Uzyskaj dostęp do tej i ponad 250000 książek od 14,99 zł miesięcznie
11 osób interesuje się tą książką
Retelling mitu o Hadesie i Persefonie osadzony we współczesnym świecie. Bez magii. Bez fantastyki. Jedynymi potworami są ludzie.
Osiemnastoletnia Kora opuszcza rodzinną farmę i wyjeżdża na studia do wielkiego miasta – Olimpionu. Dotychczas trzymana przez matkę pod kloszem wreszcie chce zacząć żyć na własnych zasadach. Niestety, o jej przybyciu dowiaduje się Hera, żona rządzącego miastem bogacza Zeusa. Od lat żywi ona głęboką nienawiść do matki Kory, a to wydarzenie sprawia, że odżywają w niej dawne urazy. Owładnięta żądzą zemsty postanawia użyć podstępu, aby zaszkodzić córce swojej dawnej rywalki. Zaprasza więc Korę na organizowany przez siebie coroczny bal. Dziewczyna myśli, że to spełnienie jej marzeń, nie mając pojęcia, że pani domu wplącze ją w polityczną i personalną intrygę. Z opresji uratuje ją Hades, brat Zeusa i jego człowiek od brudnej roboty. To właśnie on, władca tajemniczego Podziemia, powszechnie uważany za mordercę i gangstera, w dodatku nieuleczalnie chory, przypadnie Korze do gustu zdecydowanie bardziej niż najpiękniejsi mieszkańcy Olimpionu. Jednak na drodze do ich szczęścia staną zarówno żądna zemsty Hera, jak i matka dziewczyny, która bez walki nie odda swojej córki Hadesowi.
Powieść spodoba się miłośniczkom romantasy, wątków age gap i zakazanej relacji, a także serii komiksów Lore Olympus.
Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:
Liczba stron: 366
Audiobooka posłuchasz w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:
– Naprawdę sobie poradzisz?– Mama patrzyła na mnie z niepokojem.
– Tak, na pewno– starałam się ją uspokoić.
– To długa podróż. Pierwszy raz będziesz lecieć samolotem… – zamartwiała się. – Och, gdybym tylko mogła, poleciałabym z tobą…
Czy tylko mi się zdawało, czy w jasnych oczach matki naprawdę dostrzegłam łzy?
Zrobiło mi się przykro.
Może popełniałam błąd?
Może nie powinnam tego robić?
Wszystko będzie takie nowe, takie inne, takie przerażające. Wielki świat, którego nie znałam, a który tak bardzo mnie fascynował i pociągał. Tęskniłam za tym, co obce i niewpisane w rutynę mojego dotychczasowego życia na wsi. Bałam się tego, a jednocześnie marzyłam o tym. Tyle lat przyciągało mnie to jak magnes i wreszcie miałam to poznać, zobaczyć na własne oczy, odczuć na własnej skórze…
Och, nie. Nie mogłam teraz, w chwili pożegnania, ulegać sentymentom.
Demeter, moja mama, dobrze wiedziała, jaki ma na mnie wpływ, ale musiałam być twarda. Ona nie rozumiała mojej potrzeby wyrwania się z domu i zdobycia nowych doświadczeń. Jej było tu dobrze. Spełniała się. Dla mnie każdy kolejny dzień był nudny i niekreatywny w swojej monotonii. Brakowało mi zarówno nieznanych wyzwań, jak i nowych znajomości, a przede wszystkim – towarzystwa płci przeciwnej, choć moja mama na pewno uznałaby to za niewłaściwe. Tak, zdecydowanie brakowało mi mężczyzn, których kompletnie nie znałam i od których matka całkowicie mnie odseparowała, starając się ukształtować w moim sercu i umyśle przekonanie, że to banda skrajnych rozpustników czekających tylko na to, aby uwieść niewinną dziewczynę z prowincji. Tymczasem ja byłam zdania, że przecież nie wszyscy mężczyźni muszą być źli, tak samo jak nie wszystkie kobiety bywają dobre. Może mama po prostu się na nich sparzyła? Ja byłam otwarta na ludzi. Łaknęłam przyjaźni. Mama musiała się mylić lub, jak zwykle, kierowała się nadmierną troską o mnie i moją przyszłość. Ale przecież byłam już dorosła. Nie tak dawno osiągnęłam pełnoletniość. Najwyższy czas zadbać o samą siebie i dowiedzieć się na swój temat czegoś więcej niż to, co już wiedziałam.
– Wszystko będzie dobrze, mamo. Dam sobie radę – oświadczyłam, przywołując na twarz uśmiech, aby nie zdradzić przed nią, że oprócz radości i podekscytowania odczuwam również lęk i zdenerwowanie.
To był mój pierwszy samotny wyjazd z bezpiecznego domu i pierwsza rozłąka z mamą. Dotychczas żyłyśmy w ścisłej symbiozie, bezpieczne na naszej wsi. Teraz miałam trafić do wielkiego miasta i poznać wielu nowych ludzi. Co mnie tam czekało? Tak bardzo pragnęłam się tego dowiedzieć, a jednocześnie miałam świadomość, że także trochę się boję. Jednak przed mamą musiałam udawać, że wszystko jest w porządku, zwłaszcza że wyglądała na przerażoną.
– Poza tym – dodałam – będę mieszkała u twojej przyjaciółki. Nic mi nie grozi.
Mina mamy mówiła co innego.
– Uważaj na siebie, skarbie – ostrzegła mnie. – Olimpion to ogromna metropolia pełna pokus i niebezpieczeństw, zwłaszcza dla młodej, ładnej dziewczyny.
– Nie martw się na zapas. Przecież wiesz, że jestem ostrożna – odpowiedziałam, przytulając się do niej.
Mama objęła mnie mocno i pocałowała w czubek głowy.
– Wiem, że jesteś rozsądna i rezolutna, Koro, ale nie wiesz jeszcze za wiele o świecie – powiedziała z troską. – Miejsce, do którego trafisz, będzie diametralnie różne od tego, które znasz. W dodatku zamieszkane nie tylko przez kobiety, jak nasza farma.
I właśnie dlatego byłam go tak bardzo ciekawa… Jednak nie zamierzałam tego mówić na głos.
W tym momencie z megafonów dobiegło wezwanie pasażerów mojego lotu. Nie mogłam dłużej zwlekać.
– Już czas, mamo – powiedziałam, łagodnie odsuwając się od niej.
Z czułością pogładziła mój policzek.
– Od razu po przylocie daj mi znać, że dotarłaś – poprosiła.
– Oczywiście. Zadzwonię, jak tylko wyląduję – przytaknęłam.
– Postaram się przylecieć do ciebie najszybciej, jak tylko mi na to pozwoli kampania wyborcza – obiecała. – Tymczasem musisz regularnie zdawać mi relacje ze swoich postępów. Jestem pewna, że Hestia odpowiednio zaopiekuje się tobą, ale wolę słyszeć bezpośrednio od ciebie, jak ci się wiedzie…
– Dobrze, mamo. Będę cię informować na bieżąco – zapewniłam ją.
Tymczasem w hali odlotów ponownie rozległ się komunikat ponaglający.
Pasażerowie lotu do Olimpionu proszeni są do bramki numer sześć. Powtarzam…
– Idę… – Chwyciłam swój bagaż podróżny, ale zanim odeszłam w stronę bramki, jeszcze raz objęłam mamę.
– Kocham cię, Koro… – powiedziała z podejrzanie wilgotnymi oczami.
– Ja ciebie też, mamo… – Uścisnęłam ją na pożegnanie i ruszyłam pospieszenie przed siebie.
Nie odwracałam się już, bo czułam pod powiekami piekące łzy. Bałam się, że jeśli je zobaczę również na policzkach mamy, rozmyślę się i zarzucę swój ambitny plan. Dotychczas mama była całym moim światem. Jednak nadszedł czas, abym wreszcie wyfrunęła spod jej skrzydeł. Może tam, w wielkim mieście, spotkam kogoś, kto stanie się dla mnie choć trochę tak bliski jak ona? Przecież nie chciałam spędzać całego życia na wsi. To nie był szczyt moich marzeń, choć mama z pewnością na to liczyła…
Ostrzeżenie! Ta część zawiera sceny przemocy.
Mężczyzna pędził na złamanie karku. Dyszał przy tym przeraźliwie, a zimny pot zalewał mu skronie.
Nawet na odległość czułem paraliżujący go strach.
Panicznie się bał, a jego lęk był wręcz namacalny.
Lęk przede mną.
– Złap go! – rozkazałem towarzyszącemu mi Cerberowi. Pies puścił się biegiem za uciekającym przede mną człowiekiem.
Szybko ruszyłem za nimi. Wpadli w jeden z odchodzących od głównej ulicy zaułków. Gdy się do niego zbliżyłem, usłyszałem tak donośne szczekanie, jakby cała sfora psów złapała upolowaną przez siebie zwierzynę.
Cerber go dopadł.
Gdy wszedłem w zaułek, od razu dostrzegłem swój cel. Przerażony mężczyzna leżał między kontenerami na śmieci, a mój pies przypierał go do błotnistego podłoża potężnymi przednimi łapami. Szczerzył przy tym ostre kły, a z jego trzech pysków spływała piana, która skapywała wprost na otyłą twarz złapanej w pułapkę ofiary.
– Błagam… – zajęczał nieszczęśnik na mój widok. – Panie, miej litość.
Moje usta wykrzywił pogardliwy uśmiech.
Ja i litość?
On chyba nie wiedział, z kim ma do czynienia.
W milczeniu ruszyłem w jego stronę, powoli ściągając z oczu ciemne okulary.
– Błagam… Zrobię, co zechcesz… – wydyszał mężczyzna, odwracając wzrok przed moim przerażającym go spojrzeniem. – Jestem tylko detektywem… Nie chciałem nikomu zaszkodzić. Działałem na zlecenie. Agenor chciał wiedzieć, czy to Zeus porwał i zbałamucił mu córkę. Chciał znać ojca swojego wnuka. W niczym nie zawiniłem. Poza tym nic nie mam ani do twojego brata, ani do ciebie, panie… To tylko zlecenie… Moja praca. Z tego żyję. Muszę wykarmić rodzinę. Nie rób mi krzywdy…
Stanąłem nad nim, wciąż milcząc. Cerber uniósł jedną z trzech głów i popatrzył na mnie pytająco.
