Mocne słowa - Kimberly Brubaker Bradley - ebook

Mocne słowa ebook

Kimberly Brubaker Bradley

4,8
40,00 zł

lub
-50%
Zbieraj punkty w Klubie Mola Książkowego i kupuj ebooki, audiobooki oraz książki papierowe do 50% taniej.
Dowiedz się więcej.
Opis

Po pierwsze, chcę ci powiedzieć, że mnie też to spotkało. A po drugie, że zdołałam się wyleczyć. Wymagało to czasu i pracy, ale zrobiłam to. Każdy może się wyleczyć.
Kimberly Brubaker Bradley

Dziesięcioletnia Della zawsze miała swoją starszą siostrę, Yuki. Kiedy ich mama trafiła do więzienia, Della miała Yuki. Kiedy partner mamy je przygarnął, Della miała Yuki. Kiedy ten sam mężczyzna zrobił coś okropnego, tak że musiały uciekać, Della miała Yuki. To ona jest obrończynią Delli - prawdziwą wilczycą. Tylko… kto ochroni Yuki? Może Della zbyt długo milczała o złych rzeczach. Może czas głośno o nich powiedzieć.

W tej przejmującej powieści poruszającej temat wykorzystywania seksualnego dzieci Kimberly Brubaker Bradley z wrażliwością i humorem opowiada historię dwóch sióstr połączonych miłością i traumą.

Patronat nad książką objął Komitet Ochrony Praw Dziecka oraz Fundacja Dajemy Dzieciom Siłę.

NAGRODY:
- Najlepsza Książka roku według Kirkus
- Najlepsza Książka roku według Booklist

- Najlepsza Książka roku według School Library Journal
- Najlepsza Książka roku według New York Public Library


RECENZJE:
Autorka książki namalowała słowami portret psychologiczny dziecka wykorzystywanego seksualnie. Jest to bardzo prawdziwy portret, który pokazuje, co może czuć i przeżywać dziecko, które doświadczyło odrzucenia, przemocy, zaniedbania i nadużycia seksualnego. Ten portret nie jest statyczny, lecz w bardzo dynamiczny sposób ukazuje wnętrze psychiczne dziecka po traumie oraz jego nieświadome, psychiczne mechanizmy obronne poprzez które próbuje sobie poradzić z traumą. W tym dynamizmie postaci, bardzo wnikliwie zostało pokazane zjawisko parentyfikacji, czyli odwrócenia ról w relacjach dorosły - dziecko, gdzie dziecko staje się małym dorosłym, żeby w ten sposób poradzić sobie z sytuacją krzywdzenia, której doświadcza.
Biorąc pod uwagę etap rozwoju, w którym znajduje się dziecko, książka jest przeznaczona dla dzieci od 11 roku życia, ponieważ wtedy zaczyna się okres dojrzewania, w którym ogromne znaczenie dla nastolatka mają intymność, seksualność, granice fizyczne, relacje interpersonalne i budowanie własnej tożsamości. Jednak, książka nie jest rekomendowana tylko dla młodych czytelników, którzy skończyli już 11 lat. Każdy kto przeczyta książkę, może lepiej zrozumieć cierpienie dziecka krzywdzonego, dlatego książka może być dobrą lekturą zarówno dla nastoletnich czytelników, jak i dorosłych.
Dziecko, które doświadczyło krzywdy, na stronach książki odnajdzie siebie i zidentyfikuje się z bohaterką. Co może dać mu poczucie, że nie jest samo w tej sytuacji oraz pokazać, w jaki sposób można szukać pomocy i wsparcia dla siebie. Natomiast, nastolatek, który będzie widział krzywdę swojego rówieśnika, po przeczytaniu książki uwrażliwi się na jego przeżycia i będzie wiedział, jak okazać mu empatię. Również dla rodziców i wszystkich osób dorosłych, które mają kontakt z dziećmi, będzie to pożyteczna literatura, pomagająca zrozumieć im perspektywę emocjonalną dziecka, które zostało skrzywdzone przez najbliższych. Także dla specjalisty pracującego z dziećmi, ta książka może być dobrym studium przypadku, który pomoże mu jeszcze lepiej zrozumieć małych pacjentów z którymi pracuje.  

Karolina Budzik, psycholożka, w Komitecie Ochrony Praw Dziecka zajmuje się diagnozą i terapią dzieci z podejrzeniem wykorzystania seksualnego, prowadzi też psychoterapię osób dorosłych, które w dzieciństwie doświadczyły nadużycia seksualnego


Trudne tematy użyte w złej wierze bywają brudnym paliwem tabloidów. Skandale, opisane literalnie i obcesowo, wzbudzają lęk, a strach przed światem dobrze się sprzedaje. Lęk jest zarazem jałowy, obezwładniający. Po przeciwnej, jasnej stronie mocy, znajduje się literatura z klasą, a do takiej z pewnością należą >>Mocne słowa<<.
Tematy trudne to prawdziwe pole minowe dla pisarzy/rek, test ich pisarskich kompetencji. Trzeba wiele taktu, wrażliwości i literackiego kunsztu, żeby poruszyć, a nie zranić. Przestrzec, a nie pozbawić poczucia bezpieczeństwa. Książki dla młodych nie mogą stale słodzić i ćwierkać. Dobra literatura mierzy się z tym, co młodych dotyka i boli. Kimberly Brubaker Bradley ma odwagę nazwać krzywdę po imieniu, a jednocześnie nie odziera młodego czytelnika z wiary w sens egzystencji. Przeciwnie - jest wiarygodną rzeczniczką uniwersalnego, tajemniczego DOBRA, które buduje nas i czyni silnymi. Także wtedy, gdy dobro przybiera postać starszej pani - niepięknej, niebogatej, ale uważnej i wspierającej.
Joanna Olech, pisarka, ilustratorka


