Uzyskaj dostęp do tej i ponad 250000 książek od 14,99 zł miesięcznie
3208 osób interesuje się tą książką
Niedostępny milioner i skromna recepcjonistka wspólnie wstrząsną nowojorską socjetą!
Aria pracuje jako zwykła recepcjonistka w ogromnym koncernie farmaceutycznym. Podczas firmowej imprezy spotyka ją przykry incydent – pada ofiarą napaści jednego z dyrektorów w korporacji. Z opresji ratuje ją szef działu finansowego.
Przystojny wybawca budzi nie tylko wdzięczność, lecz także zainteresowanie Arii, która za namową przyjaciółki decyduje się zaprosić go na drinka. Dołącza do wiadomości sugestywne zdjęcie, jednak przez szaleństwa swoich domowych zwierzaków wysyła wiadomość do niewłaściwego adresata – prezesa firmy, Geoffreya McMillana.
Zrozpaczona Aria próbuje naprostować pomyłkę, ale zanim jej się to udaje, niedostępny milioner zgadza się na randkę. Jak rozwinie się ta nieoczekiwana znajomość?
W blasku reflektorów nie jest łatwo utrzymać w sekrecie wszystkie swoje tajemnice...
Ta historia jest naprawdę HOT. Sugerowany wiek: 18+
Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:
Liczba stron: 313
Odsłuch ebooka (TTS) dostepny w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:
Redaktorka prowadząca: Ewelina Czajkowska Wydawczynie: Agnieszka Nowak, Agnieszka Fiedorowicz Redakcja: Justyna Yiğitler Korekta: Anna Burger Projekt okładki: Łukasz Werpachowski Zdjęcie na okładce: Drobot Dean / Stock.Adobe.com Wyklejka: © zilvergolf / Stock.Adobe.com
Copyright © 2025 by Monika Magoska-Suchar
Copyright © 2025, Papierowe Serca an imprint of Wydawnictwo Kobiece Agnieszka Stankiewicz-Kierus sp.k.
Wszelkie prawa do polskiego przekładu i publikacji zastrzeżone. Powielanie i rozpowszechnianie z wykorzystaniem jakiejkolwiek techniki całości bądź fragmentów niniejszego dzieła bez uprzedniego uzyskania pisemnej zgody posiadacza tych praw jest zabronione.
Wydanie elektroniczne
Białystok 2025
ISBN 978-83-8371-819-4
Grupa Wydawnictwo Kobiece | www.WydawnictwoKobiece.pl
Na zlecenie Woblink
woblink.com
plik przygotowała Katarzyna Ossowska
Miłość to trudna rzecz, nie można jej wywołać ani kontrolować.
– ÉRIC-EMMANUEL SCHMITT, Dziecko Noego (tłum. Barbara Grzegorzewska)
Nudzę się.
Wysłałam wiadomość, sącząc smętnie drinka przy bocznym barze. Nie czekałam długo na odpowiedź.
No co ty! To impreza naszych marzeń, pamiętasz?
Westchnęłam głośno, nie kryjąc rozczarowania. W otaczającym mnie gwarze rozmów i klubowej muzyki i tak nikt tego nie usłyszał. Zresztą nikt nie zwracał na mnie uwagi.
Właśnie. Naszych marzeń. To słowo klucz, Pen. Tymczasem mam wrażenie, że to wieczór wszystkich prócz nas.
Choroba Penny zepsuła wieczór, na który się szykowałyśmy, odkąd zaczęłyśmy razem pracować. I co mi po tym, że miałam na sobie swoją wymarzoną kreację – ultrakrótką sukienkę mini, całą wyhaftowaną cekinami, którą upolowałam w ulubionym ciucholandzie – i odwiedziłam najdroższy i najbardziej ekskluzywny z klubów w Nowym Jorku na Piątej Alei, do którego ktoś tak zwyczajny jak ja w życiu nie miałby wstępu, skoro nie było przy mnie najlepszej przyjaciółki?
Wiem, że spieprzyłam sprawę, ale nie ma tego złego. Na pewno nadrobimy wspólne imprezowanie już niedługo. Na szczęście dla nas Ciastuś uwielbia spotkania integracyjne w luksusowych miejscach, więc co się odwlecze…
Nie mogłam się nie uśmiechnąć na przezwisko, którym Pen określała szefa wszystkich szefów. Mimowolnie spojrzałam w górę ku umieszczonej nad główną salą lokalu loży dla VIP-ów. Potężny prezes Geoffrey McMillan gdzieś tam był. Zasiadał niczym Bóg na wysokości, niedostępny i władczy, niedościgły wzór męskiej elegancji, mający oko na swoich podwładnych, jednak nieujawniający swojej obecności i nieprzeszkadzający w zabawie maluczkim. Pozwalał szaleć pracownikom do upadłego na swój koszt, samemu zachowując dystans, być może po to, by oceniać ich zachowanie po godzinach pracy i sprawdzać, czy nie nadszarpnie ono idealnego wizerunku jego firmy. Był tajemniczy, sztywny, a przez to też nieco straszny. Nie wiem, dlaczego Pen fascynowała się kimś, kto nie znał nawet jej imienia. Zarówno jej istnienie, jak i moje, było mu totalnie obojętne. Zresztą nic w tym dziwnego. W końcu obie byłyśmy jedynie recepcjonistkami, najmniejszymi trybikami w ogromnej korporacji. Jej wizytówką, której nie wybierał szef, bo od tego miał swoich ludzi zarządzających takimi pionkami jak my. Byłyśmy dla niego tylko frontem firmy, który w każdej chwili można było zastąpić innym. Mimo tych oczywistości moja przyjaciółka wielbiła go do tego stopnia, że aż stworzyła oddzielny folder z jego fotografiami ze spotkań służbowych i prywatnymi zdjęciami dostępnymi w kolorowej prasie, która uwielbiała o nim pisać, bo był obrzydliwie bogaty i zjawiskowo piękny. Pen wciąż wierzyła w bajkę o Kopciuszku, naiwnie myśląc, że książę, w tym wypadku prezes największej firmy farmaceutycznej w Stanach, zwróci uwagę na nic nieznaczącą dziewczynę z recepcji. Ja nie miałam aż tak bujnej wyobraźni, a na życie patrzyłam trzeźwo, zdając sobie sprawę z jego i własnych ograniczeń. Romantyczne historie rodem z książek i filmów nigdy nie stanowiły szczytu moich marzeń, a z mężczyznami miałam więcej niemiłych niż miłych doświadczeń, przez co obecnie podchodziłam do nich bez szczególnego entuzjazmu, a już kompletnie nie interesowałam się takimi, którzy wywodzili się ze świata innego niż mój.