– Wszystko mam przy sobie. Jeśli chcesz, oddam ci dowody, tylko mnie wypuść… Materiały są w aktówce. – Roztrzęsiony mężczyzna wskazał na leżącą w kałuży nieopodal teczkę. – Wszystko, co udało mi się zebrać jako dowody na winę Zeusa. Zdjęcia, filmy, korespondencja. Miałem je dziś przekazać Agenorowi w Ogrodzie Hesperyd. Nic więcej nie mam. Przysięgam… Przysięgam na świętą Gaję.
Mój uśmiech stał się tylko szerszy. Bez słów wyciągnąłem pistolet z ukrytej pod marynarką kabury. Detektyw z wyraźnym przerażeniem spojrzał prosto w moje oczy. Tym razem mój wzrok nie odstraszył go, choć nadal nie miałem okularów.
– Nie, nie, nie… Błagam, panie… Nie zrobiłem nic złego. Mam rodzinę, jak ty… Nie zabijaj mnie, choćby przez wzgląd na nią! – skamlał o litość.
– Pudło. Rodzina to najsłabszy z argumentów w moim wypadku – parsknąłem śmiechem, podchodząc do niego bliżej i mierząc w jego stronę z odbezpieczonej broni.
– Ale przecież Zeus… To zlecenie dla niego. Pomagasz bratu, aby zatuszować jego postępki, a więc musi być ci bliski – rozpaczliwie zaszlochał.
– To tylko biznes. Nic więcej. – Po tych słowach strzeliłem mu w skroń.
Mężczyzna zastygł w bezruchu, a jego wiąż wpatrzone we mnie, martwe już, oczy przepełniało zdumienie zmieszane ze łzami. Niewzruszony schowałem pistolet do kabury.
– Jest twój! – W geście przyzwolenia skinąłem głową Cerberowi, a pies błyskawicznie rzucił się do gardła martwego mężczyzny.
Podniosłem aktówkę, włożyłem okulary i wolnym krokiem zacząłem oddalać się w swoją stronę. Gdy byłem już przy głównej ulicy, do moich uszu wciąż dolatywał potworny odgłos rozszarpywanych z wściekłością przez Cerbera kości i tkanek mojej ofiary.
Niewzruszony skierowałem się do stojącej przy krawężniku limuzyny. Ochroniarz otworzył przede mną drzwi, a gdy zająłem miejsce w aucie, szofer płynnie ruszył z miejsca. Sięgnąłem do kieszeni marynarki po komórkę i nawiązałem połączenie.
– Mam to, co chciałeś – oznajmiłem rozmówcy.
– Świetnie – odpowiedział. – Jesteś niezrównany, bracie…
Rozłączyłem się, nie komentując i nie słuchając tego, co jeszcze miał mi do powiedzenia Zeus. Skierowałem spojrzenie na oświetlone latarniami miasto, całe skąpane w mroku nocy i narastającym deszczu.
„Bracie” – to irytujące słowo nieznośnie dudniło mi w głowie.
Nie. Ja nigdy nie miałem żadnego brata i nigdy nie byłem niczyim bratem.
Zawsze byłem sam.
Zawsze.
– Zeusie? – Wkroczyłam z impetem do gabinetu męża i zobaczyłam, że zamiast zajmować się pracą, uciął sobie drzemkę na stojącym pod ogromnym tarasowym oknem szezlongu. Już byłam poirytowana, ale ten widok rozsierdził mnie na dobre. Wczoraj zapewne znowu pił z Dionizosem albo znalazł sobie kolejną kochankę, u której zabalował do rana. Że też ten stary pryk nadal był tak cholernie przystojny i miał nieodparty urok, na który wciąż nabierały się kolejne naiwniaczki!
– Zeusie! – huknęłam, podchodząc do niego.
– Ekhm… – wydusił z siebie.
– Nie śpij, do cholery! – zirytowałam się.
– Przecież nie śpię… Pracuję – wydukał, wskazując na leżące na szezlongu obok niego dokumenty.
Jednym ruchem zrzuciłam je na podłogę i usiadłam obok niego.
– Lepiej zajmij się tym! – Podsunęłam mu pod nos najświeższą gazetę.
– Czyli? – mruknął, najwyraźniej jeszcze nie do końca rozbudzony.
– Temperowaniem swojego braciszka – warknęłam.
– Przecież Posejdon nie wyściubia ostatnio nosa ze swojej wyspy – odpowiedział Zeus, ziewając.
– Niestety, to niejedyny twój brat – westchnęłam, ponownie wskazując na gazetę, którą zignorował.
– Hades znów bawi się w sąd i samodzielnie wymierza sprawiedliwość – Zeus przeczytał nagłówek, po czym odrzucił gazetę nonszalanckim gestem. – I co cię w tym tak poruszyło, skarbie? Przecież to nic nowego. Media kochają o nim pisać.
– Jak to: co mnie poruszyło?! – Mój poziom frustracji sięgnął zenitu. – Nie widzisz tego? Oślepłeś? Hades nam szkodzi! Nasz PR cierpi przez jego wyskoki. Wszystkie media o tym trąbią. Jakbyś przeczytał ten artykuł, to byś wiedział, że znów nas łączą z jego mroczną działalnością. To niedopuszczalne. Przez niego nasza rodzina traci swoje dobre imię!
Zeus ponownie sięgnął po gazetę, po czym szybko przebiegł oczami kilka linijek tekstu.
– Z tego, co tu widzę, nie ma pewności, że to on, więc to tylko zwykłe pomówienia – stwierdził spokojnie. – Pismaki, jak to mają w zwyczaju, zwietrzyły sensację, bo ktoś zginął w zagadkowych okolicznościach, a kilku ludzi zeznało na policji niewiarygodne bajki…
Łagodny ton głosu i pełne politowania spojrzenie jego wbitych we mnie intensywnie niebieskich oczu dobitnie świadczyły o tym, że nie traktował sprawy poważnie. Jak zwykle…
– Tu jest mowa o trzygłowym psie! To ten jego pieprzony zmutowany kundel! – zaprotestowałam.
– Słowo to nie dowód! Nie ma zdjęć, a świadkowie są niewiarygodni. Mieszkańcy Olimpionu nie lubią Podziemia. Trudno się dziwić, że szukają haka na jego przywódcę – bagatelizował.
– Oby tylko nie szukali haka na nas. Prawda jest taka, że czyny Hadesa uderzają w naszą rodzinę! – podniosłam głos, nie panując nad nerwami. Niefrasobliwość mojego męża działała na mnie niczym płachta na byka.
– Nie zapominaj, że on też do niej należy – odpowiedział Zeus, marszcząc czoło. W jego głosie dało się wyczuć gniew.
– W takim razie powiedz mi, kiedy ostatnio ten twój kochany braciszek raczył wpaść do nas z wizytą, co? Kiedy wziął udział w jednym z naszych przyjęć albo pamiętał o urodzinach któregoś z nas lub naszych dzieci? – dopytywałam złośliwie, patrząc mu prosto w oczy.
– Wiem, że nie jesteś zwolenniczką Hadesa, ale on ma inne zadania niż zabawa. Poza tym po co ci on tutaj, Hero, skoro i tak darzysz go jawną niechęcią? Niech sobie żyje w Podziemiu i robi swoje… – urwał nagle, po czym uśmiechnął się szeroko, bo właśnie przyszedł mu do głowy chytry pomysł. – W sumie, jeśli tak bardzo brakuje ci go w Olimpionie, proszę uprzejmie. Nic nie stoi na przeszkodzie, abyśmy go zaprosili na jutrzejszy bal. Będziecie mieli okazję się spotkać, jak tego pragniesz.
Wzdrygnęłam się.
Hades tutaj?!
W moim domu?!
Na moim balu z okazji przesilenia wiosennego? Balu, który organizowałam co roku po to, aby połączyć i zeswatać ze sobą najlepsze partie Olimpionu i ułożyć jego przyszłe koligacje rodzinne tak, aby sprzyjały naszej polityce? Przecież to była uroczystość jasności i miłości. Triumf rodziny. Żyjący w mroku przestępca nie pasował do moich matrymonialnych intryg.
– To niedorzeczne – bąknęłam.
– Chcesz, aby tu bywał, a jednocześnie go nie zapraszasz. Czas to zmienić – odpowiedział Zeus, podnosząc się z leżanki. – Natomiast mediami zupełnie się nie przejmuj. – Wskazał na gazety. – Zajmę się tymi brukowcami osobiście. A ty wezwij Hermesa. Niech powiadomi mojego brata o zaproszeniu.
– Ale… – już chciałam zaprotestować, lecz mąż pocałował mnie w czoło i lekko popchnął w stronę wyjścia.
– Wybacz, moja droga, ale mam pracę – oznajmił tonem nieznoszącym sprzeciwu. – Ty zajmij się tym, w czym jesteś najlepsza. Organizacją przyjęcia i aranżowaniem związków. Kto wie…? Może na tym balu znajdziesz również partnerkę godną mojego braciszka? W końcu spośród nas wszystkich tylko Hades pozostał bez pary.
Po tych słowach Zeus zamknął za mną drzwi. Zostałam na korytarzu sama, oddychając tak szybko, jakbym przebiegła maraton.
Kurwa!
Zbył mnie! Przecież kompletnie nie o to mi chodziło. Osiągnęłam efekt całkiem przeciwny do zamierzonego. Nie chciałam tu przeklętego Hadesa, a wyszło tak, jakbym wręcz parła do spotkania z nim. Chciałam jedynie mu zaszkodzić, tymczasem wymierzony w niego miecz okazał się obosieczny. Jego ostrze niechcący skierowałam przeciwko samej sobie.
Wściekła ruszyłam w stronę swoich apartamentów, gdy nagle za moimi plecami rozległ się specyficzny dźwięk.
– Matko… – Usłyszałam zmodyfikowany przez syntezator mowy głos.
Wyrwana ze złych myśli gwałtownie się odwróciłam.
– Och, Hefajstosie, nie słyszałam cię – zwróciłam się do mojego syna siedzącego na wózku inwalidzkim.
Jednocześnie przywołałam na twarz najpiękniejszy z uśmiechów, pomimo że w tych okolicznościach trudno mi było wykrzesać z siebie chociaż cień radości. Widok Hefajstosa, którego odbierałam jako swoją największą życiową porażkę, dodatkowo to utrudniał.
– Wybacz, nie chciałem cię przestraszyć. Mogę ci zająć chwilę? Chyba że nie masz czasu. Wyglądało, jakbyś się dokądś spieszyła? – oświadczył komputerowo przetworzonym głosem, gdyż nie był w stanie mówić samodzielnie.
Nie możesz… Wracaj, skąd przyszedłeś. W moim idealnym świecie nie ma dla ciebie miejsca, szkarado! – krzyczałam w myślach.
