Uzyskaj dostęp do tej i ponad 250000 książek od 14,99 zł miesięcznie
291 osób interesuje się tą książką
Lucia nie jest już Scorazzi, a Russo. Wbrew swojej woli stała się żoną znienawidzonego wroga, któremu marzy się mafijny tron Italii. Jednak żeby go zdobyć, Orazio Russo musi pokonać jej ojca, Fabia Scorazziego – króla gangsterskiego światka, a także uporządkować sprawy we własnym domu. Potrzebny mu dziedzic i poparcie ze strony wszystkich mafijnych rodów w kraju. Do realizacji planu przejęcia władzy wykorzystuje niespodziewanie odnalezionego po latach brata – Arriga, któremu jednak nie ufa. Arrigo zarzeka się, że jest Russo, ale czy jest szczery, zwłaszcza mając u swojego boku piękną bratową, z którą łączy go nie tylko wspólne dzieciństwo w domu Scorazzich, ale i głębokie, zapisane w gwiazdach uczucie?
– Jestem Arrigo Russo – wycedził wściekle. – Russo. Słyszałaś? Nie żaden Scorazzi, pojmij to! Pytanie, kim ty jesteś, Lucio? Candeloro, którymi się brzydzę, czy należysz do mojej rodziny? Bo jeśli tak, jeśli jesteś Russo jak ja, okaż to i zacznij zachowywać się, jak na żonę jednego z Russo przystało!
Powieść spodoba się wszystkim fankom Pasierbicy gangstera, a także miłośniczkom romansów mafijnych, wątków age gap i zakazanej relacji.
Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:
Liczba stron: 376
Rok wydania: 2025
Audiobooka posłuchasz w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:
On jest miłością mojego życia,
ale na drodze do wspólnego szczęścia stoi przeszkoda…
Nasz ojciec.
Dotyk.
Lubiłam go. Dotychczas kojarzył mi się wyłącznie z czymś przyjemnym.
Dotyk mojego ojca – pełen czułości i troski, kojący. Przywoływał na myśl dom, dzieciństwo, rodzinne szczęście, czyli wszystko to, co zostało mi odebrane i co już nigdy nie wróci.
Dotyk mojej niani Carlotty. Był mi równie miły. Opiekuńczy, zapewniający poczucie bezpieczeństwa, pomocny. Zapewne bliski temu matczynemu. Podobny do dotyku cioci Alessii, w którym poniekąd była zaklęta cząstka mojej mamy. Wychowałam się bez niej i chyba przez to wciąż szukałam jej podświadomie wśród otaczających mnie kobiet, a ponieważ nie znałam ich zbyt wielu, pozostawały mi jedynie te, z którymi miałam najczęstszy kontakt i z którymi łączyła mnie silna więź.
Od piętnastego roku życia znałam też inny rodzaj dotyku. Taki, który potrafił całkowicie mną zawładnąć, a moje ciało trawił ogniem, pozostawiając na mojej skórze i w sercu głębokie, choć niewidoczne ślady. Wyrył się w mojej pamięci już na zawsze i pragnęłam go jak niczego innego…
Dotyk Arriga.
Czy jeszcze kiedykolwiek będzie mi dane go doświadczyć?
Miałam wrażenie, że teraz tylko on byłby w stanie uleczyć moje ciało i duszę z zadanych im tortur.
Tortur złego dotyku…
Tak. Małżeństwo z Oraziem Russo pokazało mi, że taki dotyk również istnieje i nie ma nic wspólnego z dotykiem, jaki poznałam wcześniej.
Nigdy wcześniej nie miałam z nim do czynienia. Nigdy wcześniej nikt nie podniósł na mnie ręki ani nie ośmielił się dotykać intymnych miejsc mojego ciała. Jedynie lekarz wyznaczony przez mojego ojca – i to wyłącznie w zakresie uzgodnionym z nim wcześniej oraz tylko w obecności Carlotty. To wszystko, co działo się w Korsarskiej Baszcie, nie mieściło się więc w mojej głowie. W najczarniejszych snach nie przewidywałam takiego obrotu spraw. Moje ciało było profanowane. Przestało należeć do mnie. Zawłaszczyli je potwór i jego matka. Traktowali mnie jak lalkę. Jak przedmiot. Nie zważali ani na moje emocje, ani na moje uczucia, ani na moją krzywdę. Po prostu brali, co chcieli, bo uważali, że poprzez sakrament mojego wymuszonego małżeństwa z Oraziem należę do nich, a ja musiałam znosić to wszystko bez szemrania, bo każdy mój protest mógł obrócić się przeciwko jakiejś niewinnej osobie.
Leżałam przed Oraziem, który pozbawiał mnie ubrań, i starałam się odciąć od tego, co mi robił. Skupiałam wzrok na baldachimie nade mną i liczyłam wyhaftowane na nim gwiazdy, wyobrażając sobie, że wśród nich jest jedna – symbolizująca mojego ukochanego, którego znów mi odebrano.
Arrigo.
Tylko on trzymał mnie jeszcze przy życiu. On i obietnice, jakie mi złożył. Gdybyśmy nie spotkali się w Korsarskiej Baszcie, gdybym go nie zobaczyła, a on nie zapewnił mnie o swojej miłości, nie wytrzymałabym tego, co się ze mną działo. Znalazłabym sposób, aby zakończyć swoje życie, bo o ucieczce nie było mowy. Świadomość tego, że mój ukochany wciąż żył i gdzieś przebywał, sprawiała, że ostatkiem sił trzymałam się tego świata. Bałam się jednak, że jeśli potrwa to dłużej, zwariuję z tęsknoty, rozpaczy i poniżenia.
Gwiazdo… Moja gwiazdo, gdzie jesteś? Wróć do mnie, bo nie wiem, ile jeszcze zniosę…
Nagle do rzeczywistości przywrócił mnie obmierzły pocałunek Orazia, który wepchnął swój jęzor do mojego gardła. Natychmiast zrobiło mi się niedobrze, a mój wstręt dodatkowo pogłębił bijący od niego odór potu i alkoholu. Starałam się odwrócić głowę, ale on przytrzymał mnie za włosy. Ból, który mi zadał, zmusił mnie do posłuszeństwa. Na szczęście szybko się znudził pocałunkami i wzdłuż mojej szyi zsunął się ku jednej z piersi. Zaczął ją łapczywie lizać i ssać. To również było obrzydliwe, ale przynajmniej pozwoliło mi wrócić do obserwacji gwiazd i odciąć się od rzeczywistości, w której nie chciałam być.
Martwa za życia. Kukła. Oto kim stała się Lucia Scorazzi, córka premiera, w tej strasznej chwili, gdy niechciany mąż wypełniał gorliwie obowiązek małżeński.
Orazio, stękając niczym knur, wszedł we mnie z impetem. Nie zważał na to, czy jestem gotowa na zbliżenie, czy jest mi dobrze, a nade wszystko – czy tego pragnę. Liczył się tylko on, jego przyjemność i prokreacja. Ja tylko służyłam zaspokojeniu jego seksualnych fantazji. Jak rzecz…
Poczułam ból w dole brzucha. Specyfiki przygotowane według przepisu ciotki Giulii, które brałam za każdym razem po stosunku z mężem, wywoływały krwotoki, po których czułam się fatalnie. W dodatku na mojej skórze pełno było siniaków i otarć, bo mój mąż nie patyczkował się ze mną i zupełnie nie szanował mojego ciała i jego delikatności. Spółkowanie z Oraziem wiązało się więc nie tylko z cierpieniem psychicznym, ale i fizycznym. I to zarówno w trakcie współżycia, jak i po nim.