Powróciłam wzrokiem do ekranu telefonu i napisałam:
Możliwe. Ale to wyjście miało być wyjątkowe, bo nasze pierwsze wspólne, odkąd zaczęłam pracę w MMC :(
Pen odpisała:
Wiem, skarbie, ale to nie pierwsza i nie ostatnia twoja impreza w tej firmie. Tymczasem baw się dobrze i poszalej tam też za mnie.
Wywróciłam oczami. Jak niby miałam się bawić, skoro to Penny była duszą towarzystwa i znała większość pracowników, a ja dopiero dołączyłam do firmy i jeszcze nie od końca orientowałam się w układach towarzyskich panujących w naszym korpo? Że też jej posłuchałam i zdecydowałam się tu przyjść. Ja, introwertyczka…
Jakby w odpowiedzi na moje myśli Pen dodała:
Dołącz do Kate i reszty dziewczyn. One cię poinstruują.
Powiodłam spojrzeniem po sali. Nieopodal mnie tańczyła seksowna blondynka, ocierając się w tańcu o krocza chłopaków, których kojarzyłam z IT. Miała usta glonojada, brwi przywodzące na myśl tłuste czarne larwy i tipsy tak długie, że tajemnicą pozostawało, w jaki sposób pisze na klawiaturze, o podtarciu się w toalecie nie wspominając. Miałam wrażenie, że ogromny sztuczny biust zaraz wyskoczy jej zza paska materiału, który stanowił top jej kreacji. Mimo panującego wokół harmidru zdawało mi się, że słyszę jej perlisty śmiech, którym raczyła śliniących się na jej widok towarzyszy. Wokół kobiety niczym satelity krążyły jej koleżanki starające się naśladować jej ruchy, jakby Kate była ich guru w relacjach damsko-męskich.
Skrzywiłam się. Nie, zdecydowanie Kate – sekretarka samego prezesa – nie jawiła mi się jako osoba, którą chciałabym prosić o instruktaż w kwestii firmowych relacji. Poza tym odniosłam wrażenie, że moja Penny celowo wchodzi jej w tyłeczek – zapewne równie sztuczny jak cała ta lala – bo miała bezpośredni dostęp do Ciastusia. Swoją drogą, jeśli Geoffrey McMillan wybrał ją osobiście do swojego najbliższego zespołu, to albo Kate dysponowała jakimiś ukrytymi talentami, o których wiedział tylko on – dlaczego miałam w tym wypadku zdrożne skojarzenia? – albo po prostu był on typowym, napalonym samcem i przy wyborze asystentki kierował się wyłącznie fizycznością. Tak czy siak Pen skakała koło niej tak samo jak pozostałe asystentki i sekretarki w firmie. Mnie jednak nie uśmiechało się być jak one.
W tym momencie poczułam coś zimnego na udach i brzuchu. Zaskoczona oderwałam wzrok od bawiących się kobiet i dotarło do mnie, że jakiś koleś, odbierając z baru zamówione drinki, wylał zawartość jednego z nich wprost na moją sukienkę.
– Ups, sorki, mała – bąknął, gdy spiorunowałam go wzrokiem, po czym czmychnął w tłum, zapewne spodziewając się, że urządzę mu scenę.
Wściekła zaczęłam osuszać się serwetką, po czym odpisałam przyjaciółce:
Dzięki za radę, ale nie skorzystam. Wracam do domu. Bez ciebie ta impreza nie ma sensu.
Schowałam komórkę do kopertówki, bo wiedziałam, że Pen nie da mi spokoju i będzie rozpaczliwie przekonywała mnie, że zabawa jest przednia i że niepotrzebnie się zmywam, ale nie miałam ochoty tego czytać. Prawda była taka, że nie lubiłam tłumu i obcych. Dobrze czułam się w zaciszu swojego maleńkiego mieszkanka, a wyjścia na miasto preferowałam wyłącznie w towarzystwie bliskich mi osób. Ta impreza miała być przełomem. Penny zapewniała mnie, że odmieni moje życie, tymczasem gdy byłam już w drodze do klubu, poinformowała mnie, że nie przyjdzie. Wystawiła mnie i tyle. Chciała, bym i tak pojawiła się na miejscu, dlatego zastosowała fortel. Nie dała mi znać o chorobie, choć jak przyznała, czuła się źle od poprzedniego wieczora. Nie wiem, na co liczyła, wiedziałam za to, na co liczyłam ja sama: na jak najszybsze teleportowanie się do domu. Moje zwierzęta były zdecydowanie dużo lepszymi kompanami niż ten rozwrzeszczany i już po części pijany tłum.
Nie dopiwszy drinka, ruszyłam w stronę wyjścia, starając się poruszać z gracją w szpilkach, do których nie przywykłam, a w które kazała mi się wbić na ten wieczór Penny. Marzyłam o zrzuceniu ich i zastąpieniu moimi włochatymi kapciami z motywem Ciasteczkowego Potwora. Diabli wzięli całe moje pozytywne nastawienie.
Szłam niskim, słabo oświetlonym korytarzem ku schodom prowadzącym do głównego wyjścia z lokalu, gdy nagle ktoś chwycił mnie z mocą za nadgarstek i wciągnął do pomieszczenia, które okazało się męską toaletą. Potężna siła pchnęła mnie na wyłożoną kaflami ścianę. Serce podeszło mi do gardła, gdy zdałam sobie sprawę, że mężczyzna, który mnie do niej przygniata, to jeden z dyrektorów, którzy szczerzyli się do mnie ze strony internetowej McMillan’s Company, gdy Pen roztaczała przede mną wizję świetlanej kariery i agitowała, bym aplikowania do firmy, w której pracowała od kilku lat. Czego ten człowiek ode mnie chciał…?
Odpowiedź poraziła mnie do tego stopnia, że na chwilę straciłam dech w piersiach, a moje ciało uległo paraliżowi. Czułam, słyszałam, widziałam, ale nie byłam w stanie się poruszyć, podczas gdy on pochylił się nade mną i…
Boże, on włożył jęzor do moich ust!