– Dla ciebie zawsze mam czas… – wbrew sobie odparłam na głos.
Powinnam dodać „skarbie” lub „synu”, ale nie byłam w stanie się przełamać. Jego kalectwo tak bardzo kontrastowało z promowanym w Olimpionie kultem piękna, że wprost nie mogłam na niego patrzeć. Tylko fakt, że ta pokraka wyszła z mojego łona, powstrzymywał mnie przed zesłaniem go do Podziemia. Swoją ułomnością szkodził naszej rodzinie i jej nieskazitelnemu wizerunkowi. Pasował idealnie tylko do żyjących w mroku kreatur – na czele z ich władcą.
– Możemy porozmawiać w cztery oczy? – zapytał Hefajstos.
Skoro tak bardzo zależało mu na rozmowie ze mną, musiało wydarzyć się coś naprawdę ważnego. Tylko coś o wielkiej wadze mogło skłonić go do opuszczenia swojej samotni w północnym skrzydle naszego pałacu.
– Tak – potwierdziłam i nagle poczułam się niezwykle zaintrygowana. Do tego stopnia, że przestał mi nawet przeszkadzać pokraczny wygląd mojego syna.
Otworzyłam drzwi do pobliskiego saloniku, a kiedy na swoim elektrycznym wózku wjechał przez nie do środka, szybko zamknęłam je za nim.
– Co się stało? – zapytałam, stając naprzeciwko niego.
– Jedna z osób znajdujących się na twojej czarnej liście właśnie przekroczyła granicę Olimpionu i godzinę temu wylądowała na lotnisku imienia Homera – odpowiedział.
Poczułam, jak zimny dreszcz mimowolnie przechodzi wzdłuż mojego kręgosłupa.
– Kto się ośmielił tu przybyć? – warknęłam, nie hamując gniewu, który pod wpływem tej informacji znów zaczął we mnie wzbierać.
– Kora. Jedyna córka Demeter – oświadczył. – Mój system hakujący wyłapał ją dzięki imiennym biletom lotniczym.
Kora…?!
Myślałam, że nie może być gorzej, a dzisiejszy poranek nie spieprzy się już bardziej. Jakby mało mi było problemów z tym przeklętym obdartusem z Podziemia! Jeszcze nie ochłonęłam po tym, co wyczytałam w brukowcach, a już spadło na mnie coś takiego!
– Co, na Gaję, córka tej dziwki robi w moim mieście?! – krzyknęłam.
– Zapewne przyjechała tu studiować. Z tego, co wstępnie sprawdziłem – Hefajstos zdrową dłonią wystukał coś szybko na klawiaturze zintegrowanego z jego wózkiem laptopa – dostała się aż na trzy kierunki na naszym uniwersytecie. Ma świetne wyniki. To czempionka. Wybierze któryś i rozpocznie naukę.
– Gdzie się zatrzyma? Chcę wiedzieć… Chcę wiedzieć wszystko o tej małej żmijce! – zażądałam gorączkowo.
– Hestia czekała na nią na lotnisku – odpowiedział za pomocą syntezatora, nie odrywając oczu od monitora swojego komputera.
W tej chwili z całą mocą uświadomiłam sobie, dlaczego jednak nie mogłam zesłać Hefajstosa do Podziemia. Mój syn, co prawda, napawał mnie odrazą, ale odznaczał się cechami, których nie posiadał nikt inny spośród wszystkich członków mojej najbliższej rodziny. I to one czyniły go atrakcyjnym. Był użyteczny w pozyskiwaniu danych, a jednocześnie kompletnie nie interesował się tym, w jakim celu je zbieram. Nie zadawał mi także pytań, na które nie chciałam odpowiadać, za to udzielał wskazówek, których potrzebowałam, a przy tym był dyskretny. Nie siał plotek i fermentu, jak to robili pozostali.
– Hestia, mówisz… – Ze zdenerwowania przygryzłam kciuk.
– Do dziś utrzymuje bliskie kontakty z Demeter. Jest dla Kory jak ciotka – dodał Hefajstos.
– Dobrze, że mi o tym powiedziałaś. Teraz jestem gotowa na wszystko. Córka wroga na naszym terenie daje mi szerokie pole do popisu… Miej oko na tę małą – rozkazałam.
– Dobrze. Czy jestem ci jeszcze do czegoś potrzebny? – zapytał.
– Nie – mruknęłam, nerwowo krążąc wokół stojącego na środku pomieszczenia stolika kawowego. – Albo tak… – krzyknęłam za nim, gdy podjechał już pod same drzwi. – Wezwij Hermesa. Będzie miał dziś pracowite południe.
Gdy Hefajstos opuścił salon, opadłam na jedno z wyściełanych kwiecistym materiałem krzeseł.
Uspokój się, Hero.
To nic nie znaczy.
To nic nie znaczy i zaraz odzyskasz kontrolę – powtarzałam sobie te słowa jak mantrę, masując obolałe z napięcia skronie.
– Wzywałaś mnie, pani… – Z zamyślenia wyrwał mnie głos wysokiego rudzielca, który zaglądał przez uchylone drzwi do wnętrza saloniku. – Pukałem – dodał usprawiedliwiająco, gdy obdarzyłam go pełnym niechęci spojrzeniem. – Ale chyba mnie nie słyszałaś.
– Wejdź, Hermesie. – Przywołałam chłopaka gestem dłoni.
Młodzieniec wkroczył do środka i ściągnął z głowy swoją bejsbolówkę. Była ozdobiona idiotycznymi skrzydłami, które, jak twierdził, symbolizowały jego rolę na naszym dworze.
– Mam dla ciebie zlecenie – powiedziałam władczo, gdy stanął naprzeciwko mnie, pochylając się kornie.
– Dla ciebie wszystko, milady – odpowiedział pochlebczo.
– Jak wiesz, jutro organizuję wielki bal. Wiem, że ostatnio spędziłeś sporo czasu, roznosząc zaproszenia, ale nieoczekiwanie okazało się, że na liście gości zabrakło dwóch osób, którym ich jeszcze nie przekazałeś – poinformowałam go.
– To moja wina? – zaniepokoił się Hermes, nerwowo przestępując z nogi na nogę.
Lukratywna praca dla naszej rodziny była spełnieniem jego marzeń. Nie chciał jej stracić.
– Systemu – odpowiedziałam wymijająco. – Ale każdy błąd da się naprawić. Moja kancelaria przygotuje ci zaległe zaproszenia i jeszcze dziś doręczysz je do adresatów.
– Można wiedzieć, kim oni są, abym mógł przygotować sobie jak najszybszą trasę dojazdu? – zapytał.
– Owszem. Pierwszy z gości to Hades – powiedziałam z fałszywie obojętną miną.
– Mam się udać do Podziemia? – Hermes nie wierzył własnym uszom.
– Owszem. Masz stosowne akredytacje i paszport dyplomatyczny, a Zeus i ja pragniemy, aby nasz drogi krewny uczestniczył w tej uroczystości – skłamałam.
– Och, doprawdy, to niespotykane… – Hermes nie krył zdumienia.
– Nikt cię nie prosił o zdanie – fuknęłam.
– Przepraszam. – Chłopak spłonił się i opuścił wzrok pod naporem mojego spojrzenia.
Bezczelny gnojek nie miał prawa tego komentować. Ale skoro nawet on tak robił, to jak na obecność Pana Mroku zareagują inni goście? To będzie istny skandal. I znów prasa rozpocznie publiczne pranie brudów mojej rodziny, zwłaszcza jeśli ten nieprzewidywalny typ z Podziemia wywinie jakiś numer…
Westchnęłam ciężko.
– A drugi zaproszony? – zapytał posłaniec, gdy milczałam zbyt długo, trawiąc ten kolejny wyrządzony mi przez małżonka afront.
– To kobieta – poprawiłam go. – Kora. Córka Demeter.
Te słowa przechodziły mi przez gardło równie ciężko jak imię mojego nieszczęsnego szwagra.
Hades i Kora.
Dwoje niechcianych gości. Jego zapraszałam z musu. Ją, aby poznać jej intencje.
Na samą myśl o spotkaniu z nimi zrobiło mi się niedobrze. Co z tego wyniknie? Niestety, nie miałam dobrych przeczuć.
– „Tej” Demeter? – Hermes był zaskoczony.
Wiedziałam, co ma na myśli. Zbyt dobrze wiedziałam! Pamięć o niej wciąż była żywa w kuluarach Olimpionu.
– Tak, do cholery. „Tej” Demeter – warknęłam, podnosząc się z miejsca. – Zaproś ich. Taka jest moja wola.
Nie mogąc dłużej panować nad gniewem, czym prędzej opuściłam salon, z hukiem zatrzaskując za sobą drzwi.
Joga.
Pilates.
Basen…
Nie!
Judo lub karate. Albo boks. O, tak! W tym wypadku boks był najlepszy. Musiałam się jakoś rozładować.
– Aresie, synku – zaćwierkałam do komórki, gdy już znalazłam się w swojej, godnej królowej Olimpionu, sypialni. – Znajdziesz czas dla swojej kochanej matki? Potrzebuję treningu. Bardzo, bardzo intensywnego treningu…
– No, to jesteśmy w domu – powiedziałam, parkując samochód na podjeździe przed budynkiem. – Witaj w Ognisku Domowym.
– Ależ to nie dom, a prawdziwy pałac! – oświadczyła siedząca obok mnie Kora, nie kryjąc entuzjazmu.
– Och, nie przesadzaj dziecko. – Zaśmiałam się. – Ognisku Domowemu daleko do wspaniałych pałaców moich krewnych. To po prostu zwykły pensjonat, który urządziłam w podarowanej mi przez Zeusa starej rezydencji. Niegdyś należała ona do niejakiego Tyfona, który lata temu został skazany na śmierć za zamach na władcę Olimpionu. Od tego czasu tylko stała i niszczała, więc odrestaurowując ją, przy okazji wyświadczyłam przysługę miastu.
– Dla mnie to prawdziwy pałac – zaprotestowała dziewczyna. – Nasza farma nawet nie umywa się do niego…
Uśmiechnęłam się pobłażliwie. Kora dotychczas mieszkała na wsi. Jej życie było skromne i dalekie od tego, co dla mnie stanowiło normę. Demeter skutecznie odcięła córkę od wielkomiejskiego świata. Ciekawe, jak ta słodka blondyneczka bez specjalnego doświadczenia życiowego poradzi sobie sama w Olimpionie? Budziła we mnie tkliwość i poczucie obowiązku. Jej matka powierzyła ją mojej opiece i musiałam wywiązać się z tego zadania, choć nie byłam zachwycona pomysłem, aby niedoświadczone dziecko rzucać od razu na głęboką wodę w mieście grzechu i pokus.
