Park Avenue - Penelope Ward, Vi Keeland - ebook + audiobook

Park Avenue ebook

Ward Penelope, Vi Keeland

4,6

Ebook dostępny jest w abonamencie za dodatkową opłatą ze względów licencyjnych. Uzyskujesz dostęp do książki wyłącznie na czas opłacania subskrypcji.

Zbieraj punkty w Klubie Mola Książkowego i kupuj ebooki, audiobooki oraz książki papierowe do 50% taniej.

Dowiedz się więcej.

10 osób interesuje się tą książką

Opis

Niepospolita uroda Elodie Atlier była pułapką na facetów, którzy zdradzali swoje kobiety. Agencja detektywistyczna nie była jednak pracą jej marzeń, więc w końcu Elodie postanowiła poszukać lepszego zajęcia. Tamtego dnia śpieszyła się na rozmowę z potencjalnym pracodawcą. Niestety, miała pecha, niegroźną stłuczkę. Tamten gość miał drogi samochód, wygląd greckiego boga i paskudne maniery. Po ostrej wymianie zdań rozstali się, a Elodie miała nadzieję, że więcej tego bufona nie spotka. Nie miała więc tęgiej miny, gdy okazało się, że stara się o pracę właśnie u niego.

Hollis LaCroix przyzwyczaił się, że ma władzę i duże pieniądze. Nie znosił kobiet, które miały sekrety. Nie przepadał też za tupetem i ciętym językiem. Ślicznotka, która uszkodziła mu samochód, a chwilę potem, starając się o posadę niani jego bratanicy, wygarnęła mu od serca, natychmiast spotkała się z jego ostrą reakcją. Mimo to, gdy emocje opadły, postanowił dać jej szansę. W końcu trudno o idealną opiekunkę dla dziewczynki z problemami. Hollis sam przed sobą nie chciał przyznać, że zarówno odwaga, jak i temperament Elodie bardzo mu się spodobały.

Dziewczyna okazała się utalentowaną nianią. Zbudowała więź z małą Hailey i wydawało się, że może być tylko lepiej. Prędko jednak okazało się, że śliczną nianię i przystojnego pracodawcę łączy coś więcej. Oboje starali się ukrywać wzajemną fascynację i pozwalali sobie zaledwie na niewinny flirt. Zdawali sobie sprawę, że dzieliło ich zbyt wiele, a ewentualny romans mógłby przynieść potężne komplikacje. Nie przypuszczali jednak, z czym przyjdzie im się zmierzyć, gdy rzeczywiście się w sobie zakochają...

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
czytnikach certyfikowanych
przez Legimi
czytnikach Kindle™
(dla wybranych pakietów)

Liczba stron: 458

Oceny
4,6 (330 ocen)
239
65
20
4
2
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.
Sortuj według:
Aadewole

Nie oderwiesz się od lektury

"Park Avenue” to książka, która wciąga od pierwszych stron. Autorki, Vi Keeland i Penelope Ward, stworzyły fascynującą historię pełną niespodziewanych zwrotów akcji, które trzymają w napięciu aż do samego końca. Choć zakończenie jest szczęśliwe, co bardzo lubię, to droga do niego jest pełna emocji i zaskoczeń. Narracja jest przyjemna, a lektorka świetnie oddaje charakter postaci. Główna bohaterka, Elodie Atlier, wyróżnia się ciętym językiem i błyskotliwymi ripostami, co dodaje książce humoru i lekkości. Kreacje bohaterów są interesujące i dobrze rozwinięte, co sprawia, że łatwo się z nimi utożsamić. Książka zawiera elementy romansu 😍, humoru🤣👌, a także momenty wzruszeń😔☺️. Porusza ważne i trudne tematy, takie jak utrata bliskiej osoby i opieka nad śmiertelnie chorymi, co dodaje jej głębi i sprawia, że jest to lektura nie tylko rozrywkowa, ale i refleksyjna. Gorąco polecam tę książkę każdemu, kto szuka ciekawej i emocjonującej historii z happy endem👌 (happy end to dla mnie "mus...
00
walusk

Nie oderwiesz się od lektury

🤧🥺❤️
00
AnnaMaria73

Nie oderwiesz się od lektury

Świetna 🙌
00
basiawoloszyn

Nie oderwiesz się od lektury

wciągająca ksiazka. polecam.
00
Lordx

Nie oderwiesz się od lektury

super
00

Popularność




Penelope Ward, Vi Keeland

Park Avenue

Przekład: Edyta Stępkowska

Tytuł oryginału: Park Avenue Player

Tłumaczenie: Edyta Stępkowska

ISBN: 978-83-283-6694-7

Copyright © 2019. PARK AVENUE PLAYER by Penelope Ward & Vi Keeland

Photographer: Hudson Taylor

Cover designer: Letitia Hasser, RBA designs

Polish edition copyright © 2020 by Helion SA

All rights reserved.

All rights reserved. No part of this book may be reproduced or transmitted in any form or by any means, electronic or mechanical, including photocopying, recording or by any information storage retrieval system, without permission from the Publisher.

Wszelkie prawa zastrzeżone. Nieautoryzowane rozpowszechnianie całości lub fragmentu niniejszej publikacji w jakiejkolwiek postaci jest zabronione. Wykonywanie kopii metodą kserograficzną, fotograficzną, a także kopiowanie książki na nośniku filmowym, magnetycznym lub innym powoduje naruszenie praw autorskich niniejszej publikacji.

Wszystkie znaki występujące w tekście są zastrzeżonymi znakami firmowymi bądź towarowymi ich właścicieli.

Niniejszy utwór jest fikcją literacką. Wszelkie podobieństwo do prawdziwych postaci — żyjących obecnie lub w przeszłości — oraz do rzeczywistych zdarzeń losowych, miejsc czy przedsięwzięć jest czysto przypadkowe.

Drogi Czytelniku! Jeżeli chcesz ocenić tę książkę, zajrzyj pod adreshttp://editio.pl/user/opinie/parkav_ebook Możesz tam wpisać swoje uwagi, spostrzeżenia, recenzję.

Helion SA ul. Kościuszki 1c, 44-100 Gliwice tel. 32 231 22 19, 32 230 98 63 e-mail: [email protected]: http://editio.pl (księgarnia internetowa, katalog książek)

Poleć książkęKup w wersji papierowejOceń książkę
Księgarnia internetowaLubię to! » nasza społeczność

Rozdział pierwszy

Elodie

Czasem wolałabym być brzydka. Może nie aż tak, żeby chodzić z czyrakiem na zakrzywionym nosie i trzema czarnymi zębami w ziejącej poza tym pustką jamie ustnej, blizną przez pół twarzy i zaczeską na łysej czaszce, bo mimo wszystko od czasu do czasu jestem zmuszona patrzeć na siebie w lustrze. Ale jednak fajnie byłoby móc wejść do baru i nie musieć znosić obleśnych spojrzeń absolutnie wszystkich siedzących tam frajerów w garniturach spod igły.

Myślicie, że jestem zgorzkniała? Cóż, trudno. Wszystkie te oblegane przez maklerów knajpy w finansowym centrum miasta zawsze tak na mnie działają. I czy ktoś umie wytłumaczyć fenomen tej subkultury? Czy ci kolesie nie są po prostu sprzedawcami używanych samochodów tylko w trochę droższych garniturach? Skoro tak świetnie sobie radzą na giełdzie, to dlaczego nie siedzą w domach i nie przeliczają tysiącdolarowych banknotów zarobionych na złotych inwestycjach, tylko nieproszeni wciskają swoje rady innym?

Nikłą — ale jednak — pociechę czerpałam z faktu, że moim dzisiejszym celem nie był makler.

Proszę, oto i on… Właśnie mnie zauważył. Oślizgły typek bitą minutę przesuwał po mnie wzrokiem, zanim dotarł do mojej twarzy. Ale ten przynajmniej odpowiadał rysopisowi, jaki dostaliśmy: wysoki, wysportowany, czarne włosy zaczesane do tyłu, kwadratowa szczęka i długi, orli nos. I zez. Już po jednym spojrzeniu nie miałam wątpliwości, że gdyby to nie było zlecenie, natychmiast bym stąd wyszła.

Tym razem moim nieświadomym zagrożenia przeciwnikiem był prawnik z Upper West Side. Adwokat celebrytów, który zasmakował w posuwaniu nieopierzonych gwiazdek, jeszcze nieświadomych, że pod wartym trzy tysiące dolarów garniturem z czystej wełny może kryć się wilk.

Za to zlecenie w ramach bezzwrotnej zaliczki zapłacono nam za czterdzieści godzin pracy. Mogłabym się założyć, że wystarczy mi ułamek tego. Hm… może zresztą się założę? Soren miał żyłkę hazardzisty. Choć w takich wypadkach akurat oboje wygrywaliśmy, bo ja miałam motywację, żeby szybciej się uwinąć z robotą, i dzięki temu mogłam prędzej przyjąć następną.

Tak naprawdę wolałabym jednak nie robić więcej tego typu zleceń. Jutro wieczorem mam mieć rozmowę w sprawie prawdziwej pracy — takiej, która nie ma w opisie bycia obłapianą na dzień dobry. Więc jeśli mi się powiedzie, wkrótce będę mogła skończyć z tym bagnem.

Poczułam, jak prawnik Larry pożera mnie wzrokiem z drugiego końca baru, więc zatrzepotałam rzęsami, spojrzałam na niego i posłałam mu swój najlepszy uśmiech pod tytułem: „Jesteś wielkim, bogatym, silnym facetem, a ja jestem tylko małą, głupią dziewczynką”. Dla wzmocnienia efektu nawinęłam na palec kosmyk naturalnie platynowych włosów i wysunęłam w jego stronę swoje miseczki D. Jego żona — brunetka o drobnych piersiach — wspomniała, że jego typ to cycate blondyny.

