Uzyskaj dostęp do tej i ponad 250000 książek od 14,99 zł miesięcznie
Mrok tej zimowej nocy może rozświetlić tylko miłość.
Bianca Miller właśnie dowiedziała się o zdradzie męża. Zrozpaczona postanawia wybrać się do przyjaciółki mieszkającej na Alasce, aby w spokoju podjąć trudną decyzję o przyszłości swojego małżeństwa. W drodze Bianca ma jednak poważny wypadek samochodowy. Poturbowana i przerażona rusza po nim przez las w poszukiwaniu pomocy. Kiedy zostaje zaatakowana przez niedźwiedzia, nieoczekiwanie ratuje ją nieznajomy mężczyzna.
Bianca odzyskuje przytomność w tajemniczym zamku. Mimo upadku ze skały nie ma żadnych ran. Szybko przestaje jednak uważać, że miała szczęście, ponieważ na jej oczach rozgrywa się coraz więcej niewytłumaczalnych incydentów. Choć wyruszała w podróż w słoneczny letni dzień, za oknami rezydencji panuje zimowa noc. Bianca nie może wykonać żadnego telefonu, a jej zegarek, podobnie jak wszystkie zegary w zamku, zatrzymał się na godzinie dwunastej piętnaście. Nocą przez ściany z sąsiednich pomieszczeń dobiegają potworne krzyki, a Bianca przekonuje się, że nie może wydostać się z budynku.
Jaką tajemnicę skrywa to miejsce? Odpowiedzi na to pytanie może udzielić Biance tylko jej tajemniczy wybawca. Kobietę połączy z nim coś więcej niż rozwikłanie sekretu świata, do którego trafiła.
Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:
Liczba stron: 295
Odsłuch ebooka (TTS) dostepny w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:
Więcej jest rzeczy na ziemi i w niebie,
Niż się ich śniło waszym filozofom.
Hamlet, WILLIAM SHAKESPEARE
POCZĄTEK (KTÓRY JEST KOŃCEM)
Opuściłam szybę i cisnęłam swoją obrączką w krzaki na poboczu.
– Jak mógł? Jak mógł mi to zrobić?! – krzyknęłam wściekła, uderzając z impetem w kierownicę.
– Spokojnie, skarbie. Nie możesz się tak denerwować, zwłaszcza że jeszcze długa podróż przed tobą. – Z zestawu głośnomówiącego dobiegł mnie kojący głos Madi.
Uwielbiałam ją. Madison była moją najlepszą przyjaciółką, jako jedyna wytrwała ze mną od czasów szkoły, ale gdy słyszałam, jak każe mi się uspokoić w obliczu zaistniałej sytuacji, miałam ochotę ją walnąć.
– Jak, kurwa, mam być spokojna? No, jak to sobie niby wyobrażasz?! – podniosłam głos.
– Wiem, że to dla ciebie trudne, ale za kilka godzin się zobaczymy. Przyjedziesz do mnie, usiądziemy na tarasie z widokiem na jezioro z moimi psami u stóp, a ty opowiesz mi wszystko ze szczegółami. Teraz jesteś w drodze. Chcę, żebyś dotarła do mnie cała i zdrowa, a stres i emocje ci w tym nie pomogą. Odetchnij głęboko i jedź bezpiecznie.
– Nie mogłaś wybrać sobie większego zadupia niż to? – fuknęłam gniewnie. – Alaska, też mi pomysł!
Moja rozmówczyni parsknęła śmiechem.
– Alaska jest wspaniała. A jej majestat w pełni można dostrzec właśnie zimą. Koniecznie musisz mnie wtedy odwiedzić. Powali cię piękno tutejszej przyrody. Pokochasz to miejsce jak ja.
– Dzięki. Nie cierpię zimy. Gdyby nie to, co się wydarzyło i co odwalił ten skurwiel, w życiu bym tu nie przyjechała. – Prychnęłam ze wzgardą, patrząc na jezdnię przecinającą nieprzeniknioną leśną głuszę. – Nie wiem, jak mogłaś zamienić rozrywkową Kalifornię na tę nudną dziurę.
– Może to i dziura, ale czasem każdy potrzebuje odrobiny wyciszenia z dala od zgiełku i pędu miasta. Tu jestem milion razy szczęśliwsza niż na południu.
– Ale przez to twoje „szczęście” muszę teraz jechać do ciebie setki kilometrów, by wypłakać ci się w rękaw, bo nie ma cię w pobliżu, gdy tak bardzo cię potrzebuję.
– To jedyne, czego mi tu brak: ty, Bianco – wyznała Madison.
– No to wróć do Los Angeles!
– Albo ty zamieszkaj na Alasce – odpowiedziała na moją zaczepkę.
– Dobrze wiesz, że to nierealne. Program… – zaczęłam, ale zaraz zdałam sobie sprawę, że to bezsensowny argument.
Program to ja i Anthony, a nas już nie było, i to z jego winy. Z winy tego cholernego palanta, który odwalił mi coś takiego. Po tylu latach związku!
Dupek! Pieprzony zdradziecki kutas!
– Program może być kręcony i tutaj – odpowiedziała Madison, wykorzystując fakt, że zamilkłam pod wpływem złych myśli. – Sądzisz, że na Alasce nie mamy domów do remontu? A nade wszystko, że nie poradzisz sobie z jego realizacją bez Tony’ego?
– Nie wiem… – bąknęłam cicho.
