Uzyskaj dostęp do tej i ponad 250000 książek od 14,99 zł miesięcznie
Dla zakazanego romansu z profesorem zaryzykowała wszystko. Czy było warto?
Może się wydawać, że Stella popełniła największy błąd życia, a jej zaufanie zostało wykorzystane przez mężczyznę prowadzącego wyrachowaną i bezwzględną grę. Miłość do Cesare’a sprawiła, że dziewczyna straciła wszystko, o co od zawsze walczyła – szansę na wielką muzyczną karierę.
Wyrzucona z prestiżowej uczelni, Stella zostaje zmuszona przez ojca do wyjazdu do szkoły z internatem we Francji. Kiedy poznane tam osoby ponownie sprowadzają na nią kłopoty, do jej życia wraca jednak nagle Cesare. Ale czy były ukochany tym razem naprawdę przychodzi do niej wyłącznie w roli wybawcy?
Wplątana w grę pomiędzy ojcem a bezwzględnym ukochanym, dziewczyna musi zdecydować, komu powinna zaufać. Rozsądek każe jej trzymać się z daleka od Cesare’a, ale tylko on jest w stanie zrozumieć ambicje Stelli, zaspokoić jej pragnienia i wprowadzić serce w hipnotyczny rytm…
Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:
Liczba stron: 310
Audiobooka posłuchasz w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:
Redaktorka prowadząca: Marta Budnik
Wydawczyni: Agnieszka Nowak
Redakcja: Justyna Yiğitler
Korekta: Małgorzata Lach
Projekt okładki: Marta Lisowska
Zdjęcie na okładce: © Juancarlos, © Allusioni, © alarsonphoto / Stock.Adobe.com
Copyright © 2023 by Monika Magoska-Suchar
Copyright © 2023, Niegrzeczne Książki an imprint of Wydawnictwo Kobiece Agnieszka Stankiewicz-Kierus sp.k.
Wszelkie prawa do polskiego przekładu i publikacji zastrzeżone. Powielanie i rozpowszechnianie z wykorzystaniem jakiejkolwiek techniki całości bądź fragmentów niniejszego dzieła bez uprzedniego uzyskania pisemnej zgody posiadacza tych praw jest zabronione.
Wydanie elektroniczne
Białystok 2023
ISBN 978-83-8321-547-1
Grupa Wydawnictwo Kobiece | www.WydawnictwoKobiece.pl
Na zlecenie Woblink
woblink.com
plik przygotowała Katarzyna Błaszczyk
Gwałtownych uciech i koniec gwałtowny.
– William ShakespeareROMEO I JULIA
Stałem u szczytu schodów wiodących na wzgórze Montmartre. Za plecami miałem utrzymaną w romańsko-bizantyńskim stylu bazylikę Sacré-Cœur, przede mną zaś roztaczała się spowita zadymką zimowa panorama Paryża. Poprawiłem kołnierz płaszcza i przestąpiłem z zimna z nogi na nogę. Był wczesny ranek. O tej porze dnia, w dodatku przy niezbyt sprzyjającej pogodzie, nie było tu za wielu ludzi, dlatego od razu rozpoznałem mojego towarzysza. Wspinał się po schodach, z trudem brnąc w moim kierunku, co nie było łatwe ze względu na jego tuszę, wicher szarpiący jego płaszczem oraz lód skuwający schody. Gdy w końcu mężczyzna stanął przede mną, był purpurowy na twarzy. Wyglądał, jakby zaraz miał wyzionąć ducha.
– Następnym razem niech pan znajdzie bardziej przystępne miejsce na nasze spotkanie, profesorze – wydyszał detektyw Richmond.
– Lubię ten widok – odpowiedziałem, wzruszając ramionami. – I wyzwania.
– Zauważyłem. Jak z tą dziewczyną… – mruknął.
– Znalazł ją pan? – zapytałem, patrząc na niego z wytężeniem.
– W ramach odwetu za to, że kazał mi pan się wspinać na tę cholerną górę, powinienem odpowiedzieć przecząco. Ale pomógł pan kiedyś mojemu synowi w dostaniu się na wymarzony kierunek muzyczny, a poza tym za dobrze mi pan płaci, bym chciał z tego rezygnować, dlatego powiem prawdę. Tak. Znalazłem tę gwiazdę, za którą pan podąża.
Moje serce przyspieszyło rytm.
– Gdzie ona jest?! Gdzie jest Stella? – podniosłem głos.
– W Fontainebleau.
Zmarszczyłem czoło.
– Podparyskie miasto? – zdumiałem się. – Co ona tam robi?
– Mieszka w przyzakonnym akademiku i uczęszcza do lokalnego katolickiego konserwatorium muzycznego – odpowiedział detektyw.
– Ona?! – wykrzyknąłem wzburzony. Zalała mnie krew. – Najlepsza ze studentów Juilliard School zaszyła się na francuskiej prowincji i marnotrawi swój talent? Mogła grać w Filharmonii Nowojorskiej, a zamiast tego rzuciła wszystko i teraz uczy się na prowincji? Nie rozumiem. Szukałem jej tyle miesięcy, by dowiedzieć się, że popełniła błąd życia?
Byłem zdegustowany i zły…
Oj tak. Bardzo zły. Dłonie tak mnie świerzbiły, że musiałem zacisnąć je w pięści, by nie okazać ich nerwowego drżenia. Stella zasługiwała na karę jeszcze większą niż za dotychczasowe wybryki.
– Nie jest tam z własnej woli, profesorze – sprostował Richmond.
– Nie?
Jego słowa wlały w moje serce nadzieję. Bałem się, że dziewczyna uciekła z mojego powodu, że stchórzyła przeze mnie. Poznała prawdę o filmach i zrezygnowała z kariery w Nowym Jorku, bo bała się kontaktu ze mną. Może uroiło jej się, że coś jej zrobię? Że prędzej czy później wykorzystam zebrane materiały przeciw niej? Tito namieszał między nami i zburzył sielankę, którą zaczęliśmy na powrót budować, ale nie podejrzewałem, że jest aż tak źle. Liczyłem, że po tym, co się stało, porozmawiamy i wyjaśnimy sobie wszelkie zaszłości, ale to się nigdy nie wydarzyło, bo Stella zniknęła z mojego życia. Do tego wszystkiego doszła kwestia wydalenia jej z uczelni. Zoya chciała mojego powrotu, jednak ja nie zamierzałem wracać. Nie bez Stelli…
– Ta szkoła, a zwłaszcza internat przy niej prowadzony, ma renomę nieformalnego więzienia. Rodzice bogatych krnąbrnych panien wysyłają tam swoje latorośle, by nieco utemperować ich charakterki. W tym wypadku nie jest inaczej, właścicielem konta bankowego, z którego jest opłacany pobyt panienki Adano w tej placówce, jest jej ojciec.