Tadam! To twój szczęśliwy wieczór, Larry! Chodź tu i odbierz nagrodę, podła świnio.

Ledwie skończyłam pisać do Sorena o zakładzie, a ten bydlak już koło mnie stał.

— Wyglądasz, jakbyś potrzebowała drinka — zagadnął.

Przygryzłam wargę i spuściłam wzrok, udając nieśmiałą, a kiedy ponownie spojrzałam na niego swymi błękitnymi oczami niewinnego dziecięcia, odparłam:

— Nie mam w zwyczaju pić z nieznajomymi.

Wyciągnął rękę.

— Garrett Lopresti.

I już się zaczyna. Kłamstwo numer jeden, Larry Mercerze.

Uścisnęłam ją.

— Sienna Bancroft.

Wciąż trzymając moją dłoń w swojej, zauważył rezolutnie:

— Więc już nie jesteśmy nieznajomymi, prawda, Sienno?

Uśmiechnęłam się, jakby mi schlebiało, że poświęca mi uwagę. Jakby faceci, którzy lecą na długie nogi i duży dekolt, nie byli dla mnie chlebem powszednim. Kiedy zawibrował mój telefon, to mógł być tylko Soren.

 — Przepraszam cię na moment.

Soren:Leowłaśniepodjechał.Ladachwilapowinientamwejść.

Elodie:Czuję,żemisięposzczęści.ChociażLarry’emusięwydaje,żeposzczęścimusiędziśzeSienną.Tocopowiesznazakład?

Soren odpisał po paru sekundach.

Soren:Jeślisięuwinieszwczterygodzinyalbomniej,podwajamTwojąstawkę.

Sorry, Larry/Garrett. Dziś sobie nawet nie pomacasz… za to dostaniesz dokładnie to, na co zasługujesz.

Wrzuciłam telefon do torebki i przechyliłam kokieteryjnie głowę.

— Wspominałeś coś o drinku?

Zdarzało się, że gryzło mnie sumienie z powodu tego, czym się zajmowałam. Każda historia ma dwie wersje, a my słyszymy tylko jedną z nich. Czasami kobiety, które nas wynajmują, to prawdziwe hetery. Lecz nawet to nie daje mężczyznom prawa, aby je zdradzać. Po prostu odejdź, panie Przyszły Cudzołożniku. Zawsze była przecież i taka możliwość.

Z drugiej strony bywało, że żona była wredną jędzą, a i tak całymi tygodniami musieliśmy chodzić za jej mężem, żeby udokumentować choć najsłabszą poszlakę zdrady. Przy takich zleceniach rzeczywiście miewałam skrupuły. Dziś jednak moje sumienie będzie mogło smacznie spać.

Pół godziny później Garrett zaproponował, żebyśmy się przenieśli do jednego z boksów, gdzie będziemy mieli trochę prywatności. Kiedy usiedliśmy, jego dłoń, z wgnieceniem od obrączki na serdecznym palcu, momentalnie wylądowała na moim kolanie pod stolikiem. Boże, co za śliski typ. Póki co musiałam jednak zacisnąć zęby, bo wiedziałam, że siedzący po drugiej stronie baru Leo nie będzie w stanie uchwycić tej ręki na zdjęciu.

Bardzo chciałam, żeby zabrał tę rękę.

Bardzo chciałam, żeby już się ode mnie odczepił.

Dlatego zagrałam nieczysto. Na zdjęciu nie będzie widać, co powiedziałam.

Przez ostatnich kilka minut gapił się na moje wargi, jakby miał ochotę je pożreć. Nienawidziłam, gdy w czasie pracy obiekt całował mnie w usta — albo w ogóle mnie całował. Mogłam jednak delikatnie nim pokierować. Łajdak sam zresztą uchylił właściwe drzwi, więc wystarczyło, bym kopniakiem otworzyła je na oścież.

— To jak, może się stąd zwiniemy? — zaproponował. — Pojedziemy do ciebie?

Pochyliłam się i spytałam niskim głosem:

— A czy nie wolno mi najpierw spróbować towaru, zanim go zabiorę do domu?

— Kotku, wolno ci spróbować wszystkiego, co zechcesz. Na co masz ochotę?

— Mmm… — Docisnęłam łokcie do boków, przez co moje piersi niemal zupełnie wysunęły się z głęboko wyciętej bluzki. Wyglądało to niedorzecznie, ale działało niezawodnie. Jego wzrok natychmiast powędrował w dół. — Mam szczególnie wrażliwą szyję. Uwielbiam, kiedy ktoś ssie to miejsce, o tu, pod uchem.

— Mogę to dla ciebie zrobić. Tylko powiedz, co ty possiesz dla mnie w zamian za to?

Przełknęłam żółć, która podeszła mi do gardła, i zmusiłam się do uśmiechu:

— Co tylko zechcesz.

Nie zdążyłam nawet się przygotować, kiedy się na mnie rzucił. Od razu przywarł ustami do mojej szyi. Wytrzymałam kilka obleśnych pocałunków i malinek, zanim spojrzałam w stronę Leo. Kiedy ten skinął mi krótko głową, odepchnęłam Larry’ego i przez zaciśnięte zęby skłamałam:

— To było niesamowite. Chodźmy do mnie. Umieram z pragnienia, aby possać ciebie.

— Prowadź.

— Daj mi tylko dwie minuty, żebym mogła się odświeżyć.

Wziął moją rękę i położył ją sobie na nabrzmiałym członku.

— Będziemy tu na ciebie czekali. Pośpiesz się.

— To będzie moment.

Swoje wyjście zawsze miałam dokładnie zaplanowane. Kilka dni temu byłam w tym barze i znalazłam wyjście przeciwpożarowe na końcu korytarza prowadzącego do łazienki. Ponieważ znajdowało się na tyłach budynku, samochód zostawiłam na ulicy ciągnącej się właśnie z tamtej strony baru.

Pchnęłam drzwi i wyszłam na zewnątrz. Wciągnęłam głęboko rześkie wieczorne powietrze. Zaraz po przyjściu do domu będę musiała wziąć prysznic po tym, jak miałam na sobie wargi tego oblecha. Ale najważniejsze, że wykonałam zadanie. Idąc do samochodu, napisałam do Sorena.

Elodie:Gotowe.Niebrakujefiutównatymświecie.

Soren odpisał od razu.

Soren:PijeszdomniezpowodunaszegozakładuczymówiszoprawnikuLarrym?

Elodie:Owasobu.Dziękizadodatkowąkasę.Dozobaczeniawdniuwypłaty.

* * *

Bum!

Cholera.

Zamknęłam oczy. Tylko tego brakowało. Miałam wprawdzie czterdzieści pięć minut zapasu do rozmowy o pracę, ale to za mało, żeby ogarniać formalności związane z wypadkiem. Wyłączyłam silnik i wysiadłam. Przedni zderzak mojego jeepa wranglera miał małe wgniecenie i kilka rys, ale drugi samochód oberwał mocniej. Z tylnej opony z sykiem uciekało powietrze i już było go o połowę mniej. Tylny zderzak wgniótł się do środka i dociskał oponę. Elegancki mercedes wyglądał niemal, jakby implodował pod wpływem siły uderzenia.

— Nie, kurwa, nie wierzę! — Kierowca mercedesa wysiadł i stanął obok mnie, aby ocenić szkody. Przeczesał ręką włosy. — Nie widziałaś mnie? Cofałem, żeby zaparkować.

Oczywiście. Nie wystarczyło, że stuknęłam samochód wart pewnie ze sto tysięcy dolców, ale do tego kierowca musiał mieć twarz greckiego boga. Z drugiej strony musiał być piękny, żeby nie odstawać od swojego ostentacyjnie pięknego wózka. Z miejsca go znielubiłam.

— Ja znalazłam to miejsce pierwsza. Zacząłeś cofać, kiedy ja już wjeżdżałam.

— Już wjeżdżałaś? Nie sądzę. Próbowałaś się wepchnąć, kiedy cofałem, żeby zaparkować tyłem. Kiedy zaczynałem, nikogo za mną nie było.

Moje ręce powędrowały na biodra.

— Owszem: ja byłam. Tylko mnie nie widziałeś. Podjechałam tu i czekałam. Kiedy przez minutę się nie ruszałeś, nawet wcisnęłam klakson. Nie zareagowałeś, więc stwierdziłam, że zostawiasz samochód tu, gdzie stoisz, a ja mogę zająć wolne miejsce. Gdybyś nie ruszył na pełnym gazie, zdążyłbyś mnie zobaczyć i się zatrzymać, zanim mnie stuknąłeś.

Jego brwi podjechały do góry.

— Ja ciebie stuknąłem? — Wskazał na swój samochód. — Wydaje mi się, że patrząc na szkody, widać dość wyraźnie, kto kogo stuknął.

Zamiast odpowiedzieć, zaatakowałam z drugiej strony.

— Niech zgadnę: rozmawiałeś przez telefon?

Zmarszczył czoło.

— Mam nadzieję, że masz ubezpieczenie.

— Nie. Jeżdżę po mieście bez ubezpieczenia. — Przewróciłam oczami. — To, że nie mam drogiego samochodu jak ty, nie znaczy, że jestem kryminalistką.

Pan Mercedes żachnął się tylko i stwierdził pojednawczo:

— Śpieszę się na spotkanie. Możemy się po prostu wymienić danymi i wrócić do swoich spraw?

Wyjęłam telefon i zaczęłam robić zdjęcia szkód.

— Nie. Musimy mieć raport policyjny.

— To zajmie co najmniej godzinę albo dwie. Niepotrzebny nam raport, sytuacja jest oczywista.

— Więc powiesz swojemu ubezpieczycielowi, że to była twoja wina? Bo może ciebie stać na wyższą ratę, ale mnie nie.