Zagryzłam wargi. Starałam się znów skupić na haftowanym niebie, choć było to coraz trudniejsze przez dyskomfort, który mi towarzyszył. Robiłam, co mogłam, żeby nie jęczeć lub, co gorsza, nie krzyczeć, bo zorientowałam się, że to tylko nakręcało potwora. Orazio uwielbiał robić krzywdę. To go podniecało. Mój ból sprawiał mu przyjemność. Łzy, błagania o zmiłowanie czy litość, albo odgłosy świadczące o cierpieniu mogły tylko przedłużyć moją gehennę. Coś w niego wówczas wstępowało i zamiast kończyć, on był gotów ciągnąć to całymi godzinami i szczytować raz za razem. Nie chciałam, żeby to powtarzał. Niech już lepiej zrobi raz, co ma zrobić i sobie pójdzie. Niech moja męka na dziś wreszcie się skończy, żebym nie musiała oglądać go do następnego wieczora, gdy znów do mnie przyjdzie – błagałam w myślach gwiazdy nad sobą.
Jego ruchy stały się mocniejsze i gwałtowniejsze. Orazio przygniatał mnie do posłania swoim ciężarem, odbierając mi oddech i wykonując kolejne potężne pchnięcia penisem, a ja walczyłam ze sobą, żeby nie płakać.
Candeloro nie płaczą…
Scorazzi też nie…
Dasz radę, Lucio. Jesteś silniejsza niż myślisz, bo chroni cię miłość.
Tylko jak długo jeszcze? – raptem ogarnął mnie jakiś nieokreślony lęk.
I znów. Kolejne bolesne pchnięcie.
Wytrzymaj. Płakać będziesz po wszystkim, nie teraz. Nie możesz zbudzić bestii swoimi łzami – nakazałam w duchu sama sobie.
I choć było mi coraz trudniej, starałam się wytrwać w tym postanowieniu. Dlatego zamiast w wykrzywioną twarz Orazia, patrzyłam w gwiazdy nad sobą. Gryzłam przy tym wargi tak mocno, że w pewnym momencie poczułam na nich smak krwi.
Jesteś Candeloro! Nie poddawaj się! Nigdy się nie poddawaj! – powtarzałam sobie jak mantrę, ale na nic się to zdawało.
Nie wytrzymam tego. To boli! Nie chcę tego znosić! Chcę, żeby on już sobie poszedł! Nienawidzę go! Nienawidzę…
Poczułam piekącą wilgoć pod powiekami, która na chwilę pozwoliła mi się oderwać od zadawanych mi przez Orazia cierpień. W mojej duszy narastał bunt.
Nie wytrzymam…
I będzie tylko gorzej.
Duchy, dlaczego mnie nie słuchacie? Dlaczego mnie porzuciłyście? Dlaczego cały świat o mnie zapomniał?!
Byłam bliska rozklejenia się, gdy nagle poczułam znajome pulsowanie w mojej kobiecości i już po chwili zalało ją ciepło nasienia Orazia.
Skończył?!
Boże… Naprawdę skończył…
Otworzyłam oczy, które wcześniej mocno zacisnęłam, aby nie wymknęły mi się łzy. Orazio podniósł się ze mnie. Otarł swojego wiotczejącego członka moimi koronkowymi figami, które odnalazł w pościeli, po czym wstał z łóżka. Patrzyłam na niego, z trudem zachowując pozycję leżącą. Bałam się poruszyć, żeby znów go nie sprowokować, choć jednocześnie czułam euforię.
To koniec!
Koniec na dziś…
Do następnego strasznego razu będę miała z nim spokój!
To irracjonalne, ale miałam ochotę śmiać się z radości na całe gardło, choć jeszcze przed chwilą byłam pogrążona w rozpaczy. Powstrzymałam się jednak, bo jeszcze mógłby się rozmyślić, co zdarzyło się wczoraj, gdy uradowana poderwałam się z posłania, nim zamknął za sobą drzwi. Zapłaciłam za to wysoką cenę, bo nie wypuścił mnie z kleszczy swoich ramion aż do rana, przez co cały dzisiejszy dzień musiałam spędzić w łóżku, gdyż nie byłam w stanie się z niego podnieść.
Nic nie rób… Nie reaguj. Leż.
Kukła.
Jesteś kukłą, Lucio…
Orazio podciągnął spodnie i zapiął rozporek.
Zaraz wyjdzie!
Tak, idź już sobie, potworze! Idź i zostaw mnie w spokoju!
Jakby w odpowiedzi na moje wewnętrzne błagania mój mąż ruszył ku drzwiom. Będąc na progu, odwrócił się gwałtownie w moją stronę.
Nic nie rób, Lucio! Nie reaguj! Nie prowokuj bestii.
Byłam bliska zawału.
On zawróci… Zawróci jak wczoraj i…
– Jeździłem dziś po pustyni – warknął niezadowolony. – Lepiej jakoś temu zaradźcie. Z matką czy doktorem Bosco, obojętne. Inaczej jutro zaspokoisz mnie ustami, nim w ciebie wejdę. Przynajmniej tam nie masz ugoru!
Po tych słowach wyszedł, głośno zatrzaskując za sobą drzwi.
Boże… To koniec! Naprawdę sobie poszedł! I choć jego zapowiedź była przerażająca, przynajmniej na ten wieczór miałam już spokój i mogłam odetchnąć. Byłam wykończona. Moje ciało cierpiało. Musiałam zmyć z niego odór Russo i wypić napary ciotki Giulii, a potem zażyć tabletki, które przepisał mi na bezsenność doktor Bosco, i uciec w sen, w którym choć przez chwilę będę wolna od koszmaru, w którym tkwiłam na jawie.
Z zamiarem wezwania Ginevry, aby pomogła mi zrealizować ten plan, usiadłam na łożu, jęcząc boleśnie, bo całe ciało paliło mnie żywym ogniem.
– Ani się waż wstawać! – rozkazał mi gniewnie kobiecy głos.
Przestraszona spostrzegłam, jak zza ażurowego parawanu ustawionego przy wejściu do garderoby wyłania się Federica. Co ona tu robiła?! Rozpaczliwie zaczęłam szukać czegoś, żeby zakryć swoją nagość przed teściową, bo wstyd zdominował nawet szok, którego doznałam na jej widok.
– Daruj sobie – warknęła, podchodząc do mnie i wyrywając mi z dłoni prześcieradło. – Twój negliż nie robi na mnie wrażenia. Już wystarczająco długo go oglądam.
Otworzyłam szeroko oczy ze zdumienia.
– Ale… ale ja nie rozumiem – bąknęłam, starając się dłońmi osłonić przed nią swoje intymne miejsca.
– Chyba nie myślisz, że spuściłabym was z oczu w TE DNI – odpowiedziała.
– W te dni? – zapytałam słabo.
– Albo jesteś tak nieogarnięta, albo tylko taką udajesz, bo ciężko mi uwierzyć, że dziewczyna w twoim wieku mogłaby być taką ignorantką – fuknęła.
Nie miałam pojęcia, o co jej chodzi. W ogóle nie pojmowałam nadal, skąd się tu wzięła i to w takim momencie. Marzyłam o odpoczynku, tymczasem ona nie miała zamiaru wyjść. Bezlitosna wiedźma.
Niczego mi nie wyjaśniła, tylko zadzwoniła srebrnym dzwoneczkiem do wzywania służby i już chwilę później do mojej komnaty weszło kilka podległych jej pokojówek.
– Pani Russo – teściowa wskazała na mnie wciąż osłaniającą się rękoma przed spojrzeniami obcych – będzie dziś spała z nogami w górze.
– Słucham?! – obruszyłam się, niemal wyskakując z łóżka.