– No chyba żartujesz. Doszłaś do wszystkiego ciężką pracą. Jesteś niekwestionowaną gwiazdą telewizji. Najlepszą amerykańską architektką. Dlaczego sądzisz, że nie dasz sobie rady sama?! – Tym razem to moja rozmówczyni podniosła głos.
Zacisnęłam boleśnie dłonie na kierownicy.
– Bo zawsze występowałam w duecie – odpowiedziałam w końcu. – I doskonale wiesz, że Anthony był motorem tego biznesu. Jest twarzą naszego show. Gdyby nie on… – Och, jak trudno było mi o nim mówić. Tak bardzo mnie to bolało. Może trochę by mi ulżyło, gdyby ta konwersacja odbywała się faktycznie na tarasie Madison z widokiem na jezioro, a najlepiej przy winie. Upiłabym się i wszystko wydawałoby mi się od razu łatwiejsze i prostsze? Na trzeźwo wciąż wracały do mnie wspomnienia. Niestety te złe zdominowały te pozytywne. – Gdyby nie on, nie byłoby Remontowych perełek. Ten pogram to jego dziecko, wiesz o tym równie dobrze jak ja – dokończyłam z goryczą.
– Okej, on to rozkręcił – stwierdziła Madison. – Ale gdyby nie ty i twoje projekty, nic by z tego nie wyszło.
– Ale te projekty nie ujrzałyby światła dziennego, gdyby Tony nie sprzedał naszego formatu Celebrity TV. Zadziałały jego urok osobisty i znajomości. Ja nie mam ani jednego, ani drugiego. – Westchnęłam z rezygnacją.
– Co za pieprzenie! Kocham cię, ale nie da się ciebie słuchać – przerwała mi gniewnie przyjaciółka. – Jesteś głównym architektem show. Współprowadzącą. Masz kilka milionów fanów na Instagramie i TikToku, a umniejszasz swoją rolę przez palanta, który bez ciebie nigdzie niczego by nie osiągnął. Nadal remontowałby domy dla klasy średniej i nikt by go nie kojarzył. Zyskał rozpoznawalność dzięki telewizji, a tam wkręciły was twoje pomysły, nie jego!
Chciałabym tak to postrzegać. Widzieć wyłącznie swoją rolę w tym wszystkim i patrzeć optymistycznie w przyszłość. Ale tak nie było. Wbrew słowom przyjaciółki uwolnienie się spod wpływu Tony’ego graniczyło z cudem. On miał siłę przebicia, której mnie od zawsze brakowało.
– Jest naszym menedżerem. To on nawiązał wszystkie znajomości. Ja zawsze stałam z boku – skomentowałam zgodnie z prawdą.
– Ty ciężko pracowałaś nad realizacją kolejnych projektów, a on się bawił pod pozorem zawierania nowych kontraktów i promowania waszego formatu!
– Na początku ciężko pracował na planie…
Sama nie wiem dlaczego, ale poczułam się w obowiązku bronić męża. Może chciałam zakryć własną głupotę? Ślepo mu wierzyłam, byłam względem niego bezkrytyczna. Jego czułość i słodkie słówka mydliły mi oczy. Nie widziałam, a może i nie chciałam widzieć wszystkich jego wyskoków, na które nie powinna pozwalać żona. A teraz płaciłam najwyższą cenę za własną naiwność, do której trudno mi było się przyznać nawet przed samą sobą…
– Początkowo. A gdy program już się rozkręcił i odniósł sukces, świecił przed kamerą tylko swoimi licówkami. To ty odwalałaś całą robotę wraz z ekipą remontową, nie on. Te odnawiane domy stały się ważne już tylko dla ciebie. On się wybił dzięki nim i tobie. Ty pozostałaś wierna swojej pracy, podczas gdy Tony zmienił się w celebrytę. Lansował na ściankach samego siebie, nie ciebie czy show. Wiem, że prawda jest dla ciebie bolesna, że trudno ci to przełknąć, ale dasz radę, kochanie. Zawsze byłaś silną babką. Poradzisz sobie. Poradzisz sobie bez tego złamanego chujka.
– Na razie nie mam pomysłu na to, co dalej. To takie świeże – jęknęłam, czując, jak moje oczy wypełniają się łzami. – Gdy media się dowiedzą, że zamierzam go zostawić, zacznie się jatka. Przeraża mnie to. Nie jestem tak medialna jak Tony. Chcę, by ludzie mówili o mojej pracy i projektach, a nie o moim życiu osobistym…
– Tego nie da się uniknąć, gdy się żyje na świeczniku, Bianco – przerwała mi przyjaciółka.
Miała rację.
– Chciałbym zniknąć. Przeczekać to i wrócić, kiedy sprawa rozwodowa się skończy – stwierdziłam, ocierając gorzką łzę, która spłynęła mi po policzku.
– Najpierw musisz się zebrać na ten krok i złożyć papiery.
Westchnęłam donośnie.
– Podładuję u ciebie baterie i wrócę do Kalifornii, by to zrobić.
– A potem znowu zaszyjesz się na Alasce. Tu paparazzi cię nie dopadną – oświadczyła Madison.
Dla niej to było proste. Nie rozumiała świata wielkich mediów i wielkich pieniędzy. Nie znała ceny popularności.
