Gdybym wiedziała, nie pytałabym.
Z chichotem ruszył w stronę drzwi.
– Muszę już iść. Ale fajnie było cię poznać, Bella.
Nie mogłam uwierzyć w bezczelność tego gościa. On się śmiał?
– Molestowanie seksualne nie jest według mnie zabawne. I nikt nie powinien traktować tak lekko rozmowy o skardze na niego złożonej. Nie zamierzałam dzwonić do pańskiego szefa, ale chyba powinnam, zważywszy na pańską nonszalancję.
– Ależ proszę dzwonić. To będzie interesująca rozmowa. – Otworzył drzwi i zerknął na mnie przez ramię. – A skoro już molestuję ludzi, to mogę ci powiedzieć, że wyglądasz o wiele ładniej niż na zdjęciach w gazecie. Wybierzemy się kiedyś na kolację?
Oniemiałam. Zanim doszłam do siebie, wrócił Josh. Zadarł brodę w stronę dostawcy.
– Co tam, Christian? Poznałeś szefową?
– Tak. Bella chce wiedzieć, w której pizzerii pracuję. Może jej to powiesz? I chce znać numer mojego szefa. Muszę lecieć. – Posłał mi całuska. – Na razie, piękna. Tak na marginesie, przekrzywiły ci się okulary.
Josh podał mi kawę, kręcąc głową.
– To było dziwne.
– Co ty powiesz? – Poprawiłam okulary na nosie. – Mam nadzieję, że wiesz, dla kogo pracuje.
Josh wskazał kciukiem w stronę drzwi.
– Christian?
– Tak.
– Skoro klub jest twój, to chyba dla ciebie.
Zmarszczyłam nos.
– Dostawca pizzy pracuje dla klubu?
Josh przyjrzał się mojej twarzy.
– O cholera. Nie masz pojęcia, kto to był?
– Eeee… Dostawca pizzy?
– To Christian Knox. Rozgrywający Bruins i kapitan drużyny.
Zamknęłam oczy. Zabiję Gryzeldę.
– Jak ci minął pierwszy dzień?
Oparłam głowę o zagłówek, kiedy tylko zamknęłam drzwi samochodu Millera.
– Pamiętasz, co się stało pierwszego dnia, gdy pracowaliśmy razem na studiach?
– Chodzi ci o pana Wielkie Jaja?
– Nie inaczej.
– Dlaczego go wspominasz?
– Moja wpadka wtedy była o wiele mniej żenująca od dzisiejszej.
Na drugim roku Miller załatwił mi pracę tam, gdzie sam pracował: wspierał technicznie firmę opracowującą programy do obsługiwania płac. Powinnam była wiedzieć, że to zły pomysł. Klienci dzwonili, gdy mieli problem, i dzieliliśmy z nimi ekrany, żeby pokazać im krok po kroku, jak problem rozwiązać. Na dole ekranu znajdowało się okienko czatu, na którym było widać zdjęcia profilowe klienta i konsultanta. Zdjęcie mojego trzeciego klienta tego dnia ukazywało go stojącego. Widziałam go do połowy ud. I przysięgam, że po dziś dzień nie mam pojęcia, jak to było w ogóle możliwe, ale widziałam tylko jego gigantyczne jaja. I nie chodziło o wyraźne wybrzuszenie, ale o dwie okrągłe piłki do softballa, które próbowały uciec mu z gaci. Udało mi się przetrwać czat z nim, ale zanim się rozłączyłam, strzeliłam telefonem fotkę zdjęcia profilowego, żeby móc je pokazać Millerowi. Wydawało mi się, że już się rozłączyłam z gościem. Chyba wiadomo, do czego zmierzam…
Żeby nie przedłużać, przesłałam zdjęcie Millerowi przez czat dla pracowników i przeprowadziliśmy dość długą rozmowę na temat tego, czy jądra mogą urosnąć do takich rozmiarów. Wygooglowałam nawet, co może doprowadzić do nabrzmienia jąder, i wyszukałam faceta w mediach społecznościowych, żeby sprawdzić, czy jego zdjęcie profilowe uległo jakiemuś zniekształceniu, czy też naprawdę tak wygląda. Nie muszę chyba dodawać, że ciągle się nie rozłączyłam i pan Wielkie Jaja oglądał na ekranie moje wyczyny, po czym zadzwonił do szefa. Oboje zostaliśmy zwolnieni. Mój pierwszy dzień tam był też ostatnim.
– Co gorszego mogłaś zrobić?
– No nie wiem. Może wziąć najlepszego rozgrywającego ligi za dostawcę pizzy i uraczyć go wykładem na temat molestowania seksualnego w miejscu pracy?
Miller strzelił oczami w moją stronę, odrywając je na chwilę od drogi.
– Co się stało?
– Gryzelda się stała.
– Jak mogłaś go nie rozpoznać? Przecież wykułaś na blachę statystyki wszystkich zawodników.
– Przecież wiesz, że nie mam pamięci do twarzy. Zapamiętałam liczby, nie wygląd, swoją drogą, zapierający dech w piersiach. Na widok linii jego szczęki każdy rzeźbiarz by szlochał.
Miller pokręcił głową.
– Przykro mi to mówić, ale nie tworzysz już algorytmów. Będziesz musiała zacząć zwracać uwagę na ludzi. Wykorzystuj znane ci sztuczki do kojarzenia twarzy z nazwiskami.
Naburmuszyłam się.
– Nie przepadam za ludźmi. Jestem matematyczką.
– Już nie, księżniczko. Jesteś miliarderką i właścicielką drużyny NFL.
– Chcę wracać do swojej starej pracy. Mam dość tego ludziowania.
Miller zachichotał.
– Wyrobisz się w tym. Daję słowo.
– No, no, no. Patrzcie, co przywlókł kot. Dużo czasu ci to zajęło.
Podszedłem do trenera i odruchowo wyciągnąłem do niego prawą rękę, ale zorientowałem się w ostatniej chwili, co robię, i podałem mu lewą. Trener miał niewładną prawą stronę wskutek udaru sprzed kilku lat. Z tego samego powodu poruszał się na wózku inwalidzkim.
Uścisnęliśmy sobie dłonie.
– Jak ci służy grzanie ławki? – spytał.
Poklepałem go wolną ręką po ramieniu.
– Lubię to prawie tak bardzo, jak ty lubisz jeździć na tym wózku, stary.
Trener zachichotał.
Trener Marvin Barrett i ja dogryzaliśmy sobie od moich pierwszych dni w futbolu. Był moim pierwszym trenerem, ale też ojcem Johna Barretta, jednego z najlepszych zawodników wszech czasów i właściciela New York Bruins. To znaczy John był właścicielem do czasu, gdy dwa lata temu zmarł na raka trzustki. I wyglądało na to, że teraz klubem zawiaduje kobieta, która wzięła mnie za dostawcę pizzy i uraczyła kazaniem na temat molestowania seksualnego.