To było obrzydliwe. Nie całował mnie, tylko pożerał, lizał, gwałcił językiem! Co tu się działo?! Napastnik zionął alkoholem, który mieszał się z zapachem dymu papierosowego, potu i markowej wody kolońskiej. Byłam bliska zwymiotowania, przerażona, zawstydzona, zszokowana, bezwolna… Na szczęście do czasu. Bo gdy potwór wsunął rękę pod moją mini, a jego dłoń powędrowała w stronę moich majtek, ocknęłam się.
Nie mogłam mu na to pozwolić! Był pijany, pewnie nawet nie wiedział, co robi i komu. Musiałam uciec z pułapki i postarać się zapomnieć o tym, do czego doszło tego nieszczęsnego wieczora, podczas którego nic nie było tak, jak powinno.
– Nie… – jęknęłam początkowo zbyt słabo, bo dopiero wracał mi głos.
Mężczyzna zignorował mój protest.
– Nie! – powtórzyłam już bardziej stanowczo, szarpiąc się w kleszczach jego uścisku. – Niech mnie pan puści!
Jednak on trzymał mnie z mocą, o którą w życiu nie podejrzewałabym kogoś w takim stanie upojenia alkoholowego, jaki reprezentował mój oprawca.
– Nie wierć się, złotko, i nie psuj chwili – powiedział rozbawiony. – Załatwimy to szybko i bezboleśnie. Bo przecież nie chcesz, żeby bolało, co nie?
Otworzyłam szeroko oczy z przerażenia. On zrobi mi krzywdę! Groził mi gwałtem!
Boże, to nie dzieje się naprawdę…
Nie, nie, nie…
– Puść mnie albo zacznę krzyczeć! – oznajmiłam gniewnie, rzucając się gwałtownie w jego uścisku.
– Krzycz, ile wlezie. – Zaśmiał się okrutnie. – Lubię, jak się stawiacie i udajecie niedostępne. Sprzeciw jest taki seksowny.
Szarpnęłam się znowu. I nic. On był silniejszy. Większy ode mnie, a ja nie znałam żadnych technik samoobrony. Próbowałam kopnąć go w krocze, a nawet ugryźć, ale tylko wzmogłam tym jego żądzę. Mężczyzna docisnął mnie do ściany jeszcze mocniej, po czym wgryzając się znów w moje wargi, bez żadnych oporów wepchnął dłoń w moje majtki. Poczułam jego palce na swojej cipce.
– Nie… – jęknęłam przez łzy, które napłynęły mi do oczu. – Nie rób tego… Błagam…
Ale on mnie nie słuchał, dlatego tak jak zapowiedziałam, zaczęłam krzyczeć, na ile pozwalały mi jego obrzydliwe pieszczoty.
Dlaczego posłuchałam głupiej Penny? Dlaczego poszłam na tę nieszczęsną imprezę? Dlaczego trafiło akurat na mnie? I czy zachowanie tego faceta nie było przypadkiem normą w MMC? Może nowicjuszki zawsze były tak traktowane pod okiem i za przyzwoleniem prezesa Ciastusia?
– Nie! Błagam… Chcę do domu! Chcę tylko wrócić do domu…
– Wrócisz, jak z tobą skończę! – Potwór zarechotał i gwałtownym ruchem zerwał jedno z ramiączek mojej sukienki. Czułam napór jego gorącej erekcji na udo. Było mi duszno, traciłam dech, walczyłam też z torsjami wywołanymi smrodem napastnika oraz obrzydzeniem jego zachowaniem.
Koniec, to koniec… Nie ma mnie i nie będzie…
Zamknęłam oczy, czując, jak po moich policzkach spływają łzy.
Powinnam była zostać ze swoimi zwierzakami. Leżeć z nimi na kanapie w moim maleńkim mieszkanku i czytać książki, które tak kochałam, zamiast wygłupiać się i udawać, że kręci mnie świat zabaw po godzinach.
I w tym momencie, w chwili największej desperacji i załamania, stało się coś, co przerwało nakręcającą się spiralę gwałtu i poniżenia. Mój kat ustąpił pod wpływem siły, która zmiotła go ze mnie wprost na ziemię.
– Co ty robisz, Bill?! Oszalałeś? – krzyknął mój nieoczekiwany obrońca, a ja ośmieliłam się uchylić powieki, by się przekonać, czy jest prawdziwy, czy może jedynie wytworzyła go moja wyobraźnia złakniona rycerskich czynów i broniąca mnie tym samym przed konsekwencjami napaści seksualnej.
Ku mojemu zaskoczeniu okazał się rzeczywisty. W dodatku jego również kojarzyłam, i to o dziwo z imienia, bo od razu zwrócił moją uwagę na stronie MMC, którą wielokrotnie przeglądałam, szukając zatrudnienia. To był Gregory Brown, szef departamentu finansowego. Przystojniak w moim typie: wysoki blondyn o niebieskich oczach, ideał męskiej urody. To dlatego zapadł mi w pamięć również z imienia i nazwiska, choć do tej pory nie zamieniłam z nim więcej słów niż zwyczajowe „dzień dobry”. I tak jak Penny miała swojego nieosiągalnego Ciastusia, tak ja, gdybym podążała jej śladem, śliniłabym się do Gregory’ego Browna.
– Popieprzyło cię? – ryknął wściekle powalony na ziemię napastnik, starając się niezdarnie z niej powstać. – Zostaw nas w spokoju i spierdalaj. Nie widzisz, że jesteśmy zajęci?
– Widzę jedynie, że jesteś pijany, a ona przerażona – odpowiedział Greg. – Odpuść i wracaj do domu, bo jeszcze będziesz miał przez to kłopoty. Jeśli prezes się dowie, co odwalasz…
– Spróbuj mu powiedzieć, łajzo! – wrzasnął mój oprawca, po czym rzucił się z pięściami na dyrektora finansowego. Krzyknęłam przerażona, gdy mężczyźni dopadli do siebie i chwycili się za gardła. Na szczęście Bill, choć większy od Grega, wykazał się dużo mniejszymi umiejętnościami i już po chwili znów leżał na ziemi z rozwalonym nosem.
