Odzyskana tożsamość - Monika Magoska-Suchar - ebook
NOWOŚĆ

Odzyskana tożsamość ebook

Magoska-Suchar Monika

4,6

Ebook dostępny jest w abonamencie za dodatkową opłatą ze względów licencyjnych. Uzyskujesz dostęp do książki wyłącznie na czas opłacania subskrypcji.

Zbieraj punkty w Klubie Mola Książkowego i kupuj ebooki, audiobooki oraz książki papierowe do 50% taniej.

Dowiedz się więcej.
Opis

Znajdę ją. Nie ma znaczenia, gdzie ją zabrano. Już wkrótce wróci do mnie i Hirokiego!

Mila wie, że jej związek z Shinjim nie ma przyszłości, a jego rodzina nigdy jej nie zaakceptuje. Dlatego opuszcza Japonię. Gdy wraca do domu, wciąż pod przybraną tożsamością swojej zmarłej siostry, odkrywa, że Holly nie była jedyną osobą w jej życiu, która okazała się kimś zupełnie innym.

Shinji ma zostać nowym bossem mafii, jednak jego zobowiązania oraz rodzinne intrygi schodzą na dalszy plan, gdy ukochana znika bez słowa. Postanawia odzyskać ją za wszelką cenę – a ta może się okazać wysoka…

Byłam Milą, nie Holly, ale chciałam wierzyć, że moja siostra w obliczu wyboru, przed jakim mnie postawiono, zdecydowałaby tak samo jak ja.

 

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
czytnikach certyfikowanych
przez Legimi
czytnikach Kindle™
(dla wybranych pakietów)

Liczba stron: 308

Oceny
4,6 (151 ocen)
108
26
13
4
0
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.
Sortuj według:
FascynacjaKsiazkami

Nie oderwiesz się od lektury

Historia od której się nie oderwiesz Polecam
20
mater0pocztaonetpl

Nie oderwiesz się od lektury

No cudo
20
letnerkasia

Nie oderwiesz się od lektury

Rewelacja, szybka akcja, duże napięcie. Wszystko na swoim miejscu.
10
Emiliaiemilia

Dobrze spędzony czas

W tej części holly mnie troszkę drażniła swoim zachowaniem, niektóre części były dość przewidywalne. Na pewno pierwsza część mnie bardziej zaintrygowała ta bardziej chciałam już skończyć
00
Anulaaak

Dobrze spędzony czas

To już kolejne spotkanie z tą autorką i bardzo mi się podobało.Polecam
00

Popularność




Autorka: Monika Magoska-Suchar

Redakcja: Mariusz Kulan

Korekta: Kinga Kościak

Projekt graficzny okładki: Angelika Karaś

eBook: Atelier Du Châteaux

 

Redaktor prowadząca: Natalia Ostapkowicz

Kierownik redakcji: Agnieszka Górecka

© Copyright by Monika Magoska-Suchar

© Copyright for this edition by Wydawnictwo Pascal

 

Ta książka jest fikcją literacką. Jakiekolwiek podobieństwo do rzeczywistych osób, żywych lub zmarłych, autentycznych miejsc, wydarzeń lub zjawisk jest czysto przypadkowe. Bohaterowie i wydarzenia opisane w tej książce są tworem wyobraźni autorki bądź zostały znacząco przetworzone pod kątem wykorzystania w powieści.

 

Wszelkie prawa zastrzeżone. Żadna część tej książki nie może być powielana lub przekazywana w jakiejkolwiek formie bez pisemnej zgody wydawcy, z wyjątkiem recenzentów, którzy mogą przytoczyć krótkie fragmenty tekstu.

 

Bielsko-Biała 2024

Wydawnictwo Pascal sp. z o.o.

ul. Zapora 25

43-382 Bielsko-Biała

tel. 338282828, fax 338282829

[email protected], www.pascal.pl

 

ISBN 978-83-8317-415-0

Czasem nawet w kłamstwie można znaleźć ziarno honoru.

George R.R. Martin

 

Mila

Greg.

Greg…

Greg?!

Obu­dzi­łam się z imie­niem mo­je­go by­łe­go na­rze­czo­ne­go na ustach. Usia­dłam gwa­łtow­nie, zla­na po­tem.

– To kosz­mar… To wszyst­ko tyl­ko kosz­mar – wy­szep­ta­łam, przy­ci­ska­jąc dłoń do pier­si, w któ­rej jak sza­lo­ne ło­mo­ta­ło moje ser­ce.

Do­pie­ro gdy nie­co się uspo­ko­iłam, by­łam w sta­nie ze­brać my­śli i zo­rien­to­wać się w swo­im po­ło­że­niu. Pa­mi­ęta­łam je­dy­nie, że Ma­sa­ru i Ryu od­wie­źli mnie na lot­ni­sko, gdzie cze­kał na mnie pry­wat­ny sa­mo­lot oy­abu­na. Wsia­dłam na po­kład, a po­tem pła­ka­łam i pła­ka­łam, aż po­ja­wił się on – po­twór z mo­jej prze­szło­ści. Wy­ło­nił się z mro­ku tak nie­ocze­ki­wa­nie, że na­wet te­raz, gdy znaj­do­wa­łam się poza jego za­si­ęgiem, znów od­czu­wa­łam prze­ra­że­nie, ja­kie to­wa­rzy­szy­ło mi w tam­tej chwi­li.

To nie­mo­żli­we, Milo…

On na­le­ży do two­jej prze­szło­ści.

To tyl­ko wy­twór two­jej wy­obra­źni.

To tyl­ko zwi­zu­ali­zo­wa­ne lęki, któ­re wzi­ęły nad tobą górę, gdy sa­mo­lot wzbił się nad pas star­to­wy, osta­tecz­nie roz­łącza­jąc cię z Shi­nem i Hi­ro­kim…

Przez tego czło­wie­ka prze­szłam de­pre­sję, nic dziw­ne­go, że wci­ąż tkwił w mo­jej pa­mi­ęci ni­czym za­dra. Być może roz­pacz przy­wo­ła­ła przed moje oczy jego ob­raz, bo niby ja­kim cu­dem po­ja­wi­łby się na­gle w Ja­po­nii i cze­go mó­głby chcieć ode mnie? Prze­cież się roz­sta­li­śmy… Nie, to zna­czy on roz­stał się z Milą, a ja by­łam Hol­ly. By­łam Hol­ly Mo­ore i choć Greg wi­dział się z moją sio­strą kil­ka razy, gdy ona pró­bo­wa­ła na­wi­ązać ze mną kon­takt, kie­dy za jego spra­wą od­ci­ęłam się od ro­dzi­ny, to te spo­tka­nia ni­g­dy nie na­le­ża­ły do szcze­gól­nie ser­decz­nych. Greg nie miał in­te­re­su, by spo­ty­kać się z Hol­ly. Nie znał jej do­brze. Nic go z nią nie łączy­ło.

Po­wta­rza­jąc to so­bie ni­czym man­trę, wsta­łam z łó­żka.

Z łó­żka?!

Do­pie­ro w tym mo­men­cie do­ta­rło do mnie, że znaj­du­ję się w ja­kie­jś sy­pial­ni. Nie mia­łam po­jęcia, jak tu tra­fi­łam. Ob­raz Gre­ga w sa­mo­lo­cie był ostat­nim, jaki za­pa­mi­ęta­łam z mo­jej pod­ro­ży. Z pod­ró­ży do zna­nej tyl­ko dziad­ko­wi Shi­na kry­jów­ki… Czy­żbym wła­śnie do niej tra­fi­ła? Może po pro­stu za­snęłam od pła­czu i któ­ryś z lu­dzi oy­abu­na za­wió­zł mnie na miej­sce po lądo­wa­niu, a ja by­łam tak zmęczo­na, że nie za­no­to­wa­łam tego fak­tu? Może to był ja­kiś ho­tel lub se­kret­ny dom na­le­żący do Da­ichie­go, któ­ry on od­dał do mo­jej dys­po­zy­cji, by od­ci­ąć mnie od swo­je­go wnu­ka?

Tro­chę się to nie kle­iło, ale po­trze­bo­wa­łam ra­cjo­nal­ne­go wy­tłu­ma­cze­nia mo­je­go po­ło­że­nia i to wy­da­wa­ło mi się naj­bar­dziej praw­do­po­dob­ne.

W po­miesz­cze­niu pa­no­wał mrok. W ko­ńcu na­ma­ca­łam przy­cisk lamp­ki noc­nej. Gdy ją włączy­łam i ła­god­ne świa­tło roz­ja­śni­ło wnętrze, za­ma­rłam w bez­ru­chu z sze­ro­ko otwar­ty­mi usta­mi.

Zna­łam to miej­sce… To był…

Nie, to nie­mo­żli­we…

A jed­nak!

– Hol­ly… To po­kój Hol­ly – wy­jęcza­łam, roz­gląda­jąc się po utrzy­ma­nym w ró­żo­wych ko­lo­rach oto­cze­niu.

Wszyst­ko wy­gląda­ło tak, jak to za­pa­mi­ęta­łam sprzed lat, gdy jesz­cze miesz­ka­ły­śmy ra­zem z ro­dzi­ca­mi. Nad łó­żkiem wi­siał jej por­tret – moje dzie­ło, któ­re da­łam sio­strze na szes­na­ste uro­dzi­ny. Nie był do­sko­na­ły. Wów­czas do­pie­ro roz­wi­ja­łam swój warsz­tat, a jed­nak Hol­ly tak się po­do­bał, że po­sta­no­wi­ła ude­ko­ro­wać nim swo­ją sy­pial­nię. Ścia­nę obok zaj­mo­wa­ły zdjęcia, na wi­ęk­szo­ści z nich by­ły­śmy we dwie – ro­ze­śmia­ne, bli­skie so­bie, nie­świa­do­me, że na­dej­dzie czas, gdy zo­sta­nie­my roz­dzie­lo­ne de­fi­ni­tyw­nie.

Łzy za­kręci­ły mi się w oczach, dla­te­go szyb­ko prze­nio­słam wzrok na wi­szące nie­opo­dal wy­cin­ki z ga­zet z jej ulu­bio­ny­mi ze­spo­ła­mi K-pop. Ko­cha­ły­śmy się w tych sa­mych wo­ka­li­stach i ry­wa­li­zo­wa­ły­śmy w tej mi­ło­ści, wie­rząc, że kie­dyś uda nam się sta­nąć z nimi twa­rzą w twarz… Da­lej były fisz­ki do na­uki języ­ka ja­po­ńskie­go oraz dy­plo­my uko­ńcze­nia naj­lep­szych uczel­ni i kur­sów. Cała masa dy­plo­mów, a na­wet dwie wi­try­ny za­sta­wio­ne tro­fe­ami.

Po­de­szłam do jed­nej z szaf.

Wy­ró­żnie­nie w kon­kur­sie re­cy­ta­tor­skim.

Pierw­sze miej­sce w co­rocz­nym wy­ści­gu cha­ry­ta­tyw­nym.

Dla naj­pi­ęk­niej­szej.

Grand Prix kon­kur­su wie­dzy o kul­tu­rze Ja­po­nii.