— Nie powiem, że to moja wina, bo to nie była moja wina.

— I właśnie dlatego musimy wezwać policję.

Pan Mercedes burknął coś pod nosem, po czym wyjął z kieszeni telefon. Sądziłam, że dzwoni po policję. Ale najwyraźniej nie. Musiałam słuchać, jak warczał na tego, kto miał nieszczęście być po drugiej stronie linii.

— Powiedz Addison, że się spóźnię i żeby zaczynali beze mnie.

Żadnego „cześć” ani „jak się masz?”. Ten facet może i był przystojny i jeździł ładnym samochodem, ale był strasznym gburem. Rozłączył się również bez słowa pożegnania.

Najwyraźniej nie udało mi się ukryć dezaprobaty.

Palant spojrzał na mnie.

— Co?

— Mam nadzieję, że to nie była twoja żona. Bo nie byłeś przesadnie miły.

Zmrużył oczy.

— Muszę wykonać jeszcze jeden telefon. Może w tym czasie zrobisz coś użytecznego i zadzwonisz po policję?

Co za kutas. Obeszłam swój samochód, żeby ze schowka wyjąć dowód rejestracyjny i dane ubezpieczenia. Kiedy wróciłam, Pan Gbur Mercedes znów warczał do telefonu, nie odrywając oczu od moich nóg. Pokręciłam głową i wybrałam 112.

— Operator numeru sto dwanaście. W czym mogę pomóc?

— Dzień dobry. Właśnie miałam wypadek na rogu Park Avenue i Dwudziestej Czwartej.

— Rozumiem. Czy komuś coś się stało i jest potrzebna pomoc medyczna?

Zasłoniłam telefon i spytałam Mercedesa:

— Coś ci się stało? Pytają, czy potrzebujemy pomocy medycznej.

Odpowiedział krótko.

— Nic mi nie jest. Powiedz, żeby się pośpieszyli.

Wróciłam do rozmowy z operatorem:

— Nie, dziękuję. Nikomu nic się nie stało. Wygląda na to, że ucierpiały tylko nasze samochody i dobre maniery drugiego kierowcy.

Pan Mercedes posłał mi groźne spojrzenie.

Odpowiedziałam mu tym samym.

Kiedy się rozłączyłam, wręczyłam mu swoje dokumenty.

— Może wymienimy się numerami polis, zanim przyjedzie policja? Ja też śpieszę się na ważne spotkanie.

Wyjął z samochodu swoje dokumenty, a z portfela prawo jazdy. Sfotografowałam dokumenty Hollisa LaCroix. Który, oczywiście, mieszkał na Park Avenue — to było jakby w pakiecie. Zrobiłam zdjęcie jego ubezpieczenia i dowodu rejestracyjnego, a on wciąż tylko się przyglądał mojemu prawu jazdy.

— Zapewniam cię, że jest prawdziwe, jeśli to cię niepokoi.

Zrobił zdjęcie i pokazał mi je w swoim telefonie, zwracając mi dokumenty.

— Connecticut, co? To wiele tłumaczy.

Wyrwałam swoje papiery z ręki Pana Gbura Hollisa LaCroix.

— Niby co?

— To, że nie umiesz parkować bokiem.

Zmrużyłam oczy.

— Tak się składa, że jestem świetnym kierowcą.

Głową wskazał na swój samochód.

— Mam tu wartą dziesięć tysięcy dolarów szkodę na dowód, że nie jesteś.

Pokręciłam głową.

— Ale z ciebie kutafon, wiesz?

Mogłabym przysiąc, że drgnęła mu warga, jakby go bawiło wkurzanie mnie. Na szczęście przyjechała policja i nie byłam już na niego skazana. Po rozmowie z funkcjonariuszem i podaniu mu swojej wersji wydarzeń wsiadłam do samochodu i tam czekałam, aż policjant załatwi sprawę z Hollisem. Kiedy patrzyłam, jak ze sobą rozmawiają, zaburczało mi w brzuchu. Sięgnęłam po torbę ze słodyczami, które kupiłam na jutrzejszy wieczór filmowy z Bree, i otworzyłam dużą paczkę maltesers. Nagle, chrupiąc słodkie kulki i patrząc w szybę jak w ekran, poczułam się, jakbym oglądała film. Taki, w którym główną rolę gra piekielnie przystojny aktor.

Bo rzeczywiście był przystojny. Wysoki, szeroki w ramionach i wąski w talii, do tego opalenizna jak z reklamy, ciemne włosy, odrobinę za długie i podwijające się na kołnierzyku, nie do końca pasujące do nienagannie skrojonego garnituru. Ale najbardziej uwagę widza przykuwały zielone oczy zacienione kurtyną gęstych ciemnych rzęs.

Może poczuł, że się na niego gapię, bo nagle spojrzał w kierunku mojego samochodu i nasze spojrzenia się spotkały. Nie chciało mi się nawet udawać, że nie patrzyłam. Pieprzyć go. Skoro on mógł mierzyć wzrokiem moje nogi, to mnie wolno oceniać jego twarz ładnego chłopca. Gdy wciąż nie odwracał ode mnie wzroku, posłałam mu przesadnie entuzjastyczny i ostentacyjnie fałszywy uśmiech ukazujący pełne uzębienie.

Tym razem nie miałam wątpliwości, że go to bawi, bo za chwilę i on uśmiechnął się złośliwie. W końcu z powrotem odwrócił się w stronę policjanta, a ja poczułam się, jakbym wygrała ten niezapowiedziany pojedynek na spojrzenia. Zanim skończyli rozmawiać i policjant podszedł do mojego samochodu, wmłóciłam całą paczkę maltesersów.

— Zatem, panno Atlier, na tym dokumencie widnieje numer raportu policyjnego. Raport będzie dostępny online w ciągu dwudziestu czterech do czterdziestu ośmiu godzin. Może pani również podjechać na komisariat i poprosić o wersję papierową.

Wzięłam od niego dokument.

— Dziękuję. Zaznaczył pan, że wypadek nie był z mojej winy?

— Opisałem jedynie fakty. To ubezpieczyciel oceni, jaki procent winy leży po stronie którego kierowcy.

Westchnęłam.

— Rozumiem. Dziękuję. Czy to wszystko? Bo mam spotkanie, którego nie mogę opuścić.

— Tak, to wszystko, proszę pani. Jeśli samochód jest sprawny, może pani jechać. Pan LaCroix musi zaczekać na hol.

— Okej. W takim razie życzę panu miłego dnia.

— Pani również. I proszę jechać ostrożnie.

Dziwnie się czułam, tak po prostu odjeżdżając bez słowa. Dlatego odczekałam minutę, aż policjant wejdzie do radiowozu i odjedzie, po czym wysiadłam i podeszłam do Hollisa. Opierał się o maskę swojego samochodu i bawił się telefonem.

— Uhm… słuchaj, może czegoś potrzebujesz? — spytałam. — Mogę cię podwieźć albo coś?

— Myślę, że dość już zrobiłaś na dziś. Dzięki.

Jezu, czemu w ogóle zapytałam?

— Świetnie. — Obdarowałam go nieszczerym, sztucznym uśmiechem. — To miłego życia.

Rozdział drugi

Hollis

Wiedziałem, że Addison nakopie mi do tyłka za to spóźnienie. W ramach przysługi zgodziła się razem ze mną poprowadzić rozmowy z kandydatami, a skończyło się tak, że pierwszą rozmowę musiała przeprowadzić sama. Spojrzałem na zegarek. I prawdopodobnie połowę drugiej.

Winda zatrzymała się na piętnastym piętrze i szybkim krokiem ruszyłem ku podwójnym szklanym drzwiom. Po drodze rzuciłem teczkę na biurko w recepcji. W biurze nie było już nikogo, tylko z sali konferencyjnej na końcu korytarza dochodziły stłumione głosy. I tak byłem spóźniony, więc krótki postój w męskiej toalecie raczej nie pogorszy sprawy.

Krzyknąłem tylko do Addison, żeby dać jej znać, że już jestem.

— Addison, to tylko ja. Za minutę do was dołączę.

— Miło, że jednak się pofatygowałeś! — odkrzyknęła. — Może powinieneś zamienić swojego kiczowatego rolexa na solidnego timexa.

Zignorowałem zaczepkę i wszedłem do łazienki. Od prawie godziny chciało mi się lać, a tymczasem musiałem czekać na cholerną lawetę. Umyłem ręce, zdjąłem marynarkę i poszedłem na rozmowę. Po takim dniu naprawdę miałem nadzieję, że choć kandydaci okażą się do rzeczy. Rozpaczliwie potrzebowałem kogoś do pomocy.

Addison odsunęła się z krzesłem od stołu, żeby wyjrzeć na korytarz, i już mnie widziała. Postukała w swój zegarek.

— Mam go od piętnastu lat. Kosztował całe pięćdziesiąt dolców, jeśli dobrze pamiętam. A jednak jakimś cudem udaje mu się dobrze odmierzać czas.

— Przepraszam was za to spóźnienie. — Wszedłem do sali i dla wyjaśnienia rzuciłem w stronę kandydatki: — Ktoś we mnie wjechał, kiedy próbowałem zaparkować.

Siedząca do mnie plecami kobieta odwróciła się i zaczęła mówić:

— To zabawne… — urwała w pół zdania, a ja spuściłem wzrok, żeby na nią spojrzeć, i już wiedziałem dlaczego.

Noż kurwa, naprawdę nie wierzę. Pokręciłem głową z niedowierzaniem.

— To ty?

Jej uśmiech zbladł równie szybko jak mój. Zamknęła oczy i westchnęła.

— Witaj, Hollis.

Elodie.

Nie.

Kurwa, niemożliwe.

Uniosłem dłonie w geście poddania.

