Uzyskaj dostęp do tej i ponad 250000 książek od 14,99 zł miesięcznie
56 osób interesuje się tą książką
Czy miłość może narodzić się między słowami?
Frederick Hobson, dziedzic rodzinnej fortuny, zostaje wezwany przed oblicze swojego dziadka Emmeta. Nestor rodu oznajmia wnukowi, że za skandaliczne prowadzenie się wyrzuci go z firmy – chyba że Frederick udowodni mu, że jest godzien nazwiska, które nosi.
Mężczyzna zostaje zmuszony do wyjazdu do Clinton, małej górskiej miejscowości w stanie
Montana. Mieści się tam Hobson Publishing House – wydawnictwo, od którego dziadek Fredericka rozpoczął budowę swojego medialnego imperium. Rick dostaje rok na podniesienie z ruiny interesu i przywrócenie mu dawnej świetności. Ma pracować pod zmienionym nazwiskiem, by nie korzystać ze statusu swojej rodziny. Dodatkowo musi nauczyć się żyć bez luksusów, do których przywykł.
Asystentka redakcji Melody Ariston w tajemnicy oddaje się swojej pasji – pod pseudonimem M.C. Angel publikuje na Wattpadzie popularne opowiadania. Niestety musi dzielić gabinet z irytującym nowym pracownikiem i jako jedyna w biurze pozostaje odporna na jego urok. Pewnego dnia Rick podczytuje fragment opowiadania na ekranie Melody. Dostrzega w twórczości anonimowej autorki duży potencjał i postanawia zaproponować jej wydanie książki. W tym celu nawiązuje z Melody kontakt przez jej konto na Wattpadzie. Czy dzięki temu Melody spojrzy na niego w innym świetle?
Ta historia jest naprawdę SPICY. Sugerowany wiek: 18+
Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:
Liczba stron: 316
Odsłuch ebooka (TTS) dostepny w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:
Redaktorka prowadząca: Ewelina Czajkowska
Wydawczyni: Agnieszka Nowak
Redakcja: Magdalena Kawka
Korekta: Małgorzata Denys
Projekt okładki: Kamil Pruszyński
Zdjęcia na okładce: ©FotoStalker; ©Natasha_S/Stock.Adobe.com
DTP: Gerard Frydrych
Copyright © 2024 by Monika Magoska-Suchar
Copyright © 2024, Papierowe Serca an imprint of Wydawnictwo Kobiece Agnieszka Stankiewicz-Kierus sp.k.
Wszelkie prawa do polskiego przekładu i publikacji zastrzeżone. Powielanie i rozpowszechnianie z wykorzystaniem jakiejkolwiek techniki całości bądź fragmentów niniejszego dzieła bez uprzedniego uzyskania pisemnej zgody posiadacza tych praw jest zabronione.
Wydanie I
Białystok 2024
ISBN 978-83-8371-351-9
Grupa Wydawnictwo Kobiece | www.WydawnictwoKobiece.pl
Na zlecenie Woblink
woblink.com
plik przygotowała Katarzyna Błaszczyk
Wciąż nie mogłam przestać myśleć o Gregu. Jego zachowanie na imprezie zrobiło na mnie ogromne wrażenie. Dotychczas nikt nie zwracał na mnie szczególnej uwagi. W końcu byłam jedynie nic nieznaczącą recepcjonistką, szarą myszką, trybikiem w potężnej korporacyjnej machinie. Traktowano mnie jak wyrobnika. Byłam powietrzem, a już z całą pewnością nie mogłam liczyć na niczyją pomoc, bo w wielkich firmach nie istniało coś takiego jak empatia czy bezinteresowność. Jako wychowanka domu dziecka przywykłam do tego, że od zawsze byłam zdana tylko na siebie, dlatego wciąż nie mogłam wyjść z szoku, że jeden z najprzystojniejszych pracowników McMillan’s Company, w dodatku będący dyrektorem działu finansów, zaryzykował wszystko dla mnie, stając na drodze potworowi, który próbował się do mnie dobierać. Greg przeciwstawił się samemu dyrektorowi pionu prawników, by mnie ratować. Wciąż nie mogłam w to uwierzyć! Obronił mnie, przed pijanym napastnikiem, który zaciągnął mnie do męskiej toalety i próbował tam zrealizować swoje niecne zamiary. Powalił go na ziemię, gdy ten się awanturował i używał względem mnie siły oraz niecenzuralnych słów, a potem, jak na prawdziwego dżentelmena przystało, zabrał mnie z klubu i zaopiekował się mną.