Per­fek­cja. A ja­kże…

Za­wsze, gdy je do­sta­wa­ła, by­łam dum­na z Hol­ly, choć ta duma no­si­ła zna­mię za­zdro­ści. Mama ko­cha­ła moją sio­strę bar­dziej niż mnie, bo ona ni­g­dy nie za­wo­dzi­ła. Ja nie mia­łam dy­plo­mów i pu­cha­rów. By­łam nie­sfor­na i krnąbr­na. Nie dzia­ła­łam jak w ze­gar­ku, nie by­łam spo­le­gli­wa. Wa­ga­ro­wa­łam. Ob­ra­ca­łam się w dziw­nym to­wa­rzy­stwie – już w mło­dym wie­ku zda­rza­ło mi się si­ęgać po używ­ki. Wo­la­łam ma­lo­wać ob­ra­zy, za­miast, jak moja sio­stra, ślęczeć nad ksi­ążka­mi. By­łam jej prze­ci­wie­ństwem, tą gor­szą po­łów­ką, dla­te­go mat­ka za­wsze wo­la­ła ją, cze­go na­wet nie ukry­wa­ła, mó­wi­ąc, że do­brze się sta­ło, że to wła­śnie Mila zgi­nęła pod ko­ła­mi sa­mo­cho­du, a nie Hol­ly…

Za­ci­snęłam dło­nie w pi­ęści tak moc­no, że ból wbi­ja­nych w skó­rę pa­znok­ci przy­wo­łał mnie do rze­czy­wi­sto­ści.

Mój kon­takt z mamą nie miał te­raz zna­cze­nia. Wa­żniej­sza była kwe­stia, skąd na­gle wzi­ęłam się w jej domu? Je­śli to nie sen, mu­sia­ło ist­nieć lo­gicz­ne wy­tłu­ma­cze­nie. Czy­żby dzia­dek Shi­na ode­słał mnie do ro­dzi­ny? Znał jej ad­res, ale prze­cież znał też swo­je­go wnu­ka. A ten był bez­względ­ny i nie­ustępli­wy. Prze­cież gdy Shin­ji za­cznie mnie szu­kać – a bez wąt­pie­nia to zro­bi – z całą pew­no­ścią nie po­mi­nie miej­sca za­miesz­ka­nia mo­ich ro­dzi­ców. Oy­abun wy­dał mi się oso­bą prze­ni­kli­wą i kie­ru­jącą się ra­cjo­na­li­zmem, a ta de­cy­zja z całą pew­no­ścią ra­cjo­nal­na nie była. Po­pe­łni­łby aż taki błąd? A może w umiesz­cze­niu mnie na po­wrót w ro­dzin­nym domu Da­ichi miał inny, ukry­ty przede mną plan? Tyl­ko co w tym pla­nie ro­bił Greg? A może go tam nie było?

Przy­tła­cza­ła mnie ilo­ść nie­wia­do­mych i na­tłok sprzecz­nych uczuć zwi­ąza­nych z tym miej­scem. Wy­pro­wadz­ka do Gre­ga była ni­czym po­wiew świe­że­go po­wie­trza w moim ży­ciu. W tym domu ni­g­dy nie czu­łam się w pe­łni sobą. Ko­cha­łam ojca, ale ten, ze względu na pra­cę, rzad­ko w nim by­wał. Hol­ly uwiel­bia­łam ni­czym bó­stwo, ale gdzieś na dnie ser­ca wci­ąż jej za­zdro­ści­łam. A mamę… Ech, na­sza re­la­cja nie na­le­ża­ła do naj­lep­szych, ale sko­ro już tu by­łam, mu­sia­łam sta­wić czo­ła mat­ce. Może ona wy­ja­śni mi, co tu ro­bię i jak tu tra­fi­łam…

Shin

– Jak to: ni­g­dzie jej nie ma?! – ryk­nąłem, nie pa­nu­jąc nad gnie­wem.

Sie­dzący przy sto­le obok mnie Hi­ro­ki ude­rzył w płacz. Nie mógł się po­go­dzić z za­gi­ni­ęciem Hol­ly, tak samo jak ja.

– Prze­szu­ka­li­śmy oko­li­cę, spraw­dzi­li­śmy dwor­ce i por­ty lot­ni­cze. Za­przęgli­śmy do spra­wy lu­dzi z ca­łe­go To­kio, a ta­kże wspó­łpra­cu­jącą z nami po­li­cję. Ni­g­dzie, ab­so­lut­nie ni­g­dzie nie ma Mo­ore-san – za­ra­por­to­wał Ma­sa­ru, a ja nie mo­głem uwie­rzyć w to, co do mnie mó­wił.

Znik­nęła…

Ulot­ni­ła się.

I to tuż po tym, jak w za­sa­dzie wy­zna­li­śmy so­bie mi­ło­ść.

To było nie­lo­gicz­ne, bun­to­wa­łem się prze­ciw­ko temu, nie poj­mo­wa­łem tego. Nie umia­łem też lo­gicz­nie wy­ja­śnić, jak zdo­ła­ła opu­ścić moją re­zy­den­cję bez wie­dzy ochro­ny, to było nie­mo­żli­we…

– A mo­ni­to­ring? – chwy­ci­łem się roz­pacz­li­wej my­śli, jak to­nący brzy­twy. – Za­pis z ka­mer z tam­tej nocy na pew­no coś wy­ka­że!

– Przy­kro mi, sze­fie – od­po­wie­dział Gen­ta­ra. – Ale nic się nie za­pi­sa­ło. Była awa­ria sys­te­mu.

– Awa­ria sys­te­mu? Aku­rat w nocy, gdy znik­nęła Hol­ly? Chy­ba sam nie wie­rzysz w to, co mi wci­skasz! – krzyk­nąłem, znów roz­sier­dzo­ny do gra­nic. – Ma­cie mnie za idio­tę?!

Mężczy­źni zwie­si­li gło­wy. Z tru­dem się po­wstrzy­my­wa­łem przed rzu­ce­niem się na nich z pi­ęścia­mi. Przy­naj­mniej tak od­re­ago­wa­łbym zło­ść. Ale w ja­dal­ni był ta­kże mój syn. Pła­kał. Roz­pa­czał po swo­jej uko­cha­nej opie­kun­ce, któ­rą trak­to­wał jak mat­kę.

Mu­sia­łem się opa­no­wać. Hi­ro­ki był już wy­star­cza­jąco ze­stre­so­wa­ny tym, co się sta­ło. Od­ma­wiał je­dze­nia. Nie chcia­łem, by wró­cił do kry­cia się przede mną i słu­żbą pod łó­żkiem.

– Nie de­ner­wuj się, ko­cha­nie – ode­zwa­łem się do nie­go, głasz­cząc jego mo­kry od łez po­li­czek. – Ta­tuś przy­pro­wa­dzi Hol­ly. Już wkrót­ce znów będzie­cie się ra­zem ba­wić i uczyć.

– Obie­cu­jesz? – Chłop­czyk po­pa­trzył na mnie przez łzy.

– Od­naj­dę ją. Masz moje sło­wo! – po­wie­dzia­łem z em­fa­zą, wy­ci­ąga­jąc w stro­nę ma­lu­cha mały pa­lec.

– Nie za­wie­dź Hi­ro­kie­go, ta­tu­siu – pi­snął chłop­czyk, za­ci­ska­jąc swój mały pa­lu­szek wo­kół mo­je­go.

Ski­nąłem na po­twier­dze­nie, po czym wsta­łem zza sto­łu i ru­szy­łem w stro­nę drzwi. Roz­ka­za­łem Gen­ta­rze pil­no­wać dziec­ka.

– Sze­fie…

Ma­sa­ru po­bie­gł za mną.

– Co pla­nu­jesz? – za­py­tał, zrów­nu­jąc się ze mną na ko­ry­ta­rzu.

– Chwy­cić za broń – od­po­wie­dzia­łem.

Pod­wład­ny po­pa­trzył na mnie za­sko­czo­ny.

– Za broń? Ale dla­cze­go?

– Jest tyl­ko jed­na oso­ba, któ­rej za­le­ży w tej chwi­li na tym, bym utra­cił to, co ko­cham, bo to mnie osła­bi. I tyl­ko ta oso­ba była w sta­nie po to si­ęgnąć.

– Sze­fie… Nie mó­wisz chy­ba o swo­im stry­ju? – jęk­nął mężczy­zna.

– Oczy­wi­ście, że o nim. Ma do mnie oso­bi­sty żal i w ten spo­sób mi go oka­zał. A te­raz… Te­raz ja oka­żę mu swój gniew.

– Sze­fie, ale to nie Toru… To…

Nie mia­łem ocho­ty go słu­chać.

– Zwo­łaj na­szych lu­dzi! – roz­ka­za­łem wład­czo, przy­spie­sza­jąc kro­ku.

Mila

Zbie­ra­jąc wszyst­kie siły, ru­szy­łam w stro­nę drzwi. Wy­szłam na ko­ry­tarz. Choć był wie­czór lub noc, usły­sza­łam mu­zy­kę do­bie­ga­jącą z kuch­ni na dole. Podąży­łam śla­dem dźwi­ęków, jed­nak nim do­brnęłam do scho­dów, skręci­łam w stro­nę daw­nej sy­pial­ni ro­dzi­ców, któ­rą po uda­rze ojca mama prze­ro­bi­ła na jego po­kój.

Po­czu­łam nie­od­par­tą chęć zo­ba­cze­nia się z nim. Tata był moim wy­rzu­tem su­mie­nia i moją bo­lącz­ką. Sko­ro już tu by­łam, po­win­nam go od­wie­dzić. Nie mia­łam z nim kon­tak­tu tak dłu­go… Nie wi­dzia­łam go, od­kąd przy­da­rzy­ło mu się nie­szczęście. Mama wy­dzie­la­ła mi wi­dze­nia z nim, a po­tem, gdy się wy­pro­wa­dzi­łam, Greg ca­łkiem przy­sło­nił mi świat i ro­dzi­ce wy­da­wa­li mi się zbęd­ni.

– Tato… – wy­du­ka­łam wzru­szo­na, za­gląda­jąc do po­ko­ju, jed­nak sło­wa za­ma­rły mi na ustach.

Pa­mi­ęta­łam, że sy­pial­nia za­wa­lo­na była me­dycz­ną apa­ra­tu­rą, sprzęta­mi słu­żący­mi do pie­lęgna­cji cho­re­go, a na jej środ­ku sta­ło szpi­tal­ne łó­żko. Tym­cza­sem te­raz ten po­kój był… pu­sty! Czte­ry ścia­ny i żad­nych me­bli, przy­rządów, nic!

To był ko­lej­ny szok. Naj­pierw wspo­mnie­nie Gre­ga, po­tem po­bud­ka w po­ko­ju Hol­ly, a te­raz to – pu­sty po­kój ojca! Tego było za wie­le jak dla mnie.

Żąd­na wy­ja­śnień rzu­ci­łam się w stro­nę scho­dów. Zbie­głam na dół i wpa­dłam do kuch­ni. Przy ku­chen­ce sta­ła mama. Sma­ży­ła na­le­śni­ki i nu­ci­ła pod no­sem pio­sen­kę, któ­rą wła­śnie pusz­cza­li w ra­dio. Wy­gląda­ła tak zwy­czaj­nie i nor­mal­nie, że na chwi­lę za­trzy­ma­łam się przy drzwiach, za­sta­na­wia­jąc się, cze­mu sama tak się de­ner­wu­ję, sko­ro ona jest tak spo­koj­na.

– Mamo…? – bąk­nęłam, wy­łącza­jąc sto­jący na pó­łce przy we­jściu od­bior­nik.

– Hol­ly, skar­bie. Usi­ądź. Mu­sisz być bar­dzo głod­na. Za­raz po­dam ci ko­la­cję – oświad­czy­ła, na­wet nie ob­ra­ca­jąc się w moją stro­nę.

O co tu cho­dzi­ło?