– Zobaczysz tu jeszcze wiele rzeczy, które będą inne niż twoja farma. Nie wiem tylko, czy okażą się lepsze… – stwierdziłam, z powątpiewaniem kręcąc głową.
– Olimpion to moje marzenie, ciociu – oznajmiła Kora z entuzjazmem. – Zawsze pragnęłam tu przyjechać, ale mama mi nie pozwalała. Nie rozumiem dlaczego, skoro tu studiowała i sama wielokrotnie powtarzała, że spędziła tu najlepszy okres swojego życia. Też chciałam tego doświadczyć. Zobaczyć, jak to jest żyć poza wsią, zaznać miejskiego gwaru i pośpiechu. Jeszcze nie wiem, gdzie będę mieszkała w przyszłości. Nie mam doprecyzowanej wizji tego, czym powinnam się zajmować i gdzie. Dlatego, gdy tylko przekroczyłam pełnoletniość i jestem już w stanie sama decydować o moim losie, postanowiłam przyjechać tutaj, aby dowiedzieć się czegoś więcej o sobie, a także o swoich pragnieniach.
– Mama nie była zachwycona tym pomysłem – skomentowałam z westchnieniem na wspomnienie dzwoniącej do mnie w środku nocy i żalącej się na córkę rozhisteryzowanej przyjaciółki. Jej zdaniem Kora przechodziła jakiś bunt i okazywała skrajną niewdzięczność, zostawiając ją w chwili, gdy ona właśnie potrzebowała jej wsparcia, walcząc o fotel senatora swojego okręgu.
– Wiem. – Kora opuściła swoje błękitne oczy i wbiła wzrok w kolana. Walczyła z poczuciem winy, widziałam to wyraźnie. – Ale ona tego nie rozumie… Nie rozumie, że ja nie wiem, czy farma to moja przyszłość. Ona kocha naturę i jej cykl. Mnie nasze wiejskie życie i jego monotonia zwyczajnie już nużą.
Ech, ta Demeter. Wiedziałam, że cierpi na skrajną nadopiekuńczość, a to, niestety, odbijało się na jej jedynaczce. Kora była jeszcze bardzo młoda i jak większość ludzi w jej wieku nie miała pojęcia, co ze sobą zrobić dalej.
– Dobrze postąpiłaś, kochanie – stwierdziłam, uśmiechając się i pokrzepiająco ściskając jej dłoń, choć przepełniały mnie wątpliwości. – Jesteś dorosła i masz prawo decydować o sobie. Pójdziesz na studia, pomieszkasz u mnie. Poznasz nowych ludzi i wszystko się ułoży. To nie jest zła decyzja, że zostawiłaś mamę. Najwyższy czas trochę poluzować pępowinę, którą cię owinęła i najwyraźniej za mocno ściska. Życie tutaj zarówno nauczy cię wiele o tobie samej, jak i ułatwi ci podjęcie decyzji w sprawie przyszłości. Przekonasz się, czy wolisz mieszkać na farmie i kontynuować dzieło swojej mamy, czy lepiej ci będzie w Olimpionie. Proszę cię tylko, abyś była ostrożna. Nie ufaj obcym i uważaj na mężczyzn.
Kora spojrzała na mnie chabrowymi oczami.
– Na mężczyzn? – zdumiała się. – Ale ja… Ja nawet nie znam żadnych.
– Ale poznasz. I myślę, że nastąpi to szybciej, niż myślisz – wyraziłam obawę.
– Mama też mnie przed nimi ostrzegała. Nie rozumiem dlaczego… – Jej twarz wyrażała zdziwienie zmieszane z ciekawością.
– Jesteś ładna… – Pogłaskałam jej różowy z emocji policzek. – Powiedziałabym, skarbie, że nawet bardzo. Dlatego zapewne już wkrótce nie będziesz się mogła opędzić od adoratorów, zwłaszcza że Olimpion lubuje się w pięknie. Jednak nie daj się omamić pierwszemu lepszemu, tylko wybierz starannie. Zasługujesz na kogoś, kto się tobą troskliwie zaopiekuje i zrobi wszystko, aby nie spotkała cię krzywda.
Kora zmarszczyła czoło.
– Czy to właśnie była przyczyna, dla której mama wyjechała z Olimpionu? – zapytała.
Popatrzyłam na nią zaskoczona.
– Co takiego? – zdziwiłam się.
– Że ktoś… Ktoś ją tu skrzywdził? – wydukała wreszcie.
W niebieskich oczach dziewczyny dostrzegłam przejęcie, ale i ciekawość.
– To było jeszcze przed twoimi narodzinami – odparłam. – Zamierzchłe czasy, skarbie. Nie jestem upoważniona, aby mówić o tym. Jeśli twoja mama do tej pory tego nie zrobiła, najwyraźniej miała ku temu powody. To jej sprawy, nie moje.
– Rozumiem – bąknęła dziewczyna, nie kryjąc zawodu w głosie.
Wiem, byłam oziębła i nie powinnam odpowiadać w ten sposób, ale nie chciałam nieopatrznym słowem skrzywdzić ani Demeter, ani Kory. Pewne rzeczy powinny wyjaśnić sobie we dwie. Nie mogłam się w to wtrącać.
Ponieważ w samochodzie zapanowała niezręczna cisza, otworzyłam drzwi, aby wysiąść.
– Chodź, skarbie – zachęciłam ją. – Pokażę ci twój pokój, a potem zjemy razem podwieczorek. Poznasz też Artemidę.
– Artemidę? – zdumiała się Kora, opuszczając auto tuż po mnie.
– Moją drugą podopieczną – odpowiedziałam z uśmiechem. – Widzę, że jest już w domu. – Wskazałam na czerwony motocykl zaparkowany pod schodami, które wiodły na taras przed głównym wejściem.
Skupienie.
Maksymalne, aż bolesne.
Wyeliminowanie świata zewnętrznego na potrzeby celu. Nie mogło liczyć się nic innego. Tylko on – środek tarczy.
W chwili, gdy puszczałam cięciwę mojego sportowego łuku, tuż za moim plecami rozległ się donośny głos Hestii.
– Arti, skarbie! Skończ trening i chodź tutaj, mamy gościa! – zawołała.
– Cholera! – zaklęłam, patrząc na strzałę, która wbiła się w pobliskie drzewo zamiast w tarczę.
– Ćwiczę – odkrzyknęłam z irytacją, nawet nie odwracając się w stronę werandy, na której stała moja opiekunka. – Przecież wiesz, że mam niedługo zawody.
– Oj, Arti, nic ci się nie stanie, jak zrobisz sobie przerwę. Przygotowałam ravani i pasteli sezamowe, które tak lubisz – próbowała mnie skusić.
Westchnęłam ciężko. Hestia chciała, aby wszyscy byli zadowoleni, choć niekoniecznie zdawała sobie sprawę z tego, że to, co sama postrzegała jako szczyt komfortu, nie stanowiło jego szczytu dla innych.
– Idę – odpowiedziałam trochę zbyt opryskliwie niezadowolona z faktu, że mi przeszkadza.
– Och, kochanie, świetnie, że do nas dołączyłaś – oświadczyła, klepiąc mnie po ramieniu, gdy przekroczyłyśmy próg zagraconego babcinymi bibelotami saloniku. W pomieszczeniu czekała na nas jakaś całkiem nieznana mi dziewczyna.
Zmrużyłam oczy i przyjrzałam się jej uważnie.
Zdecydowanie nie mój typ – grzeczna dziewczyneczka o długich blond włosach zaplecionych w warkocz, ubrana w białą bluzeczkę rodem z akademii szkolnych, która zdawała się pękać w szwach na jej obfitym biuście, haftowany w kwiatki sweterek boucle i niemodną plisowaną spódnicę. Z tym wyglądem idealnie wpasowywała się w otoczenie zagraconej przez Hestię staroświeckiej przestrzeni lub koła gospodyń domowych.
– Poznaj Korę – oznajmiła radośnie moja opiekunka.
– Cześć – powitałam nieznajomą bez entuzjazmu.
– Witaj – bąknęła nowa.
– Koro, to Artemida. Moja druga podopieczna. Rozgośćcie się, kochane, zaraz podam podwieczorek. Wiem, że jadłaś już obiad w samolocie, ale nie zaszkodzi, abyś spróbowała moich deserów – stwierdziła gospodyni, po czym podążyła do kuchni.
Zostałyśmy same w pokoju.
– A więc ty też zaczynasz studia w Olimpionie? – zagadnęła blondynka, przełamując niezręczną ciszę.
– Mieszkam tu już dwa lata. Idę teraz na trzeci rok. Studiuję na wydziale sportowym – odpowiedziałam, siląc się na grzeczność.
– Och, to jesteś w dużo lepszej sytuacji ode mnie… – stwierdziła.
– Dlaczego? – zdziwiłam się, zajmując miejsce przy stole. Kora usiadła w fotelu przy ceglanym kominku.
– Bo dla mnie to pierwszy w życiu pobyt w mieście. I wszystko tu jest dla mnie nowe, nie tylko szkoła – odpowiedziała.
No co ty nie powiesz… – zakpiłam w myśli.
– Przywykniesz – dodałam na głos. – Ja też wylądowałam tu sama, ale dałam radę i teraz żyje mi się tutaj całkiem fajnie.
– Wszyscy mnie tylko ostrzegają przed tym miejscem, a mama powtarzała, że przyjazd do Olimpionu to błąd – zwierzyła mi się blondynka.
– Jakaś nieżyciowa kobieta – skomentowałam chyba trochę zbyt bezpośrednio. – Myślę, że przyjazd tutaj to najlepsze, co mogło cię spotkać i jeszcze jest dla ciebie nadzieja.
– Nadzieja? – Kora popatrzyła na mnie, nic nie rozumiejąc.
– Trochę tu pobędziesz i staniesz się „miastowa”. Wybacz, ale teraz zbyt mocno odstajesz. – Wzruszyłam ramionami.
– Ach, tak… – Kora popatrzyła na swoją spódnicę, a potem na niewypielęgnowane dłonie, które świadczyły o tym, że doskonale wiedziała, co to ciężka praca fizyczna. Po chwili podniosła wzrok i wbiła we mnie spojrzenie swoich – tu nie mogłam się przyczepić – niesamowitych w swoim niebieskim odcieniu oczu. – Pomożesz mi?
– W czym niby? – zdumiałam się.
– Czy pomożesz mi bardziej się dopasować? – doprecyzowała.
