Uzyskaj dostęp do tej i ponad 250000 książek od 14,99 zł miesięcznie
252 osoby interesują się tą książką
Sophie ucieka od narzeczonego – gangstera i kryje się w domu babci w Greenville w stanie Maine. W tym otoczonym lasami miasteczku wszyscy się znają i wszystko o sobie wiedzą. Tylko jedna osoba budzi niechęć mieszkańców – tajemniczy Cień. Zdający się mieć obsesję na punkcie swojej prywatności mężczyzna nie utrzymuje z nikim żadnych kontaktów. Nawet najbardziej wścibscy mieszkańcy Greenville nie wiedzą, jak wygląda i kim jest. Jego dom to prawdziwa forteca. Krążą plotki, że opuszcza ją jedynie w nocy, bo mrok utrzymuje w sekrecie jego tożsamość. Cień dla łaknącej spokoju Sophie byłby całkiem obojętny, gdyby nie fakt, że jego dom znajduje się w najbliższym sąsiedztwie domu jej babci, do którego już podczas pierwszej nocy jej pobytu w miasteczku ktoś próbuje się włamać. Dziewczyna musi zmierzyć się z niebezpieczeństwem. Tylko czy faktycznie jest nim kryjący się w mroku Cień?
Moim płonącym z emocji ciałem wstrząsnął zimny dreszcz.
Cień, postrach okolicy, mnie pożądał?
Opowiadanie spodoba się fankom dark erotyków, historii o Pięknej i Bestii oraz motywu stalkera.
Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:
Liczba stron: 102
Audiobooka posłuchasz w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:
– Naprawdę nie musieli się państwo fatygować – powiedziałam, bo nie czułam się komfortowo ze świadomością, że aż tyle osób przyszło, aby mnie powitać i pomóc mi wnosić bagaże do domu babci.
– Ależ to drobiazg, skarbie – odezwała się mieszkająca po sąsiedzku pani Aniston – siwowłosa staruszka, która komenderowała swoim wnukiem i kilkorgiem jego kolegów w zbliżonym do mnie wieku, wskazując im, gdzie mają rozstawiać wyjęte z przyczepy kartony z moimi rzeczami. Mężczyźni byli barczyści i rzucali mi zalotne spojrzenia. Nie podobało mi się to, choć niektórych kojarzyłam z dziecięcych lat. Nie po to jednak uciekłam od narzeczonego z drugiego końca Stanów aż do Greenville w Maine1, aby się z kimś wiązać. Miałam po dziurki w nosie i związków, i facetów.
– Poradziłabym sobie – burknęłam, odwracając się tyłem do przyczepy, aby uniknąć prowokujących spojrzeń.
– Jesteś taka malutka i drobniutka – skomentował Barney, emerytowany listonosz, przechodząc obok nas z moimi zapakowanymi w folię sztalugami. – My uporamy się z twoimi rzeczami raz dwa, tobie zajęłoby to tydzień, skarbie.
Barney nie miał pojęcia, że nie cierpiałam, gdy ktoś wypominał mi, nawet powodowany życzliwością, niski wzrost i filigranową posturę. Nie lubiłam być zależna od innych. Narzeczeństwo tylko utwierdziło mnie w tym przekonaniu. Może byłam mała, ale umiałam wziąć sprawy w swoje ręce. Jakoś nikt z nich nie zapytał mnie, kto spakował te wszystkie pudła i załadował na przyczepę. I nie, nie była to firma przeprowadzkowa, bo choć było mnie na nią stać, nie skorzystałam z jej usług, aby nikt obcy nie znał mojej bieżącej lokalizacji i nie mógł o niej donieść mojemu byłemu.
Wzięłam głęboki oddech. Nie mogłam okazać tym ludziom niechęci. Dopiero tu przyjechałam, po kilku latach nieobecności, a oni chcieli być tylko życzliwi. To była mała, kameralna społeczność. W Greenville wszyscy się znali i pomagali sobie wzajemnie. Musiałam się dostosować, innej opcji nie było. Poza tym lepiej nie ściągać na siebie niepotrzebnej uwagi. Ta, którą właśnie mi okazywali, była wystarczająca. Nikt z nich nie miał pojęcia, jak bardzo potrzebowałam samotności i odcięcia się od innych. Ale przecież tutejsi mieszkańcy nie siedzieli mi w głowie, nie znali mojego życiorysu, nie wiedzieli, dlaczego z dnia na dzień zdecydowałam się opuścić słoneczne Los Angeles i przenieść się do lasów Maine. Nie mogłam ich za to winić. Ostatni raz byłam tu trzy lata temu na pogrzebie babci, a potem już tu nie wracałam, bo to miejsce za bardzo mi o niej przypominało, a ja bałam się wspomnień. Zwłaszcza tych, które były tak pozytywne, dobre i przepełnione miłością jak ona.
