Uzyskaj dostęp do tej i ponad 250000 książek od 14,99 zł miesięcznie
"Możesz sobie wiedzieć, co chcesz, ale to jeszcze nie znaczy, że w to wierzysz".
Harda, odważna i jednocześnie pełna ofiarności Ada na długo zapada w pamięci. W drugiej części obsypanej nagrodami „Wojny, która ocaliła mi życie” zwycięsko mierzy się z wyzwaniami, które przynosi jej los. Bestseller „New York Timesa”.
Kiedy szpotawą stopę jedenastoletniej Ady udaje się w końcu zoperować, dziewczyna ostatecznie przekonuje się, że nie jest fizyczną i psychiczną kaleką, za jaką uważała ją matka. Wkrótce jednak dowiaduje się, że przestała także być córką. Kim zatem jest teraz?
Wokół nadal szaleje II wojna światowa. Ada, jej brat Jamie i Susan, opiekunka rodzeństwa, zamieszkują w wiejskiej posiadłości wraz z surową lady Thorton i jej córką Maggie. Życie w zatłoczonym domu rodzi napięcia. Jakby tego było mało, wprowadza się Ruth, tajemnicza dziewczyna z Niemiec. Czy Ruth może być szpiegiem?
Kontynuacja „Wojny, która ocaliła mi życie” ukazuje dalszą drogę Ady w poszukiwaniu swojego miejsca na świecie, przy okazji ucząc, że prawdziwa wolność to nie tylko możliwość wyboru, lecz także odwaga, by wybierać to, co słuszne.
NAGRODY
Wybrana do 10 najlepszych książek roku 2019 dla młodszych czytelników przez "Książki. Magazyn do Czytania" (dodatek "Książki dla Dzieci i Młodszych Dorosłych")
Bestseller "New York Timesa"
Najlepsza Książka Roku według "Kirkus"
Najlepsza Książka Roku dla Dzieci według "Washington Post"
RECENZJE
"Ada (...) jest jedną z najbardziej niezapomnianych postaci współczesnej literatury dziecięcej".
The Washington Post
"Wnikliwa analiza odmienności (...). Bradley z wyczuciem ukazuje drogę Ady, która po latach zaniedbania otwiera się na bezinteresowną dobroć i miłość. To przejmująca i dająca głęboką satysfakcję opowieść o odnalezionej rodzinie. Historia, którą czytelnicy zapamiętają na długo".
Publishers Weekly
"Rzadko książka dla dzieci podchodzi tak szczerze do tematu cierpienia (...). Pod tym względem >>Wojna, którą w końcu wygrałam<< jest książką śmiałą. Ale jest i pociecha w pragnieniu Ady by kochać i rozwijać się".
New York Times
"Wielbiciele pierwszej części pokochają drugą jeszcze bardziej, to naprawdę pozycja obowiązkowa. O ile można czytać ją niezależnie, warto zachęcać czytelników, by zapoznali się z obiema książkami, tak by w pełni cieszyli się nadzwyczajnym i jak najbardziej wiarygodnym zwycięstwem Ady".
School Library Journal
Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:
Liczba stron: 324
Odsłuch ebooka (TTS) dostepny w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:
Dla Jessiki Dandino Garrison
Możesz sobie wiedzieć, co chcesz, ale to jeszcze nie znaczy, że w to wierzysz.
– Ado! Musisz coś wypić! – głos Susan, zrzędzi.
Ręce Susan wpychają mi w dłonie filiżankę zimnej herbaty.
– Nie chcę – odparłam. – Naprawdę nie chcę.
Susan zacisnęła mi palce na filiżance.
– Rozumiem – powiedziała – ale proszę, spróbuj. Nie pozwolą ci już na nic innego. Rano będziesz spragniona.
Prawą stopę miałam skrzywioną w kostce. Wyglądała tak przez całe moje życie. Kości wyrosły poskręcane: paznokcie drapały ziemię, a to, co powinno być podeszwą stopy, było skierowane w górę. Chodzenie bolało jak nie wiem co. Mimo zgrubień skóra pękała i krwawiła.
Tej nocy w szpitalu – a minęły od niej już niemal trzy lata – był 16 września 1940 roku. Poniedziałek. Od nieco ponad roku trwała wojna między Hitlerem a niemal całą resztą świata. Od jedenastu lat trwała wojna między resztą świata a mną.
Już nazajutrz chirurdzy zamierzali pokroić moje poskręcane kości i złożyć je na nowo. Może w coś na kształt sprawnej stopy.
Przyłożyłam do ust filiżankę, którą podała mi Susan. Zmusiłam się do wypicia łyczka. Coś ścisnęło mnie za gardło i zakrztusiłam się. Herbata bryzgnęła na pościel i tacę.