– Więc co słychać? Jak tam rekonwalescencja? – dociekał trener.
Miesiąc temu przeszedłem operację rekonstrukcji więzadła stawu kolanowego naderwanego podczas meczu.
– Dobrze się czuję. Wymiatam na fizjoterapii, a kolano tak sprawne miałem ostatnio w czasach studiów. Ale doktorek nie pozwoli mi wrócić jeszcze przez co najmniej trzy tygodnie.
– Wiesz, co jest najlepsze? Pamiętasz, jak wybiłeś sobie dwa zęby w trzeciej kwarcie meczu w liceum? Powiedziałeś o tym dopiero na koniec, bo bałeś się, że każą ci przesiedzieć na ławce ostatnie osiem minut. I o ile pamiętam, twoja drużyna zdobyła jeszcze ponad dwadzieścia punktów. A tobie trzeba było założyć dziewięć szwów wewnątrz ust. Wyglądałeś, jakbyś zjadł żyletkę. Doktor ma rację, że ci nie ufa.
Zbyłem go machnięciem ręki.
– Chcesz wyjść na zewnątrz i zaczerpnąć trochę świeżego powietrza?
– Czemu nie? Spacerowanie z tobą jest fajniejsze od spaceru ze szczeniakiem. Wszystkie laski się zatrzymują i gaworzą, a ja ze swojej pozycji mam świetny widok, no wiesz, na klatki piersiowe.
Zachichotałem.
– Wiecznie sprośny staruszek z ciebie.
Wyszliśmy na spacer po niewielkim osiedlu trenera. Po udarze przeprowadził się do ośrodka stałej opieki zdrowotnej. Miał tu własny dom i żył dość niezależnie, ale pracownicy opieki zdrowotnej i inni wspierali go od czasu do czasu. Obeszliśmy jezioro i weszliśmy do parku, gdzie często grywaliśmy w szachy.
– Mam ci znowu skopać tyłek? – zapytał, rechocząc.
– Ostatnio ci się poszczęściło. Byłem na prochach przeciwbólowych, więc nie wyobrażaj sobie za dużo. Poza tym nawet ślepej kurze od czasu do czasu trafia się ziarno.
Trener wybuchł śmiechem.
– Widzę, że nadal nie umiesz przegrywać.
– Masz ochotę się założyć?
– Okej, ale nie potrzebuję twojej kasy. Jeśli wygram, przywieziesz mi kanapkę z żytniego pieczywa z pastrami z delikatesów Katz’s.
– Dobra. – Drapiąc się po brodzie, obmyślałem swoją stawkę. – Jeśli wygram, włożysz na siebie koszulkę ze zdjęciem mojej twarzy i podczas najbliższego meczu na naszym stadionie usiądziesz w niej na trybunie dla gości.
– Okrutne. – Uśmiechnął się szeroko. – Ale mi się podoba.
Posadziłem trenera przy betonowym stoliku i rozstawiłem pionki.
– Wiek przed urodą. Zaczynaj.
Trener przesunął czarny pionek do przodu.
– Poznałeś już moją wnuczkę? Miała objąć ster w tym tygodniu.
– Poznałem. Wczoraj. Jest… interesująca.
– Jest niezła. Bystra i śliczna. Ukończyła Yale jako najlepsza na roku. Szkoda, że nie mogłem być z niej wtedy dumny, bo nawet nie wiedziałem o jej istnieniu.
Podczas wizyt u trenera rozmawialiśmy głównie o grze, a nie życiu osobistym. Dlatego wiedziałem o nim tyle, co większość ludzi czytających gazety: że jego syn John Barrett przekazał klub córce, o której nie wspominał za życia, a nie tym dwóm, które pracowały już dla organizacji. Prasa śledziła tę historię od ponad dwóch lat: rodzina podważyła testament, a werdykt sądu po ostatniej apelacji ogłoszono przed zaledwie kilkoma tygodniami. Bella Keating zdecydowanie budziła moją ciekawość.
– Poznałeś ją? – spytałem.
Trener potaknął.
– Odwiedza mnie w prawie każdą sobotę rano. Po raz pierwszy pojawiła się kilka tygodni po odczytaniu testamentu. Szukała odpowiedzi, których nie byłem w stanie jej udzielić. Na przykład dlaczego mój durny syn nie uznawał jej istnienia za życia.
Nie miałem o tym pojęcia.
– Jak myślisz? Jak sobie poradzi z prowadzeniem klubu?
– Według mnie Bella wszystkich zaskoczy. – Pokiwał krzywym palcem. – Wiesz, tworzyła algorytmy pozwalające określić wzorce zachowań konsumenckich milionów ludzi. Nie będzie miała problemu z rozgryzieniem sportu, w którym wymiatają takie dwa tępaki jak my. Musi tylko się przełączyć z wykorzystywania głowy na pracę opartą na kompetencjach społecznych.
Na początek mogłaby spróbować rozpoznawać członków drużyny. Zachowałem tę myśl dla siebie. Nic dobrego nie wynika z krytykowania czyjejś rodziny, nawet jeśli dana osoba jest nowym nabytkiem.
Trener przesunął pionek.
– Nie jest podobna do swoich sióstr, prawda?
Zdecydowanie nie. Tiffany i Rebecca były wysokie i chude jak tyczki, miały też oliwkową cerę oraz ciemne włosy i oczy po ojcu. Były atrakcyjne, ale miały w sobie coś szorstkiego – może to przez te kanciaste szczęki albo oczy, nie byłem pewien. Bella zaś miała porcelanową cerę, jasnozielone oczy i kasztanowe włosy. Pośrodku górnej wargi pełnych ust widniało słodkie niewielkie wcięcie w kształcie litery V. Miała niecałe sto sześćdziesiąt centymetrów wzrostu i krągłości we wszystkich właściwych rejonach. Uśmiechnąłem się na myśl o okularach w grubych oprawkach siedzących krzywo na jej nosie.
– Nie dostrzegłem najmniejszego podobieństwa – powiedziałem. – Dlaczego John zostawił klub jej, a nie Tiffany i Rebecce, jeśli mogę spytać?
Trener wzruszył ramionami.
– Pewny jestem tylko tego, co napisał w liście dołączonym do testamentu: że te dwie są wystarczająco zepsute. Nie sposób się z tym nie zgodzić. Przepraszał w nim też Bellę, że musiała sobie radzić sama po śmierci matki. A była nią Rose, urocza kobieta. Pracowała na stadionie Bruins jako kierowniczka obsługi loży dla VIP-ów. Wymyślny tytuł dla kogoś, kto musi znosić kaprysy bogaczy i podawać drinki i co tam jeszcze gościom, którzy pewnie nawet nie mówią „dziękuję”. Widywałem Rose wiele razy, ale nie miałem pojęcia, że mój syn z nią kręcił. Podejrzewam, że przekazał klub Belli, bo w ostatnich miesiącach życia ciążyło mu poczucie winy, którego chciał się pozbyć. Rose i Bella nie miały łatwego życia, a Bella została sierotą jako nastolatka. Ale nie martw się, w przeciwieństwie do mojego syna Bella jest superuczciwa. Czy wiesz, że zaproponowała, że przepisze klub na mnie? Musiałem też przekonać ją, żeby nie przekazała go swoim rozwydrzonym siostruniom. Uważała, że nie zrobiła nic, żeby na niego zasłużyć. – Pokręcił głową. – Wyobrażasz sobie, żeby tamte dwie pomyślały o tym, że muszą na coś zasłużyć? Kocham je, ale te dwie moje wnuczki uważają, że mają prawo do całej Ziemi.