– Luciano… – syknąłem.
A to łotr! Więził córkę w zamkniętym akademiku, jakby popełniła jakąś zbrodnię… Podczas gdy największym zbrodniarzem w tym naszym tyglu był on sam!
– Owszem. To Luciano Adano wywiózł córkę do Francji i odciął od świata. Dziewczyny przebywające w tej szkole nie mogą utrzymywać kontaktów z nikim z zewnątrz. Nie mają telefonów, a komputerów używają wyłącznie w czasie zajęć, pracują na oprogramowaniu szkoły, bez dostępu do internetu.
– Teraz rozumiem, dlaczego tak trudno było ją znaleźć – skomentowałem przejęty.
– Ale się udało. Mnie nic nie umknie – stwierdził chełpliwie detektyw. – Tu ma pan adres. – Wręczył mi kartkę z zapisanymi danymi placówki, w której przebywała Stella.
– Dobrze się pan spisał, detektywie. Jak zawsze. To pańskie wynagrodzenie. – Wyciągnąłem z wewnętrznej kieszeni mojego kaszmirowego płaszcza grubą kopertę i podałem ją mężczyźnie.
– Pozostaję do pańskich usług, profesorze. – Uśmiechnął się, chowając ją do przewieszonej przez pierś torby.
– Na pewno nie raz jeszcze z nich skorzystam – mruknąłem.
– Jeśli wolno spytać – zagadnął detektyw – co teraz? Zamierza pan porwać stamtąd tę dziewczynę? Pilnujące jej zakonnice są gorsze od więziennych klawiszy.
Uśmiechnąłem się paskudnie.
– Nie zamierzam porywać Stelli.
– Nie? Myślałem, że chce pan ją uwolnić.
– Owszem. I zrobię to. Ale tak, by siostry nie nabrały podejrzeń i nie zawiadomiły przedwcześnie starego Adana.
– Zatem życzę powodzenia, bo wiem, że panu na niej zależy, a ja od zawsze kibicowałem miłości.
– Miłości? – Prychnąłem ze wzgardą. – Trochę się znamy i wie pan, detektywie, że daleko mi do kochliwej osoby, z romantyzmem mi nie po drodze od wielu lat. Owszem, lubię się zabawić, często ostro, ale żeby kogoś kochać? Skąd ten irracjonalny pomysł?
– A ja sądzę, że doskonale pan wie, co mam na myśli. Już od dawna goni pan za tą dziewczyną i choć może na początku chodziło o brudy z przeszłości i zemstę, teraz to zdecydowanie coś więcej. Coś, co kazało szanowanemu profesorowi najlepszej na świecie uczelni muzycznej rzucić intratną posadę i przemierzyć świat w poszukiwaniu jednej studentki. Nie widzę innej przyczyny pana desperackich działań poza tą uczuciową. Racjonalnych powodów tu nie ma…
– Lepiej niech się pan skupia na faktach, nie na domysłach, Richmond. To zdecydowanie lepiej panu wychodzi – warknąłem, po czym, by uniknąć niewygodnego dla mnie tematu, skinąłem mu na pożegnanie głową i szybko odszedłem, kryjąc się w zamieci.
Nie chciałem z nim rozmawiać o moich uczuciach. Zresztą z nikim nie zamierzałem tego robić. Moja miłość do tej dziewczyny była tematem tabu. Nawet sam przed sobą wciąż z trudem nazywałem rzecz po imieniu.
Ale tak… Byłem zakochany i mimo wielu prób, które podejmowałem w czasie mojej rozłąki ze Stellą, wciąż nie umiałem zwalczyć w sobie tego uczucia. Jakby miłość szła w parze z irytacją i złością. Byłem zły na Stellę za to, że mnie zostawiła, że nie pozwoliła mi wyjaśnić tego, co się stało, a jednocześnie że sama nie nawiązała ze mną kontaktu. Tyle miesięcy jej szukałem. Ten okres był niczym wegetacja. Jeszcze gorszy niż po poprzednim rozstaniu, bo tym razem to nie ja o nim zadecydowałem, ale wyszło to od niej. W dodatku nie byłem w stanie uciekać już w alkohol i kobiety. Stella zdominowała moje myśli, przyćmiła wszystkie pozostałe przedstawicielki płci pięknej, jakby przestały istnieć w momencie jej odejścia. Dzięki detektywowi wiedziałem, że nie miała wpływu na pewne sprawy, co w sumie mnie cieszyło, bo wskazywało, że nie zniknęła z mojego życia dobrowolnie, ale za sprawką ojca, którego wciąż nienawidziłem całym sobą. Co ciekawe, wszelkie negatywne emocje związane ze Stellą nie były w stanie zgasić pragnienia, które czułem na samą myśl o niej. Jakby irytacja, którą we mnie wzbudzała, tylko je podsycała i napędzała mnie do działania.
Muszę ją odnaleźć.
Muszę wyjaśnić to, co pozostało niedopowiedzeniem.
I muszę wiedzieć, czy ona jeszcze w ogóle mnie chce.
Bez tych ustaleń nie miałem po co wracać do Nowego Jorku. Wrócę z nią lub wcale. Po to tu przybyłem i w tej chwili nic nie było ważniejsze od realizacji mojego celu.
Wykład był nadzwyczajnie nudny. Zupełnie nie skupiałam się na treści, gdyż reprezentowany przez zakonnicę prowadzącą zajęcia poziom był znacznie poniżej mojej wiedzy.
Wegetacja.
O tak. Doskonale wiedziałam, co znaczy to słowo. Doświadczałam tego stanu po raz drugi w życiu. Pierwszy raz czułam się podobnie po nagłym opuszczeniu Rzymu przez Elaclaire’a. Teraz wegetowałam po raz drugi, bo zamiast być u jego boku, rozwijać się muzycznie i robić upragnioną karierę, utknęłam na prowincji odseparowana od świata i możliwości, jakie ten mi dawał.
Elaclaire o mnie zapomniał…
Mimowolnie sięgnęłam do szyi.
Ach tak. Moja biżuteria została mi odebrana. Wkraczając w mury zakonnego internatu, oddałam nie tylko komórkę, ale i rzeczy osobiste. Nie miałam tu absolutnie nic swojego. Mundurek, piżama, nawet bielizna były tutejsze. Zostałam ogołocona ze wszystkiego. Także ten bezcenny dla mnie łańcuszek z gwiazdką został przekazany do depozytu zakonnic. Ale nie miałam już siły, by znów przez to płakać. Moje łzy wyschły, jakbym utraciła zdolność ich tworzenia. Stopniowo zatracałam siebie, czując się tak, jakbym przebywała z dala od tego miejsca. Moje ciało było w Fontainebleau, ale duch pozostał przy profesorze bez względu na negatywne uczucia, które w obecnej sytuacji do niego żywiłam.
