Uzyskaj dostęp do tej i ponad 250000 książek od 14,99 zł miesięcznie
13 osób interesuje się tą książką
Komisarz Rafał Borski zaczyna śledztwo
Wrocławski komisarz Rafał Borski w czasie Jarmarku Bożonarodzeniowego znajduje nieprzytomną ofiarę nożownika. Wraz z kolegą z pracy podejmują śledztwo, które z dnia na dzień robi się coraz bardziej niebezpieczne, a macki przestępców sięgają również środowiska policyjnego. Kto jest wrogiem, a kto sprzymierzeńcem? W nierównej walce o sprawiedliwość wszystkie chwyty są dozwolone, a gra z nieobliczalnym wrogiem może skończyć się śmiercią.
„Więzy krwi” to pierwsza część wrocławskiej serii kryminalnej KOMISARZ RAFAŁ BORSKI.
Agnieszka Pruska – popularna autorka wielu powieści kryminalnych, w tym między innymi serii Komisarz Barnaba Uszkier oraz Szajba.
Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:
Liczba stron: 342
Audiobooka posłuchasz w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:
Copyright © Oficynka & Agnieszka Pruska, Gdańsk 2024
Wszystkie prawa zastrzeżone. Książka ani jej część nie może być przedrukowywana ani w żaden inny sposób reprodukowana lub odczytywana w środkach masowego przekazu bez pisemnej zgody Oficynki.
Wydanie pierwsze w języku polskim, Gdańsk 2024
Opracowanie redakcyjne: Katarzyna Pruska
Korekta: Anna Marzec
Skład: Dariusz Piskulak
Projekt okładki: Magdalena Zawadzka
Zdjęcia na okładce: © LUMEZIA.com/shutterstock
© bob price /pexels
© lukaszmartenka/pexels
ISBN 978-83-67875-67-7
www.oficynka.pl
e-mail:[email protected]
Rozdział pierwszy
Rafał Borski nie rozumiał, jak można było mówić o magii świąt Bożego Narodzenia już w listopadzie, niejako tuż po powrocie z cmentarzy. Szybka zmiana asortymentu w sklepach: zniczy na lampki, wieńców na choinki, a sztucznych kwiatów na bombki, zawsze go irytowała. Doskonale rozumiał, że przez dwa miesiące sprzeda się więcej artykułów świątecznych niż przez dwa tygodnie, ale czuł się oszukany. Co to za święta, które trwają jedną szóstą roku? Gdzie to wyczekiwanie? I w tym momencie rozmyślań prawie zawsze przychodziła myśl: oczekiwanie na co? Już od dawna nie rozważał świąt w kategoriach religijnych. Czekał chyba po prostu na radosną atmosferę i spotkania rodzinno-towarzyskie. Czasem jednak te oczekiwania kończyły się rozczarowaniem, bo do głosu dochodziły stare zatargi, krewni odklejali od twarzy wymuszony uśmiech i zaczynały się kłótnie. Jako singiel był w tej dobrej sytuacji, że w każdej chwili mógł zdecydować, że wychodzi, i nie wdawać się dyskusje. Bardzo pomocny w szybkim zniknięciu był również zawód. Wystarczyło, że spojrzał na komórkę i stwierdził, że ma wezwanie, a wszyscy ze zrozumieniem kiwali głowami. Nikt nie próbował go zatrzymywać, bo przecież wiadomo, że policjant to nie urzędnik i czasem musi pracować wtedy, kiedy inni świętują. Komisarz Borski zawsze robił wtedy smutną minę, wzdychał, żegnał się i jechał prosto do domu. Albo do swojej partnerki, o ile była u siebie i nie miała gości. Oczywiście poza tymi przypadkami, gdy rzeczywiście był wzywany na miejsce zbrodni.
Formą protestu przeciwko dwumiesięcznemu okresowi przedświątecznemu było w przypadku Borskiego szukanie prezentów prawie w ostatniej chwili. To było ryzykowne, ale też wyzwalało duże pokłady inwencji i energii. Komisarz bowiem lubił robić prezenty, i to takie, które nie zostaną odłożone na półkę, a wywołają szczerą radość obdarowanego. A to bardzo często wymagało wysiłku intelektualnego. Ot, takie dziwactwo trzydziestoośmioletniego kawalera.