Nie znałem dobrze Rebekki, ale Tiffany była jak najbardziej roszczeniowa. Kilka miesięcy wcześniej uznała, że ma prawo do mojego kutasa, i wezwała mnie do swojego gabinetu, żeby go sobie wziąć. Zaczęła się rozbierać, jakby tylko ona miała coś do powiedzenia w kwestii tego, czy będziemy się pieprzyć. Nie zamierzałem się w to pakować. Owszem, była atrakcyjna i nie cierpiałbym, dając jej to, czego chciała, ale tego typu kobiecie pieprzonko nie wystarczy. Wymaga o wiele, wiele więcej pracy, niż chciałbym w to włożyć.
W ciągu godziny ograłem trenera w szachy trzykrotnie. W rezultacie musiał włożyć na siebie koszulkę ze zdjęciem mojej twarzy, trzymać wielki piankowy paluch z moim numerem i zawiesić moją koszulkę na kiju przymocowanym do jego wózka, żeby powiewała jak flaga. I tak przywiozę mu tę cholerną kanapkę z delikatesów Katz’s, gdy zajrzę do niego następnym razem, bo gość był dla mnie ojcem bardziej niż mój własny.
Na koniec wizyty zadbałem o to, żeby rozparł się wygodnie na swoim fotelu masującym w salonie.
– Potrzebujesz czegoś, zanim wyjdę?
Pokręcił głową.
– Mam wszystko. Ale czy możesz wyświadczyć mi przysługę?
– Jasne.
– Zaglądaj od czasu do czasu do Belli. Nie podejrzewam, żeby wielu ludzi w tej wieży z kości słoniowej cieszyło się z tego, że ona siedzi za sterem. Przyda się jej przyjaciel.
Poklepałem go po ramieniu.
– Jasne. Dowiem się, czy lubi pizzę, i jej jakąś podrzucę…
Dwa dni później byłem na górze na spotkaniu z Carlem Robbinsem, wiceprezesem do spraw stosunków ze społecznością lokalną. Następnego dnia miałem rzucać piłką z dzieciakami z ligi młodzieżowej sponsorowanej przez klub, ale trener tak bardzo się stosował do zaleceń mojego fizjoterapeuty, że zabronił mi nawet tego. Miałem tylko wygłosić mowę o tym, jak ciężko trzeba pracować, żeby się dostać do NFL. Carl wypisał najważniejsze punkty, jakbym nie potrafił wymyślić, co powiedzieć dzieciakom, mimo że sam przebyłem tę drogę. Nieważne. Wiem, że chciał dobrze, a niektórzy z drużyny kazaliby mu napisać każde słowo, gdyby musieli z czymś wystąpić.
Carl lubił mówić i nadal nawijał, odprowadzając mnie do drzwi gabinetu na koniec spotkania. Wyszedłem na korytarz i próbowałem mu jakoś grzecznie przerwać, ale moją uwagę przykuła zielonooka piękność idąca wprost na mnie. Bella zwolniła kroku, dzięki czemu Carl mógł zagadnąć kolejną osobę.
– Bella! – ryknął. – Miałaś już okazję poznać Christiana Knoxa?
Łypnęła na mnie, potem na Carla. Domyśliłem się, że się zastanawia, co powiedzieć, więc postanowiłem się trochę zabawić i odezwać pierwszy.
– Poznaliśmy się już. – Uśmiechnąłem się szeroko. – Bella prosiła, żebym jej polecił, gdzie w okolicy mogłaby zamówić lunch. Zasugerowałem Three Brothers Pizza, ale z odbiorem osobistym, bo ich dostawca ma ostatnio jakieś problemy.
Usta jej drgnęły.
– Cześć, Christianie. Miło cię znowu widzieć.
– Christian wygłosi mowę dla ligi młodzieżowej, którą sponsorujemy – poinformował Carl. – Nadal tworzę listę akcji charytatywnych, w których mogłabyś wziąć udział, jak prosiłaś, ale ta impreza mogłaby ci się spodobać. To dziewczęca drużyna futbolowa. Do tego bardzo dobra.
– Naprawdę? Dziewczyny? Fajnie to brzmi. – Ruchem głowy wskazała swój gabinet. – Mam spotkanie za kilka minut, ale może mógłbyś mi coś o tym opowiedzieć, Christianie.
– Oczywiście. – Uścisnąłem dłoń Carlowi i umówiłem się z nim na kolejne popołudnie.
Poszedłem korytarzem za Bellą. Nie mogłem nie zauważyć jej świetnego tyłka, ale zmusiłem oczy do patrzenia wyżej, bo nie miałem ochoty na kolejny wykład o molestowaniu.
Gdy weszliśmy do biura, zamknęła za nami drzwi.
– Może nie powinnaś. – Splotłem ręce na piersi. – Nie chciałbym, żebyś pomyślała, że chciałem znaleźć się z tobą sam na sam, żeby cię molestować.
Bella westchnęła.
– Zasłużyłam sobie. I zdaje się, że już wiesz, że wzięłam cię za kogoś innego.
– Napastującego kobiety dostawcę pizzy…
– Jestem ci winna przeprosiny. Wygląda na to, że przyrodnia siostra postanowiła się zabawić moim kosztem. Biorę jednak odpowiedzialność za swoją pomyłkę. Powinnam była cię rozpoznać.
Nie byłem zły. Gdy się zorientowałem, że nie będzie mnie oskarżała o żadne napastowanie, nawet lekko mnie to rozbawiło. Dlatego wzruszyłem ramionami.
– Przeprosiny przyjęte.
– Naprawdę?
– A poczułabyś się lepiej, gdybyś musiała się przede mną płaszczyć?
Znowu westchnęła.
– Chyba tak. Kiedy ktoś jest tu dla mnie miły, robię się podejrzliwa.
– Nie spotkałaś się z przyjaznym przyjęciem?
– Siostry mnie nienawidzą, a mężczyźni zwracają się do mnie protekcjonalnym tonem.
– Chcesz wiedzieć, jak bym ich potraktował?
– Jak?
– Pieprzyć ich. Ignoruj ich i rób swoje. – Postukałem się dwoma palcami w skroń. – Nie pozwól im sobie mieszać w głowie.
