Córka gangstera. Prima Parte - Monika Magoska-Suchar - ebook + audiobook
NOWOŚĆ

Córka gangstera. Prima Parte ebook i audiobook

Magoska-Suchar Monika

3,9

Ten tytuł dostępny jest jako synchrobook® (połączenie ebooka i audiobooka). Dzięki temu możesz naprzemiennie czytać i słuchać, kontynuując wciągającą lekturę niezależnie od okoliczności!

131 osób interesuje się tą książką

Opis

Lucia Scorazzi jest mafijną księżniczką, dziedziczką ogromnej fortuny. Jej ojciec – Fabio Scorazzi (niegdyś Candeloro) jest premierem i najwyżej postawionym człowiekiem we Włoszech. Wydawałoby się więc, że dziewczyna ma wszystko, o czym większość jej rówieśnic mogłaby tylko marzyć – kochającego rodzica, który chce dla niej jak najlepiej, luksusowy dom, pieniądze. Mimo to Lucia nie jest szczęśliwa. Została rozdzielona z przybranym bratem ze względu na łączącą ich zażyłość, która nigdy nie powinna się narodzić. Na straży jej cnoty i świetlanej przyszłości stoi ojciec, który strzeże dziewczyny, więżąc ją w rodzinnej posiadłości i wmawiając chorobę psychiczną. Gdy więc w przeddzień osiemnastych urodzin Lucii oświadcza jej, że zamierza wydać ją za mąż za wybranego przez siebie kandydata, dziewczyna nie ma wyjścia i ucieka się do jedynego sposobu obrony, jaki zna – magii. Tylko czy duchy przodków dobrze zinterpretują jej prośbę? I jaką cenę ostatecznie zapłaci Lucia w zamian za ponowne spotkanie z ukochanym Arrigiem?

W swoich zapiskach ciotka Giulia wiele razy podkreślała, że duchy muszą odebrać zapłatę za swoją pomoc i że dar od nich nie jest bezinteresowny, ale w tej chwili nie stanowiło to dla mnie większego problemu. Bo co niby mogłabym stracić, skoro w sumie tak niewiele miałam?

Powieść spodoba się wszystkim fankom Pasierbicy gangstera, a także miłośniczkom romansów mafijnych, wątków age gap i zakazanej relacji.

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
czytnikach certyfikowanych
przez Legimi
czytnikach Kindle™
(dla wybranych pakietów)
Windows
10
Windows
Phone

Liczba stron: 338

Audiobooka posłuchasz w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS

Czas: 8 godz. 41 min

Lektor: Daniel Pachelski
Oceny
3,9 (74 oceny)
36
12
15
8
3
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.
Sortuj według:
b_gustaw

Nie oderwiesz się od lektury

Świetnie się czyta, autorka znowu zaskakuje, polecam.
50
FascynacjaKsiazkami
(edytowany)

Nie oderwiesz się od lektury

Wow!!!Tego nie można opisać,co się dzieje w tej powieści!Historia jest zazskakujaca w każdym momencie.Aranzowany ślub,nadprzyrodzone umiejętności wraz z rozmowami z duchami,pomoc ciotki czy powrót osób z przeszłości gwarantuje zawrotną akcje! Jestem zachwycona i bardzoooo polecam📍
40
zaczytanamaniaczka

Nie oderwiesz się od lektury

świetna
30
Veronica41pl
(edytowany)

Nie oderwiesz się od lektury

Jej matka dlugo walczyla o jej przyjscie na swiat.Jest ksiezniczka, ktorej beda pozadac wrogowie jej ojca i rodziny. Ona oddala serce przyrodniemu bratu, ktorego serce rowniez nalezy do niej. To historia o milosc, zdradzie, zemscie, niewoli i placeniu za rodzinne grzechy. To historia, ktora jest pelna emocji. Polecam historie Lucia i Arrigo.
20
madzia1038
(edytowany)

Nie oderwiesz się od lektury

Serdecznie polecam jest super,jak zresztą wszystkie książki tej pisarki 😁 A emocji tyle że szok 🙈🙈
20

Popularność




On jest moim bratem,

a obudził we mnie żądze, nad którymi nie panuję…

20 grudnia, Rzym

Nareszcie się doczekałam! Za cztery dni Wigilia. I nie, absolutnie nie czekam na nią tak niecierpliwie z powodu prezentów. To znaczy kiedyś tak było, ale wtedy byłam jeszcze dzieckiem i myślałam, że zabawki pod choinką to szczyt moich marzeń. Jednak teraz, gdy mam piętnaście lat i jestem już duża, inaczej postrzegam święta. Doceniam w nich głównie to, że nareszcie nie będę sama!

Z każdym dniem coraz bardziej doskwiera mi samotność. Tata ciągle podróżuje. Nic dziwnego, w końcu to Fabio Scorazzi – wielki polityk, premier Włoch. Rządzi naszym krajem, prowadzi liczne interesy i ciągle jest zajęty, a ja siedzę w naszej rezydencji, mając za towarzyszy wyłącznie służących, nauczycieli oraz zwierzęta. Poza tym, dopóki on nie wróci, nie mam kontaktu z nikim z zewnątrz. Tata bardzo tego pilnuje. Nie mogę opuszczać domu bez jego zezwolenia, o spotkaniach z kimkolwiek nie wspominając. Wiem, dlaczego to robi, to jasne. Chodzi o moje bezpieczeństwo. Boi się, że straci mnie tak samo jak moją mamę, Chiarę. Mama została zamordowana przez wariatkę, która ubzdurała sobie miłość do mojego taty. Poza tym, gdy jego kariera zaczęła się rozwijać, kilka razy próbowano zaatakować i mnie. Dlatego, choć w samotności nie czuję się w pełni szczęśliwa, akceptuję ten stan i nie robię mu o to wyrzutów. On po prostu chce mnie chronić. Nie mogę mieć mu tego za złe, bo kieruje nim miłość, ale czasem bywa mi ciężko…

Gdy więc w Boże Narodzenie tata nareszcie przyjedzie na dłużej do domu, odzyskam większą swobodę. No i przestanę być sama. Prócz niego zjadą się także inni członkowie naszej rodziny. Co prawda jest ona nieliczna, ale najważniejsze, że w tym roku znowu zasiądziemy razem przy jednym stole.

Ta Wigilia jest wyjątkowa z jeszcze jednego, najważniejszego dla mnie powodu – przyjeżdża też Arrigo! Nie widziałam go cztery lata. Wcześniej wciąż mieliśmy ze sobą kontakt, nawet na odległość znajdowaliśmy sposób, aby się porozumiewać. Trwało to do czasu, aż tata zlecił mu jakąś szczególną misję w Meksyku, więc ze względu na obopólne bezpieczeństwo nie mogłam już komunikować się z bratem. Ale wreszcie moja tęsknota zostanie zaspokojona.

Arrigo przyjeżdża!

Wreszcie go zobaczę. Wreszcie uściskam mojego ukochanego braciszka…

W tym momencie w pokoju obok rozległ się potężny huk. Pod jego wpływem podskoczyłam z przestrachu, a moje myśli, dotąd skupione na pisaniu pamiętnika, momentalnie się rozbiegły. Odsunęłam krzesło i wstałam od biurka, po czym ruszyłam do sypialni przylegającej do mojego gabinetu.

To pewnie Gwiazdka, pomyślałam. Jak nic zrzuciła coś podczas swoich szaleńczych maratonów. Moja kotka bywała krnąbrna, zwłaszcza gdy się ją ignorowało. Lubiła dawać odczuć, że jest najważniejsza i że to właśnie na niej, a nie na niczym innym, powinnam skupiać całą swoją uwagę.

– Kici, kici, gdzie jesteś, moja księżniczko? – zawołałam, włączając światło i wchodząc do pomieszczenia.

Gwiazdka jednak nie przyszła do mnie. Rozejrzałam się po urządzonym w pałacowym stylu komfortowym wnętrzu. Odgłos był tak donośny, że to, co spadło, musiało być wielkie. Moje oczy przesuwały się kolejno po sprzętach, ale nie dostrzegłam zniszczeń na żadnym z nich. Nie stwierdziłam też obecności kotki. Obrazy wisiały na swoich miejscach, okna były pozamykane ze względu na zimową aurę, meble stały nietknięte. Nie zleciał żaden wazon z kwiatami, z półek podręcznej biblioteczki nie spadła ani jedna książka, nie stoczył się też na podłogę duży srebrny świecznik z kominka, ale przecież coś musiało spowodować ten nieoczekiwany huk.

Przecież nie zwariowałam…

Ta myśl spowodowała, że zmarszczyłam brwi. Nie mogłam tego wykluczyć. Może to były przywidzenia?

Znowu…?!

Poczułam, jak moje ciało oblewa zimny pot. Dla pewności obeszłam pokój ponownie, nadal niczego nie znajdując. Już miałam wrócić do gabinetu, starając się wmówić sobie, że moja schizofrenia nie wróciła i nie jest to jej kolejny atak, gdy na stojącej przy łóżku pozłacanej szafce nocnej dostrzegłam zdjęcie. Oczywiście znałam je doskonale. Przedstawiało mnie i Arriga. Tata nie lubił, gdy sprzeciwiałam się jego woli i trzymałam podobne rzeczy w sypialni, ale gdy go nie było w domu, zdarzało mi się łamać niektóre z jego zakazów, w tym ten. Gdy zasypiałam, widok przytulającego mnie do siebie starszego brata koił moje rozszalałe myśli i sprawiał, że odnosiłam wrażenie, jakby ten, za którym tęskniłam najbardziej na świecie, znów był blisko mnie. Ponownie miałam osiem lat, on miał ich dwadzieścia. Przyjechał wtedy ze swoich szwajcarskich szkół na wakacje do Rzymu. Spędziłam u jego boku lato swojego życia. Arrigo zaopiekował się mną wspaniale, zabierał na wycieczki, pokazywał mi nieznane miejsca w mieście i jego okolicach, a także uczył różnych rzeczy. Do dziś pamiętam lekcję fechtunku, którą mi zorganizował bez wiedzy taty czy spanie w namiocie w ogrodzie naszej rezydencji. Wraz z jego wyjazdem mój świat runął. Potem mój brat bywał u nas w Rzymie jeszcze kilkakrotnie, ale już nigdy jego wizyty nie trwały tak długo. Im był starszy, tym więcej obowiązków nakładał na niego nasz ojciec. Jednocześnie moja choroba przybrała na sile, co również nie sprzyjało dłuższym spotkaniom.