Co teraz robił? Gdzie był? Pewnie prowadził zajęcia, przechadzając się po katedrze zamaszystym krokiem i opowiadając zebranym w niezwykle interesujących słowach o tajnikach gry na wiolonczeli. Rzucał przy tym studentom surowe spojrzenia i wzbudzał w nich strach zmieszany z uwielbieniem.
Czy o mnie myślał? Czy w ogóle wracał jeszcze do mojej osoby, tak jak ja wracałam do jego? Widziałam go wszędzie oczami swojej wyobraźni, którą napędzała tęsknota. Najwyraźniej zaś w nocy. Nawiedzał mnie w snach. Przychodził do mojego pokoju przypominającego celę i zrzucał kołdrę, pod którą leżałam, by ogrzać mnie swoim ciałem lepiej niż ona…
Byłam bliska szaleństwa z rozpaczy, ze złości na to, co się stało, i pragnienia, by znów się z nim połączyć. Od pewnego czasu jednak starałam się zachować zimną obojętność, bo dotarło do mnie, że wspomnienia zadają mi dodatkowy ból, a sama rzeczywistość była na tyle okropna, że nie chciałam obciążać się nimi jeszcze bardziej. Byle przetrwać jakoś ten rok… Przetrwać i w końcu wydostać się z pułapki, w której utknęłam, a potem… Potem gdy tylko będzie ku temu możliwość, uciec do profesora i choć wciąż więcej nas dzieliło, niż łączyło, wybłagać u niego ponowne przyjęcie. I nie miałam tu na myśli nawet przyjęcia na uniwersytet czy do filharmonii, ale w jego ramiona. Bo w obecnej chwili nic nie liczyło się dla mnie bardziej. Nawet złość nie była na tyle silną przeszkodą, by powstrzymać mnie przed marzeniem o powrocie do niego i próbie odbudowy tego, co zniszczyliśmy.
Tylko co się stanie, jeśli się okaże, że zrobiłam to za późno, a jego ramiona są już zajęte?
Przeklęta, podła Zoya mogła już zdążyć ponownie się wkupić w jego łaski. I co wtedy?
– Co wtedy zrobisz, Stello? Głupia, nieuważna dziewucho? – zapytała po angielsku wykładowczyni, bo w naszej wielonarodowościowej szkole to właśnie język angielski był podstawą komunikacji.
– Przeproszę go… Przeproszę, że w niego zwątpiłam, i zawalczę o niego, by znów był mój – odpowiedziałam stanowczo.
W tym momencie wokół mnie wybuchnęły szydercze śmiechy, a ja się zorientowałam, że wyraziłam swoje myśli na głos.
O Boże…
Zasłoniłam twarz dłońmi, czując, jak płonę.
– Widzę, Adano, że twoje myśli krążą grzesznymi ścieżkami.
– Przepraszam, zamyśliłam się – bąknęłam.
– Znamy tu lekarstwo na podobne przypadłości. Do siostry przełożonej, ale już! – wrzasnęła gniewnie zakonnica, a ja pospiesznie podniosłam się z miejsca i ruszyłam w stronę drzwi odprowadzana chichotami i drwinami moich koleżanek.
W sumie to dobrze, że kazała mi wyjść. Nie musiałam więcej słuchać tych bzdur, poza tym nikt nie będzie się dłużej ze mnie naigrawał.
Ruszyłam mrocznym korytarzem w stronę gabinetu rektorki.
– Znów narozrabiałaś? Ojciec nie będzie zadowolony z miesięcznego raportu, Stello – skomentowała madame Beaux, która prowadziła sekretariat uczelni. – Wkrótce święta. Z takimi notami i zachowaniem raczej nie spędzisz ich w domu – dodała, kręcąc głową z niezadowoleniem.
Dom…
Ta kobieta nie zdawała sobie sprawy, że ja nie mam domu. W zasadzie przestał dla mnie istnieć od śmierci mamy, a potem… potem przez moment zdawało mi się, że go odzyskałam, a to za sprawą mojego profesora, ale teraz… teraz bezdyskusyjnie byłam bezdomna. Wcale nie chciałam wracać do Rzymu. Domyślałam się, co mnie tam spotka. Wyjazd do Włoch traktowałam więc jedynie jako możliwość ucieczki. Stamtąd powinno być łatwiej dostać się z powrotem do Stanów. Tylko jak miałam to zrobić, skoro nie dysponowałam żadnymi pieniędzmi, a moje dokumenty zabrały mi na polecenie ojca zakonnice? Sytuacja była patowa…
Nie skomentowałam słów madame Beaux, tylko posłusznie zajęłam miejsce na ławce stojącej w wąskim korytarzyku między sekretariatem a gabinetem siostry przełożonej. Gdy sekretarka wróciła do siebie, zorientowałam się, że nie jestem sama. Na ławce po przekątnej siedziała rosła blondynka ze starszego rocznika. Cieszyła się niezbyt pochlebną opinią koleżanek i zakonnic.
– Co się gapisz? – warknęła i wydęła gniewnie wargi. – Chcesz kłopotów? Z chęcią przefasonuję ci tę anielską twarzyczkę, jeśli dalej będziesz się na mnie tak gapić tym swoimi cielęcymi oczami.
Poczułam gniew. Nie wiem, co we mnie wstąpiło, bo dawna zahukana i grzeczna Stella w życiu nie postawiłaby się starszej koleżance. W dodatku znanej z atakowania innych uczennic. Ale tamtej Stelli już nie było. Ostatnie wydarzenia sprawiły, że stałam się kimś innym, niż byłam dotychczas. Zobojętniałam i przestałam bać się konfrontacji i ich konsekwencji, a wręcz przeciwnie – znudzona łaknęłam nawet tych negatywnych, byleby coś się działo w mojej nudnej egzystencji. Cokolwiek. Poza tym zwyczajnie nie miałam ochoty nadal być miłą i dobrze ułożoną panienką, bo na nic mi się to zdało. Dlatego nie byłam teraz w stanie milczeć i odwrócić wzroku. Po prostu musiałam zareagować.
– Zwisa mi to – wypaliłam hardo. – Większych kłopotów niż pobyt w tym durnym miejscu nie będę miała. Na niczym mi już nie zależy. Nie boję się ciebie. Ani twoich gróźb.