Niezwykle poruszająca książka, przedstawiająca przeżycia dwóch sióstr (10- i 16-letniej), molestowanych przez ojczyma. Historia opowiadana jest z perspektywy młodszej z dziewcząt, latami chronionej przez starszą Choć to, co staje się udziałem sióstr jest wstrząsające i przygnębiające, lektura może być niezwykle pomocna dla innych dzieci, które doznały molestowania – od uświadomienia im, że nie są same, że są także inne dzieci, przeżywające to samo, co one – po pokazanie, że złe uczucia w końcu osłabną i miną, a psychiczne rany ulegną zagojeniu. Dorosłym czytelnikom książka nie tylko odkrywa, co przeżywa krzywdzone dziecko, ale i pokazuje, jak niezwykle ważna jest obecność i wsparcie choć jednej, kochającej i wierzącej dziecku bez zastrzeżeń osoby.
dr Aleksandra Piotrowska, psycholożka


Pisanie o tej książce jest trudne, bo żadne słowa nie oddadzą doświadczenia, jakim jest jej przeczytanie. Jednakże podejmę się tej próby, gdyż to jedyna szansa, aby przeczytał ją każdy człowiek, który jej potrzebuje. A każda osoba, która nie znajdowała się w śpiączce od urodzenia aż do skończenia 18 lat, ma doświadczenie tego, co przeżywa dziecko w świecie dorosłych. Zdecydowana większość z nas doświadczyła sytuacji, w której ten świat dawał nam do zrozumienia, że nie możemy czuć tego, co czujemy, a już tym bardziej wtedy, gdy dorośli nas krzywdzą. Gdy dorastamy, często o tym wszystkim zapominamy. A przynajmniej tak nam się wydaje - bo tak naprawdę ból odczuwany w dzieciństwie staje się częścią naszej osobowości, naszych wyborów, naszych postaw, które ostatecznie doprowadzają do życia pełnego cierpienia. Jeżeli jednak przychodzi dorosły, który mówi, że możesz czuć i powiedzieć mu absolutnie wszystko, dorosły, który poda Ci rękę i zapewni, że nie musisz się już bać, wszystko zmienia swój bieg. Tym dorosłym jest autorka tej książki, która pomoże każdemu dziecku - również temu, którego metryka wskazuje dorosłość. I mimo że wciąż nie wynaleziono wehikułu czasu, ta książka pozwoli ci przenieść się w przeszłość, przytulić samego siebie i dokonać całkowitej reinterpretacji życia. A to uzdrowi twoją teraźniejszość - i przyszłość. I będziesz dawać ją do czytania wszystkim dzieciom. Tym przed osiemnastką - i tym długo po jej skończeniu. 
Przemek Staroń, psycholog, Nauczyciel Roku 2018, finalista Global Teacher Prize 2020



Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi lub dowolnej aplikacji obsługującej format:

EPUB
MOBI

Liczba stron: 243

Oceny
4,8 (78 ocen)
62
13
3
0
0
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.
Sortuj według:
PaulinaZaborek

Nie oderwiesz się od lektury

Wspaniała, mądra książka, która porusza bardzo delikatny, trudny temat z wielką wrażliwością i empatią. Nie jest to lekka lektura, choć tak lekko się czyta, ale słowa w niej zawarte mają moc.
10
biedronka51

Nie oderwiesz się od lektury

doglebnie poruszony problem....2 jej ksiazki byly moimi ulubionymi..fantastycznie napisane I tez emocjonalne...polecam 2 czesci wojna...
00
MichalBluntland

Nie oderwiesz się od lektury

Super fajna!!!
00
jaanela

Nie oderwiesz się od lektury

niezwykle dobra i ważna książka. Napisana ze zrozumieniem i tak dobrze opisująca, jak to jest
00
MagdaTanka

Nie oderwiesz się od lektury

Bardzo poruszająca!
00

Popularność




Tytuł oryginału: Fighting words
Copyright © 2020 by Kimberly Brubaker Bradley Published by arrangement with Macadamia Literary Agency and Curtis Brown, Ltd.
The moral rights of the author have been asserted.
© Copyright for the Polish translation by Marta Bręgiel-Pant, 2022 © Copyright for the Polish edition by Wydawnictwo Entliczek, 2022
Redakcja: Tatiana Audycka-Szatrawska, Beata Turska
Korekta: Katarzyna SzajowskaA
Konsultacja merytoryczna: Karolina Budzik
Skład i przygotowanie do druku: studio typek / Milena Leśniak
Wydanie I Warszawa 2022
ISBN 978-83-63156-58-9
Wydawnictwo Entliczek ul. Maszewska 33/14 01-925 Warszawawww.entliczek.eu
Konwersja: eLitera s.c.

Każdemu dziecku, które potrzebuje tej historii:

Nigdy nie jesteś sama.

Nigdy nie jesteś sam.