– Jedź do domu – warknął mój obrońca. – Albo pójdę po McMillana, a wtedy twoja kariera tutaj się skończy, bez względu na łączącą nas zażyłość!
Nazwisko prezesa w końcu przemówiło do rozsądku pijanemu mężczyźnie. Rzucając pod nosem przekleństwa, wstał, po czym ruszył do drzwi. Na progu jednak obrócił się na chwilę i skrzyżował ze mną spojrzenie.
– Jeszcze się spotkamy – syknął.
Struchlałam. On mi groził? Ośmieli się znów podnieść na mnie rękę? Powinnam to gdzieś zgłosić? Przecież ten mężczyzna próbował mnie zgwałcić. Napastował mnie, a ja… ja miałam świadka! Z drugiej strony to był mój pierwszy miesiąc w MMC. Jeśli już teraz zacznę się rzucać i oskarżać wieloletnich zaufanych pracowników prezesa o molestowanie, czy nadal będą mnie tu chcieli? Stanę się niewygodna dla szefostwa, a przecież nie mogłam nie pracować, nie mogłam sobie pozwolić na powtórkę tego, co przeszłam w swoich rodzinnych stronach. Miałam zobowiązania, z których musiałam się wywiązać, zero oszczędności na koncie i mroczną przeszłość, o której chciałam zapomnieć. To cud, że dzięki Pen udało mi się zahaczyć w tak wielkiej korporacji jak MMC. Nie mogłam zmarnować tej szansy. To było zbyt ważne.
– Oczywiście, że się spotkacie – odpowiedział stanowczo Greg, osłaniając mnie swoim ciałem przed wściekłym spojrzeniem Billa. – W poniedziałek. W firmie.
Pijany dyrektor zaklął pod nosem, ale w końcu odpuścił, pchnął drzwi i wyszedł z toalety. Greg odwrócił się w moją stronę.
– Wszystko w porządku? – zapytał.
Skinęłam głową. Nie byłam w stanie odpowiedzieć, bo walczyłam ze łzami. Gdy potwór zniknął, puściły mi nerwy. Prawie doszło do tragedii. Zagryzłam wargi, bo drżały mi histerycznie.
– Zrobił ci coś? – dociekał.
Znów nie odpowiedziałam, tylko zaprzeczyłam ruchem głowy, a potem się rozpłakałam. Na nic próby powstrzymania się. Emocje wzięły nade mną górę. Już po chwili beczałam jak dziecko.
Greg zareagował od razu. Chwycił mnie w szerokie ramiona i przyciągnął do siebie. Przylgnęłam do jego klatki piersiowej. Dopiero co dławiłam się odorem Billa, a teraz moje nozdrza pieścił zapach markowych perfum. Czułam też bijące od mężczyzny ciepło, które szybko ogarnęło moje zmrożone zdarzeniami sprzed chwili ciało.
– Jeśli chcesz, zabiorę cię do lekarza i na policję. Powiem też prezesowi. Bill nie ma umiaru po alkoholu, ale tym razem przesadził – oświadczył, gładząc moje potargane przez szarpaninę włosy.
To było takie miłe doznanie i tak bardzo się różniło od tego sprzed chwili. Niewiarygodne, że taki przystojniak jak Gregory Brown okazywał mi właśnie czułość i troskę. Mój ideał trzymał mnie w ramionach, spełniając marzenia, o których nie chciałam myśleć, bo wydawały mi się nierealne. Nie byłam Penny, by wierzyć, że takie rzeczy się zdarzają!
Musiałam mu jednak w końcu odpowiedzieć. Nie chciałam wyjść na totalną niemotę przed tym wspaniałym mężczyzną, który uratował mnie przed krzywdą. Zebrałam się w sobie, co nie było łatwe, bo złe emocje zaczęły ustępować pod wpływem tych pozytywnych, a oddech rwał mi się już nie z przerażenia, ale z dziwnego podniecenia, w które wprowadziła mnie bliskość mojego obrońcy.
– To zbędne… Nie chcę… Nie chcę ci robić kłopotu – powiedziałam cicho, podnosząc głowę, by spojrzeć mu w oczy. Cholera, ależ były niebieskie. Pierwszy raz widziałam u kogoś taki błękit!
– To żaden kłopot – odparł łagodnie mężczyzna. – Zrobię, co zechcesz.
Zrobi, co zechcę?!
Spurpurowiałam, bo moją głowę zalała masa możliwości. Niektóre były niegrzeczne, co wydawało się chore w obliczu okoliczności.
– Zawieź mnie do domu – bąknęłam, by zakryć zażenowanie. Greg bowiem wciąż nie wypuszczał mnie z uścisku.
– A lekarz? Policja? – zaoponował.
Och, to byłoby dobre rozwiązanie, ale niestety nie w moim położeniu, dlatego zaprzeczyłam:
– Nie. Na szczęście Bill nic mi nie zrobił – oświadczyłam żarliwie. – Był pijany, nie kontrolował się. Nie będę tego zgłaszać. Ty też tego nie rób.
Mężczyzna popatrzył na mnie ze zmarszczonym czołem.
– Jesteś pewna? Moim zdaniem przesadził. To szef prawników. Zna przepisy i konsekwencje podobnych zachowań. Gdybym nie wszedł do toalety we właściwym momencie, nie wiem, jak ta sytuacja by się dla ciebie skończyła.
Szef prawników? Mój Boże. To sobie wroga zrobiłam. Poczułam, jak znów ogarnia mnie przerażenie, które przed chwilą pod wpływem czułości Grega zmalało. Skoro Bill był dyrektorem pionu prawnego, tym bardziej nie mogłam go tknąć. Zniszczyłby mnie przed sądem. Na pewno miał znajomości, skoro pracował w firmie pokroju MMC na tak intratnym stanowisku. Był potężny, a ja byłam nikim. Nie miałabym z nim żadnych szans. O znalezieniu nowej pracy nie wspominając.
– Nie, naprawdę nie ma potrzeby – stwierdziłam gorączkowo. – Nic się nie stało…
Okej, to było kłamstwo, ale nie miałam wyjścia.
Mężczyzna znów zlustrował mnie wzrokiem. Jego spojrzenie ponownie rozgrzało mnie do czerwoności. Rany. Co się ze mną działo?!
– Coś się jednak stało – skomentował.