– Dzięki. Doceniam to. – Uśmiechnęła się. – A tak w ogóle dlaczego niosłeś te pudełka z pizzą o ósmej rano?
– Taka tradycja. Gdy zwyciężamy u siebie, każdy je następnego ranka pizzę na śniadanie. Na koszt Three Brothers Pizza. Właściciel jest naszym wielkim fanem i robi to dłużej, niż ja tu gram. A pizzę przynosi ten, który akurat jest na zwolnieniu lekarskim.
– A co, jeśli przegracie?
Ściągnąłem brwi.
– Nie ma pizzy.
Bella się zaśmiała.
– Możemy zostawić incydent z dostawą pizzy za nami i zacząć od nowa? Możemy udawać, że się właśnie poznaliśmy?
– Wydawało mi się, że już się znamy, ale okej. – Wyciągnąłem do niej rękę. – Christian Knox. Miło mi cię poznać.
Podała mi rękę.
– Bella Keating. Cieszę się, że mogę cię poznać, Christianie. Jestem twoją fanką.
Uniosłem brew.
– To chyba lekka przesada, skoro nawet nie wiedziałaś, jak wyglądam.
– Zwykle nie mówię tego ludziom, ale to, że nie rozpoznaję twarzy, nie wynika z braku zainteresowania. Cierpię na prozopagnozję.
– Prozopa-co?
– Prozopagnozję. To nieumiejętność rozpoznawania ludzkich twarzy.
– Coś takiego istnieje?
Uśmiechnęła się.
– Tak. To zaburzenie kognitywne będące często skutkiem urazu głowy, chociaż może być też wrodzone. Gdy miałam pięć lat, spadłam z drabinki na placu zabaw, co miało wpływ na zakręt wrzecionowaty, część mózgu kontrolującą rozpoznawanie twarzy.
– Bez kitu.
– Brad Pitt też to ma. Ale u niego to jest chyba wrodzone. – Bella się roześmiała. – Nie wiem, dlaczego ci to powiedziałam. Wiedzą o tym tylko trzy osoby. Udaje mi się to dość dobrze ukrywać, bo zapamiętuję inne, niezwiązane z twarzą cechy indywidualne, takie jak sposób chodzenia, głos lub styl ubierania się. Nawet łańcuszek może mi pomóc zidentyfikować osobę lepiej niż jej twarz.
– Powiedziałaś mi to, bo nie chciałaś, żeby moje ego ucierpiało.
– Nie chciałam, żebyś myślał, że nie jestem twoją fanką. Bo jestem. Przyjrzałam się twojej karierze.
Potarłem kciukiem usta.
– Przyglądałaś mi się?
Wyprostowała się.
– Wskaźnik skuteczności podań w ubiegłym roku sześćdziesiąt siedem przecinek cztery. Pięć tysięcy dwieście siedemdziesiąt cztery jardy podaniowe. Czterdzieści cztery podania na przyłożenie, osiem przechwytów. Sezon wcześniej: wskaźnik skuteczności sześćdziesiąt jeden przecinek osiem, cztery tysiące sześćset jedenaście jardów, czterdzieści podań na przyłożenie i dwanaście przechwytów. Jeszcze rok wcześniej skuteczność sześćdziesiąt cztery przecinek dwa, cztery tysiące dziewięćset sześć jardów podaniowych, czterdzieści trzy podania na przyłożenie i dwanaście przechwytów. Studiowałeś w Notre Dame, gdzie dwukrotnie poprowadziłeś Fighting Irish do mistrzostwa ligowego. Masz brata bliźniaka, monozygotycznego, który również jest rozgrywającym. Podobnie jak ty był w tym tygodniu na zwolnieniu wskutek kontuzji, ale ma wrócić w niedzielę, a ciebie prawdopodobnie czeka jeszcze kilka tygodni rehabilitacji. Masz też drugiego brata, który grał dla Michigan State, ale nie dostał się do NFL. Zdaje się, że ten brat jest gliniarzem w New Jersey.
– Kto był trenerem mojego pierwszego zespołu?
Posmutniała.
– Nie wiem. Ale mam nadzieję, że mimo to udało mi się wykazać, że wiem, kim jesteś jako zawodnik, nawet jeśli nie rozpoznałam twojej twarzy.
Pogroziłem jej palcem wskazującym.
– Nie byłbym tego taki pewien. Nie da się sprowadzić wszystkiego do faktów i liczb. Już nie tworzysz algorytmów.
Przechyliła głowę na bok.
– Wygląda na to, że i ty odrobiłeś pracę domową. Wiesz, jak zarabiałam wcześniej na życie…
Odezwał się alarm w moim telefonie. Wyjąłem komórkę z kieszeni i ją wyłączyłem.
– Muszę biec. Trening zaczyna się za dziesięć minut. Kontuzjowany nie mam wstępu na boisko, ale mogę z ławki rezerwowych pouczać gościa zajmującego moje miejsce. Może pogadamy o drużynie dziewczyn innym razem?
Bella się uśmiechnęła.
– Jasne. I dziękuję raz jeszcze za wyrozumiałość co do tamtego dnia.
Skinąłem potakująco głową i ruszyłem w stronę drzwi.
– Tak na marginesie, dla jasności, czy mamy do czynienia z molestowaniem seksualnym, gdy dwoje ludzi ze sobą pracuje i jedno z nich zaprasza drugie na wyjście?
– Myślę, że jeśli robi to w taki sposób, że druga strona czuje, że może odmówić, jeśli nie jest zainteresowana, nie można tego uznać za molestowanie.
Omiotłem Bellę szybkim spojrzeniem. Przyglądała mi się.
– Dobrze wiedzieć. Mam nadzieję, że się jeszcze spotkamy, Bello.
– Dlaczego tutaj siedzisz?
W kolejnym tygodniu wybrałam się po raz pierwszy na mecz w charakterze właścicielki klubu. Kiedy tuż przed końcem pierwszej połowy siedziałam w loży właściciela z przyjaciółmi, na telebimie pokazano zbliżenie mężczyzny siedzącego w sektorze dla gości. Mojego dziadka. Wiedziałam, że ma bilety na cały sezon na miejsca tuż za ławką naszych zawodników, więc poszłam do niego.
Ściągnęłam brwi na widok jego koszulki.
– Co ty, na Boga, na sobie masz? – Pochyliłam się, żeby się lepiej przyjrzeć.
– Przegrałem zakład z Knoxem.
O Boże, czy to jest twarz Christiana?
– Jaki zakład?
– Pokonał mnie w szachy, więc muszę tu siedzieć w tej głupiej koszulce.
– A dlaczego grałeś z nim w szachy?
– Bo nie umie przegrywać. Poprzednim razem wygrałem, więc musiał się zrewanżować.
Pokręciłam głową.
– Ale dlaczego w ogóle z nim grałeś?
Dziadek wzruszył ramionami.
– Widziałaś park na moim osiedlu…
– Widziałam. I co z tego?