Byłam roztrzęsiona, dopiero teraz docierała do mnie powaga sytuacji. Greg postawił mi drinka, bym się uspokoiła, a potem odwiózł do domu. Nie sądziłam, że tacy mężczyźni istnieją, a tym bardziej nie miałam pojęcia, że pracują w mojej firmie!
Co teraz będzie? Nie miałam pojęcia. Podpadłam jednemu szefowi, podczas gdy drugi okazał się moim księciem z bajki. Bałam się iść dziś do pracy, bo mogłam wpaść na mojego oprawcę, a jednocześnie nie mogłam się doczekać, kiedy stanę twarzą w twarz z moim obrońcą.
Powinnam mu podziękować, dotarło do mnie, gdy kończyłam przygotowywać sobie śniadanie do pracy. Greg zasługiwał na moją wdzięczność, a przecież wczoraj nie byłam w stanie mu jej okazać, tak zszokowało mnie to, co zaszło na imprezie służbowej. Dziś czułam się na tyle dobrze, że mogłam myśleć logicznie. Czułam też, że to może być szansa, na którą od zawsze czekałam. Przecież Greg mi się podobał. Zresztą chyba każda kobieta w firmie wzdychała do przystojnego finansisty. Powinnam z nim porozmawiać, a jako że w biurze mogło nie być ku temu dogodnych warunków i nie chciałam, by zazdrosne koleżanki zwietrzyły moje ukryte intencje, doszłam do wniosku, że lepiej pewne sprawy załatwić poza nią. Dlatego odszukałam w torebce służbową komórkę, po czym napisałam esemesa o następującej treści:
Dzięki za wczoraj. Chciałabym Ci się jakoś odwdzięczyć. Może drink po pracy?
Do wiadomości postanowiłam dołączyć fotkę. W tym celu przejrzałam się w lustrze. Było dobrze, ale nie chciałam wyjść za zbyt grzeczną, dlatego poprawiłam usta różowym błyszczykiem i rozpięłam kilka guzików mojej formalnej koszuli, aby na zdjęciu widać było rowek między piersiami i kawałek koronki stanika. Potem ustawiłam się do selfie. Zrobiłam kilka ujęć, z których wybrałam najlepsze. Nie było to łatwe, bo nigdy nie uważałam się za królową piękności. Czułam się przeciętna i nijaka, a jednak ten pierwszy raz w życiu zależało mi na zrobieniu dobrego wrażenia na mężczyźnie, dlatego skrycie modliłam się, by to wystarczyło, aby wywrzeć na Gregu odpowiednie wrażenie.
Gdy wiadomość była gotowa, w kontaktach zaczęłam szukać jego danych, jednak nagle moja kotka Honey i pies Moon przebiegli mi pod nogami w szaleńczej gonitwie. Straciłam równowagę, a telefon wypadł mi z ręki. W ostatniej chwili złapałam za oparcie pobliskiego krzesła, przez co udało mi się uniknąć upadku. Nakrzyczałam na zwierzęta, by się uspokoiły, po czym sięgnęłam po komórkę. Ze zdumieniem stwierdziłam, że moja wiadomość została wysłana. Musiałam nieświadomie nacisnąć przycisk i wszystko byłoby świetnie, gdyby nie to, że esemes z frywolnym jak na mnie zdjęciem nie poszedł do Grega, jak chciałam, ale do Geoffreya.
Do Geoffreya?
Nie, nie, tylko nie to!
Geoffrey McMillan był prezesem. Najważniejszą osobą w naszej firmie. Milionerem i samym Bogiem w naszej korporacyjnej rzeczywistości. W dodatku totalnie mi obcym i odległym, a ja… głupia, naiwna ja, wysłałam mu właśnie zaproszenie na drinka!
Miałam ochotę się rozpłakać.
Co ja zrobiłam? Co ja najlepszego zrobiłam?!
Zaczęłam rozpaczliwie pisać kolejnego esemesa:
Szefie, bardzo przepraszam. Zaszła pomyłka. To zaproszenie…
Przerwał mi dźwięk wiadomości:
Bardzo chętnie. O 19.00 podjadę po Ciebie. G.