O tak. Zaczarowałeś mnie, pomyślałam, patrząc na niego zaskoczona. Czy on czytał mi w myślach i wiedział, że w tej chwili wszystkie krążą wokół niego?
– Co takiego? – zapytałam słabo.
– Bill zniszczył ci sukienkę – odparł, a ja powiodłam spojrzeniem za jego wzrokiem.
A tak. Racja. Ramiączko. Potwór je oderwał. Dotknęłam go mimowolnie dokładnie w chwili, gdy sięgnął po nie Greg. Nasze dłonie musnęły się przypadkowo.
Płomień… Stałam się płomieniem!
Nie byłam w stanie tego skomentować. Hiperwentylowałam.
– Zaradzimy przynajmniej temu – stwierdził, biorąc mnie za rękę, której przed chwilą dotknął. – Kupię ci nową. Ładniejszą.
Że co?! Nie, ja się przesłyszałam. To niemożliwe. To był sen, w który przeniosłam się prosto z koszmaru. Przystojny finansista obronił mnie przed atakiem gwałciciela, a teraz zamierzał… zabrać mnie na zakupy?! Penny padnie, gdy się o tym dowie!
Mimo to wrodzona skromność kazała mi stanąć do niego w kontrze.
– To… niepotrzebne – bąknęłam słabo. – Nie chciałabym narażać cię na koszty.
– Och, to żaden problem – przerwał mi z uśmiechem. – Dziś jest już za późno. Markowe butiki są zamknięte, ale umówimy się w tygodniu i załatwimy sprawę. A teraz nim zabiorę cię do domu, pojedziemy do mojej ulubionej knajpki na Manhattanie i postawię ci drinka. Wciąż wyglądasz na roztrzęsioną. Nie chciałbym zostawiać cię samej w takim stanie.
Drinka? Te słowa dotarły do mnie jak zza mgły. Nie zdążyłam jednak ich skomentować czy zaprotestować, żeby się nie fatygował, bo mężczyzna stanowczo pociągnął mnie za dłoń i skierował się w stronę wyjścia.
Książę z bajki. Nie wierzyłam w jego istnienie.
Aż do teraz.
Co ty gadasz? Serio?! – wykrzyknęła Penny, którą raczyłam opowieścią o wydarzeniach z wczorajszego wieczora.
Był wczesny ranek, a ja nie zmrużyłam oka. Buzowały we mnie emocje. Musiałam podzielić się nimi z kimś bliskim, więc gdy tylko nastała względnie ludzka pora, wykonałam połączenie do przyjaciółki. Na szczęście odebrała, bo chyba nie przeżyłabym dalszego kumulowania w sobie tego, co czułam.
– Tak, serio! – odkrzyknęłam, bo tak jak Pen nie byłam w stanie rozmawiać teraz inaczej niż z emfazą. – Zabrał mnie do malutkiego pubu. Gadaliśmy do czwartej nad ranem. Nie wiem, kiedy minął ten czas. A potem zamówił taksówkę i odwiózł mnie do domu. A wszystko to na jego koszt. To było niesamowite! Jakbym spotkała bratnią duszę, moją drugą połówkę, ciebie, tylko w męskiej wersji.
Pen parsknęła śmiechem, po czym stwierdziła:
– Mnie lepiej nie. Bo wtedy nici z miłości. Lepiej, by Greg okazał się kochankiem, nie przyjacielem. Moje miejsce jest już zarezerwowane.
– Kochankiem? Rany, Penny. Ja go znam raptem kilka godzin i…
– I co z tego? – zachichotała. – W Nowym Jorku pewne sprawy toczą się szybko. Pocałował cię?
Zamilkłam, wyobrażając sobie mój pocałunek z Gregiem. On i ja spleceni w miłosnym uścisku, a nasze usta złączone w jedność…
– Oszalałaś? – prychnęłam, rzucając przelotne spojrzenie na swoje odbicie w wiszącym na ścianie naprzeciwko łóżka lustrze. Wyglądałam jak burak! – Przecież on tylko mi pomógł. To nie była nawet randka…
A jednak chciałabym, by nią była, przyznałam w duchu.
– A jednak chciałabyś, by nią była – skomentowała na głos Pen, jakby umiała czytać w myślach.
– Nie… – bąknęłam słabo.
– Na Boga, Ario! – zawołała z irytacją. – Przecież znamy się od dzieciństwa. Wiem, kiedy kłamiesz, i wiem, kiedy ci na czymś zależy.
Cholera. Rozgryzła mnie.
– No dobra – burknęłam. – Może troszeczkę.
– Ha, wiedziałam! – triumfowała. – Przystojny Greg rozbudził w tobie ukryte pragnienia i pożądanie.
Pożądanie? Znów spojrzałam w lustro. Płonęłam z zażenowania i… ukrytych pragnień, o których mówiła Pen.
– Penny, proszę cię – jęknęłam, padając na łóżko, by nie oglądać znów swojej prostacko czerwonej twarzy.
– Nie mnie proś, tylko jego. By się z tobą znów umówił – odpowiedziała z rozbawieniem.
– No co ty. To tchnie desperacją – skomentowałam.
– Nie desperacją, ale pewnością siebie – odpowiedziała już poważnie. – Tu, w Nowym Jorku, działamy szybko. Poza tym jest równouprawnienie. Kobieta może zaprosić faceta na randkę. To nie jest wyłącznie męska domena. Czasy się zmieniły. Wiem, że dłużej ode mnie mieszkałaś na prowincji, ale teraz żyjesz już w wielkim mieście i najwyższy czas się dostosować do jego standardów. Poza tym współcześni mężczyźni są mało domyślni. Niekiedy trzeba ich wspomóc odpowiednią sugestią.
– Nie wiem, czy umiem… – przyznałam szczerze. – Przecież on może sobie pomyśleć, że jestem nachalna i chcę naciągnąć go na kupno nowej kiecki, którą mi obiecał, albo, co chyba jeszcze gorsze… napalona.
– A nie jesteś? – zapytała moja rozmówczyni.
– Pen! – znów podniosłam głos wiedziona skrajnymi emocjami.
– Ari, znam cię nie od dziś. Koleś wpadł ci w oko, w dodatku zachował się jak dżentelmen. Nie ma nic złego w tym, że wyskoczycie na kolejnego drinka, a potem jeszcze kolejnego i kolejnego, aż w końcu wyskoczycie z ubrań.