– Mogę uciec i na koniec świata, a ten smród będzie się za mną ciągnął jeszcze przez lata. Rozwód też nie zamknie sprawy, bo wszyscy i tak kojarzą mnie głównie jako żonę cudownego Tony’ego. Chyba tylko śmierć naprawdę uwolniłaby mnie od kłopotów i od tego zdrajcy…
– Jak możesz tak mówić?! – oburzyła się Madison.
– Jestem zdesperowana – oświadczyłam buńczucznie.
– Wspominanie o własnej śmierci to jak przywoływanie kłopotów. Nie wystarczą ci te, które zgotował ci mąż?
– Nie wyjeżdżaj mi tu z zabobonami, Madi. Wiem, że lubisz ezoterykę i wróżby, ale prawda jest taka, że chyba już tylko w zaświatach znajdę schronienie, gdy świat się dowie, że ja i Tony, ulubieńcy Ameryki, bierzemy ro… O kurwa! – wrzasnęłam na całe gardło.
– Bianco?! Co się dzieje?! Bianco? Bian…
Nie słuchałam jej, tylko gwałtownie skręciłam na pobocze, bo wprost pod moje koła wyszedł niedźwiedź. Był olbrzymi. Tyle zdążyłam odnotować, nim mój samochód uderzył w drzewo, a wszystko wokół zakryła czarna mgła, która wchłonęła całe otoczenie.
Gdy uchyliłam powieki, przez dłuższą chwilę nie wiedziałam, gdzie jestem i co się stało. Dopiero po pewnym czasie dotarło do mnie, że chyba miałam wypadek. Kiedy jechałam do przyjaciółki, wbiegło mi pod koła zwierzę.
Ta myśl mnie ocuciła.
Wpadłam w panikę. Byłam na pustkowiu, w środku dziczy. Do najbliższego miasteczka miałam jeszcze kawał drogi. Jeśli coś mi się stało, nieprędko będę mogła liczyć na pomoc, a przecież nie uśmiechało mi się spanie w aucie na poboczu.
Gwałtownie poderwałam się z poduszki powietrznej i pokręciłam głową we wszystkie strony. Nie czułam bólu. Mogłam swobodnie ruszać szyją. Uniosłam dłonie. Też nic. Otworzyłam drzwi i wydostałam się z samochodu. Gdy tylko to zrobiłam, świat zawirował, a przed moimi oczami pojawiły się mroczki. Musiałam się przytrzymać pnia drzewa, by nie upaść, i wtedy zorientowałam się, jak wielkie miałam szczęście. Miejsce pasażera z przodu zostało całkowicie zmiażdżone przez uderzenie.
– Boże… – wybełkotałam.
Straciłam auto, ale przynajmniej wyszłam cało z opresji. To cud. Prawdziwy cud. Czyżby Madi miała rację? Nie powinno się przywoływać śmierci, bo to może wpędzić w kłopoty…
Wzdrygnęłam się.
Nie. To tylko głupi zabobon. Jestem zbyt racjonalną osobą, by wierzyć w podobne idiotyzmy. To był czysty przypadek i tyle. Skontaktuję się z przyjaciółką i… Urwałam myśl, bo nagle zauważyłam coś niewiarygodnego. Musiałam aż przetrzeć oczy ze zdumienia, bo to, co dostrzegłam, wydało mi się tak zaskakujące, że aż niemożliwe. Może to omamy spowodowane wypadkiem, ale…
Ale las, który z obu stron porastał drogę, był… To jakiś żart? Przecież mamy lipiec! Las był jednak pokryty śnieżnymi zaspami.
Podeszłam do najbliższej z nich i dotknęłam śniegu.
Tak. To był śnieg – prawdziwy, biały i mroźny.
– Co jest?! – mruknęłam do siebie zaskoczona.
Rozejrzałam się ponownie po okolicy. Wyglądała tak, jak zapamiętałam – leśna droga wijąca się między prastarymi świerkami i drzewami cedrowymi oraz wszechogarniające piękno monumentalnej przyrody. Tylko że teraz wszystko było przykryte śniegiem i zrobiło się ciemno – jakby nastał wieczór albo słońce, które dotychczas przeświecało przez splątane nad jezdnią gałęzie, nagle zniknęło za chmurami burzowymi czy uległo zaćmieniu. Uderzyła mnie też cisza, która zapanowała wokół. Ucichły ptaki. Wiatr nie poruszał konarami. Stałam otoczona milczeniem natury, jakby ta zastygła, zmrożona lodem, który ją skuwał.
Nie byłam osobą tchórzliwą. Wszystko umiałam sobie wyjaśnić racjonalnie, dlatego i tym razem starałam się pojąć, co takiego tu zaszło. Doszłam do wniosku, że to jakaś anomalia pogodowa i tyle. Mimo to czułam się dziwnie, ale w końcu jak miałam się czuć po wypadku? Wjechałam w drzewo przez głupiego miśka. Cudem przeżyłam, i to bez obrażeń. Moja psychika już wcześniej była w rozsypce przez wyczyny Anthony’ego – to naturalne, że teraz moje ciało starało się jakoś to wszystko odreagować.
Wyciągnęłam z bagażnika walizkę i zaczęłam szukać w niej cieplejszych ubrań, bo ciało kostniało mi z zimna. Na szczęście byłam zmarzluchem i choć było lato, zabrałam na Alaskę grubsze ciuchy, spodziewając się po tym rejonie zimnicy, której tak nie lubiłam. Najwyraźniej całkiem słusznie.