I Bartowi

na zawsze

1

Nowy tatuaż mam zaklejony plastrem, ale w połowie przerwy plaster odpada. Kiedy wieszam zimowy płaszcz na wieszaku w sali czwartej klasy, mija mnie nauczycielka, pani Davonte. Wydaje stłumiony okrzyk.

– Della! Czy to jest tatuaż?! – pyta.

Podnoszę nadgarstek, by go jej pokazać.

– To jest „et” – odpowiadam, wyraźnie wymawiając ostatnie słowo.

– Wiem – mówi pani Davonte. – Ale czy on jest prawdziwy?

Jest tak prawdziwy, że wciąż jeszcze boli, a skóra wokół niego jest czerwona i spuchnięta.

– Tak, proszę pani – odpowiadam.

Nauczycielka potrząsa głową i mamrocze coś pod nosem. Nie należę do jej ulubionych uczniów. Prawdopodobnie należę do tych najmniej lubianych.

Nic mnie to nie obchodzi. Naprawdę uwielbiam mój tatuaż w kształcie „et”.

•••

Mam dziesięć lat. Opowiem wam o wszystkim. Niektóre rzeczy są trudne, więc zostawię je na później. Zacznę od tych łatwych.

Nazywam się Delicious[1] Nevaeh Roberts. Taa, wiem. Czy mając takie imię, nie lepiej przedstawiać się po prostu Nevaeh? Ja sama nigdy nie mówię nikomu, że mam na imię Delicious, ale tak jest napisane w szkolnych dokumentach, więc zazwyczaj pierwszego dnia nauczyciel zdąży je z siebie wykrztusić.

Ostatnio miałam sporo takich pierwszych dni.

Jeśli to możliwe, zanim nauczyciel powie na głos Delicious, wtrącam: „Mówią na mnie Della”. Albo rzucam coś w stylu: „Używam imienia Della, nie Delicious, dziękuję”. Tak czy inaczej łatwiej jest, jeśli nikt nigdy nie usłyszy Delicious.

Jeden chłopak próbował mnie nawet polizać, żeby sprawdzić, czy jestem pyszna. Kopnęłam go w... Yuki mówi, że nie mogę używać brzydkich słów, jeśli chcę, żeby ktokolwiek przeczytał moją historię. Wszyscy, których znam, bez przerwy używają brzydkich słów, tyle że nie na piśmie. W każdym razie kopnęłam go prosto w rozporek niebieskich jeansów, tak to nazwijmy, i to ja miałam wtedy kłopoty. Zawsze to dziewczynka ma kłopoty. I zazwyczaj to jestem ja.

Yuki to nie obeszło. Powiedziała: „Musisz się bronić, Della. Nie pozwól się traktować jak gówno”.

Czy mogę używać w mojej historii słowa gówno?

Tak naprawdę Yuki wcale tego nie powiedziała. Użyła mocniejszych słów.

Pozwólcie, że się poprawię. Yuki mówi, że za każdym razem, kiedy chcę użyć brzydkiego słowa, mogę powiedzieć śnieg. Albo śnieżynka. Albo śnieżny.

Kopnęłam go prosto w śnieg.

Nie daj się traktować jak śnieg.

Taa, to pasuje.

W porządku, wróćmy do mnie. Delicious Nevaeh Roberts. Nevaeh to oczywiście heaven[2] pisane od tyłu. W tych stronach to popularne imię. Nie wiem dlaczego. Zazwyczaj w mojej klasie co najmniej jedna dziewczynka tak się nazywa. Dla mnie to imię brzmi głupio. Heaven pisane od tyłu? Co moja matka sobie myślała?

Najprawdopodobniej wcale nie myślała. Taka jest prawda. Moja matka jest w więzieniu. Odebrali jej prawa rodzicielskie. To się stało całkiem niedawno. Wcześniej nikt nie kiwnął w tej sprawie palcem, choć zanim ona wyjdzie z więzienia, ja będę już mogła głosować.

W ogóle jej nie pamiętam, z wyjątkiem jednej chwili. To coś jak scena z filmu. Yuki mówi, że jako matka była niewiele lepsza niż chomik, a chomiki czasem zjadają swoje dzieci. To Yuki zawsze się mną zajmowała. I zazwyczaj nadal to robi.

Yuki to moja siostra. Ma szesnaście lat.

Wyobraźcie sobie, że to nadal ta łatwiejsza część opowieści.

Pełne nazwisko Yuki brzmi Yuki Grace Roberts. Yuki nie jest zdrobnieniem od żadnego imienia, chociaż brzmi, jakby tak było[3]. I jeszcze to Roberts... No cóż, nasza matka też się tak nazywa. Ani Yuki, ani ja nie wiemy, kim są nasi ojcowie, poza tym, że prawdopodobnie byli to dwaj różni mężczyźni i żadnym z nich, dzięki Bogu, nie był Clifton. Yuki przysięga, że to prawda, a ja jej wierzę.

Czy w opowieści można używać słowa Bóg? Nie żebym wzywała Jego imienia nadaremno. Ja naprawdę dziękuję Bogu, jeśli jakiś istnieje, że Clifton nie jest moim tatą.