Miałam ochotę ją udusić. Podsycała we mnie pragnienia, które wydawały mi się nieosiągalne. Przecież ja byłam tylko recepcjonistką, dziewczyną z małego miasteczka, a on… W sumie nie wiedziałam o nim niczego prócz tego, że był idealnie piękny i wpasowywał się w moje standardy męskiej urody – jasnowłosy surfer to jest to! Zajmował też świetne stanowisko, miał więc pieniądze. Pragnęłam jednak go lepiej poznać. Nocna rozmowa z nim tylko rozbudziła moją ciekawość. Może Pen miała rację i warto było zaryzykować i przełamać wrodzony wstyd?
– Tylko jak mam to zrobić, by się nie wygłupić? – wyraziłam na głos swoje wątpliwości.
– Masz idealny pretekst – stwierdziła z entuzjazmem Pen.
– Jaki? – Zdumiałam się.
– Wdzięczność – odpowiedziała chytrze. – W końcu cię uratował przed Billem. Jest wręcz twoim obowiązkiem, by mu podziękować. W jaki sposób, to już inna kwestia. – Zaśmiała się donośnie.
Miałam ochotę skryć się pod kołdrą i spod niej nie wychodzić. Wstydziłam się jej słów, ale jeszcze bardziej swoich reakcji i tego, że naprawdę podobały mi się wizje przyjaciółki. Jednak było coś, co je psuło.
– A Bill? – zapytałam gnana nagłym strachem.
– Co z nim? – zdziwiła się dziewczyna.
– No… Co, jeśli znów spróbuje? Boję się go – pisnęłam.
– Daj spokój, Ari – odparła beztrosko Pen. – To była impreza suto zakrapiana alkoholem, bo Ciastuś lubi być hojny dla swoich ludzi. Bill za to lubi sobie popić, cała firma to wie. Wszyscy wiedzą też, że bywa wtedy dość nachalny. Nie masz się czym przejmować.
– On nie był nachalny – zaprotestowałam. – On był agresywny! Miał złe intencje, chciał mnie…
– Och, nie histeryzuj, Ari – przerwała mi przyjaciółka. – To na pewno tak nie wyglądało. Sama wypiłaś drinka, było ciemno. Muzyka, emocje. Bill ma lepkie łapy, ale jest poczciwcem. Ot, taki wielki misiek. Niegroźny, tylko namolny i czasem aż nadto towarzyszki. Dotknął cię po pijaku, licząc na dobrą zabawę, a ty spanikowałaś. Dobrze, że pojawił się Greg, bo szkoda by było robić sobie na wejściu wrogów. Teraz to wykorzystaj i zadzwoń do niego.
Chciałam zaprotestować. Słowa Pen sprawiły, że groza poprzedniej nocy została sprowadzona do trywialnego wydarzenia. Zupełnie jakbym przez swoje przewrażliwienie uznała niewinny wybryk kolegi z pracy za próbę gwałtu. Ona go tłumaczyła i broniła, choć powiedziałam jej, co się stało. Ale przecież Greg to widział. Chyba sobie tego nie uroiłam? Przez Penny całkiem straciłam pewność siebie. A może to ona miała rację, a ja w istocie wszystko wyolbrzymiłam? W końcu znała Billa i resztę pracowników MMC znacznie dłużej i lepiej niż ja. Poza tym zanim zdecydowałam, że opuszczę klub, faktycznie wypiłam drinka. Nawet półtora. Ale czy odrobina alkoholu aż tak zmieniła mój osąd i wpłynęła na moją percepcję? Byłam aż tak pijana, by oskarżyć kogoś fałszywie o złe intencje? Zupełnie nie wiedziałam co myśleć.
By nie ulec panice, postanowiłam skupić się na innej kwestii poruszonej przez Pen.
– Jak niby mam zadzwonić do Grega? Przecież nie znam jego numeru – powiedziałam. – Jestem też zbyt nieśmiała, by pójść do jego gabinetu w poniedziałek i ot tak zaprosić go na randkę. To nie w moim stylu. On mógłby to źle odczytać. Nie chcę również, by mówili o nas w firmie. Nie chcę mu zaszkodzić…
– Oj, Ari, Ari. Z tobą to jak z dzieckiem – zażartowała przyjaciółka. – Od czego masz telefon służbowy?
– Telefon służbowy? – powtórzyłam za nią bezrozumnie.
– No jasne. Masz w nim zapisane kontakty do wszystkich osób w firmie – odpowiedziała.
Faktycznie! Każda asystentka i sekretarka z MMC dysponowała służbową komórką. Jeszcze nie używałam swojej, może właśnie nadszedł ten moment? Choć zamierzałam wykorzystać ją do celów wcale niezwiązanych z pracą. Uśmiechnęłam się do tego spostrzeżenia.
– Myślisz, że on się nie pogniewa? – zastanawiałam się na głos, bo ogarnęły mnie wątpliwości, czy to jednak dobry pomysł.
– A dlaczego miałby się pogniewać? – zdziwiła się Pen. – Piękna brunetka zaprosi go na drinka i do swojego życia. Powinien się cieszyć, zwłaszcza że o ile mi wiadomo, jest kawalerem.
Piękna brunetka?
Usiadłam na łóżku i popatrzyłam znów w lustro. Miałam na sobie rozciągnięty T-shirt z nazwą fast foodu, w którym pracowałam, nim udało mi się dostać do MMC, a moje niesforne loki przypominały siano. Do tego od niewyspania zrobiły mi się sińce pod oczami, szczególnie widoczne przez zbyt bladą cerę. Nie, zdecydowanie daleko mi było do piękna.
By dłużej na siebie nie patrzeć, pospiesznie wstałam i ruszyłam do kuchni, budząc tym faktem poruszenie wśród moich zwierząt. Pies i kotka leżący na ich wspólnym legowisku w maleńkim saloniku poderwały się gwałtownie, by powitać mnie zwyczajowym wybuchem euforii na mój widok.
– Wiesz… Jest sobota. Mam do niego wydzwaniać w weekend? Nie jestem przekonana, czy to dobry pomysł – skomentowałam, klękając na ziemi i pozwalając czworonogom wyrazić radość z rozpoczęcia kolejnego wspólnego dnia.