Susan westchnęła. Wytarła rozlaną herbatę, a potem skinęła na pielęgniarkę, która zakładała zaciemnienie, aby przyszła i zabrała naczynia.
Od wybuchu wojny co wieczór zasłanialiśmy okna ciemnymi ekranami, by niemieckie bombowce nie mogły celować w oświetlone miejsca. Mój szpital znajdował się poza Londynem, który teraz bombardowano każdej nocy, ale to nie znaczyło, że czułam się tu bezpiecznie. Nigdy nie można było mieć pewności, co zrobią Niemcy.
– List do pani – pielęgniarka wręczyła Susan kopertę, jednocześnie podnosząc tacę.
– Dostarczony do szpitala? Dziwne... – Susan otworzyła list. – To od lady Thorton – rozłożyła kartkę. – Musiała go nadać, zanim otrzymała mój liścik z adresem pensjonatu. Ado, naprawdę jesteś pewna, że nie chcesz nic do jedzenia? Może grzankę?
Potrząsnęłam głową. Łyk herbaty, który wypiłam, kręcił mnie w żołądku.
– Chyba zwymiotuję.
Susan wydała stłumiony okrzyk. Spojrzała na mnie, chwyciła miskę z półki pod stolikiem i wepchnęła mi ją pod brodę. Zacisnęłam zęby i powstrzymałam wymioty. Dłoń Susan drżała. Miska także. Spojrzałam na nią. Zbladła, a pociemniałe oczy otworzyła szeroko.
– Co się stało? – spytałam. – Co jest w tym liście?
– Nic – odparła. – Oddychaj głęboko. Już dobrze – odstawiła miskę, złożyła list i wepchnęła go do torebki.
Coś się stało. Miała to wypisane na twarzy.
– Chodzi o Buttera? – spytałam.
– Co takiego?
– Czy coś się stało Butterowi? – Butter był kucem Susan. Uwielbiałam go. Teraz, kiedy byłam w szpitalu, mieszkał w stajniach lady Thorton.
– Och, nie – odparła Susan. – To znaczy lady Thorton nie wspomniała o Butterze, a na pewno by to zrobiła, gdyby coś się wydarzyło.
– Maggie? – Maggie była córką lady Thorton i moją najlepszą przyjaciółką.
– Maggie czuje się dobrze – powiedziała Susan. Jej dłonie wciąż odrobinę drżały. Oczy nie wyglądały normalnie. – Wszyscy w miasteczku czują się dobrze.
– I Jamie też – powiedziałam. To było twierdzenie, nie pytanie, bo to musiało być prawdą. Mojego brata, Jamiego, nie było w miasteczku. Był tu z nami. On, Susan i Bovril, kot Jamiego, mieszkali w wynajętym pokoju, w pensjonacie obok szpitala. Mój brat był tam teraz pod opieką właścicielki.
Jamie miał sześć lat. Wcześniej sądziłyśmy, że siedem, ale teraz miałyśmy jego akt urodzenia – nie skończył jeszcze siedmiu. Ja miałam jedenaście. Też posiadałam swój akt urodzenia. Zaledwie od tygodnia wiedziałam, kiedy naprawdę mam urodziny.
Susan skinęła głową. – Jamie też.
Wzięłam głęboki wdech.
– Czy coś wstrzymuje moją operację?
Do ubiegłego tygodnia, kiedy mama próbowała nas zabrać, Susan twierdziła, że nie może mi dać pozwolenia na operację. Nadal nie miała do tego prawa, ale teraz już o to nie dbała. Powiedziała, że to, co słuszne, i to, co dozwolone, to czasami dwie różne rzeczy. Potrzebowałam tej operacji, więc miała się odbyć.
Nie zadawałam więcej pytań.
Susan odgarnęła mi włosy z czoła. Cofnęłam się.
– Nie pozwolę, by cokolwiek wstrzymało twoją operację – oświadczyła.
W jej głosie i wyrazie twarzy nadal było jednak coś dziwnego. Wiedziałam, że ma to związek z listem lady Thorton. Ta kobieta potrafiła wyprowadzić z równowagi niemal każdego. Gdy spotkałam ją po raz pierwszy, jeszcze zanim poznałam jej nazwisko, nazwałam ją kobietą o żelaznej twarzy. Była ostra jak brzytwa.
Tutaj lady Thorton nie mogła wtrącać się do naszych spraw. Straciliśmy wszystko, co było w domu Susan, wciąż jednak miałam Jamiego, Susan, Bovrila i Buttera. I operację nazajutrz. To było więcej, niż oczekiwałam.
Możesz sobie wiedzieć, co chcesz, ale to jeszcze nie znaczy, że w to wierzysz.