Poczułam narastającą gulę w gardle. Nie chciałam płakać.
Nie, nie, nie… Nie po to tu przyjechałam, aby publicznie się nad sobą użalać, dlatego aby nie okazać wzruszenia, jakie ścisnęło mnie za gardło na wspomnienie ukochanej babci Judie, powiedziałam:
– Jestem wam bardzo wdzięczna. Nie spodziewałam się tak gorącego powitania.
– Twoja babcia wciąż żyje w naszej pamięci – skomentowała Margaret, właścicielka jedynego sklepu spożywczego w obrębie dwudziestu kilometrów. – Twój przyjazd to jakby powrót do przeszłości. Jej powrót, Sophie. Zaopiekujemy się tobą należycie. – Kobieta wepchnęła mi w ręce ciepłą jeszcze blachę. Gdy odgarnęłam ściereczkę, która przesłaniała jej zawartość, zobaczyłam, że skrywa dziesiątki szczodrze polukrowanych mini babeczek, które tak lubiłam w dzieciństwie.
– Ale… Ale jak? – Popatrzyłam na nią zaskoczona.
– Według przepisu Judie – wyjaśniła. – Przed śmiercią twoja babcia dała mi swoje zapiski kucharskie. Była dla mnie jak matka, której nigdy nie miałam, gdyż zmarła przy moim porodzie.
Znów to samo. Znów poczułam się tak, jakby ktoś zaciskał ręce wokół mojej szyi i dusił, uniemożliwiając mi złapanie tchu. Miałam wrażenie, że gdy mnie puści, będę mogła jedynie zapłakać.
Babcia… Tak bardzo mi jej brakowało.
– My tu wszyscy żyjemy jak rodzina, skarbie – oświadczyła pani Aniston. – Wspieramy się, pomagamy sobie. Wspólnie pracujemy i modlimy się. Jest nas tutaj garstka. Razem łatwiej przetrwać. Szybko się zadomowisz i przekonasz się, że każdy z nas jest twoim przyjacielem.
Skinęłam głową. Tak, musiałam to zaakceptować, wracając do Greenville. Tu zawsze tak było, choć anonimowość wielkiej metropolii odzwyczaiła mnie od sąsiedzkiej bliskości.
Przywyknę, mają dobre intencje, powtarzałam sobie w duchu.
– Nie powiedziałabym, że każdy – skomentowała półgębkiem Margaret, wskazując ruchem głowy w stronę domu usytuowanego dokładnie naprzeciw posesji mojej babci. Mimowolnie skierowałam spojrzenie w jego stronę, podczas gdy otaczający mnie ludzie pokiwali znacząco głowami, jakby doskonale zdawali sobie sprawę z tego, co sklepikarka miała na myśli. Ja nie wiedziałam.
Dom był świeżo po remoncie. Jego bryła została unowocześniona. Przywodził na myśl szary prostopadłościan, a dostępu do niego chronił wysoki mur w tym samym kolorze. Zdecydowanie też odróżniał się od pozostałych budowli w Greenville, głównie drewnianych, i świadczył o tym, że jego właściciel musiał być majętny.
– Tam przecież mieszka lekarz – stwierdziłam, starając się przypomnieć sobie poszczególnych członków maleńkiej społeczności, w której mieszkała moja ukochana babcia.
– Och, Sophie, to ty nic nie wiesz – odezwała się panna Muddock, krawcowa. Nikt nie miał pewności, ile lat ma naprawdę, jednak mnie zawsze wydawała się stojącą nad grobem staruszką.
– Skąd ma wiedzieć, sklerotyczko, skoro tak długo tu nie była? – ofuknął ją Barney.
– Właśnie dlatego zamierzałam jej to wytłumaczyć, stary capie – warknęła Muddock, grożąc mu palcem.