– Nie próbuj wstawać – ostrzegła mnie ponownie Federica, po czym zwróciła się do obecnych w pomieszczeniu kobiet: – To zalecenie doktora Bosco.
– Ale… ale po co to wszystko? – jęknęłam.
– Grawitacja pomoże nasieniu znaleźć właściwą drogę do twojego jajeczka. Wyniki badań wskazują, że choć wciąż krwawisz, masz też płodne dni. Nie możemy tego nie wykorzystać do maksimum – wyjaśniła.
– Pło… Płodne dni?! – wykrzyknęłam.
Nie. Tylko nie to! Ja nie mogłam zajść w ciążę. Już, teraz, natychmiast powinnam wypić eliksiry powstrzymujące zapłodnienie. Nie mogłam urodzić dziecka tym ludziom. Oni nie zasługiwali na nie. Skrzywdziliby je, tak jak teraz krzywdzili mnie.
– Mam ci wytłumaczyć, co to znaczy? – syknęła Federica.
– Nie… – wyszeptałam prawie bezgłośnie, kręcąc przy tym głową.
– Mój wnuk musi być w drodze jak najszybciej – stwierdziła. – Zamierzam mu w tym pomóc wszelkimi możliwymi sposobami.
Po tych słowach odwróciła się do pokojówek i rozkazała:
– Przywiążcie nogi Pani Russo do kolumn baldachimu. Ma je trzymać w górze do rana, abym miała pewność, że nie wypłynęła z niej nawet kropla bezcennego nasienia mojego syna.
To polecenie mną wstrząsnęło. Chciała mnie wiązać, żebym zaszła w ciążę?! Wszystko, tylko nie to. Nie mogłam jej na to pozwolić!
– Będę leżeć, jak mi każesz, matko – odezwałam się zapalczywie do starej. – Ale nie każ mnie przywiązywać. To niewygodne, a ja… ja jestem bardzo zmęczona. Poza tym… Poza tym będę posłuszna. Obiecuję!
Do czasu aż wyjdziesz z pokoju, a ja zaaplikuję sobie specyfik ciotki Giulii, żeby przerwać ten koszmar, dodałam w myślach.
– Nie ma szans, złotko – stwierdziła z okrutnym uśmiechem na ustach. – Twoja wygoda nie jest w tej chwili istotna, liczy się tylko dobro mojego wnuka. Dla niego możesz cierpieć, byleby szczęśliwie przyszedł na świat.
Wpadłam w panikę. Taka forma zniewolenia to było już za wiele dla mojego nadwyrężonego poniżającym traktowaniem ciała.
– Ale ja już nie chcę cierpieć! – krzyknęłam przez łzy, którym w końcu dałam ujście. – Nie chcę! Chcę być szczęśliwa! Tylko tyle… i aż tyle…
Nie byłam w stanie więcej mówić przez szloch, który wstrząsał moją piersią.
– I będziesz. Jako matka nowego pokolenia Russo – odparła beznamiętnym tonem Federica, po czym skinęła głową, dając służącym przyzwolenie na wykonanie jej rozkazu. Sama wycofała się i usiadła w fotelu, aby nadzorować krzywdę, jaką mi wyrządzano za jej zgodą.
– Ginevro! – krzyknęłam rozpaczliwie, wzywając moją przyjaciółkę, podczas gdy kobiety powaliły mnie na łóżko i zaczęły unieruchamiać, żebym im się nie stawiała. – Ginevro, ratuj mnie!
– Naprawdę chcesz, aby tu przyszła? – zapytała znudzonym tonem Federica, wspierając łokieć na oparciu fotela, a dłoń podkładając pod brodę. – Wiesz dobrze, że wówczas ta dziewucha zapłaci za twoją niesubordynację. Bat nie jest jej obcy właśnie przez ciebie.
Te słowa mnie poraziły. Znów mi grożono. Znów ktoś postronny miał cierpieć z mojego powodu. To się nigdy nie skończy. Nigdy…
I choć dla własnego dobra przynajmniej pozornie powinnam bez szemrania znosić swój los, nie wytrzymałam i, walcząc ze łzami, wyrzuciłam z siebie to, co leżało mi na sercu:
– Arrigo mnie pomści! Pomści wszystkie krzywdy, które mi wyrządzacie! Jeszcze wspomnisz moje słowa! Zobaczysz!
Niech wie. Niech w jej sercu rośnie niepokój. Mój ukochany mi to obiecał, a ja obiecałam mu wiarę w niego.
On po mnie wróci, wierzyłam w to. I wyrwie z tego więzienia, a moi ciemiężyciele poniosą karę za swoje czyny!
Federica uniosła się z miejsca i ruszyła w moją stronę, podczas gdy służące, które właśnie skończyły pętać mi nogi, usunęły się na bok i pospuszczały głowy przestraszone, że wściekłość ich zwierzchniczki może obrócić się przeciwko którejś z nich. Federica stanęła przy łożu i popatrzyła na mnie z wyższością.
– Wiesz, że tak się stanie – zasyczałam, bo w tym momencie gniew przeważył nawet nad moim strachem. – Bo on… on jest mój! On nie należy do was, a do mnie. I nic, ale to nic tego nie zmieni, nawet więzy krwi!
Nie wiem, co we mnie wstąpiło, ale chyba po tym wszystkim, czego zaznałam od Orazia, a potem i od niej, miałam wrażenie, że gorzej być nie może i członkowie rodu Russo nie przebiją już zła, które mi wyrządzili. Poza tym czułam… Nie, byłam pewna, że moje słowa zabolały Federicę. Gdyby tak nie było, nie ruszyłaby się z fotela i nie obdarzyła mnie wzrokiem, w którym płonęła nienawiść. Prowokacja okazała się skuteczna, a to o czymś świadczyło, zwłaszcza że wzniosła nade mną dłoń, zapewne chcąc mnie uderzyć.
– Mam urodzić ci wnuka – wypaliłam bezczelnie, uprzedzając jej ruch. – Mam być nietknięta. Zapomniałaś… matko?! Jestem świątynią, w której twój wnuk będzie się rozwijał, naprawdę chcesz ją naruszyć?
Przemawiała przeze mnie duma rodowa, która dała o sobie znać w chwili, gdy zostałam zepchnięta na samo dno i upodlona w najgorszy ze sposobów. Jakby właśnie poniżenie ją reaktywowało i przypomniało mi o tym, kim jestem i z jakiej rodziny się wywodzę.
Federica jeszcze chwilę trzymała zaciśniętą pięść nade mną. Dostrzegłam, że jej ręka drży nerwowo. Gdy w końcu ją opuściła, złapała mnie za brodę, po czym, mrużąc oczy w maleńkie szparki, wycedziła do zebranych w komnacie służących:
– Zwiążcie jej też dłonie, żeby nie próbowała się uwolnić, póki jej nie wypuszczę, a także… zakneblujcie. Niewyparzony język trzeba temperować. Zaczniemy od dziś!
– Zakneblować?! – krzyknęłam wzburzona.
– Może to cię oduczy pyskowania. Najwyższy czas wytępić z ciebie Candeloro. Jesteś Russo. I wpoję ci to, gówniaro, raz a dobrze – zasyczała w moją stronę.
Następnie gestem dłoni nakazała służącym, aby wykonały jej polecenie.
– Możesz pozbawić mnie ruchu i głosu, ale to niczego nie zmieni! – krzyknęłam rozdzierająco. – Niczego! Arrigo mnie uratuje! I pomści! Popamiętasz te słowa… On nie pozwoli wam więcej mnie…
Nie byłam w stanie mówić przez materiał, który jedna z pokojówek wepchnęła mi do ust. Dławiłam się nim i próbowałam go wypluć, ale na próżno. Skutecznie mnie uciszono, ale ja gotowałam się w środku.