Nieco ponad rok wcześniej w jednopokojowym mieszkaniu mojej mamy w Londynie nauczyłam się chodzić. Trzymałam to w tajemnicy, każdego dnia ścierając krew z podłogi, zanim mama wróciła do domu. Chciałam tylko móc wydostać się z mieszkania, nie z miasta, ale nauka chodzenia uratowała mi życie. Kiedy z powodu bomb Hitlera mama wysłała Jamiego poza Londyn wraz ze wszystkimi dziećmi, ja także się wymknęłam. W ten sposób wylądowaliśmy u Susan i Buttera w nadmorskim miasteczku Kent.
Na początku Susan nas nie chciała. My też jej nie chcieliśmy, ale ja pragnęłam jej kuca, a poza tym obojgu nam smakowało jej jedzenie. W końcu jednak wszyscy troje chcieliśmy zostać razem. Oczywiście wtedy pojawiła się mama, żeby zabrać nas do siebie z powrotem. To było zaledwie tydzień temu. Jednak Susan postanowiła o nas walczyć. Pojechała za nami do Londynu, w związku z czym wszyscy byliśmy poza jej domem tej nocy, gdy niemieckie bombowce całkowicie go zniszczyły. Tak więc to, co najgorsze – powrót mamy – przyniosło to, co najlepsze – ocalenie przed bombami.
Teraz zaś wszyscy zachowywali się tak, jakby moja jutrzejsza operacja była najwspanialszą rzeczą na świecie, przez co martwiłam się, że okaże się czymś złym. Susan twierdziła, że to niemożliwe. Powiedziała, że ma nadzieję, iż po operacji moja stopa będzie pracowała prawidłowo, a nawet jeśli tak się nie stanie, to i tak wszystko będzie ze mną w porządku. Jest tak teraz i będzie też później, bez względu na wszystko.
Być może.
Zależało to całkowicie od tego, co rozumie się przez określenie „w porządku”.
Nadal trwała wojna. Pielęgniarki twierdziły, że w przypadku alarmu przeciwlotniczego są w stanie wystarczająco szybko przenieść wszystkich pacjentów do piwnicy. Do tej pory nie musiały tego robić, zatem kto wie, czy naprawdę byłyby w stanie.
Susan pochyliła się. Objęła mnie. To było krępujące dla nas obu. Wypuściłam powietrze. Nadal skręcało mnie w żołądku.
– Nie martw się – rzekła. – Zobaczymy się rano. Śpij już.
Nie mogłam spać, ale noc jakoś minęła. Rankiem Susan trzymała mnie za rękę, podczas gdy pielęgniarka pchała moje łóżko wzdłuż korytarza. Zatrzymałyśmy się przed ciężkimi, białymi drzwiami. Pielęgniarka zwróciła się do Susan:
– Dalej nie może pani pójść.
Nie zdawałam sobie sprawy, że Susan będzie musiała mnie opuścić. Uchwyciłam się jej dłoni.
– Co jeśli się nie uda?
Przez moment jej palce mocniej zacisnęły się wokół moich.
– Odwagi – powiedziała i puściła moją dłoń.
W sali operacyjnej mężczyzna w długim fartuchu zbliżył mi do twarzy maskę.
– Kiedy zakryję ci nią usta – powiedział – chcę, żebyś bardzo powoli policzyła do dziesięciu.
Dotarłam ledwie do czterech i usnęłam.
Wybudzenie się z narkozy było trudniejsze. Prawą nogę miałam unieruchomioną, niczym w potrzasku. Nie mogłam się ruszyć. Spociłam się ze strachu, próbując się uwolnić. Zostałam zbombardowana, pogrzebana przez gruzy. Nie mogłam ruszyć nogą. Potem znów wydawało mi się, że jestem uwięziona w zawilgoconej szafce pod zlewem w naszym dawnym londyńskim mieszkaniu. Mama mnie w niej zamknęła. Karaluchy...
– Ciii – głos Susan, cichy w moim uchu. – Uspokój się. Już po operacji. Wszystko dobrze.
Wcale nie było dobrze. Nie w szafce, nie u mamy...
Ktoś przytrzymał mnie za ramiona. Narzucił na mnie koc i zawinął go ciasno pod boki.
– Otwórz oczy – głos Susan, wciąż łagodny. – Operacja skończona.
Otworzyłam oczy. Twarz Susan mgliście falowała przede mną.
– Jesteś bezpieczna – dodała.
Przełknęłam ciężko.
– Kłamiesz – powiedziałam.
– Nie kłamię.
– Nie mogę ruszać nogą. Prawą nogą. Tą ze szpotawą stopą...
– Nie masz szpotawej stopy – odparła Susan. – Już nie.
Całkowicie obudziłam się dopiero w środku nocy. Moje łóżko otaczały parawany. Dobiegało zza nich przyćmione światło.