Yuki miała kiedyś zdjęcie Mamy z procesu w sądzie. Biała jak ściana, poraniona twarz, zęby czarne od mety, zbielałe, zwisające w strąkach włosy. Yuki mówi, że Mama je sobie rozjaśniła. Może i tak, w każdym razie widać, że są zupełnie bez życia. Wiszą jak sznurki. Yuki ma miękkie i lśniące włosy, ciemnobrązowe, chyba że akurat pofarbuje je na czarno. Są ładniejszą wersją włosów Mamy. Oczy też ma takie jak ona. Ja mam kręcone włosy. Ciągle się plączą. I oczy mam jaśniejsze niż Yuki i Mama.

Yuki ma skórę białą jak odtłuszczone mleko, tak bladą, że jej brzuch wydaje się prawie niebieski. Słońce pali ją na jasnoczerwono. Moja skóra jest raczej brązowa i nigdy nie potrzebuje kremu z filtrem, nawet jeśli Yuki uważa inaczej. Więc chociaż ja i Yuki nie wiemy o naszych ojcach kompletnie nic, domyślamy się, że byli różni.

I to chyba dobrze, no nie? Bo gdyby ten sam gość kręcił się w pobliżu na tyle długo, by być tatą Yuki i moim, to powinien był zostać i jakoś nas z tego wyciągnąć. W przeciwnym razie byłby zwykłym śniegowcem. Yuki uważa, i ja też, że Mama pewnie nigdy nie powiedziała naszym ojcom, że spodziewa się ich dziecka, więc nie możemy ich winić za to, że byli nieobecni. Możliwe, że to wspaniali faceci, fantastyczni pod każdym względem, pomijając oczywiście to, że umawiali się z naszą matką, która zawsze była totalną porażką.

Yuki i ja już dawno skreśliłyśmy Mamę. Musiałyśmy. Nie tylko dlatego, że jest w więzieniu, ale też przez to, że gdy tylko się tam znalazła, miała coś, co nazywa się załamaniem psychotycznym[4]. To się stało z powodu mety i oznacza, że nasza matka zostanie niebezpieczną wariatką już na zawsze. Prawdopodobnie nawet by nas nie poznała, gdybyśmy weszły do jej celi. Nie żeby to było możliwe – jest uwięziona gdzieś w Kansas, więc i tak nie mamy tam jak dojechać. Nie pisze ani nie dzwoni, bo nie jest w stanie napisać ani zadzwonić, przynajmniej nie tak, żeby powiedzieć coś do rzeczy. Zresztą nigdy nie przyszłoby jej do głowy, żeby to zrobić. Kompletnie o nas zapomniała. Przykro mi z tego powodu, naprawdę, ale co ja mogę?

Dużo gadam. To dobra cecha. Doskonała! Pozwólcie, że opowiem wam coś, żebyście mogli lepiej to zrozumieć. W zeszłym tygodniu w szkole – jeszcze zanim pojawiłam się tam z nowym tatuażem – pani Davonte kazała nam wszystkim namalować drzewo genealogiczne. Pokazała, o co jej chodzi: linie narysowane jak gałęzie, matkę, ojca, dziadków. Ciotki, wujków, kuzynów.

Moje drzewo skończyłoby się na Mamie, i to za kratami, ze sterczącą z boku Yuki. W życiu bym tego nie narysowała, zwłaszcza że – jak podejrzewałam – pani Davonte chciała powiesić to potem w holu przed naszą klasą, na widoku całej szkoły.

Pani Davonte nadal nic nie rozumie. Nie wiem dlaczego. A wydawało mi się, że powoli zaczyna.

Zamiast drzewa genealogicznego narysowałam wilczycę. Jestem w tym coraz lepsza. Jej oczy były ciemne i łagodne, ale pysk otwarty, a kły odsłonięte. Pożyczyłam srebrne flamastry Nevaeh, żeby zrobić zarys futra.

Kiedy pani Davonte przechodziła, spytała:

– Co ty robisz, Della? Nie to wam zadałam.

– Ta wilczyca to jest moje drzewo genealogiczne. – Spojrzałam na nią znacząco.

Pani Davonte nie zna całej mojej historii, ale wie okropnie dużo. Zwłaszcza wszystko to, co się wydarzyło ostatnio. Gdyby zatrzymała się i pomyślała choćby tylko przez chwilę, założę się, że odgadłaby, dlaczego nie chcę rysować drzewa genealogicznego. Ale gdzie tam. Zacisnęła usta, a potem rzuciła:

– Chcę, żebyś wykonała zadanie, które wam poleciłam.

– To zadanie jest do śniegu – odparłam.

Miałam kłopoty przez to, że powiedziałam śnieg.

Wiedziałam, że tak będzie. Właśnie dlatego to powiedziałam. Dzięki temu mogłam wybrać się na małą wycieczkę do gabinetu dyrektorki. W tej chwili dyrektorka i ja jesteśmy już w zasadzie koleżankami. Ona nazywa się dr Penny. (Penny to nazwisko. Pytałam).

– Czemu tym razem zawdzięczam przyjemność spotkania z tobą, Dello? – spytała dr Penny.

– Nie zrobię tego zadania. Nie mogę zmienić mojego drzewa genealogicznego i to jest tylko moja sprawa, nikogo innego.

– Ach tak – odparła dr Penny. Potem zapytała, co robiłam zamiast zadanej pracy, i zgodziła się ze mną, że rysowanie wilczycy wydaje się rozsądnym kompromisem. Powiedziała, że zamieni słowo z panią Davonte.