To przy­po­mi­na­ło mi sce­nę z ja­kie­goś fil­mu. Czu­łam się tak, jak­by po­byt w Ja­po­nii był tyl­ko snem. Je­dy­nie wy­po­wie­dzia­ne imię i czu­ło­ść w gło­sie ro­dzi­ciel­ki świad­czy­ły o tym, że so­bie tego nie uro­iłam. Mama ni­g­dy nie okre­śli­ła­by mnie mia­nem „skar­bu”…

– Nie je­stem głod­na – od­po­wie­dzia­łam z iry­ta­cją, bo nie by­łam w sta­nie ukryć ner­wów. – Chcę się do­wie­dzieć, co tu się dzie­je! Co ja tu ro­bię? I gdzie, do cho­le­ry, jest ta­tuś?!

– Do cho­le­ry? Ależ Hol­ly, co to za język? – zdu­mia­ła się mama, od­wra­ca­jąc gło­wę w moją stro­nę.

Gdy jej nie­bie­skie oczy spo­częły na mnie, po­czu­łam, że pło­nę ze wsty­du. Pra­wie się zdra­dzi­łam!

Mili prze­kle­ństwa nie były obce, za to Hol­ly – cho­dzący ide­ał – ni­g­dy nie prze­kli­na­ła w obec­no­ści ro­dzi­ców. Za­po­mnia­łam się. Za­po­mnia­łam, kogo uda­ję. Mu­sia­łam mieć się na bacz­no­ści, by nie wzbu­dzić w ma­mie po­dej­rzeń.

– To przez emo­cje – wy­du­ka­łam, przez chwi­lę pa­trząc w podło­gę, a nie na ko­bie­tę, któ­ra ru­szy­ła w moim kie­run­ku.

Mi­mo­wol­nie cof­nęłam się przed nią w stro­nę drzwi.

– Ro­zu­miem, ko­cha­nie, że masz wie­le py­tań i je­steś ro­ze­dr­ga­na. Za­raz po­dam ci po­si­łek i po­roz­ma­wia­my – po­wie­dzia­ła, pod­cho­dząc do mnie i bio­rąc mnie w ob­jęcia.

Po­czu­łam bi­jące od niej cie­pło i za­pach per­fum Coco Cha­nel, któ­rych za­wsze uży­wa­ła. Był zmie­sza­ny z aro­ma­tem cia­sta na na­le­śni­ki.

Dom… Przez mo­ment od­nio­słam wra­że­nie, że do nie­go tra­fi­łam.

Wzru­sze­nie chwy­ci­ło mnie za gar­dło. Za­mknęłam oczy, roz­ko­szu­jąc się bli­sko­ścią, któ­ra do­tych­czas tak rzad­ko była moim udzia­łem. Jed­nak w tym mo­men­cie mój umy­sł pod­po­wie­dział mi sło­wa, któ­re mama skie­ro­wa­ła do mnie jako do Hol­ly:

Może to strasz­ne, co te­raz po­wiem, i uznasz mnie za po­two­ra… Ale z dwoj­ga złe­go do­brze, że się sta­ło i że do­tknęło to ją, nie cie­bie.

I wte­dy do mnie do­ta­rło, że w tej chwi­li ta ko­bie­ta nie tu­li­ła Mili, lecz swo­ją uko­cha­ną, per­fek­cyj­ną có­recz­kę, któ­rą mia­ła za świ­ętą. Tyl­ko że ja nie by­łam świ­ętą, nie by­łam per­fek­cyj­na, a nade wszyst­ko nie by­łam Hol­ly!

Wy­pu­ści­łam ją z ra­mion i od­su­nęłam się gwa­łtow­nie ni­czym opa­rzo­na. Jej bli­sko­ść była zwod­ni­cza i tok­sycz­na, mu­sia­łam uwa­żać.

– Już mó­wi­łam, mamo… Chcę po­roz­ma­wiać. To dla mnie wa­żniej­sze niż je­dze­nie.

Ko­bie­ta jed­nak nie wy­gląda­ła na szcze­gól­nie prze­jętą mo­imi sło­wa­mi.

– Umyj ręce, za­raz po­dam ko­la­cję.

Przy­gry­złam war­gi. To że­nu­jące. Trak­to­wa­ła mnie jak dziec­ko. W do­dat­ku za­cho­wy­wa­ła się tak, jak­by to­tal­nie nic się nie sta­ło, jak­bym nie opu­ści­ła An­glii. O co w tym wszyst­kim cho­dzi­ło? A może jed­nak to sen? Niby przy­jem­ny, bo zwi­ąza­ny z do­mem, a jed­nak, pod po­zo­rem nor­mal­no­ści, będący hor­ro­rem…?

By nie przedłu­żać tej chwi­li i nie wy­wo­łać nie­po­trzeb­ne­go kon­flik­tu, wy­ko­na­łam po­le­ce­nie i za­jęłam miej­sce przy sto­le. Mama po­da­ła mi ku­bek opa­trzo­ny imie­niem mo­jej zma­rłej sio­stry oraz jej ulu­bio­ny ta­lerz. Czy za­wsze w ten spo­sób in­fan­ty­li­zo­wa­ła do­ro­słą Hol­ly? Ja­kże była na­iw­na. Mia­ła ją za nie­win­ną, tym­cza­sem jej uko­cha­na có­recz­ka była luk­su­so­wą pro­sty­tut­ką…

Skwa­szo­na upi­łam łyk go­rącej cze­ko­la­dy z kub­ka sio­stry.

– Po­wiesz mi te­raz, co tu się dzie­je?

– Jedz. – Mama uśmiech­nęła się jak gdy­by ni­g­dy nic, na­kła­da­jąc mi cie­płe na­le­śni­ki na ta­lerz.

Gdy­by wie­dzia­ła, jak bar­dzo iry­to­wa­ły mnie jej spo­kój i mil­cze­nie… Ale by­łam Hol­ly. Per­fek­cyj­na cór­ka nie mo­gła oka­zy­wać nie­za­do­wo­le­nia w obec­no­ści mamy. Poza tym by­łam głod­na. Bar­dzo głod­na. Skręca­ło mnie ze zło­ści na samą sie­bie, ale w ko­ńcu prze­ła­ma­łam nie­chęć i skosz­to­wa­łam na­le­śni­ków. Były ide­al­ne – pu­szy­ste, aro­ma­tycz­ne, bar­dzo słod­kie… Rów­nież bu­dzi­ły sen­ty­men­ty, nad któ­ry­mi nie pa­no­wa­łam…

– Cze­kasz na ko­goś? – za­py­ta­łam, gdy do­strze­głam, że mama po roz­ło­że­niu na­kry­cia dla sie­bie, szy­ku­je jesz­cze jed­no do­dat­ko­we miej­sce przy sto­le.

– Ow­szem – od­po­wie­dzia­ła, uśmie­cha­jąc się ta­jem­ni­czo.

Zmarsz­czy­łam czo­ło, po czym wy­pa­li­łam:

– Masz ko­goś?

Mu­sia­łam to z sie­bie wy­rzu­cić. Mo­men­tal­nie przy­po­mniał mi się te­le­fon do niej z za­strze­żo­ne­go nu­me­ru. Wów­czas nie mia­ła po­jęcia, że to ja. Wzi­ęła mnie za mężczy­znę, na­zwa­ła naj­dro­ższym, mó­wi­ła, że tęsk­ni… Te­raz to do mnie wró­ci­ło. Gdy zo­ba­czy­łam trze­cie na­kry­cie, przy­po­mnia­ły mi się dziw­ne emo­cje, któ­re to­wa­rzy­szy­ły mi w tam­tej chwi­li. By­łam zdez­o­rien­to­wa­na i zszo­ko­wa­na. To sta­no­wi­ło ko­lej­ną kwe­stię, któ­rą po­win­ny­śmy wy­ja­śnić i po­ru­szyć pod­czas dzi­siej­szej roz­mo­wy. Nie za­mie­rza­łam z tym cze­kać!

Mat­ka ob­rzu­ci­ła mnie zdu­mio­nym spoj­rze­niem. Chy­ba nie spo­dzie­wa­ła się aż ta­kiej bez­po­śred­nio­ści. Za­pew­ne Hol­ly by się kry­go­wa­ła i w ży­ciu nie spy­ta­ła­by jej o coś po­dob­ne­go, ale ja nie by­łam Hol­ly i żąda­łam cho­ler­nej praw­dy.

– Ow­szem – od­po­wie­dzia­ła w ko­ńcu, na­kła­da­jąc so­bie na­le­śni­ki.

Ha. A więc jed­nak! Pod­czas gdy oj­ciec ci­ężko cho­ro­wał, ona ro­man­so­wa­ła! Nie­da­le­ko pa­dło ja­błko od ja­bło­ni. Hol­ly ta­kże nie mia­ła opo­rów przed od­da­wa­niem swo­je­go cia­ła za pie­ni­ądze. W do­dat­ku dla mamy nie było pro­ble­mem mo­ral­nym to, że zdra­dza­ła męża. Co za ro­dzi­na! I po­my­śleć, że przez tyle lat to ja ucho­dzi­łam za czar­ną owcę, pod­czas gdy wca­le nie by­łam naj­gor­sza. Ka­żda z nas mia­ła swo­je za usza­mi, ale to mnie mat­ka uwa­ża­ła za zło wcie­lo­ne!

Z tru­dem po­wstrzy­ma­łam się przed oka­za­niem dez­apro­ba­ty.

– Od daw­na? – wy­ce­dzi­łam lo­do­wa­tym gło­sem.

– Wy­star­cza­jąco dłu­go, by stwier­dzić, że nie jest to zwy­kłe za­uro­cze­nie – od­po­wie­dział męski głos, do­bie­ga­jący zza mo­ich ple­ców, od stro­ny we­jścia do po­miesz­cze­nia.

Bar­dzo zna­jo­my głos…

– Greg?! – Aż pod­sko­czy­łam z prze­jęcia i od­wró­ci­łam się gwa­łtow­nie w stro­nę nowo przy­by­łe­go.

– Wi­taj, Hol­ly… Po­now­nie – od­po­wie­dział blon­dyn, uśmie­cha­jąc się do mnie.

– A więc jed­nak to nie były zwi­dy! – krzyk­nęłam wzbu­rzo­na, wsta­jąc z krze­sła. – To cie­bie wi­dzia­łam w sa­mo­lo­cie! Nie uro­iłam so­bie tego!

– Aż dziw, że co­kol­wiek pa­mi­ętasz – zdu­miał się mężczy­zna. – By­łaś w złym sta­nie. Po­da­łem ci leki uspo­ka­ja­jące.

Leki uspo­ka­ja­jące?

Ach, więc dla­te­go urwał mi się film. By­łam pew­na, że to lu­dzie oy­abu­na do­tran­spor­to­wa­li mnie do ro­dzin­ne­go domu. Tym­cza­sem to był ON! Prze­klęty Greg! Czło­wiek, któ­ry mnie okra­dł i zdra­dził. A te­raz był tu, w kuch­ni mo­jej mamy, i ni­czym zwy­kły do­mow­nik zaj­mo­wał bez za­pro­sze­nia miej­sce przy na­szym sto­le!

– Je­śli on tu będzie, ja wy­cho­dzę! – oświad­czy­łam sta­now­czo.

To było po­nad moje siły psy­chicz­ne. Niby by­łam Hol­ly, ale rany w ser­cu, ja­kie no­si­łam, zo­sta­ły za­da­ne Mili. W tym wy­pad­ku ci­ężko by mi było uda­wać sio­strę, bo pod­cho­dzi­łam do Gre­ga zbyt emo­cjo­nal­nie. Niby mi­nęło tro­chę cza­su, od­kąd od­kry­łam mrocz­ną stro­nę swo­je­go na­rze­czo­ne­go, a jed­nak gdy uj­rza­łam go po­now­nie, wszyst­ko odży­ło. Wci­ąż prze­pe­łnia­ły mnie zło­ść i żal. By­ła­bym skłon­na go spo­licz­ko­wać. Nie mo­głam, ot tak, z nim roz­ma­wiać. Nie po tym, co mi za­fun­do­wał.