Na tym zdjęciu, pamiątce najszczęśliwszego okresu w moim życiu, nie było nic dziwnego. Miałam je wyryte w pamięci, oczami wyobraźni rysowałam je miliony razy. Jednak teraz coś innego przyciągnęło do niego mój wzrok.

Drżącą z emocji ręką sięgnęłam po rzeźbioną ramkę i przyjrzałam się bliżej tak dobrze znanej mi scence. Ku mojemu zdumieniu szkło zabezpieczające zdjęcie pękło na pół, a powstała w ten sposób rysa zniekształciła również fotografię, jakby rozdzielając mnie z bratem. To dziwne, bo przecież to zdjęcie wcale nie spadło z mojej szafki, a nawet gdyby chroniące je szkło pękło pod wpływem niewiadomego naprężenia, nie wydałoby tak donośnego odgłosu, który oderwał mnie od pisania. Mój niepokój narastał.

Wyjęłam zdjęcie z rozbitej ramki i wtedy do mnie dotarło, że także ono nosiło ślady zniszczenia.

O Boże…

Chwyciłam za przeciętą na dwie części fotografię i pobiegłam z nią do gabinetu. Musiałam ją skleić, zupełnie jakby ten fakt miał naprawić nie tylko ją, ale i mnie.

Nie jestem znów chora!

Biorę leki. Piszę pamiętnik, wylewając na jego kartach swoje frustracje i żale, jak mi zalecili specjaliści. Jestem pod opieką psychiatrów i terapeutów. Robię wszystko, co mi każą i czego oczekuje ojciec. To nie może być kolejny atak… Kolejne zwidy…

Usiadłam przy biurku, rozpaczliwie szukając w jego szufladach taśmy klejącej, co było trudne, bo dłonie trzęsły mi się, jak u osoby z chorobą Parkinsona.

Naprawię to zdjęcie i wszystko będzie dobrze. Ze mną też, powtarzałam sobie w głowie te słowa jak mantrę.

Gdy w końcu znalazłam tę taśmę, odsunęłam pamiętnik od siebie, aby na blacie biurka zrobić miejsce na sklejenie zdjęcia i wtedy zobaczyłam, że ostatnia strona dziennika, nad którą wcześniej pracowałam, jest pokryta czerwonymi kroplami. Z powrotem wzięłam do ręki notes.

No nie! Jeszcze tego brakowało. To była krew. Pewnie zacięłam się w czasie walki z ramką, a przecież tyle już napisałam. Nie chciałam tego wyrywać, zwłaszcza że ten pamiętnik był później źródłem analizy na cotygodniowych spotkaniach z moim lekarzem. Dlatego postanowiłam, że i to obejdę, przerabiając krwawe ślady na kwiatki i oczywiście ani słowem nie wspominając mojemu terapeucie o tym, że podejrzewam u siebie nawrót choroby. Dopóki nie nabiorę pewności co do swojego stanu, zachowam tę wiedzę dla siebie…

Po sklejeniu zdjęcia przystąpiłam do poprawiania strony z pamiętnika i, korzystając z farb, zaczęłam ozdabiać ją kwiecistym wzorem. Jedna z kropelek krwi spadła tak, że całkowicie zakryła słowo braciszek w ostatnim zdaniu, przez co nie brzmiało już ono: Wreszcie uściskam mojego ukochanego braciszka, a: Wreszcie uściskam mojego ukochanego. Krew wsiąkła w tym miejscu tak głęboko w papier, że nijak nie mogłam sobie z nią poradzić, dlatego po prostu zakleiłam tę plamę wyciętym z innej strony pamiętnika kawałkiem papieru. Już chciałam na tym skrawku odtworzyć utracony wyraz, gdy i na nim pojawiła się czerwień.

– Co jest? – zezłościłam się.

Wycięłam kolejny prostokącik papieru i nakleiłam go na ten zabarwiony krwią. W chwili, gdy szykowałam się do napisania brakującego słowa, stało się z nim to samo, co poprzednio. Znowu krew zabarwiła papier. Powtórzyłam ten zabieg kilkanaście razy i zawsze działo się to samo. Wciąż i wciąż.

– Nie… To nie może być prawda! Nie! Nieee…

– Panienko Lucio, czas na kolację. – Jak zza mgły doleciał mnie głos mojej niani Carlotty.

Nie odpowiedziałam jej, tylko znów zakleiłam krwawą plamę, która tak mi przeszkadzała.

– Panienko? Wszystko w porządku?!

– Krew… Tu jest krew – wyjęczałam, wskazując podstarzałej służącej mój pamiętnik. – Nie mogę jej usunąć. Ona wciąż wraca…

– Krew? – Zaniepokoiła się niania, po czym odstawiła srebrną tacę z jedzeniem na stojący pod oknem stolik kawowy i skierowała kroki do mojego biurka. Pochyliła się nad moim ramieniem, aby przyjrzeć się wskazanej przeze mnie stronie.

– Próbuję ją usunąć, ale nie udaje mi się. Ona ciągle wraca… Wciąż i wciąż… – oświadczyłam gorączkowo, nie odrywając wzroku od plamy zasłaniającej tak ważne dla mnie słowo.

– Panienko… Ale ja tu nie widzę krwi – stwierdziła służąca.

– Jak to nie widzisz?! – zirytowałam się. – Przecięłam sobie rękę. Skaleczyłam się i pobrudziłam notes. Nie mogę go wziąć na terapię w tym stanie! Jest brudny… Ta krew przeszkadza mi w pisaniu. Doktor Colafranchi nie może jej zobaczyć! Jeszcze pomyśli, że próbowałam sobie zrobić krzywdę!

Sięgnęłam po kolejny kawałek papieru, aby ponownie spróbować ukryć zabrudzenie.

– Panienko… Niech panienka przestanie – poprosiła mnie błagalnym tonem Carlotta.

– Nie mogę przestać. Muszę to naprawić, i zdjęcie też! Muszą być idealne! Nie mogą być zniszczone. Nie mogą…

– Panienko… Proszę!

– Muszę to skończyć. Pomóż mi, może ty potrafisz…

– Lucio! – Niania podniosła głos i chwyciła mnie za dłonie, powstrzymując przed dalszą pracą.

– Tak? – Popatrzyłam na nią zdumiona, jakby dopiero teraz orientując się, że mi towarzyszy. Zupełnie nie zauważyłam jej wejścia do pokoju, pomimo że z nią rozmawiałam.

– Tu nie ma żadnej krwi… Za to pamiętnik… Zniszczyła go panienka. I zdjęcie także – oznajmiła przestraszonym głosem niania.

– Zniszczyłam? Ale to nie ja, to się stało przez przypadek i…

Powiodłam spojrzeniem za jej wzrokiem i otworzyłam szeroko oczy ze zdumienia.

Nie… To nie mogła być prawda!

Znów było ze mną źle.

Na biurku przede mną leżała góra ścinków z kartek mojego pamiętnika i zdjęcia z Arrigiem…

– Podaliśmy leki uspokajające. Teraz panienka Lucia śpi – oświadczył Colafranchi, nasz rodzinny psychiatra, którego oglądałem na ekranie monitora wmontowanego w jeden z zagłówków mojej limuzyny.

– Jak pan to widzi, doktorze? Dlaczego choroba wróciła? – zapytałem poirytowanym tonem. – Byłem pewny, że wszystko jest już za nami, a tu nagle zaburzenia znów dotknęły moją córeczkę. To jakiś obłęd! Co je wywołało?! Chcę znać prawdę!

– Przykro mi, panie premierze, ale nie znam odpowiedzi na te pytania. Pana córka… Panienka Lucia dojrzewa. Wkrótce będzie dorosła. Być może to jest właśnie przyczyna. Przeanalizuję też dawki przyjmowanych przez nią leków. Mogą być nieodpowiednio dobrane.

Przez moment milczałem, zaciskając gniewnie dłonie na gałce laski, która służyła mi za podporę przy chodzeniu. Lucia była moim oczkiem w głowie, moim światłem, moją świętością. Gdy spotykało ją coś złego, cierpiałem równie mocno, jakby to dotykało mnie samego. Jej choroba była moją chorobą. Przy czym w żaden sposób nie umiałem się z nią pogodzić.

– Proszę zrobić wszystko, co w pana mocy, aby ją doprowadzić do zdrowia. Zaraz święta. Chcę, żeby Lucia zasiadła z nami do stołu!

– Postaram się, aby panienka już jutro była na chodzie.

Kiwnąłem głową, po czym przerwałem połączenie.

– To twoja wina, Fabio – mruknęła siedząca obok mnie Alessia, upijając z kieliszka łyk szampana.

Przeniosłem spojrzenie na kuzynkę, przypominając sobie o jej obecności. Wracając z zagranicznej podróży służbowej, zahaczyłem o Sardynię, na której mieszkała, i zabrałem ją stamtąd prywatnym samolotem do Rzymu.

– O czym ty mówisz, do cholery? – warknąłem, unosząc brwi w geście zdumienia.

– Że jesteś winny temu, co się dzieje z Lucią – oświadczyła z przekonaniem.

Westchnąłem ciężko.

– Dlaczego tak sądzisz?

– Bo zrobiłeś z niej drugą Chiarę.

– Drugą Chiarę?! – wykrzyknąłem wzburzony.

Imię mojej zmarłej żony wywoływało we mnie równie bolesne uczucia, co choroba córki. Czasem wystarczył drobiazg, aby wspomnienia jej tragicznej śmierci powróciły do mnie. I choć próbowałem z tym walczyć, robiłem to na próżno. Strata ukochanej, mimo upływu wielu lat, nadal nie była dla mnie do zaakceptowania, a wywoływanie jej w rozmowach było dla mnie profanacją i wyjątkowo działało mi na nerwy. Gdybym nie miał do czynienia z krewną, Alessia słono zapłaciłaby mi za te bezczelne słowa.

– Tak uważam. Zamknąłeś ją przed światem, więzisz w złotej klatce. Każdy by oszalał z samotności. Brak kontaktu z ludźmi sprzyja dziwnym myślom i stanom lękowym. Chcesz z niej zrobić zakonnicę, jak próbowali zrobić w młodości z jej matką. To ten sam przypadek – stwierdziła Alessia, dopijając szampana.

Zmełłem w ustach przekleństwo.

– Pogrywasz za ostro – ostrzegłem.

– Mówię, co myślę. Za długo się znamy, Fabio, abym cię oszczędzała. Ktoś wreszcie musi ci uświadomić prawdę. Możesz się na mnie gniewać, ale liczę, że pod wpływem moich słów opamiętasz się i dasz tej nieszczęsnej dziewczynce spokój. Ona potrzebuje wolności. Musi mieć kontakt z rówieśnikami, bo wyrośnie na mruka i odszczepieńca. Tylko pogłębiasz jej stan, więżąc ją jak przestępczynię!