Wow. Stello, mogłaś sobie pogratulować. Zapewne teraz twoje życie nie będzie już nudne, ale stanie się piekłem na ziemi dzięki pozyskaniu wroga…
Ku mojemu zdumieniu dziewczyna nie odpowiedziała agresją. Byłam pewna, że zacznie na mnie krzyczeć, wygrażać mi, a może nawet rzuci się na mnie gotowa do bitki. Tymczasem ona po chwili wyraźnego szoku, który malował się na jej twarzy, zwyczajnie zapytała:
– Jak masz na imię?
– Stella – odpowiedziałam zdumiona jej zachowaniem, które kłóciło się z moimi wyobrażeniami.
– Za co tu trafiłaś, Stello? – dociekała dziewczyna.
– Za niesubordynację, krnąbrność, niestosowne zachowanie, przeciwstawienie się woli ojca, który miał co do mnie inne plany… – wyliczyłam. – Najwyraźniej jestem wcielonym złem, bo wybrałam siebie. I teraz ponoszę za to karę.
Blondynka uśmiechnęła się szeroko.
– Jestem Manon, a ty… ty jesteś spoko – orzekła, rozpierając się na siedzisku.
– Tak? – Wybałuszyłam na nią oczy zdumiona tym nieoczekiwanym komplementem.
– Tak. Wyglądasz jak anielica, ale to tylko pozór. W dodatku umiesz się postawić. To się ceni. Nie jesteś bezwolną kukłą jak większość dziewczyn, które tu trafiły.
– Tylko co mi po tym. – Westchnęłam z rezygnacją. – Straciłam wszystko, co było dla mnie cenne, przez bunt, który wyszedł mi samoistnie.
– Bunt nigdy nie wychodzi samoistnie. Zawsze ma jakąś podstawę. U mnie to była kwestia macochy, mojej rówieśniczki. Ojciec oszalał, wiążąc się z tą gówniarą, a ja się stawiałam. Aż wylądowałam tutaj. W twoim wypadku też musiało być coś na rzeczy.
Opuściłam wzrok i wbiłam go w swoje dłonie splecione na szarym materiale plisowanej spódnicy mojego mundurka.
Miłość…
Zakochałam się.
Zakochałam się w swoim profesorze i to okazało się nie tylko moim zbawieniem, ale i zgubą…
– Nie chcę o tym mówić – powiedziałam cicho, czując, że choć od tylu dni dawałam sobie z tym radę, w chwili takiego wyznania mogłabym się rozkleić, a nie chciałam płakać przy obcej.
– Luz – skomentowała Manon. – Szanuję tajemnice innych.
– Dzięki – wydukałam i odetchnęłam z ulgą.
Brakowało mi przyjaciółki, brakowało mi zwierzeń. Ale miałam przez Elaclaire’a już tyle kłopotów, że wolałam nie dokładać kolejnych, opowiadając o nim postronnej osobie. Musiałam nosić go w sercu i tam pielęgnować pamięć o nim, w prawdziwym życiu wciąż udając, że do niczego nie doszło…
– A może masz ochotę się rozerwać? – zapytała nieoczekiwanie Manon, a ja podniosłam na nią zdumione spojrzenie.
– Rozerwać? W szkole dla panien prowadzonej przez zakonnice? Chcesz odmawiać pacierz czy szydełkować? – Zachichotałam.
– To zajęcia dla tych bezwolnych – odpowiedziała z chytrym uśmieszkiem na ustach dziewczyna. – Dla tych zbuntowanych jest coś ekstra.
Te słowa mnie zaciekawiły. Stanowiły powiew świeżego powietrza w otaczającej mnie aurze zgnilizny.
– O? Co masz na myśli?
Manon pochyliła się w moją stronę przez korytarz i wyszeptała konspiracyjnie:
– Wizytę w klubie…
Otworzyłam szeroko oczy ze zdumienia.
– W dyskotece? – chciałam doprecyzować. – Gdyby ktoś się dowiedział, byłaby straszna afera. Nie skończyłoby się na głodówkach, a pewnie na lekach uspokajających, o których wszyscy mówią i którymi wciąż nas straszą.
– Serio? Naprawdę cię to rusza w twoim położeniu? – odpowiedziała pytaniem Manon, znów opierając się plecami o ścianę.
Zastanowiłam się nad jej słowami.
– Nie… Nie rusza – odparłam obojętnie, bo w sumie naprawdę miałam gdzieś zdanie zakonnic, a tym bardziej płacącego im za przetrzymywanie mnie wbrew mojej woli ojca.
– W takim razie szykuj się. Dziś o dwudziestej trzeciej widzimy się na wewnętrznym dziedzińcu – stwierdziła z szerokim uśmiechem.
– Ale…
Nie zdążyłam wyrazić swojego sceptycyzmu wobec przedsięwzięcia, bo w tym momencie otworzyły się drzwi do gabinetu matki przełożonej i wyszła z nich jedna z uczennic. Była cała czerwona na twarzy i płakała.
Przełknęłam nerwowo ślinę, gdy z wnętrza rozległ się skrzekliwy głos starej wiedźmy:
– Następna!
– Do zobaczenia wieczorem, Stello – wyszeptała Manon, przechodząc obok mnie, po czym zniknęła w gabinecie.
Zostałam na korytarzu sama, wstrząśnięta. Nie, absolutnie nie faktem, że za chwilę miałam stanąć przed matką przełożoną, bo odkąd tu byłam, zdarzyło mi się to już parokrotnie, ale tym, że być może tego wieczora wreszcie wydarzy się coś, co choć na chwilę odmieni moją rzeczywistość. Co prawda nie wyobrażałam sobie, jak tego dokonamy, ale mentalnie już imprezowałam w klubie.
Zaparkowałem samochód przy krawężniku i przyjrzałem się spowitemu śniegiem otoczeniu. Latarnie skąpym światłem oświetlały wąską uliczkę, przy której ciągnęły się kamienne ściany pradawnego klasztoru. W tych murach przebywała Stella… Mój cel, moja gorączka i moja tęsknota. W końcu do niej dotarłem. Oby informacje Richmonda okazały się prawdziwe, bo nie chciałem dłużej szukać, a tym bardziej trwać w stanie zawieszenia, w którym byłem, od kiedy złożyłem wypowiedzenie. I choć Zoya go nie przyjęła, odmówiłem stawiania się w pracy. Znów przebywałem na urlopie, tym razem nie sprowokowała go jednak nienawiść, ale miłość. I to jej szukając i pragnąc ją odzyskać, trafiłem aż do tego miejsca.
Było już bardzo późno. Liczyłem, że dojadę do Fontainebleau wcześniej, śnieżyca spowodowała jednak wielkie korki na drodze wyjazdowej z Paryża, co znacznie opóźniło moje przybycie. Gdyby było wcześniej, od razu udałbym się na spotkanie z tutejszą rektorką, a tak pozostawało mi czekać na to aż do rana.