– Susan? – wyszeptałam.
Przy moim łóżku pojawiła się jedna z nocnych pielęgniarek.
– Chce ci się pić? – spytała.
Przytaknęłam. Nalała mi wody i napiłam się.
– Jak bardzo cię boli?
Nie mogłam ruszyć prawą nogą, bo po operacji lekarze założyli mi gips. Teraz już to sobie przypominałam. Pod opatrunkiem silny, tępy ból skupiał się wokół prawej kostki i pulsował w kierunku kolana.
– Nie wiem – odparłam. – Zawsze mnie boli.
– Bardziej, niż możesz znieść?
Potrząsnęłam przecząco głową. Mogłam znieść niemal wszystko.
Pielęgniarka uśmiechnęła się.
– W porządku – powiedziała. – Twoja matka mówiła, że jesteś twarda – podała mi tabletkę. – Połknij.
– Susan nie jest moją matką.
I dzięki Bogu. Połknęłam tabletkę i z powrotem zasnęłam.
Kiedy znów otworzyłam oczy, twarz Jamiego znajdowała się zaledwie kilka centymetrów od mojej. Włosy miał potargane, jakby nie czesał się od tygodni. Oczy czerwone i zapuchnięte. Płakał. Poderwałam się w panice.
– Co się stało?
Jamie rzucił się na łóżko i grzmotnął w mój gips. Skrzywiłam się.
– Spokojnie – powiedziała Susan, odciągając go.
Jamie wtulił się we mnie. Objęłam go i spojrzałam na Susan ponad jego głową.
– Powiedz mi, co się stało – zażądałam.
– Lady Thorton napisała o tym w liście – zaczęła.
Przytaknęłam. Byłam tego pewna.
– Nasza mama nie żyje – powiedział Jamie.
Możesz sobie wiedzieć, co chcesz, ale to jeszcze nie znaczy, że w to wierzysz.
Wiedziałam, że moja matka – mama – pracuje na nocną zmianę w fabryce amunicji w Londynie. Wiedziałam, że na Londyn spadają bomby – zaciekłymi, straszliwymi falami, każdej nocy. Wiedziałam, że Niemcy celują w fabryki, szczególnie te produkujące amunicję. Sama przeżyłam nalot. Ceglane ściany eksplodowały mi nad głową. Po wybuchu stłuczone szkło posypało się na ulice niczym śnieg.
Wiedziałam zatem, że mama może zginąć. Ale w to nie wierzyłam. Nawet mimo tych wszystkich bomb. Myślałam, że mama będzie żyła wiecznie.
Myślałam, że Jamie i ja nigdy nie będziemy wolni.
Przytuliłam go. Szlochał. Znów huknął w mój gips. Powstrzymałam się od krzyku.
Susan wcisnęła poduszkę między niego a moją nogę. Przysiadła na rogu łóżka i głaskała Jamiego po plecach.
– Czy to prawda? – spytałam.
– To prawda – odparła.
– Najprawdziwsza prawda?
– Przykro mi – powiedziała Susan.
– Naprawdę ci przykro?
A czy mnie było przykro? Chyba tak. Ale czy na pewno? Przecież matka mnie nienawidziła.
„Nigdy już nas nie zobaczysz” – powiedziałam jej tydzień wcześniej w Londynie. A ona odpowiedziała: „Czy to obietnica?”.
Teraz już tak.
– To nie jest szczęśliwe zakończenie – ciągnęła Susan. – Nie jest to najgorsze możliwe zakończenie, ale też nie szczęśliwe, i z tego powodu jest mi przykro. Jestem jednak wdzięczna, że w ogóle mamy jakieś zakończenie. Wasza matka nie może was już skrzywdzić.
– Nie może.
Nie wiem, czy dla mamy i dla mnie szczęśliwe zakończenie było w ogóle możliwe. Zawsze miałam taką nadzieję – to oczywiste, była przecież moją matką – ale podobnie jak w innych sprawach, nie do końca w to wierzyłam. Teraz zwróciłam się do Jamiego:
– Dlaczego jesteś smutny? Mama nas nienawidziła. Sama tak powiedziała.
Jamie szlochał jeszcze głośniej.
– Ja ją kochałem – odparł.
Jamie był lepszy niż ja. Prawdopodobnie rzeczywiście kochał mamę. Ja nie. Żałowałam, że tak było. A najbardziej żałowałam, że ona nie kochała mnie.
Znów spojrzałam na Susan.
– Jak powinnam się czuć?
Dobrej córce powinno chyba być smutno. Ale skoro mama nie żyła, to ja nie byłam już niczyją córką.
Nie czułam smutku. Nie czułam radości. Ani złości. Ani niczego innego.