– Przecież masz Hestię. Niech ona cię ogarnie – odpowiedziałam, nie kryjąc zdziwienia, że to właśnie mnie nowa wybrała na swoją mentorkę w zakresie miejskiego stylu i obycia. Miałam na sobie jedynie sportowe legginsy i stanik, więc raczej nie przypominałam kogoś, kto stanowiłby wzorzec mody Olimpionu.
– Hestia jest cudowna, ale… Ale ten styl – Kora zatoczyła dłonią koło, wskazując na otoczenie. – Zbyt odbiega od mojej wizji „miejskości” i bliżej mu do gustu mojej mamy niż mojego…
Uśmiechnęłam się szeroko.
– Jednak nie jesteś tak durna, jak wyglądasz. Jeszcze będą z ciebie ludzie – skomentowałam. – Postaram się pomóc ci na tyle, na ile będę w stanie.
– Tak się cieszę! – Dziewczyna poderwała się z fotela i podbiegła do mnie, po czym uściskała mnie serdecznie. Przez moment siedziałam spięta. Nie spodziewałam się takiego wybuchu uczuć.
– Nad twoim entuzjazmem też musimy popracować – mruknęłam, oswobadzając się z jej objęć.
– O, widzę, że już się zaprzyjaźniłyście! – zawołała radośnie Hestia, wkraczając do saloniku z tacą wypełnioną łakociami i dzbankiem herbaty w ręku.
– Powiedzmy – bąknęłam.
– Artemida pomoże mi odświeżyć garderobę przed rozpoczęciem roku akademickiego – oznajmiła entuzjastycznie blondynka, siadając na krześle obok mnie.
– To cudownie, skarbie – skomentowała pulchna gospodyni, rozkładając zastawę. – A właśnie. To mi o czymś przypomniało. Nie powiedziałaś mi jeszcze, jakie studia wybrałaś?
Kora zagryzła wargi.
– Nie wiem… – zająknęła się.
– Jak to: nie wiesz? – zdumiałam się, uprzedzając kolejne pytanie Hestii. – Wakacje kończą się za dwa tygodnie.
– Dostałam się na kilka kierunków – wyjaśniła dziewczyna.
O, proszę! Nie spodziewałam się, że to taka kujonka. Zaskoczyła mnie. Jej wygląd najwyraźniej nijak się miał do stanu jej wiedzy i tego, co miała w głowie.
– Na jakie? – zapytała tymczasem Hestia.
– Na biotechnologię, ochronę środowiska i… – Kora się zawahała.
– I? – nacisnęłam.
– Na prawo – dodała.
– No proszę. Ambitnie – pochwaliła nasza opiekunka.
– Spory rozrzut – skomentowałam zaciekawiona. – Z czego wynika?
– Z buntu – odpowiedziała blondynka, opuszczając wzrok i skupiając go na podanej przez gospodynię herbacie. Rumieńce zażenowania natychmiast wystąpiły na jej policzkach.
– Buntu? – zdumiałam się.
Ta dziewczyna stanowiła dla mnie zagadkę. Buntowniczka w sweterku boucle. Hit!
– Tak. Wbrew mamie. Ona chce, abym poszła jej śladem i skupiła się na naszej farmie oraz rodzinnym biznesie, a nie na wymarzonej przeze mnie karierze zawodowej – wyznała.
– Okej, wiemy już, czego chce twoja matka. Pytanie: czego chcesz ty, Koro? – zapytałam, wbijając w nią wyzywające spojrzenie.
– Ja… – zaczęła.
– Hej, piękne panie, nie przeszkadzam? – Wyznanie blondynki przerwał dobiegający od drzwi męski głos.
Uf! Na całe szczęście pojawienie się nieznajomego zmieniło tok rozmowy, więc nie musiałam udzielić odpowiedzi. Nie chciałam podejmować decyzji. Jeszcze nie. Odkładałam ją w czasie, bo wierzyłam, że kilka dni w Olimpionie naprowadzi mnie na właściwy trop i wystarczy do tego, abym wybrała odpowiedni fakultet, kierując się wyłącznie swoim zdaniem, a nie mamy. Liczyłam na to, że z dala od jej kontrolującego każdy mój krok wzroku, łatwej mi będzie dojść do tego, czego naprawdę chcę dla siebie w przyszłości est dla mnie najważniejsze.
Gorzej, jak tego czasu okaże się za mało…
Co wtedy?
Nie chciałam o tym myśleć.
Na szczęście obecność nowo przybyłego sprawiła, że szybko oderwałam się od mrocznych analiz. W końcu to był chłopak! I to pierwszy, z którym miałam do czynienia w Olimpionie!
– Co cię tu sprowadza, Hermesie? – zapytała Hestia, zapraszając go gestem ręki do stołu.
– Zapach twoich wypieków i misja – odpowiedział z tajemniczym uśmiechem, siadając na wolnym krześle stojącym między mną a gospodynią i bez pytania nakładając sobie ciastka na talerz.
Gapiłam się na niego jak zahipnotyzowana.
Pierwszy mężczyzna z Olimpionu.
I co mogłam o nim powiedzieć? Rudowłosy, piegowaty, strasznie chudy, z dziwaczną czapką na głowie. Nie budził respektu. Raczej bawił i śmieszył. Nie wyglądał na kogoś, kto mógłby mnie skrzywdzić, czego tak bardzo obawiała się mama…
– Misja? – Artemida zmrużyła podejrzliwie oczy.
– Przysyła mnie Hera – odpowiedział, napychając sobie usta słodkim ciastem.
– Hera?! – zdumiałam się.
Oczywiście, nawet żyjąc na wsi, doskonale wiedziałam, kim była Pani Olimpionu. Najbardziej znana kobieta w całej metropolii. Ba, w całym kraju. Żona oligarchy Zeusa, który rządził dzięki monopolowi, jaki miał na dostawy energii elektrycznej. To była prawdziwa dama. Ideał kobiecości. Istna gwiazda. A on miał z nią do czynienia!
Wow. To robiło wrażenie.
– Ty jesteś Kora, prawda? – bardziej stwierdził niż zapytał, obracając się w moją stronę i krusząc przy tym na wszystkie strony ciastkiem, które właśnie zajadał, aż mu się uszy trzęsły.
– Tak… – wydukałam zdumiona, że ktoś, kto służył wielkiej Herze, zna moje imię.
– Miło cię poznać. Jestem Hermes, posłaniec bogów Olimpionu – przedstawił się.
– Bogów? Chyba kpisz – parsknęła Artemida.
– Pani Hera kazała mi tak mówić o swojej rodzinie – pouczył ją chłopak, nawet nie zwracając w jej stronę spojrzenia, które wciąż było wbite we mnie.
– Mnie też miło cię poznać, Hermesie – odpowiedziałam życzliwie.
– Herze odbiło – skomentowała Artemida.
– Arti, na Gaję! – Hestia zbombardowała ją spojrzeniem. – Nie przy Korze…
– No co? – burknęła dziewczyna. – Myśli, że jak jest bogata i znana, to wszystko jej wolno. Wiem, że to twoja siostra, ale patrząc na was dwie, mam wrażenie, że ona została podmieniona.
– Osiągnęła wszystko. Ceni się. – Pulchna gospodyni uśmiechnęła się lekko.
– Osiągnęła tyle, że jest żoną faceta, który rządzi Olimpionem, bo jest obrzydliwie bogaty i szantażuje wszystkich dostawami energii – oskarżycielskim tonem uzupełniła jej wypowiedź Artemida. – Mimo to wątpię, że gdybyś ty była żoną Zeusa, zachowywałabyś się równie niedorzecznie, jak ta niedorobiona celebrytka.
– Na szczęście jestem wolna od tego problemu, bo nie zamierzam wikłać się w poważne związki – odpowiedziała łagodnie Hestia.
– Nie? – zdumiałam się.
– Nie wiesz? – wtrącił Hermes. – Hestia należy do świeckiego zakonu pod przywództwem Ateny. Razem stoją na straży cnót, które utraciły ostatnio na znaczeniu.
– Jakich? – dociekałam zaintrygowana.
– Harmonia, spokój, życzliwość, empatia, rodzinność, czystość, dziewictwo – wyliczył.
– Czyli całkowite przeciwieństwo Hery – wtrąciła Artemida.
– Ależ kochani. Co jak co, ale braku rodzinności nie możecie zarzucić Pani Olimpionu – stanęła w obronie siostry Hestia.
– Jasne, chyba że ktoś jej nie pasuje… jak na przykład Hades – zakpiła dziewczyna.
Hades?
Czy ona mówiła o owianym złą sławą bracie wielkiego Zeusa?
Zmarszczyłam brwi, nasłuchując uważnie.
– Chyba nastąpiło odmrożenie stosunków – wybełkotał chłopak, biorąc kolejny ogromny kawałek ciasta do ust.
– O? Moja siostra mu wybaczyła? – zdziwiła się Hestia.
– Cholera wie, ale musi być coś na rzeczy, bo mam dla niego to… – Sięgnął do wewnętrznej kieszeni swojej sygnowanej znakami jednego z tutejszych uniwersytetów bluzy, po czym pokazał dwie koperty z wytłoczonymi na nich złotymi napisami.
– Niemożliwe! – krzyknęła Artemida. – Zaprosiła go?!
– Tak się cieszę. Wreszcie zapanuje pokój w rodzinie – uradowała się Hestia.
– Zaprosiła dokąd? – spytałam, bo najwyraźniej jako jedyna nie miałam pojęcia o planach Hery.
– Na bal, skarbie. Coroczny bal z okazji przesilenia wiosennego, na którym młode, wysoko postawione panny Olimpionu pod okiem Hery i Zeusa poznają kawalerów, z którymi zwiążą się w przyszłości – wyjaśniła gospodyni. – To takie arystokratyczne swaty.
– Ach, tak… – bąknęłam zaskoczona.
Nie miałam pojęcia, że ktoś organizuje takie imprezy.
– Hera wszędzie lubi wpychać swój wykonany przez chirurgów plastycznych nosek, a zwłaszcza do łóżek mieszkanek Olimpionu – prychnęła kpiąco Artemida. – Lubi mieć nad nimi nadzór ze względu na Zeusa, który ciągle ją…
– Artemido! Wystarczy tych rewelacji – gwałtownie zganiła ją Hestia. Po raz pierwszy zauważyłam, że się gniewa.
– To taka randka w ciemno dla bogatych – wyjaśnił mi Hermes z uśmiechem. – I masz duże szczęście, laleczko. Bo tak się składa, że nie tylko Pan Mroku otrzyma dziś ode mnie zaproszenie.