Zły, że przepadnie mi kolejny dzień, choć miałem Stellę na wyciągnięcie ręki, już chciałem odjechać w stronę centrum miasteczka na poszukiwania hotelu, w którym mógłbym przenocować, gdy nagle z bocznej bramy obserwowanego przeze mnie budynku wyjechał samochód osobowy. Pewnie zignorowałbym ten fakt, gdyby nie to, że przez jego otwarty szyberdach wyłoniły się dwie dziewczęce postacie. Jedna z nich, o długich blond włosach, wyciągając ręce ponad głowę i układając palce w znak wiktorii, wrzasnęła na całe gardło po francusku:
– Wolność!
Ale nie ona przykuła moją uwagę, tylko jej towarzyszka. Brunetka o kręconych włosach i skórze jasnej niczym śnieg.
To była… ONA!
Nie… To niemożliwe…?
Chyba mi się przywidziało.
Co Stella robiłaby o tej porze poza akademikiem, skoro Richmond sugerował, że panuje w nim ścisły, więzienny wręcz rygor?
Wzdrygnąłem się. Nie. To zapewne tylko moja wygłodniała wyobraźnia podsuwała mi wizję tej pięknej dziewczyny, jak robiła to już nie raz w czasie ostatnich ciężkich miesięcy naszej rozłąki.
A jednak nie umiałem ani nie mogłem odpuścić.
Może to mrzonka, może mara, ale musiałem to zweryfikować.
Gnany gorączką uruchomiłem silnik i ruszyłem w pogoń za autem, które zniknęło w bocznej uliczce.
Opadłam na siedzenie obok Manon. W środku prócz nas znajdowały się jeszcze dwie dziewczyny, jej koleżanki ze starszych grup, oraz ochroniarz obiektu, który okazał się dobrym znajomym brata jednej z nich. Dzięki ich relacji mogłyśmy bez problemu opuścić budynek szkoły i akademika.
– Nie wierzę w to, co się dzieje – skomentowałam, oddychając szybko od emocji, które mną zawładnęły.
Jechałam na imprezę! Po zdającym się trwać wieczność pobycie w miejscu, które mogłam określić mianem więzienia, nareszcie się z niego wyrwałam. To był cud. Zrządzenie losu, o jakim mogłam tylko pomarzyć.
– A będzie tylko lepiej. Ta noc jest nasza! – powiedziała Manon.
– Już jest idealnie, bo z dala od tego przeklętego miejsca! – odparłam radośnie, zaraz jednak ogarnęły mnie wątpliwości. – A jak zapłacimy za wejście? Takie miejsca są drogie. Ja nie mam przy sobie nawet centa. Ojciec zabrał mi wszystkie oszczędności.
– Spoko, nam też starzy odebrali hajs. – Wzruszyła ramionami Manon.
– To co zrobimy? – dopytywałam przejęta, obawiając się, że zaraz ten wymarzony wieczór się skończy.
– Najpierw się napijemy! – oznajmiła Beatrix, znajoma ochroniarza, wyciągając z torebki butelkę wódki i colę.
Alkohol?
Cholera, przecież ja nie piję, pouczyła mnie grzeczna Stella, która wydobyła się z pokładów zapomnienia i próbowała przejąć nade mną kontrolę. W tej chwili Manon wcisnęła mi do ręki plastikowy kubek.
Powinnam odmówić?
– Polewaj! – Blondynka podała mi colę, podczas gdy sama napełniała kubeczki wódką.
Nie miałam wyjścia. Nie chciałam wyjść na żółtodzioba. Nie po to też wyrwałam się od zakonnic, by teraz tę zakonnicę zgrywać. Miałam nowych znajomych i nie mogłam zawieść ich oczekiwań, a przede wszystkich chciałam się bawić. Alkohol sprzyjał wyluzowaniu, a ja potrzebowałam tego w tej chwili najbardziej na świecie.
Wykonałam polecenie bez szemrania, a gdy wszystkie kubki były pełne, wzniosłam wraz z pozostałymi dziewczynami toast.
– Za nas i za tę niezapomnianą noc!
– A zagrycha? – Zaśmiał się prowadzący auto Hugo, po czym wręczył siedzącej obok niego dziewczynie woreczek z jaskrawoniebieskimi pigułkami.
– Co to jest? – zapytałam słabo, gdy Beatrix zaczęła wydzielać każdej z nas po jednej.
– Zapominacz – odpowiedziała ze śmiechem siedząca po mojej prawej stronie Lou.
– Zapominacz? – powtórzyłam za nią zdumiona.
– Owszem – stwierdził Hugo, patrząc na mnie w lusterku wstecznym. – Weźmiesz ten środek i zapomnisz o dręczących cię bolączkach.
Popatrzyłam nieufnie na tabletkę. Już sam jej kolor wzbudził moje wątpliwości.
– Sama nie wiem… – bąknęłam, moje towarzyszki jednak bez wahania połknęły tabletki, popijając je drinkami.
– Bierz i nie marudź – warknęła Manon, po czym zabrała mi z dłoni pastylkę i wcisnęła ją do moich ust. Poczułam na języku gorzki smak. – To drogie prochy. Nie pożałujesz.
Popiłam tabletkę trunkiem. Oba smakowały koszmarnie. Nie byłam w stanie powstrzymać skrzywienia na twarzy.
– Grzeczna dziewczynka. – Manon poklepała mnie po policzku.
– Dzięki temu łatwiej ci pójdzie z zapłatą – skomentowała Lou. – Mogłoby być nieprzyjemnie, a tak i ty będziesz z niej czerpać przyjemność.
– O czym ty mówisz? – zapytałam z przejęciem, marszcząc czoło.
– Chcesz kasy, jak my, a Hugo ma znajomości w klubie, gdzie dorabia jako bramkarz, bo przecież zakonnice nie płacą najlepiej. Można się tam nieźle obłowić. Dzięki niemu wejdziemy do środka, ale dalej każda z nas musi sobie radzić sama.
Zaszumiało mi w głowie. Nie pojmowałam słów, które właśnie padły z ust Manon.
– Jak to… sama? – zapytałam. – Myślałam, że będziemy się bawić razem.
Moje towarzyszki popatrzyły po sobie, po czym wybuchnęły donośnym śmiechem. Nie miałam pojęcia, co powinnam myśleć o całej tej sytuacji i o ich zachowaniu, które wydało mi się dość dziwne. Może to przez alkohol i ten podejrzany środek traciłam rozeznanie, co jest prawdą, a co ułudą…
– Co was tak śmieszy? – wyrzuciłam z siebie z irytacją.
– Ty – odpowiedziała Beatrix, a reszta znów zaniosła się śmiechem.