Ponad szczupłymi plecami Jamiego dłoń Susan ujęła moją.
– Cokolwiek czujesz, to jest w porządku.
– A czy istnieje jakieś słowo, by opisać to, że nie czuje się zupełnie nic?
– Tak – odparła Susan. – Oszołomienie. Ja czułam się oszołomiona, kiedy dowiedziałam się, że moja matka umarła.
Spojrzałam na nią.
– Kiedy umarła twoja mama?
– Kilka lat temu. Kilkanaście miesięcy przed śmiercią Becky.
Becky, najlepsza przyjaciółka Susan, umarła na zapalenie płuc trzy lata przed wybuchem wojny. Wiedziałam o tym. Mieszkały razem; zbombardowany dom Susan należał wcześniej do Becky, i to Becky podarowała Susan Buttera.
– Obie te śmierci były trudne – powiedziała Susan. – Moje uczucia wobec matki były bardziej skomplikowane.
Puściłam dłoń Susan.
– Skąd lady Thorton dowiedziała się o mamie?
Do ubiegłego tygodnia nie mieliśmy wiadomości od mamy przez cały rok, ani słowa mimo listów, które Susan i ja pisałyśmy, aż do chwili, gdy osobiście pojawiła się, by zaciągnąć Jamiego i mnie z powrotem do Londynu.
– Podałam wcześniej Ochotniczej Służbie Kobiet nowy adres waszej matki – odparła Susan. – Jeden z ich oddziałów w Londynie skontaktował się z lady Thorton. Przypuszczam, że monitorują rejestry strat w ludziach.
Ochotnicza Służba Kobiet pracowała na potrzeby wojny. Susan była jej członkinią w naszym miasteczku. Lady Thorton była jej zwierzchniczką i decydowała o losie ewakuantów, takich jak Jamie i ja.
Susan znów sięgnęła po moją dłoń, ale wyrwałam ją. Jamie nadal płakał. Chciałam go pocieszyć, ale czułam się pusta w środku. Nie wiedziałam, kim teraz jesteśmy – Jamie i ja – skoro mama nie żyje. Czy nadal będziemy mogli mieszkać z Susan? Czy wciąż jesteśmy ewakuantami?
– Co się teraz stanie? – spytałam.
Susan zawahała się.
– Nie wiem – odparła. – Zapytam lady Thorton, jakie będą ustalenia.
Zamrugałam.
Moje serce zgubiło rytm.
To nie była odpowiedź, jakiej oczekiwałam.
To nie była odpowiedź, jakiej chciałam.
Ustalenia.
To słowo pojawiło się w aurze niepokoju. Przypłynęło na fali paniki i spadło mi w dół, do żołądka. Gdzież ja je wcześniej słyszałam?
Susan nie powiedziała: „Nie martw się”. Nie powiedziała: „Oczywiście, że będziecie mieszkać ze mną”. Nie powiedziała: „Dopilnuję, żebyście mieli opiekę”.
Mówiła to wszystko tego dnia, gdy po raz drugi uratowała nas przed mamą, tego dnia, kiedy jej dom został zbombardowany. Mówiła, że zostaniemy razem na zawsze.
Uwierzyłam jej.
Czyżby wtedy kłamała? Czy może wszystko się zmieniło, bo mama umarła?
– Czy jest jakieś słowo oznaczające dzieci, których rodzice umarli? – spytałam.
Susan przełknęła ślinę.
– Sieroty – odparła.
Sieroty. Jamie i ja byliśmy teraz sierotami, nie ewakuantami. Nie będziemy już pozostawać pod opieką lady Thorton. Susan nie będzie mogła nas zatrzymać. Z sierotami działo się coś innego.
Ból ścisnął mi wnętrzności. Większy niż kiedykolwiek czułam w nodze. Zacisnęłam ramiona wokół Jamiego. Cokolwiek się stanie, będę się go trzymać. Nigdy nie pozwolę, by nas rozdzielono.
– Niedługo zacznę chodzić – powiedziałam. – Będę wtedy bardzo przydatna.
Susan zamrugała.
– Twój powrót do zdrowia potrwa kilka miesięcy – odparła. – Wiesz o tym.
– Jestem bardzo pracowita – ciągnęłam.
– Zgadza się – odpowiedziała Susan – ale dzięki temu nie wyzdrowiejesz szybciej. Nie wiem, czy będzie ci wolno wyjść ze szpitala, nawet gdyby coś miało się wydarzyć.
– Czy muszę wyjechać natychmiast? – ten dzień stawał się coraz gorszy.
– Nie, nie, oczywiście, że nie – Susan wyglądała na rozkojarzoną. – Mówię tylko o pogrzebie. Jeśli w ogóle się odbędzie. Cokolwiek zdecydujemy.