– Luisa też nie chce rysować drzewa genealogicznego. Ani Nevaeh – dodałam. Tata Nevaeh odszedł kilka lat temu. Co do Luisy, to nie znam jej historii, ale widziałam, jak puste miała oczy, kiedy pani Davonte ogłosiła, czego od nas oczekuje. – Pani Davonte nadal nie słucha, jeśli nie musi.

Dr Penny westchnęła. Nie wiem z czyjego powodu.

– Porozmawiam z nią, Dello – powiedziała.

– Powinna być bardziej uważna – odparłam. Ja mam tylko dziesięć lat, a zauważyłam spojrzenie Luisy i to, jak Nevaeh skuliła ramiona. A przecież to pani Davonte jest nauczycielką.

Francine mówi, że niektórym ludziom można ufać. Ale nie wszystkim. Nie wydaje mi się, żebym mogła kiedykolwiek zaufać pani Davonte.

– Mogłabyś przestać używać takich słów jak śnieg? To mogłoby pomóc, Dello – powiedziała dr Penny.

– Raczej nie – odparłam. Wcale nie chciałam jej odburkiwać. – Dzięki temu, że powiedziałam śnieg, mogłam tu przyjść i wytłumaczyć to pani. Gdybym nie powiedziała śnieg, musiałabym zamiast tego powiedzieć, dlaczego nie chcę rysować swojego drzewa genealogicznego. I potem śmialiby się ze mnie na boisku.

Dr Penny zamilkła. Przyglądała mi się przez długi czas, a potem powiedziała:

– Dziękuję ci za to wyjaśnienie.

Zaproponowała, żebym posiedziała w wygodnym fotelu w jej biurze aż do przerwy. Była tam półka z książkami, które mogłam poczytać. Nie przepadam za książkami, ale znalazłam jedną interesującą, o kupach dinozaurów.

Nie wiem, co dr Penny powiedziała pani Davonte, ale nie musiałam już rysować drzewa genealogicznego, a pani Davonte żadnej z prac nie powiesiła w korytarzu.

Widzicie? Dobrze jest dużo gadać. Teraz zamierzam użyć tego, żeby wsadzić Cliftona do więzienia na długie, długie lata.

Nadal jesteśmy jeszcze przy łatwiejszej części mojej opowieści.

2

Yuki i ja mieszkamy u Francine. To jest nasza matka zastępcza. Takiego słowa używają: matka zastępcza, ale Francine nie ma w sobie nic z matki. I nie może się nawet tłumaczyć metą.

– Cieszę się, że jesteście – powiedziała, kiedy pracownica socjalna pierwszy raz przywiozła nas do jej domu. To było parę miesięcy temu, pod koniec wciąż jeszcze upalnego sierpnia. Tydzień po tym, jak uciekłyśmy od Cliftona. A wydaje się, że rok minął. Całe życie. Ale to nieprawda.

Dom Francine to połowa bliźniaka, jak to mówią, z maleńkim ogródkiem i ciasnym pokojem dziennym. Dom nie był brudny i pachniał w porządku.

– Tu jest wasza sypialnia – oświadczyła Francine. – Zazwyczaj nie biorę tak młodych dziewcząt jak ty, Della, ale cieszę się, że jesteście siostrami. Może nie będziecie się aż tyle kłócić.

W tamtym czasie Yuki i ja nigdy się nie kłóciłyśmy.

Sypialnia była ładna. Piętrowe łóżko z prześcieradłami, poduszkami i kołdrami. Dwie drewniane szafki z szufladami. Po jednej dla każdej z nas.

– No cóż – rzuciła Yuki – niewiele tu miejsca.

Wyjęła mi z ręki plastikową torbę na zakupy i wrzuciła ją do górnej szuflady jednej z szafek. Potem swoją torbę wrzuciła do górnej szuflady drugiej.

To było wszystko, co miałyśmy. Spieszyłyśmy się, kiedy wychodziłyśmy od Cliftona.

Właściwie to biegłyśmy.

– Bije na głowę tę wiedźmę z interwencji[5] – powiedziałam. Miałam na myśli kobietę, która wzięła nas na kilka pierwszych dni. Pokój u Francine był mniejszy niż ten w domu wiedźmy, ale wydawał się bardziej przyjazny, podobnie jak sama Francine.

– Zobaczymy – prychnęła Yuki.

– Nie pozwolili wam wrócić po ubrania? – zapytała Francine, kiedy przyszłyśmy do salonu. – Książki, zabawki, cokolwiek?

– Clifton spalił nasze rzeczy – odparła Yuki. – Tak powiedzieli gliniarze.

Z domu Teeny widziałyśmy dym. Clifton wyniósł wszystko, co należało do nas, na palenisko za domem, oblał benzyną i rzucił zapałkę. Gliniarze mówili, że chciał ukryć to, że z nim mieszkałyśmy.

– Dostaną przydział na ubrania? – Francine zwróciła się do pracownicy socjalnej, która nadal przewracała papiery.

Ta sprawdziła w notatkach i powiedziała, że tak.

Jak tylko wyszła, Francine wpakowała nas do swojego starego grata i pojechałyśmy do Old Navy. Mogłam sobie wybrać cokolwiek zechcę za dwieście dolarów. A Yuki za dwieście pięćdziesiąt, bo jest starsza.