Zdraj­ca… Pie­przo­ny zło­dziej i oszust!

Wście­kła ru­szy­łam w stro­nę wy­jścia, jed­nak nie do­ta­rłam do drzwi, bo mężczy­zna zła­pał mnie za nad­gar­stek i ści­snął go w swo­jej dło­ni tak moc­no, że po­czu­łam ból. Aż jęk­nęłam.

– Puść mnie!

– Naj­pierw po­ga­da­my. Mia­łaś dużo py­tań. Chcesz znać od­po­wie­dzi, a te­raz od­po­wied­ni na to czas. Po­tem mogę go już dla cie­bie nie mieć – od­po­wie­dział, za­gląda­jąc mi w oczy.

Opu­ści­łam wzrok, bo prze­ra­zi­ło mnie to spoj­rze­nie. A co, je­śli pa­trząc na mnie, do­strze­że we mnie Milę? Spędzi­li­śmy ra­zem kil­ka lat, znał mnie. Chy­ba. W ka­żdym ra­zie wie­dział o Mili spo­ro. Nie mógł po­znać praw­dy, zwłasz­cza do­pó­ki ja nie po­znam jej o nim i o mo­jej mat­ce!

Wy­rwa­łam rękę z jego uści­sku i ma­su­jąc obo­la­ły nad­gar­stek, wró­ci­łam na swo­je miej­sce. Cie­ka­wo­ść zwy­ci­ęży­ła.

– Na­praw­dę je­ste­ście parą? – za­py­ta­łam, kie­ru­jąc pe­łne wy­rzu­tu spoj­rze­nie na mat­kę.

– Tak – po­twier­dzi­ła.

To bo­la­ło… Bo­la­ło, jak­by wła­śnie mnie spo­licz­ko­wa­ła.

– A tata?! – za­wo­ła­łam płacz­li­wie, bo nie pa­no­wa­łam nad swo­imi uczu­cia­mi. – A Mila?! Co z nimi? Ot tak ich skre­śli­li­ście?

– Mar­twi nie mają pra­wa gło­su – od­po­wie­dział bez­na­mi­ęt­nym to­nem Greg, nim zro­bi­ła to moja mama.

– Mar­twi? – zła­pa­łam go za słów­ko. – Mila, ow­szem, ale tata?

– Cóż, skar­bie. To było dla nie­go naj­lep­sze wy­jście. Praw­dzi­wy akt mi­ło­sier­dzia – oświad­czy­ła mat­ka, a Greg, jak­by na po­twier­dze­nie jej słów, chwy­cił jej dłoń, któ­rą trzy­ma­ła na bla­cie.

Pa­trzy­łam na ich sple­cio­ne ręce i przez mo­ment nie do­cie­rał do mo­je­go mó­zgu prze­kaz jej słów.

– Naj… Naj­lep­sze wy­jście? – po­wtó­rzy­łam po­wo­li.

– Dla nie­go, ale i dla nas, rzecz ja­sna. On już nie cier­pi, my rów­nież – sko­men­to­wa­ła mama, a jej twarz przy­bra­ła wy­raz za­do­wo­le­nia.

Zro­bi­ło mi się nie­do­brze. Świat za­wi­ro­wał wo­kół mnie. Mia­łam ocho­tę zwy­mio­to­wać na na­le­śni­ki le­żące na ta­le­rzu przed tą obrzy­dli­wą parą, sie­dzącą na­prze­ciw­ko mnie.

– To dla­te­go… – wy­du­ka­łam z tru­dem. – To dla­te­go jego po­kój jest pu­sty…

– Wczo­raj go za­bra­li. Pie­ni­ądze wpły­nęły. Spe­łni­łaś swo­ją rolę. Po co miał się dłu­żej męczyć? Poza tym An­nie… – Greg do­tknął z czu­ło­ścią po­licz­ka ko­bie­ty i za­ło­żył jej nie­sfor­ne pa­smo blond wło­sów za ucho – …wy­star­cza­jąco dużo zła do­świad­czy­ła u jego boku. Czas, by od­sze­dł, a ona znów za­częła żyć. Musi od­zy­skać ży­cie, któ­re jej ode­brał.

Wczo­raj go za­bra­li…

Wczo­raj…

Sło­wa mo­je­go by­łe­go na­rze­czo­ne­go dud­ni­ły mi w gło­wie. Ich sens był nie­ak­cep­to­wal­ny. Nie mo­głam uwie­rzyć, że oni…

– Za­bi­li­ście tatę?

– Za­bój­stwo? Ależ skąd! – Greg otrze­pał się, jak­by moje sło­wa go mier­zi­ły. – To była eu­ta­na­zja.

– Po pro­stu nie do­stał le­ków i prze­sta­łam kar­mić go son­dą żo­łąd­ko­wą. Cała resz­ta to na­tu­ral­na ko­lej rze­czy – od­po­wie­dzia­ła bez­na­mi­ęt­nym to­nem mat­ka.

– Po pro­stu…?! – po­wie­dzia­łam, naj­pierw ci­cho, a po­tem pod­nio­słam głos do krzy­ku. Mu­sia­łam to z sie­bie wy­rzu­cić, mu­sia­łam dać upust wście­kło­ści. – Zwa­rio­wa­łaś?! Gdzie two­ja em­pa­tia? Po­świ­ęci­łaś mu tyle lat! Za­wsze mia­łam cię za anio­ła, za wzór cnót! A ty… Po­zby­łaś się taty, bo po­sta­no­wi­łaś uło­żyć so­bie ży­cie z ko­chan­kiem?! Je­śli już mu­sia­łaś to zro­bić, dla­cze­go nie od­da­łaś ojca do ośrod­ka? Przy­naj­mniej by żył!

Po­czu­łam pie­kące łzy pod po­wie­ka­mi.

Mój Boże… Jak ona mo­gła? Jak ona mo­gła zro­bić coś ta­kie­go?! To mor­der­stwo… Nie zwy­kła zdra­da, a za­bój­stwo.

Mama za­bi­ła tatę… Jak to mo­żli­we? Jak bar­dzo się co do niej my­li­łam?!

– Ży­łby i na­dal ge­ne­ro­wał pro­ble­my, opła­ty, ko­niecz­no­ść po­świ­ęca­nia mu cza­su, jak­bym już wy­stra­cza­jąco dużo nie stra­ci­ła przez jego cho­ro­bę. Gdy­by mnie ko­chał, jak de­kla­ro­wał, od­sze­dłby, a nie prze­szka­dzał ni­czym wrzód. Te­raz mam spo­kój i pie­ni­ądze. Od cie­bie i te z ubez­pie­cze­nia. Je­stem mi­lio­ner­ką. Na­wet nie wiesz, jak dłu­go cze­ka­łam na ten mo­ment…

Pa­trzy­łam na nią przez łzy i nie po­zna­wa­łam ko­bie­ty, któ­ra tak bez­re­flek­syj­nie wy­po­wia­da­ła się o wła­snym mężu i fak­cie, że do­pro­wa­dzi­ła do jego śmier­ci. To była jej wina. To ona go za­bi­ła…

Mama… Moja mama za­bi­ła tatę! Dla pie­ni­ędzy. A ja… Ja jej w tym nie­świa­do­mie po­mo­głam. Przy­jęłam pie­ni­ądze oy­abu­na, by jej po­móc. Jej i ta­cie. A ona, gdy tyl­ko prze­lew się za­ksi­ęgo­wał, wy­pra­wi­ła swo­je­go męża na tam­ten świat…

Ale prze­cież nie mia­łam po­jęcia, z jak wy­ra­cho­wa­ną oso­bą mam do czy­nie­nia. W do­dat­ku zo­sta­łam zmu­szo­na do opusz­cze­nia Ja­po­nii i zre­zy­gno­wa­nia z Shi­na. Na samo wspo­mnie­nie o nim po­czu­łam się jesz­cze go­rzej. Po­rzu­ci­łam go, by ro­dzi­com nie sta­ła się krzyw­da, a moja mat­ka to wy­ko­rzy­sta­ła. Per­fid­nie, okrut­nie…

Ode­bra­ło mi mowę. Do­słow­nie. Ogrom zła, ja­kie sta­ło się moim udzia­łem, spra­wił, że za­nie­mó­wi­łam i trwa­łam w bez­ru­chu, będąc w sta­nie je­dy­nie ci­cho szlo­chać.

– Och, wiem, że to szok dla cie­bie, skar­bie, ale to była ko­niecz­no­ść i te­raz wszy­scy na tym sko­rzy­sta­my. Nie oba­wiaj się, nie za­po­mnia­łam o to­bie. Je­steś moją uko­cha­ną có­recz­ką, nie mo­gła­bym cię nie wy­na­gro­dzić za te lata, gdy tak mnie wspie­ra­łaś, w prze­ci­wie­ństwie do tej nie­wdzi­ęcz­ni­cy, Mili! Po­dzie­li­my się spra­wie­dli­wie…

Nie­wdzi­ęcz­ni­ca Mila… Sły­sząc to, otrze­źwia­łam. Do­ta­rło do mnie, że mam do czy­nie­nia z prze­stęp­ca­mi. Ina­czej nie umia­łam okre­ślić tej dwój­ki. Szko­da, że nie mo­głam na­grać ich wy­po­wie­dzi. Ale mo­głam tro­chę po­uda­wać i w przy­szło­ści wy­ko­rzy­stać tę wie­dzę prze­ciw­ko nim. Tata mu­siał zo­stać po­msz­czo­ny. Nie zdo­ła­łam mu po­móc, gdy mnie po­trze­bo­wał, więc przy­naj­mniej tyle mo­głam zro­bić – uka­rać jego za­bój­ców.

Ota­rłam łzy. Jesz­cze przyj­dzie na nie czas. Te­raz mu­sia­łam się prze­ła­mać i udać za­in­te­re­so­wa­nie we­jściem w tę cho­rą „spó­łkę”.

– Ty i ja… To jesz­cze zro­zu­miem. Ale on? – Wska­za­łam dło­nią na Gre­ga. – Nie ufam mu. Co on ta­kie­go niby zro­bił dla spra­wy, że chcesz go wy­na­gra­dzać, mamo?

Ostat­nie sło­wo z tru­dem prze­szło mi przez gar­dło. Brzy­dzi­łam się nią. Brzy­dzi­łam się ko­bie­tą, któ­ra mnie uro­dzi­ła, ale nie mo­głam jej tego oka­zać. Jesz­cze nie.

– Greg to mózg ca­łej ope­ra­cji – oświad­czy­ła z dumą mat­ka.

Zmru­ży­łam oczy.

– Mózg ope­ra­cji? Były na­rze­czo­ny Mili?

– Och, to na­rze­cze­ństwo to też był po­my­sł pączu­sia. – Mama za­śmia­ła się per­li­ście.

Pra­wie się udła­wi­łam wła­sną śli­ną.

– Po­my­sł… pączu­sia? – wy­du­ka­łam.

– Wi­dzisz, Hol­ly – ode­zwał się Greg, znów szcze­rząc do mnie swo­je śnie­żno­bia­łe li­ców­ki. – Gdy by­łem w wi­ęzie­niu, two­ja mat­ka bar­dzo mi po­mo­gła.

– By­łeś w wi­ęzie­niu?! – Zszo­ko­wa­na znów krzyk­nęłam. – Ni­g­dy mi o tym nie wspo­mi­na­łeś!