– Nie rozumiem…
Nagle poczułam się nieswojo. Wcześniej miałam wrażenie, że należę do tej grupy, że współtworzę znów jakąś całość, a w tym momencie zrobiło mi się bardziej niż nieprzyjemnie.
– Spoko, stara. Będzie fajnie, ale w klubie działamy na indywidualny rachunek, bo tam jest masa nadzianych facetów i nie ma po co wchodzić sobie w paradę. Towaru starczy dla każdej z nas.
– Towaru? – Byłam coraz bardziej skonsternowana.
– Hugo przekaże nas menadżerowi – wyjaśniła Manon. – Ten pokaże nas komu trzeba. I wtedy się rozdzielamy. Zrób odpowiednie wrażenie, a kasa spadnie z nieba niczym manna. W klubie jesteśmy dla siebie konkurencją.
Jej słowa dolatywały do mnie z oddali. W głowie szumiało mi jeszcze głośniej, a obraz wyostrzył się nienaturalnie.
Co się ze mną działo?
Drżącą dłonią dotknęłam skroni. Poczułam pot na palcach. Było mi zimno i gorąco jednocześnie. Drżałam.
– Dziwnie się czuję… – wymamrotałam.
– To normalne – pouczył mnie Hugo. – Trochę zawrotów głowy i telepanki, ale potem będzie pięknie. Stracisz kontrolę, a rano obudzisz się bogata.
– I kto wie… Może któryś z twoich bogatych towarzyszy zapragnie cię do tego stopnia, że zrobi wszystko, by twoja gehenna w klasztornej szkole dobiegła końca szybciej, niż planują to dla ciebie twoi rodzice? – oświadczyła Lou, a ja nie zdążyłam dopytać jej o szczegóły dotyczące tych bogatych towarzyszy mających odmienić moją rzeczywistość, bo Hugo zaparkował auto w bramie starego budynku i stwierdził radośnie:
– Jesteśmy na miejscu!
Grupa, którą śledziłem, zniknęła na tyłach kamienicy, w której podziemiach znajdował się klub Le Masque. Pospiesznie opuściłem samochód i skierowałem się do głównego wejścia lokalu.
– Mamy komplet – oznajmił po francusku łysy osiłek, zastępując mi drogę, gdy otworzyłem drzwi i stanąłem w wyłożonym czarnym pluszem holu.
Nie mogłem dać się spławić. Musiałem zweryfikować, czy dziewczyna, która tu weszła, jest moją Stellą, dlatego sięgnąłem do wewnętrznej marynarki płaszcza i wyciągnąłem z niej portfel. Wręczyłem mu dwa pięćseteurowe banknoty i gdy mężczyzna patrzył na nie zaskoczony, przeszedłem obok niego, mówiąc:
– Pomyłka. Teraz macie komplet.
Goryl nie oponował. Chrząknął znacząco i wskazał mi szatnię. Idąc w jej kierunku, nie kryłem zdegustowania. Na ścianach znajdowały się fotograficzne akty kobiece i płaskorzeźby przedstawiające genitalia. Bywałem w takich miejsca wielokrotnie, więc nie szokował mnie fakt, że istniały, ale to, że do jednego z nich trafiła moja Stella. Świadomość, że mogła to być ona, działała mi na nerwy. Czułem narastającą irytację. Szukałem jej tak długo, poświęciłem dla niej karierę, zrezygnowałem z pracy, a ona jak gdyby nigdy nic zabawiała się w klubie dla panów. Jeśli to ona, czekała ją ze mną ostra przeprawa, bo nie zamierzałem jej darować podobnych wybryków.
Oddałem płaszcz szatniarzowi, a on zaprowadził mnie do schowka, w którym trzymano maski weneckie.
– Niech pan wybierze jedną z nich. Licytacja dzisiejszego towaru odbywa się na piętrze – poinstruował mnie.
Bez słowa sięgnąłem po pierwszą z brzegu, po czym ruszyłem we wskazanym kierunku. Na środku mrocznego pomieszczenia znajdowała się okrągła scena – jedyny oświetlony punkt wnętrza. W tej chwili była pusta, a wokół niej ustawiono stoliki i krzesła. Prawie wszystkie miejsca były zajęte, dlatego usiadłem z tyłu widowni. Odziana w koronkową bieliznę zamaskowana, jak wszyscy obecni w sali, hostessa podała mi tabliczkę z numerem służącą do licytowania i powiedziała:
– Miłej zabawy i dobrego wyboru, monsieur.
Skinąłem głową i z wytężeniem wpatrywałem się w scenę. Z głośników zaczęła się sączyć zmysłowa muzyka, a pomieszczenie spowiła para o słodkim zapachu.
Pragnąłem Stelli całym sobą, a jednocześnie nie chciałem jej oglądać w tym miejscu. Ono nie było jej godne…
Podniecenie…
Nie wiem, co się ze mną działo, ale w chwili gdy znaleźliśmy się w ciemnych korytarzach klubu, zaczęłam je odczuwać i nie umiałam nad tym zapanować, choć wiedziałam, że to irracjonalne. Zobaczyłam wulgarne plakaty, obrazy i rzeźby, które powinny mnie przestraszyć i sprawić, bym uciekła gdzie pieprz rośnie, a zamiast tego moje zmysły ogarnęła tęsknota za tym, czego nie było w moim życiu, odkąd los po raz kolejny rozdzielił mnie z profesorem. W tej chwili dotarło do mnie, jak bardzo brakowało mi seksu… To poczucie połączone z jakimś dziwacznym odrealnieniem, jakbym nagle stała się kimś innym lub stanęła z boku i przyglądała się wydarzeniom, w których bezwolnie brałam udział, sprawiły, że lęk, który czułam w aucie, został zepchnięty na dno mojej duszy przez ciekawość. To miejsce wyzwalało we mnie wspomnienia. Idealnie pasowałoby do osoby mojego tutora. Elaclaire zapewne odnalazłby się w nim świetnie, a ja chciałabym, by był tu ze mną.
Hugo zaprowadził nas do pomieszczenia gospodarczego, którego ściany wypełniały półki pełne erotycznych gadżetów. Miałam wrażenie, że profesor zaraz się tu pojawi. To był zdecydowanie jego świat…
Skurcz, jaki czułam między nogami, narastał. Podobnie jak mroczki przed oczami. Kręciło mi się w głowie, a obraz i dźwięk wyostrzyły się nienaturalnie. Świat nabrał jaskrawych barw i wirował wokół mnie, skrząc się i mieniąc gwieździście.
Po chwili do wnętrza wprowadzono jeszcze kilkanaście innych dziewczyn, a Hugo gdzieś się ulotnił. Pozostali z nami jedynie pracownicy klubu – wszyscy ubrani w garnitury i maski.