– Jesteś niesprawiedliwa! – Podniosłem głos, uderzając laską w podłogę samochodu. – Doskonale wiesz, dlaczego to robię. Nasza rodzina wciąż ma wielu wrogów. Wyciągnąłem wnioski z przeszłości. Chronię to, co kocham, aby nikt niegodny nie położył na tym swoich łapsk. Lucia to mój skarb. Nie pozwolę go sobie odebrać.

– Nie chronisz, ale krzywdzisz, Fabio. Tylko jeszcze tego nie widzisz, bo zaślepia cię egoizm. Ale to obróci się nie tylko przeciwko Lucii, ale też przeciwko tobie – odparła Alessia, sięgając do swojej torebki od Hermesa po szminkę i puderniczkę, aby poprawić makijaż, zwłaszcza swoich nieskazitelnie pięknych ust, dzieła najlepszych na świecie chirurgów plastycznych.

– To nie egoizm, a miłość i strach. Jej nic nie może się stać. Jest bezcenna! – Odpowiedziałem z emfazą.

Alessia nie rozumiała powagi sytuacji. Nie pojmowała, że wciąż wokół nas czaiło się zagrożenie. Byłem premierem Włoch od wielu lat. W dodatku nadal zakulisowo prowadziłem działalność, która sama w sobie była niebezpieczna. Zamachy na osoby publiczne zdarzały się w naszym kraju bardzo często. Nie chciałem, aby moja jedyna córka stała się kartą przetargową w grze politycznej czy przy próbie szantażu ze strony przeciwnych ugrupowań mafijnych. Dlatego otoczyłem ją bezpiecznym murem. Nie zamierzałem jej krzywdzić. Pragnąłem wyłącznie jej dobra i szczęścia. Wydawało mi się, że jej to zapewniam, a moja Lucia ma wszystko, czego potrzebuje. Otaczał ją zbytek, żyła w luksusie. Była kształcona w domu przez najlepszych włoskich profesorów. Uczyła się jazdy konnej, gry na instrumentach, a nawet, choć byłem temu początkowo przeciwny, rysunku. Wykazywała jednak tak wielki talent plastyczny, że musiałem w niego zainwestować. Było to ciężkie, bo zbyt mocno kojarzyło mi się z jej matką, która w swoim artyzmie nie miała sobie równych. Jednak z czasem doszedłem do wniosku, że Chiara życzyłaby sobie, abym pomógł naszej córce w rozwoju daru, który po niej odziedziczyła.

– Fabio, ona dojrzewa. Słyszałeś, co powiedział jej lekarz. Musisz jej w tym pomóc, a nie wszystko utrudniać. Lucia powinna czuć twoje wsparcie, tymczasem ciebie ciągle przy niej nie ma, a ona siedzi zamknięta w rezydencji niczym jakaś bajkowa księżniczka uwięziona w wieży.

– Ona się nie nadaje do życia poza domem. Jej choroba to uniemożliwia. Lucia słyszy głosy i widzi rzeczy, których nie ma. Jak sobie niby wyobrażasz jej codzienne funkcjonowanie w społeczeństwie, z dala od domu i ludzi, którzy znają jej tajemnicę, a także ją wspomagają w walce z chorobą?

Alessia rzuciła mi krótkie, ale znaczące spojrzenie znad lusterka puderniczki.

– Moja matka także słyszała głosy…

Z trudem pohamowałem wybuch furii.

– Ona także była chora! – wykrzyknąłem.

Stara ciotka Giulia wciąż wzbudzała we mnie wściekłość i choć już nie żyła, w mojej pamięci wciąż żywe pozostawały jej knowania i intrygi, którymi tak bardzo skrzywdziła moją rodzinę.

– Miała kontakt z duchami – skomentowała stanowczo kuzynka.

– Brednie…

– Doskonale o tym wiesz. Żyłeś z nią pod jednym dachem!

– Na moje nieszczęście – bąknąłem.

– Matka była potworem, ale nie zaprzeczysz, że miała talent. Umiała przewidzieć przyszłość, czytała znaki, odwiedzali ją zmarli…

– Była trucicielką i wariatką. Doprowadziła do śmierci Chiary. Nie oczekuj, że będę wychwalał jej dziwactwa, których zresztą nigdy nie popierałem. Jestem na to zbyt racjonalny…

– A szkoda, bo w tej rodzinie od zawsze działy się rzeczy niezwykłe. Nasza rzeczywistość jest magiczna, tylko ty nie umiesz tego zaakceptować. Nawet twoja córka jest magiczna, bo dzięki zaklęciom przyszła na świat…

– Magia nie istnieje – uciąłem, bo Alessia wchodziła na grząski grunt. – Nie wmawiaj mi jako pewnik czegoś, co jest jedynie wytworem ludzkiej wyobraźni.

– To dziwne, że jej nie dostrzegasz, mając ją pod dachem. – Alessia wzruszyła ramionami.

Poczułem zmęczenie. Oby te przeklęte święta już się skończyły. Od dawna miałem wrażenie, że nie nadaję się do rodzinnych spotkań. Wzbudzały we mnie za dużo wspomnień i skrajnych emocji, nad którymi nie panowałem.

– Wolę spokój od czary-mary…

– A wziąłeś pod uwagę ewentualność, że możesz go nigdy nie zaznać, jeśli w końcu się z tym nie zmierzysz? Twoja córka może mieć dar mojej matki. Nikt z nas go nie odziedziczył, ale u niej, jako jedynej, występują pewne jego symptomy – stwierdziła Alessia zapalczywie.

– Ona ma schizofrenię. W tej chorobie nie ma magii.

Alessia pochyliła się w fotelu i chwyciła mnie za dłoń. Ściskając ją z mocą, powiedziała:

– Lekarze mogą się mylić. To nie musi być choroba. Lucia widzi świat identycznie jak moja matka, tylko jeszcze nikt jej tego nie powiedział, nie wskazał właściwej drogi. Gdyby nią pokierować, prawdopodobnie żadne leki nie byłyby konieczne…

– Wystarczy, że pokierowałaś Chiarą, a teraz jej nie ma – odgryzłem się. – Koniec tematu. Lucia będzie leczona przez profesjonalistów. Szarlatanom mówię stanowcze nie.

– A co, jeśli jej się pogorszy? – zapytała z przejęciem Alessia.

– Wtedy trafi do specjalistycznej kliniki. Tam ją wyprowadzą z tego stanu.

– Błędy… Wciąż popełniasz te same i one cię gubią – odparła, cofając dłoń i kręcąc z dezaprobatą głową.

Zignorowałem ten gest. Cieszyłem się, że w końcu zamilkła. Jej sugestie były absurdalne. W dodatku przywołała z zaświatów osobę, o której istnieniu pragnąłem zapomnieć, zwłaszcza teraz, gdy moją córkę trapiła przypadłość, która powinna stanowić mój priorytet.

Lucia będzie zdrowa, powtórzyłem sobie w duszy dla pokrzepienia.

Leki zdziałają cuda.

Innej opcji nie przewidywałem.

21 grudnia, Rzym

Musiałam założyć nowy pamiętnik. Stary nie nadawał się do użytku. Podobno to ja go zniszczyłam. Moje dłonie pocięły go na kawałeczki…

Najgorsze w tym wszystkim było to, że nic nie pamiętałam. Jakby ktoś wymazał mi wczorajszy wieczór z głowy. Jak to możliwe, że zniszczyłam swój notatnik? Prowadziłam go od roku… Do tego porwałam zdjęcie! Tego szczególnie nie mogę przeboleć. Dlaczego to zrobiłam, skoro przedstawiało Arriga?

Zrozpaczona dotknęłam kolorowych skrawków papieru fotograficznego. To było wszystko, co udało się uratować Carlotcie po moim wczorajszym ataku. W tym momencie poczułam w moim pokoju wiatr. Jego silny podmuch uderzył mnie w twarz. Zdumiona poszukałam jego źródła. Co ciekawe, choć na zewnątrz padał rzęsisty deszcz i panowała zimowa aura, powietrze, które mnie owiało, nie było chłodne, lecz przyjemnie ciepłe. Żadne okno nie było otwarte, podobnie jak drzwi. Postanowiłam to zignorować. Nie chciałam ulegać dziwnym wizjom, jak wczoraj. Święta były coraz bliżej. Musiałam skupić się na nich. Chciałam być zdrowa na Wigilię, a nie otumaniona lekami i nieprzytomna przez to, że moja głowa nie działała odpowiednio.

Popatrzyłam na skrawki pociętej fotografii i nagle zaczęły się one łączyć w całość na moich oczach. Zdjęcie znów stało się zdjęciem, jednak nie było już na nim małej dziewczynki stojącej u boku dorosłego brata, ale dorosła kobieta, w dodatku tak bardzo podobna do mojej zmarłej matki, że przez chwilę miałam wrażenie, jakby to była ona.

Ale przecież to niemożliwe…

Mama umarła. Kim zatem była niebieskooka blondynka patrząca na mnie ze zdjęcia, na którym z czułością obejmował ją, niezmieniony w stosunku do pierwowzoru, młody, i jakże przystojny, mężczyzna?

Coś mnie tknęło. Sięgnęłam po lupę skrytą w moim wszechstronnie zaopatrzonym biurku i jeszcze raz dokładnie obejrzałam przez nią zdjęcie. Nie dostrzegłam żadnych łączeń w miejscach, gdzie zostało ono przerwane. Natomiast uderzyło mnie coś innego. Kobieta, której mój brat okazywał względy, miała na policzku, w pobliżu ust, niewielką bliznę w kształcie półksiężyca.

Mimowolnie dotknęłam swojej twarzy. Nosiłam identyczne znamię. To była pamiątka po ospie, którą przeszłam rok temu. Bardzo ją przechorowałam. Kilka śladów po niej miałam nosić na skórze już przez całe życie.

Ponownie skupiłam się na kobiecie ze zdjęcia. Skoro miała tę bliznę i była tak bardzo podobna do mamy, czy to możliwe, że…?

Bardziej przejęta niż przerażona kolejnym dziwnym zjawiskiem w moim otoczeniu chwyciłam fotografię i pobiegłam z nią do garderoby, aby porównać to zdjęcie ze swoim odbiciem w lustrze. Byłam o kilka lat młodsza i miałam nieco pełniejszą twarz, ale nie ulegało wątpliwości, że przytulana przez Arriga kobieta była do mnie łudząco podobna.

Czy mogłam to być…

JA?!

– Lucio, skarbie, możemy wejść? – Od strony sypialni do moich uszu doleciał znajomy męski głos.