Na wrocławskim rynku już od jakiegoś czasu w okresie przedświątecznym organizowany był Jarmark Bożonarodzeniowy. Tak jak w wielu miastach przyciągał sprzedających i kupujących, kusił świąteczną atmosferą, grzańcami, gorącymi kasztanami, kolorowymi lizakami, nietypowymi wędlinami, serami i alkoholami oraz rozmaitymi artykułami, które mogłyby być prezentami. Jednak Borski tylko dwa razy kupił tutaj podchoinkowy prezent. Przychodził głównie po wędliny i sery. I po kasztany, których nie umiał upiec w piekarniku. Po tym, jak mu popękały tak, że na blasze zostały same łupiny, a miąższ musiał zbierać ze ścianek, zniechęcił się do przyrządzania tego przysmaku w domu. Lubił chodzić po jarmarku sam. Własnymi drogami, nie zatrzymując się przy stoiskach, które absolutnie go nie interesowały, za to spędzając więcej czasu na obserwacji tego, co się dzieje wokół. Być może było to policyjne przyzwyczajenie, ale równie dobrze mogła to być wrodzona ciekawość. Albo jedno i drugie. Idealnie wtopiony w tłum komisarz nie zwracał na siebie uwagi. Niezbyt wysoki, średniej tuszy, w czapce i ciemnoszarej kurtce niczym szczególnym nie przyciągał wzroku. I to mu bardzo odpowiadało.
Wtę ostatnią przedświąteczną niedzielę na Jarmarku Bożonarodzeniowym panował duży ruch. Jedząc gorące kasztany i parząc sobie nimi palce, Borski przyglądał się tłumowi i stwierdził, że może go podzielić na dwie kategorie: robiący zakupy i spędzający czas na jarmarku. Ci drudzy zachowywali się zdecydowanie spokojniej, nie gnali z rozwianym włosem i obłędem w oczach od jednego stoiska do drugiego, a po prostu spacerowali. Sami, z rodzinami, ze znajomymi. Rynek tętnił życiem, wszędzie wisiały podświetlone dekoracje, z odtwarzaczy płynęły dźwięki kolęd i padał śnieg, który zapewne niedługo stopnieje, ale na razie tworzył klimat. Komisarz lubił widok miasta pokrytego śniegiem, o ile było mu bliżej do białego puchu niż do szaroburej mazi.
Borski zjadł ostatni kasztan i ruszył w stronę interesujących go straganów. Miał jeszcze dwa prezenty do kupienia, co było całkiem niezłym wynikiem, jeśli wzięło się pod uwagę, że w jego domu rodzinnym przy stole miało usiąść kilkanaście osób. Prezenty robił wszystkim bez wyjątku, dorosłym symboliczne. Zadowolony i zaprzątnięty planowaniem dwóch pozostałych dni świątecznych nie zauważył mężczyzny niosącego w obu rękach kubki z grzańcem, w ostatniej chwili zdążył zrobić unik, potknął się o Syzyfka, podparł o kulę i wylądował na kolanach przy jakimś osobniku siedzącym na ziemi. Zaklął i natychmiast sprawdził, czy zakupy są całe. Na szczęście miał je w plecaku, który nie spadł mu z ramienia. Ocalały. Dopiero potem spojrzał na swoje kolana. Spodnie do wyrzucenia, o ile nie będzie udawał, że specjalnie kupił takie z wytarciami na kolanach. Akurat w tym miejscu śnieg był prawie idealnie odgarnięty i przyszorował o chodnik. Siniaki murowane, a pewnie i strupy. Zdegustowany własną niezdarnością wstał i spojrzał na mężczyznę, który nawet się nie poruszył, gdy komisarz wywrócił się tuż obok. Szósty zmysł policjanta dał o sobie znać i Borski dokładniej przyjrzał się nieznajomemu, który siedział nieruchomo w niezbyt wygodnej pozycji i nie zareagował na to, co się wydarzyło tuż obok.
Coś było nie tak, ludzie nie zastygają w bezruchu, ot tak sobie, i to na mrozie. Zapominając o stłuczonych kolanach, przyjrzał się mężczyźnie dokładnie i przez chwilę nie wierzył w to, co widzi. Siedzący na ziemi osobnik miał rozpiętą kurtkę, a na jasnej koszuli powiększała się plama krwi. Cholera, diabli nadali, akurat teraz! Odruchowo sprawdził puls. Słabo wyczuwalny, ale był. Sięgnął po telefon i zadzwonił najpierw na pogotowie, a potem na komendę. Ułożył mężczyznę na ziemi, zdjął kurtkę, przykrył go i spróbował zatamować krwawienie. Rozejrzał się dookoła, gapie już się zbierali zaciekawieni tym, co się dzieje. Parę osób od razu udzieliło kilku rad i domagało się realizacji ich postulatów. Rannego chciano przenieść w jakieś cieplejsze miejsce, co może i głupie nie było, ale Borski nie miał pojęcia, jakie mężczyzna ma obrażenia, i wolał go nie ruszać. W kilku dłoniach pojawiły się komórki, ale pokazanie „blachy” od razu ostudziło zapały fotografów. Nie spowodowało za to powstrzymania się od komentarzy:
– Człowiek wybrał się na jarmark, a tu dodatkowe atrakcje. – Młody mężczyzna nie krył podekscytowania.
– Świeć panie nad jego duszą – westchnęła starsza kobieta i zabrała się za odmawianie półgłosem modlitwy.
– Aniby tak zdrowo wygląda – zauważył ktoś inny.
– Może to serce?
– Amoże pijany?