On mnie uwolni!
Nie zawiedzie!
Ufam mu. Ufam całym sercem.
Niech ta straszna noc wreszcie się skończy, a on opromieni mnie swoim światłem!
– Gdy Arrigo tu wróci, przekonasz się naocznie, że należy do mnie – stwierdziła Federica, dumnie zadzierając głowę. – Rozwieją się twoje nadzieje. Krew to krew. Jej się nie da, ot tak, wyrzec. To moje szczenię i to udowodni. A ty jesteś suką jego brata i lepiej przestań zajmować umysł nie tym Russo, którym powinnaś. A żeby ci to ostatecznie ugruntować… – Przeniosła spojrzenie na pokojówki znów stojące w szeregu obok mojego posłania i czekające na kolejne polecenia: – Przyprowadźcie tu Ginevrę. Jednak bat to najlepszy utrwalacz właściwych poglądów. Zaraz wszystko zostanie za jego pomocą przywrócone na właściwe miejsce!
Nie!
Nie mogli znów bić przeze mnie Ginevry!
Nie chciałam w tym uczestniczyć! Nie chciałam na to patrzeć!
Nie, nie, nie!
Szarpałam się w więzach i rzucałam po łóżku, ale nic to nie dawało. Moje nogi były rozkrzyżowane między kolumnami podtrzymującymi baldachim i uniesione do góry, zgodnie z żądaniem starej wiedźmy, a dłonie pętały mi skórzane pasy. Mój opór był daremny. W tej chwili diabli wzięli całą dumę Candeloro i Scorazzich, która wcześniej mną powodowała. Znów płakałam, tym razem bezgłośnie, a w głowie dudniły mi ostatnie, przerażające słowa Federiki:
Krew to krew. Jej się nie da, ot tak, wyrzec. To moje szczenię i to udowodni.
Oby tak się nie stało… bo wtedy stracę sens życia.
Arrigo, najdroższy, nie zawiedź mnie…
Proszę…
Tak bardzo cię proszę, bądź mój. Nie ich…
– Co to za nagłe badania? Jest środek nocy – warknąłem do pielęgniarki, która pchała wózek inwalidzki, na którym siedziałem. – Rozmawiałem już z profesorem Trinchero. Mówił, że wyniki są zadowalające i rano mnie wypisze. Co zatem jeszcze chcecie sprawdzać? W dodatku o tak dziwacznej porze?
Nie czułem się dobrze, ale ból fizyczny nie mógł mi przeszkodzić w poszukiwaniach córki. Dość już tego bezczynnego leżenia. Moi ludzie się nie sprawdzili. Wciąż nie miałem od nich wieści o tym, gdzie jest moja Lucia. Arrigo też nie dawał znaku życia. Niepotrzebnie im wszystkim zaufałem, skoro nic nie wskórali. Nadal nie miałem pojęcia, kto porwał Lucię i w jakim celu. Drżałem o jej los, więc gdy tylko poczułem się nieco lepiej, nie zamierzałem zwlekać, zwłaszcza że ordynator mojego oddziału udzielił mi zgody na opuszczenie szpitala. Trochę pod przymusem, ale to nieważne. Dzisiejszy dzień miał być ostatnim dniem mojej rekonwalescencji, zatem na wieść o dodatkowej serii badań poczułem irytację. Może powinienem dać sobie z tym spokój i wypisać się teraz na własne żądanie? Gonił mnie czas…
Jaka szkoda, że nie byłem już młody. Gdybym był w sile wieku jak Arrigo, wszystko byłoby łatwiejsze, bo moje leczenie trwałoby zdecydowanie krócej. Obecnie wracałem do zdrowia dużo dłużej i w kwestii poszukiwań Lucii, niestety, musiałem zdać się na innych, co jak dotąd nie przyniosło oczekiwanych przeze mnie rezultatów.
Patałachy! Sam odnajdę córkę i zrobię to znacznie szybciej niż ci nieudacznicy, z Arrigiem na czele! Aż żałowałem, że pozwoliłem mu brać udział w poszukiwaniach. Zaufałem mu, tymczasem on okazał się niegodny tego zadania i równie nieskuteczny, jak cała banda moich podwładnych. A ja miałem go za swojego najlepszego człowieka i prawą rękę, bo Pietro także się zestarzał i brakowało mu już młodzieńczego wigoru. Jakże się pomyliłem. Arrigo był taki sam jak pozostali – nieudolny i zbędny.
– To rutynowa kontrola przed wypisem – zaćwierkała pielęgniarka. – Jest pan premierem. Nie możemy dopuścić do tego, aby wyszedł pan od nas w złym stanie. Profesor chce mieć co do tego stuprocentową pewność.
– Jeśli tu zostanę, mój stan bezwzględnie się pogorszy! – fuknąłem gniewnie.
Ta kobieta nie zdawała sobie sprawy z tego, co przeżywałem. Podobnie jej zwierzchnicy. Rozpacz i strach bolały mnie zdecydowanie bardziej niż rany, które odniosłem w wyniku postrzału.
Lucia… Mój skarb, moja królewna, słońce mojego życia. Ona była w niebezpieczeństwie. I to była moja wina. Tylko i wyłącznie moja!
– Panie premierze, to naprawdę tylko rutyna. Potrwa moment, a potem wyjdzie pan do domu, zgodnie z własnym życzeniem – zapewniła mnie pielęgniarka.
– Załatwmy to, byle szybko – warknąłem, starając się przenieść swój gniew z personelu medycznego na przyświecający mi cel. Rozszerzę poszukiwania, wezwę do pomocy wszystkich swoich ludzi i podległe rodziny mafijne, przeczeszę całe Włochy i nie spocznę, póki moja jedynaczka do mnie nie wróci!
Ta myśl towarzyszyła mi nawet w chwili, gdy pielęgniarka wwiozła mnie do jakiegoś pomieszczenia, jednocześnie nakazując towarzyszącym nam ochroniarzom, aby zostali pod drzwiami.
– Sala operacyjna? – zdumiałem się, gdy już znaleźliśmy się w środku tylko we dwoje. – Mieliście mnie badać, nie kroić.
– Profesor obejrzy pańskie rany – odpowiedziała kobieta uspokajająco. – Musimy mieć pewność, że się nie otworzyły i ładnie się goją. Na naszym szpitalu ciąży ogromna odpowiedzialność. W końcu jest pan najważniejszą osobą w Italii, premierze. Proszę nas zrozumieć.
To miało sens. Szpital się zabezpieczał. W razie gdyby mi się coś stało z powodu zbyt szybkiego opuszczenia jego murów, wina za to spadłaby na jego pracowników. Nic dziwnego więc, że idąc mi teraz na rękę i wypisując mnie przedwcześnie do domu, bali się, zwłaszcza że nie byłem w pełni sił i według lekarzy powinienem tkwić w szpitalnym łóżku jeszcze przez co najmniej dwa tygodnie.
– Dobrze – westchnąłem ciężko. – Jak mus to mus. Róbcie, co macie robić, a potem pozwólcie mi wyjść. Tylko to ma teraz dla mnie znaczenie.
– Dziękuję za wyrozumiałość – ucieszyła się pielęgniarka. – Zaczniemy od położenia pana na stole i przygotowania do badań.
Chciałem się podnieść samodzielnie, ale prawie od razu opadłem z powrotem na siedzisko wózka. Z powodu odniesionych ran wciąż ciężko mi było utrzymać pozycję pionową i nadal potrzebowałem pomocy, aby wstać.
– Niech się pan nie fatyguje, panie premierze. Zaraz panu pomożemy – troskliwie zapewniła mnie moja towarzyszka.