Włożyłam wełniany golf, a szorty zastąpiłam dżinsami. Szukałam wiatrówki, powtarzając sobie w myślach, że to tylko przejściowe trudności. Jak te z mężem. Prawie byłym mężem zresztą. Gdy znajdę się u Madi i siądę na jej tarasie z widokiem na jezioro, wszystko się ułoży.
Madi! Ach tak!
W tym momencie uświadomiłam sobie, że kolizja z drzewem przerwała naszą rozmowę. Musiałam znów do niej zadzwonić i podać jej mniej więcej moją lokalizację. Ona mi pomoże. Wezwie odpowiednie służby, które zabiorą mnie z tej dziczy.
Zarzuciłam poszukiwania kurtki i wiedziona tą nagłą myślą, ruszyłam w kierunku drzwi umieszczonych po stronie pasażera. Otworzyłam je i sięgnęłam po telefon. Wciąż był przypięty do zestawu głośnomówiącego. Obejrzałam go dokładnie. Na szczęście nie ucierpiał.
Uf. Czyżby to był kolejny cud tego dnia?
Napełniona optymizmem, wybrałam numer Madison.
„Przepraszamy, nie ma takiego numeru” – oznajmił automat.
Że co?
Ponowiłam połączenie.
„Nie ma takiego numeru…”
Zdumiona odsunęłam telefon od ucha. Może coś pomyliłam? Ale przecież miałam numer Madi na liście kontaktów. O błędzie nie mogło być mowy.
Spróbowałam nawiązać połączenie jeszcze kilka razy – bezskutecznie.
Jak to możliwe? Miałam pełen zasięg.
Wybrałam numer do reżyserki show, z którą utrzymywałam dobre kontakty. To samo. Do producenta, a potem scenarzysty. Wciąż nic. Do osób z ekipy. Nadal ten sam komunikat. Ostatecznie zdecydowałam się zadzwonić do Tony’ego. Byłam tak zdesperowana, że nawet gorycz i złość na niego nie powtrzymały mnie przed wykonaniem telefonu do męża, by poprosić go o ratunek. I nic!
W każdym przypadku to samo.
„Nie ma takiego numeru”.
Sprawdziłam internet. Wyszukiwarki i moja poczta pokazywały błąd serwera, jakby nagle wysadziło w kosmos całą światową sieć. Zwróciłam też uwagę na zegarek w telefonie. Ku mojemu zdumieniu wskazywał kwadrans po północy, a przecież nie było południa, gdy rozmawiałam z Madison.
Czyżby zatem mój telefon całkiem się zepsuł? A może po prostu się zaciął?
Zresetowałam sprzęt, by jeszcze raz go sprawdzić.
Piętnaście minut po dwunastej w nocy i ciągły brak możliwości nawiązania połączenia z kimkolwiek.
O co tu chodzi?! Mój telefon zwariował, a ja znajdowałam się w leśnej, zimowej głuszy pozbawiona kontaktu ze światem. Zimny dreszcz przeszył moje ciało i nie miał nic wspólnego z niską temperaturą wokół.
Bałam się.
Mimo silnego charakteru poczułam przytłaczający lęk, bo nie dość, że nie miałam sprawnego sprzętu i kontaktu ze światem, to jeszcze straciłam poczucie czasu.
– Kurwa! – zaklęłam, jakby to miało mi pomóc rozładować napięcie albo coś zmienić.
Co robić?!
Byłam tu sama i nawet nie umiałam określić, gdzie dokładnie się znajduję, bo GPS również odmówił posłuszeństwa. Miałam dwie możliwości: wsiąść do auta i pozostać w nim, licząc na to, że ktoś w końcu przejedzie tą boczną drogą i pomoże mi dotrzeć do cywilizacji, albo ruszyć w las i poszukać domów. Obie wydawały mi się równie złe, co abstrakcyjne. Na którąś jednak musiałam się zdecydować. Wybrałam pierwszą opcję. W aucie było względnie ciepło, no i dawało mi namiastkę bezpieczeństwa. To było miejsce, które znałam. W lesie mogłabym się zgubić, a tu istniała szansa, że ktoś mnie odnajdzie. Prędzej czy później.
Starając się myśleć pozytywnie, opadłam na fotel, powtarzając sobie, że do nocy – tej prawdziwej, a nie sugerowanej przez głupią komórkę – ktoś na pewno przejedzie tą trasą. Postaram się go zatrzymać, a potem dotrę do najbliższego miasta i stamtąd nawiążę kontakt z Madi. Wszystko się ułoży, a ja już wkrótce będę u niej, ciesząc się jej towarzystwem i śmiejąc z tego, co się stało. Madison, która wierzy w zabobony i zjawiska paranormalne, na pewno dojdzie do wniosku, że ten wypadek to znak, punkt zwrotny w moim życiu, każący mi je przewartościować i coś w nim zmienić. W sumie to idealny czas na takie sprawy, skoro właśnie rozsypało się moje małżeństwo. Siła wyższa nie mogła wybrać lepszego momentu, by uderzyć, stwierdziłam, uśmiechając się do własnych myśli.
Chyba się zdrzemnęłam.
Uniosłam obolałe powieki. Zrobiło mi się bardzo zimno, na zewnątrz z ciemnego nieba gęsto padał śnieg. Wciąż znajdowałam się w rozbitym samochodzie na poboczu leśnej drogi na alaskańskim pustkowiu.