– Jeśli Honey i Moon będą dyszeć w słuchawkę tak jak teraz, to faktycznie Greg może to odebrać dwuznacznie – odparła z rozbawieniem Penny. – Choć może to i dobrze. Od razu będzie jasne, że liczysz na solidne grzmoconko.
– Pen! Uspokój się, do diabła! – wykrzyknęłam wzburzona, podnosząc się, i wśród radosnych szczeków i miauknięć ruszyłam do kuchni, by przygotować sobie kawę i dać jeść moim pupilom.
– Oj tam, oj tam. Nie oszukujmy się, Ari. Żyjesz jak pustelnica, odkąd zerwaliście z Arthurem. Już zbyt wiele czasu spędziłaś na umartwianiu się i życiu w samotności, by nadal trwać w żałobie po nim.
Zagryzłam wargi. Arthur, mój narzeczony, zwyczajnie mnie zdradził i wciąż mnie to bolało. Czas nie mógł zasklepić tej rany. To dlatego unikałam facetów. Bałam się, że znów trafię na kogoś, kto za moimi plecami będzie się spotykał z kimś innym.
– Nie chcę gadać o tym dupku – burknęłam. – Samo wspomnienie jego imienia budzi we mnie złość.
– Dobra – zgodziła się Penny. – Nie będę więcej o nim mówić, ale chcę, byś pojęła, że czas już wypłynąć na powierzchnię. A jeśli aż tak się krępujesz zadzwonić do Grega, napisz do niego. Esemes z pewnością nie zakłóci jego weekendowego wypoczynku, o który tak się troszczysz.
Esemes? O rany. Ależ to był idealny pomysł! Wiadomość nie wiązała się bowiem z tak dużym stresem jak ten, który czułabym, wybierając numer przystojnego finansisty i czekając na połączenie z nim i jego reakcję. Dzięki niej wszystko mogło się rozegrać wirtualnie i to mi pasowało. Mój introwertyzm miał pozostać nienaruszony. Dobrze, że Pen mi to podpowiedziała.
– To niegłupie – skomentowałam.
– Ha. No widzisz. Od czego masz mnie. Jestem mózgiem operacji „przelecieć przystojniaka z MMC” – stwierdziła entuzjastycznie.
Parsknęłam śmiechem.
– Dobra, ogarnę się i napiszę do niego – postanowiłam na głos.
– Świetnie. Koniecznie daj mi znać, co odpisał. I pamiętaj: chcę być druhną. To od zawsze było moje marzenie – stwierdziła rozbawiona.
– Pen, może on nawet mi nie odpisze…
– Odpisze, odpisze. Zwłaszcza że dołączysz zdjęcie – odparła.
– Zdjęcie? – zdziwiłam się. – Jakie znowu zdjęcie?
– Twoje, skarbie. Selfie – stwierdziła, poważniejąc.
– Selfie? Ale po co mam mu słać swoje selfie? – skomentowałam zdumiona.
– Proste. By jednoznacznie do niego dotarło, dlaczego warto iść z tobą na randkę – oświadczyła pewnie.
– Po tej nocy wyglądam mało atrakcyjnie. To nie jest najlepszy pomysł – żachnęłam się.
– To idealny pomysł. Doprowadź się do ładu i wtedy strzel sobie fotkę życia, a potem do niego napisz. Z doświadczenia wiem, że to działa. Zaufaj mi – naciskała Pen.
– Rozważę to – powiedziałam bez entuzjazmu, bo fotografowanie samej siebie nie było czymś, co lubiłam robić. – A teraz muszę kończyć, bo Honey wariuje z głodu, a Moon musi pilnie iść na spacer.
– Skaranie boskie z tymi twoimi sierściuchami – jęknęła Pen. – Oby tylko Greg lubił zwierzęta…
– Cóż – odpowiedziałam, drapiąc za uchem psa – to moja rodzina. Mój facet musi akceptować wszystkich jej członków, inaczej nie ma czego w niej szukać. Honey i Moon z kolei muszą zaakceptować jego, to warunek konieczny.
Oby Greg faktycznie nie zawiódł w tej materii, bo przez Penny i rozmowę z nią strasznie się na niego nakręciłam…
Cały ranek trwałam w gorączce. Wciąż myślałam o wczorajszym wieczorze oraz o moim wybawcy. Wciąż także zastanawiałam się, czy pomysł z esemesem faktycznie jest dobry. Czułam jednak, że jeśli poświęcę jeszcze więcej czasu na te dywagacje, nic z tego nie będzie. Bo zje mnie stres. Pen miała rację, trzeba było kuć żelazo, póki gorące, i nie roztrząsać tego zanadto, bo tylko mogło mnie to zdemotywować, a przecież Greg był idealny. Przystojny. Jasnowłosy. O skandynawskiej urodzie, jaką lubiłam jako wierna fanka Thora. W dodatku wykazał się rycerskością. I co chyba najważniejsze, według informacji od Penny był kawalerem! To taka rzadkość wśród trzydziestolatków. A zwłaszcza wśród tak przystojnych trzydziestolatków jak on.
Nie mogłam zwlekać, bo jeszcze lalka pokroju Kate zgarnie mi go sprzed nosa. Większość kobiet z MMC wzdychało do niego lub do prezesa. Poza tym naprawdę byłam mu wdzięczna za wczorajszą troskę i opiekę, do których nie przywykłam. Bezinteresownie mi pomógł, a potem zapewnił rozrywkę, która odegnała moje myśli od paskudnego wydarzenia w klubie. Bo nawet jeśli moja wyobraźnia podkoloryzowała fakty, jak to sugerowała Penny, wciąż czułam na sobie dotyk obmierzłych łapsk Billa i wzdrygałam się na samą myśl o tym obleśnym typie.
Znalazłam torebkę i wyciągnęłam z niej służbową komórkę, której praktycznie nie używałam. Następnie napisałam wiadomość:
Dziękuję za ratunek.
Nie. Zbyt formalnie.
Dzięki.
Tak lepiej, ale zdecydowanie za krótko, dlatego zmieniłam na:
Dzięki za wczoraj.