O Boże…
Boże, Boże, Boże.
Opadła mi szczęka.
Wielki Geoffrey McMillan zgodził się na randkę ze mną! Nie byłam w stanie dłużej ustać, dlatego osunęłam się na krzesło i tak siedziałam przez kilka minut, gapiąc się tępo w ekran smartfona.
Melody
Dwieście pięćdziesiąt sześć tysięcy wyświetleń w niespełna pół godziny, a przecież był środek nocy. Ładnie… Do następnego wieczora będzie osiemset albo i dziewięćset, co plasowało mnie na podium najbardziej poczytnych pisarek Wattpada.
Cudownie! To był mój cichy sukces. W życiu zawodowym i osobistym, niczym moja wattpadowa bohaterka, nie miałam za wiele powodów do dumy, dlatego popularność na platformie bardzo mnie cieszyła. Co prawda robiłam to pod pseudonimem M.C. Angel, ale liczył się dla mnie fakt, że ktoś czyta moje opowieści i na nie czeka.
Szybko przescrollowałam komentarze.
Co dalej?Kiedy next?Chcę więcej!Nie każ nam czekać do piątku!Zwariuję z tej niewiedzy!
Wszystkie były opatrzone błagalnymi minkami i serduszkami. Do tego dostałam kilkadziesiąt wiadomości prywatnych. Dodawały mi skrzydeł i motywowały do dalszej pracy. Pisanie było jedynym, co miałam poza pracą. Pozwalało mi odetchnąć od szarej rzeczywistości i oderwać się od codziennych problemów dnia. Gdyby nie ono, pewnie oszalałabym z samotności.
Spojrzałam na zegarek. Czwarta trzydzieści. Noc miała się już ku końcowi, a mnie kompletnie nie chciało się spać. Do siódmej miałam czas. O ósmej musiałam być w redakcji. Nie mogłam się spóźnić na kolegium. Postanowiłam, że jeszcze popiszę, zwłaszcza że czułam wenę, która rozpierała moje ciało i umysł.
A co mi tam. Najwyżej moi czytelnicy dostaną tekst wcześniej niż standardowo pod koniec tygodnia…
Frederic
– Paniczu Fredericku!
Gdzieś z oddali dobiegł mnie odgłos walenia do drzwi.
– Paniczu, proszę otworzyć!
Przewróciłem się na drugi bok, kompletnie niewzruszony na dobiegające z holu nawoływania.
– Paniczu…
Naciągnąłem poduszkę na głowę.
– …Fredericku… Jeśli panicz nie otworzy, każę wyważyć drzwi. Takie mam rozkazy!
Kurwa. Byłem zmęczony po całonocnej imprezie, a nie miałem spokoju nawet w weekend!
Uniosłem głowę i rozespanym wzrokiem spojrzałem na budzik leżący na szafce przy moim wielkim łóżku.
Dziesiąta trzydzieści pięć.
– Jaja sobie robisz, Claus! – odkrzyknąłem do kamerdynera. – Jest wczesny ranek. Dajcie mi spokój!
– Pan Hobson wzywa pana do firmy na nadzwyczajne zebranie! – odkrzyknął przez drzwi.
Nadzwyczajne zebranie? Przecież jest niedziela. Na Boga, czy mój dziadek nie ma litości?
Poirytowany uderzyłem w sam środek krągłego tyłeczka jednej ze śpiących ze mną dziewczyn.
– Pobudka – oświadczyłem gniewnie. – Zabierajcie swoje manatki i wynocha!
Zdumione kobiety niechętnie podniosły się z łóżka i zaczęły szukać w ogromnym pokoju swojej garderoby. Wstałem za nimi i narzuciłem na swoje ciało puszysty szlafrok, po czym ruszyłem do wejścia i przekręciłem klucz zamykający dwuskrzydłowe drzwi do mojego apartamentu.
– Co to za spotkanie? – warknąłem, stając przed Clausem i górując nad nim wysportowaną sylwetką.
– Nie mam pojęcia, paniczu – oświadczył staruszek. – Ale musi to być coś ważnego, bo pan Hobson dał ci tylko pół godziny na dojazd do firmy.
– Pewnie znów przeżywa coś, co odwaliła konkurencja. On uwielbia panikować. – Westchnąłem ciężko.