– A dla­cze­go mia­łbym ci o tym wspo­mi­nać? Wi­dzie­li­śmy się rap­tem kil­ka razy. – Po­pa­trzył na mnie jak na wa­riat­kę.

Cho­le­ra, fak­tycz­nie!

Znów by­łam nie­uwa­żna. Znów pra­wie się wy­ga­da­łam. Prze­cież Hol­ly nie zna­ła do­brze Gre­ga. Ni­g­dy nie byli przy­ja­ció­łmi, spo­tka­li się je­dy­nie prze­lot­nie, gdy sio­stra od­wie­dza­ła mnie w lof­cie, któ­ry zaj­mo­wa­li­śmy. Przy­cho­dzi­ła po­roz­ma­wiać ze mną, pró­bo­wa­ła mnie prze­ko­nać do od­no­wie­nia ze­rwa­ne­go kon­tak­tu z mamą, a nie w ce­lach to­wa­rzy­skich. Ci­ężko więc, by Greg jej to wy­znał, tym bar­dziej że nie zwie­rzał się na­wet swo­jej na­rze­czo­nej…

Tak czy siak, nie mia­łam po­jęcia, że Greg był kry­mi­na­li­stą. Spędzi­łam z nim kil­ka lat, a kom­plet­nie go nie zna­łam. To była ko­lej­na bli­ska mi oso­ba, któ­ra mnie zwo­dzi­ła i oka­za­ła się zu­pe­łnie kimś in­nym, niż sądzi­łam. Mój nie­do­szły mąż okra­dł mnie i oszu­kał, a te­raz jesz­cze wy­szło na jaw, że za­ta­ił tak wa­żne fak­ty do­ty­czące swo­jej prze­szło­ści. Do­brze się sta­ło, że go nie po­ślu­bi­łam. I po­my­śleć, że jesz­cze nie­daw­no wy­pła­ki­wa­łam się Hol­ly z tęsk­no­ty za nim…

Głu­pia! Że też po­zwo­li­łam mu się tak omo­tać i, co gor­sza, naj­wy­ra­źniej w całą in­try­gę tego zde­pra­wo­wa­ne­go typa za­mie­sza­na była moja mat­ka!

Nie mie­ści­ło mi się to w gło­wie. Mia­łam ocho­tę wy­jść. Zo­sta­wić ich sa­mych, by gni­li da­lej ra­zem. Nie chcia­łam ich znać, nie chcia­łam mieć z nimi nic do czy­nie­nia, a mu­sia­łam trwać przy sto­le i słu­chać tego, co mie­li mi do po­wie­dze­nia, bo ich wy­zna­nia da­wa­ły mi szan­sę na ze­mstę.

– Prze­języ­czy­łam się z ner­wów. Mila… – po­pra­wi­łam się. – Mila ni­g­dy nie wspo­mi­na­ła mi, że sie­dzia­łeś…

– Bo nie mia­ła o tym po­jęcia. Zresz­tą po co mia­łbym się z nią dzie­lić ta­ki­mi spra­wa­mi? – Mężczy­zna non­sza­lanc­ko wzru­szył ra­mio­na­mi. – Sta­no­wi­ła dla mnie je­dy­nie źró­dło za­rob­ku.

Źró­dło za­rob­ku… A więc tyl­ko tym dla nie­go by­łam.

Po­czu­łam ścisk w gar­dle. Spoj­rza­łam z uko­sa na mamę. Pa­trzy­ła na nie­go, jak­by był bo­giem. Kom­plet­nie nie przej­mo­wa­ła się sło­wa­mi, ja­kie rzu­cał pod ad­re­sem jej cór­ki. Aż tak bar­dzo nie­na­wi­dzi­ła Mili? Aż tak bar­dzo nie­na­wi­dzi­ła mnie, że była skłon­na uwie­ść mo­je­go fa­ce­ta i spi­sko­wać z nim za mo­imi i taty ple­ca­mi?

– Tam się po­zna­li­ście? – do­cie­ka­łam. – Wi­ęzie­nie was po­łączy­ło?

– Tak – od­po­wie­dzia­ła bez za­jąk­ni­ęcia ko­bie­ta. – Pro­wa­dzi­łam te­ra­pię uza­le­żnień, na któ­rą uczęsz­czał Gre­go­ry.

Co­raz le­piej…

– I już wte­dy za­iskrzy­ło?

Mu­sia­łam po­znać praw­dę. Mu­sia­łam wie­dzieć, czy cały mój zwi­ązek był kłam­stwem, a nade wszyst­ko, czy moja mama od po­cząt­ku bra­ła udział w in­try­dze Gre­ga.

– Wte­dy się za­przy­ja­źni­li­śmy. Praw­dzi­we uczu­cie wy­bu­chło, gdy spo­tka­li­śmy się po­now­nie, lata pó­źniej – sko­men­to­wa­ła ko­bie­ta, a jej part­ner przy­tak­nął ru­chem gło­wy.

– Do dziś pa­mi­ętam dzień, jak sta­nęłaś w drzwiach lo­ftu. To był przy­pa­dek… Ale ja­kże szczęśli­wy. – Greg po­ca­ło­wał dłoń mo­jej mamy.

– Od­wie­dzi­łaś Milę? – za­py­ta­łam zdu­mio­na, bo na­gle uświa­do­mi­łam so­bie, że ni­g­dy nie wi­dzia­łam mat­ki w na­szym miesz­ka­niu. Cze­go mia­ła­by tam szu­kać?

– Mia­łam ad­res od cie­bie. Chcia­łam prze­mó­wić tej gów­nia­rze do roz­sąd­ku, by wró­ci­ła na stu­dia. Po­szłam po­uczyć krnąbr­ną cór­kę, a spo­tka­łam mi­ło­ść ży­cia…

Znów wszyst­ko pod­je­cha­ło mi do gar­dła. Spo­ty­ka­li się za mo­imi ple­ca­mi. By­łam dziew­czy­ną, a po­tem na­rze­czo­ną Gre­ga, a on w tym sa­mym cza­sie miał ro­mans z moją wła­sną ro­dzi­ciel­ką. To było obrzy­dli­we. Podłe. Bra­ko­wa­ło mi słów na okre­śle­nie złych emo­cji, któ­re we mnie na­ra­sta­ły.

– To był wasz wspól­ny po­my­sł, by Greg przy­własz­czył so­bie jej pra­ce?

– Mila była mi win­na pie­ni­ądze – oświad­czy­ła mat­ka. – Gdy ty spraw­dza­łaś się jako cór­ka w ob­li­czu kry­zy­su, ona zwy­czaj­nie wzi­ęła nogi za pas. Ni­g­dy nie zro­bi­ła ni­cze­go, by mi po­móc. Po pro­stu ucie­kła w sztu­kę i ro­mans. Ja zo­sta­łam sama z oj­cem, któ­re­go rze­ko­mo tak ko­cha­ła.

Tak moc­no za­ci­snęłam dłoń na kra­wędzi sto­łu, że po­czu­łam ból.

– A czy za­sta­na­wia­łaś się kie­dy­kol­wiek, dla­cze­go to zro­bi­ła? Za­wsze wi­dzia­łaś tyl­ko jej winę, nie do­strze­ga­jąc przy tym wła­snych błędów – za­sy­cza­łam.

– O czym ty mó­wisz, Hol­ly? – Mama gniew­nie zmru­ży­ła oczy.

O tym, cze­go ni­g­dy nie od­wa­ży­łam się po­wie­dzieć ci pro­sto w oczy – prze­le­cia­ło mi przez myśl.

– O wa­szej re­la­cji. O tym, że ona ni­g­dy nie czu­ła się na miej­scu u two­je­go boku, bo za­wsze, ale to za­wsze wy­bie­ra­łaś mnie, ba­ga­te­li­zu­jąc ją i jej osi­ągni­ęcia. Za­wsze po­zo­sta­wa­ła w moim cie­niu, przez co trud­no jej było spro­stać two­im wy­ma­ga­niom. Ona nie była mną, była sobą. A ty nie chcia­łaś jej po­znać.

– To są ja­kieś sen­ty­men­tal­ne bzdu­ry. Do­brze, że jej już nie ma, nie będzie ci wi­ęcej mąci­ła w głów­ce. – Mama się za­śmia­ła. – Pró­bo­wa­ła za­szko­dzić Gre­go­wi, pró­bo­wa­ła znów go wsa­dzić. Po­nio­sła kon­se­kwen­cje swo­je­go czy­nu. Dla­te­go już jej nie ma. Nie myśl o niej. Była je­dy­nie two­ją uszko­dzo­ną ko­pią. Ale na szczęście nie będzie nam już prze­szka­dzać, tak samo jak mój nie­szczęsny mąż-wa­rzy­wo. Pie­ni­ądze ze sprze­da­ży jej ob­ra­zów, od­szko­do­wa­nie z jej po­li­sy i po­li­sy wa­sze­go ojca oraz wpła­ta od two­je­go ja­po­ńskie­go aman­ta za­pew­nią nam do­stat­nie ży­cie z dala od desz­czo­wej An­glii.

Pa­trzy­łam na nich sze­ro­ko otwar­ty­mi ze zdu­mie­nia ocza­mi.

Czy ona wła­śnie przy­zna­ła się do… mor­der­stwa wła­snej cór­ki? A więc to ta­kże oni? To ta para za­mor­do­wa­ła Hol­ly?!

– To ty… – Wska­za­łam oska­rży­ciel­sko pal­cem w stro­nę Gre­ga. – To ty za­bi­łeś moją sio­strę! Na mo­ich oczach! Na mo­ich, kur­wa, oczach!

– Wy­da­ła na sie­bie wy­rok śmier­ci, zgła­sza­jąc moją spra­wę na po­li­cję. Po pro­stu ka­za­łem ją usu­nąć. Po wi­ęzie­niu mam zna­jo­mo­ści, gdzie trze­ba, a ona była zbęd­nym ele­men­tem tej ukła­dan­ki. Spe­łni­ła swo­ją rolę – oświad­czył mężczy­zna bez­na­mi­ęt­nie.

– Ja cię wi­dzia­łam, ja też zgło­si­łam spra­wę! Nie da­ru­ję ci tego! Za­bi­łeś ją! A ty, ty mu w tym po­mo­głaś! Mor­der­czy­ni! – Chwy­ci­łam ku­bek z cze­ko­la­dą i pod­ry­wa­jąc się z miej­sca, ci­snęłam nim w mat­kę. Pod­nio­słam ta­lerz i sztu­ćce i rzu­ci­łam nimi w Gre­ga.

Roz­pie­ra­ła mnie nie­wy­obra­żal­na zło­ść. Krzy­cza­łam. Pła­ka­łam. Mio­ta­łam ró­żny­mi rze­cza­mi.

To była fu­ria. W tej chwi­li by­łam skłon­na ich za­bić. Nie mia­ła­bym żad­nych skru­pu­łów.

– Za­słu­gu­je­cie na śmie­rć! Ścier­wa!

– Uspo­kój się, Hol­ly, skar­bie… Do­ko­ńczy­my roz­mo­wę… Pro­szę… – Mat­ka przy­ło­ży­ła dłoń do skro­ni w miej­scu, gdzie ude­rzył ją rzu­co­ny prze­ze mnie ku­bek.

– Och, dość tej hi­ste­rii. – Greg rzu­cił się na mnie.

Za­częłam z nim wal­czyć ni­czym lwi­ca, ale był sil­niej­szy. W ko­ńcu po­wa­lił mnie na podło­gę, usia­dł na mnie i bo­le­śnie wy­kręcił mi ręce na ple­cach.

– Je­śli się nie uspo­ko­isz, po­dzie­lisz los swo­jej nie­uda­nej sio­stry! – za­gro­ził.