„Pogrzeb”. Kolejne słowo, którego nie rozumiałam. Nawet po roku mieszkania z Susan wciąż było tak wiele rzeczy, których nie wiedziałam. Mama nie była zbyt rozmowna, a i to, czego mogłam nauczyć się sama, patrząc przez jedyne okno w naszym mieszkaniu, miało swoje granice.
Ustalenia. „Ustawcie się w rzędzie pod tą ścianą” – rozkazała lady Thorton we wrześniu ubiegłego roku ostrym tonem zwierzchniczki Ochotniczej Służby Kobiet. „Musimy poczynić ustalenia”.
Dopiero co wysiedliśmy z pociągu, który ewakuował nas z Londynu do tego miasteczka. Całe stado brudnych, obdartych dzieci, a Jamie i ja wyglądaliśmy najnędzniej ze wszystkich. Ja byłam niemal zupełnie wykończona ucieczką. Szpotawa stopa, z której sączyła się krew, bolała tak bardzo, że aż drżały mi kolana. Mieszkańcy miasteczka przechodzili obok, mierząc nas od stóp do głów.
Nikt nie chciał Jamiego i mnie.
Wróciłam teraz do tego samego punktu, tyle że bardziej czysta i z prawą nogą w gipsie.
– Lepiej już idź – powiedziałam, odwracając się plecami do Susan. – Będziesz musiała poczynić ustalenia.
Kiedy mama mnie zamykała, mogłam przynajmniej poruszać się po pokoju. Teraz byłam uwięziona w szpitalnym łóżku, bezradna, unieruchomiona, z dala od Jamiego i Buttera.
Jeśli będę musiała opuścić Susan, nie będę miała Buttera.
Susan go nie kochała, nie tak jak ja. Był tylko spadkiem po Becky. Może Susan pozwoliłaby mi pożyczyć Buttera, gdybym trafiła gdzieś, gdzie mogłabym trzymać kuca. To przecież ja się nim zajmowałam.
Ukryłam twarz w dłoniach. Łzy moczyły mi poduszkę. Starałam się nie wydawać żadnego dźwięku.
Jamie będzie mógł prawdopodobnie zatrzymać swojego kota. Bovril dobrze łowił myszy. Może nawet mama pozwoliłaby Jamiemu mieć kota.
– Tak mi przykro z powodu twojej matki – wyszeptała jedna z młodszych pielęgniarek, naciągając mi koc na ramiona.
Nie odpowiedziałam. Susan starała się nauczyć mnie dobrych manier, ale nie wiedziałam, jak należy się zachować, kiedy ludzie mówią ci, że jest im przykro z powodu śmierci twojej okropnej matki.
– Czy twój ojciec jest w armii? – spytała pielęgniarka.
Potrząsnęłam przecząco głową.
– On nie żyje – odparłam szeptem. – Już od dawna. To nie miało związku z wojną. Teraz jesteśmy sierotami.
Pielęgniarka wyglądała na poruszoną.
– Kochane biedactwo!
Przekręciłam się na bok, by leżeć twarzą do ściany.
– Co się dzieje z sierotami? – spytałam. – Gdzie mieszkają sieroty?
– Przypuszczam, że w sierocińcach – odparła pielęgniarka. – Ale z całą pewnością wasza ciotka...
– Ona nie jest naszą ciotką – powiedziałam.
Kiedy Susan przyszła tego popołudnia, udałam, że śpię. Gdy wróciła po podwieczorku, przyprowadziła ze sobą Jamiego. Przyniosła też naszą książkę „Szwajcarscy Robinsonowie”, jedyną, jaka nam została. Znajdowała się w naszym schronie Andersona, kiedy na dom spadła bomba. Dobrze wiedzieć, że schron coś jednak ocalił.
Susan otworzyła książkę na pierwszej stronie.
– „Od wielu już dni – czytała – byliśmy targani sztormem”...
– Nie! – zatkałam uszy dłońmi. – Błagam, ja nie chcę...
Szwajcarscy Robinsonowie rozbili się i trafili na piękną wyspę, gdzie wszystko wyśmienicie się im ułożyło. Jamie uwielbiał tę opowieść. Ja nigdy jej nie lubiłam. Teraz jej wręcz nienawidziłam.
Jamie i ja rozbiliśmy się, ale ostatecznie nie zostaliśmy uratowani. Nie dotarliśmy na wyspę. Nadal walczyliśmy, by nie utonąć w targanym sztormem morzu.
Susan zamknęła książkę. Ja objęłam Jamiego i rozpłakałam się.
Dni mijały, a ustaleń nie było. Zapytałam młodą pielęgniarkę o sierocińce.