– Możliwe, ale był wyraźnie podenerwowany, gdy do mnie zadzwonił. Radziłbym się paniczowi nie spóźnić. Nie ma co igrać z lwem.
Zacząłem się śmiać.
– Przecież Hobson to mój dziadek. Poza tym z wiekiem bliżej mu do kociaka niż bestii. Nie boję się go. To on powinien się obawiać młodego pokolenia, które niebawem go przerośnie.
– Mimo wszystko radziłbym…
W tym momencie z mojego pokoju zaczęły wychodzić półnagie panienki, z którymi spędziłem czas po imprezie w klubie. Na szczęście Claus widział już wiele, dlatego przyjął ich obecność ze stoickim spokojem.
Gdy kobiety w końcu poszły, kontynuował:
– Radziłbym tym razem posłuchać prezesa i nie dawać mu kolejnych argumentów przeciwko paniczowi.
– Najpierw wezmę prysznic i zjem śniadanie. Jest niedziela. Dziadek chyba z konia spadł, myśląc, że zamierzam pracować na głodniaka, i to w dzień wolny. Policzę sobie podwójnie za dniówkę, skoro wyzyskuje mnie nawet w weekend!
Po tych słowach zamknąłem drzwi przed nosem kamerdynera i powolnym krokiem ruszyłem do łazienki. To nie do pomyślenia, by dziedzic fortuny Hobsonów wciąż był traktowany jak byle podwładny!
Melody
– Nie chcę owijać w bawełnę – zaczął Bruce, redaktor naczelny, mierząc nas po kolei wzrokiem spod krzaczastych brwi. – Nie jest dobrze. Jak tak dalej pójdzie, nie tylko nie dostaniemy świątecznych premii, ale też zostaniemy zamknięci. Nasz właściciel, prezes Emmet Hobson, wyraził ubolewanie stanem finansowym naszej firmy. W końcu to wydawnictwo jest biznesem, od którego zaczynał. Stworzył Hobson Publishing House. To jego dziecko i jego początki, ale nic nie poradzimy na to, co się dzieje. Zjada nas inflacja. Ceny książek idą w górę. Druk stał się nieopłacalny. Ludzie zamiast czytać, wolą tracić czas na media społecznościowe lub oglądać seriale. Zostaliśmy w tyle, przechodzimy do annałów. Przychody HPH są coraz niższe. Jeśli coś się nie zmieni, będę zmuszony rozwiązać nasz zespół.
Między zebranymi w salce konferencyjnej przebiegł pomruk niezadowolenia.
– Co z nami będzie? Ot tak nam podziękujecie za tyle lat wiernej pracy, bo nasz zarząd jest nieudolny? – wypalił gniewnie stary Arnold, szef działu graficznego.
– To niezależne ode mnie. Od piętnastu lat ta firma jest moim domem – odpowiedział Bruce, rozkładając bezradnie ręce. – Sam pożegnam się z posadą. Nie wiem, kto mnie zechce w tym wieku i na takich warunkach, jakie miałem tutaj. Ale zrozumcie. Fakty nie działają na naszą korzyść.
– Pan Hobson stoi na czele medialnego imperium, dlaczego nam nie pomoże? – zapytała Annie, jedna z wydawczyń.
– Bo nie ma na to czasu – odparł redaktor naczelny. – Jest milionerem. Bogaczem. To, co dla niego nieopłacalne, kończy żywot. I tak długo nas wspomagał zastrzykami gotówki, ale nasz czas się kończy i dlatego wpływy ustały. Taka jest kolej rzeczy w świecie biznesu.
Zacisnęłam boleśnie dłonie na udach. Jeśli stracę tę pracę, nie zostanie mi już nic. Nic prócz Wattpada, ale przecież to mnie nie wyżywi i nie opłaci mojego czynszu, a także nie pomoże mojej babci. To straszne. To nie może tak się skończyć!
– A gdyby tak dotrzeć do nowych czytelników przez jakiegoś poczytnego autora? – rzuciłam, nie mogąc dłużej trzymać języka za zębami.
– O? Widzę, że nasza asystentka bawi się w redaktora – zakpił Bruce. – Masz kogoś konkretnego na myśli, Melody? Zamieniam się w słuch, może to będzie przełom w twojej „zawrotnej” karierze w HPH…?