Nie wiem, o co chodziło z tym lekarzem, sąsiadem z naprzeciwka, ale pewne rzeczy były oczywiste. Jak na przykład ta relacja, która mimo upływu czasu, najwyraźniej była niezmienna. Panna Muddock i stary Barney kłócili się jak zawsze, gdy byli w miejscu publicznym, a mimo to od lat tworzyli całkiem zgraną parę. Nigdy jednak się nie pobrali ani nawet nie ogłosili swojej miłości światu, bo bali się wykpienia. Ona była starą panną, on kawalerem. Gdy zaiskrzyło, byli już po pięćdziesiątce. Wstydzili się więc, że w tym wieku nie wypada już być szczęśliwym jak nastolatkowie, dlatego nie obnosili się z łączącym ich uczuciem, aby uniknąć żartów na swój temat. Przy innych udawali zawziętych wrogów, jednak czujne oko mojej babci od razu wyhaczyło, że między tą dwójką coś jest na rzeczy.
Zabawna para staruszków, uśmiechnęłam się do własnych myśli.
– Och, uspokójcie się, bo jeszcze wystraszycie Sophie! – złajała ich pani Aniston. – A wtedy biada nam. Bo młodych tu jak na lekarstwo. Kto przejmie schedę po nas, jeśli wszyscy poniżej siedemdziesiątego roku życia opuszczą to zapomniane przez Boga i szatana miejsce?
– Przez Boga na pewno. W końcu ostatni pastor zmarł rok temu i do dziś nie przysłano nam tu następcy – stwierdził Barney. – Natomiast z tym szatanem nie byłbym tego aż tak pewien.
Po tym stwierdzeniu zaległa znacząca cisza, a otaczająca mnie grupa ponownie skierowała oczy na dom doktora.
– Co się stało z lekarzem? – zagadnęłam, gdy wszyscy wokół mnie milczeli złowróżbnie.
– Umarł dwa lata temu – odpowiedziała pani Aniston.
– Niestety. – Barney opuścił głowę i ściągnął czapkę. – Tyle lat przyjaźni… Starzejemy się… Oj, starzejemy. I najlepsi z nas odchodzą z dnia na dzień, a ich miejsce zajmują diabły wcielone.
Nadal nie rozumiałam. Jeśli lekarz umarł, to co do tego wszystkiego miały siły nieczyste?
– Wystąpiły jakieś szczególne okoliczności śmierci, że akurat diabeł maczał w tym palce? – zapytałam, starając się nie uśmiechnąć z politowaniem.
– Doktor Rowe zmarł śmiercią naturalną – odpowiedziała pani Aniston.
– Ot tak. We śnie – westchnął Barney.
– W takim razie nie pojmuję, o jakim diable mówicie? – Wzruszyłam ramionami. To pewnie jakieś lokalne zabobony i gusła. Nic nadzwyczajnego w tak małym miasteczku na pograniczu leśnej głuszy i skalistych szczytów, na których przez cały rok leżał śnieg.
– O takim, którego nikt z nas nie chciałby spotkać. – Panna Muddock przeżegnała się teatralnie, podczas gdy pani Aniston splunęła przez lewe ramię, jakby to miało odczynić zły urok.
Zabobony. Jak nic!
Już chciałam odejść i zająć się przenoszeniem pudeł z farbami i przyborami malarskimi, gdy Margaret podjęła temat, a ja nie mogłam się wycofać, nie chcąc być niekulturalna wobec kogoś starszego ode mnie.
– Wprowadził się pod osłoną nocy jakiś miesiąc po śmierci doktora. I od razu zaczął zmiany w jego domu! A my tu nie lubimy zmian – powiedziała, zniżając głos, jakby nowy mieszkaniec posiadłości naprzeciwko mógł ją jakimś cudem usłyszeć. – Nikt nie wie, jak dokładnie się nazywa ani jak wygląda, bo nigdy nie wychodzi za dnia.
Popatrzyłam na nią zaskoczona, po czym wyraziłam na głos swoje obiekcje:
– Nie wychodzi? Ale jak to możliwe? Przecież jakoś musi żyć. Robić zakupy, jeść, załatwiać sprawy urzędowe…
– Z tego, co nam wiadomo, robi to jedynie po zmroku, dlatego nazywamy go Cieniem. Nikt z nas nigdy jednak nie stanął z nim twarzą w twarz, bo odkąd tu jest, staramy się nie opuszczać naszych domostw po nocy – wyjaśnił Barney.