Pró­bo­wa­łam się uwol­nić, choć ka­żdy mój ruch wy­wo­ły­wał ból.

– Ty skur­wie­lu! – łka­łam. – Po­ża­łu­jesz tego! Obo­je po­ża­łu­je­cie!

– Och, za­mknij się, suko… – Po tych sło­wach Greg przy­ło­żył mi coś me­ta­lo­we­go do kar­ku.

Usły­sza­łam dźwi­ęk po­dob­ny do tego, któ­ry wy­da­je elek­trycz­na za­pa­lar­ka do gazu, i moje cia­ło po­ra­ził prąd. Wi­łam się z bólu. Greg jesz­cze kil­ka­krot­nie włączył to urządze­nie. Zna­la­złam się na gra­ni­cy utra­ty świa­do­mo­ści. Ostat­nim, co za­pa­mi­ęta­łam, był głos mat­ki do­cho­dzący jak­by przez mgłę:

– Za­bi­jesz ją! Za­bi­jesz… Nie za­po­mi­naj, że jest nam po­trzeb­na!

Po­tem od­pły­nęłam w mrok, któ­ry wy­dał mi się mil­szy niż rze­czy­wi­sto­ść. W nim przy­naj­mniej nie mu­sia­łam oglądać po­two­rów.

Shin

Ko­ńczy­łem roz­wa­lać ki­jem bejs­bo­lo­wym szkla­ne pó­łki wi­szące za ogrom­nym ba­rem, gdy zza mo­ich ple­ców do­bie­gł wście­kły ryk:

– Co tu się dzie­je, do cho­le­ry?!

Uśmiech­nąłem się pa­skud­nie, ob­ra­ca­jąc na pi­ęcie w stro­nę sto­jące­go po dru­giej stro­nie baru mężczy­zny, któ­re­go ota­cza­ła ob­sta­wa.

– Za­pro­si­łem cię do kon­wer­sa­cji, Toru-chan – od­po­wie­dzia­łem, zło­śli­wie uży­wa­jąc przy­rost­ka, któ­re­go stryj za­wsze sto­so­wał wo­bec mnie, czym mnie iry­to­wał.

– Nisz­cząc moją wła­sno­ść? To mój ulu­bio­ny klub! Nie mo­głeś po pro­stu za­dzwo­nić?! – wrza­snął mężczy­zna, czer­wie­nie­jąc z wście­kło­ści.

– Co two­je, to moje, je­stem w ko­ńcu ko­lej­nym oy­abu­nem, czyż nie? – od­po­wie­dzia­łem z drwi­ną w gło­sie, wy­ma­chu­jąc ki­jem bejs­bo­lo­wym przed jego no­sem. Po czym roz­wa­li­łem wi­szące nad bla­tem roz­dzie­la­jącej nas kon­so­li krysz­ta­ło­we kie­lisz­ki.

– Prze­stań! Shin­ji, opa­nuj się! – wrza­snął Toru, po czym wy­jął pi­sto­let i wy­ce­lo­wał we mnie.

– Rzuć broń, Toru-san, póki nie jest za pó­źno – oświad­czył Ma­sa­ru, wy­ła­nia­jąc się z głębi sali wraz ze swo­imi lu­dźmi, któ­rzy oto­czy­li mo­je­go krew­ne­go i jego ochro­nia­rzy.

Stryj po chwi­li wa­ha­nia opu­ścił pi­sto­let.

– Cze­go chcesz ode mnie, Shin? Nie wy­star­czy ci to, co do­sta­łeś od Da­ichie­go? Jesz­cze ci mało? Dla­te­go przy­sze­dłeś po nie swo­ją wła­sno­ść? – za­sy­czał.

– Tak jak po­wie­dzia­łem, Toru-chan. – Wspa­rłem kij bejs­bo­lo­wy na bar­kach. – Co two­je, to moje, ale nie od­wrot­nie. Za­bra­łeś coś, co na­le­ży do mnie, i do­pó­ki mi tego nie od­dasz, będę nisz­czył wszyst­ko, co na­le­ży do cie­bie!

– Chy­ba je­steś pi­ja­ny albo na­ćpa­ny, Shin – wark­nął Toru. – Nie tknąłem ni­cze­go, co na­le­ży do cie­bie, choć po dzi­siej­szym dniu może się to zmie­nić!

– Łżesz! To ty mi ją ode­bra­łeś! To ty za­bra­łeś mi Hol­ly! – pod­nio­słem głos, czu­jąc, jak moje cia­ło roz­pie­ra wście­kło­ść. Naj­chęt­niej już te­raz roz­wa­li­łbym gło­wę temu kłam­cy. Wy­star­czy­łby je­den za­mach ki­jem ze ścia­ny z tro­fe­ami otrzy­ma­ny­mi od zna­nych spor­tow­ców, któ­re tak uwiel­biał gro­ma­dzić mój stryj.

– Hol­ly? – Mężczy­zna po­pa­trzył na mnie jak na wa­ria­ta, po czym za­czął się szy­der­czo śmiać. – Żar­tu­jesz? Co mi po two­jej ko­cha­ni­cy? Gdy­bym chciał ude­rzyć w cie­bie, za­cząłbym nie od tej eu­ro­pej­skiej dziw­ki, a od Hi­ro­kie­go!

Te sło­wa spra­wi­ły, że wpa­dłem w szał. Rzu­ci­łem kij w kąt, po czym do­pa­dłem do baru. Chwy­ci­łem mężczy­znę za kra­wat i przy­ci­ągnąłem do sie­bie, by na­stęp­nie ude­rzyć jego gło­wą o blat kon­so­li. By­łem tak wście­kły, że nie pa­no­wa­łem nad sobą. On śmiał się z Hol­ly, ob­ra­żał ją i gro­ził mo­je­mu sy­no­wi. W tej chwi­li na­sze po­kre­wie­ństwo nie mia­ło zna­cze­nia, li­czy­ło się to, że sta­no­wił nie­bez­pie­cze­ństwo dla mo­ich naj­bli­ższych.

Strach i zło­ść prze­sło­ni­ły mi oczy. Po­now­nie ude­rzy­łem jego gło­wą o blat.

Znów by­łem gang­ste­rem, yaku­zą. Naj­wy­ra­źniej ina­czej się nie dało. Nie zdo­ła­łem z tym ze­rwać, ta ro­dzi­na zmu­si­ła mnie do tego, abym był okrut­ny i wró­cił do ży­cia na kra­wędzi.

– Gdzie jest Hol­ly? Gdzie, do cho­le­ry, za­bra­łeś ko­bie­tę, któ­rą ko­cham?! – wrza­snąłem, po raz ko­lej­ny wa­ląc jego gło­wą o blat. I zno­wu, i zno­wu. Stryj be­łko­tał coś nie­skład­nie o swo­jej nie­win­no­ści. Pew­nie za­tłu­kłbym go na śmie­rć, gdy­by nie Ma­sa­ru, któ­ry pod­bie­gł i chwy­cił mnie w klesz­cze swo­ich ra­mion.

– Sze­fie, uspo­kój się! Bła­gam! – krzyk­nął.

Ude­rzy­łem go łok­ciem mi­ędzy że­bra, po czym uwol­ni­łem się z nie­chcia­nych ob­jęć. Po czym otrzy­mał ko­lej­ny cios – kop­ni­ęcie, któ­re zwa­li­ło go z nóg.

– Jak śmiesz mi prze­szka­dzać? – krzyk­nąłem po­iry­to­wa­ny, go­tu­jąc się do za­da­nia mu ko­lej­ne­go kop­ni­ęcia.

– To nie on… – wy­char­czał Ma­sa­ru, chwy­ta­jąc się za brzuch, w któ­ry wcze­śniej obe­rwał.

– Coś ty po­wie­dział?! – ryk­nąłem, do­pa­da­jąc do nie­go i chwy­ta­jąc za ko­łnierz jego bia­łej ko­szu­li.

– To nie on… To nie Toru-san za­brał Hol­ly – wy­dy­szał z tru­dem, bo moc­no go przy­du­sza­łem.

Sze­ro­ko otwo­rzy­łem oczy ze zdu­mie­nia.

– Nie on?! – po­wtó­rzy­łem za nim.

– Nie – jęk­nął.

– To kto?! Kto ode­brał mi i Hi­ro­kie­mu Hol­ly?! – Po­trząsnąłem nim, jak­by był lal­ką.

– Oy­abun… To jego de­cy­zja, sze­fie.

Przez mo­ment bez­ro­zum­nie ga­pi­łem się na mo­je­go czło­wie­ka.

– Oy­abun? Co ty pie­przysz?! – krzyk­nąłem wzbu­rzo­ny. – Dla­cze­go Da­ichi mia­łby…

– Na­dal nie ro­zu­miesz… – jęk­nął Toru pod­trzy­my­wa­ny przez dwóch swo­ich pod­wład­nych. Krew za­le­wa­ła mu twarz. – Na­wet on… Na­wet twój dzia­dek nie chce tej przy­błędy u two­je­go boku. Już ci mó­wi­łem. Masz obo­wi­ąz­ki względem ro­dzin Sa­kai i Sato. Czas je wy­pe­łnić…

Da­ichi ode­brał mi Hol­ly… To była jego de­cy­zja…

Jak mógł? Jak mógł mi to zro­bić? Prze­cież wie­dział, że da­rzę ją cie­pły­mi uczu­cia­mi. Dla­cze­go za­tem tak po­stąpił? Po raz ko­lej­ny wy­brał dla mnie po­win­no­ść za­miast szczęścia. Tyl­ko że tym ra­zem nie za­mie­rza­łem ule­gać pre­sji z jego stro­ny.

Pu­ści­łem Ma­sa­ru, po czym ru­szy­łem w stro­nę wy­jścia.Chcie­li, abym był oy­abu­nem, a de­cy­zji oy­abu­na się nie kwe­stio­nu­je. Sko­ro więc mój dzia­dek ustąpił i de­sy­gno­wał mnie na na­stęp­cę, mia­łem pe­łne pra­wo de­cy­do­wać o wszyst­kim, co do­ty­czy­ło mo­jej oso­by, i czer­pać ko­rzy­ści z tej nie­mi­łej mi funk­cji.

– Do­kąd je­dzie­my, sze­fie? – za­py­tał mnie szo­fer, gdy za­jąłem miej­sce na tyl­nym sie­dze­niu mo­je­go rolls-roy­ce’a.

– Do re­zy­den­cji Da­ichi-sama – od­po­wie­dzia­łem, wy­cie­ra­jąc chu­s­tecz­ką dło­nie z krwi Toru.

Dzia­dek był mi wi­nien wy­ja­śnie­nia. I choć znaj­do­wał się w po­wa­żnym sta­nie, nie za­mie­rza­łem mu od­pusz­czać…

Mila

Otwo­rzy­łam oczy i tro­chę się po­ru­szy­łam – na tyle, na ile mo­głam.

Ból. Okrop­ny, pul­su­jący ból prze­szył moją gło­wę i cia­ło, przez co po­now­nie opu­ści­łam po­wie­ki. Co się sta­ło?

Ach, tak… Greg po­ra­ził mnie prądem, bym się uspo­ko­iła, a po­tem chy­ba stra­ci­łam przy­tom­no­ść. Po­wtór­nie spró­bo­wa­łam otwo­rzyć oczy. Tym ra­zem po­szło mi le­piej, ale wci­ąż czu­łam ból ca­łe­go cia­ła, tym bar­dziej do­tkli­wy, że nie mo­głam zmie­nić po­zy­cji.

I wte­dy do mnie do­ta­rło: by­łam przy­wi­ąza­na do ku­chen­ne­go krze­sła. Chcia­łam coś po­wie­dzieć, ale z mo­ich ust wy­do­był się je­dy­nie be­łkot.