— Okej. Bardzo mi przykro, ale to się nie uda. Nie chcę marnować twojego ani mojego czasu. Sugeruję więc, żebyśmy…

— Mówisz poważnie? Nie dasz mi nawet szansy, bo myślisz, że spowodowałam wypadek, który był twoją winą?

— Elodie, sam fakt, że nadal wierzysz w swoją niewinność, pokazuje, że możesz cierpieć na urojenia. Nie jest to cecha pożądana na tym stanowisku.

Addison przerwała naszą pyskówkę.

— Tak, to rzeczywiście niesamowity zbieg okoliczności, że mieliście stłuczkę, a do tego Elodie jest jedną z kandydatek. Ale proponuję, żebyśmy przeszli do sedna. Widać, Hollis, że już jesteś uprzedzony i nie będziesz w stanie uczciwie ocenić kompetencji pani Atlier. Myślę jednak, że jesteś jej winien możliwość wykazania się, tak jak uzgodniliśmy, zamiast osądzać jej kompetencje na podstawie czegoś, co nie ma żadnego związku z tą pracą.

Zamknąłem oczy i westchnąłem z rezygnacją. To był długi dzień i tak naprawdę nie miałem już siły protestować.

Miejmy to z głowy.

Potarłem skronie i poczułem, jakby żyła na szyi miała mi pęknąć, ale mimo to powiedziałem:

— W porządku. — Usiadłem i wyciągnąłem rękę do Addison. — Pokaż mi CV.

Addison podała mi kartkę i zacząłem czytać. Elodie Atlier z Conne-cticut przez dwa lata była nianią, ale to było dawno temu. Potem miała długą przerwę w zatrudnieniu, a obecnie od dwóch lat pracuje w agencji detektywistycznej.

— Czym dokładnie się tam zajmujesz?

— Yyy… wszystkim po trochu.

Prychnąłem.

— Bardzo nas oświeciłaś. Wygląda na to, że masz doskonałe kwalifikacje.

Posłała mi wściekłe spojrzenie.

— Przez dwa lata zajmowałam się bliźniakami.

— Tak, widzę… a teraz co robisz? W jaki sposób „wszystko po trochu” w twojej obecnej pracy przekłada się na kwalifikacje do opieki nad dzieckiem?

— Taki, że potrafię robić kilka rzeczy naraz. I mam do czynienia z masą różnych ludzi. Obie cechy przydają się w opiece nad dzieckiem.

Czułem, że coś ukrywa.

— Możesz podać przykład sytuacji, w której robisz kilka rzeczy naraz?

Spuściła wzrok.

— No, na przykład… czasami asystowałam w śledzeniu i jednocześnie pomagałam fotografowi.

Odłożyłem jej CV na biurko.

— Czyli pomagałaś szpiegować ludzi… i co jeszcze? Robiłaś sobie selfie? Jak dokładnie twoja obecna praca zalicza się do doświadczenia na stanowisku, o które się starasz? — Nie mogłem się powstrzymać i na koniec jeszcze krótko się zaśmiałem.

— Gdybyś zadał sobie trud, aby przeczytać cokolwiek ponad moje ostatnie miejsce pracy, zobaczyłbyś, że mam dyplom z edukacji wczesnoszkolnej i będąc w liceum, pracowałam jako opiekunka bliźniąt.

— W liceum. Świetnie. — Westchnąłem z frustracją. — Obawiam się, że nie masz wystarczającego doświadczenia, które czyniłoby cię odpowiednią kandydatką na opiekunkę jedenastoletniej dziewczynki.

— Pozwolę sobie się z tobą nie zgodzić. Uważam, że moja ostatnia praca przygotowuje mnie do podjęcia pracy opiekunki w sposób co najmniej zadowalający.

Szczerze zaintrygowany jej niezachwianym przekonaniem, przechyliłem głowę i spytałem:

— Czyżby? Proszę mi zatem dokładnie wskazać, na czym owo przygotowanie polega, panno Atlier. Bo z jakiegoś powodu mam wrażenie, że unika pani zdradzenia nam jakichkolwiek szczegółów swoich obowiązków w obecnej pracy. — Uderzyłem w formalny ton, by dobitniej dać jej do zrozumienia, że nie ma szans.

Jej twarz zrobiła się czerwona.

— Moja praca przygotowuje mnie do radzenia sobie w niemal każdej nieprzewidzianej sytuacji. Mam do czynienia z różnego typu ludźmi. Musiałam się nauczyć samoobrony. Jeśli chce mnie pan z tego przetestować, chętnie zademonstruję swoje umiejętności. Moja praca nauczyła mnie również zachowywać spokój w napiętych sytuacjach. Uważam, że wszystkie te cechy mają zastosowanie w pracy, o której mówimy. Pani Addison przybliżyła mi nieco sytuację pańskiej bratanicy. Jestem dobrym materiałem na jej opiekunkę, bo akurat wiem co nieco o dzieciach z problemami… sama byłam takim dzieckiem.

Wwiercałem się wzrokiem w jej oczy.

— I to ma mnie uspokoić? To, że osoba z trudną przeszłością, która nie potrafi jeździć jak człowiek i większą część ostatnich lat spędziła, pracując dla prywatnego detektywa, robiąc Bóg wie co, jest właściwą kandydatką do tej pracy?

Wyprostowała plecy.

— Owszem, zapewniam pana, że tak. Swój ciągnie do swego. Właśnie dlatego mam największe szanse dotrzeć do dziewczynki z problemami rodzinnymi. Sama musiałam się uporać z podobnym koszmarem. To, co przeszła Hailey, brzmi podobnie do moich własnych doświadczeń. I chyba nie muszę przypominać, że moje braki ujawniają się w parkowaniu — nie w prowadzeniu samochodu. Tak się składa, że jestem cholernie dobrym kierowcą.

— Czy to jest rozmowa o pracę czy sparing? — wtrąciła się Addison. — Niech was szlag, oboje jesteście siebie warci.

Addison miała rację. To było niedorzeczne. Była najwyższa pora, aby to uciąć.

— Z całym szacunkiem, pani Atlier, myślę, że powinniśmy na tym skończyć.

Elodie zmrużyła oczy do wąskich szparek.

— Wiesz, na czym polega twój problem? Wydaje ci się, że twoja kasa i władza dają ci prawo, aby oceniać innych.

— Masz absolutną rację. Wydaje mi się, że mam prawo oceniać ludzi. To jest rozmowa o pracę, jeśli o tym zapomniałaś. To właśnie się robi przy takich okazjach: ocenia się kandydatów.

— Nie to miałam na myśli.

Wstałem. To od początku była strata czasu.

— Dziękuję ci za przybycie, ale nie jesteś najlepszą osobą do pracy opiekunki, jakkolwiekbyś się starała zaklinać fakty.

Zmarkotniała. Jej rozczarowanie było wyraźnie odczuwalne.

— Rozumiem. Cóż, nie będę cię błagać, żebyś dał mi szansę, skoro nie masz ochoty nawet tego rozważyć. — Odwróciła się do Addison. — Prawda jest taka, że on podjął decyzję, gdy tylko zobaczył moją twarz.

— Tak, muszę się z tobą zgodzić — odparła Addison.

— Dziękuję ci za wsparcie, Addison — burknąłem. — Może powinnaś poprosić Elodie, żeby spytała swojego obecnego pracodawcę, czy nie potrzebuje jeszcze jednej osoby do robienia „wszystkiego po trochu”?

— A wiesz, że chyba rzeczywiście przydałaby mi się zmiana otoczenia, przynajmniej na jakiś czas. Może mogłybyśmy się zamienić na jeden dzień, co, Elodie? Jestem pewna, że miałabyś ochotę strzelić sobie w łeb po takim doświadczeniu — roześmiała się Addison. — A tak serio, Hollis, dałbyś już spokój. Szukasz Mary Poppins, a ona nie istnieje. Dlaczego nie chcesz pozwolić Elodie się wykazać?

Przez jedną milisekundę byłem skłonny się nad tym zastanowić, ale wtedy Elodie zerwała się z krzesła i oświadczyła:

— Mary Poppins wcisnęłaby ci parasolkę w tę arogancką dupę.

I tak rozwiała jakiekolwiek wątpliwości, czy powinienem dać jej szansę.

Żegnaj, Elodie.

Miło było cię znać.

Odchyliłem głowę do tyłu i wybuchnąłem śmiechem.

— I ona się dziwi, że nie może sobie znaleźć normalnej pracy.

— Żegnaj, Hollis. Było miło. — Elodie ruszyła w stronę drzwi. — Mam lepsze zajęcia niż wysłuchiwanie złośliwości od kogoś, komu własne ego nie pozwala obiektywnie oceniać sytuacji.

— Lepsze zajęcia? Może obżeranie się maltesersami? — podsunąłem złośliwie.

Elodie zmroziła mnie wzrokiem. I coś w tym spojrzeniu sprawiło, że mój kutas drgnął. Czyżby jarała mnie kłótnia z tą kobietą?

— Addison, dziękuję, że dałaś mi tę możliwość — powiedziała Elodie, zanim zniknęła w korytarzu.

Moje rozbawienie przeszło mi zupełnie, kiedy usiadłem i zobaczyłem zmarszczone brwi Addison. Rzuciła we mnie swoją teczką, po czym wyszła i zostałem w sali konferencyjnej sam.

Okręciłem się na krześle, postukałem długopisem w blat stołu. Adrenalina zaczynała słabnąć, emocje też. Nadal nie uważałem, że Elodie nadaje się do tej pracy, ale może jednak byłem dla niej zbyt surowy?

Ale ona zdecydowanie coś ukrywa. A ja za każdym razem, kiedy wyczuwam u kobiety coś takiego, przechodzę do ataku. Jeden z wielu odruchów bezwarunkowych, jakie zawdzięczam przeklętej Annie.

Rozdział trzeci

Hollis — czternaście lat temu

— Jesteś do niczego.