Cholera… Jakim cudem zasnęłam w tych warunkach? Przecież ta nieuwaga mogła mnie kosztować upragnioną podwózkę. Możliwe, że ktoś tędy przejeżdżał, a ja go nie zauważyłam! No i sen w takiej zimnicy mógł się dla mnie źle skończyć. O zmarznięcie przecież nietrudno, gdy za oknem panuje ujemna temperatura.
Byłam strasznie zesztywniała i choć nie chciałam tego robić, musiałam na moment opuścić samochód, by rozprostować kości. Wysiadłam i porozciągałam mięśnie, potem rozejrzałam się po okolicy. Wszystko wyglądało tak samo. Było tylko ciemniej i jakby mroczniej, no i przybyło śniegu.
Czyżby robił się wieczór?
Przełknęłam głośno ślinę. Nie uśmiechało mi się zostawać samej w tym miejscu po zmroku. Zrobiło mi się nieprzyjemnie. Samotna kobieta, bez znajomości terenu, w leśnej głuszy zasypanej przez śnieżycę.
Może zostało jeszcze trochę czasu do wieczora, by jednak wyruszyć na poszukiwania domów? Ta droga miała swój początek i koniec. Ktoś na pewno przy niej mieszkał. Chyba najwyższy czas to zweryfikować i poszukać pomocy na własną rękę, a nie czekać, aż ta nadciągnie sama z siebie.
Właśnie, czas…
Która była godzina? Jak długo już tu przebywałam? I ile czasu minęło od wypadku?
Wyciągnęłam telefon z auta i spojrzałam na wyświetlacz.
Piętnaście po północy.
No tak. Zapomniałam, że zegarek był zepsuty. Taką godzinę wskazywał przed moją nieplanowaną drzemką. Nie miałam pojęcia, ile czasu minęło od zderzenia z drzewem. Liczyłam jedynie, że Madison poinformowała odpowiednie służby. Tylko co mi po tym, skoro utknęłam w miejscu, które sprawiało wrażenie zamrożonego w bezruchu i bezczasie?
Wzdrygnęłam się.
Byłam kobietą czynu. Uwielbiałam ruch.
Och, dość tego bezsensownego siedzenia. Czas działać!
Z tym postanowieniem sięgnęłam ponownie do torby podróżnej i włożyłam kolejne warstwy ubrań, by ochronić się przed mrozem, po czym zaopatrzona w niedziałający telefon – może gdy opuszczę tę głuszę, zadziała? – oraz latarkę ruszyłam w las.
Nie mam innego wyjścia, powtarzałam sobie. Pozostanie przy drodze niczego by nie zmieniło. Najwyraźniej była bardzo rzadko uczęszczana, a mnie nie uśmiechała się śmierć przez zmarznięcie. Musiałam jeszcze dokopać w sądzie Tony’emu. Niech zemsta na mężu stanie się moją motywacją. Złość zagrzewała mnie do działania.
Szybko jednak zorientowałam się, że podróż w tych warunkach nie będzie łatwa. Zaspy były ogromne, a otaczający mnie las wydawał się nietknięty ludzką stopą. Padał coraz gęstszy śnieg. To już nie była nawet śnieżyca, a zamieć. Moje ubrania, choć ciepłe, nie były przystosowane do takich warunków. Szybko zaczęły przemakać. Przez zadymkę i mrok mało co widziałam. Latarka na niewiele się zdawała, a ja zrozumiałam, że jeśli wejdę w bór jeszcze głębiej, doszczętnie stracę orientację w terenie. Jeszcze chwilę temu widziałam auto na poboczu, a droga, przy której stało, nagle zaczęła mi się jawić jako jedyny realny punkt tego miejsca. Powinnam się jej trzymać, bo tylko ona zdawała się świadczyć o tym, że byli tu jacyś ludzie oprócz mnie.
Wpadłam w panikę. Ledwo odeszłam od samochodu, a już natura zdawała się bronić przede mną dostępu, zupełnie jakby nie chciała wpuścić mnie do wnętrza lasu.
Co robić… Co robić?
Ludzie. Potrzebowałam kontaktu z ludźmi, a jednocześnie bałam się porzucać drogę i auto. To nasunęło mi inny pomysł.
Po co iść przez las, skoro mogłam trzymać się jezdni? W ten sposób prędzej czy później dokądś dojdę. Dlaczego nie pomyślałam o tym wcześniej? To było najlepsze rozwiązanie. Jednak strach i samotność źle na mnie wpływały, skoro umknęło mi coś tak oczywistego!
Ruszyłam w kierunku, w którym – jak sądziłam – znajdowała się droga, kompletnie niewidoczna przez śnieżycę i mgłę.
Ale była tam. Musiała być!
Orientacja w terenie była raczej moją mocną stroną. Na pewno szłam w dobrym kierunku!
Brodziłam w śniegu, który coraz bardziej utrudniał mi chód. Swoją drogą jak mogło napadać go tak dużo w tak krótkim czasie? I gdzie się podziały ślady? Dlaczego odciski moich butów całkiem zniknęły pod warstwą puchu? Zdawało mi się to nienaturalne, podobnie jak gęsta mgła, która nagle spowiła wszystko wokół. Przecież gdy wkraczałam w dzicz, powietrze było krystalicznie przejrzyste!