O Boże… To tata!

Serce podjechało mi do gardła. Jeśli ojciec znajdzie zdjęcie, to pewnie będzie wyglądało zupełnie inaczej, niż mi się wydaje, a wtedy znów zacznie się piekło. Pojawi się doktor Colafranchi i zacznie aplikować mi zastrzyki oraz kroplówki, po których zetnie mnie z nóg. Nie mogłam do tego dopuścić. Musiałam się trzymać, bez względu na to, co podpowiadała mi głowa.

– Moment, przebieram się po prysznicu. Zaraz wyjdę – odkrzyknęłam, po czym rozpaczliwie rozejrzałam się po całym pomieszczeniu, aby znaleźć najlepszą kryjówkę dla cudownie odratowanej fotografii. Ostatecznie wepchnęłam ją do pudełka ze skarbami i pamiątkami po mamie, której nie dane mi było poznać. Pospiesznie zamknęłam jego wieko i na powrót wsunęłam na dno szafy. Potem przygładziłam włosy i odetchnęłam głęboko. Dowód ukryty. Teraz musiałam zrobić wszystko, aby wyjść na zdrową. Nie chciałam martwić taty, ani wzbudzać kolejnego alarmu dziwnym zachowaniem.

Będzie dobrze. Tylko utrzymaj się w tej rzeczywistości, powtarzałam sobie, opuszczając garderobę i kierując kroki do sypialni.

– Na Świętą Panienkę! – krzyknęła na mój widok ciocia Alessia, która towarzyszyła tacie. – Chiara wstała z grobu!

Oblałam się rumieńcem. Mama zawsze wydawała mi się niedoścignionym ideałem. Na wszystkich zdjęciach i portretach, które wisiały praktycznie w każdym pomieszczeniu naszej ogromnej rezydencji, była przedstawiana jako piękna, elegancka dama. Gdzie mi do niej?

– Trochę urosłam – bąknęłam zawstydzona, opuszczając wzrok pod naporem spojrzenia kuzynki taty.

– Trochę? Nie widziałam cię pół roku, skarbie. Żegnałam małą dziewczynkę, witam małą kobietkę. Jesteś piękna, tak podobna do mamy…

– Alessio – chrząknął znacząco ojciec.

Wiedziałam, że nie lubił, kiedy w jego obecności ją wspominano. Gdy byłam mała, często z nim o niej rozmawiałam, aby dowiedzieć się jak najwięcej. Z czasem jednak ojciec przestał mi opowiadać o mamie. I choć jej wizerunki były na każdym kroku w naszym domu, on traktował mówienie o niej niczym temat tabu. Nie wiedziałam, dlaczego tak zmienił zdanie, a także dlaczego tak bardzo irytowało go, gdy ktoś o niej wspomniał. Ponoć zmarli żyją tak długo, jak długo żywi o nich pamiętają. Dlaczego zatem wielki Fabio Scorazzi nie chciał kultywować pamięci żony?!

– No co? Twierdzę tylko, że masz piękną córkę – odparła ciotka niewzruszona marsowym wyrazem twarzy ojca.

– Temu nie zaprzeczę – odpowiedział, podchodząc do mnie.

Idąc, jak zwykle posługiwał się laską. Jego twarz szpeciły blizny, ale od lat nie zakrywał ich przed światem, który, tak samo jak ja, zaakceptował jego charakterystyczny wygląd.

– Witaj, skarbie! – Z czułością pocałował mnie w czoło.

Przytuliłam się do niego tak samo jak wtedy, gdy byłam małym dzieckiem.

– Tatusiu…

Głos zamarł mi w gardle. Chciało mi się płakać z radości.

Nie jestem już sama.

Choć na chwilę…

Ojciec objął mnie z mocą, a ja chłonęłam jego ciepło, licząc na to, że przyjmę go na tyle dużo, aby nabrać sił na kolejny okres samotności.

– Dobrze wyglądasz, kochanie – oświadczył z zadowoleniem w głosie. – Zdaje się, że doktor Colafranchi zadziałał w odpowiedni sposób.

Zagryzłam wargi. Wstydziłam się mówić o swojej przypadłości przy ciotce. To było intymne. Przerażało mnie. Nie chciałam, aby ktoś więcej, prócz taty i moich lekarzy, o tym wiedział.

– Już w porządku – burknęłam, oswobadzając się z jego objęć, bo nagle zrobiło mi się w nich niewygodnie.

– Dasz radę podjąć ze mną gości w Wigilię? – zapytał.

– Oczywiście! – odpowiedziałam stanowczo. – Dlaczego pytasz?

– Gdybyś się źle czuła, odwołam imprezę i…

– Ależ to zbędne! – przerwałam mu, choć zdawałam sobie sprawę, że wchodzenie w słowo osobie starszej jest niegrzeczne. Musiałam jednak bronić swoich pragnień.

Czekałam na te święta cały długi rok. One były dla mnie niczym świeży oddech i ucieczka od świata, który nie bardzo mi się podobał. Poza tym miał się na nich pojawić Arrigo. Choroba nie mogła mi pokrzyżować spotkania z nim. Tym bardziej nie mogła na nie wpłynąć nadopiekuńczość ojca, która, choć oczywista i słuszna, momentami robiła się problematyczna.

– Czuję się bardzo dobrze, tato. Naprawdę nic mi nie jest. Wczoraj to był mały incydent. Nic, czym powinieneś się przejmować…

– Twoje zdrowie jest dla mnie ważniejsze od spotkań rodzinnych, Lucio. Nie musisz się poświęcać dla rodziny. Naprawdę wszyscy zrozumiemy, gdy powiesz, że nie masz siły brać w tym udziału – stwierdził ojciec, gładząc mój policzek.

Poczułam, że robi mi się ciemno przed oczami, a pod moimi stopami otwiera się ziemia.

Umrę…

Umrę, jeśli on zabroni mi spotkania z Arrigiem…

– Tatusiu, naprawdę nic mi nie jest, zrozum… – jęknęłam, chwytając go za dłoń. – Jestem już zdrowa i bardzo pragnę, abyśmy spędzili te święta w gronie rodzinnym!

– Lekarze przekazali mi wczoraj bardzo niepokojące wieści. Martwię się o ciebie, mój kwiatuszku. Nie chcę, aby ci się pogorszyło, a nadmiar bodźców tak właśnie może na ciebie wpłynąć. Za dużo emocji może mieć katastrofalne skutki dla twojej psychiki i…

Kręciło mi się w głowie. Krew odpłynęła mi z twarzy.

Nie będzie świąt…

Nie będzie spotkania rodzinnego!

Nie zobaczę brata!

Poczułam, że chce mi się krzyczeć. Krzyk gromadził się w mojej piersi, coraz potężniejszy i coraz bardziej rozpaczliwy. Napierał na moje gardło. Miałam ochotę natychmiast wyrzucić go z siebie, aby zarówno dać ujście złym emocjom, które mnie zalewały, jak i odreagować jakoś żałość, która przepełniała moje serce. Jednak w chwili, gdy byłam gotowa to zrobić, przyszedł nieoczekiwany ratunek, który powstrzymał mój wybuch. Gdyby do niego doszło, zapewne ojciec nie dałby mi spokoju. Na szczęście ciocia Alessia przejęła inicjatywę.

– Och, Fabio! Nie odbieraj Lucii zabawy. Spotkanie z bliskimi na pewno jej pomoże. Będzie mogła skupić myśli na nas, a nie na swoich problemach zdrowotnych. Nie widzisz, że ona tego potrzebuje? Że na to czeka? Nie niwecz jej marzeń przez małą… niedyspozycję. – Ciocia przeniosła spojrzenie na mnie. – Prawda, kochanie? – Uśmiechnęła się życzliwie, a ja miałam ochotę rozpłakać się z radości. Zyskałam sojuszniczkę. Kogoś, kto bronił mnie przed ojcem i najwyraźniej nie bał się mu przeciwstawić.

Ojciec zmarszczył czoło. Ewidentnie nie podobało mu się, że kuzynka kwestionuje jego pomysły i słowa.

– Alessio, najważniejsze jest dobro mojej córki, nie imprezy. Wiem, że ty wciąż uwielbiasz się bawić, ale Lucia już nie. Nie każdy jest taki, jak ty. Zobaczę u niej choć cień niewłaściwego zachowania, który świadczyłby o pogorszeniu stanu zdrowia, a nie będę miał obiekcji, aby wszystko odwołać. Ona musi mieć spokój i…

W tym momencie rozległo się pukanie do drzwi, a po chwili do pomieszczenia zajrzał olbrzym Pietro – najwierniejszy człowiek mojego ojca i jego prawa ręka.

– Szefie, dzwoni minister sprawiedliwości…

– Już idę – odpowiedział ojciec, po czym zwrócił się do nas. – Wybaczcie. Sprawy natury państwowej nie mogą czekać. Potem do was dołączę i dokończymy tę rozmowę.

Po chwili zostałyśmy same. Byłam tak zestresowana, że nogi aż uginały się pode mną. Na szczęście tuż obok znajdowało się moje ogromne łóżko. Usiadłam na jego brzegu, nie panując nad swoimi odruchami.

– Lucio, kochanie – łagodny głos cioci Alessii wyrwał mnie z bolesnego transu, który zmuszał moje ciało do kiwania się w przód i w tył. – Cała drżysz…

Ciocia przyklęknęła przede mną i przytuliła mnie do siebie z mocą. Poczułam ciepło, ale inne niż to, którym emanował mój ojciec. Było bliższe. Bardziej potrzebne mi w tej chwili. Kojarzyło się z bezpieczną przystanią, podczas gdy ojciec jawił mi się teraz jako zagrożenie. Wystarczyło kilka jego słów, abym zaczęła go tak postrzegać. Tymczasem ciocia dała mi ukojenie, które sprawiło, że moje napięte do maksimum mięśnie rozluźniły się, a moim ciałem wstrząsnął szloch.