— Stary, mam raka.

Trzepnąłem go i strąciłem mu z łysej głowy bejsbolówkę. Ogolił się na zero niedawno, po tym, jak znalazł pierwszy łysy placek po chemii.

— Taa, wiem. I gdybym jutro wynalazł na to magiczny lek, to dalej byłbyś w tym do niczego. Mnie nie oszukasz, więc nawet nie próbuj się tłumaczyć chorobą. Wystarczy, że Anna dała ci się nabrać.

Adam uniósł swoje nieistniejące brwi.

— Może następnym razem, jak ją zobaczę na korytarzu, udam, że zemdlałem, żeby mogła mi zrobić słodkie usta-usta.

Pchnąłem go, aż upadł na kanapę, ale nie wypuścił pada z rąk.

— Łapy precz od mojej kobiety. — Oczywiście tylko udawałem wkurzonego. Adam miał dopiero trzynaście lat, a Anna prawie siedemnaście. Miał u niej mniej więcej takie szanse jak Nowy Jork na zamieć śnieżną w lipcu. Poza tym byliśmy kumplami. Nigdy by mi czegoś takiego nie zrobił, nawet gdyby mógł. Lubił się droczyć, to wszystko.

I w sumie nie mogłem go winić — za Anną oglądali się wszyscy mali chłopcy oraz ich ojcowie. Niełatwo jest chodzić z zajebistą laską.

— Zagrajmy jeszcze raz. Podwajamy stawkę albo nic. Co ty na to?

— Już przegrałeś dziesięć dolców, których nie masz. Nie wiem, czy mi się chce męczyć palce, próbując wygrać kolejne dwie dychy, których nigdy nie zobaczę.

— Cykor.

Zrezygnowany pokręciłem głową i wcisnąłem reset. Ledwie jednak wróciłem na kanapę, kiedy do świetlicy weszła Niania Pam.

— Hollis, pielęgniarka twojej mamy właśnie zadzwoniła z góry. Twoja mama się już obudziła, a ty powinieneś się szykować do szkoły.

— Dzięki, Pam. Zaraz pójdę na górę.

— Mamusia cię uratowała — uszczypliwie skwitował Adam. — Właśnie miałem ci skopać tyłek w rewanżu.

Podszedłem do drzwi.

— Jasne. Wpadnę później i pokażę ci raz jeszcze, jak to się robi.

— Mam lepszy pomysł: przyślij tu swoją kobietę, żeby mi pokazała, jak to się robi.

Wybuchnąłem śmiechem i wszedłem do windy. Jadąc na dziewiąte piętro, spojrzałem na zegarek gościa stojącego obok. Już szósta. Nie pamiętałem nawet, która była godzina, kiedy zszedłem do skrzydła onkologii dziecięcej. Musiało być koło trzeciej. Ostatnimi czasy Adam był chyba jedyną osobą, która spała jeszcze gorzej niż ja. Dlatego pomyślałem, że pewnie jak zwykle będzie siedział w świetlicy i grał na konsoli.

Znalazłem tę świetlicę trzy lata temu, kiedy mamę po raz pierwszy przyjęto na oddział. Nieustannie się upierała, żebym wracał do domu, ale nie chciałem jej zostawiać na wypadek, gdyby czegoś potrzebowała albo gdyby jej stan się zmienił. I jeśli w nocy miałem problem ze spaniem, lubiłem posiedzieć na oddziale dziecięcym. Zawsze mieli tam spory zapas przekąsek i gier wideo. To tam poznałem Adama. I Kyle’a. I Brendena. I przez tych kilka lat poznałem też cholernie dużo nastolatków, którzy byli za młodzi na raka. Kurde, moja mama była na to za młoda.

To był trzeci raz, kiedy Adama przyjęto na dłużej. Nie lubiłem wspominać o jego chorobie, bo kiedyś mi wyznał, że siedzenie ze mną i granie w gry sprawia, że czuje się normalnie. Nie chciałem go traktować inaczej dlatego, że był chory, choć niemal wszyscy wokół tak właśnie robili. Sam też z początku tak robiłem — dawałem tym chłopakom wygrywać, nie kłóciłem się o to, kto ma zaczynać, pomagałem im w czynnościach, z którymi sobie nie radzili, choć oni woleli je robić sami. Szybko się jednak nauczyłem, że nie tędy droga. Te dzieci chciały być traktowane tak samo jak wszyscy inni. Zwłaszcza Adam — jego matka obchodziła się z nim jak z jajkiem i wiedziałem, że on tego nie znosi. Nie był tak kruchy, jak ona sądziła. Wiedziałem jednak również, że jego powrót na oddział oznaczał złe wieści. Podobnie jak powrót mojej mamy.

Niektórzy mawiają, że do trzech razy sztuka. Ale moje doświadczenie wskazywało, że trzecia seria chemii nie zwiastowała zwycięstwa. Wprost przeciwnie. Na przestrzeni lat straciłem dwóch przyjaciół, których tu poznałem. Obaj umarli na raka i obaj po trzeciej serii.

Mama dostawała właśnie czwartą.

Gdy wszedłem do sali, czytała książkę, ale teraz ją odłożyła.

— Jesteś w końcu. Zaczynałam się już martwić, że zasnąłeś na dole na kanapie i spóźnisz się do szkoły.

— Nie. Siedziałem tylko z Adamem i dawałem mu popalić w Grand Theft Auto.

— Ojej — mama zmarszczyła brwi. — Adam wrócił?

— Tak.

— Przykro mi to słyszeć.

Pokiwałem głową i wziąłem plecak z rozkładanego fotela, który często służył mi za łóżko.

— Co będziesz dziś robić, kiedy będę w szkole?

Twarz mamy rozpogodził uśmiech. Codziennie rano się w to bawiliśmy. Wymyślaliśmy różne rzeczy, które będziemy robili.

— Pomyślałam sobie, że upiekę ciasteczka i zaparzę kawę do termosu. A potem urządzę sobie piknik w Central Parku, skoro jest tak ładnie — powiedziała. — Potem na kilka godzin zaszyję się w Muzeum Historii Naturalnej, a na koniec, jako że dziś środa, skoczę na popołudniowe przedstawienie na Broadwayu. Potem może złapię jakiś lot do Bostonu, żeby zjeść homara na kolację. Co ty na to?

Pochyliłem się i pocałowałem ją w policzek.

— A ja pomyślałem, że zaliczę w końcu ten test z chemii, a potem urwę się na resztę dnia i zabiorę Annę na plażę.

Mama zmrużyła oczy.

— Młody człowieku, lepiej, żeby jedyną zmyśloną częścią tego planu były wagary. Bo spodziewam się, że ten test z chemii zaliczysz.

— Kocham cię. Do zobaczenia po plaży. — Puściłem oko. — To znaczy szkole.

* * *

Anna stała odwrócona do mnie plecami, więc nie wiedziała, że się zbliżam.

Nie mówiła, że przyjdzie dziś po mnie pod szpital, ale poznałem ją od razu, nawet od tyłu. Od jakiegoś miesiąca mógłbym ją poznać nawet po samej pupie. Z Anną Benson przyjaźniliśmy się od dziecka. Sześć miesięcy temu wszystko się zmieniło. Zawsze ją kochałem, ale nigdy nie myślałem o niej w ten sposób — do czasu, gdy przesiedziała ze mną przy mamie dwanaście godzin na ostrym dyżurze. Zasnęła z głową na moim ramieniu, a kiedy się obudziła, spojrzała na mnie i uśmiechnęła się. Te wielkie brązowe oczy miały kolor miodu, a ja nagle poczułem, że uwielbiam słodycze. Miałem wrażenie, jakby ktoś walnął mnie deską w głowę. Jak to możliwe, że wcześniej tego nie widziałem? Pochyliłem się i pocałowałem ją. Właśnie tam — w pełnej zarazków poczekalni i od tamtej pory żadne z nas nie chciało już wracać do tego, co było wcześniej.

Wciąż kochałem ją tak, jak wtedy, gdy byliśmy dziećmi, ale teraz mogłem również oglądać ją nago. Mogłem więc powiedzieć, że wszystko zmieniło się na lepsze — na o niebo lepsze.

Anna stała tyłem do obrotowych drzwi i kartkowała zeszyt. Podszedłem do niej na palcach i pocałowałem w odsłonięte ramię.

Szybko zamknęła zeszyt.

— Kenny, to ty?

Objąłem ją i mocno ścisnąłem.

— Zabawne. Bardzo zabawne.

Odwróciła się do mnie przodem i zarzuciła mi ręce na szyję.

— Przyniosłam ci śniadanie i napisałam za ciebie to opowiadanie, które mamy na dzisiaj. Tak, to, o którym kompletnie zapomniałeś.

Kurde, wypracowanie na angielski!

— Jesteś the best.

— Jak się czuje twoja mama?

— Lepiej. Morfologia jej się trochę poprawiła, a wczoraj wieczorem wstała i trochę pochodziła. Nabrała też kolorów. Nie jest już taka szara. Ale lekarz powiedział, że to jeszcze potrwa. Ostatnia seria chemii dała popalić jej odporności.

Anna westchnęła.

— Cóż, dobrze, że jest lepiej. Mogę wam jakoś pomóc? Mogłabym po szkole upiec dla niej ciasteczka i wstąpić do biblioteki poszukać dla niej jakichś nowych książek, zanim do niej dziś pójdę.

— A wiesz, że rzeczywiście jest coś, co mogłabyś dla niej zrobić.

— Co takiego?

Docisnąłem czoło do jej czoła i odsunąłem jej włosy z twarzy.

— Mogłabyś się ze mną urwać po czwartej lekcji i pojechać na plażę.

Roześmiała się.

— I jak konkretnie to się przysłuży twojej mamie?