Wyciągnął w moją stronę dłoń, w której dzierżył jedną z kopert.
– Proszę. – Wręczył mi ją. – Ta jest dla ciebie, Koro.
– Dla mnie?! – spytałam z niedowierzaniem.
Zszokowana wzięłam od niego zaproszenie. Nie miałam pojęcia, co powinnam powiedzieć lub zrobić, bo pierwszy raz w życiu ktoś mnie gdzieś zapraszał. I to od razu na bal… Prawdziwy bal bogów Olimpionu! Mnie. Korę, która dopiero co przyleciała ze wsi do dużego miasta!
– To chyba pomyłka… – Hestia zmarszczyła czoło. W tej chwili wyglądała na zaniepokojoną.
– Absolutnie nie. Hera osobiście mnie poinstruowała, do kogo mam się udać z ostatnimi zaproszeniami – stwierdził Hermes, chowając do kieszeni zaproszenie dla Hadesa i ponownie łapczywie sięgając po ciasto Hestii, które od jego przybycia niebezpiecznie zmniejszyło swoją objętość.
Gospodyni i Artemida wymieniły znaczące spojrzenia.
– Nie wiem, czy to jest dobry pomysł – skomentowała Hestia. – Rzucamy Korę na pożarcie wilkom.
Artemida rozważała jej słowa.
– Skoro Pani Olimpionu ją zaprasza, niech Kora idzie. Gdyby odmówiła, wyrządziłaby jej afront, a obie doskonale wiemy, co oznacza gniew Hery – skomentowała po chwili.
– Nigdy nie byłam na balu – wtrąciłam. – To musi być niezwykłe wydarzenie. Raz wymknęłam się na potańcówkę w sąsiednim miasteczku, ale mama strasznie się na mnie o to gniewała, więc nie wspominam tej imprezy za dobrze.
Dreszcz przeszył całe moje ciało na wspomnienie awantury, którą mi wtedy zrobiła.
– Ale jej tu nie ma i możesz robić, co chcesz – stwierdziła Artemida.
– A jednak to podejrzane, że dziewczyna znikąd dostaje zaproszenie na bal najznamienitszych osobistości Olimpionu, choć jeszcze nie zdążyła rozpakować walizek, o zadomowieniu się nawet nie wspominając – martwiła się Hestia.
– Widać jest kimś więcej niż tylko „dziewczyną znikąd” – odpowiedział Hermes, kończąc ciasto. – Bogowie jej chcą, więc ona z całą pewnością nas jeszcze zaskoczy, prawda, Koro?
Zacisnęłam kurczowo dłonie na kopercie. Hestia miała rację. Z jednej strony to było dziwne. Z drugiej strony – czy mogłam przepuścić taką okazję? Impreza organizowana przez samych Zeusa i Herę była dla mnie abstrakcją. To był niedostępny dla zwykłych śmiertelników świat. Wkroczenie do niego, nawet na jeden wieczór, brzmiało jak spełnienie marzeń. Żałowałabym, rezygnując z zaproszenia. No i Artemida miała rację. Nie wypada robić afrontu gospodarzom. Mogliby to sobie zapamiętać, a ja nie chciałam robić złego wrażenia już na początku swojego pobytu w Olimpionie. Interesowało mnie budowanie pozytywnych relacji i poznawanie siebie, a czy taka uroczystość nie była najlepszą okazją do realizacji tych celów?
– To prawdziwy zaszczyt, że zostałam zaproszona – oznajmiłam po namyśle. – Z chęcią wzięłabym udział w tym balu, tylko… tylko jest jeden problem.
– Jaki? – zapytała Artemida.
– Nie mam stroju na taką uroczystość… – wyznałam zasmucona.
– O to się nie martw – odpowiedział radośnie Hermes. – Podjadę po ciebie po pracy i skoczymy do centrum na zakupy.
– Hej! To ja miałam być stylistką Kory – wtrąciła Artemida poirytowana faktem, że została pominięta w tym planie. – Nie ma opcji, abyście pojechali sami. Bierzecie mnie ze sobą. Nie ufam wam. Bezguścia!
– Nie wiem, czy cię przyjmie. Jest bardzo zajęty – oświadczyła Hekate.
– Proszę tylko o kilka minut – odparłem, przywołując na usta najbardziej przyjazny z moich uśmiechów.
Odziana w czerń kobieta wyglądała na niewzruszoną. Jej blada twarz pozostała kamienna w swojej surowości.
– Och, kotku – zwróciłem się do niej zalotnie, gdy wciąż zawzięcie milczała, po czym przewiesiłem się przez dzielącą nas konsolę wykonaną z czarnego szkła, aby się do niej zbliżyć i chwycić ją pod brodę. – Hera mnie zabije, jeśli z nim nie pomówię i nie przekażę mu wieści od niej.
Hekate zmarszczyła cienkie brwi, po czym nieoczekiwanie dla mnie wyciągnęła spod blatu pistolet, który wymierzyła prosto w moją szyję.
– Raczej nie zdąży tego zrobić. Jeszcze jeden „kotek” skierowany do mnie albo dotyk oblecha w stylu Zeusa, a to ja zabiję cię szybciej niż Hera – zasyczała złowieszczo.
Poczułem zimny pot spływający mi po plecach. Momentalnie zsunąłem się z konsoli i uniosłem dłonie nad głowę w geście poddania się.
– Wybacz, Hekate. Nie chciałem cię urazić. To był tylko niewinny żart. Moją intencją nie było… – jąkałem się.
Kobieta mierzyła we mnie jeszcze chwilę, patrząc groźnie, po czym opuściła broń i zaczęła się śmiać na całe gardło. Jej przerażający rechot roznosił się donośnym echem po sekretariacie.
– Myślałam, że się posikasz ze strachu. – Otarła łzy śmiechu, które rozmazały jej mocny makijaż. – Słudzy Olimpionu to jednak cieniasy!
– Hej, no! – Opuściłem dłonie, czując się jak osioł. – Ci na górze dobrze płacą. Dlatego ich wybrałem.
– My płacimy lepiej. – Hekate wydęła usta w geście pogardy.
– Może, ale to brudne pieniądze, poza tym siedzicie w ciemnościach. To zdecydowanie nie moje klimaty, jestem urodzonym surferem i plażowiczem. W Podziemiu nie ma morza, a Styks to ściek wypełniony chemikaliami, o słońcu już nawet nie wspomnę. – Zatoczyłem dłonią znaczący krąg po mrocznym pomieszczeniu.
– Słońce nie jest dla wszystkich, a pieniądze są brudne bez względu na to, czy na nie padają promienie słoneczne, czy nie – skomentowała, poważniejąc.
– Dlatego nie dyskutujmy już o gustach przy wyborze naszych pracodawców, a róbmy to, co nam zlecają – oświadczyłem poważnie.
– Zabiorę cię do Pana Podziemia, ale nie licz na specjalne traktowanie. On nie lubi przedstawicieli Olimpionu, a już zwłaszcza tych współpracujących z Herą – ostrzegła mnie.
Po tych słowach wyszła zza konsoli i poprowadziła mnie długim korytarzem, który gdzieniegdzie rozjaśniało błękitne światło umieszczonych na ścianach kinkietów.
Nie przepadałem za tym miejscem, ale nie miałem wyjścia. Zlecenie to zlecenie. Zaproszenie musiało zostać dostarczone, bez względu na to, kto był adresatem i jakimi darzyłem go uczuciami.
– Zaczekaj tu – oświadczyła moja przewodniczka, zniżając głos. Poprawiła wysadzaną ćwiekami opaskę, przygładziła czarną, wydekoltowaną suknię, którą zdobiły hafty w kształcie kościotrupów, po czym zniknęła za wielkimi, wykonanymi z mahoniu i pokrytymi rzeźbieniami w kształcie czaszek podwójnymi drzwiami.
Krążyłem przed nimi nerwowo, rozmyślając na temat swojej wypłaty. Skoro Podziemie płaciło tak dobrze, może i ja powinienem poprosić o podwyżkę? W końcu kwestia bezpieczeństwa w mojej pracy pozostawiała wiele do życzenia, zwłaszcza że zmuszano mnie do podróży w tak niebezpieczne miejsca jak Kraina Mroku. Marzyłem o chwili, kiedy wrócę na powierzchnię i poczuję na skórze ciepły wiatr oraz promienie upalnego słońca. Ciemność i chłód tego miejsca źle na mnie oddziaływały.
– Masz minutę – oznajmiła Hekate, wyłaniając się zza drzwi, za którymi wcześniej zniknęła.
Ucieszyłem się. Przynajmniej nie wrócę z niczym i nie spotka mnie kara ze strony mojej mocodawczyni.
– Potem cię odstrzeli – dodała szeptem, gdy przechodziłem obok niej, wkraczając do spowitego mrokiem gabinetu władcy.
Głośno przełknąłem ślinę. Nie wiedziałem, czy to prawda, czy blef. W Podziemiu wszystko było możliwe, to nie byli zwyczajni ludzie…
– Streszczaj się. Mam masę pracy – oświadczył siedzący za ogromnym biurkiem elegancki brunet. Jego rozbudowaną sylwetkę rozświetlało jedynie upiorne niebieskie światło stojącej na blacie biurka lampy.
Nawet nie raczył na mnie spojrzeć. W sumie cieszyło mnie to, bo nie miał w tej chwili na oczach ciemnych okularów, które chroniłyby mnie przed jego przerażającym spojrzeniem. W tej chwili faktycznie był skupiony na pracy, klepiąc coś na klawiaturze laptopa. Na biurku wokół niego walały się stosy pieniędzy, paczuszki z białym proszkiem oraz broń.
– Dziękuję za audiencję, wielki Hadesie – powiedziałem, kłaniając się uniżenie przed Panem Podziemia.
– Daruj sobie tę dworskość. Miałeś się streszczać – fuknął, nadal nie odrywając oczu od ekranu komputera.
– Przyszedłem, aby wręczyć ci to – powiedziałem, wyciągając z kieszeni lekko pomięte i pobrudzone ciastem Hestii zaproszenie, po czym na miękkich nogach ruszyłem w stronę biurka.
W tym momencie wypadł zza niego olbrzymi trzygłowy doberman i stanął mi na drodze, warcząc ostrzegawczo.
– Cerberze, puść go. Niech pokaże, co przyniósł – polecił mu Hades, nadal nie poświęcając mi cienia uwagi.
Mokry od potu obszedłem psa, który położył się na wyłożonej czarnym dywanem podłodze i łypał na mnie podejrzliwie. Drżącą ze strachu dłonią złożyłem zaproszenie na biurku Pana Mroku.