Klęczący przy rannym komisarz puszczał te uwagi koło uszu, uciskał ranę, a co jakiś czas sprawdzał jego puls i oddech. Mężczyzna nadal żył. Tłumek wokół Borskiego robił się coraz większy, na szczęście pojawili się policjanci patrolujący rynek i komisarz polecił im odsunąć ludzi na przyzwoitą odległość.
Pogotowie przyjechało pierwsze. Ratownicy wypytali komisarza, ale nie dowiedzieli się od niego niczego istotnego. Może oprócz czasu, przez jaki ranny był nieprzytomny. Pochwalili go za przykrycie kurtką i nieruszanie. Przełożyli mężczyznę na nosze, przenieśli do karetki i od razu odjechali. Do stojącego z kurtką w ręku i umazanego krwią rannego Borskiego podszedł mający tego dnia dyżur komisarz Kazimierz Janicki. Traf chciał, że nie dość, że się znali, to pracowali w jednym pokoju.
– Cześć, co się stało?
– Nie mam pojęcia.
– Wyglądasz, jakbyś się wywalił i pokaleczył, myślałem, że interweniowałeś albo co.
– Zaliczyłem glebę, ale przez zwykłą nieuwagę. Mało brakowało, a wywaliłbym się na tego faceta, którego przed chwilą zabrała karetka – wyjaśnił Borski. – A krew jest jego, ma ranę na klatce piersiowej. Nie mam pojęcia, co mu się stało, ale obstawiałbym raczej pchnięcie nożem niż strzał, zawsze to hałas, o ile nie ma się tłumika.
– Tu jest głośno, gra muzyka – zauważył Janicki.
– No i dlatego strzał z tłumikiem może by i nie był zauważony. Chociaż według mnie ludzie w pobliżu na pewno zwróciliby uwagę. Wiem, gdzie go zabrali, pojadę za nimi. Może facet się ocknie i coś powie.
Borski pojechał do szpitala, a Janicki uruchomił policyjną machinę. Technicy, co prawda bez większego przekonania, sprawdzili miejsce zdarzenia, a on sam oraz sierżant Hinc porozmawiali z gapiami i okolicznymi sprzedawcami. Komisarz nie liczył na to, że znajdzie się ktoś, kto zauważył coś niepokojącego. Na wszelkich masowych imprezach dzieje się dużo, a ludzie są podekscytowani i zajęci własnymi sprawami, nawet gapiów było stosunkowo mało. Nie mógł zaniedbać jednak żadnej możliwości, tym bardziej że nie wiedział, w jakim stanie jest mężczyzna, czy przeżyje i czy coś powie o tym, co się stało.
Wszpitalu Borski musiał czekać, aż skończy się operacja rannego. To znaczy nie musiał, to nie była jego sprawa, poza tym pacjent po operacji będzie nieprzytomny, ale jakoś tak głupio było mu wrócić do domu bez informacji, czy mężczyzna przeżył i jakie są rokowania. Siedząc na korytarzu i siorbiąc smakującą jak błoto i prawie niedającą się pić kawę z automatu, zastanawiał się, co mogło się stać. Może ktoś chciał mu zwinąć portfel, facet zaprotestował i dostał pod żebra nożem? A może to jakieś porachunki? Albo prywatna zemsta? Za przyprawienie rogów albo podłożenie świni na gruncie zawodowym? Możliwości było wiele. Znali personalia rannego i Janicki na pewno już sprawdza, kim jest i komu oraz czym mógł podpaść mieszkający we Wrocławiu pięćdziesięciodwuletni Bogdan Lis.
Znużony komisarz doczekał do końca operacji i usłyszał, że ranny najprawdopodobniej przeżyje, ale nie wiadomo, kiedy się ocknie. Przekazał tę informację Janickiemu i pojechał do domu. Mimo zmęczenia cały czas myślał o Lisie. Skarcił się w duchu, to nie było jego śledztwo, swojej roboty miał wystarczająco dużo. Żeby zająć się czymś innym, poszedł się wykąpać z laptopem pod pachą. Nalał do wanny prawie wrzątku i obejrzał jeden odcinek serialu, który powodował, że Borski zupełnie wyłączał się z rzeczywistości. Nikomu się nie przyznawał, co ogląda, bo znajomi byliby pewnie zdziwieni jego wyborem. Po godzinie już spał.
DALSZA CZĘŚĆ DOSTĘPNA W WERSJI PEŁNEJ
Spis treści
Rozdział pierwszy
Rozdział drugi
Rozdział trzeci
Rozdział czwarty
Rozdział piąty
Rozdział szósty
Rozdział siódmy
Rozdział ósmy
Rozdział dziewiąty
Rozdział dziesiąty
Rozdział jedenasty
Rozdział dwunasty
Rozdział trzynasty
Rozdział czternasty
Rozdział piętnasty
Rozdział szesnasty
Rozdział siedemnasty
Rozdział osiemnasty
Rozdział dziewiętnasty
Rozdział dwudziesty
Rozdział dwudziesty pierwszy