Jakby w odpowiedzi na jej słowa z umieszczonych naprzeciwko głównego wejścia drzwi wyłonił się postawny mężczyzna o atletycznej i dziwnie znajomej budowie ciała. Był ubrany w szpitalny kitel. Nie mogłem jednak rozpoznać jego tożsamości, bo twarz zakrywała mu maseczka, włosy chronił czepek, a na rękach miał rękawiczki chirurgiczne.
– Lekarz za chwilę do nas dołączy – dodała pielęgniarka. – Tymczasem kolega przeniesie pana na stół operacyjny.
Skinąłem głową. Nie miałem wyjścia, zwłaszcza że zależało mi na czasie i chciałem, aby już było po wszystkim, i żebym wreszcie mógł się skupić na poszukiwaniach mojej ukochanej Lucii.
Mężczyzna sprawnie wykonał swoje zadanie, podczas gdy kobieta krzątała się w oddali.
– A to po co? – zapytałem, gdy raptem zbliżyła się do mnie ze strzykawką.
– Zalecenie profesora Trinchero – odparła. – Chodzi o pana komfort, premierze. Badanie nie może boleć. To dodatkowe leki przeciwbólowe.
Dobrze, że o tym pomyśleli. Ostatnio rany bardzo mi doskwierały, a powinienem być na chodzie ze względu na córkę. Skinąłem głową przyzwalająco.
– Teraz poczuje się pan rozluźniony i wszystkie pana problemy znikną – przymilnie zwróciła się do mnie kobieta, robiąc mi zastrzyk.
– Chciałbym, żeby tak było – mruknąłem. – Ale póki nie zobaczę się z córką, nie zaznam spokoju i żadne leki tu nie pomogą.
– Już wkrótce nie będziesz musiał ich brać, bo zobaczysz się z Lucią szybciej, niż myślisz – odezwał się stojący obok niej pielęgniarz, a ja aż wybałuszyłem na niego oczy.
Ten głos…
Znałem go!
I teraz wiedziałem już, dlaczego sylwetka mężczyzny wydała mi się znajoma.
Może to były jedynie przywidzenia wynikające z podanych mi w szpitalu substancji uśmierzających ból, ale miałem pewność, że to nie był zwykły członek personelu medycznego, a…
– Arrigo?! – zdumiałem się.
Chciałem podnieść głowę, żeby lepiej mu się przyjrzeć i przekonać się, czy to naprawdę on, czy tylko moja wyobraźnia płata mi figle, ale raptem świat zawirował wokół mnie i zaczął rozmywać się w kolorowej mgle.
Co się ze mną działo?
Poczułem, jak robi mi się zimno, a jednocześnie moje ciało oblewa pot, jakbym miał gorączkę. Rozpaczliwie starałem się utrzymać na powierzchni świadomości. Nie mogłem teraz zemdleć. Nie, gdy pojawił się przy mnie człowiek, który mógł coś wiedzieć o losie mojego ukochanego dziecka.
– Lu… Lucia… – wydukałem resztką sił. – Gdzie ona… Gdzie ona jest?
Pielęgniarz nie odpowiedział, tylko ściągnął maskę.
Arrigo…
Tak, to był on.
Nie pomyliłbym z nikim innym twarzy kogoś, kogo wychowałem. To były jego rysy – szlachetne i ostre zarazem. Miał tylko dłuższy zarost, jakby nie golił się od kilku dni, co jeszcze bardziej podkreślało jego dzikość. Ale to był on. Choć wirował nade mną wraz z resztą świata.
– Lucia… Lucia – powtarzałem raz za razem imię ukochanej córki. – Co… z… nią? Co… Co tu się… dzieje?
Skoro tu był, musiał mieć jakieś informacje. Nawet jeśli miałbym stracić przytomność, czy znów poddać się chorobie, pragnąłem je poznać i dowiedzieć się, co stało się z Lucią. Tylko to sprawiało, że jeszcze walczyłem z własnym ciałem i jego niemocą.
Silna męska dłoń ścisnęła moją rękę.
– Zabieram cię do niej, tato – oświadczył mój syn i nim zdążyłem zaprotestować, przyłożył mi do twarzy jakąś maskę i choć tego nie chciałem, już po jednym wdechu odpłynąłem, nie dowiadując się niczego więcej.
Stałem przy stole operacyjnym i patrzyłem przez chwilę na nieprzytomnego ojca. Wielki Fabio Scorazzi, mój boss, mój autorytet, moja inspiracja, niedościgniony wzór, ale i pozbawiony serca potwór, który skazał mnie na rozłąkę z ukochaną siostrą, a potem bezdusznie oddał ją innemu, leżał teraz przede mną całkowicie zdany na moją łaskę. Mogłem zrobić z nim wszystko, mogłem się zemścić, bo był całkowicie bezbronny, a jego ludzie byli daleko. Nawet by nie pisnął, gdybym zaczął go dusić.
Wyglądał tak łagodnie, tak spokojnie, choć zdawałem sobie sprawę, że to tylko złudzenie. To nie była niewinna owieczka, a prawdziwy wilk. On nie miewał obiekcji, dążył do celu po trupach i nie liczył się z nikim, nawet z własnymi dziećmi i ich pragnieniami. A jednak bez względu na to jak bardzo nas skrzywdził, wciąż wzbudzał we mnie niepojęty sentyment i tkliwość, przez co walczyło we mnie dwóch Arrigów. Jeden był jego lojalnym sługą, drugi pałającym nienawiścią wrogiem. Nie umiałem się zdecydować, którym z nich byłem w tej chwili, bo choć okoliczności wymagały ode mnie, abym go zdradził, serce wciąż skłaniało się ku wiernej służbie, którą mu przysięgałem. Swoje żale pod jego adresem powinienem jednak wylać bezpośrednio przed nim. Szkoda, że nie było mi to dane i nie miałem pewności, kiedy i czy w ogóle to nastąpi.
Z bolesnego zamyślenia wyrwał mnie podenerwowany kobiecy głos:
– Co tu się dzieje? Dlaczego premier stracił przytomność? Miał tylko dostać środki przeciwbólowe! Gdzie profesor Trinchero? Powinien już tu być? I kim ty jesteś? Na tej zmianie pracuję z Octaviem. Nie znam cię…
Odwróciłem się w stronę robiącej mi wyrzuty pielęgniarki, po czym z diabolicznym uśmiechem odparłem:
– I już nie poznasz…
Po tych słowach chwyciłem ją za gardło i nim zdążyła wydać z siebie choć jęk, ścięło ją z nóg. Nie zabiłem jej, bo nie było to moją intencją, ale sprawiłem, że straciła przytomność, dzieląc tym samym los profesora Trinchero oraz kilku jego podwładnych, którzy przeszkadzali mi w wykonaniu misji. Gdy już opadła na podłogę, wróciłem do Fabia. Na zewnątrz stali jego ludzie, ale od strony bloku operacyjnego teren był czysty. Upewniłem się, czy ojciec faktycznie śpi już na tyle mocno, aby go zabrać, a gdy zyskałem co do tego pewność, z powrotem przeniosłem go na wózek i pospieszyłem z nim w kierunku wyjścia dla personelu.
Lucia… Wypowiedziałem w myślach imię ukochanej. Robiłem to tylko i wyłącznie dla jej dobra. Wybacz, tato…
– Szefie, szefie. Mamy problem!
Był środek nocy, gdy wyrwał mnie ze snu podenerwowany głos jednego z moich podwładnych. Poderwałem się ze szpitalnego łóżka, bo podobne nocne alarmy zawsze zwiastowały coś grubszego.
– Co się stało, Maurizio? – spytałem przejęty.