Hades nawet nie spojrzał na kopertę.
– Otwórz – rozkazał.
– Ależ panie, nie wiem, czy mogę – bąknąłem. – To list dla ciebie.
– Otwórz! – podniósł głos.
Posłusznie wykonałem polecenie. Jego gniew przerażał mnie nawet bardziej niż niezadowolenie Hery.
– Czytaj! – zażądał.
– Ich Wielmożności – zacząłem drżącym z przejęcia głosem – Wszechwładny Zeus wraz z małżonką swoją, Boską Herą, mają zaszczyt zaprosić umiłowanego brata i szwagra swego, Pana Podziemia, Hadesa, na coroczny bal z okazji przesilenia wiosennego. Uroczystość odbędzie się w dniu jutrzejszym…
– Wynoś się! – rzucił stanowczym tonem Hades.
Podniosłem zdumione spojrzenie znad tekstu.
– Ależ panie… – bąknąłem.
Zaraz jednak opuściłem wzrok. Hades na mnie patrzył, a jego wzrok… jego przerażający wzrok mnie bolał.
– Wynoś się, skąd przyszedłeś, inaczej poszczuję cię Cerberem – zasyczał.
– Hadesie, królu mój, nie gniewaj się na mnie. Jestem tylko zwykłym posłańcem. Nie miałem złych intencji i nie chciałem cię zirytować – wyjęczałem.
Czy wszyscy w Podziemiu musieli się na mnie gniewać bez powodu?
– Cerberze! – Pan Mroku krzyknął do swojego psa. – Na trzy możesz odgryźć mu jaja. Będziesz miał nową zabawkę. Raz…
Z przerażenia szeroko otworzyłem oczy.
Czy on powiedział właśnie, że…?
– Dwa – odliczał dalej Hades.
W ułamku sekundy zrozumiałem, że to nie żart i puściłem się pędem do drzwi, podczas gdy potworny czworonóg gotował się do ataku.
– Trzy! – skończył odliczanie Pan Mroku.
Zdążyłem zamknąć za sobą drzwi w tej samej chwili, gdy pies ich dopadł. Jego ujadanie słychać było na całym korytarzu.
– Ja pierdolę… – zakląłem, ocierając mokre od potu czoło.
– I jak poszło? – zaćwierkała Hekate, wynurzając się z mroku z drwiącym uśmieszkiem na pomalowanych czarną szminką ustach.
– Najwyższy czas poprosić Herę o podwyżkę – rzuciłem gniewnie, po czym ruszyłem biegiem w stronę wyjścia.
Pies ujadał wściekle pod drzwiami, za którymi zniknął Hermes.
– Cerberze! – przywołałem go.
Natychmiast się uspokoił i potulnie wrócił do mnie, aby usiąść obok mojego fotela i złożyć swoje trzy głowy na moich kolanach. Pogłaskałem go, nie odrywając wzroku od leżącej na blacie koperty. Sam jej widok działał mi na nerwy, więc z impetem wrzuciłem ją do kosza na śmieci.
– Ej, stary. Naprawdę nie chcesz zabalować na górze? – Za moimi plecami rozległ się znajomy głos. Odwróciłem się gwałtownie i dostrzegłem wyłaniającego się z mroku Tanatosa, mojego białowłosego przyjaciela.
– Podsłuchiwałeś? – zapytałem z lekko kpiącym uśmiechem.
– Mnie nic nie umknie – odpowiedział albinos, błyskając zębami.
Podszedł do mnie i wyciągnął zaproszenie ze śmietnika. Zrobił sobie miejsce na biurku, niedbałym gestem zrzucając zalegające na nim rzeczy, po czym usiadł na jego blacie.
– Nie pójdę na bal, na który zaprasza Hera. Z całą pewnością to podstęp – stwierdziłem.
– I ty nie dałbyś sobie rady z knowaniami tych idiotów z góry? – Tanatos przechylił głowę i wbił we mnie znaczące spojrzenie. – Moim zdaniem to idealna okazja, abyś wyrwał się z mroku. Ostatnio tylko pracujesz. Nawet przestałeś imprezować ze mną i naszą paczką… – Wskazał na leżące wokół mnie pieniądze i narkotyki. – Zajmujesz się handlem lub sprzątaniem gówien, jakie zostawia po sobie twój brat, Zeus. W ogóle nie myślisz o sobie. Tam mają być młódki z Olimpionu. Nie masz ochoty się zabawić? Może któraś okaże się dziewicą. – Wyszczerzył się lubieżnie, puszczając do mnie perskie oko.
– Wierzysz, że ten wymierający gatunek jeszcze w ogóle występuje w Olimpionie? – zażartowałem.
– Jest przecież Hestia… – odparł z udawaną powagą.
Parsknąłem z rozbawienia.
– Twoje słowa tylko potwierdzają słuszność mojej decyzji – stwierdziłem.
– Mów, co chcesz, ale nie da się ukryć, że brak ci rozrywki i odmiany – zawyrokował. – Od lat nie byłeś zapraszany na górę, a teraz, zamiast to wykorzystać, trzymasz urazę jak baba!
Uśmiechnąłem się ironicznie.
– W tej chwili masz na myśli moje potrzeby czy swoje? – zapytałem.
– Potrzeby mojego władcy są moimi potrzebami. – Tanatos zaśmiał się donośnie i złożył przede mną uniżony ukłon.
– Jasne, jasne. W takim razie zostaniesz w Podziemiu, bo ja nigdzie się nie wybieram – zgasiłem go.
– Nudziarz – prychnął ze wzgardą mój towarzysz.
– Nie widzę powodu, aby pokazywać się w Olimpionie – stwierdziłem. – Mają mnie tam za dziwadło i przestępcę. Nie pozwolę Herze i pozostałym bawić się moim kosztem. Moja obecność będzie sensacją, a ja nie lubię być na świeczniku. Zdecydowanie bardziej wolę cień. W nim jest moje miejsce i niech tak zostanie.
– No, dobra – powiedział Tanatos. – Skoro wizja rozrywki cię nie kusi, podam ci inny argument przemawiający za twoim udziałem w balu. Mniemam, że on cię zmotywuje.
– Próbuj, ale wątpię, aby to ci się udało – mruknąłem, po czym wskazałem na laptopa. – Byle szybko, bo straciłem już zbyt wiele czasu przez tego skrzydlatego idiotę z Olimpionu.
– Córka Demeter – wypalił, a ja momentalnie wróciłem spojrzeniem ku jego białej twarzy.
– Córka Demeter? – powtórzyłem zdumiony.
– Ha! Zaintrygowałem cię! – odpowiedział z zadowoleniem.
– Co z nią? – Zmarszczyłem czoło i momentalnie zesztywniałem.
– Będzie tam – oznajmił triumfalnie.
– To niemożliwe – próbowałem zaprzeczyć jego słowom. – Żyje na zabitej dechami wsi, tysiące kilometrów od Olimpionu.
– Przyleciała kilka godzin temu – autorytatywnie stwierdził Tanatos. – Najwyraźniej wieś już się jej znudziła.
Serce zabiło mi gwałtownie.
– Ale to głupota – warknąłem.
– I tak mniejsza niż to, że jutro weźmie udział w balu Hery – przyjaciel zaskoczył mnie kolejną rewelacją.
– W balu Hery?! – Gwałtownie wstałem z miejsca, strącając ze swoich kolan głowy Cerbera. Pies popatrzył na mnie z pretensją w swoich sześciu oczach.
– Tak – potwierdził Tanatos. – Ona, w przeciwieństwie do ciebie, wybiera się na ten bal. Moi szpiedzy śledzą Hermesa. Zanim zszedł do Podziemia, odwiedził Hestię i jej nową podopieczną.
Przez chwilę stałem naprzeciwko niego, walcząc z irytacją.
– Co za nieodpowiedzialność! – wybuchnąłem. – Jakim cudem Demeter na to pozwoliła?! Miałem ją za rozsądną. Zna ryzyko. Jej córka nigdy nie powinna przekroczyć granic Olimpionu. Tam nie czeka na nią nic dobrego!
– Wiedziałem, że cię to ruszy. – Tanatos zaśmiał się z własnej przebiegłości. – To co? Idziemy na bal?
Zagryzłem wargi.
Mnie również nie czekało na górze nic dobrego. W pałacu brata nie byłem od lat. Kontakty utrzymywałem jedynie z nim, ale od jego rodziny trzymałem się z daleka. Jednak pojawienie się w mieście córki Demeter zmieniało postać rzeczy. Ta mała nie mogła być tam sama. To było zbyt niebezpieczne, a mnie wciąż obowiązywała przysięga złożona przed laty.
– Przekonałeś mnie – burknąłem.
– No i to jest decyzja, na którą czekałem! – oświadczył radośnie albinos, zeskakując z biurka. – Tu napisali, że obowiązuje strój starożytny. Jesteś gotowy przywdziać prześcieradło na swoje boskie ciało?
– Idź już sobie, do cholery – warknąłem. – Albo zmienię zdanie.
– Dobra, dobra. Już mnie nie ma… – Po tych słowach skierował się ku sprytnie ukrytemu w ścianie za moim biurkiem tajemnemu przejściu.
– Myślę, że ta decyzja zmieni coś więcej niż twoje zdanie na temat imprez w Olimpionie – dodał jeszcze, zanim zniknął w jego otworze.
– Tanatosie! – krzyknąłem poirytowany. – Mam cię poszczuć psem, jak Hermesa? Cerber wciąż nie ma zabawki…
– Znikam! – krótko odkrzyknął.
– Wstydzę się – oświadczyłam, zasłaniając różową z emocji twarz dłońmi.
– No dawaj, maleńka! – dopingował mnie Hermes.
– Daj spokój – zawtórowała mu Artemida. – Wszyscy na balu będą tak wyglądać.
– Naprawdę? – dopytywałam z niedowierzaniem.
– Tak, Koro – zapewnił mnie Hermes. – Tego wymaga etykieta dworu Hery. To ukłon znamienitych mieszkańców Olimpionu w stronę starożytnej tradycji.
Te słowa nie dodały mi otuchy. Po pierwsze nie byłam mieszkanką Olimpionu, a w każdym razie nie czułam się nią jeszcze. Za wcześnie, abym mogła tak się określać. Po drugie byłam tylko zwyczajną Korą ze wsi. Prostą dziewczyną wychowaną na łonie natury. Daleko mi było do wyrafinowanego stylu elity tego miasta.