Czułam desperację i coraz większe zagubienie. Nie wiedziałam, gdzie jestem, choć prawdopodobnie błądziłam tuż obok drogi. Ale przecież nie usiądę w miejscu i nie przeczekam zamieci, bo w ten sposób skazałabym się na pewną śmierć…
Brnęłam więc dalej. W pewnym momencie, gdy według swoich obliczeń znajdowałam się nieopodal pobocza, na którym pozostało auto, w zamglonym powietrzu zamajaczył czarny kształt. Poświeciłam na niego latarką. Nie był to pień pradawnego drzewa ani skała, bo ten kształt się poruszał.
Chryste, co to?!
Punkt zbliżał się do mnie, i to coraz szybciej!
Gdy usłyszałam ryk dzikiego zwierzęcia, moja panika narosła do tego stopnia, że bez namysłu, najszybciej, jak było to możliwe przez zasypujący las śnieg, puściłam się biegiem w knieję. Nie myślałam o tym, że oddalam się od drogi. Że tracę swój jedyny punkt orientacyjny. Ratowałam życie. Nie byłam pewna, jaki to stwór się do mnie zbliżał, ale z całą pewnością zwęszył mój trop i był ogromny.
Pot zalewał mi czoło, choć ciało było skostniałe od zimna i stresu. Serce biło tak szybko, jakby chciało wyskoczyć mi z piersi. Dławiłam się własnym oddechem. Nie widziałam, dokąd zmierzam, chciałam tylko znaleźć się jak najdalej od tego stworzenia. Musiałam się ukryć. Myślałam, że wypadek pośród głuszy to wystarczający problem, innych nie przewidziałam.
Zaspy robiły się coraz większe. Coraz trudniej było mi zachować szybkie tempo. Konary świerków chłostały moje ciało. Włosy wplątywały się w gałązki. Byłam przemoczona do suchej nitki, zziajana i przerażona jak nigdy.
To koszmar…
Chcę się uwolnić!
Chcę…
Ryk za moimi plecami stał się tak bliski, że aż krzyknęłam. Nie byłam w stanie opanować emocji. I wtedy usłyszałam przed sobą szum, który kazał mi zwolnić. Zorientowałam się, że znalazłam się na skalistym brzegu jakiejś rzeki. Poświeciłam wokół, nigdzie jednak nie zauważyłam zejścia do jej koryta, a skok z tej wysokości zapewne przypłaciłabym złamaniem kończyny. W tych warunkach nie mogłam sobie na to pozwolić, musiałam być sprawna.
Chciałam się przemieścić wzdłuż skał, licząc na to, że w którejś z rozpadlin znajdę ścieżkę na dół, a tym samym ratunek przed ścigającą mnie bestią, jednak w tym momencie rozwścieczony zwierz wyskoczył na mnie z mgły.
Niedźwiedź!
To był prawdziwy grizzly!
Podobny do tego, który doprowadził do mojego wypadku.
Potężny, majestatyczny i wściekły król kniei ruszył w moim kierunku. Cofnęłam się na sam brzeg urwiska.
To koniec…
Rozszarpana przez dziką bestię – oto smutny i mało medialny kres życia Bianki Miller, architektki i współprowadzącej amerykańskiego show o remontach domów bijącego rekordy oglądalności.
Tylko dlaczego ja? Dlaczego to ja miałam umierać, skoro nie dokończyłam jeszcze tylu spraw na ziemi? Chociażby z moim niewiernym małżonkiem. Co z tą osławioną karmą? Zawsze wierzyłam, że powinni się jej bać siewcy zła, a przecież to nie ja zdradziłam męża, to nie ja knułam przeciwko niemu i nie ja…
Poczułam piekące łzy pod powiekami.
To niesprawiedliwe.
– Nie chcę umierać… Ja tak bardzo nie chcę umierać – jęknęłam żałośnie.
Zwierzę przystanęło w pół drogi i przyjrzało mi się uważnie. Dostrzegłam bliznę przecinającą jego pysk. Przechodziła przez jeden z jego oczodołów.
Posłuchał mnie?
Ten leśny stwór naprawdę mnie posłuchał?
Ale to złudzenie trwało tylko moment. Grizzly otworzył paszczę i prezentując swoje ostre zębiska, zaryczał na całe gardło, a potem ponowił atak. Tylko że tym razem nie bawił się w podchody. Odbił się od pokrytej śniegiem ziemi i skoczył w moim kierunku.
Pisnęłam przerażona, zakrywając twarz dłońmi i naiwnie próbując ją ochronić przed kłami zwierzęcia.
To naprawdę koniec…
Tyle spraw…
Nie załatwiłam tylu spraw!
Po moich policzkach spłynęły łzy i wtedy padł strzał.
Potężny huk przeciął powietrze, aż zadzwoniło mi w uszach.
Trwałam w bezruchu, sparaliżowana strachem i emocjami, wciąż pewna, że za chwilę szpony i zębiska bestii zatopią się w moim ciele, ale ku mojemu zdumieniu do niczego takiego nie doszło.
I wtedy to do mnie dotarło.
Ktoś strzelał! Ktoś miał broń. Człowiek! Tu byli ludzie! Nie byłam już sama! Dzięki Bogu!
Ostrożnie odsunęłam palce od mokrej od łez twarzy. Przede mną dogorywał niedźwiedź. Leżał w kałuży krwi i rył łapami śnieg, starając się podnieść, ale ból mu na to nie pozwalał. To był wstrząsający widok, lecz dla mnie oznaczał jedno – byłam uratowana!