– Skarbie… Mój skarbie – mówiła łagodnie, gładząc moje włosy. – Wszystko będzie dobrze. Ułoży się…

– Jakim cudem niby? – wyjęczałam. – Ta choroba wszystko gmatwa. Ja nad tym nie panuję… Nie chcę tego. Już wszystko było dobrze. A teraz wróciło, choć nic tego nie zapowiadało. Przecież czułam się dobrze. Ostatnio nawet zmniejszono mi dawki leków. Doktor Colafranchi był zadowolony z moich postępów. Twierdził, że choroba ustępuje, ale wczoraj… Wczoraj po prostu to się stało… Samoczynnie. Usłyszałam huk, a potem… Potem chciałam naprawić to zdjęcie… I pamiętnik… I… Nawet nie wiem, kiedy zniszczyłam te rzeczy… Dlaczego jestem aż tak spaczona? Zepsuta? Chciałabym być taka, jak mama… Chciałabym, żeby tata był ze mnie dumny, a przynoszę mu tylko zawód… Dlaczego? Jakbym była przeklęta. Jakby ktoś rzucił na mnie klątwę…

Załamałam się. Nie byłam w stanie mówić, bo rozpacz ściskała mnie za gardło. Czułam się zagubiona i bezradna. Mój świat, choć z pozoru wydawał się wspaniały, bo otaczało mnie bogactwo, o którym przeciętni ludzie mogli tylko marzyć, w rzeczywistości był koszmarem, nie bajką.

– Lucio, nie jesteś zepsuta – odpowiedziała stanowczo ciotka, odsuwając się ode mnie i patrząc mi prosto w oczy.

– Skąd ta pewność? – zapytałam słabo.

– Bo widziałam już podobny przypadek. Moja matka, Giulia Candeloro, miała podobny dar…

Jej matka? Tata nigdy nie opowiadał mi o swojej rodzinie. Znałam wyłącznie ciocię Alessię. Z niewiadomych mi przyczyn nie poruszał tematu dalszych krewnych. Pierwszy raz więc słyszałam o Giulii Candeloro.

– Dar? – bąknęłam słabo.

– Tak. Umiała zarówno rozmawiać z siłami, których nie widać, jak i czerpać od nich wiedzę o przyszłości i przeznaczeniu.

Otworzyłam szeroko oczy, z których powoli przestawały mi płynąć łzy.

– Widziała to, czego nie widzą inni? – zapytałam przejęta.

– Owszem. I nie było to szaleństwo, a prawdziwa moc.

Zabrakło mi tchu.

Moc?

Miałam dar? Moje wizje nie były szaleństwem?

– Niestety, wykorzystała swój talent do czynienia zła, ale ty, maleńka, masz szansę przeobrazić go w dobro – odparła z uśmiechem ciocia, ścierając kciukiem łzę z mojego policzka.

Poczułam nadzieję rozkwitającą na dnie mojego serca. Jednak szybko ustąpiła ona miejsca niepewności.

– Skoro to dar, który już miała członkini naszego rodu, dlaczego tata traktuje mój stan jako chorobę? Przecież chce dla mnie jak najlepiej… To w końcu mój tatuś… Gdyby myślał tak samo jak ty, nie kazałby lekarzom podawać mi leków, po których tracę przytomność…

– Twój ojciec nigdy nie zaakceptował prawdy. Jest na to zbyt racjonalny. Nie wierzy w czary, magię, zdolności nadprzyrodzone, choć od zawsze były one nieodłącznym elementem naszej rodziny i wśród nich się wychowaliśmy. Dziwne zachowania i wydarzenia tłumaczy sobie logicznie, nie patrzy na nie szerzej, oczami duszy. Nigdy też nie zaakceptował faktu, że poczęłaś się w wyjątkowych okolicznościach. Jesteś cudem, Lucio. Myślę, że to dlatego masz ten dar. Kiedyś zmienisz za jego pomocą swoje życie!

Jej słowa podnosiły mnie na duchu, ale też wprowadzały jeszcze większy mętlik w mojej głowie.

– Na razie on je faktycznie zmienia, ale na niekorzyść – burknęłam, wyrażając na głos swoje powątpiewanie.

– To stan przejściowy, Lucio. Za trzy lata będziesz dorosła i zaczniesz sama decydować, co zrobić z tym talentem. Czy chcesz go nadal tłumić, do czego usiłuje doprowadzić twój ojciec, czy dasz mu się porwać. Pamiętaj jednak, że każda z tych decyzji będzie się wiązała z poważnymi konsekwencjami. Leki mają efekty uboczne, ale i za rozmowy z duchami możesz zapłacić wysoką cenę. Jednak niezależnie od tego, którą drogą podążysz, powinna to być tylko i wyłącznie twoja droga.

Opuściłam wzrok, zaciskając dłonie na spódniczce.

– Skąd będę wiedziała, która jest tą właściwą dla mnie?

– Tego nikt nie wie, skarbie. Ale będąc na twoim miejscu, posiadając dar mojej matki, pragnęłabym go rozwinąć…

Po tych słowach ciocia Alessia rozejrzała się dookoła, jakby bojąc się, że ktoś może usłyszeć naszą rozmowę, po czym dodała szeptem:

– Jeśli będziesz chciała zgłębić ten temat… Posiadam pewne materiały…

– Materiały? – zapytałam zdumiona.

– Ciszej – syknęła, a ja zdałam sobie sprawę, że zwyczajnie się boi. Miała rację. Gdyby ojciec dowiedział się, że rozmawia ze mną w taki sposób i sugeruje, że moja choroba wcale nie jest chorobą, ale przejawem jakichś mocy rodem ze świata zjawisk paranormalnych, zapewne więcej byśmy się nie zobaczyły. Tata by ją rozniósł.

To mnie otrzeźwiło.

– Jakie materiały, ciociu? – pisnęłam prawie bezgłośnie.

– Należące do mojej matki Giulii – odpowiedziała szeptem.

Poczułam, jak moje serce gwałtownie przyspiesza.

– Co w nich jest? – dopytywałam przejęta.

– Magia… – wyszeptała ciotka, a moje ciało przeszył mimowolny dreszcz.

Na szczęście rozmowa z ministrem nie trwała długo i szybko mogłem powrócić do Lucii. Gdy wszedłem do pokoju, zastałem ją siedzącą na łóżku. Alessia klęczała u jej stóp i trzymała ją kurczowo za dłoń, a Lucia wpatrywała się w nią jak zahipnotyzowana.

Zmarszczyłem brwi.

– Coś mnie ominęło? – zapytałem podejrzliwie.

Czyżby Lucia znów miała jakiś atak? Widziała nieistniejące rzeczy?

Alessia obróciła ku mnie twarz, uśmiechając się szeroko.

– Właśnie ustaliłyśmy, że Lucia nie ma kreacji na Wigilię – stwierdziła. – Chciałabym zabrać twoją córkę na zakupy. Taki babski dzień.

Poczułem irytację.

– Nie ma mowy – warknąłem gniewnie. – Lucia jest na lekach, powinna odpoczywać!

– Przecież nie pojedzie sama – odparła Alessia, powstając z klęczek. – Będę jej towarzyszyć. Ja i twoi goryle.

– To ryzyko…

– Nie zamierzam zabierać jej do centrum handlowego, a do luksusowego butiku i potem do restauracji. Jej się to zwyczajnie należy. Niech ma chwilę oddechu. Zasłużyła.

– Myślę, że to zły pomysł – skomentowałem.

Nie przekonywały mnie takie eskapady. W mojej pamięci wciąż żywe były wspomnienia związane z Chiarą. Moi wrogowie atakowali ją zawsze wtedy, gdy tylko spuściłem ją z oczu.

– Daj spokój, Fabio. Dwie, trzy godziny i wrócimy. Prawda, słonko? – Alessia odwróciła się w stronę Lucii, która jej przytaknęła kiwnięciem głowy.

Poczułem narastającą irytację. Nienawidziłem takich zagrywek. Miałem wrażenie, że Alessia nakręca moje dziecko, aby zrobiło coś, czego ani ono, ani ja nie chcemy. Lucia była mądrą dziewczynką, bardzo inteligentną. Nie interesowały jej tak trywialne sprawy jak ciuchy czy kosmetyki. Babski dzień brzmiał surrealistycznie w odniesieniu do niej.

– To nie marzenie Lucii, a twoje – syknąłem. – Nigdzie was nie puszczę samych, a na razie mam za dużo na głowie, aby bawić się w waszą obstawę. To są jakieś bzdury, kompletnie zbędne do jej szczęścia…

– Te „bzdury” to podstawa zdrowia psychicznego każdej młodej kobiety, Fabio. A nie zaprzeczysz, że twoja maleńka córunia zaczyna przeistaczać się w kobietę, więc i jej potrzeby ulegają zmianie – zganiła mnie kuzynka.

– Tatusiu… Proszę – odezwała się błagalnym tonem Lucia, po czym wstała z miejsca i ruszyła w moją stronę, aby chwycić mnie za dłoń, w której nie trzymałem laski. – Pozwól mi wyjść z ciocią Alessią. Wiem, jak bardzo jesteś zajęty, ale przecież nie pojadę sama. Tak jak powiedziała ciocia, będę z nią i…

– Wykluczone! – wyszarpnąłem dłoń z jej uścisku. – Dość tego, dość manipulacji! – zwróciłem się podniesionym tonem do Alessii, bo nie chciałem krzyczeć na Lucię. Ona była niewinna. – Nie masz pojęcia, na czym polega przypadłość mojej córki, nie wiesz, z czym się wiąże, ani jak silne leki przyjmuje teraz Lucia. Mam wrażenie, że szukasz w niej Chiary. W końcu przyjaźniłyście się i wiele razem doświadczyłyście, ale… Ale moja żona nie żyje. Nie pozwolę, aby Lucię spotkało coś złego, jak jej matkę! Ostrzegam cię, Alessio! Choć darzę cię sentymentem i tylko ty mi zostałaś z bliskich krewnych, nie będę miał obiekcji, aby zawrócić cię na Sardynię i odwołać Wigilię, jeśli nie zaprzestaniesz swojej dziwacznej kampanii i agitacji mojej córki. W tym roku ta uroczystość coraz mniej mi się podoba!

Po tych słowach wzburzony opuściłem pokój mojej córki, trzaskając z impetem drzwiami, aby podkreślić swoją złość i ostateczność decyzji.

Z wrażenia zakryłam usta dłońmi. Boże, zirytowałyśmy go!

A przecież nie chciałam go denerwować. Pragnęłam, aby był spokojny, bo jego spokój gwarantował mi spędzenie świąt, na które tak bardzo czekałam.

– On… On odwoła Wigilię – jęknęłam tknięta nagłą obawą. – Nie zobaczę go… Nie zobaczę Arriga…

– Nie chciałam ci zaszkodzić, skarbie – oświadczyła ciocia, przytulając mnie znów do siebie. – Po prostu nie chciałam, aby twój tata domyślił się, o czym rozmawiałyśmy wcześniej. Gdyby to zrobił lub, nie daj Boże, coś usłyszał z naszej konwersacji, niosłoby to ze sobą gorsze konsekwencje niż jego obecna złość. Rozumiesz?

Odsunęłam się od niej i skinęłam głową.