Usłyszałam przytłumione chichoty. Poczułam na sobie rozbawione lub pełne wyniosłości spojrzenia.
Fakt. Byłam tylko asystentką zespołu. Nikim – tak samo jak bohaterka mojej ostatniej książki na Wattpadzie. Nie mogłam jednak ulec presji i schować głowy w piasek. Skoro rzuciłam już jakiś pomysł, powinnam się go trzymać i spróbować rozwinąć, by reszta, mimo pierwotnego sceptycyzmu, w niego uwierzyła i mu przyklasnęła. Przynajmniej taką miałam nadzieję.
– Zawsze możemy się zwrócić do kogoś znanego – stwierdziłam.
– I mylisz, że stać nas na zaliczki dla znanych autorów? To nie Nowy Jork, skarbie – prychnęła ze wzgardą Susan, prawa ręka Bruce’a i główna księgowa.
Zimny pot zrosił mi czoło.
– Może koś zechce pracować bez zaliczki. Podpytać zawsze można – rzuciłam naiwnie.
W końcu ja sama z chęcią dałabym wydawcy moje teksty wyłącznie za przyszłe tantiemy, bo przecież najbardziej liczyło się dla mnie to, że mogłabym za jakiś czas trzymać w rękach własną powieść. Ale najwyraźniej byłam w tej kwestii w mniejszości, bo mój głos wyśmiano.
– Żartujesz? Nikt nie będzie pracował za darmo! – zganiła mnie Evelyn, redaktorka działu literatury kobiecej.
– Jeśli komuś zależy, to czemu nie? – odpowiedziałam pytaniem, starając się bronić moich idealistycznych wizji. – Myślę, że debiutant jest gotów poczekać na efekt, byleby jego książka ujrzała światło dzienne. A przecież wśród debiutów kryją się przyszli twórcy bestsellerów.
– I myślisz, że mamy czas ich szukać? – Bruce popatrzył na mnie krytycznie.
– A Wattpad…? Tam jest wielu obiecujących pisarzy – stwierdziłam.
– Wattpad? Chyba kpisz – prychnęła ze wzgardą Susan. – To platforma dla smarkaterii, a my wydajemy książki skierowane do dojrzałych odbiorców. W dodatku piszą tam ludzie bez doświadczenia, z reguły nieumiejący władać poprawnie językiem, którzy wychodzą z błędnego założenia, że pisać każdy może. A to nieprawda. Ten portal powinien zostać zamknięty! To profanacja pracy pisarza!
Jakbym dostała w policzek. Nie byłam małym dzieckiem. Miałam dwadzieścia siedem lat i odpowiednie wykształcenie. Skończyłam literaturoznawstwo i redakcję tekstu. Nie byłam laiczką i nie wmawiałam sobie talentu. Po prostu umiałam pisać i, co ważniejsze, lubiłam to robić, o czym świadczył fakt, że zbudowałam ogromną społeczność na swoim wattpadowym koncie. Nie mogłam uwierzyć, że redakcyjni koledzy nie podzielali mojego entuzjazmu i byli zdania, że ta platforma to miejsce wyłącznie dla dyletantów.
– Niektórzy mają tam spore zasięgi, a ich teksty wcale nie są złe – zaprotestowałam. – Mogę podsunąć wam kilka kont, sama mam tam profil i… czytam niektóre teksty. – Oczywiście nie zamierzałam przyznawać się, że tam piszę, bo robiłam to anonimowo i traktowałam jako hobby, ale przykładami poczytnych wattpadowych autorów mogłam sypać jak z rękawa. – Chcemy sprzedawać książki i ratować firmę. Dlaczego nie damy szansy komuś nowemu, świeżemu, z fandomem, na którym nam zależy? Potrzebna nam reklama, a tam mamy darmową. W dodatku wydanie kogoś stamtąd przysporzy nam nowych czytelników, którzy przyjdą do nas w ślad za ulubionym autorem. Inne wydawnictwa powoli w to wchodzą, dlaczego zatem i my nie moglibyśmy…
– Starczy! – ryknął Bruce, a ja aż podskoczyłam z przestrachu. – Starczy, do cholery! Gdybym uważał, że nadajesz się do udzielania podobnych porad, Melody, zatrudniłbym cię na innym stanowisku niż asystenckie. Byłabyś wydawczynią lub redaktorką, ale nie jesteś, bo niestety nie pojmujesz tego, co robimy od strony biznesowej! HPH to dom wydawniczy z tradycjami. Musimy trzymać poziom, którego oczekują od nas nasz szef i stali czytelnicy. Oni nie wybaczą nam zlotu gówniarstwa czytającego wattpadowych pseudoidoli. To nie jest literatura. To nie są pisarze. To nie nasz target i jakość, którą reprezentujemy. Nie możemy się cofać, musimy iść do przodu!