– Stoją tam betonowe stoły z wymalowanymi szachownicami.
– Okej…
– Czasami się przy nich zatrzymujemy podczas spaceru.
Nadal byłam zdezorientowana.
– Christian cię odwiedza?
– Raz lub dwa razy w miesiącu. Kiedyś zaglądał na treningi mojej drużyny, ale odkąd przeszedłem na emeryturę, przyjeżdża do mnie do domu.
– Nie wiedziałam, że się przyjaźnicie.
– Od czasu gdy trenowałem jego pierwszą drużynę. Nie zliczę, ile to było lat temu. Śledziłem jego karierę, ściągnąłem twojego ojca na kilka jego meczów w liceum i tak zainteresowałem go Knoxem.
Pierwsza drużyna. A myślałam, że Christian sobie ze mnie żartuje, wytykając mi, że znam statystyki, ale ludzi niekoniecznie. Nie miałam pojęcia, że mój dziadek był jego trenerem.
– Pokazano cię już na telebimie, jak siedzisz w sektorze dla gości, i komentatorzy mają z tego powodu używanie, więc może resztę meczu obejrzałbyś z loży właściciela?
Pokręcił głową.
– Nie da rady. Jestem słowny. Zakład to zakład.
Westchnęłam.
– Dobrze… Jest tu mój przyjaciel Miller i kilka innych osób, więc wrócę do nich. Potem zajrzę tu jeszcze dotrzymać ci towarzystwa.
– Baw się z przyjaciółmi. Mogę stąd oglądać mecz sam.
Uśmiechnęłam się.
– Wrócę i tak.
Zanim dotarłam do eleganckiej loży na samej górze, zaczęła się druga połowa.
– Z twoim dziadkiem wszystko w porządku? – spytał Miller.
– Tak. Przegrał zakład i dlatego siedzi po stronie przeciwnika w koszulce z twarzą Christiana Knoxa.
– To jest coś w naszym stylu. – Pociągnął łyk wina i ruchem głowy wskazał rząd prywatnych miejsc przed lożą, gdzie siedział jego nowy chłopak Trent razem z bratem Travisem. – Jak ci się podoba Trav?
Zmrużyłam oczy.
– Zdaje się, że to nie miała być próba umówienia mnie na randkę.
– I nie jest. Ale facet ma świetny uśmiech, co nie?
Niestety nie zwróciłam uwagi. Za to aż stąd dostrzegałam, że Christian Knox fantastycznie się uśmiecha, stojąc na ławce rezerwowych. Nawet nie był to pełny uśmiech, raczej uśmieszek. Na oficjalnym zdjęciu na portalu drużyny widać u niego dołeczek. W kilku nagraniach wywiadów, które obejrzałam w tym tygodniu, widziałam, że i na drugim policzku pojawia się dołeczek. Nie, to nie był stalking. Robiłam rozeznanie. Jako właścicielka klubu musiałam znać swoich zawodników. Przynajmniej tak sobie powtarzałam, kiedy klikałam kilkakrotnie na jego zdjęcie.
Wzruszyłam ramionami.
– Pewnie tak. Ale wiesz, że zaczęłam się spotykać z Julianem.
– Byłaś z nim na jednej randce. Tak na marginesie, dzwonił do ciebie?
– Nie, ale minął dopiero tydzień.
– Ja zadzwoniłem do Trenta pięć minut po pierwszej randce, żeby się dowiedzieć, czy chce się ze mną spotkać znowu. Nie zdążył dojść do kolejnej przecznicy w drodze do metra.
– Nie każdy pędzi w związki na złamanie karku jak ty. Poza tym znamy się z Julianem od dawna. Ten człowiek niczego nie przyspiesza, nawet w pracy nad naszymi wspólnymi projektami. Między innymi dzięki temu, według moich obliczeń, tak dobrze do siebie pasowaliśmy.
– Według obliczeń? – Miller prychnął. – Wiem, że jesteś geniuszem matematyki, ale nie na wszystko można znaleźć formułę. Jeżeli zamierzasz wybierać sobie faceta za pomocą jakiegoś głupiego algorytmu…
– Nie opracowałam algorytmu – przerwałam mu. – Wykorzystałam algorytm Gale’a–Shapleya. Sprawdza się w apkach randkowych takich jak Hinge, a także przy przyjmowaniu osób na studia i lekarzy rezydentów w szpitalach. Pewny sposób na stabilne dopasowanie. Twórcy dostali Nagrodę Nobla. Poza tym to ty mi kazałeś znaleźć kogoś, z kim mogłabym się związać na stałe, żebym – nakreśliłam w powietrzu cudzysłów – nie skończyła jako stara panna.
– Chodziło mi o to, żebyś poznawała ludzi i spotkała się z kimś więcej niż pięć razy, a nie żebyś wprowadzała facetów do bazy danych.
– Ty masz swoje sposoby, a ja swoje.
– Dobra. Skoro już porównujesz facetów z pomocą programu komputerowego, to powinnaś przynajmniej poznać informacje na temat Travisa. Jest singlem, budowlańcem, jego scoring kredytowy wynosi osiemset dwanaście punktów, jeździ teslą i ma dom. Nie kupuje też napojów w plastikowych butelkach, bo dba o środowisko.
– A mówisz mi to, bo wcale nie próbowałeś wrobić mnie dzisiaj w randkę z nim.
Miller uśmiechnął się szeroko.
– Zgadza się.
– Wezmę coś do picia i wyjdę na zewnątrz popatrzeć na mecz.
Dopił resztkę wina z kieliszka i podał mi go.
– Skoro o tym mowa… muszę do toalety.
Travis się uśmiechnął, gdy do nich dołączyliśmy. Miller miał rację: facet miał ładny uśmiech. Tyle że porównywałam go z uśmiechem Christiana. Co było niedorzeczne.
– Jak to jest kierować drużyną futbolową? – spytał.
– Zajmuję się tym od zaledwie dwóch tygodni, ale sprowadza się to do spotkań biznesowych. Nie jestem do tego przyzwyczajona. Według mnie wielu ludzi po prostu lubi słuchać własnego głosu.
Travis zachichotał.
– Też nie przepadam za spotkaniami. Z tego powodu zmieniłem zawód.
– Miller mówił, że jesteś budowlańcem. Czym się zajmowałeś wcześniej?
– Studiowałem architekturę. Po ukończeniu studiów w niecały rok zorientowałem się, że chociaż uwielbiam wznosić budynki, nie jestem stworzony do tej roboty. Ponad połowę czasu spędzałem na spotkaniach z właścicielami, inspektorami, działem budowlanym lub szefostwem. Rzuciłem to i kupiłem w pobliżu dom popadający w ruinę. Zamieszkałem w jednym pokoju, wyremontowałem budynek i sprzedałem go. Przyjacielowi taty spodobało się to, co zrobiłem, i poprosił, żebym się zajął jego letnim domem. Dalej poszło lawinowo i tak stałem się przedsiębiorcą budowlanym.