– Święta się odbędą, nie martw się. – Ciocia pogładziła mój policzek z czułością. – A ty spotkasz się ze swoim bratem, jak tego chciałaś.

– Masz o nim jakieś wieści? – zapytałam z ciekawością. – Tak dawno go nie widziałam. Nie miałam z nim kontaktu przez prawie cztery lata. Jak teraz wygląda? Czy mnie pamięta? Co sobie o mnie pomyśli? Czy w ogóle będzie chciał ze mną rozmawiać?

Poczułam, jak twarz płonie mi od emocji.

– A czemu miałby nie chcieć z tobą rozmawiać? W dzieciństwie, gdy widziałam was razem, byliście nierozłączni. On cię uwielbia. I to, jak widzę, wciąż z wzajemnością.

– No bo… – zawahałam się.

– Tak?

– Bo może znalazł już sobie kogoś. W końcu ma dwadzieścia siedem lat i… I może… Może postanowił się ustatkować. Może ma już żonę… Dzieci? Przez cztery lata wiele się mogło wydarzyć.

Sama nie wiem, co mnie podkusiło, aby powiedzieć akurat to. Przecież myślałam raczej o tym, że może mnie nie poznać, bo wyglądałam inaczej niż wtedy, gdy cztery lata temu opuszczał Rzym. Może mu się nie spodobam i uzna mnie za obcą? Tymczasem moje krnąbrne wargi wyrzuciły z siebie zupełnie coś innego, niż pomyślała moja głowa. Jakby nie współpracowały z nią, a z sercem, które już od dawna truchlało na wyobrażenie Arriga w ramionach innej. A przecież bez względu na to, jak bardzo bym tego nie chciała, w końcu nadejdzie ten dzień… Nadejdzie czas, gdy mój Arrigo założy rodzinę, a wtedy… Wtedy nic nie powstrzyma mojego wybuchu.

Alessia zaśmiała się perliście.

– I myślisz, kochanie, że twój tata pozwoliłby mu to zrobić samowolnie?

– Arrigo jest już dorosły, może przecież decydować o sobie…

– Arrigo to przysposobiony syn twojego ojca, który adoptując go, dał mu swoje nazwisko. To Scorazzi, a żaden Scorazzi nie może brać ślubu bez zgody głowy rodu. Zresztą to byłoby wielkie wydarzenie. Na pewno byś w nim uczestniczyła, skarbie. Ty sama do ślubu z ukochanym będziesz potrzebowała akceptacji ojca oraz reszty rodziny, bo ta sama zasada dotyczy i ciebie. Poza tym Arrigo to najdzielniejszy z żołnierzy twojego ojca. Maszyna do wykonywania jego rozkazów. Jestem pewna, że twój tata nie chciałby, aby ktoś tak skuteczny zawracał sobie głowę czymś tak trywialnym jak miłość.

Poczułam ulgę. W obliczu tak postawionej sprawy mój braciszek nie mógł mieć żony. Odsunęłam od siebie bolesną myśl, że mógłby kogoś kochać. Nie byłam pewna, dlaczego tak jest, bo przecież powinnam cieszyć się jego szczęściem. Jednak z niewytłumaczalnych dla mnie powodów czułam wyłącznie niechęć do potencjalnej dziewczyny Arriga. To był mój brat, mój przyjaciel i towarzysz z przeszłości, z którym wiele razy bawiłam się w dom. Nie mogłam zaakceptować, że mógłby ten dom budować z inną…

– Myślisz, że… że mu się spodobam?

Boże, co to za pytanie? Znów wyprzedziło to, o czym myślałam.

– Chciałabym zrobić na nim dobre wrażenie, gdy zobaczymy się po tylu latach… – dodałam pospiesznie, aby nie zabrzmieć desperacko.

– Och, kochanie. Przecież ty jesteś śliczna! – zawołała z entuzjazmem ciotka. – Śmiem twierdzić, że nawet piękniejsza niż wtedy, gdy Arrigo opuszczał Włochy.

Bezwolnie dotknęłam swoich policzków, które, jak mi się zdawało, właśnie zapłonęły żywym ogniem.

– Naprawdę?

– Oczywiście, tylko przez to, że siedzisz w tym pałacu jak więzień i nie wychodzisz do ludzi, inni nie mają szansy cię w tym utwierdzić.

Spochmurniałam.

– Nie wiem kiedy i czy w ogóle to nastąpi, jeśli moje ataki będą się powtarzać…

Ciocia Alessia zmarszczyła czoło, zastanawiając się nad czymś intensywnie. Po chwili jej twarz rozpogodziła się pod wpływem nagłej myśli.

– Choćby i dzisiaj, skarbie! – wykrzyknęła radośnie.

– Dzisiaj? – Popatrzyłam na nią bezrozumnie.

– Tak. Jeszcze dziś pokażemy cię światu!

– Ale… Ale… Ja nie rozumiem? – wybełkotałam. – Przecież ja nigdzie się nie wybieram…

– Ależ oczywiście, że się wybierasz – odparła z szerokim uśmiechem.

Wpadłam w panikę.

– Ale przecież tata… On mi nie pozwoli wyjść. Był taki zły. Nie ma szans, aby gdziekolwiek mnie puścił. Nie zgodzi się, żebym…

– Skarbie – przerwała mi ciocia, biorąc mnie za ręce i ściskając je z mocą. – Jesteś już dużą dziewczynką, a duże dziewczynki nie proszą swoich tatusiów o zgodę, tylko robią to, na co mają ochotę. Dlatego, Lucio, pytam cię: na co masz ochotę w tej chwili?

– Na wyjście – powiedziałam szeptem.

– A więc zróbmy to. Tylko po mojemu – odparła ciotka z demonicznym wyrazem twarzy.

– A co, jeśli tata się dowie…

– Już ja mam swoje sposoby, żeby się nie dowiedział…

– Kochanie, przepraszam, że się uniosłem – odezwałem się do córki.

Lucia przywodziła mi na myśl śpiącą królewnę. Leżała w swoim wielkim łożu z baldachimem, a jej długie włosy, skręcone w grube loki, były rozrzucone po barwnych poduszkach. Dotknąłem ich. Były cudownie miękkie, gładsze niż jedwab. Pochyliłem się i pocałowałem jedno z ich pasm. Poczułem tak dobrze znany mi zapach kwitnącego sadu. Na moment moje serce zamarło. Chiara… To były jej ulubione perfumy.

– Wszystko, co robię, robię wyłącznie z myślą o tobie. Jesteś światłem mojego życia – wyznałem Lucii. – Nikt mi ciebie nie zastąpi, dlatego cię chronię. Świat jest zły. Pełen niebezpieczeństw i ludzi, którzy czyhają na nasze potknięcia. Nie chcę cię na to narażać. Nasza rodzina doświadczyła już zbyt wielu tragedii. One nie mogą się stać twoim udziałem, skarbie. Masz być szczęśliwa. Nie chcę, abyś cierpiała jak ja. Nie zniósłbym, gdyby coś ci się stało, bo jesteś dla mnie wszystkim…

Lucia milczała, odwrócona tyłem do mnie. Była obrażona. Musiałem jej to jakoś zrekompensować.

– W nowym roku zabiorę cię w podróż. Pokażę ci Paryż, Londyn, Madryt. Będę mieć nieco więcej czasu. Spędzimy go razem. Zrekompensuję ci samotność. Będziemy mieszkać w najdroższych hotelach, zrobisz zakupy w największych sklepach europejskich stolic. Co zechcesz, będzie twoje. Ale musisz być zdrowa, skarbie. Gdy dojdziesz do siebie, zrealizujemy ten plan. Nie jesteś tu więźniem… Nie chcę, abyś pod wpływem słów ciotki tak się postrzegała. Ona nie zna sytuacji. Nie wie nic na temat twoich problemów zdrowotnych. Nie daj się omotać i ulec jej wpływom. Jeszcze zdążysz zakosztować życia, ale na razie jesteś na to za mała, skarbie. Masz raptem piętnaście lat. Za wcześnie, abyś rzucała się na głęboką wodę, przy czym ciotka Alessia nie jest akurat właściwą przewodniczką w tym wypadku. Nie chcę, aby sprowadziła cię na złą drogę lub żebyś przez nią wpadła w tarapaty.

Po raz kolejny odpowiedziała mi cisza.

– Mam nadzieję, że jutro ze mną porozmawiasz. Nie lubię, gdy się kłócimy – westchnąłem ciężko, po czym pocałowałem Lucię w czubek głowy i podniosłem się. Idąc do drzwi wyjściowych z jej sypialni, stawiałem kroki ciężej niż zazwyczaj.

– Wszystko z nią dobrze? – Zapytał czekający na mnie na korytarzu Pietro.

– Gniewa się na mnie. Myśli, że jestem jej wrogiem – odpowiedziałem, nie kryjąc swojego niezadowolenia.

– Typowy bunt nastolatka. Jak nic weszła w tę fazę. Na szczęście to przejściowe – odparł olbrzym pokrzepiająco.

– Oby to się skończyło jak najszybciej. Tęsknię za moją malutką dziewczynką.

– Lucia to typowa córeczka tatusia. Na pewno nie będzie się długo boczyć…

Nie byłem przekonany. Coś się zmieniło w mojej relacji z Lucią. Tylko jeszcze nie wiedziałem co…

Gdy tylko ojciec opuścił mój pokój, podbiegłam do drzwi wyjściowych i nasłuchiwałam, co dzieje się na korytarzu. Męskie głosy oddalały się stopniowo, aby po chwili całkiem zamilknąć.

Uf! Poszli.