Zrobiłam się czerwona. Jak on mógł to powiedzieć, i to przy wszystkich moich redakcyjnych kolegach? Byłam asystentką, odkąd zatrudniłam się w HPH, bo Bruce, choć początkowo obiecywał mi złote góry, nigdy mnie nie awansował. Zawsze miał jakieś ale do mojej pracy, choć mój staż w wydawnictwie był imponujący, podobnie jak wiedza o firmie. Nie miałam wątpliwości, że robił to celowo, bo mu nie uległam i odrzuciłam jego zaloty, w przeciwieństwie do pozostałych kobiet zajmujących wysokie stanowiska w wydawnictwie. Nie byłabym jednak sobą, gdybym oddała się szefowi w zamian za karierę. Gdyby nie to, że w naszym miasteczku nie było innych ofert pracy dla mnie, bez wahania przeniosłabym się gdzie indziej. Niestety Clinton w stanie Montana, gdzie mieszkałam, było tak małe, że trudno tu było znaleźć jakiekolwiek zatrudnienie i ci, którzy pracowali, a zwłaszcza dostąpili zaszczytu zatrudnienia w elitarnym Hobson Publishing House – flagowej firmie naszego regionu – czuli się niczym wybrańcy. A ja nie mogłam nie pracować. Potrzebowałam pieniędzy. Nie mogłam się też wyprowadzić. Bo choć wiedziałam, że za górami otaczającymi miasteczko rozciąga się wielki i szeroki świat pełen możliwości, to tu był mój dom i na razie nie mogłam tego zmienić. Miałam związane ręce, choć coraz bardziej nie podobało mi się, że poniżano mnie i traktowano jak popychadło.
Bruce uważał, że firma należy do niego. Właściciele mieszkali na drugim końcu Stanów i od pewnego czasu kompletnie nie ingerowali w sprawy wydawnictwa. Jakby o nim zapomnieli. Z tego, co wiedziałam, Emmet Hobson był królem medialnego imperium i skupiał się na jego rozbudowie, a nie biznesie, który wyniósł go na szczyt. Przekwalifikował się z książek na filmy i programy telewizyjne. Rządził na platformach cyfrowych. Widzowie byli dla niego priorytetem. Czytelnicy poszli w odstawkę, a ludzie tacy jak Bruce Vernal, nieodpowiedzialni, którym władza uderzyła do głowy, niszczyli jego dorobek. Jeśli tak dalej pójdzie, Hobson Publishing House faktycznie przestanie istnieć. Nie miałam jednak na to wpływu. Najwyraźniej ta firma była skazana na upadek, tylko co wtedy? Co wtedy ze mną? Nie mogłam stracić pracy, a alternatyw w tym opuszczonym przez Boga miejscu nie było…
Zagryzłam wargi i boleśnie wbiłam sobie paznokcie w przedramię. Musiałam to wytrzymać, bez względu na to, jak bardzo się buntowałam przeciwko podobnemu traktowaniu. Bez względu na to, co uważali moi koledzy, nie byli w stanie mnie przekonać, że Wattpad nie jest potęgą. Doświadczałam jego wielkości każdego dnia jako anonimowa pisarka w sieci. Gdyby odpowiednio go wykorzystać, nasza firma mogłaby wyjść z impasu, a nie zostawać w tyle za innymi amerykańskimi wydawnictwami.
Jaka szkoda, że nie miałam żadnych znaczących znajomości w branży. Próbowałam dotrzeć do pana Hobsona i przedstawić mu swoje uwagi, wierząc, że być może nie jest zorientowany, co się dzieje się w HPH, od którego zaczynał. Słałam maile i listy do siedziby jego nowojorskiej firmy, ale na próżno. Nigdy nie otrzymałam odpowiedzi i pewnie nigdy żadna z moich wiadomości nie została mu nawet doręczona. W końcu byłam dla niego nikim, jedynie małomiasteczkową Melody, która nigdy nie osiągnie niczego wielkiego, bez względu na to, jak bardzo będzie się starać.