– Nie zapomnijcie o bieliźnie – powiedziała po drodze Francine. – Skarpety, piżamy i co tam jeszcze. Nie kupię wam nic innego, zanim nie zaczną przychodzić wasze czeki. – Przerwała na chwilę. – A co z przyborami szkolnymi? Plecaki, zeszyty, ołówki?

Szybko potrząsnęłam głową. Nie ma mowy, żebym wydała moje dwieście dolarów na coś takiego.

– Clifton rozwalił mi laptop – powiedziała Yuki. – Ten, który pożyczyli mi ze szkoły do końca roku.

Francine westchnęła.

– Zajmę się tym – odparła. – Jutro rano pojadę do twojej szkoły, po tym jak już załatwię sprawę z Dellą. Pracuję w wydziale komunikacji, na szczęście nie otwierają przed dziesiątą. Masz prawo jazdy, Yuki?

Yuki przytaknęła. Zrobiła kurs w szkole i zdała egzamin. Przeciągnęła palcem po szybie od strony pasażera.

– Zostawiłam u Cliftona – powiedziała.

– Mogę ci załatwić duplikat – odparła Francine. – Tym też się zajmiemy. Musisz sobie wykupić ubezpieczenie, zanim pierwszy raz weźmiesz mój samochód. Jeździsz przyzwoicie?

– Póki co – rzuciła Yuki.

Dziwnie było stracić wszystko w jednej chwili. Choć cudownie było dostać same nowe rzeczy, i to z Old Navy. Elegancki sklep. Większość tego, co nosiłam dotąd, pochodziła ze składu darmowej odzieży. Czasami Teena dawała mi swoje stare ubrania, a że i one pochodziły z tego składu, to właściwie nie były ani trochę lepsze. Ale miałam fioletową bluzę, którą uwielbiałam, i parę ładnych koszulek.

Sięgnęłam na przednie siedzenie i chwyciłam Yuki za ramię.

– Hej – powiedziałam – zacznę szkołę ubrana w same nowe rzeczy!

To by było genialne. Tak jakbym była jednym z tych dzieciaków z prawdziwą mamą, która ma pracę i wszystko.

Miałam iść do nowej szkoły. Nie do tej, do której chodziłam przez całe życie, i nie do tej z placówki interwencyjnej, w której byłam przez kilka ostatnich dni. Do całkiem innej. Nowa szansa.

– Super – odparła Yuki, ale nie zabrzmiała przekonująco. Też będzie ubrana w nowe rzeczy, ale w tej samej starej szkole. W naszym miasteczku było kilka podstawówek, ale tylko jedno gimnazjum i jedna szkoła średnia.

Weszłyśmy do Old Navy i każda z nas złapała po koszyku. Yuki zaprowadziła mnie do działu dla dziewcząt.

– Zacznij od bielizny – poleciła. Wyciągnęła siedmiopak hipsterek, sprawdziła rozmiar i wrzuciła mi je do koszyka.

– Ej! – wrzasnęłam. – Pozwól mi wybrać! – Ona wzięła białe. Ja chciałam kolorowe.

– Dobra – odparła Yuki – bierz, co chcesz. Jedna piżama. Dwie pary spodni i co najmniej trzy koszulki. Przymierzaj wszystko. Sprawdzaj, czy masz w nich dość miejsca, żeby rosnąć.

Przymierzyłam kilka par niebieskich dżinsów i znalazłam takie, które mi się podobały. Całkiem nowe. Zgarnęłam parę koszulek z wyprzedaży. Dwieście dolarów to kupa pieniędzy, ale w Old Navy było drogo. Wtedy zobaczyłam wściekle różową bluzę z kapturem, z napisem OLD NAVY w fioletowym brokacie. Nie była przeceniona, a sierpień to niezupełnie pora na bluzę, ale uwielbiałam nosić kaptur o każdej porze roku. Materiał otulał mi szyję, a kiedy nakładałam kaptur, mogłam widzieć ludzi, a oni mnie nie. No i miałam dwieście dolarów. Wrzuciłam bluzę do koszyka.

Przejrzałam regał z butami. Nie cierpiałam swoich starych butów, ale w Old Navy nie było dużego wyboru. Znalazłam parę gumowych balerinek w moim rozmiarze. Sześć dolców i przynajmniej nikt ich wcześniej nie nosił.

– Della! – usłyszałam wołanie Yuki z innej części sklepu. – Chodź tu, szybko!

Pobiegłam w jej stronę. Yuki stała pośrodku sklepu obok stołu ze stertą butów.

Nie byle jakich butów, tylko fioletowych welurowych trampek do kostki.

Fioletowych.

Welurowych.

Do kostki.

– Ojej – jęknęłam. Jeszcze nigdy żadnych butów nie pragnęłam tak bardzo.

– Kup je sobie – powiedziała Yuki. Uśmiechała się od ucha do ucha.

– Ty też – odparłam.

– Niee. – Machnęła ręką ze śmiechem. – Zobacz, jaka jest różnica między twoim koszykiem a moim.

Ona miała niebieskie jeansy. Czarną bieliznę. Czarne skarpetki. Czarne koszulki i sportowe staniki. Czarną kredkę do oczu i tusz do rzęs. Gdyby sprzedawali czarne szminki, Yuki by taką kupiła. Lubiła czarny kolor. Ja nie.