Pobiegłam do garderoby. Chwyciłam swój wełniany płaszczyk, narzuciłam go na welurowy dres, który miałam na sobie, i pospiesznie opuściłam apartament. Przemknęłam do części rezydencji przeznaczonej dla służby i wewnętrzną klatką schodową dostałam się do piwnicy. Znałam każdy zakamarek w tym domu, każdy pokój i każdą skrytkę. To było moje królestwo. Byłam pewna, że nawet ojciec nie miał takiej wiedzy o tym domu, jak ja. Bywał tu zdecydowanie za rzadko. Siedząc w zamknięciu, miałam czas na zwiedzanie. Umiałam też poruszać się w tej przestrzeni bezszelestnie i unikać kamer. Znałam rozkład monitoringu i godziny zmiany straży. Pierwszy raz jednak zamierzałam wykorzystać swoją wiedzę w niecnym celu. Czułam się przez to trochę jak przestępca. W końcu nieczęsto robiłam coś wbrew woli taty, ale tym razem było inaczej. Ciocia Alessia obudziła we mnie wątpliwości co do słuszności jego działań. Poczułam się w pewnym sensie oszukana przez niego. Dlaczego nigdy nie powiedział mi o talentach kobiet w naszej rodzinie? Dlaczego nie wziął pod uwagę, że mogłam posiadać dar, który miała jego ciotka Giulia, matka cioci Alessii? Wolał podawać mi leki i truć mnie chemią, zamiast podejść do tematu od zupełnie innej, magicznej strony. Pragnęłam poznać swoje możliwości, a także odpowiedź na pytanie: czy faktycznie coś jest ze mną nie tak, czy jednak naprawdę odziedziczyłam jakieś paranormalne zdolności. Do tego potrzebowałam wsparcia cioci Alessii. Chciałam spędzić z nią więcej czasu. Posłuchać, co miała do powiedzenia o zapomnianych członkach naszej rodziny. Ojciec strzegł przede mną sekretów rodu Candeloro, z którego się wywodził, jakby wraz z chwilą, gdy zmienił nazwisko na Scorazzi, tamten ród przestał być jego przeszłością. Ciocia Alessia wyglądała na skłonną wyjawić mi strzeżone przez niego tajemnice, dlatego zdecydowałam się spędzić ten wieczór w jej towarzystwie.

Po ciemku, aby nikt z pracowników rezydencji nie zorientował się, że ktoś buszuje w podziemiach willi, dotarłam do jednego z pomieszczeń służących jako schowek na sprzęt remontowy. Dalej poszło gładko. Po drabinie malarskiej dostałam się do lufcika umieszczonego pod sufitem. Otworzyłam go i przecisnęłam się przez jego otwór. Byłam drobnej budowy, dlatego nie miałam z tym większego problemu. Na zewnątrz padało, więc narzuciłam na głowę kaptur i, kryjąc się w cieniu krzewów, skierowałam się do stojącego na podjeździe z tyłu rezydencji sportowego auta.

– Jestem – wydyszałam zmachana, zajmując miejsce na tylnym siedzeniu.

– Już się bałam, że stchórzyłaś. Masz jaja, maleńka – oświadczyła ze śmiechem ciocia Alessia siedząca na miejscu kierowcy.

– Tata do mnie przyszedł – odpowiedziałam.

– Rozumiem, że mamy go z głowy?

– Myśli, że się na niego obraziłam i wcześniej poszłam spać. Do rana da mi spokój.

– Świetnie.

– A co z tobą, ciociu? – zapytałam z przestrachem, który nagle opanował moje serce.

– Ze mną?

– Tata może cię szukać. Gdy zorientuje się, że nie ma cię w domu, może skojarzyć fakty. Jeśli mnie nie znajdzie…

– Lucio, skarbie. On wie, że jadę na imprezę. Zna mnie nie od dziś. Nie mam ani męża, ani stałego chłopaka. Lubię się bawić. No i wie, że mnie wkurzył. Nie będzie się do mnie zbliżał aż do świąt – zachichotała.

– Czyli… jesteśmy bezpieczne?

– Oczywiście. A teraz połóż się na tylnym siedzeniu. Co prawda szyby są przyciemniane, ale na wszelki wypadek się schowaj. Muszę jeszcze jakoś przejechać przez bramę, której pilnują cerbery twojego ojca.

Posłusznie wykonałam polecenie. Auto ruszyło. Ciocia skierowała się do wyjazdu z rezydencji. W chwili, gdy zatrzymała się, aby poinformować ochroniarzy po co i na jak długo opuszcza posiadłość, byłam bliska zawału.

Znajdą mnie…

Znajdą…

Już nigdy nie opuszczę domu!

– O, pani Alessia – usłyszałam głos jednego z wartowników.

– Hej, chłopaki – zaszczebiotała ciotka.

– Świetnie pani wygląda.

– Prawdziwa gwiazda!

– Dzięki, jesteście przesłodcy, jadę trochę zaszaleć. Atmosfera krypty w domu waszego szefa mnie przeraża.

Odpowiedział jej męski rechot.

– Nie potrzebuje pani ochrony?

– Nie bawcie się w nadopiekuńczego Fabia i dajcie mi odetchnąć – odpowiedziała ciocia Alessia. – Po co mi ogon na szybkiej randce? Nie chcę, aby to się rozeszło. Prasa kocha naszą rodzinę. Wolę bawić się incognito, a goryle tylko przywabią ciekawskich.

– Ma pani rację, ale na wszelki wypadek proszę wziąć ten lokalizator.

– Muszę? – jęknęła ciotka.

– To rozkaz pana Fabia.

– Ach, ten Fabio! Wszystkich traktuje jak ubezwłasnowolnionych… – westchnęła teatralnie, po czym usłyszałam dźwięk otwieranej mosiężnej bramy i nasz samochód ponownie ruszył.

– Możesz już wyjść z ukrycia, skarbie – zwróciła się do mnie ciocia, gdy odjechałyśmy na bezpieczną odległość. – Już nic ci nie grozi.

Wynurzyłam się spomiędzy siedzeń i rozejrzałam dookoła. Jechałyśmy główną drogą w stronę centrum miasta.

– Naprawdę jestem wolna?

– Owszem. Na ten jeden wieczór – zachichotała ciotka, po czym otworzyła okno i wyrzuciła przez nie nadajnik otrzymany od ochroniarzy, a ja odetchnęłam głęboko zimnym powietrzem, które przez nie wpadło. Zadziałało orzeźwiająco. Poczułam euforię rozsadzającą moje ciało.

Wolna!

Na jeden wieczór!

Niby to mało czasu, ale ja miałam wrażenie, że właśnie otrzymałam największy prezent od losu.

– To są czary – zawołałam podniecona.

– W końcu zaczynasz przygodę z prawdziwą magią, skarbie – zaśmiała się ciocia i dodała gazu.

Pół godziny później byłyśmy w salonie kosmetycznym, w którym obsługiwało nas kilka kobiet.

– Co za cera!

– I te włosy!

– A oczy? Niczym chabry!

– Albo niebo w letni dzień!

Cmokały nade mną wizażystki i fryzjerki, a ja robiłam się coraz bardziej czerwona. Nikt nigdy mnie tak nie chwalił, a przede wszystkim nigdy nie miałam do czynienia z salonem piękności. O moje włosy i ciało dbała wyłącznie Carlotta, bo ojciec nie dopuszczał do mnie nikogo innego. Służące mogły mi szykować ubrania, sprzątać pokój, przyrządzać posiłki, ale kąpać mnie i pielęgnować miała prawo tylko niania, która mnie wykarmiła w niemowlęctwie.

Ponad głowami kobiet spojrzałam na ciotkę, która siedziała na fotelu obok, a fryzjerzy układali jej fryzurę w wymyślne warkoczyki. Uśmiechnęła się do mnie, gdy jej wzrok spotkał się z moim w lustrze. Ona uważała, że najwyższy czas, abym zaznała przyjemności bycia dziedziczką wielkiego rodu, a przede wszystkim małą damą. Nie byłam pewna, czy mi się to podoba. Bardziej mnie to krępowało. Z drugiej strony komplementy, które słyszałam, były miłe. Po prostu nie byłam do nich przyzwyczajona.

– Dokąd pojedziemy potem? – zapytałam, gdy wizażystki dały mi chwilę oddechu.

– Po kreacje – odpowiedziała ciocia Alessia.

– Po kreacje? – zdziwiłam się.

– Przecież nie pójdziemy w dresach na dyskotekę – zachichotała.

Dyskoteka?!

Omal nie spadłam z fotela fryzjerskiego, słysząc to słowo.

Dyskoteka…

To brzmiało tak nieprawdopodobnie… i fajnie!

Nigdy nie byłam na tańcach innych niż nauka baletu. Oczywiście wiedziałam, że młodzi ludzie bawią się na mieście, ale mnie to nie było dane. Dotychczas myślałam, że podobnej atrakcji doświadczę dopiero jako dojrzała osoba, tymczasem ciocia zamierzała zabrać mnie na prawdziwą imprezę już teraz! Dotrzymywała słowa…

Poczułam łzy wzruszenia i wdzięczności pod powiekami.

– To będzie wieczór twojego życia, maleńka – dodała ciocia Alessia, bo ja nie byłam w stanie wykrztusić ani słowa. – Dziś wszystko jest możliwe i wszystko ci wolno.

Wieczór mojego życia…

To brzmiało tak poważnie i tak obiecująco. Cokolwiek mi przyniesie, czułam, że będę to wspominać do końca swoich dni, bo będzie to równie wyjątkowe, co nieodwracalne…

Lubiłem imprezy, alkohol i dziewczyny, ale dziś nie w smak mi była zabawa. Gdyby nie urodziny Dazia, mojego przyjaciela i wiernego towarzysza broni, z którym wiele razy stawałem ramię w ramię do walki, ryzykując własnym życiem, nie byłoby mnie dziś w klubie. Zaraz po przyjeździe udałbym się do Fortezza della Fenice, mojego rodzinnego domu. Miałem wiele do zaraportowania przybranemu ojcu, ale nie przez interesy i sprawy organizacji tak bardzo pragnąłem wrócić do rezydencji, tylko ze względu na tęsknotę. Dość już tułaczki. Minęły cztery lata. Potrzebowałem odpoczynku, a nade wszystko potrzebowałem spotkania z siostrą.

Lucia była dla mnie kimś najważniejszym. Od chwili, gdy była niemowlęciem, a ja po raz pierwszy trzymałem ją w ramionach, narodziła się między nami wyjątkowa więź, przy czym w jej rozwoju nie przeszkadzała nawet spora różnica wieku, która nas dzieliła. Chciałem zobaczyć Lucię. Czas rozłąki z nią był trudny. Przyjaźniliśmy się i zawsze utrzymywaliśmy kontakt, nawet wtedy, gdy dzieliły nas setki kilometrów. Tym razem jednak moja misja była tak niebezpieczna, że nie mogłem ryzykować zdradzenia swojej tożsamości, próbując porozumieć się z siostrą. Dlatego przez czas jej trwania musiałem zawiesić komunikację z Lucią. Było to ciężkie, bo przywykłem do przelewania na papier swoich myśli, pisując do niej listy. Co prawda był to dość staroświecki zwyczaj, a moi koledzy zapewne umarliby ze śmiechu, wiedząc, że wciąż wymieniam korespondencję z małą dziewczynką, ale to było silniejsze ode mnie. Lucia rozświetlała moją rzeczywistość swoim blaskiem i sprawiała, że zapominałem o demonach, które gnębiły mnie od zawsze. To dla niej i przez nią wiernie trwałem przy Fabiu Scorazzim. Choć mogłem zarzucić mu wiele, nigdy nie stanąłbym przeciwko niemu i to nie dlatego, że dał mi luksusowy dom i mnie adoptował, ale właśnie ze względu na jego biologiczną córkę.