– Większość z was zna zasady, ale widzę tu nowe twarze – oświadczył jeden z nich, noszący najbogatszą maskę ze wszystkich – dlatego je powtórzę. Wasz utarg z dzisiejszego wieczora to dwieście euro. Czy będzie tego więcej? To już zależy wyłącznie od was. Nasi klienci są hojni, o czym większość z was już się przekonała, ale pamiętajcie też, że ci, którzy płacą, lubią jazdę bez trzymanki. Dajcie im to, czego pragną, a kasa jest wasza. Te, które nie zostaną wybrane lub nie zaspokoją należycie naszych klientów, odejdą z kwitkiem i nigdy więcej już nie dostaną możliwości brania udziału w naszej zabawie.
Dwieście euro?
Ale za co?
Nie rozumiałam jego słów, bo mój umysł je odrzucał. Był spowity mgłą, odurzony bodźcami. Chciałam zabawy i ulgi od pożądania, które mną zawładnęło. Reszta przestała się liczyć. Zresztą nawet nie zdążyłabym dopytać o szczegóły, bo mężczyźni podali nam atłasowe szlafroki i koronkowe maski.
– Przebierzcie się – polecił zamaskowany szef, a moje towarzyszki bez szemrania zaczęły pozbywać się ubrań i pozostawszy jedynie w bieliźnie, narzucały na ramiona zwiewne szlafroki.
Stałam oniemiała, gapiąc się na nie i nie bardzo wiedząc, co mam zrobić. Znów miałam wrażenie, że znajduję się obok wydarzeń. Nie uczestniczę w nich, a jedynie obserwuję.
– No, dalej, Stello – syknęła Manon, przywracając mnie do rzeczywistości. – Chyba nie chcesz stracić swojej szansy? Drugi raz cię tu nie zabiorę, jeśli nawalisz.
Nim zdążyłam zareagować na jej słowa, podszedł do nas szef pracowników.
– Jakiś problem? – zapytał, obdarzając mnie ciekawskim spojrzeniem.
– Absolutnie żadnego – oświadczyła Manon.
– Ja… się wstydzę – bąknęłam, wyrażając swoje obawy na głos.
– Stello – warknęła gniewnie blondynka.
– Wstydzisz się? – Mężczyzna zlustrował mnie krytycznym spojrzeniem spod maski, po czym rozchylił mój płaszcz i obejrzał moje ubranie. Miałam na sobie taki sam mundurek szkolny jak moje koleżanki. Składał się z białej koszuli, szarej spódnicy, sweterka i wełnianych pończoch.
Zrobiło mi się gorąco.
Podniecenie. Znowu poczułam jego ścisk między nogami. Gnana ciekawością nie chciałam opuszczać klubu, a jednocześnie wciąż odważna Stella walczyła we mnie z tą nieśmiałą.
– Tak – wyszeptałam prawie bezgłośnie.
– A jednak tu jesteś…
– Tak…
– Chcesz tu być? – zapytał, przejeżdżając dłonią wzdłuż rzędu guzików mojej koszuli.
Czy chciałam? Miałam wrażenie, że zaraz upadnę. Kręciło mi się w głowie. Co powinnam zrobić? Uciec stąd, nim będzie za późno, i narobić sobie wrogów wśród starszych roczników? Wrócić do bezpiecznego łóżka w mojej celi i nadal tkwić w biernej egzystencji, która odbierała mi chęć do życia?
– Chcesz tu być, Stello? – powtórzył zamaskowany mężczyzna, a ja podjęłam decyzję na podstawie potrzeb mojego ciała i portfela.
– Tak!
– W takim razie ściągaj płaszcz. Szkolne ciuchy mogą zostać. To też niezły fetysz. Na pewno znajdą się tu amatorzy zabawy w profesora i studentkę.
„Profesor i studentka”, dudniło mi w głowie.
Elaclaire i ja…
Znów opanowały mnie wspomnienia, które okazały się tak silne, że już po chwili stałam przed mężczyzną bez płaszcza. Szef rozpiął guziki mojej bluzki na piersiach i orzekł ze znawstwem:
– Tak lepiej – po czym zwrócił się do zebranych w pomieszczeniu kobiet: – To która pierwsza idzie pod młotek?
– Ja! – zawołała ochoczo Beatrix, a on wskazał jej podest mieszczący się na środku pomieszczenia.
– Zapraszam.
Dziewczyna wskoczyła na podwyższenie, po czym zsunęła ponętnie szlafrok z ramion i rozpuściła włosy. Gdy była gotowa, na znak szefa okrągły podest, który okazał się windą, podniósł ją w stronę otwierającego się w suficie włazu.
– Co jest na górze? – zapytałam Manon oślepiona jaskrawym światłem, które wpadło przez rozsunięte sklepienie.
– Pieniądze. I seks. Dużo seksu – odpowiedziała, a jej głos zahuczał mi w głowie niczym huragan. – Mówiłam ci, że to będzie niezapomniana zabawa. A że wzięłaś proszki, będziesz zachwycona i szybko tu wrócisz. Jak wszystkie inne.
Te słowa sprawiły, że znów poczułam znajomy ból w okolicy podbrzusza. Zrobiłam się wilgotna. Nie było ku temu powodu, ale w tej chwili mój racjonalizm diabli wzięli. Chciałam tego. Pragnęłam. Musiałam się jakoś rozładować, a słowa dziewczyny niosły z sobą obietnicę zabawy. Oby była taka, jak pragnęłam – dzika i ostra. I pozwoliła mi zapomnieć. Zapomnieć o mężczyźnie, który najwyraźniej zapomniał o mnie…
Byłem znudzony. Może jednak się pomyliłem? Spod ziemi wyjeżdżały na scenę kolejne zamaskowane dziewczyny. Wszystkie w szlafrokach, które ściągały, prężąc przed licytującymi swoje atuty. Żadna nie zrobiła na mnie wrażenia, bo żadna nie była Stellą. Były mi obojętne. Jakbym oglądał mięso na kotlety, a nie wyrafinowane desery. Chyba jednak była to strata czasu…
Zdegustowany już miałem zamiar opuścić pomieszczenie, gdy konferansjer zapowiedział kolejną dziewczynę.
– Coś nowego, proszę państwa. Seksowna studentka katolickiej szkoły. Cena wywoławcza: tysiąc euro.
Te słowa zatrzymały mnie na progu. Odwróciłem się gwałtownie i wtedy ją dostrzegłem. Wynurzała się spod podłogi na ruchomej platformie. I choć miała na oczach koronkową maskę, nie ulegało wątpliwości, kim jest. Moje serce zabiło gwałtownie, a dech zaparło mi w piersi przez ogarniającą ciało złość.
Stello…
Co ty tu robisz, na Boga?