— Ostatnio chodzę podenerwowany i ona to czuje. To z kolei sprawia, że ona się denerwuje, a stres źle wpływa na jej i tak już osłabiony układ odpornościowy. Więc taki dzień na plaży i oglądanie ciebie w tym mikrobikini, które tak lubię, pomogłoby mi się odprężyć, co z kolei pomogłoby mamie się odprężyć i w efekcie wzmocniłoby jej odporność.

Zmrużyła oczy.

— Pieprzysz jak potłuczony.

— Nie, mówię poważnie. — Kącik ust lekko mi drgnął, ale udało mi się powstrzymać od uśmiechu. — W zasadzie to kwestia życia lub śmierci.

Anna nachyliła się i pocałowała mnie w usta.

— Urwę się z tobą na plażowanie, ale tylko dlatego, że rzeczywiście uważam, że ostatnio jesteś zestresowany i przyda ci się kilka godzin beztroski. A nie dlatego, że dałam się przekonać twoim bredniom.

Uśmiechnąłem się szeroko.

— Jesteś the best.

— Ale wrócimy na twój trening bejsbola, a ja pójdę do domu upiec ciasteczka dla Rose. Potem po mnie przyjedziesz i razem pójdziemy do niej na wieczorną wizytę. Po drodze zatrzymamy się pod biblioteką i wybierzemy dla niej nowe książki.

— Umowa stoi. — I dodałem z ustami na jej ustach, aż moje słowa zawibrowały na jej wargach: — A tak w ogóle, to uwielbiam, jak mi rozkazujesz.

— To dobrze. Lepiej, żebyś zaczął się do tego przyzwyczajać.

Rozdział czwarty

Elodie

Kiedy wyszłam ze spotkania z Hollisem, miałam tak sucho w gardle, że aż mnie rozbolało. Kosztowało mnie to mnóstwo energii — i wszystko na nic. Ale przynajmniej spróbowałam. Piątka za wysiłek, Elodie. Pała za spieprzenie wszystkiego swoim niewyparzonym językiem.

Pilnie musiałam się czegoś napić i na szczęście na parterze znalazłam kafeterię. Stały w niej termosy z darmową kawą, plus kilka automatów z napojami i słodyczami. Po drugiej stronie pomieszczenia dostrzegłam baniak z wodą.

Wyjmując z podajnika papierowy kubeczek, zorientowałam się, że nie jestem sama. Przy jednym ze stolików siedziała jakaś dziewczynka, a zawartość jej kwiecistego plecaka Jansport była rozłożona na blacie. Jej nogi podrygiwały nerwowo.

— Cześć. — Uśmiechnęłam się.

Przytknęła wskazujący palec do ust.

— Ciii.

Rozejrzałam się. Czy ona mnie właśnie uciszyła?

— Dlaczego musimy szeptać? — wzięłam łyk wody.

— Nie chcę, żeby ktoś mnie tu widział.

— Dlaczego?

— Bo olałam dziś zajęcia pozalekcyjne i narobiłam sobie kłopotów. Nie jestem jeszcze gotowa na opieprz.

— Rozumiem. A… co takiego zrobiłaś?

Westchnęła.

— Jak wyszłam ze szkoły, to pojechałam autobusem do Macy’s. Złapali mnie, jak chciałam ukraść szminkę ze stoiska MAC’a.

Ała.

— Rzeczywiście nie powinnaś była tego robić. Ale pewnie i tak już o tym wiesz. Dlaczego czułaś potrzebę, żeby ją ukraść? Nie możesz kogoś poprosić, żeby ci ją kupił?

— Nie chodzi o pieniądze. Miałam pieniądze. Miałam w kieszeni całą masę gotówki. — Na chwilę zamknęła oczy. — Nie wiem, dlaczego to zrobiłam, okej?

Boże, zupełnie jakbym spotkała siebie z młodości.

— Kradniesz, bo to ekscytujące — stwierdziłam fakty.

Zamrugała kilkukrotnie.

— Tak… chyba tak.

Przysunęłam sobie krzesło i usiadłam obok niej.

— Kiedy byłam w twoim wieku, robiłam podobne rzeczy — kradłam opaski do włosów, gumki i tego typu rzeczy ze sklepu Claire’s w naszej galerii handlowej. Mnie też złapali. I ja też miałam kasę, żeby to wszystko sobie kupić.

— Miałaś przez to kłopoty?

— Mój tato miał sporo własnych kłopotów. Myślę, że być może to był jeden z powodów, dla którego to robiłam: żeby odreagować. Ale ochrona zadzwoniła po moją mamę. I ona oczywiście nie była zachwycona. — Westchnęłam. — A jak poszło w Macy’s? I jaki wybrałaś kolor? — Puściłam do niej oko.

— Ruby Woo Retro Matte.

— Ulala… krwista czerwień. Odważnie.

— Uhm… — Uśmiechnęła się. — Kobieta, która mnie złapała, nie zadzwoniła po policję. Ale gdy jej powiedziałam, że uciekłam z zajęć, zmusiła mnie, żebym jej powiedziała, dokąd chodzę do szkoły, i wtedy zadzwoniła do dyrektora i powiedziała mu, że jestem w Macy’s. Autobusem wróciłam do szkoły i stamtąd przyjechałam tutaj.

Dopiłam wodę.

— Okej. Powiem ci, jak to działa… Nawet jeśli czasem przyjemnie jest zrobić coś złego, ta przyjemność jest ulotna. Wkrótce będzie cię kusić, żeby zrobić to znowu, i nigdy nie zdołasz na dłużej zaspokoić tego pragnienia. Kiedy spróbujesz czegoś takiego następnym razem, możesz mieć jeszcze większe kłopoty. Aż w końcu dojdzie do kumulacji i te wszystkie występki obrócą się przeciwko tobie, a pani ze sklepu już nie będzie taka miła. Ale rozumiem cię. Nie twierdzę, że postąpiłaś słusznie, ale rozumiem, dlaczego to zrobiłaś.

— Dzięki, że mnie nie osądzasz. — Wstała i podeszła do jednego z automatów. W swoich różowych trampkach wyglądała na dziesięć, może jedenaście lat. Tupała nogą, kiedy się zastanawiała, co wybrać.

W końcu odwróciła się do mnie i spytała:

— Zjesz ze mną twixa na pół?

Zaburczało mi w brzuchu.

— Yyy… nie. Nie mogę. Jestem na diecie.

— Co to za dieta? Wcale nie jesteś gruba.

— Cóż, dziękuję. Akurat dziś już jadłam słodycze, a w te dni, kiedy nie oszukuję, staram się jeść głównie białko. To się nazywa keto.

Otworzyła szerzej oczy i zasłoniła ręką usta.

— O nie, naprawdę? Keto przez „k”? Tylko nie to!

Skonsternowana, przechyliłam głowę w bok.

— Tak, to „keto”. Dlaczego?

— Nie zrobiło ci się od tego ketokrocze?

— Co?

— Czy twoja muszelka nie pachnie jak bekon?

Szczęka mi opadła.

— Co…? Nie! Skąd ci to przyszło do głowy?

— Mówili o tym w wiadomościach. Nie wiem nawet dokładnie, co to jest keto. Ale wiem doskonale, co to ketokrocze. Moje koleżanki w szkole… no, wiesz, jak chcemy sobie dokuczyć, to mówimy coś w stylu: „ha ha, masz ketokrocze”.

— Okej. Ja w każdym razie z całą pewnością nie mam ketokrocza. Zresztą dla mnie i tak brzmi to jak mit.

— Uff, to dobrze. — Roześmiała się. — Bo to by była niezła siara.

— Dosłownie.

— Właśnie. — Parsknęła.

Jak to się stało, że ta rozmowa poszła w takim kierunku?

Rozerwała opakowanie i ugryzła batonik.

— Jesteś bardzo ładna.

Zaskoczona komplementem, odparłam po prostu:

— Dziękuję. Ty też.

— Jak masz na imię?

— Elodie. A ty?

— Hailey.

Hailey.

Hailey?

Okurde. Hailey.

Zamarłam. By to szlag. Jak mogłam wcześniej się nie domyślić?

— I twój wujek nie wie, że tu jesteś?

— Nie. Jeszcze nie. Kiedy nie ma nikogo, kto by mnie pilnował, czasem tu przychodzę posiedzieć, kiedy akurat odwołują nam zajęcia. Ale raczej nie wie, że dziś sama się urwałam. Proszę, nie mów mu… bo może dyro do niego nie zadzwonił. Jeśli zadzwonił, to mam przechlapane.

— Yyy… w porządku.

— Więc znasz mojego wujka? Pracujesz tutaj?

— Nie. To znaczy nie, nie pracuję tu. Ale znam go.

— Przykro mi to słyszeć — zażartowała i dodała dla pewności: — żartuję.

— W pierwszej chwili nie powiązałam faktów. Wiedziałam, że ma bratanicę, i wiedziałam, że masz na imię Hailey. Tylko dopiero teraz się zorientowałam, że to ty.

— Skoro tu nie pracujesz, to skąd znasz wujka Hollisa?

Nie byłam pewna, czy powinnam się przyznawać, że starałam się o pracę jej opiekunki. Nie chciałam przy niej źle mówić o Hollisie. A tak naprawdę nie było sposobu, aby opowiedzieć tę historię, nie przedstawiając go w złym świetle.

— Twój wujek i ja… mieliśmy dziś małą stłuczkę. Przyszłam tu dopełnić formalności.

— O nie, zniszczyłaś jego cenny samochód?

Zmarszczyłam twarz.

— Niestety.

— Więc możliwe, że jesteś w większych tarapatach niż ja. Nawrzeszczał na ciebie?

— Nawet nie. — Tu zdecydowanie ją okłamałam.

Znów ugryzła batonik.

— Wiem, jak sprawić, żeby przestał się wkurzać.

— Jak?