– Och – zaczęła, a twarz jej spochmurniała. – Jestem pewna, że w dzisiejszych czasach niektóre z nich są przyzwoite. Nie to co dawniej. To znaczy dostaje się dość jedzenia i w ogóle. Nikt nie głoduje.
– Czy mogłabym tam trzymać kucyka? – spytałam.
– Nic mi o tym nie wiadomo – odparła, co znaczyło „nie”.
Każdego dnia lekarze gmerali przy mojej nodze. Wymienili gips na inny, który wyglądał dokładnie tak samo jak pierwszy. Nie pozwalali mi używać kul. Nie pozwalali wstawać z łóżka.
Susan odwiedzała mnie każdego ranka, a jej twarz miała łagodny i współczujący wyraz. Każdego popołudnia, zaraz po wyjściu ze szkoły, przyprowadzała też Jamiego.
Kiedy zamieszkaliśmy razem z Susan, dostałam od niej kule. Kiedy mama nas zabrała, wyrzuciła je. To dlatego w Londynie nalot zaskoczył Jamiego i mnie na ulicy. Nie byłam w stanie poruszać się dość szybko, by znaleźć schron, zanim spadły bomby. Tkwiliśmy na ulicy, kuląc się pod gradem cegieł i szkła.
Pielęgniarka z nocnej zmiany potrząsaniem wyrwała mnie ze snu.
– Krzyczysz – oświadczyła. – Przestań.
Trzęsłam się i byłam zlana potem.
– Bomby – powiedziałam. – Ściana spadła mi na nogę. Nie mogłam się ruszyć.
– To był tylko sen – odparła. – Weź się w garść. Straszysz młodszych.
Pielęgniarka odeszła, a ja wpatrywałam się w sufit. Serce mi waliło. Chciało mi się siusiu, powinnam więc zawołać pielęgniarkę i użyć basenu, który przypominał mi, jak w naszym starym mieszkaniu mama zmuszała mnie do korzystania z wiadra. Wiedziałam, gdzie jest toaleta – załatwiałam się tam przed operacją. Na oddziale panowała ciemność, ale z dyżurki pielęgniarek w korytarzu dobiegało nieco światła.
Usiadłam na łóżku. Odrzuciłam koce i pościel. Postukałam w twardy gips na mojej nodze. Stopa prawie mnie nie bolała. Zsunęłam nogi na podłogę.
Łatwiej by było iść o kulach, ale przynajmniej w sali co kilka kroków znajdowały się łóżka. Przytrzymywałam się poręczy, ciągnąc gips po podłodze. To była ciężka praca, ale tak bardzo się cieszyłam, że mogę się wreszcie ruszać. Wślizgnęłam się do łazienki, skorzystałam z toalety i ruszyłam z powrotem. Byłam już w połowie ciemnego oddziału, gdy jakiś głos za mną warknął:
– Co ty na miłość boską robisz?
Podskoczyłam przestraszona i straciłam równowagę. Zamachałam rękami w powietrzu i runęłam na najbliższe łóżko, uderzając jego śpiącą lokatorkę – dziewczynkę ze złamaną nogą na wyciągu. Dziewczynka zaczęła krzyczeć. Ja szarpnęłam się w bok i spadłam. Prawe kolano skręciło się, kostkę przeszył ból. Zaczęłam krzyczeć.
Obudził się cały oddział. Ktoś włączył światła. Dwie pielęgniarki zaniosły mnie z powrotem do łóżka. Inne uspokajały i pocieszały dziewczynkę.
– W twoim wieku powinnaś już rozumieć takie rzeczy! – syknęła przełożona pielęgniarek. – Budzić wszystkich tym rumorem i tak absurdalnie ryzykować! Będziesz miała szczęście, jeśli nie uszkodziłaś operowanej stopy. Poczekaj, niech no twoja matka się dowie!
– Ona nie jest moją matką!
Ale przełożonej to nie obchodziło.
Rano lekarz orzekł, że raczej nie zrobiłam sobie krzywdy. Mimo to pielęgniarka powiedziała o wszystkim Susan, a ta nie była zadowolona.
– Nie wiem, co w nią wstąpiło – powiedziała pielęgniarka.
– Ja wiem – odparła Susan, a do mnie dodała łagodniej: – Wiem, że to trudne, ale musisz odpoczywać, aż wyzdrowiejesz. Jeśli wstaniesz jeszcze raz, przywiążą cię do łóżka.
Wzdrygnęłam się. A potem zauważyłam, co przyniosła Susan.
– Masz kolejny list. Od lady Thorton.
Ścisnęło mnie w żołądku. Nadchodziły ustalenia.
Susan zaczekała, aż pielęgniarka odejdzie, a potem przysiadła na moim łóżku. Wyglądała na nieszczęśliwą.