– Jego zachowanie oceniam jako wielce nieuprzejme – dodała Margaret. – Skoro już tu mieszka, powinien zaznajomić się z lokalną społecznością. Powinien się przedstawić, a nie udawać, że go nie ma, choć całe miasteczko wie o jego istnieniu.
– Dlaczego tak robi? – dociekałam, bo nagle poczułam się zaintrygowana, oczywiście postacią tajemniczego sąsiada, nie miejscowym savoir-vivrem.
– Tego nie wiemy. – Panna Muddock rozłożyła bezradnie ręce.
– Moim zdaniem uważa się za lepszego od nas – zawyrokowała z przekonaniem pani Aniston. – Dlatego nie chce nam się pokazać! Kto to widział, żeby montować ogrodzenie pod napięciem! Przecież dzikie zwierzęta rzadko tu przychodzą, a jeśli już się pojawią, to nie stanowią zagrożenia. Czasem zdarza się zbłąkana wiewiórka czy łasica i tyle.
– On się odgrodził nie od zwierząt, ale od nas! Przez ten mur nic nie zobaczysz. Zupełnie jakby Cień miał coś do ukrycia w tej swojej betonowej fortecy – rzucił ze wzgardą Barney.
– To samo zrobił z oknami. Weneckie lustra w Greenville. Tego jeszcze nie grali – zawtórowała mu rozemocjonowana Margaret.
– Może ceni sobie prywatność – starałam się bronić nieznajomego. W sumie jego metody, aby odciąć się od wścibstwa tutejszych mieszkańców, były godne podziwu i naśladownictwa.
– A ja myślę, że to zwykły przestępca i boi się linczu, gdy już odkryjemy jego tożsamość – stwierdził Brad, wnuk pani Aniston, przechodząc obok nas z moim ulubionym stolikiem kawowym. – Czekam tylko na właściwy moment, a wtedy z chłopakami chętnie spuścimy mu łomot.
Przestępca? Dreszcz lęku przeszył moje plecy. Uciekłam od jednego, żeby trafić w łapska kolejnego?
Nie mogłam tak myśleć. Facet po prostu nie lubił obcych i tyle. Zwłaszcza jeśli ci obcy byli bandą składającą się głównie z wścibskich staruszków oceniających ludzi negatywnie, jeśli tylko zachowywali się oni inaczej niż reszta społeczności.
– Gdyby był przestępcą, już byście o tym wiedzieli – skomentowałam. – Jak sami powiedzieliście, mieszka tu już od dwóch lat. Poza tym Greenville to maleńkie miasteczko. W takim miejscu o zbrodnię nie trudno. Wokół są leśne pustkowia i skały. Dzicz. Złe intencje i czyny łatwo w nich ukryć.
– Może i tak, ale to nie wyjaśnia jego zachowania – odpowiedziała Margaret.
– A może się was wstydzi? Z jakiegoś powodu nie chce opuszczać domu i występować publicznie. Może też być kimś znanym – spekulowałam.
– Albo jest tak szkaradny, że obawia się nas przestraszyć i dlatego trzyma się na uboczu? – wtrącił Barney.
W sumie to także brzmiało niegłupio. Jeśli miał jakieś widoczne wady lub cierpiał na jakąś chorobę, faktycznie nie musiał chcieć pokazywać się innym. Może bał się nieżyczliwych komentarzy? Hejtu? Krytycznych spojrzeń mieszkańców, którzy uwielbiali żyć życiem innych, plotkować o nich i ich oceniać? Ponownie poczułam solidarność z tajemniczym sąsiadem.
– Tak czy siak coś jest na rzeczy – zakończyła dyskusję pani Aniston. – Nie chcemy tu takich. Wnioskowałam nawet o usunięcie go z Greenville, burmistrz jednak się na to nie zgodził, choć zebrałam pod moim pismem pięćdziesiąt osiem głosów, a więc poparła mnie w tej sprawie zdecydowana większość mieszkańców. Ponoć nie ma przepisów zmuszających kogoś do opuszczenia domu, który prawnie jest jego własnością.
– W takim razie trzeba się odwołać. Napiszemy do senatora stanowego i rozprawimy się z intruzem! – zawołał wojowniczo Barney.