– Porwał go… – jęknął mężczyzna.
– Porwał? Kto i kogo? – Zmarszczyłem brwi.
– Panicz Arrigo porwał pana Fabia i nie udało nam się go zatrzymać, niestety – wyznał wzburzony.
Wybałuszyłem na niego oczy.
– Że… co? – wydukałem kompletnie zaskoczony. W tej chwili nie byłem pewny, na ile jeszcze śpię i czy przypadkiem nie jest to jedynie wytwór mojej fantazji.
– Arrigo porwał ojca – powtórzył Maurizio, a ja nadal nie bardzo pojmowałem sens jego słów.
– Arrigo?! – wykrzyknąłem. – To chyba jakaś pomyłka? Był na misji zleconej przez Fabia. Miał ratować Lucię i…
– I właśnie przed chwilą postrzelił pięciu naszych w czasie ucieczki ze szpitala z nieprzytomnym premierem – wszedł mi w słowo podwładny.
– Brednie – zaprzeczyłem. – Arrigo to wierny żołnierz Fabia. To jego syn, ale i oddany mu człowiek. Jego i mój uczeń. Nie zrobiłby czegoś takiego. Nie podniósłby ręki na swojego ojca. Trzy lata siedział cicho. To nie miałoby sensu.
– A jednak to prawda, szefie – odpowiedział mój rozmówca, wprawiając mnie w jeszcze większą konsternację.
Nie, to nie mieściło mi się w głowie. To musiał być sen albo…
– Piłeś na służbie? – warknąłem gniewnie, po czym chwyciłem Maurizia za kołnierz koszuli i przybliżyłem jego twarz do swojej.
– Zbyt długo służę pod tobą, szefie, aby nie wiedzieć, że nie wolno mi pić, gdy pracuję – odpowiedział stanowczo.
Mówił prawdę. Nie poczułem od niego woni alkoholu. Puściłem go, po czym zwróciłem się do niego lodowato zimnym tonem:
– Raportuj.
Musiałem wziąć się w garść. Jeśli to była prawda, Arrigo wplątał się w kłopoty, z których ciężko mu będzie się wykaraskać. Na moją pomoc może już więcej nie liczyć.
– Premier został podstępem zwabiony do sali operacyjnej – rzekomo w celu zweryfikowania jego stanu zdrowia przed wypisaniem go do domu. Ordynator, który zlecił te badania, wyznał, że zrobił to z pistoletem przystawionym do skroni. Potem Arrigo uśpił bossa, a następnie wywiózł go ze szpitala, co zarejestrowały kamery monitoringu. Niestety, mimo natychmiast podjętej przez nas akcji, a potem pościgu, nie udało się go zatrzymać. Panicz najpierw pokonał naszych ludzi w walce wręcz, potem do następnych otworzył ogień.
Nie wierzyłem własnym uszom. Musiałem za to uwierzyć swoim oczom, bo Maurizio podał mi tablet, na którym odtworzył zapis z kamery przemysłowej. Zobaczyłem na nim rosłą postać w pielęgniarskim kitlu pchającą przed sobą wózek inwalidzki, na którym siedział Fabio, a właściwie jakby bezwładnie wpółleżał. Sądząc po nienaturalnym ułożeniu jego ciała, faktycznie musiał być nieprzytomny. Tuż przy wyjściu, do którego kierował się porywacz, zaatakowali go nasi ludzie. Obronił się jednak, błyskawicznie powalając ich na ziemię, zupełnie jakby byli workami kartofli, a nie zaprawionymi w takich potyczkach ostrymi gośćmi. Z kolei gdy następni próbowali go postrzelić, sam sięgnął po broń. Na krótko więc rozgorzała zażarta i ostatecznie zwycięska dla niego strzelanina, po której młody Scorazzi opuścił szpital wraz z ojcem. Chwilę później wybiegli za nimi kolejni żołnierze Fabia.
Drżącą dłonią przewinąłem nagranie do momentu, gdy porywacz, mierząc do jednego z przeciwników, zwrócił twarz wprost do kamery. Jeszcze raz dokładnie mu się przyjrzałem. Nie ulegało wątpliwości, kim był.
Arrigo…
Mój mały Arrigo okazał się zdrajcą?!
– Pozwoliliście mu opuścić szpital? – wycedziłem w końcu.
– Próbowaliśmy go zatrzymać, ale na zewnątrz miał wsparcie. Kilka furgonetek pełnych uzbrojonych ludzi. Obecnie nasi próbują go zlokalizować – oświadczył Maurizio, a ja z trudem powstrzymałem wybuch wściekłości. Że też mnie nie obudzili, że też nic nie wiedziałem, tylko spokojnie spałem jak gdyby nigdy nic.
Idiota! Tak. Byłem idiotą i coraz bardziej czułem, że się nie nadaję do pełnionej roli. Starość mnie przerosła, a młodość rozłożyła na łopatki. Arrigo przechytrzył nas wszystkich. Wiedziałem jedno – czekała go za to kara. Nieważne, dzieciak Fabia czy nie, musiał ponieść konsekwencje swojego zachowania i mój sentyment do niego czy wspólne wspomnienia musiały zejść na dalszy plan. Już nie mogłem patrzeć na niego jak na podopiecznego, musiałem widzieć w nim wroga i w związku z tym podjąć względem niego odpowiednie decyzje.
– Wezwij wszystkich – nakazałem władczo Mauriziowi. – Niech się szykują. Od tej pory Arrigo Scorazzi to nasz wróg numer jeden. Ten, kto zdoła go pojmać, dostanie nagrodę. I przekaż to nagranie mediom. Niech wieść o jego zdradzie niesie się w świat.
Maurizio skinął głową i ruszył wykonywać moje polecenia, a ja siedziałem jeszcze chwilę ze wzrokiem wbitym w ekran tabletu, na którym na stopklatce wciąż można było zobaczyć Arriga mierzącego z broni do swoich dawnych towarzyszy.
Westchnąłem ciężko i mruknąłem pod nosem:
– Arrigo, co ci odpierdoliło?
Za zdradę mojego pana i jego rodziny płaciło się najwyższą karę. Widać ten dzieciak tego nie pojmował, choć wpajałem mu to od zawsze.
Zajrzałam do gabinetu. Byłam zaniepokojona. Orazio nie miał w zwyczaju budzić się przed dziesiątą, tymczasem służba doniosła mi, że wstał wcześniej ode mnie, podczas gdy ja nigdy się nie wylegiwałam i od świtu byłam już na nogach. To mnie przestraszyło. Czyżby coś się stało?
W pomieszczeniu dostrzegłam mojego syna. Siedział przed ekranem laptopa i rozmawiał z kimś, kto widocznie był na łączach po drugiej stronie. Nie chciałam mu przeszkadzać, skoro pracował, ale w chwili, gdy zamierzałam opuścić gabinet, usłyszałam głos jego rozmówcy. To był Benito! A przecież Benito wyjechał wraz z Arrigiem na misję, którą im zleciliśmy.
To mnie zelektryzowało. Zamiast wyjść, zamknęłam drzwi i ruszyłam w stronę biurka, aby chwilę później przystanąć za fotelem Orazia. Na ekranie jego komputera faktycznie wyświetlał się obraz szefa naszej ochrony, który zdawał raport:
– …jego stan jest stabilny, choć jest ciężko ranny. Utrzymujemy go w śpiączce.
– Ciężko ranny? – przerwałam mu przerażona. – Mój Arrigo! Coś mu się stało?!