— Poproś go, żeby ci kupił podpaski maxi. Z miejsca się przymknie.

Roześmiałam się.

— Okej, raczej nie skorzystam, ale dzięki za podpowiedź. — Przyjrzałam jej się i pomyślałam o tym, co powiedziała. — Wow… czy ty nie jesteś… trochę za młoda, żeby mieć…

— Mam jedenaście lat. I już mam. Więc nie, nie jestem.

Jezu. Dopiero teraz do mnie dotarło, jak wielkie zadanie wziął na siebie Hollis. Mogłam sobie tylko wyobrażać, jak przytłaczające musi być dla niego nagle przejąć taką odpowiedzialność. Z tego, co mi powiedziała Addison, starał się najlepiej jak potrafił, ale i tak do wszystkiego musiał dochodzić metodą prób i błędów. To zrozumiałe, że nie było mu łatwo i potrzebował niani.

— Na pewno nie chcesz drugiego twixa? — spytała. — Specjalnie dają dwa, żeby się z kimś podzielić.

Już otworzyłam usta, ale zamiast mnie odpowiedział niski głos zza moich pleców:

— Gdyby to były maltesersy, wciągnęłaby je jak odkurzacz.

Poderwałam się i odwróciłam. Serce mi waliło. Do kafeterii wszedł Hollis, a ja poczułam się, jakbyśmy były parą dzieciaków, które nauczyciel nakrył na plotkowaniu. Jego piękne oczy przewiercały mnie na wylot.

— Od jak dawna podsłuchujesz?

— Od ketokrocza.

Ekstra. Po prostu ekstra.

— Chciałam się tylko napić wody. Nie wiedziałam, że to twoja…

Nie pozwolił mi dokończyć, tylko zwrócił się do Hailey.

— Możesz mi wyjaśnić, dlaczego uciekłaś z zajęć i obrabowałaś stoisko z kosmetykami?

— Dyro do ciebie zadzwonił?

— Tak.

— Okej. Wiem, że to było głupie. Ale myślę, że Elodie pomogła mi zrozumieć, dlaczego to zrobiłam.

Przeniósł wzrok na mnie i uniósł brew.

— Oh, doprawdy? Ależ ta Elodie uczynna, prawda?

— Prawda. I więcej tego nie zrobię. Obiecuję.

— I ja mam w to uwierzyć?

— Nie jestem taka, jak tato. Jak coś mówię, to tak zrobię.

Gniew na twarzy Hollisa zmienił się w coś innego. W smutek? A może zrozumienie?

Choć byłam ciekawa, jak to się rozwinie i jak potoczy się ich rozmowa, wiedziałam, że to nie moja sprawa.

— Zostawię was, żebyście mogli pomówić w spokoju. — Odwróciłam się do młodej. — Hailey, naprawdę miło było mi cię poznać.

— Ciebie też, KK. — Puściła do mnie oko.

Chwilę trwało, nim zrozumiałam, co to za akronim. Ketokrocze, wiadomo.

— Wujku Hollsy, nie złość się już na Elodie za to, że stuknęła ci samochód. Ona nie chciała.

— Ta mała mądrze prawi. Powinieneś jej posłuchać, Hollsy. — Puściłam do niego oko i posuwistym krokiem się wycofałam.

Rozdział piąty

Elodie

Soren posuwał nową sekretarkę. Siedział w swoim czarnym skórzanym fotelu dyrektorskim z rękami założonymi za głowę i nogami opartymi o blat ciężkiego biurka z ciemnego drewna. Bambi (tak, twierdziła, że właśnie takie imię otrzymała przy narodzinach) ujeżdżała go i chichotała.

Nie słyszeli, jak weszłam, zbyt zajęci spółkowaniem.

Opadłam zrezygnowana na fotel dla klientów.

— Klasyka. Mogę popatrzeć?

Soren wybuchnął śmiechem na widok Bambi, która spłoszona zeskoczyła z jego kolan. Szybko przeprosiła i pognała do swojego biurka.

Ze swojej przepastnej torebki wyjęłam teczkę i próbowałam ocalić paznokieć, który mi się nadłamał, gdy tu jechałam.

— Wiesz, że równie dobrze mógł tu wejść jakiś klient.

— Spokojnie. Nie jesteśmy herbaciarnią. Kobiety przychodzą do nas, bo ich mężowie się pieprzą na prawo i lewo. Założę się, że niejedna z nich nawet by chciała popatrzeć, jak posuwam Bambi.

— Ale z ciebie świnia. Nie mam pojęcia, dlaczego wciąż dla ciebie pracuję.

— Bo cię przepłacam. — Zdjął nogi z biurka i jego podeszwy stuknęły o podłogę. — I znoszę twój suczy charakter. W sumie, jak o tym teraz myślę, sam się zastanawiam, jak mi się udaje dalej pracować z tobą.

Uśmiechnęłam się.

— Będzie ci mnie brakować, kiedy stąd odejdę, co?

— Jak poszło? Będziesz się opiekować dzieciakiem milionera?

Westchnęłam.

— Nie.

— Dlaczego nie?

— Doszło do pewnego drobnego incydentu.

Soren podniósł do ust kubek z kawą.

— Co znów wywinęłaś? Wylałaś coś na niego albo mu przygadałaś?

— Ani to, ani to. W każdym razie nie tak od razu.

— Więc dlaczego siedzisz naprzeciwko mnie, a nie w jakimś wypasionym penthousie?

— Miałam stłuczkę.

— Znowu? Która to już? Trzecia w ciągu półtora roku? Musisz nieźle bulić za ubezpieczenie.

— Parkowanie bokiem jest niewykonalne. Chociaż tym razem nawet nie próbowałam. Naprawdę nie pojmuję, dlaczego nie mogą porobić większych miejsc przy chodnikach, żeby dało się normalnie wjechać.

— Bo metr kwadratowy kosztuje tu prawie dwadzieścia klocków, skarbie.

— Chyba będę musiała się przesiąść do transportu miejskiego.

— Dokładnie to samo ci mówię, odkąd zaczęłaś tu pracować. Nikt już nie jeździ po mieście samochodem. Naucz się wreszcie korzystać z metra.

Westchnęłam.

Soren odstawił na biurko pusty kubek i ponownie założył ręce za głowę, wygodnie odchylając się w fotelu.

— Jak u licha ma się twoja stłuczka do tego, że nie dostałaś roboty, o którą się starałaś? Spóźniłaś się, rozmowa ci przepadła czy co?

— Ach. Nie, po prostu miałam ten wypadek jedną przecznicę od biurowca, w którym była rozmowa. A kierowca, który upierał się, że wypadek nie był z jego winy, okazał się być kolesiem, dla którego miałabym pracować.

Soren odrzucił głowę do tyłu i wybuchnął gromkim śmiechem. Aż się zapowietrzył, taki był ubawiony.

— Miło mi, że katastrofa mojego życia wydaje ci się tak zabawna.

— Jesteś kompletnie szurnięta i ratuje cię tylko to, że nieźle wyglądasz. Albo w coś wjeżdżasz, albo coś rozlewasz, albo rujnujesz życie jakiemuś frajerowi. Twój brat skopałby ci dupę za cyrki, jakie odstawiasz. Kurde, obojgu nam nakopałby do dupy za cyrk, jaki pozwalam ci odstawiać. Tak naprawdę jedyna rzecz, którą by popierał, to fakt, że cię przepłacam.

Soren był emerytowanym żołnierzem, emerytowanym gliną i ogólnie kawałem skurczybyka. W wojsku był sierżantem mojego starszego brata. Kiedy mnie zatrudnił, pozwolił mi samej wybierać sobie zlecenia i ustalać własny grafik, i rzeczywiście mnie przepłacał — czyli posiadał trzy z moich ulubionych cech, jakich szukałam u mężczyzn.

Miałam nadzieję, że moje ostatnie zlecenie — prawnik Larry, będzie ostatnim, jakie wykonam dla Sorena. Owszem, doceniałam, że mnie przyjął, gdy zjawiłam się w jego biurze po tym, jak odeszłam z poprzedniej pracy bez grosza przy duszy. Przyszedł jednak czas, abym sama coś sobie znalazła. Od niemal dwudziestu pięciu lat zawsze ktoś mi pomagał. Więc naprawdę najwyższa pora stanąć na własnych nogach. Choć, najwyraźniej, jeszcze nie dziś.

— Okej, więc jaki jest plan na ten tydzień? — spytałam.

Soren nałożył na czubek nosa okulary do czytania, które lekko odstawały od jego wizerunku zimnego drania.

— Mam dla ciebie kolejną zdradę, jeśli chcesz. Żona będzie tu o piątej, więc musiałabyś chwilę zaczekać.

— Zaczekać? Ja?

Rzadko rozmawiałam z żonami. Kobiety na ogół nie pałają do mnie sympatią od pierwszego wejrzenia. Poza tym Soren był zdania, że zdradzanej kobiecie niekoniecznie powinno się pokazywać kolejną lalę, na którą poleci jej mąż.

— Ta akurat poprosiła konkretnie o ciebie. Powiedziała, że przyjaciółka przyjaciółki poleciła jej nas. Choć oczywiście nie chciała mi powiedzieć, o kogo chodzi. I też niespecjalnie mnie to interesuje, byle tylko przelew był na czas.

* * *

Powinnam była założyć materiałowy stanik zamiast koronkowego. Albo darować sobie lunch.

Sos z kanapki z klopsikami kapnął mi na białą bluzkę. I akurat kiedy próbowałam usunąć plamę, polewając ją wodą gazowaną, Soren nieoczekiwanie mnie zawołał. Przestraszyłam się i wylałam na siebie całą butelkę. Teraz miałam z przodu wielkie czerwone plamisko i kompletnie przemoczoną bluzkę, przez którą wyraźnie widać było sterczące spod koronki sutki.