– Podoba ci się prowadzenie własnej firmy?
Odwrócił się twarzą do mnie.
– Tak. Dobre w byciu szefem jest to, że jeśli nie podoba ci się jakaś część roboty, możesz ją zlecić komuś innemu. Moja asystentka zajmuje się wszystkim, co ma związek z papierami, a kierownik budowy kontaktem z właścicielami. Ja mogę się skupić na budynku, i to lubię.
– Dobra perspektywa. Jestem pewna, że na razie nie znam jeszcze wszystkich aspektów swojej pracy.
– Niedługo poznasz. Gdy zaczynałem w biurze architektonicznym, zadawałem masę pytań przedsiębiorcom, z którymi pracowałem. Teraz sobie uświadamiam, że od samego początku interesowało mnie to bardziej niż praca, do której mnie zatrudniono.
Uśmiechnęłam się.
– Ja któregoś dnia wzięłam na spytki dyrektora analitycznego.
– Czym konkretnie się zajmuje?
– Sporządza statystyki, które trenerzy wykorzystują przy prowadzeniu zawodników i przygotowywaniu strategii gry z różnymi przeciwnikami.
– Domyślam się, że jest ci to bliższe?
Postukałam palcem w segregator na kolanach. Przez cały dzień robiłam w nim notatki.
– W wolnym czasie zaczęłam pracować nad algorytmem, który pozwoliłby przewidywać statystyki meczu, tak dla zabawy. Lepiej sobie radzę z liczbami niż ludźmi.
– Tego bym nie powiedział. W tej chwili radzisz sobie dość dobrze.
Facet wydawał się uroczy, ale musiałam się skupić na drużynie, a rozmowa z nim odciągała mnie od śledzenia liczb, które chciałam zanotować. Dlatego po chwili przeprosiłam go i poszłam usiąść z dziadkiem. W ciągu półtorej kwarty z nim dowiedziałam się więcej niż z tuzina książek o futbolu, które przeczytałam przez dwa lata.
Po skończonym meczu zaczęłam wyprowadzać dziadka z rzędu i wtedy tuż pod nami pojawił się Christian Knox. Uderzył w bandę boiska.
– Fajna koszulka, staruszku!
– Po powrocie do domu trafi do szmat – odkrzyknął dziadek. – Tak na marginesie, świetnie się prezentowałeś… Chociaż czekaj, to nie ty poprowadziłeś drużynę do zwycięstwa, tylko gość, który odwalił robotę za ciebie.
Christian przyłożył dłonie do klatki piersiowej.
– Niski cios, trenerze. Bardzo niski.
Mężczyźni się uśmiechali. Christian zadarł brodę w moją stronę.
– Co tam, szefowa?
– Niewiele. W ciągu godziny dowiedziałam się na temat futbolu więcej niż przez ostatnie dwa lata samodzielnych starań.
– Irytujące jak diabli, co nie? Mnie się wydaje, że wiem wszystko, dopóki się z trenerem nie spotkam. Będziecie tu chwilę? – Wskazał kciukiem za siebie. – Muszę lecieć na spotkanie po meczu, ale mogę podebrać doktorkowi samochód i odwieźć cię do domu, trenerze. – Spojrzał na mnie. – Auto jest przystosowane do wożenia wózków, a oni się nie przejmują, kiedy nim go wożę.
Dziadek wyprostował kciuk.
– Skorzystam z podwózki. Przywiózł mnie Lenny Riddler, ale wiem, że jego córka jest w mieście, więc wolałbym go znowu nie angażować. Za to marnowanie twojego czasu w ogóle mi nie przeszkadza. – Wskazał na Christiana.
Ten się zaśmiał.
– Będziecie się tu kręcić?
– Mam przyjaciół w loży – poinformowałam go. – Może tam się spotkamy?
Skinął potakująco głową.
– Dobra.
Czterdzieści pięć minut później Christian wkroczył do loży właściciela, niosąc trzy pizze. Puścił do mnie oko.
– Pomyślałem, że możecie być głodni.
Pokręciłam ze śmiechem głową.
– Nigdy mi tego nie zapomnisz?
Uśmiechnął się szeroko.
– Prawdopodobnie nie.
Podeszli do nas Miller ze swoim chłopakiem i Travis depczący im po piętach. Widziałam, jak oczy im błyszczą, więc dokonałam prezentacji.
– Christianie, to mój przyjaciel Miller, jego chłopak Trent i brat Trenta, Travis.
Christian uścisnął każdemu rękę.
– Jestem twoim wielkim fanem – odezwał się Miller.
– Jasne. – Przewróciłam oczami. – Pytał wcześniej, która to runda, jakby to był baseball.
Christian zachichotał.
– Przynajmniej dostarczają tu alkohol i jedzenie.
Miller się pochylił i podniósł tacę pełną kanapek.
– Nie jakieś tam jedzenie, tylko kawior. I szampana. Gdybym wiedział, że tak wyglądają mecze, spróbowałbym sił w futbolu, a nie w badmintonie.
– Nie grałeś w badmintona – przypomniałam mu. – Uprawiałeś sporty wodne, bo podobał ci się dwudziestopięcioletni trener.
Miller zbył mnie machnięciem ręki.
– Nie musimy wchodzić w takie szczegóły…
Ze śmiechem odebrałam od Christiana pudełka z pizzą.
– Co ci podać do picia?
– Może być to samo, co ty pijesz.
– Mike’s hard lemonade – poinformował Miller. – Musiałem je przeszmuglować na stadion. Pomyślałem, że nie mają tego w tutejszych eleganckich lodówkach.
Christian wyglądał na rozbawionego.
– Po raz ostatni piłem to chyba w liceum, ale poproszę.
Travis odwrócił głowę i kichnął. Stał w odległości półtora metra ode mnie i zasłonił usta, niemniej i tak wstrzymałam oddech i zaczęłam odliczać. Miller zauważył, co robię, i kpiarsko się uśmiechnął, podczas gdy Christian zerkał to na niego, to na mnie.
– Czego nie wiem? – spytał.
Wskazałam na Millera, bo nie doliczyłam jeszcze do piętnastu. Ten bujał się na stopach w przód i w tył.
– Wstrzymuje oddech na piętnaście sekund, kiedy ktoś kichnie.
Uśmiech Christiana zrobił się ciut krzywy.
– Dlaczego?
– Zarazki.
Christian się roześmiał, ale nie drążył tematu. Przez kolejne pół godziny moi goście otaczali go wianuszkiem. Nawet jeśli mu to przeszkadzało, nie dał po sobie poznać. Zachowywał się z dużym wdziękiem. W pewnym momencie udał się do toalety, a gdy wrócił, pakowałam już swoje rzeczy.
– Przyjechałaś samochodem? – spytał, podwijając rękawy białej koszuli.
Mój wzrok spoczął na jego muskularnych przedramionach, a gdy przeniosłam go z powrotem na jego twarz, nie pamiętałam już, o czym rozmawialiśmy.