Może popełniłam błąd. Chciałam, żeby się wykazał. Wierzyłam, że jemu najłatwiej ze wszystkich naszych ludzi będzie przeniknąć w otoczenie Fabia, bo je dobrze zna i wie, jak ominąć straże. Pragnęłam, aby pokazał, że jest Russo, aby obudził w sobie brawurę swoich przodków, aby udowodnił, że zasługuje na nasze zaufanie, ale najwyraźniej się pomyliłam. On nie był na to gotowy. Zaryzykowałam jego życiem, a teraz ono było zagrożone i to z mojej winy! Przecież nie po to los mi go powtórnie darował, żebym teraz miała go utracić.
– Nie chodzi o tego pajaca – żachnął się Orazio.
– Nie? – zapytałam, z trudem łapiąc oddech.
– Mają starego Candeloro. Wyciągnęli go ze szpitala – wyjaśnił.
– Arrigo dobrze się spisał – wtrącił Benito. – Dzięki niemu wystrychnęliśmy ochronę Fabia na dudka i teraz jesteśmy już w drodze na Korsykę. Młody dał niezły popis umiejętności strzeleckich i…
Nie słuchałam, co jeszcze mówił Benito. Skupiłam się na uldze, którą poczułam. Miałam wrażenie, jakby ciężki kamień spadł mi z serca. Jednocześnie ogarnęła mnie euforia.
Podołał!
To słowo dźwięczało mi w głowie niczym dzwon zwiastujący zwycięstwo.
– Mój syn, mój pierworodny okazał się godny swego rodu, nie pomyliłam się co do niego! – zawołałam zapalczywie, nie kryjąc szczęścia, które mnie rozpierało. Jeszcze wszystko się ułoży. Jeszcze przywrócę go na łono rodziny. Teraz byłam tego pewna, a jego słabość do Lucii była drogą ku temu.
– Candeloro ma dotrzeć do Korsarskiej Baszty w jednym kawałku. Rozczłonkuję go osobiście, ale do tego czasu ma żyć – rozkazał Orazio lodowatym tonem, po czym przerwał połączenie i gwałtownie zamknął pokrywę laptopa.
– Co ty sobie myślisz? – huknął gniewnie, zwracając na mnie rozwścieczone spojrzenie.
Popatrzyłam na niego zaskoczona.
– Skąd ta złość, synku? – zapytałam.
Jego twarz wykrzywiła się w wyrazie jeszcze większej wściekłości.
– Bo zaczynam odnosić wrażenie, że schodzę dla ciebie na drugi plan – odwarknął.
Zmarszczyłam brwi.
– Jesteś zazdrosny? – zdziwiłam się.
– Jestem wkurwiony! – ryknął, waląc pięścią w stół. – Odkąd się pojawił, oszalałaś na jego punkcie. Arrigo to, Arrigo tamto… Szkoda, że go jeszcze nie karmisz piersią, bo chcesz nadrobić stracone lata! A może ostatecznie nie mnie, a właśnie jego wyniesiesz na mafijny tron Italii, co? Bo jest pierworodny, bo jest najstarszy, bo żyje! Lepiej dla mnie, żeby pozostał martwy. Szkoda, że ten stary łotr Candeloro jest chory, bo by go zabił! I byłby spokój! A tak prędzej czy później sama zmusisz mnie, żebym to zrobił!
Uniosłam dłoń i spoliczkowałam go siarczyście. Nigdy go nie biłam, bo wiedziałam, ile przeszedł i co go spotkało, ale tym razem złość wzięła nade mną górę.
– Wiesz, dlaczego Candeloro i Russo od setek lat władali Sardynią? – zasyczałam gniewnie. – Bo bez względu na wzajemne anse przedstawiciele ich rodów nigdy nie mordowali swoich pobratymców. Ta stara zasada pozwoliła nam przetrwać tyle lat. Rody walczyły ze sobą, ale ich członkowie nie stawali przeciwko sobie inaczej niż tylko w honorowych walkach. Dlatego nie waż się atakować Arriga. To twój brat. Czy tego chcesz, czy nie. A jeśli naprawdę roznosi cię energia, idź i rozładuj ją na żonie, bo jeszcze znajdzie się inny, który oporządzi ją za ciebie. Wczoraj ledwo dawałeś radę. Lepiej się postaraj. Lucia ma płodne dni. Chcesz być królem? Spłódź dziedzica. To twoja rola i twój obowiązek!
– Co to znaczy: oporządzi ją inny?! – wycedził.
Zmrużyłam oczy.
– Lucia to twoja żona w świetle prawa Bożego, ale po twojej stronie leży potwierdzenie tego faktu w świetle prawa ludzi – odpowiedziałam gniewnie. – Zajmij się nią jak trzeba, bo ta dziewczynka jest gorąca i na twoje miejsce znajdzie się niejeden chętny. Zaznacz teren, jak na Russo przystało, i przestań histeryzować. Masz być władcą, to zachowuj się jak władca, a nie mazgaj zazdrosny o starszego brata!
Orazio uniósł się gwałtownie, po czym chwycił mnie za gardło i rzucił na blat biurka. Przygwoździł mnie do niego swoim ciałem. Nie stawiałam oporu, tylko hardo patrzyłam mu w płonące wściekłością źrenice. Nie bałam się go. Znałam jego możliwości i jego złość nie robiła na mnie wrażenia. Poza tym musiałam go jakoś zmotywować do działania. Wczoraj w sypialni Lucii gościł zdecydowanie za krótko. Bałam się, że to stanowczo za mało do poczęcia mojego wnuka, zwłaszcza że dziewucha była krnąbrna, a jej ciało dość słabowite, co podkreślił doktor Bosco, gdy zaniepokoiłam się jej permanentnym krwawieniem. Niech więc Orazio weźmie ją w końcu porządnie, a potem już na dziewięć miesięcy da spokój. Wtedy ja się nią zaopiekuję, aby urodziła zdrowego syna, a potem naszykuję ją do kolejnej ciąży.
– Ma płodne dni – wycharczałam, bo ciężko było mi mówić przez przyduszenie. – Zajmij się nią… chyba że mam poprosić o to Arriga? Może on sprosta skutecznemu pokryciu tej klaczki?
Wściekłość to mało powiedziane. Orazia ogarnęła furia. Wiedziałam o tym. Celowo go sprowokowałam. W złości zrobi wszystko, co należy zrobić. Byłam tego pewna.
Wymierzona w moją twarz wielka pięść spadła obok mnie, zostawiając wgniecenie w blacie biurka.
– Lepiej nam było we dwoje – zasyczał.
– Ale teraz jest nas trójka – odpowiedziałam z emfazą. – A z Lucią nawet czwórka. Spraw, żeby było nas, Russo, więcej, zamiast tracić energię na niepotrzebną zawiść!
– Zawiść może wiele zmienić. Nie zapominaj o tym, matko, nim znów zaczniesz ją we mnie podsycać, i to na oczach moich ludzi!
Orazio jeszcze chwilę wisiał nade mną, po czym uniósł się i ruszył ku drzwiom szybkim krokiem. Zatrzasnął je za sobą z takim impetem, że aż spadł jeden z obrazów wiszących obok kominka.
Usiadłam w fotelu, który wcześniej zajmował mój syn, masując sobie szyję. Dlaczego to musiało być takie trudne? Przecież nie chciałam wybierać. Wrócił do mnie utracony syn, tymczasem ten, którego zawsze miałam u boku, był o niego śmiertelnie zazdrosny. Powinnam czuć z tego powodu dumę i radość, bo to znaczyło, że byłam dla Orazia naprawdę ważna, ale co mi po tym, gdy jego niechęć do Arriga niosła ze sobą widmo kłopotów, jakbyśmy dotychczas ich nie mieli?
Lepiej nam było we dwoje…
Nie, synku. Rodzina Russo była kiedyś potężna, co zawdzięczała swoim licznym członkom, zatem czas ją wreszcie odbudować, nie bacząc na własne antypatie. Taka była i wciąż jest nasza rola.