Dlatego teraz robiłem dobrą minę do złej gry i udawałem, że doskonale się bawię, aby nie sprawić przykrości Daziowi, podczas gdy moje myśli krążyły wokół tej, do której tak bardzo wyrywało się moje serce.

Jak mnie przyjmie? Czy zrozumie pobudki, dla których nie mogłem do niej pisać? Czy nadal będzie mnie kochać równie mocno, jak przed moim wyjazdem? Jej miłość była wszystkim, co miałem. Była dla mnie świętością, skarbem. Niecierpliwie wyczekiwałem poranka, bo wtedy zamierzałem do niej pojechać.

– Co to za zerkanie na zegarek, stary? – szturchnął mnie w bok Sisto.

– Nasz Książę się nudzi – zawyrokował Lino, wciągając nosem Białego Kopa.

– Zaraz przyjdą dziewczyny, to mu się odmieni – dodał jego brat, Rufo, oddając się tej samej czynności. – Cipka nigdy nam się nie znudzi, prawda chłopaki?

Pozostali przytaknęli ze śmiechem, tylko ja milczałem zły, że zwracają uwagę na mnie, a nie na jubilata.

Właśnie… Jubilat!

– Gdzie Dazio? – zapytałem, orientując się, że w naszej loży dla VIP-ów nie ma w tej chwili mojego przyjaciela.

– Pewnie poszedł się odpryskać.

– Prędzej rzygnąć. Ostro się naszprycował przed imprezą.

– Oby tylko w narkotycznym widzie nie zabawiał się z jakąś dziwką, bo nasza wyskoczy mu o północy z tortu – skomentował Lino.

– Zepsuje nam niespodziankę, niewyżyty chujek – prychnął ze wzgardą Rufo. – Słono nas kosztowała ta dziunia. Ponoć jest najlepsza w mieście. W fellatio nie ma sobie równych…

– Jak on jej nie zechce, ja z chęcią ją przygarnę – zarechotał Sisto, pijąc luksusowego szampana prosto z gwinta.

– Obawiam się, że nic z tego, stary. – Zaprzeczył ruchem głowy Lino. – Nasz Książę ma pierwszeństwo.

Następnie wstał i, pajacując, wykonał przede mną czołobitny ukłon. Pewnie normalnie rozbawiłoby mnie to. Lubiłem chłopaków, którzy mi służyli, i traktowałem ich bardziej jak kumpli niż podwładnych, jednak dziś nie byłem w nastroju do żartów. Zwyczajnie nie chciałem się z nimi bawić i ciężko mi było zachować pozory zainteresowania ich rozmowami czy zachowaniem.

– Pójdę go poszukać – oznajmiłem, podnosząc się z kanapy. – Kiedy Dazio jest naćpany, bywa agresywny. Nie chcę kłopotów tuż po powrocie. – Poprawiłem marynarkę i nasunąłem na twarz maskę – obowiązkowy element ubioru w klubie Carnevale.

– Powiedziałem coś nie tak? – Doleciał do moich uszu głos Lina, gdy byłem już przy drzwiach.

– Co ty. Po prostu jest nie w sosie, odkąd mu powiedzieliśmy o imprezie – skomentował Rufo.

– Jest chory?

– Z tęsknoty – zadrwił Sisto. – Nie może się doczekać, żeby pobawić się lalkami z Lucią.

– Ale nasze lalki są fajniejsze! Bo żywe…

Zignorowałem ich głosy i wyszedłem na zapełniony zamaskowanymi gośćmi dyskoteki korytarz.

– Pij, maleńka! – Zaśmiała się perliście ciocia, przekrzykując panujący wokół hałas i wręczając mi trójkolorowego drinka z parasolką. To był mój pierwszy raz w życiu. Nigdy wcześniej nie piłam alkoholu.

– Chyba to nie dla mnie… Jestem nieletnia – skomentowałam, czując strach, jakby mój tata miał się zaraz wyłonić z tłumu otaczającego bar, przy którym siedziałyśmy.

– Daj spokój, Lucio – odpowiedziała wciąż rozbawiona ciocia. – Masz piętnaście lat. Jesteś prawie dorosła. Dzieciaki we włoskich domach piją rozcieńczone wino od kołyski, a ty nie jesteś już bobasem.

– Ja nigdy nie piłam… Tata mi nie pozwala. Twierdzi, że młodej damie to nie przystoi…

– On jest równie staroświecki, jak tapety i meble w tym waszym zamczysku – prychnęła ze wzgardą ciotka. – To twój wieczór, skarbie. Bierz drinka i nie marudź. Potem lecimy na parkiet, żeby trochę się powyginać. Muszę przyznać, że mój kuzyn ma gust, przynajmniej w zakresie doboru didżejów do swoich klubów.

Popatrzyłam na kieliszek. Ciocia miała rację. Podobna okazja mogła się prędko nie nadarzyć. Dzięki jej sile przekonywania weszłyśmy do klubu bez okazywania dokumentów tożsamości. Uczestniczyłam w prawdziwej imprezie dla dorosłych. A co mi tam!

Wychyliłam duszkiem zawartość kieliszka, po czym zakrztusiłam się, bo drink podrażnił mi gardło. Miałam wrażenie, że płonę od środka.

– Grzeczna dziewczynka! Krwi Candeloro nie oszukasz!

Ciocia pogładziła mój policzek, który wystawał spod maseczki zakrywającej górną część mojej twarzy, a gdy sama uraczyła się trunkiem, chwyciła mnie za dłoń i pociągnęła w stronę skaczącego na parkiecie tłumu. Kolorowe światła migotały mi przed oczami niczym gwiazdy, a muzyka dudniła w uszach. Wszyscy wirowali wokół mnie w narastającym tempie. Tańczyłam zauroczona tą feerią barw. Miałam ochotę ją namalować. Wyciągnęłam przed siebie dłonie, jakbym starała się ją zebrać, gdy nagle ktoś mnie za nie złapał. Wyrwana ze świata marzeń, który chłonęły moje zmysły, zamrugałam oczami i wtedy dotarło do mnie, że stoi przede mną nie ciotka Alessia, a nieznany mi mężczyzna – wielki niczym dąb, w masce przywodzącej na myśl ludzką czaszkę.

Poczułam panikę.

Chciałam wyrwać się z jego uścisku, ale mój nieoczekiwany partner nie puszczał moich dłoni. W dodatku, gdzieś między bawiącymi się wokół ludźmi, pojawiła się na moment ciotka. Widząc, że nie jestem sama, pomachała mi ręką i pokazała wzniesiony w górę kciuk, jakby pochwalała to, co się działo. Po czym chwyciła jednego z tańczących za krawat i, wijąc się wokół niego niczym kobra, którą fakir grą na piszczałce wprowadził w trans, wciągnęła go w rozbawiony tłum.

Zostałam sama z nieznajomym. Nie zdążyłam nawet przemyśleć swojego położenia, bo mężczyzna zaczął obracać mną w tańcu z takim impetem, jakbym była bezwolną kukiełką w jego rękach. Wręcz robił ze mną, co chciał. Wirowałam wraz z otaczającym mnie światem, a szybki ruch i wypity alkohol mąciły moją percepcję. Znów nie wiedziałam, gdzie jestem, za to miałam wrażenie, że latam. Wznosiłam się ponad tłumem, lewitowałam i wszystko byłoby cudownie, gdyby nagle nie zrobiło mi się niedobrze. To zadecydowało o nagłym przerwaniu zabawy.

– Muszę… do łazienki – poinformowałam mojego towarzysza, po czym przemknęłam pod jego ramieniem, wielkim niczym konar drzewa, i szybko oddaliłam się z parkietu w stronę korytarza, gdzie mieściły się toalety. Już byłam blisko jednej z nich, gdy nagle potężna siła rzuciła mnie na wyłożoną czarnym pluszem ścianę.

– No, mała, szybka jesteś – wydyszał mi do ucha olbrzym, z którym przed chwilą się bawiłam. Bił od niego mocny zapach alkoholu. – Myślałem, że każesz mi bardziej się starać. To dobrze, że jesteś łatwa i tak szybko chcesz przejść do rzeczy. Będziesz moim urodzinowym prezentem. Bo wiesz? Dziś mam urodziny, a na górze prywatną lożę. Wystarczy nam kilka minut…

Po tych słowach bez żadnego ostrzeżenia wepchnął łapę, wielką niczym bochen chleba, pod moją sukienkę. Poczułam jego palce ślizgające się po mojej dolnej bieliźnie.

Boże…

Co tu się działo?

Świat wokół mnie nagle zatrzymał się w miejscu i zaczął rozpadać się w drobny mak. Taniec z obcym nawet mi się podobał. Miał w sobie magię i był formą sztuki, ale to, co się działo w tej chwili, było nie do przyjęcia.

– Przestań – jęknęłam, starając się wyrwać, ale on przypierał mnie do ściany z mocą. Nikt z przechodzących obok nas ludzi, zmierzających do toalety, nawet nie zwrócił na nas uwagi. Olbrzym chwycił mnie brutalnie za nadgarstki i trzymał je teraz tuż nad moją głową.

– O? Stawiasz się? Tym lepiej! – Wyszczerzył zęby w demonicznym uśmiechu. Przez maskę wyglądał z tym wyrazem twarzy jeszcze bardziej upiornie niż wcześniej. – Lubię, gdy udajecie niedostępne. A jeszcze bardziej lubię, jak mi wmawiacie, że jesteście dziewicami. Niewinność mnie podnieca. Sama zobacz…

Wyciągnął dłoń spod mojej sukienki, chwycił mnie za rękę i nakierował ją sobie na rozporek. Miałam ochotę się wycofać, ale nie było dokąd. Moje palce spoczęły na rozgrzanym kroku olbrzyma. Poczułam, jak w tym miejscu tworzy się spore wybrzuszenie. Nie chciałam wiedzieć, co ten mężczyzna miał w spodniach.

– Proszę cię… Przestań! – pisnęłam, a w moich oczach pojawiły się łzy.

Tata mówił, że świat jest okropny. Że żyją w nim ludzie, którzy chcą nas skrzywdzić. Ten potwór z pewnością do nich należał, a ja byłam zdana wyłącznie na niego.

Dlaczego nie posłuchałam taty?!

Dlaczego zachowałam się tak nieodpowiedzialnie?

– Pomocy! Niech ktoś mi po… – Głos zamarł mi w gardle, bo mężczyzna zasłonił mi usta wolną ręką.

Tatusiu…

Przepraszam!