Winda zatrzymała się na poziomie stolików gości. Ponieważ sala tonęła w mroku, widziałam jedynie zarysy ich sylwetek. Nie wiedziałam, kto na mnie patrzy i jakie ma intencje. Ta ciemność była kusząca. Konweniowała z moją mroczną stroną, która dała o sobie znać pod wpływem używek. Potrzebowałam rozładowania erotycznego napięcia bardziej nawet niż pieniędzy. Podłoga zdawała się uginać, dlatego aby nie upaść, musiałam przytrzymać się szklanej szyby, która oddzielała windę od publiczności. A może to był sen? Erotyczny sen, który przyniesie mi ulgę? Potrzebowałam jej i wolności. Elaclaire na pewno dobrze się bawił po moim zniknięciu, o czym świadczył fakt, że w ogóle nie szukał ze mną kontaktu. Nie byliśmy już parą. Mogłam robić, co chciałam. To nie byłaby zdrada… Zresztą on zapewne nie był wstrzemięźliwy, skoro miał u boku pieprzoną zazdrosną Zoyę, która wyrzuciła mnie z uczelni. Wyrzuciła i wszystko zepsuła. A on… On nic nie zrobił, by mi pomóc. Poczułam łzy gniewu napływające do oczu.
Tak, byłam gotowa na innego mężczyznę. Nawet na jedną noc, byleby wyrzuciła ona z mojego serca profesora, który tkwił w nim niczym cierń…
Gapiłem się na stojącą na podwyższeniu za szybą dziewczynę, nie będąc w stanie ruszyć się z miejsca. Jakbym przyrósł do ziemi.
Boże… Ależ ona była piękna. W szarym mundurku swojej szkoły sprawiała wrażenie skromnej i niewinnej, choć doskonale zdawałem sobie sprawę, że to tylko pozór. Stella nie była grzeczną dziewczynką. Już nie. Wiedziałem najlepiej, do czego była zdolna za zamkniętymi drzwiami, bo sam ją tego nauczyłem. Niby taka cnotliwa młoda panna, a faktycznie gejzer namiętności i rozbuchane libido. Kwintesencja kobiecego erotyzmu i ukrytych męskich pragnień.
Poczułem pożądanie, które tylko podsycał gniew, jaki względem niej czułem. Spuściłem ją z oka na kilka miesięcy, a ona już szukała mojego następcy w klubie dla panów.
Korzystała z wiedzy, którą jej przekazałem?
Bo jak inaczej nazwać to, co tu wyprawiała?
Na samą myśl o tym poczułem taką wściekłość, że nie zważając na głosy innych licytatorów, krzyknąłem na całe gardło, wznosząc nad głową tabliczkę do głosowania:
– Pięćdziesiąt tysięcy euro!
Szmer zdumienia przebiegł po sali, bo dotychczas najwyższą ze stawek, jakie padły, było pięć tysięcy.
– Nie przesłyszałem się? – zapytał konferansjer prowadzący aukcję. – Powiedział pan pięćdziesiąt tysięcy?
Ten głos…
I nie chodziło o wysokość kwoty, którą właśnie za mnie zaproponował, a o jego tembr. Znajomy, niski, tak bardzo seksowny…
Nie, to niemożliwe. To moja wyobraźnia, która tak mocno łaknęła spotkania z Elaclaire’em. Ale przecież jego tu nie było. Był w odległym Nowym Jorku. Niedostępny. Bo należący do innej…
Kręciło mi się w głowie jeszcze bardziej. Wytężyłam wzrok, ale w mroku pomieszczenia nie dało się dostrzec mężczyzny, który zaproponował zawrotną sumę. Moje zmysły szalały, podobnie do ciała, nad którego odruchami straciłam kontrolę, jakby samo wspomnienie profesora wyzwalało we mnie skrywane tak długo potrzeby. Przywarłam nabrzmiałym namiętnością ciałem do zimnego szkła i wpatrywałam się w mrok, nawet zimno tafli nie ostudziło jednak żaru, który mnie ogarnął.
Pragnę.
Pożądam…
Tęsknię…
– Profesorze… – wyszeptały bezwolnie moje wargi.
– Daję pięćdziesiąt tysięcy euro za tę dziewczynę – powtórzyłem stanowczo.
– Rozumiem – wydukał skonsternowany licytator, po czym zwrócił się do pozostałych zebranych: – Ktoś da więcej?
Pomruk zdumienia wciąż przetaczał się przez salę, nikt jednak nie przebił mojej zaskakującej oferty.
– Pięćdziesiąt tysięcy po raz pierwszy… Po raz drugi… I trzeci. Studentka sprzedana – oświadczył mężczyzna, po czym uderzył młotkiem w pulpit, by przypieczętować dobicie targu.
Powinienem się uśmiechnąć, bo przecież spełniało się moje marzenie i wreszcie zrealizowałem cel, który nie dawał mi spokoju przez ostatnie miesiące. Stella znów trafiała w moje ręce. Ale nie umiałem w tej chwili się z tego cieszyć. Patrzyłem na nią i czułem wściekłość. Czekała nas ostra konfrontacja, ale najpierw… najpierw czekała ją kara!
Nie miałam pojęcia, jak i kiedy zaprowadzono mnie do oddzielnego pomieszczenia. Straciłam rozeznanie w czasie i przestrzeni. Wszystko mi się mąciło. Nie wiedziałam już do końca, gdzie jestem i po co. Jedynie czułam. Czułam potrzebę wyładowania nagromadzonej we mnie frustracji i seksualnej energii, które rozpierały moje ciało. Stałam się potrzebą, ucieleśnieniem pożądania. Potrzebowałam ulgi od palącego mnie podniecenia, które kurczyło moje mięśnie tak boleśnie, że ledwo chodziłam. Nie pojmowałam, co się ze mną działo. Rzeczywistość stała się obojętna. Liczyła się tylko realizacja pragnień i on… Tajemniczy mężczyzna, który za mnie zapłacił.
Pokój, w którym się znalazłam, był słabo oświetlony przytłumionym światłem czerwonych kinkietów rozmieszczonych na ścianach. Jego centralny punkt stanowił fotel przypominający te używane w gabinetach ginekologicznych. Obok niego stał szklany stolik, na którym leżała taca z gadżetami erotycznymi. Dotknęłam palcami ogromnego czarnego dilda i momentalnie zalała mnie wilgoć.
– Na dobre trzeba zasłużyć – z ciemności dobiegł mnie znajomy głos.
Nie byłam tu sama!
To był ON!
Dalsza część książki dostępna w wersji pełnej
FB: niegrzeczneksiazki
IG: niegrzeczneksiazki/
TikTok: /@wydawnictwo.kobiece/