– O tak. Czas zwalczyć i wyrzucić z Greenville element przestępczy – zgodziła się z nim, o dziwo, panna Muddock.
Zmarszczyłam brwi. Małomiasteczkowość tego miejsca i jego mieszkańców była zatrważająca. Brakowało tylko pochodni i wideł, aby przy ich pomocy wygonić z Greenville jedynego członka społeczności, który chciał żyć na innych zasadach niż cała reszta.
– Ale najpierw czas mnie rozpakować – skomentowałam, starając się uśmiechnąć i skupić uwagę pozostałych na czymś innym niż tajemniczy Cień z naprzeciwka. Chyba mi się to udało, bo Barney zreflektował się jako pierwszy:
– Ach, racja. My tu gadu-gadu, a nasza Sophie zostanie z bagażami do rana na podjeździe.
– Wtedy pomoże mi tajemniczy Cień – stwierdziłam żartobliwie, na co większość zebranych znów przeżegnała się lękliwie.
– Lepiej, żeby trzymał się od ciebie z daleka, dziecinko – powiedziała Margaret.
– Tobą niech się lepiej zajmą młodzieńcy w twoim wieku, jak na przykład Brad – przytaknęła jej pani Aniston, rzucając znaczące spojrzenie w kierunku swojego wnuka.
Najlepiej, żeby mną nikt się już nie zajmował, a wszyscy dali mi spokój, jak Cieniowi, pomyślałam w duchu, jednak nie powiedziałam tego na głos, tylko ruszyłam do auta, aby przerwać tę irracjonalną rozmowę.
No proszę. Zaintrygowała mnie!
Pierwszy raz odkąd moja stopa stanęła w Greenville, ktoś wydał mi się ciekawy. Do tej pory wszyscy mieszkańcy wydawali mi się nudziarzami. Rozpracowałem ich w tydzień.
Staruszka Aniston, niby taka bogobojna, a nawet, odkąd zabrakło pastora, uchodząca za tutejszą przewodniczkę duchową, gdy nikt nie widział, oddawała cześć indiańskim bóstwom swoich przodków, do których publicznie się nie przyznawała. Stary listonosz miał potajemny romans z panną Muddock. Wielu młodych mogłoby im pozazdrościć wigoru, jak na przykład Ryan, syn szeryfa i jednocześnie jego pomocnik. Chłopak miał problemy z potencją, dlatego wyżywał się na Annie, młodej kelnerce, z którą na przemian to chodził, to zrywał. Kilka razy w nocy, zachowując dystans i anonimowość, aby nie zorientował się, kim jestem, nastraszyłem gnojka po to, żeby zostawił wreszcie tę biedną dziewczynę w spokoju, bo był bliski zatłuczenia jej na śmierć w pijackim amoku. Z kolei jego kumpel Brad, wnuk Aniston, był nadaktywny seksualnie i nie przepuścił żadnej swojej rówieśnicy w miasteczku, czasem zabawiając się nawet z ich matkami czy babciami. Podejrzewałem go o molestowanie, a nawet coś więcej, ale nie chciałem się w tym babrać, żeby nie narobić sobie dodatkowych problemów. Te, które miałem, starczały mi w nadmiarze. Szef tartaku, syn Margaret, był gejem, ale ukrywał ten fakt, bo bał się reakcji świętoszkowatej matki, która zapewniała mu dach nad głową. Była też właścicielką jedynego w okolicy sklepu. Dobrze, że zaopatrywałem się w odległym mieście, bo stara cwaniara nieźle kantowała klientów i podmieniała metki na przeterminowanych towarach, wciskając je ludziom jako wciąż przydatne do spożycia. Po godzinach natomiast całkiem nieźle bawiła się z młodszą od niej o jakąś dekadę żoną burmistrza, który z kolei kompletnie tego nie dostrzegał, bo był głównie zajęty piciem na umór ze swoim szkolnym druhem, skądinąd pełniącym funkcję szeryfa… I tak dalej, i tak dalej…
Wiedziałem o nich wszystko. Nudzili mnie. Tymczasem ta nowa, Sophie, zaintrygowała mnie i miałem nadzieję, że choć na chwilę zapewni mi rozrywkę, której tak bardzo mi brakowało. Jej strój był tylko pozornie skromny, bo krył metki drogich butików modowych. Co taka lalunia robiła na tej prowincji? To stanowiło zagadkę, ale wiedziałem, że ją również rozgryzę. Dowiem się o niej wszystkiego. Odkryję jej zalety i wady, wytropię grzeszki. W dodatku będzie to dla mnie czysta przyjemność, bo dziewczyna była niezwykle urodziwa. Nic dziwnego, że młody Aniston wprost nie mógł oderwać od niej oczu, a kilku jego kumpli, którzy pomagali przy jej przeprowadzce, łypało na nią pożądliwie. Krucha, eteryczna blondynka stanowiła w Greenville łakomy kąsek. Pytanie jednak, czy ktokolwiek z lokalnej społeczności na nią zasługiwał? W tym wypadku również postanowiłem znaleźć odpowiedź, bo nie mogłem zaprzeczyć, że ta mała wpadła mi w oko. Podobała mi się fizycznie, ale też jej słowa o tajemniczym Cieniu – tak, miałem podsłuch rozmieszczony w całym sąsiedztwie mojego domu – zrobiły na mnie pozytywne wrażenie.