I co teraz? Chyba powinnam przejść do zaproszenia. Tylko jak je napisać, by nie wyjść na zdesperowaną, choć faktycznie byłam zdesperowana? Nie chciałam jednak, by się tego domyślił. Nigdy nie zapraszałam chłopaka na randkę. W moim rodzinnym miasteczku w Oregonie hołdowano staromodnym tradycjom. Było nie do pomyślenia, żeby to dziewczyna robiła pierwszy krok. Arthur, nim okazał się dupkiem nad dupkami, zabiegał o mnie, nie odwrotnie. Teraz jednak żyłam w wielkim mieście i tak jak powiedziała mi Pen, panowały tu inne, nowoczesne zasady. Musiałam się dostosować i zmienić sposób myślenia na bardziej światowy, dlatego ostatecznie napisałam esemesa o następującej treści:
Dzięki za wczoraj. Chciałabym ci się jakoś odwdzięczyć.
Może drink któregoś dnia po pracy?
Tak było najlepiej. Najbezpieczniej. Nie wyglądało też na żałosny akt podrywu ze strony zbliżającej się do trzydziestki singielki, a brzmiało raczej neutralnie. Niczym zaproszenie dobrego kolegi do pubu. Chyba?
Z drugiej strony czy chciałam, by tak to brzmiało? I czy faktycznie chodziło mi wyłącznie o koleżeństwo?
Nie. Tu Penny miała rację. Pragnęłam bliskości z mężczyzną i miałam dość samotności. Już nie chciałam być sama w swojej pustelni, a jeśli niczego nie zmienię i nie zrobię pierwszego kroku, tam gdzie mógłby on zostać zrobiony, za dwa lata, w moje trzydzieste urodziny, będę świętować z psem i kotem.
Nie. Dość tego! Czas wziąć sprawy w swoje ręce.
Ta myśl sprawiła, że postanowiłam posłuchać sugestii przyjaciółki i faktycznie, choć tego nie cierpiałam, zrobić sobie selfie. Nałożyłam na twarz mocniejszy makijaż niż ten, który na co dzień nosiłam do pracy, pomalowałam usta karminową szminką i rozpięłam kilka guzików koszuli, tak aby na zdjęciu było widać rowek między zbyt wielkimi moim zdaniem piersiami oraz kawałek koronki stanika.
Wybrałam koszulę, bo kojarzyła mi się z elegancją i obowiązującym w naszej firmie dress code’em, a jednocześnie nadawała się do przedstawienia w nieco bardziej frywolnej wersji. Nie włożyłam za to spódnicy, byłam jedynie w koronkowych figach i zakolanówkach, bo nie widziałam sensu w mięciu przygotowanej na poniedziałek ołówkowej spódnicy, skoro to miało być tylko zdjęcie portretowe. Nóg i tak nie będzie na nim widać. Włosy, które zwykle wiązałam, bo taki był wymóg względem pracownic MMC, puściłam luźno na ramiona. Uczesałam je i ułożyłam w grube fale.
– Nie jest źle, prawda? – zapytałam psa, który leżał na podłodze obok lustra. Honey drażniła się z nim, starając się uderzeniami łapką w nos zmusić go do zabawy. Moon pomerdał ogonem. Uzyskawszy jego aprobatę, zaczęłam robić sobie zdjęcia. Zrobiłam kilka ujęć i wybrałam najlepsze. Nie było to łatwe, bo nigdy nie uważałam się za królową piękności. Czułam się przeciętna i nijaka. Mimo to zależało mi na zrobieniu dobrego wrażenia na mężczyźnie, dlatego skrycie modliłam się, że któreś z nich wystarczy, by wywrzeć na Gregu odpowiednie wrażenie. Zrobiłam kilka zdjęć obejmujących mnie w całości. Aż mnie kusiło, by mu je wysłać. Paradoksalnie te fotki wyszły mi najlepiej i tak… kokieteryjnie. Pen zapewne by mi przyklasnęła. Postanowiłam zrobić jej psikus, udając, że jestem zainteresowana jej poradą.
Dołączyłam więc selfie oraz zdjęcie całej mojej sylwetki do napisanej przeze mnie treści, dodając do niej pytanie:
Które lepsze – grzeczne czy niegrzeczne?
Zaczęłam szukać w kontaktach Penny Malic. W tym momencie moja kotka Honey dopięła swego: Moon poderwał się z ziemi i rzucił się za nią w pościg. Zwierzaki przebiegły mi pod nogami w szaleńczej gonitwie, przez co straciłam równowagę, a telefon wypadł mi z ręki. W ostatniej chwili złapałam za oparcie pobliskiego krzesła, dzięki czemu udało mi się uniknąć upadku. Krzyknęłam na zwierzęta, by się uspokoiły, i wyrzuciłam je z sypialni, a następnie sięgnęłam po komórkę. Ze zdumieniem stwierdziłam, że moja wiadomość została wysłana. Musiałam niechcący nacisnąć przycisk i wszystko byłoby świetnie, gdyby nie fakt, że wiadomość z frywolnymi zdjęciami powędrowała nie do Penny czy Grega, jak chciałam, ale do Geoffreya McMillana.
Do Geoffreya?!
Nie, nie, tylko nie to!
Przecież Geoffrey McMillan był prezesem. Najważniejszą osobą w naszej firmie. Milionerem i samym bogiem w naszej korporacyjnej rzeczywistości. W dodatku totalnie mi obcym i odległym, a ja… głupia, naiwna ja wysłałam mu właśnie zaproszenie na drinka! I półnagą fotkę, która nie miała prawa ujrzeć światła dziennego. Ona była tylko dla mnie i dla Penny. Nawet nie dla Grega…
Boże, Boże, Boże…
Miałam ochotę się rozpłakać.
Co ja zrobiłam? Co ja najlepszego zrobiłam?!
Zaczęłam rozpaczliwie pisać kolejnego esemesa:
Szefie, bardzo przepraszam. Zaszła pomyłka. To zaproszenie…
Przerwał mi dźwięk przychodzącej wiadomości:
Zdecydowanie to niegrzeczne – świetne nogi.
Podjadę po ciebie o 19:00. G.
O Boże…
Boże, Boże, Boże.
Opadła mi szczęka.
Wielki Geoffrey McMillan zgodził się na randkę ze mną! Nie byłam w stanie dłużej ustać, osunęłam się na krzesło i tak siedziałam przez kilka minut, gapiąc się tępo w ekran smartfona.
Dalsza część książki dostępna w wersji pełnej