– Hmm… Przepraszam. O co pytałeś?
Drgnął mu kącik ust.
– Pytałem, czy przyjechałaś samochodem.
– Nie prowadzę. Przyjechałam z Millerem.
Spojrzał na trzech mężczyzn rozmawiających z trenerem.
– Podwójna randka.
– Nie… A przynajmniej o tym nie wiedziałam. Miller chyba coś sobie wyobrażał.
– To może mógłbym cię zawieźć do domu? Najpierw możemy podrzucić trenera.
– Mieszkam w City.
– Ja też.
– Och. W takim razie dobrze. – Uśmiechnęłam się, chociaż się trochę denerwowałam. – Muszę powiedzieć Millerowi.
Gdy podeszłam do niego, stał jeszcze z Trentem i Travisem.
– Hej. Razem z Christianem odwiozę dziadka. Potem podrzuci mnie do domu.
W oczach Millera błysnęła ekscytacja. Zauważyłam, że uśmiech Travisa nieco przygasł. Udałam się na trybunę, żeby sprawdzić, czy niczego tam nie zostawiłam. Travis do mnie dołączył.
– Może dałabyś mi swój numer telefonu? – Wsunął ręce do kieszeni. – Moglibyśmy się kiedyś wybrać na kolację…
Zawsze czułam się źle, odmawiając chłopakowi spotkania, zwłaszcza gdy był miły. Na kilka randek poszłam tylko dlatego, że nie umiałam odmówić. Tym razem dysponowałam przynajmniej wytłumaczeniem, choć go nie potrzebowałam.
– Przykro mi. Zaczęłam się ostatnio z kimś spotykać, a w pracy dzieje się tak dużo, że to chyba nie jest odpowiedni moment.
Travis zmusił się do uśmiechu.
– No tak. Oczywiście.
– Ale miło było cię poznać.
– Jasne. Wzajemnie. I dziękuję za gościnę. Świetnie się bawiłem.
Kiedy Travis się odwrócił, zauważyłam, że Christian przygląda mi się przez szybę. W przeciwieństwie do innych ludzi przyłapanych na gapieniu się nie odwrócił wzroku. Uśmiechał się i dalej na mnie patrzył, gdy zbliżyłam się do drzwi i je otworzyłam.
– Złamałaś mu serce, co? – Uśmiech mu się poszerzył.
– Skąd wiesz, o czym rozmawialiśmy?
– Znam ten wyraz porażki na twarzy.
– Doprawdy? Wiele kobiet cię odrzuca?
– Nie. – Błysnął zębami w uśmiechu. – Zwykle to przeze mnie odrzucają innego.
Przewróciłam oczami.
– Aleś ty zadufany w sobie.
Wzruszył ramionami.
– Jestem po prostu szczery.
– Chodź, szczery człowieku. Zwijamy się stąd. Ekipa sprzątająca zaglądała tu już kilkakrotnie. Na pewno chcą wrócić do domu w niedalekiej przyszłości.
Godzinę później odwieźliśmy dziadka do domu i zostaliśmy sami w vanie.
– Dzisiaj po raz pierwszy siedziałaś w loży właściciela? – spytał Christian.
Kiwnęłam głową.
– Przez dwa lata chodziłam na wszystkie mecze drużyny, ale siedziałam na zwykłym miejscu. Siostry nie przyjęłyby mnie tutaj serdecznie, jeśliby nie musiały.
Christian milczał przez chwilę.
– To był pewnie obłęd, kiedy jednego dnia się dowiedziałaś, kim był twój ojciec i że zostawił ci drużynę.
Potaknęłam.
– Owszem. Większość ludzi uznałaby pewnie, że wygrałam los na loterii, dziedzicząc większość udziałów w zawodowym klubie, ale ja tego tak nie odebrałam. Zasmuciło mnie to, że ojciec wiedział o moim istnieniu i nie zadał sobie trudu, żeby mnie poznać.
– Naprawdę nie miałaś pojęcia, kim był?
Pokręciłam głową.
– Mama urodziła mnie w wieku dziewiętnastu lat. Zawsze powtarzała, że ojcem był facet, którego poznała na koncercie w innym stanie i nawet nie znała jego nazwiska. Po jej śmierci mieszkałam przez krótki czas u ciotki. Spytałam ją, czy wie coś więcej o moim ojcu, i przyznała, że matka jej powiedziała, że był żonaty. Ale nie znała nazwiska i podejrzewała, że mama nie poinformowała ojca o ciąży, kimkolwiek był.
Christian zerknął na mnie zmrużonymi oczami.
– Josh musiał wiedzieć, skoro uwzględnił cię w ostatniej woli.
Pokiwałam potakująco głową.
– Nie mam pojęcia, czy wiedział od pierwszego dnia, czy dowiedział się po latach. Mama pracowała jako hostessa w luksusowych lożach przez szesnaście lat, od osiemnastego roku życia. Zdarzało się jej pracować w loży właściciela. Mogli mieć wieloletni romans albo spędzić ze sobą tylko jedną noc. Gdy się o tym dowiedziałam, skontaktowałam się z przyrodnimi siostrami. Nie były skłonne do rozmowy ze mną, a tym bardziej do dzielenia się prywatnymi informacjami na temat swojego taty.
– Nie dziwi mnie to w przypadku Tiffany i Rebekki.
– Właśnie.
– Pewnie dostały szału, gdy odczytano testament.
– Wyobrażam sobie. Nie było mnie przy tym. Pewnego dnia do moich drzwi zapukał prawnik i oznajmił, że John Barrett zapisał mi spadek. Dopiero gdy mi wyjaśnił, że to właściciel Bruins, dowiedziałam się, kto to był. Pomyślałam, że może się przyjaźnił z mamą. – Pokręciłam głową. – W każdym razie musiałam być wtedy w pracy i nie poszłam na odczytanie testamentu. O tym, co odziedziczyłam, dowiedziałam się wieczorem z wiadomości.
– Jasna cholera.
– Tak. To był obłęd. Wiodłam sobie spokojne życie, a następnego dnia gdziekolwiek szłam, dziennikarze podstawiali mi mikrofony pod nos. A moje kochane przyrodnie siostrzyczki zwołały konferencję, na której nazwały mnie łowczynią spadków, która zmanipulowała chorego człowieka, mimo że nigdy nie poznałam Johna Barretta.
– Jezu. A ja myślałem, że żyję pod presją.
– Dziadek mawia, że pod dużym ciśnieniem powstają diamenty. Zapomina chyba, że równie dobrze może to spowodować załamanie nerwowe.
Christian znowu na mnie zerknął i się uśmiechnął.
– Nie… Poradzisz sobie.
Po chwili zajechaliśmy pod wskazany przeze mnie adres. Christian ściągnął brwi na widok obskurnego, starego budynku.
– Potrzebujesz wejść do sklepu?
Zaśmiałam się.