– Obawiam się, że to przykra wiadomość – zaczęła. – Próbowałam wymyślić sposób, by przekazać to delikatniej, ale nie udało mi się – sięgnęła po moją dłoń, ale wyrwałam ją.
Wydawało mi się, że przestanę oddychać.
Musiałam zostać z Jamiem.
Musiałam.
– Wasza matka została skremowana – ciągnęła Susan. – To dlatego że jest wojna, dlatego że w fabryce było tak wiele ofiar i dlatego że nie dowiedzieliśmy się o jej śmierci na tyle wcześnie, by prosić o wydanie ciała. Jej prochy zostały złożone we wspólnym grobie. Nie będziemy mogli zorganizować pogrzebu. Nie będziemy mogli pochować jej ani w Londynie, ani u nas w miasteczku. Tak bardzo mi przykro.
Nie miałam najmniejszego pojęcia, o czym ona mówi.
– Ado? – spytała. – Dobrze się czujesz?
Nie wiedziałam, od czego zacząć. Słowo „pogrzeb”. „Skremowana”. „Jej prochy” – czyżby ktoś czyścił palenisko u mamy? Co to wszystko znaczyło?
– Mam też garść dobrych wieści – mówiła dalej Susan. – Lady Thorton zaproponowała nam domek w swojej posiadłości. Do zamieszkania. Pisze, że jest niewielki, ale prawie całkowicie umeblowany.
Nie byłam w stanie mówić.
– Nie wiedziałam, co z nami będzie – powiedziała Susan. – Państwo wypłaci mi odszkodowanie za dom Becky, ale mówią, że to może potrwać lata. W miasteczku nie udało mi się znaleźć niczego do wynajęcia – spojrzała na mnie. – Nic nie mówisz. Wiem, że to dla ciebie szok. O czym myślisz?
Kiedy sprawy układały się bardzo źle, potrafiłam odejść w myślach do miejsca, gdzie nikt nie mógł mnie dosięgnąć. Teraz odeszłam na pastwisko Buttera, galopowałam na nim po zielonych polach...
– Ado – powiedziała Susan. Poklepała mnie po ramieniu, by przywołać mnie z powrotem.
Wzięłam głęboki oddech.
– Kiedy pójdziemy do sierocińca?
– Co takiego?
– Kiedy Jamie i ja... – „O Boże, błagam. Błagam, pozwól mi zostać z Jamiem” – kiedy pójdziemy do sierocińca?
– Do sierocińca? – Susan była tak zszokowana, jakbym ją spoliczkowała. – Ado! Dlaczego, na Boga, mielibyście iść do sierocińca?
Spojrzałam na nią gniewnie.
– Dokąd w takim razie pójdziemy?
– Donikąd! – krzyknęła Susan. – Nic się nie zmieniło. Jak mogłaś pomyśleć... To wasza matka nie żyje. Ja nadal tu jestem!
– Powiedziałaś, że musisz poczynić ustalenia!
– Ustalenia co do pogrzebu!
– Ja nie wiem, co to znaczy!
Susan znieruchomiała.
– Och – powiedziała – och, na miłość boską. Biedactwo. To musiała być dla ciebie męka. Dlaczego nic nie powiedziałaś?
– Nigdy nie chciałaś dzieci – odparłam. – Tak powiedziałaś.
Mówiła tak, wiele razy, na początku, kiedy przyjechaliśmy.
– No i nie jesteśmy już ewakuantami. Jesteśmy sierotami. Lady Thorton już za nas nie odpowiada i ty też nie, a w sierocińcu nie pozwolą mi trzymać Buttera.
– Ależ, Ado – Susan pochyliła się i otoczyła mnie ramionami. Próbowałam ją odepchnąć, ale trzymała mocno. Była silniejsza, niż na to wyglądała. – Źle zrozumiałaś – powiedziała łagodnie. – Jesteście sierotami, przynajmniej teoretycznie, ale oczywiście zostaniecie ze mną. Pod pewnym względem teraz, kiedy wasza matka nie żyje, sytuacja jest prostsza. Nie powinnam mieć żadnego problemu z uzyskaniem nad wami opieki prawnej. Gdy mówiłam „ustalenia”, chodziło mi o waszą matkę. O jej szczątki.
Nie wiedziałam, co znaczą „szczątki”. Mogłam zgadywać, ale bałam się.
– O jej ciało – wyjaśniła Susan. – Tylko to. Ty i Jamie zostajecie ze mną.
Próbowałam coś powiedzieć, ale nie wydobyłam z siebie ani słowa. Zakrztusiłam się, a potem zaczęłam szlochać, a Susan kołysała mnie w przód i w tył, w przód i w tył, jakbym była malutkim dzieckiem, jakby mnie kochała, jakby od zawsze mnie kochała.