Kne­bel… Na ustach mia­łam za­wi­ąza­ny ja­kiś ma­te­riał, być może ku­chen­ną ścier­kę, przez co nie by­łam w sta­nie się ko­mu­ni­ko­wać.

– Do­brze, że już się obu­dzi­łaś, skar­bie, bo nie sko­ńczy­ły­śmy na­szej roz­mo­wy przez twój atak – oznaj­mi­ła mama, wy­cho­dząc zza mo­ich ple­ców.

Gdy prze­cho­dzi­ła obok, by sta­nąć ze mną twa­rzą w twarz, mu­snęła z czu­ło­ścią mój po­li­czek czub­ka­mi pal­ców. Ta piesz­czo­ta za­bo­la­ła rów­nie moc­no co po­ra­że­nie pa­ra­li­za­to­ra.

– Nie­po­trzeb­nie się unio­słaś, ko­cha­nie. Nie je­ste­śmy two­imi wro­ga­mi. Je­ste­śmy two­ją ro­dzi­ną, Hol­ly – do­da­ła, roz­ci­ąga­jąc usta w sze­ro­kim uśmie­chu.

Wy­be­łko­ta­łam coś nie­skład­nie. To były prze­kle­ństwa, ale kne­bel wpro­wa­dził na nie cen­zu­rę.

– Nie de­ner­wuj się. Po­roz­ma­wiaj ze mną w czte­ry oczy.

W czte­ry oczy? Na ile mo­głam, ro­zej­rza­łam się po kuch­ni. Gre­ga w niej nie było. To do­brze, bo po tym, co mi zro­bił – a nade wszyst­ko po tym, co zro­bił Hol­ly – pa­nicz­nie się go ba­łam. Był nie­prze­wi­dy­wal­ny.

Do­strze­głam pa­ra­li­za­tor, le­żący na bla­cie sto­łu. Po­sta­no­wi­łam nie spusz­czać go z oka.

– Obie­caj mi, że nie będziesz krzy­czeć, a zdej­mę ci kne­bel – po­wie­dzia­ła ko­bie­ta, któ­rej nie chcia­łam już na­zy­wać mat­ką.

Po­ki­wa­łam gło­wą. Nic in­ne­go mi nie po­zo­sta­ło. Chcia­łam usły­szeć od niej wy­ja­śnie­nia i zna­le­źć choć cień lo­gi­ki w po­stępo­wa­niu tej mor­der­czy­ni. Gdy wy­ci­ągnęła ma­te­riał z mo­ich ust, za­czerp­nęłam po­wie­trze do płuc, by na­stęp­nie wy­rzu­cić z sie­bie płacz­li­wie:

– Dla­cze­go? Dla­cze­go mu na to po­zwo­li­łaś?! Dla­cze­go po­zwo­li­łaś mu, by za­bił moją sio­strę?!

Mat­ka przy­su­nęła so­bie krze­sło i usia­dła na­prze­ciw­ko mnie.

– Wiem, że w tej chwi­li tego nie ak­cep­tu­jesz, bo by­łaś bli­sko z Milą, ale wi­dzisz… Po pro­stu coś we mnie pękło i dla mnie to już nie jest cór­ka, nie dziec­ko, a po pro­stu ktoś, kto przy­czy­nił się do tego, że wy­szłam w ko­ńcu na swo­je. Przez lata pra­cy w wi­ęzie­niu na­pa­trzy­łam się na tyle zła i do­świad­czy­łam tylu ne­ga­tyw­nych emo­cji, że ca­łko­wi­cie na nie zo­bo­jęt­nia­łam. Nie czu­ję em­pa­tii względem ni­ko­go. Ni­ko­go, prócz sie­bie. I jest mi żal, żal stra­co­ne­go cza­su. Za­wsze po­świ­ęca­łam się dla ro­dzi­ny. Twój oj­ciec zmu­szał mnie do pra­cy, któ­rej nie­na­wi­dzi­łam, bo ci­ągle mu było mało pie­ni­ędzy i uwa­żał, że ko­bie­ta nie po­win­na sie­dzieć w domu. I te­raz to, że ni­g­dy nie uwzględ­niał mo­je­go zda­nia, ze­bra­ło żni­wo. Jego udar był mi po­nie­kąd na rękę, po­do­ba­ło mi się, że wresz­cie rzu­ci­łam etat w wi­ęzie­niu. Pro­ble­mem jed­nak sta­ły się pie­ni­ądze, bo za­si­łek pie­lęgna­cyj­ny nie star­czał na moje po­trze­by. Ten dar­mo­zjad był ni­czym wa­rzy­wo. Nie mo­głam na nie­go li­czyć. Mila wy­pro­wa­dzi­ła się do fa­ce­ta. Zo­sta­łaś mi tyl­ko ty, ty jed­na przy mnie trwa­łaś. A po­tem po­ja­wił się Greg. To on pod­su­nął mi po­my­sł, by za­ro­bić na pra­cach mo­jej nie­wdzi­ęcz­nej cór­ki. Miał do­jście do pa­se­rów, bo sam kie­dyś był jed­nym z nich. Po­sta­no­wi­li­śmy wy­do­ić Milę ni­czym kro­wę. Ma­lo­wa­ła jak sza­lo­na, on pod­sy­cał w niej nie­chęć do ro­dzi­ny, by nie pró­bo­wa­ła od nie­go ode­jść. Uza­le­żnił ją od sie­bie psy­chicz­nie i che­micz­nie. Na­wet nie wiesz, jak psy­cho­tro­py świet­nie dzia­ła­ją na wy­obra­źnię i jak bar­dzo uła­twia­ją pra­nie mó­zgu.

Psy­cho­tro­py? Greg mnie truł… Truł, a ona mu na to po­zwa­la­ła.

To był hor­ror. By­łam bo­ha­ter­ką hor­ro­ru.

W tej chwi­li ża­ło­wa­łam, że pod­da­łam się woli oy­abu­na. Trze­ba było zo­stać w Ja­po­nii, u boku Shi­na i Hi­ro­kie­go. By­ła­bym nie­świa­do­ma tego, ja­kie­go okru­cie­ństwa do­pu­ści­ła się moja mat­ka. Za­pew­ne mia­ła­bym inne pro­ble­my na gło­wie, ale na­wet gniew po­tężne­go Da­ichie­go nie prze­ra­żał mnie tak jak sło­wa mo­jej ro­dzi­ciel­ki i ozi­ębły ton, ja­kim prze­ka­zy­wa­ła mi szcze­gó­ły do­ty­czące zbrod­ni, któ­re po­pe­łni­ła. Jak­by fak­tycz­nie kom­plet­nie nie ro­bi­ło na niej wra­że­nia, że po­zwo­li­ła roz­je­chać swo­ją cór­kę. Nie mia­ła jed­nak po­jęcia, że za­bi­ła nie­wła­ści­wą oso­bę. Skrzyw­dzi­ła Hol­ly, swo­ją świ­ętą có­recz­kę, któ­rą rze­ko­mo tak bar­dzo ko­cha­ła. Sama zro­bi­ła so­bie krzyw­dę. My­śla­ła, że do­pi­ęła swe­go, a los z niej za­kpił.

W tym mo­men­cie po­czu­łam, że do­brze się sta­ło, iż prze­ży­łam. To była praw­dzi­wa ze­msta na tej po­zba­wio­nej skru­pu­łów ko­bie­cie, dla któ­rej li­czy­ły się tyl­ko pie­ni­ądze.

– Do cze­go mnie po­trze­bu­je­cie? Ma­cie for­tu­nę z prac Mili i od mo­ich pra­co­daw­ców z Ja­po­nii. Cze­go jesz­cze chce­cie? – za­py­ta­łam przez łzy.

– Po­dzie­lić się z tobą. Nie zo­sta­wię cię sa­mej, tak jak ty ni­g­dy mnie nie zo­sta­wi­łaś – od­po­wie­dzia­ła z uśmie­chem. Jej sze­ro­ko otwar­te oczy błysz­cza­ły go­rącz­ko­wo. – Wy­je­dzie­my ra­zem da­le­ko stąd. Wy­pro­wa­dzi­my się na raj­ską wy­spę. Będzie­my szczęśli­we i obrzy­dli­wie bo­ga­te…

W tej chwi­li moje łzy wy­schły, a ja wie­dzia­łam już, że to nie tyl­ko okru­cie­ństwo, ale też cho­ro­ba. Ta ko­bie­ta była cho­ra. A Greg to pod­sy­cał, tak samo jak ro­bił ze mną. Te­raz to spo­strze­głam: ten błysk w oku, ten sło­wo­tok, ten opty­mizm, choć to, o czym mó­wi­ła, było je­dy­nie mrzon­ką, bred­nia­mi, w któ­re uwie­rzy­ła. Tak samo jak ja… Głu­pia, na­iw­na Mila, wie­rzy­łam w to, że kie­dyś zo­sta­nę wiel­ką ar­tyst­ką, będę mieć wy­sta­wy w naj­lep­szych świa­to­wych ga­le­riach i zdo­będę for­tu­nę. Greg to samo ro­bił te­raz z moją mat­ką. Opętał ją, omo­tał, wmó­wił nie­praw­dę.

Sły­sząc te bzdu­ry, by­łam skłon­na przy­si­ąc, że Greg wszyst­ko do­kład­nie opra­co­wał i w swo­ich pla­nach na przy­szło­ść z całą pew­no­ścią nie uwzględ­nia mo­jej ro­dzi­ciel­ki, a tym bar­dziej mnie. By­ły­śmy mu po­trzeb­ne tyl­ko do cza­su. Py­ta­nie brzmia­ło tyl­ko, kie­dy sta­nie­my się zbęd­ne.

– A Greg? Jego też uwzględ­niasz w tej wi­zji? – za­py­ta­łam, sta­ra­jąc się ukryć drwi­nę.

– Oczy­wi­ście. Szy­ku­je­my ślub. Gdy tyl­ko do­pe­łnię for­mal­no­ści po­grze­bo­wych z oj­cem i za­ko­ńczy­my kwe­stię tego two­je­go Ja­po­ńczy­ka, opusz­cza­my ten prze­brzy­dły Lon­dyn.

– Kwe­stię mo­je­go Ja­po­ńczy­ka? – za­py­ta­łam. Na­gle znów po­czu­łam lo­do­wa­te mac­ki prze­ra­że­nia.

Shin… Mój Boże. Oni mie­sza­li w swo­je kno­wa­nia na­wet jego!

– Ow­szem. Tyl­ko przez to, że za­wa­rłaś tak lu­kra­tyw­ny kon­trakt z tym Azja­tą, nie po­zby­łam się wcze­śniej two­je­go nie­szczęsne­go ojca. Cze­ka­łam na pie­ni­ądze od cie­bie. Na­wet prze­ło­ży­li­śmy z Gre­giem na­sze ma­try­mo­nial­ne pla­ny, abyś mo­gła tam za­ro­bić. – Za­śmia­ła się hi­ste­rycz­nie.

– W ta­kim ra­zie dla­cze­go mnie po­rwa­li­ście? Ta wcze­śniej­sza pró­ba… Atak w zoo? To rów­nież wa­sza spraw­ka? – Zmarsz­czy­łam brwi.

Wszyst­ko po­wo­li na­bie­ra­ło sen­su. Mu­sia­łam tyl­ko usta­lić, jaką rolę w tym wszyst­kim od­gry­wał Shin. Mu­sia­łam go chro­nić. Jego i Hi­ro­kie­go. Oni dwaj nie za­słu­gi­wa­li na to, by znów do­pa­dło ich zło. Zbyt wie­le wy­cier­pie­li. Nie mo­głam do­pu­ścić do tego, by lu­dzie po­kro­ju mo­jej mat­ki czy tego śmie­cia Gre­ga wy­ci­ąga­li ku nim swo­je skrwa­wio­ne łap­ska.