Sięgnąłem po aparat i zrobiłem kilkanaście zdjęć, starając się wykadrować na nich wyłącznie interesującą mnie dziewczynę. Jeszcze dziś je wywołam i zgłębię jej życiorys, a te fotografie będą miłą do tego zachętą i osłodą mojej samotności.
Nie mogłam spać. To zapewne efekt nowego miejsca, emocji, ludzi, których kiedyś znałam, a którzy teraz wydawali mi się tak samo nowi jak środowisko, do którego wkraczałam. Były też złe myśli – natarczywe, wciąż atakujące, mimo że próbowałam od nich uciec, tak jak uciekłam z Kalifornii od NIEGO. Ale one wciąż wracały. Niczym natrętne muchy.
Co Denzel teraz robi? Co myśli? Co czuje? Czy mnie szuka?
To ostatnie pytanie było irracjonalne. Szukał mnie na pewno. Wysłał za mną cały pościg, a jego myśli i emocje zdawałam się odczuwać całą sobą. Był wściekły. Przeczytał list, słowa pożegnania. I wpadł w szał. Ktoś mógł przez to ucierpieć, ale nie byłam w stanie skupiać się już na innych. Liczyły się moje bezpieczeństwo i wolność. Musiałam zaryzykować, nie bacząc na nic wokół.
To rodziło kolejną wątpliwość. Czy on mnie odnajdzie?
Lodowaty dreszcz wstrząsnął moim ciałem, choć w sypialni, która kiedyś należała do mojej babci, panowało przytulne ciepło, a ja byłam skryta pod jej puchową pierzyną.
Nie, na pewno nie odnajdzie. Nie ma takiej opcji, zapewniłam się po raz tysięczny.
Denzel nie wiedział o Maine. Gdy weszłam z nim w intymną relację, babcia już nie żyła, a jej temat był dla mnie zbyt świeży i bolesny, dlatego nikomu, nawet jemu, nie zwierzałam się z przeszłości z nią związanej. Nie przyznałam mu się, że mam po niej dom w tak odległym stanie. Ukrywałam ten fakt, spychając go na dno serca, tak jak świadomość tego, że najbliższa mi osoba już nie żyje. Gdy tylko ją wspominałam, natychmiast wylewałam morze łez. Nie chciałam, aby ktoś je zobaczył. Nawet on, bo płacz wydawał mi się objawem słabości, a nie chciałam wyjść na słabeuszkę przed mężczyzną, który wydawał się spełnieniem moich marzeń. Postanowiłam, że powiem mu o tym po ślubie. Wtedy pokażę mu Maine i wszystkie miejsca bliskie mojemu sercu, które tak dobrze znałam z dzieciństwa. Na szczęście nigdy do tego nie doszło i nie dojdzie. Denzel okazał się kimś diametralnie innym, niż sobie to uroiłam. Był zwykłym gangsterem i damskim bokserem, więc za niego nie wyszłam. Dlatego mogłam spać spokojnie. On nie wiedział!
Nie znajdzie mnie! Nigdy nie wpadnie na mój trop, bo babcia miała inne nazwisko niż ja…
Tylko dlaczego, choć wciąż to sobie powtarzałam jak mantrę, nie byłam w stanie zmrużyć oka i czułam niepokój, którego nie byłam w stanie zwalczyć?