Fioletowe welurowe trampki kosztowały trzydzieści dolarów, jeszcze więcej niż błyszcząca bluza. Położyłam je w koszyku na samym wierzchu i pogłaskałam. Tylko jeden raz. Jutro, ja w pierwszym dniu szkoły: nowe niebieskie jeansy, brokatowa bluza, fioletowe welurowe trampki do kostki. Po raz pierwszy w życiu miałam wyglądać dobrze.

Podliczyłam wszystkie ceny, żeby upewnić się, czy wystarczy mi pieniędzy, ale okazało się, że zapomniałam o podatku od sprzedaży, który w Tennessee jest wysoki. Mój koszyk liczył 221 dolarów.

Pomyślałam, że odłożę skarpetki. Tanie koszulki. Ale te rzeczy nie kosztowały na tyle dużo, by coś zmienić.

Mogłam przecież kupić plastikowe buty.

Yuki wzięła trampki z lady i włożyła je do swojego koszyka.

– Ja je kupię – powiedziała.

– Naprawdę?

Odłożyła jeden ze sportowych staników i koszulę.

– Ma pani pralkę? – zwróciła się do Francine.

Ta przytaknęła.

– W takim razie wystarczy mi. – Objęła mnie ramieniem. – Muszę dbać o moją dziewczynkę. Zresztą kto by tam potrzebował więcej niż dwa staniki?

Zawsze mogłam liczyć na Yuki. Yuki rozwiązywała każdy problem.

•••

Włożyłam te welurowe trampki natychmiast, jeszcze w sklepie. Chciałam wyrzucić swoje obrzydliwe buty do kosza, ale Yuki powiedziała, że lepiej je zatrzymać, bo nigdy nie wiadomo, kiedy może się przydać zapasowa para. Wróciłyśmy do domu Francine, a ona zamówiła na kolację pizzę. Z dowozem. Z pepperoni i kiełbasą jednocześnie. Otworzyła dla nas puszki z oranżadą. Yuki odcinała metki od wszystkich naszych nowych ubrań, a ja siedziałam i gapiłam się na Francine.

Serio, była chyba najbrzydszą kobietą, jaką w życiu widziałam. Wyglądała jak jeden z tych małych psów z wklęsłym pyskiem i fałdami zwisającymi wokół szczęki. Do tego miała na twarzy małe sterczące okrągłe wyrostki. Nie pryszcze, choć były tej samej wielkości. Wyglądały, jakby miały łodyżki, i wyrastały wprost ze skóry. Na całej twarzy i na szyi też. Zaczęłam je liczyć. Gdy doszłam do trzydziestu sześciu, Francine spojrzała na mnie spod byka.

– Daj sobie spokój – rzuciła. – To są włókniaki. To nie rak, nie są zakaźne, a ich usuwanie boli.

– A co jeśli coś się z nich wylęgnie? – zapytałam.

– Jeśli tak będzie – odpaliła – to wyjdą z nich małe potwory, które zaatakują cię we śnie, tak że będziesz się drapać aż do końca świata. Więc lepiej módl się, żeby tak się nie stało.

Kiedy przyjechała pizza, Francine rzuciła ją na stół i podała nam papierowe talerze.

– Prowadzę rodzinę zastępczą dla pieniędzy – oświadczyła.

Nie miałam jej za złe, że to powiedziała. Lubię wiedzieć, na czym stoimy.

– Biorę tylko dziewczyny – ciągnęła. – Zazwyczaj wystarczająco duże, żeby mogły zająć się same sobą. Po dwie na raz, jeśli mogę. – Zdusiła papierosa na brzegu swojego talerza. – Dawniej miałam współlokatorki, ale to było do śniegu, nic, tylko wieczne użeranie się z ludźmi, którzy jakoś nigdy nie potrafią wyłożyć pieniędzy na swoją część rachunków. Pomyślałam sobie: „Dajcie mi współlokatorki, za które zapłaci państwo, tak będzie łatwiej”. I zazwyczaj jest. – Zapaliła kolejnego papierosa. – Wy dwie idziecie do sądu? Skarżycie go?

Yuki przytaknęła. Pochyliła się i wyciągnęła papierosa z paczki Francine, ale ta pacnęła ją w rękę.

– Nic z tego – rzuciła. – Jesteś niepełnoletnia. Nie przyczyniam się do przestępczości nieletnich. Poza tym, wierz mi, wolałabyś nigdy nie zaczynać. Ja bym wolała. No więc tak. Macie już ubrania, załatwimy też sprawę ze szkolnym laptopem. Czego jeszcze wam trzeba?

– Telefonów – odparła Yuki. Clifton rozwalił jej telefon. W dodatku nowy. Jeszcze go nawet nie spłacił.

Francine potrząsnęła przecząco głową.

– To nie mój problem. Chcesz mieć telefon, znajdź sobie pracę.

– Della ma dziesięć lat – odparła Yuki. – Nie może pracować.

Francine wzruszyła ramionami.

– Ma dziesięć lat, więc nie potrzebuje telefonu. Ty zresztą też nie. Mam telefon stacjonarny w salonie. Używaj tego.

– Serio? – Yuki wyglądała na zirytowaną.

– Telefon Yuki naprawdę był nam potrzebny – wtrąciłam.

Francine i Yuki spojrzały na mnie.

– Nie martw się. Tutaj jesteście bezpieczne – odparła Francine.

Yuki się zaśmiała.

– Taa, jasne.

Papierowe talerze wyrzuciłyśmy do kosza, karton po pizzy też, i to był koniec kolacji. Francine włączyła telewizor i ciężko opadła na fotel. Yuki i ja usiadłyśmy na kanapie.