Nie wiem nawet, kiedy zacząłem biec. Chyba w momencie, gdy w moich oczach pojawiły się łzy. Nie chciałem, aby znajdujący się w tej części zamku podwładni dostrzegli moją słabość.
Byłem wściekły. Tak bardzo zły, że mógłbym kogoś zabić. A w zasadzie nie kogoś, tylko jedną osobę, której teraz nienawidziłem nawet bardziej niż samego Fabia Candeloro.
Arrigo!
Pieprzony Arrigo zagrażał mojemu imperium. Czułem to. Wiedziałem. I nie mogłem tego, ot tak, zostawić. On był niebezpieczny. Ledwo się pojawił, a już zmącił sielankę. To przez niego moja relacja z matką ucierpiała, bo matka już straciła dla niego głowę. Nie dostrzegała tego, ale ja widziałem, że zaczyna go faworyzować. Podkreśliła przed Benitem jego starszeństwo. Fakt, że mój brat był pierworodnym synem Luki Russo, mógł mieć kluczowe znaczenie. Przecież królami bywali najstarsi synowie. Ci młodsi mieli jedynie w razie czego zapewniać następstwo tronu. Nie mogłem więc dopuścić do tego, żeby Arrigo odebrał mi tron, który mi się sprawiedliwie należał. To nie on spędził tyle lat na poniewierce. Podczas gdy ja cierpiałem w upodleniu, jego wychowywał – niczym księcia – mój ciemiężyciel. I jak w tej sytuacji miałbym traktować mojego brata? Jak Russo? To był Candeloro. Pieprzony Candeloro. I nawet zamierzchła przeszłość tego nie zmieniała. Czy moja matka straciła rozum? Oślepiła ją miłość? Jakbym ja jej nie wystarczał, a przecież sama uważała, że jestem w gorącej wodzie kąpany i za bardzo poddaję się emocjom, zamiast patrzeć trzeźwo na świat i dopiero wtedy działać.
W jednym się z nią zgadzałem: potrzebowałem odreagowania.
Stanąłem przed dwuskrzydłowymi drzwiami apartamentów mojej żony, jednak nim przekroczyłem ich próg, otarłem pięścią oczy. Jeśli faktycznie miałem na kimś wyładować swoje frustracje i gniew, Lucia była do tego najlepsza.
Zmotywowany pchnąłem jedno ze skrzydeł i wkroczyłem do pokoju. Dziewczyna siedziała przy toaletce, a służąca czesała jej długie, białe włosy. Na mój widok poderwała się z miejsca niczym spłoszony ptak. W zasadzie obie struchlały.
– O… Orazio? – jęknęła słabo. Wyglądała na przerażoną.
Przystanąłem na moment, wbijając w nią spojrzenie. Była drobna i niewinna, zdecydowanie zbyt blada. Podkrążone oczy świadczyły o niewyspaniu i łzach, do których tak lubiłem ją doprowadzać. W długiej do ziemi koszuli nocnej, której materiał opadał luźno na podłogę, przypominała anioła. Nie mogłem jednak zapominać, skąd się wywodziła. Była Candeloro. Oni nie mieli nic wspólnego z aniołami. To były potwory w ludzkiej skórze. Winą Lucii było to, że należała do ich rodu, a w jej żyłach płynęła krew Fabia. Poza tym wychowała się wraz z Arrigiem. To on z nią dorastał w luksusach, ciesząc się jej towarzystwem, nie ja. To on widywał ją codziennie i to on się z nią bawił, a teraz znów był blisko. I kto wie, jakie miał względem niej zamiary. Ta myśl wystarczyła, aby znów wyprowadzić mnie z równowagi, choć na chwilę widok dziewczyny zbił mnie z tropu.
Porzuciłem sentymenty i ruszyłem szybko w jej stronę. Uderzyłem w twarz służącą, która stanęła mi na drodze, bo wkurwiała mnie samą swoją obecnością i miną idiotki.
– Wynocha, szmato! Chcę pobyć z moją żoną sam na sam – ryknąłem do dziewuchy, której twarz szpeciły świeże ślady bata. – Chyba że chcesz, abym cię ukarał, jak zrobił to już ktoś przede mną?
Dziewczyna pisnęła przerażona, cofając się w stronę drzwi, a ja rzuciłem się na Lucię. Odwróciłem ją plecami do siebie i pchnąłem na toaletkę, po czym zacząłem podciągać materiał jej koszuli, aby dostać się do jej pośladków.
– Zapłacisz mi za wszystko – dyszałem nakręcony gniewem. – Zapłacisz mi, cholerna Candeloro!
– Proszę… Orazio, nie rób mi krzywdy… Mam krwotok… Źle się czuję po wczorajszym… Spędziłam noc spętana, z nogami w górze. Ledwo żyję… Nie możemy teraz… – jęczała, ale nie zamierzałem słuchać jej nieudolnych błagań. Nie interesowało mnie, co miała do powiedzenia. Chciałem się wyładować, a jej opór tylko bardziej zagrzewał mnie do działania.
– Źle to się dopiero poczujesz, gdy z tobą skończę, suko! – krzyknąłem, sięgając do nabrzmiałego rozporka. Ta sytuacja podniecała mnie bardziej, niż gdybym miał iść z Lucią do łóżka dobrowolnie, jak wczoraj.
– Proszę… Nie rób mi krzywdy – błagała przez łzy blondynka.
– To nie krzywda dla ciebie, idiotko, a powinność małżeńska! Jestem twoim panem i właścicielem i właśnie odbieram to, co moje! – oświadczyłem, sycąc się swoją władzą nad córką mojego największego wroga. Jej nienawiść i przerażenie tylko dodawały mi animuszu i zwiększały moje pożądanie. Byłem gotowy, aby ją posiąść. Matka będzie szczęśliwa. Jeszcze dziś, tu i teraz spłodzę dziedzica i pokażę zarówno jej, jak i całemu światu, co to znaczy być synem wielkiego Luki Russo i władcą całej Italii.
– I raz na zawsze wybiję ci z głowy cholernego Arriga! Zapomnisz o tym, co razem przeszliście i nie życzę… nie życzę sobie, abyś się z nim zadawała! Masz go traktować jak powietrze! – zażądałem. – Rozumiesz, głupia dziewucho?! On nie jest twoim bratem! Moim też nie! Masz zakaz spotykania się z nim beze mnie i myślenia o nim! Liczę się tylko ja! Ja! I nikt więcej!
Zsunąłem spodnie i oswobodziłem swojego członka. Już miałem nadziać na niego płaczącą Lucię, gdy nagle za moimi plecami rozległ się poirytowany kobiecy głos:
– Zostaw moją panią, ty łotrze!
Odwróciłem się gwałtownie i jedyne, co zobaczyłem, to jakiś metalowy przedmiot, który mignął mi przed oczami, a potem poczułem straszliwy ból i ścięło mnie z nóg. Pogrążyłem się w mroku.
Zajęło mi chwilę, nim byłam w stanie poruszyć się z miejsca. Poraziło mnie to, co się właśnie stało. Mój mąż próbujący mnie zgwałcić, a potem nagły atak na niego. I teraz leżał u moich stóp w kałuży własnej krwi z wciąż nabrzmiałym od erekcji penisem, a nad nim stała Ginevra ze srebrnym kandelabrem w dłoni. Dyszała ciężko, jakby brała udział w jakimś wykańczającym wyścigu, i patrzyła z wściekłością na powalonego Russo. Dopiero gdy uniosła głowę, a jej wzrok spotkał się z moim, odzyskałam zdolność poruszania się.