Odwróciłam się ponownie w stronę umieszczonego w przymierzalni zwierciadła i przyjrzałam się swojemu odbiciu. Z lustrzanej tafli patrzyła na mnie długowłosa blondynka w sięgającym ziemi peplum. Miało ono morski odcień i zdobiły je złote hafty w kształcie wiosennych kwiatów. Lejący się materiał przylegał do mojego nagiego ciała, jakby stanowił jego drugą skórę. Brak bielizny był dla mnie krępujący. Nie byłam przyzwyczajona do epatowania swoją nagością. Moja mama przykładała wielką wagę do dobrych manier i wpajała mi wartości, które powinna reprezentować młoda panna. Jedną z nich była skromność. A w tym przebraniu zdecydowanie nie byłam skromna…
– Widać mi piersi – wyjęczałam, zasłaniając sutki wyraźnie rysujące się pod cienkim materiałem mojej kreacji.
– No i? – Głos Artemidy dobiegający zza zasłony przymierzalni, w której tkwiłam już od jakiegoś czasu, wyrażał znudzenie.
– To nieprzyzwoite… – odparłam z zażenowaniem.
– Pokaż się, a my ocenimy – westchnęła z rezygnacją dziewczyna.
– Ale Hermes… Przecież to chłopak. Nie może mnie widzieć w takim stroju – wpadłam w panikę.
– Hermes gustuje wyłącznie w chłopakach. Twoja cnota nie jest zagrożona – odpowiedziała Artemida, nie kryjąc irytacji.
Hermes gustuje w chłopakach?
A więc Hermes jest…?
Zrobiło mi się jeszcze cieplej niż poprzednio. Słyszałam o podobnych relacjach między dziewczynami pracującymi na naszej farmie, ale wzajemne uczucie dwóch mężczyzn do siebie było dla mnie nowością. Musiałam się jeszcze wiele nauczyć o ich świecie, bo jak na razie byłam kompletną ignorantką.
– No, chodź już. Zaraz będzie wieczór i wkrótce Hestia nie da nam żyć, bombardując mnie esemesami i usiłując się dowiedzieć, kiedy wrócimy na kolację – dodała Artemida.
Nie chciałam, aby miała przeze mnie kłopoty, jak również nie chciałam, aby Hestia poczuła się urażona moją niesubordynacją. To zaważyło na mojej decyzji.
– Dobrze, wyjdę – bąknęłam, odwracając się od lustra i podchodząc do kurtyny oddzielającej mnie od moich towarzyszy.
– Wreszcie… – usłyszałam jęk dziewczyny.
– Dalej, Koro! – dopingował mnie Hermes.
Wahałam się jeszcze chwilę, ale przecież musiałam w końcu opuścić przymierzalnię. No i przełamać swoją nieśmiałość, zwłaszcza jeśli planowałam udział w balu organizowanym przez władców Olimpionu. To była impreza, o której zwykli śmiertelnicy nie mogli nawet marzyć. Tymczasem ja dostałam na nią zaproszenie! Nie mogłam zaprzepaścić takiej szansy!
– Wyjdź wreszcie stamtąd! – zawarczała Artemida, czym ostatecznie mnie zmobilizowała.
Przestałam analizować swoje położenie i wygląd, odsłoniłam gwałtownie zasłonę i stanęłam naprzeciwko moich nowych znajomych.
– I… jak? – zapytałam nieśmiało, gdy zbyt długo milczeli, gapiąc się na mnie.
Artemida, która wcześniej leżała na kanapie i grała na telefonie w Olimpcrafta, teraz usiadła, a Hermes przestał wyciskać wągry w pobliskim lustrze i wpatrywał się we mnie z otwartymi ustami.
– No? – ponagliłam ich, czując się coraz bardziej niepewnie.
– No, mała! – z uznaniem zawołał chłopak, który jako pierwszy odzyskał głos. – Chyba wiemy, kto jutrzejszego wieczora wywoła zamieszanie na balu Hery. Nawet Afrodyta się do ciebie nie umywa.
Poczułam, że czerwienię się jeszcze bardziej – o ile w ogóle było to możliwe, ponieważ już wcześniej wręcz płonęłam z zażenowania.
– Naprawdę? – Popatrzyłam pytająco na Artemidę.
Zależało mi na jej zdaniu. W końcu była dziewczyną i lepiej ogarniała sprawy damskiej mody niż Hermes. On był przemiły, ale czy rzetelny w swoich radach i sądach?
Artemida taksowała mnie krytycznym spojrzeniem. Surowy wyraz jej twarzy złagodził lekki uśmiech.
– Mówiłam, że jeszcze będą z ciebie ludzie – zawyrokowała, a mnie spadł kamień z serca.
– Myślicie, że to nie jest zbyt wulgarny strój? – Rzuciłam nerwowe spojrzenie w kierunku swoich piersi. – Mama nie byłaby zachwycona, widząc, że paraduję w czymś takim.
– Ale jej tu nie ma – stwierdziła dziewczyna, wstając z kanapy i podchodząc do mnie. Wzięła mnie za rękę i pociągnęła w stronę zwierciadła, przy którym stał Hermes. – Spójrz na siebie – poleciła. – Co widzisz? Tylko szczerze.
Zamyśliłam się.
– Dziewczynę… – zaczęłam.
– To wiemy. Dawaj więcej detali – mruknęła Artemida, stając za moimi plecami i patrząc na moje odbicie w lustrze wraz ze mną.
– Zdecydowanie zbyt pulchną – wyraziłam na głos swoje najskrytsze kompleksy.
– Daj spokój. Kochanego ciałka nigdy dość. Poza tym szkieletory z Olimpionu nie są piękne, a ty tak – zawyrokował Hermes.
Jego zdaniem byłam… piękna?
Nigdy się tak nie postrzegałam. Czułam się zwyczajnie, wręcz przeciętnie. Mojemu ciału daleko było do walorów, jakie reprezentowały modelki. Nie byłam wysoka, a owocowe ciasta mamy i podkradane ze spiżarni konfitury zrobiły mi złą robotę. Moja miłość do słodyczy nie dawała mi szansy, aby kiedykolwiek osiągnąć perfekcyjną sylwetkę, jaką na przykład reprezentowała będąca sportsmenką Artemida.
– Tłuszcz nie może być seksowny – sprzeciwiłam się.
– Nie tobie to oceniać – warknęła Artemida, przywołując mnie do porządku. – Nie gadaj bzdur, tylko patrz w lustro i mów dalej, co w nim widzisz.
Przygryzłam dolną wargę. Co jeszcze mogłam powiedzieć o sobie? Moja mama nie chciała, abym epatowała swoją kobiecością. Musiałam chodzić w szczelnie zabudowanych strojach, aby kryć zarówno swój biust, jej zdaniem zdecydowanie za duży jak na młodą dziewczynę, jak i szerokie biodra. Twierdziła, że odsłaniając je, byłabym wyzywająca i mogłabym wzniecać niestosowne myśli u mężczyzn – cokolwiek to znaczyło.
Popatrzyłam na siebie krytycznie.
Czy w tej chwili, gdy nie miałam na sobie bielizny i wszystko było widać, faktycznie byłam wulgarna? Wyzywająca? Według Hermesa to było piękno. Ja nie umiałam się jeszcze zdecydować. Poczucie wstydu walczyło we mnie z chęcią wyrwania się spod jarzma matki i zrobienia czegoś na przekór jej woli. I może właśnie przez ten młodzieńczy bunt, który we mnie narastał, półnaga dziewczyna w lustrzanej tafli nie wywierała już na mnie aż tak szokującego wrażenia. Nie wstydziłam się jej, wręcz przeciwnie. Czułam, że nadejdzie dzień, gdy wreszcie ją zaakceptuję.
– Koro? – ponagliła mnie Artemida.
Zakorzenione we mnie przez matkę poczucie skromności nie pozwoliło mi jednak wyrazić na głos tego wszystkiego, co myślałam o krągłościach swojego ciała.
– Mam złote włosy – zdobyłam się tylko na ostrożne stwierdzenie. – Bardzo długie złote włosy.
– To fakt. Są zdecydowanie za długie i mają zniszczone końcówki – powiedziała, dotykając jednego z pasm, które opadało mi za łopatki. – Ale to nie problem. Do jutra to ogarniemy. Podobnie jak ręce, stopy i zbędne owłosienie.
– Zbędne owłosienie? – krzyknęłam.
– Bogowie nie mogą wyglądać jak zarośnięte małpy – wyjaśnił mi ze śmiechem Hermes, unosząc swój T-shirt i prezentując idealnie wydepilowaną klatkę piersiową.
Odwróciłam wzrok. Miałam ochotę zapaść się pod ziemię. Właśnie widziałam półnagiego faceta i słuchałam o rzeczach, które całą naszą trójkę powinny spalić na stosie wstydu i hańby.
– Szkoda tylko, że większości z nich nawet depilacja nie pomoże. Wciąż są małpiszonami w mniejszym lub większym stopniu – skomentowała Artemida. – W każdym razie czeka nas wizyta u kosmetyczki i fryzjera. Poprawimy to, co było do tej pory zaniedbane, a co ma potencjał. To tylko drobne szlify, które musimy wykonać, żeby było idealnie.
– Mam wrażenie – wyznałam – że wciąż po mnie widać, że nie jestem tutejsza. Jestem za pulchna, zbyt opalona, brak mi ogłady.
– Każdy od czegoś zaczynał, skarbie – powiedział Hermes. – Natomiast o ogładę się nie martw. Artemida dobrze to ujęła. Bogowie Olimpionu to straszne prostaki.
Popatrzyłam na niego zdumiona.
– Jak to? – spytałam.
– Niestety, pieniądze przewracają w głowie i sprawiają, że ludzie stają się gnuśni i leniwi – odpowiedział, a mi zrobiło się nieprzyjemnie.
– To może jednak nie powinnam iść na ten bal – zaniepokoiłam się.
– Nie strasz jej, głupku – zasyczała Artemida, dając mu kuksańca w bok, po czym łagodnie zwróciła się do mnie. – Przecież nie będziesz tam sama. Będziemy z tobą. I już my dopilnujemy, żeby idioci trzymali się od ciebie z daleka.
To mnie pokrzepiło.
– Myślicie, że się tam odnajdę? – spytałam zaciekawiona.
– Oczywiście. Wszystko będzie dobrze – oświadczyła dziewczyna. – Słuchaj naszych rad i nigdzie się od nas nie oddalaj. A! I jeszcze jedno! Unikaj ludzi w czerni z symbolem owocu granatu na szatach.
– Dlaczego? – zdumiałam się, ale Artemida nie zdążyła mi odpowiedzieć, bo ubiegł ją Hermes.