— Klientka umówiona na piątą już przyszła — oznajmiła Bambi przez interkom.

Siedziałam na jednym z foteli dla klientów po drugiej stronie biurka Sorena. Gdy weszłam, spojrzał na mnie tylko i pokręcił głową z dezaprobatą. Brakowało jeszcze, żeby prychnął.

— Co się gapisz? To przez ciebie tak wyglądam.

— Przeze mnie? Pracujesz tu od dwóch lat i jeszcze się nie zdarzyło, żebyś wyszła z tego biura, nie mając chociaż części lunchu na sobie. Całe szczęście, że masz niezłe cycki. Większość facetów nawet nie zauważy plamy na takim zderzaku.

— Więc przestań się tak gapić. Olej tę plamę dokładnie tak, jak to zrobią wszyscy inni kretyni.

Soren mruknął coś pod nosem i wcisnął guzik interkomu.

— Wprowadź, proszę, panią Brady.

Usługi w zakresie zbierania dowodów na potrzeby spraw rozwodowych, w ramach których pozyskiwaliśmy dowody na to, że seryjni zdrajcy są właśnie nimi — zdrajcami, były jednymi z najbardziej popularnych w agencji Sorena. Rzadko jednak zdarzało się, aby klientka chciała poznać kobietę, która uwiedzie jej męża, dlatego byłam ciekawa, dlaczego ta akurat miała inne zdanie.

Kobiety przychodziły do nas, żeby nam opowiadać o swoich zdradzających, kłamliwych i na wskroś ohydnych mężach, ale zawsze przychodziły odstrzelone. Te kobiety przychodziły do nas ze swoim zranionym ego, złamanymi sercami i mocno nadszarpniętą wiarą w rodzaj męski, a jednak opowiadały swoje historie z dumą i godnością. Robiły się na bóstwo, aby powiedzieć nam to, czego nie wypadało im powiedzieć na głos.

To nie jest moja wina.

Mąż nie zaczął mnie zdradzać, bo przytyłam dwadzieścia kilo, witałam go w drzwiach w poplamionym dresie i od dziesięciu lat nie zrobiłam mu loda.

On mnie zdradzał, bo jest dupkiem i ma słaby charakter.

Tymczasem większość tych kobiet prawdopodobnie rzeczywiście trochę się zapuściła — poczuły się zbyt pewnie albo przestały poświęcać czas sobie, bo troszczyły się o innych. Ale to nie powinno mieć znaczenia. One nie musiały nam niczego udowadniać. Nawet te krótkie interakcje z ich mężami, jakie miałam w trakcie wykonywania zlecenia, wystarczały mi, aby zyskać pewność, że gdyby nawet codziennie otwierały swoim mężczyznom drzwi w koronkowych peniuarach i już w progu padały przed nimi na kolana, to i tak niczego by nie zmieniło. Bo ten, kto dochował wierności, nigdy nie był winny zdrady. Cokolwiek by nie robił albo czego by nie zaniedbał. Zdrady zawsze był winny wyłącznie ten, kto zdradził.

O tym akurat co nieco wiem.

Caroline Brady była drobną kobietą. Ubrana w elegancki spodnium skrywający większość jej szczupłej sylwetki przypominała raczej chłodną finansistkę niż zranioną kobietę. Była szatynką o gęstych, prostych włosach obciętych na boba z prostą grzywką. Duże ciemne okulary zasłaniały pół jej twarzy. Wyglądała, jakby chciała ukryć oczy, pewnie spuchnięte od niezliczonych łez wylanych z powodu dupka, którego miała pecha poślubić.

Soren wstał i się przedstawił, a potem spojrzał na mnie.

Postanowiłam złagodzić nieco swój naturalnie wredny charakter i podałam jej rękę.

— Jestem Elodie. Miło mi panią poznać, pani Brady.

Po tym, jak uścisnęła mi dłoń, przez bite trzydzieści sekund stała i patrzyła na mnie z góry. Wytrzymałam jej wzrok i sama też ją mierzyłam. Doskonale widziałam, że mnie ocenia, nawet pomimo okularów.

W końcu Soren przerwał nasz pojedynek na spojrzenia.

— Może pani usiądzie?

Jeszcze chwilę mnie sondowała, zanim zajęła miejsce obok mnie.

— Co panią do nas sprowadza, pani Brady?

Odpowiedziała lodowatym głosem:

— Chcę, żeby ona przespała się z tym bydlakiem, moim mężem.

Soren podniósł ręce, by ją powstrzymać.

— Hola. To nie tak. Nie tym się tu zajmujemy. Obawiam się, że źle panią poinformowano.

Ja z kolei spiorunowałam ją wzrokiem.

— Nie jestem dziwką.

Wydęła usta, ale to wystarczyło. Wszystko, co miała do powiedzenia, było wymalowane na jej twarzy.

Wstałam.

— Wiesz co, Soren. Jednak nie będę mogła przyjąć zlecenia od pani Brady.

Jedyne, czego byłam pewna, gdy chodziło o Sorena, to że zależało mu na mnie bardziej niż na jakimkolwiek honorarium.

Pokiwał więc głową.

— Jasne, skarbie, nie ma sprawy. Zrób sobie wolne na dziś, a jutro pogadamy. Mam dla ciebie mnóstwo innych zleceń.

— Dzięki. — Uśmiechnęłam się do niego i wyszłam, nie zaszczycając Caroline Brady ostatnim spojrzeniem.

Kiedy jechałam w kierunku Whitestone Bridge, pogrążyłam się w rozmyślaniach. Był taki czas, kiedy nawet mi się podobała praca dla Sorena. Mój własny popieprzony związek tak mnie wykończył, że robienie koło ogona niewiernym draniom było mi naprawdę potrzebne. Za każdym razem, kiedy Leo pstrykał zdjęcia, wyobrażałam sobie, że właśnie zdobywam dowód na swojego eks, Tobiasa. Dziwne, ale podawanie żonom na tacy łajdaków, którzy je zdradzali, działało na mnie oczyszczająco — i było nie tylko tańsze niż terapia, ale jeszcze przynosiło mi nie najgorszy dochód.

W ostatniej sekundzie, tuż przed skrętem na most w kierunku domu, pod wpływem impulsu podjęłam decyzję. Wściekły zgiełk klaksonów, kiedy przecięłam dwa pasy, żeby uniknąć rampy wiodącej na most, dowodził, jak bardzo impulsywna była to decyzja.

Nie będę już pracować dla Sorena — w każdym razie nie w takim charakterze, w jakim teraz mnie zatrudniał. Kiedy po raz pierwszy się do niego zgłosiłam, sam chciał mnie posadzić za biurkiem. I pewnie nadal znalazłby dla mnie inne zajęcie niż dotychczas. Lecz zanim się na to zdecyduję, zanim usiądę i pomówię o tym z Sorenem, muszę jeszcze jeden, ostatni raz sięgnąć po to, czego naprawdę chciałam.

Zawróciłam w niedozwolonym miejscu i ruszyłam z powrotem w kierunku centrum — do biura Hollisa LaCroix. Było późno. Możliwe, że już go tam nie było. Ale miałam w komórce również zdjęcie jego prawa jazdy i nie zawaham się go użyć.

Rozdział szósty

Elodie

Zasadniczo płaszczenie się przed kimkolwiek to nie jest coś, co lubię.

A już płaszczenie się przed atrakcyjnym gościem, jakim był Hollis, było dla mnie naprawdę ciężkie.

Tylko że ja naprawdę chciałam tę cholerną pracę.

Naprawdę jej chciałam. Zwłaszcza po tym, jak poznałam Hailey i zdałam sobie sprawę, że rzeczywiście potrafiłabym ją zrozumieć. Więc jeśli muszę podkulić ogon, to tak zrobię i na ten jeden dzień z kota stanę się myszą.

Stanęłam przed drzwiami penthousu, którego adres widniał na jego prawie jazdy, podniosłam rękę, żeby zapukać, po czym ją opuściłam.

Jezu, czy on musi być tak cholernie przystojny? Wysoki, pewny siebie, o rysach twarzy, jakby ją wyśnił antyczny rzeźbiarz. Wszystko w nim przypominało mi wszystkich mężczyzn, których uwielbiałam nienawidzić. Nie chciałam, żeby mi się podobał.

Wyprostowałam się i zapukałam — mocno i zdecydowanie. Z zewnątrz wyglądałam jak obraz pewności siebie i opanowania, ale w środku byłam kłębkiem nerwów i liczyłam, że nie będzie go w domu.

Nie miałam takiego szczęścia.

Hollis otworzył drzwi i natychmiast zmarszczył czoło.

Próbowałam zacząć pokojowo.

— Zapomniałam cię wtedy przeprosić. Przyszłam to naprawić. Tamten wypadek to była wyłącznie moja wina.

Zapadła cisza. Hollis stał tylko i bacznie mi się przyglądał, a jego twarz była nieprzenikniona. Wiedziałam, że niefajnie jest mieć samochód w naprawie, ale bez przesady, przecież nie rozjechałam mu kotka ani nic takiego. Do tego, niestety, jego milczenie dawało mi kolejną okazję, aby przyjrzeć się z bliska jego urodzie. I nieskończenie mnie wkurzało, że w domowym stroju wyglądał nawet lepiej niż w drogim garniturze.

— Czy w ogóle wolno ci mnie dyskredytować z powodu słabych umiejętności parkowania? Czy niektóre grupy obywateli nie są przypadkiem chronione jakimś federalnym kodeksem pracy?

Hollis uniósł jedną brew.

— Kiepscy kierowcy nie podpadają pod chronione konstytucją mniejszości jak etniczne, seksualne czy religijne.

Machnęłam ręką.

— Nieważne. I dla twojej informacji, nie jestem kiepskim kierowcą. Problem mam tylko z parkowaniem.