Tylko przez kogo?
Rozejrzałam się wokoło. Otaczała mnie gęsta mgła. Znowu spowiła cały świat, choć przed momentem miałam wrażenie, że rzednie. Zniknęły rzeka i urwisko. Nawet ogromne drzewa skryły się w gęstych oparach zmieszanych ze śniegiem.
– Hej… – odezwałam się, ale mój głos zabrzmiał żałośnie słabo zdławiony stresem.
Odczekałam chwilę, by zebrać się w sobie, po czym krzyknęłam donośnie:
– Hej! Jest tam kto? Potrzebuję pomocy. Miałam wypadek i zgubiłam się w lesie! Zepsuł mi się telefon, muszę się skontaktować z bliskimi.
Odpowiedziała mi złowróżbna cisza.
Zdezorientowana stałam w śnieżycy. Dlaczego mój wybawca się nie odzywał? Dlaczego nie dawał znaków życia?
– Hej? Jesteś tam? Naprawdę potrzebuję pomocy! Nie mogę tu zostać. Zaraz zapadnie zmrok… Nie mam się gdzie schronić! W lesie są dzikie zwierzęta!
Cisza.
Znowu.
– Dlaczego? – jęknęłam, czując, że znów mimowolnie płaczę. – Dlaczego milczysz? Pomóż mi! Pomóż mi, do diabła!
Rozbeczałam się jak dziecko.
Cholernie mi się to nie podobało. Nienawidziłam takiej słabości. Byłam silna. Nie lubiłam trwonić łez i nie chciałam, by inni oglądali mnie w stanie załamania. Dzieciństwo bez rodziców uodporniło mnie na zło i trudne sytuacje. W domu dziecka, a potem w kolejnych rodzinach zastępczych, które przerzucały mnie między sobą niczym zbędny grat, nauczyłam się nie okazywać słabości, ale w tym momencie puściły mi nerwy.
Nagle usłyszałam skrzypienie śniegu.
Nadchodził…
Mój tajemniczy wybawca szedł w moim kierunku, wciąż zachowując milczenie.
Cofnęłam się o kilka kroków.
Dlaczego nadal nic nie mówił?
A co, jeśli… jeśli to jakiś oprawca? Przerażający typ, który mieszka samotnie w borze, kryjąc się przed wymiarem sprawiedliwości, bo ma na sumieniu krwawe zbrodnie? Momentalnie odtworzyłam w głowie sceny ze wszystkich kryminałów i horrorów, które przyszło mi czytać lub oglądać w życiu, a także sceny z własnej przeszłości, które czasem jawiły mi się jako coś gorszego od fikcji literackiej czy filmowej. Ten obcy mógł być mordercą, gwałcicielem, sadystycznym oprawcą i mógł ze mną zrobić wszystko. Przecież miał broń…
Cholera, on miał broń, a ja, głupia idiotka, przyznałam mu się do własnej bezbronności!
Gdy to do mnie dotarło, a zza mgły zaczęła się wyłaniać wysoka postać mierząca do mnie z myśliwskiej strzelby, ogarnęło mnie to samo uczucie przerażenia, które towarzyszyło mi podczas spotkania z niedźwiedziem.
Byłam bezbronna, zdana na łaskę uzbrojonego mężczyzny z lasu – założyłam, że to mężczyzna, bo przecież która kobieta polowałaby w takich warunkach w nieprzeniknionej głuszy? – a nikt ze znajomych nie wiedział, gdzie jestem. Moje położenie było równie opłakane, co w chwili, gdy zaatakował mnie drapieżnik. Ludzie bywali gorsi od zwierząt, a ja nie miałam pojęcia, z kim mam do czynienia. Z człowiekiem czy bestią…
Gnana przerażeniem, cofnęłam się jeszcze bardziej i wtedy poczułam, jak grunt osuwa mi się pod nogami. Z krzykiem runęłam z urwiska. Uderzyłam w skały z impetem. Niewiarygodny ból przeszył moje ciało. Miałam wrażenie, że pod wpływem upadku rozpadłam się na miliardy kawałków, jakbym była zrobiona ze szkła. Na bank coś sobie połamałam. Ale nie ta myśl była najstraszniejsza. Najbardziej martwiło mnie to, że teraz, gdy byłam ranna, nie miałam już żadnej możliwości dalszej ucieczki i leśny człowiek miał do mnie pełen dostęp.
Był tam.
Wyłonił się z mgły i stanął na krawędzi przepaści.
Wielki. Przerażający. Poły jego czarnego płaszcza łopotały na wietrze, który wzmógł się wraz z zamiecią, przez co nieznajomy stał się podobny do drapieżnego ptaka.
Przewiercał mnie wzrokiem. I choć nie mogłam dostrzec takich detali, wyobrażałam sobie, jak przeszywa mnie jego nienawistne spojrzenie. Był gotowy mnie skrzywdzić. Nie miałam co do tego złudzeń.
Zamknęłam oczy. Nie chciałam tu być, nie chciałam, by tak to się potoczyło. Gdybym wiedziała, że moja podróż do Madi skończy się w taki sposób, w życiu nie opuściłabym Kalifornii.
Ciepła łza spłynęła po moim lodowato zimnym policzku. Chciałam się poruszyć, ale nie byłam w stanie, bo każdy, nawet najdrobniejszy ruch zadawał mi niewyobrażalne cierpienie.