– Widziałaś się dzisiaj z Teeną? – spytałam.

– Nie. Przestań mnie wypytywać – burknęła.

– Ale przecież musiałaś – ciągnęłam. – Chyba że się rozchorowała czy coś.

Teena i Yuki chodziły do jednej klasy.

– Nie widziałam jej – odparła.

Mama Teeny wezwała do nas gliniarzy. Nie spodobało mi się to, ale co zrobić.

– Teena to nasza najlepsza przyjaciółka – wyjaśniłam Francine. – Jest dla mnie jak druga siostra. – Zwróciłam się do Yuki. – To nie była jej wina.

Yuki skoczyła na równe nogi.

– Czas do łóżka.

– Yuki – zaczęłam – przecież dopiero...

Chwyciła mnie za ramię.

– Do łóżka.

– W pokoju macie budzik – powiedziała Francine. – Wstańcie, o której musicie. Della, jutro zawiozę cię do szkoły. Potem będziesz jeździła autobusem.

Przebrałam się w moją nowiutką piżamę. Nigdy wcześniej nie miałam nowej piżamy. Miała pomarszczony materiał.

– Umyj zęby – poleciła Yuki.

Przewróciłam oczami. Przecież zawsze myję zęby.

– I rozplącz te kołtuny we włosach – dodała.

– Nie jesteś moją szefową – odparłam. To był taki żart między nami, bo oczywiście Yuki była moją szefową.

Kiedy wyszłam z łazienki z umytymi zębami i włosami rozczesanymi na tyle, na ile to możliwe, Yuki leżała już pod kołdrą na górnej pryczy. Wspięłam się tam i przytuliłam do niej.

– Jest o wiele za wcześnie na spanie – powiedziałam.

– Ani trochę ci to nie zaszkodzi – odpowiedziała. Uniosła prawą dłoń, rozkładając palce. Przytknęłam mały palec lewej ręki do jej kciuka, a lewy kciuk do jej małego palca. Wędrowałyśmy tak dłońmi w powietrzu, mały do kciuka, mały do kciuka, wspinając się tak wysoko, jak mogłyśmy dosięgnąć. Kiedyś Yuki nauczyła mnie tak robić, recytując przy tym „Tyci-tyci pająk”, ale już dawno nie śpiewałyśmy tej piosenki. Kiedy nasze dłonie były już najwyżej, jak się dało, zeszłyśmy z powrotem w dół.

– Skinna-ma-rink-i-dink-i-dink, skinna-ma-rink-i-de – zaśpiewała Yuki. – Kocham cię.

Zawtórowałam jej.

„Skinna-ma-rinki-dinki dink, skinna-ma-rinki de.

Kocham cię.

Kocham cię od rana, w południe kocham też. I nocą, kiedy księżyc po niebie toczy się.

Skinna-ma-rinki-dinki dink, skinna-ma-rinki-de.

Kocham cię”.

W starym samochodzie matki Teeny było takie urządzenie, nazywało się magnetofon. Kiedy wepchnęło się do środka małe plastikowe wkłady, czyli kasety, grała muzyka. Matka Teeny kupiła gdzieś taką kasetę z tymi wszystkimi głupkowatymi piosenkami dla dzieci, a ponieważ była to jedyna kaseta, jaką miała, puszczała ją bez przerwy. Nie woziła nas zbyt często, ale i tak, zanim ten samochód ostatecznie przestał jeździć, Yuki, Teena i ja nauczyłyśmy się śpiewać każdą jedną piosenkę. Odkąd pamiętam, Yuki nuciła mi „Skinnamarinki” do snu.

Na dworze nie było jeszcze ciemno, ale Yuki zaciągnęła zasłony i pokój wypełniły cienie. Wtuliłam głowę w jej ramię. Leżałam w obcym łóżku i uwierała mnie nowa piżama, ale Yuki była taka sama jak zawsze.

Tej pierwszej nocy u Francine usnęłyśmy, trzymając się za ręce.

Zapraszamy do zakupu pełnej wersji książki

Kimberly Brubaker Bradley

Amerykańska pisarka, autorka wielokrotnie nagradzanych powieści dla dzieci i młodzieży, m.in. opublikowanych nakładem wydawnictwa Entliczek tytułów: Wojna, która ocaliła mi życie oraz Wojna, którą w końcu wygrałam. Ma dwoje dorosłych dzieci i razem z mężem mieszka na farmie pod Bristolem w stanie Tennessee w towarzystwie psa, kilku kucyków, bardzo upartej klaczy oraz mnóstwa kotów. Prowadzi swoją stronę internetową: www.kimberlybrubakerbradley.com.

Polecamy inne książki Kimberly Brubaker Bradley

Przypisy

[1] Ang. pyszna (wszystkie przypisy tłumaczki, chyba że zaznaczono inaczej).

[2] Ang. niebo

[3] W języku japońskim imię Yuki znaczy szczęście lub śnieg (przyp.red).

[4] Stan psychiczny, w którym występuje brak kontaktu z rzeczywistością – można wówczas widzieć, czuć i słyszeć rzeczy, których nie ma w realnym świecie (przyp. red.).

[5] Della ma na myśli osobę, która w ramach interwencji kryzysowej tymczasowo bierze pod opiekę dziecko (przyp.red.).