– Prze­świe­tli­li­śmy tego typa, u któ­re­go się za­trud­ni­łaś. To mi­liar­der wy­wo­dzący się ze zna­czącej ro­dzi­ny. Kura zno­sząca zło­te jaj­ka. Po­sta­no­wi­li­śmy wy­ci­snąć z nie­go wi­ęcej, niż ci obie­cał.

– Dwa mi­lio­ny euro to mało? – Ze zdu­mie­nia wy­trzesz­czy­łam oczy.

– Co nam po dwóch mi­lio­nach, je­śli mo­że­my mieć ich dzie­si­ęć razy tyle, a może na­wet i wi­ęcej? – par­sk­nęła.

– Dzie­si­ęć razy tyle? Za co…? – za­py­ta­łam zszo­ko­wa­na.

– Za cie­bie, skar­bie – od­po­wie­dzia­ła z sze­ro­kim uśmie­chem na ustach, po­chy­la­jąc się ku mnie, by po­gła­skać mój po­li­czek. Na­praw­dę wie­le mnie kosz­to­wa­ło, by nie od­su­nąć twa­rzy od ręki, któ­rej się brzy­dzi­łam.

– Za mnie…

A więc to wszyst­ko było dla pie­ni­ędzy… Przez nie zgi­nął tata, uma­rła Hol­ly. A te­raz ta podła baba i jej nie­szczęsny gach pró­bo­wa­li prze­jąć ma­jątek Shin­jie­go, wy­ko­rzy­stu­jąc do tego jego uczu­cie do mnie.

– Tak, ko­cha­nie. Greg ma od­po­wied­nie ukła­dy. Ka­za­li­śmy was ob­ser­wo­wać. Gdy wy­szło, że ten fa­cet się za­an­ga­żo­wał i że two­ja pra­ca u nie­go to coś wi­ęcej niż tyl­ko opie­ka nad dziec­kiem, po­sta­no­wi­li­śmy wy­du­sić z nie­go wi­ęcej gro­sza. Niech nim syp­nie, je­śli chce cię od­zy­skać. Za pierw­szym ra­zem nie uda­ło nam się cie­bie prze­jąć, bo unie­mo­żli­wi­li to jego lu­dzie, ale za dru­gim sami pod­sta­wi­li cię na lot­ni­sko. A te­raz zgar­nie­my kasę, po­dzie­li­my się nią i roz­pocz­nie­my nowe ży­cie na na­szej wy­spie. Plan ide­al­ny, czyż nie?

Pa­trzy­łam na nią sze­ro­ko otwar­ty­mi ocza­mi. Ona na­praw­dę w to wie­rzy­ła. Naj­wy­ra­źniej nie mia­ła po­jęcia, że Shin­ji nie jest byle biz­nes­me­nem. Jest yaku­zą, a te­raz na­wet sa­mym oy­abu­nem. Chcie­li szan­ta­żo­wać ojca chrzest­ne­go ja­po­ńskiej ma­fii. Albo fak­tycz­nie byli nie­świa­do­mi, albo obo­je, a nie tyl­ko mat­ka, ule­gli sza­le­ństwu.

Tak czy siak, nie mo­głam do­pu­ścić do tego, by Shin stra­cił część ma­jąt­ku prze­ze mnie. Wy­star­czy­ło, że w łapy tej dwój­ki wpa­dły dwa mi­lio­ny jego dziad­ka.

– Tak… to ide­al­ny plan – po­twier­dzi­łam, sta­ra­jąc się uśmiech­nąć. – Nie mia­łam po­jęcia, że je­ste­ście tak… spryt­ni i wszyst­ko przy­go­to­wa­li­ście. Dla­te­go za­re­ago­wa­łam tak hi­ste­rycz­nie, ale po prze­ana­li­zo­wa­niu two­ich słów wiem, że chcę być częścią tego pro­jek­tu…

– Czy­li… och, ko­cha­nie. – Oczy ko­bie­ty za­szkli­ły się łza­mi szczęścia. – Czy­li wcho­dzisz w to?

– Tak, mamo… – W mo­ich oczach rów­nież po­ja­wi­ły się łzy, choć nie mia­ły nic wspól­ne­go z ra­do­ścią. To były łzy nie­na­wi­ści, zło­ści i ze­msty.

Ja tego nie od­pusz­czę. Nie da­ru­ję wam tego, co zro­bi­li­ście mi i moim naj­bli­ższym, a te­raz pró­bu­je­cie zro­bić Shi­no­wi!

Ko­bie­ta rzu­ci­ła mi się na szy­ję i za­częła okry­wać moją twarz po­ca­łun­ka­mi. To było obrzy­dli­we.

– Moja ko­cha­na, mój skar­bie… Tak się ba­łam, że się nie zgo­dzisz i będziesz mu­sia­ła po­dzie­lić los sio­stry… Roz­wa­ża­li­śmy prze­cież i ta­kie wy­jście. W ko­ńcu wi­dzia­łaś za­bój­stwo Hol­ly, ba­li­śmy się, że nas zdra­dzisz…

Czy­li roz­wa­ża­li ko­lej­ny mord. Ro­mans z Shi­nem i jego bo­gac­two w pew­nym sen­sie mnie chro­ni­ły, bo pa­zer­no­ść tej dwój­ki nie zna­ła gra­nic!

– Oczy­wi­ście, że cię nie zdra­dzę. W ko­ńcu je­steś moją mamą. Dla­cze­go mia­ła­bym to zro­bić… – pa­pla­łam, co mi śli­na na język przy­nio­sła, by wzbu­dzić w niej za­ufa­nie.

– Moja naj­dro­ższa có­recz­ko, moje ko­cha­nie. Za­wsze uwa­ża­łam, że po­win­naś być je­dy­nacz­ką… Za­wsze!

A ty ni­g­dy nie po­win­naś być mat­ką, podła suko! – do­po­wie­dzia­łam w my­ślach, na głos zaś sko­men­to­wa­łam:

– Chcę cię ob­jąć. Uwol­nisz mnie z tych wi­ęzów? Okrop­nie mi ścier­pły ręce. To boli… – jęk­nęłam bła­gal­nie.

– Oczy­wi­ście, ko­cha­nie. To było tyl­ko dla two­je­go do­bra. Przez ten atak… – za­częła, ru­sza­jąc po nóż.

– Już do­szłam do sie­bie. Wszyst­ko ro­zu­miem. Nie sta­no­wię za­gro­że­nia.

Do cza­su…

– Na­wet nie wiesz, jak bar­dzo ma­rzę o tym, byś znów mnie przy­tu­li­ła, có­recz­ko… – Ko­bie­ta obe­szła moje krze­sło i za­częła prze­ci­nać moje wi­ęzy. Gdy tyl­ko od­zy­ska­łam wła­dzę nad ręko­ma, po­sta­no­wi­łam dzia­łać.

Te­raz, Milo. Zrób to. Je­steś to win­na Hol­ly i ta­cie!

Od­wró­ci­łam się w stro­nę mat­ki i roz­ło­ży­łam ra­mio­na, by za­chęcić ją do czu­ło­ści. Ko­bie­ta rzu­ci­ła się w nie i przy­lgnęła do mnie ca­łym cia­łem. Ob­jęłam ją jed­ną obo­la­łą ręką. Dru­gą za­częłam za jej ple­ca­mi ma­cać blat sto­łu. Gdy moje ścierp­ni­ęte pal­ce na­tra­fi­ły na pa­ra­li­za­tor, po­czu­łam się tak, jak­bym wy­gra­ła na lo­te­rii.

– Nie­ste­ty, nie po­dzie­lam two­ich pra­gnień – za­sy­cza­łam, przy­kła­da­jąc urządze­nie do kar­ku ko­bie­ty.

– Hol­ly, co ty ro…

Nie zdąży­ła do­ko­ńczyć, bo prąd prze­szył jej cia­ło.

Jesz­cze kil­ka­krot­nie wci­snęłam włącz­nik pa­ra­li­za­to­ra, by mieć pew­no­ść, że ko­bie­ta stra­ci­ła przy­tom­no­ść i nie­pręd­ko ją od­zy­ska. Po­trze­bo­wa­łam cza­su. Mu­sia­łam się stąd wy­do­stać. Za­częłam prze­szu­ki­wać bez­wład­ne cia­ło mat­ki, le­żące na podło­dze u mo­ich stóp.

W kie­sze­ni jej je­an­sów zna­la­złam te­le­fon. Ko­mór­ka mi się przy­da. Chwy­ci­łam ją oraz pa­ra­li­za­tor i po­bie­głam do drzwi. Wyj­rza­łam na ko­ry­tarz.

Z sa­lo­nu do­bie­gał dźwi­ęk włączo­ne­go te­le­wi­zo­ra. Greg za­wsze oglądał wie­czor­ne wia­do­mo­ści. To była moja szan­sa.

Wy­mknęłam się do holu i po­spiesz­nie skie­ro­wa­łam do drzwi wy­jścio­wych. W chwi­li, gdy już trzy­ma­łam dłoń na klam­ce, tuż za mo­imi ple­ca­mi roz­le­gł się roz­ba­wio­ny męski głos:

– Pani się gdzieś wy­bie­ra?

Od­sko­czy­łam jak opa­rzo­na. W ko­ry­ta­rzu stał ja­kiś nie­zna­ny mi go­ryl.

Tego nie wzi­ęłam pod uwa­gę: Greg miał wspar­cie. Za­po­mnia­łam, że gdy chciał mnie po­rwać w Ja­po­nii, dys­po­no­wał tam lu­dźmi. Nic dziw­ne­go, że miał ich też w An­glii. Moja mat­ka wi­dzia­ła w nim by­łe­go wi­ęźnia z ukła­da­mi, jed­nak ja w tej chwi­li po­jęłam, że Greg jest kimś wi­ęcej – gang­ste­rem, tak jak Shin­ji. Człon­kiem ma­fii!

Boże, Greg to gang­ster…

– Nie ra­dzi­łbym opusz­czać domu. W ogro­dzie cze­ka pi­ęciu ochro­nia­rzy…

Cho­le­ra… Co ro­bić? Co ro­bić?

Za­dzia­ła­łam in­stynk­tow­nie. Chwy­ci­łam pa­ra­li­za­tor i przy­tknęłam go do ol­brzy­ma. Na­ci­snęłam gu­zik, ale nic się nie sta­ło.

– Kur­wa! – za­klęłam wście­kła, że sprzęt już się roz­ła­do­wał.

– Od­daj mi tę za­baw­kę, mała, bo jesz­cze zro­bisz so­bie nią krzyw­dę – za­drwił go­ryl.

– Pro­szę! – od­po­wie­dzia­łamm ci­ska­jąc pa­ra­li­za­tor pro­sto w jego twarz, a gdy mężczy­zna ją osło­nił, prze­mknęłam pod jego ra­mie­niem, by na­stęp­nie pu­ścić się pędem w stro­nę scho­dów. Na ich ko­ńcu było dru­gie wy­jście z domu. Mu­sia­łam spró­bo­wać wy­do­stać się z tej pu­łap­ki.

Do­ta­rłam już do tyl­ne­go wy­jścia, gdy na­gle po­tężna siła zmio­tła mnie z nóg. Ude­rzy­łam bo­le­śnie gło­wą w ścia­nę. Po­czu­łam krew za­le­wa­jącą mi…

.

.

.

…(fragment)…

Całość dostępna w wersji pełnej