I wtedy usłyszałam kroki na lodzie, który pokrywał brzegi rzeczki.
O Boże… On tu szedł. Szedł po mnie…
Ucieczka… Powinnam brać nogi za pas, nim ten potwór zrobi ze mną to, czego nie zdążył zrobić powalony przez niego niedźwiedź.
Znów spróbowałam się unieść. Na darmo. Rozpaczliwie walczyłam ze swoim ciałem, ale nie odpowiadało na moje żądania. Mogłam jedynie leżeć i czekać na to, co najwyraźniej było mi pisane.
– Błagam… – wyjęczałam żałośnie. – Nie rób mi krzywdy i… Pozwól mi odejść… Mam jeszcze tyle planów…
Kroki nie ustały. Mężczyzna zbliżał się do mnie i chyba nie zamierzał wdawać się ze mną w rozmowę. Nie dałam rady na niego spojrzeć. Mogłam jedynie leżeć nieruchomo z głową skierowaną ku ciemnemu od śnieżnych chmur niebu i czekać na ruch nieznajomego. Byłam tak spanikowana, że zaczęłam tracić oddech, a przed oczami wirowały mi nie tylko płatki śniegu, ale też mroczki. Zrobiło mi się niedobrze i słabo. W chwili, gdy nieznajomy pochylił się nade mną, ogarnęła mnie ciemność.
To była moja ucieczka.
Nareszcie…
Leżałam, patrząc bezmyślnie w haftowane złote gwiazdy na rozpostartym nade mną granatowym baldachimie.
Zaraz, zaraz…
Na grantowym baldachimie?!
Przecież dopiero co widziałam nad sobą niebo. I to wcale nie grantowe, lecz szare, spowite chmurami śnieżnej burzy i z całą pewnością nie było na nim gwiazd.
Zszokowana tą myślą, usiadłam gwałtownie.
Usiadłam! Boże! Ja siedziałam!
Miałam ochotę rozpłakać się z radości, bo przecież jeszcze chwilę temu byłam pewna, że zostanę kaleką.
Dotknęłam swoich nadgarstków, a także odsłoniętych kostek u nóg. Wszystko było w porządku. Nie czułam najmniejszego bólu i co najważniejsze, mogłam swobodnie poruszać całym ciałem. To niewiarygodne, to cud!
Miałam ochotę skakać z radości, zaraz jednak mina mi zrzedła, gdy zorientowałam się, że nie mam na sobie zimowych ubrań, ale satynową koszulkę nocną w kolorze pudrowego różu i koronkowe majtki w tym samym odcieniu.
Wzdrygnęłam się. W życiu nie ubrałabym się w coś takiego. Przez ciągłą pracę na budowie wolałam raczej stroje w luźnym lub sportowym styl zarówno na planie programu, jak i w domu. Spałam w piżamie, nie we frywolnej bieliźnie, która kojarzyła mi się wyłącznie z niewygodą. Poza tym ten kolor w ogóle do mnie nie pasował. Róż był dziewczęcy, a pani architekt była mentalnie chłopczycą. W końcu obracałam się głównie w świecie budowlańców, a to był wybitnie męski świat.
Cholera, skoro miałam na sobie coś, co nie należało do mnie, oznaczało to jedno…
Serce załomotało mi w piersi gwałtownie. Zrobiło mi się jednocześnie duszno i gorąco.
Ktoś mnie w to ubrał…
Ktoś…
On?
Boże… Człowiek z lasu przebrał mnie w seksowną koszulę nocną?
Ta świadomość sprawiła, że poczułam się dziwnie. Ktoś obcy oglądał mnie nago? Ale kiedy to się działo? Niczego takiego nie pamiętałam…
Ach tak. Straciłam przytomność, i to najwyraźniej na dłużej, skoro ten człowiek zdążył przenieść mnie do swojego domu i zmienić mi ubranie. Gdy byłam nieświadoma, mógł zrobić ze mną wszystko…
Dreszcz obrzydzenia przeszedł moje ciało.
Dotyk obcych rąk na moim ciele…
W ogóle dotyk jakichkolwiek rąk.
Dalsza część książki dostępna w wersji pełnej
Epilog
Dostępne w wersji pełnej
Redaktorka prowadząca: Ewelina Czajkowska
Wydawczyni: Agnieszka Nowak
Redakcja: Anna Poinc-Chrabąszcz
Korekta: Katarzyna Kusojć
Projekt okładki: Łukasz Werpachowski
Zdjęcia na okładce: © Marushka; © Thomas; © Uliana / Stock.Adobe.com
Ilustracja wykorzystana w książce: © paprika / Stock.Adobe.com
Copyright © 2024 by Monika Magoska-Suchar
Copyright © 2024, Niegrzeczne Książki an imprint of Wydawnictwo Kobiece Agnieszka Stankiewicz-Kierus sp.k.
Wszelkie prawa do polskiego przekładu i publikacji zastrzeżone. Powielanie i rozpowszechnianie z wykorzystaniem jakiejkolwiek techniki całości bądź fragmentów niniejszego dzieła bez uprzedniego uzyskania pisemnej zgody posiadacza tych praw jest zabronione.
Wydanie elektroniczne
Białystok 2024
ISBN 978-83-8371-069-3
Grupa Wydawnictwo Kobiece | www.WydawnictwoKobiece.pl
Na zlecenie Woblink
woblink.com
plik przygotowała Weronika Panecka