– Nie. To tutaj mieszkam. – Wskazałam okno na trzeciej kondygnacji, dwa piętra nad warzywniakiem. – Nie ma windy, ale czynsz jest kontrolowany i mam świetlik.
– Jak długo tu mieszkasz?
– Od szesnastego roku życia. Pracowałam do czasu ukończenia studiów dla pana Zhanga, właściciela, w zamian za mieszkanie. Potem znalazłam pracę na cały etat.
– Czy nie mówiłaś, że po śmierci mamy opiekowała się tobą ciotka?
Kiwnęłam głową.
– Owszem, ale zmarła podczas operacji usuwania przepukliny sześć miesięcy po odejściu mamy. Wskutek reakcji na narkozę. Władze umieściły mnie u kuzynki matki. Nie dogadywałyśmy się, więc zamieszkałam sama.
– W wieku szesnastu lat? Państwo się tym nie przejmowało?
– Nikt nic nie wiedział. Opieka społeczna ma tyle roboty z ludźmi, których nie ma gdzie umieścić, że nie sprawdza zbyt często tych, których przyjęła rodzina.
Christian popatrzył w milczeniu na warzywniak.
– Nie masz problemu z dostępem do świeżych owoców.
Uśmiechnęłam się.
– Zgadza się. Domyślam się, że ty mieszkasz w bardziej wypasionym miejscu?
Christian przyglądał się budynkowi, mrużąc oczy.
– Którędy wchodzisz?
– Przez sklep. W głębi są drzwi, a za nimi schody wiodące do dwóch mieszkań.
– A kiedy sklep jest zamknięty?
– Jest otwarty przez całą dobę, więc nigdy nie ma z tym problemu.
Christian uśmiechnął się szeroko.
– Stałaś się miliarderką z dnia na dzień.
– Jak najbardziej. – Zachichotałam. – Dziękuję, że przywiozłeś mnie do domu. I że podrzuciłeś dziadka.
– Czekaj. Znajdę miejsce do zaparkowania i cię odprowadzę.
– To nie jest konieczne.
– Może i nie. Ale jest ciemno. I tak bym to zrobił. – Rozejrzał się. Wzdłuż ulicy stały ciasno zaparkowane samochody, więc wcisnął guzik świateł awaryjnych. – Po namyśle stwierdzam, że tu jest idealnie.
Wysiadł z vana i podbiegł truchtem otworzyć mi drzwi po stronie pasażera. Podał mi rękę. Jak na niezdarę przystało, wychodząc na chodnik, upuściłam segregator. Upadł na ziemię, odbił się od niej i cała zawartość wysypała się na ulicę.
– Cholera. – Pochyliłam się, żeby pozbierać papiery, lecz wiatr porwał kilka stron, które pofrunęły nad jezdnią.
Christian pobiegł za nimi, a ja pozbierałam resztę. Podał mi wszystko, co zebrał, ale najpierw przyjrzał się uważniej notatkom.
– Prowadzisz własne statystyki? Chyba wiesz, że mamy od tego analityka, a nawet kilku.
– Wiem. Wykorzystałam ich materiały do opracowania algorytmu pozwalającego przewidywać przyszłe sukcesy w rozgrywkach.
– Naprawdę? Potrafisz to?
– Tak myślałam. W przypadku niektórych zawodników świetnie się to sprawdzało, ale w przypadku innych nie.
– Których?
– Których co?
– U których się to nie sprawdzało?
Przekartkowałam luźne strony, aż znalazłam te z największą ilością czerwonego.
– Na przykład u Yatesa. Jest zupełnie nieprzewidywalny. Podobnie jak Owens.
Christian się uśmiechnął.
– Nie uwzględniasz czynnika ludzkiego.
– Nie rozumiem.
– Dziewczyna Yatesa rzuciła go w tym tygodniu. To świetny zawodnik, ale emocjonalny jak diabli. Podczas treningów przez cały tydzień był do niczego. Owens martwi się o przedłużenie kontraktu. Jego żona dowiedziała się ostatnio, że jest w ciąży, już piątej, a on przekroczył trzydziestkę. Niepewna przyszłość bardzo mu ciąży.
– Rety – powiedziałam. – Nie miałam o tym pojęcia.
Christian podał mi papiery.
– Liczby to tylko połowa równania. Musisz poznać ludzi.
Zmarszczyłam nos.
– Nie jestem w tym najlepsza.
Uśmiechnął się.
– Jeśli chcesz, mogę ci pomóc. Jeszcze trochę będę kwitł na ławce rezerwowych, przez większość czasu tylko kręcę młynka kciukami.
– To miłe, dziękuję za propozycję. Zwykle kiedy mówię komuś, czym się zajmuję dla przyjemności, ludzie patrzą na mnie jak na wariatkę.
Christian odprowadził mnie do stojaka z owocami oddalonego od nas o zaledwie kilka metrów.
– Tak na marginesie, czy to dlatego dałaś kosza kolesiowi, który chciał się z tobą umówić?
– Hmm… Byłam niedawno na randce z kimś, z kim pracowałam, no i sporo się ostatnio dzieje w moim życiu.
Jego wzrok przesunął się na pół sekundy na moje usta. Gdybym w tym momencie zamrugała, nie zauważyłabym tego.
– Ty i ten ktoś z twojej pracy jesteście razem?
– Nie. – Pokręciłam głową. – A przynajmniej jeszcze nie. Poza tym sądzę, że muszę się odnaleźć w nowej roli i na tym powinnam się skupić. Muszę przynajmniej poznać ludzi z klubu i zorientować się, komu mogę ufać, a na kogo trzeba uważać.
Christian potarł dolną wargę kciukiem.
– W porządku. Rozumiem. To do zobaczenia jutro.
– Jutro?
– Tak. Znam dość dobrze każdego z części korporacyjnej i wszystkich zawodników. Zajrzę do ciebie po treningu i pomogę ci się ogarnąć. – Wzruszył ramionami. – Im szybciej się odnajdziesz, tym prędzej będziesz mogła pójść ze mną na kolację.
– Nigdy nie mówiłam, że pójdę z tobą na kolację.
Christian się pochylił i cmoknął mnie w policzek.
– Nad tym też popracujemy. Dobranoc, szefowo.
VI KEELAND jest autorką bestsellerów „New York Timesa” (pierwsze miejsce na liście), „Wall Street Journal” (również pierwsze miejsce) i „USA Today”. Sprzedała miliony książek, a jej powieści są tłumaczone na dwadzieścia siedem języków i trafiają na listy bestsellerów w Stanach Zjednoczonych, Niemczech, Brazylii, Bułgarii, Izraelu i na Węgrzech. Na podstawie trzech jej krótkich powieści Passionflix nakręcił filmy, kolejne dwie są w trakcie adaptacji filmowej. Vi mieszka w Nowym Jorku i wiedzie tam szczęśliwe życie z mężem, którego poznała w wieku sześciu lat, i trojgiem dzieci.