– No, skoro kwestię irracjonalnego Wattpada mamy już najwyraźniej z głowy – skomentowała Evelyn, wlepiając we mnie triumfujące spojrzenie – chciałabym zaproponować moje pomysły. Uważam, że należy nadal inwestować w książki Alison Brudges. W końcu to nasza sztandarowa pisarka i…
Nie chciałam tego słuchać. Alison Brudges miała już milion lat i była dinozaurem. Gdyby jej teksty trafiły na Wattpada, prawdopodobnie niewielu by po nią sięgnęło. Czasy się zmieniały. Zapotrzebowanie czytelników również. Oczekiwali czegoś innego niż ponad czterdzieści lat temu, gdy pan Hobson otwierał ten dom wydawniczy. Polot, młodzieńczy styl, dostosowanie historii do oczekiwań rynkowych…
Ta firma staczała się na dno, a ja podążałam tam wraz nią.
Och, poczułam taki gniew, że nie byłam w stanie wysiedzieć w miejscu i choć było to niegrzeczne i na pewno źle widziane, wstałam z krzesła i pod pozorem udania się za potrzebą opuściłam kolegium. Zamknęłam się w łazience i usiadłam pod jedną z wyłożonych sfatygowanymi kafelkami ścian.
– Do diabła… – jęknęłam. – Nie mogę stracić tej pracy… Nie mogę…
By oderwać myśli od nieprzyjemnych spraw, wyjęłam z kieszeni dżinsów telefon i weszłam na Wattpada.
Siedemset dziewięćdziesiąt osiem tysięcy wyświetleń…
Lepiej, niż myślałam. Tu był ratunek dla HPH. Nie wątpiłam w to, ale nie miałam z kim porozmawiać na ten temat ani nikogo, kto poparłby moje zdanie.
Och, jak bardzo chciałabym to wszystko rzucić! Wyjechać i pokazać tym zacofańcom, co znaczy spełnienie prawdziwego amerykańskiego snu o karierze w branży wydawniczej. Otworzyłabym własne wydawnictwo i dała szansę młodym, którzy…
W tym momencie zadzwoniła moja komórka, przerywając gorączkowe rozmyślania
– Babciu?
– Och, aniołku… Tak się martwiłam… Tak się martwiłam, że zginęłaś w tamtym wypadku… A przecież ja czekam na herbatkę z tobą. Upiekłam z Gretą ciasteczka. Te z kremem śmietankowym, które tak lubisz… Ale przecież gdybyś zginęła, nici z herbatki. Tyle ciastek by się zmarnowało. Tyle pracy na marne.
Odetchnęłam głęboko.
Silna. Musiałam być silna. Dla niej…
Nie, nie mogłam wyjechać, by robić karierę poza Clinton. Ona mnie tu trzymała. Wychowała mnie i wykarmiła, gdy moi rodzice zginęli. Była całym moim światem. Zawdzięczałam jej wszystko i właśnie dla niej i przez nią tkwiłam w tej dziurze zmuszona znosić upokorzenia.
Nie opuszczę jej. Przysięgałam. Dopóki babcia żyje, mój dom jest tam, gdzie ona, i nie mogę go porzucić, bo to oznaczałoby porzucenie jej, a przecież ona nie zostawiła mnie w potrzebie. Teraz ja spłacałam dług i to jest ważniejsze niż moja duma czy moje ambicje.
– Nic mi nie jest, babciu. Przyjadę do ciebie po pracy, jak zwykle, i razem zjemy ciasteczka. Nic się nie zmarnuje, obiecuję – odpowiedziałam łagodnie.
– Jak dobrze to słyszeć, dziecko. Nie mogę się doczekać. Kiedy my się ostatnio widziałyśmy? Miesiąc temu, prawda? Tak rzadko cię widuję. Usycham z tęsknoty bez ciebie, skarbie.
– Babciu, byłam u ciebie wczoraj.
– Wczoraj…?
– Tak. Przywiozłam ci nową wełnę do twoich robótek.
Milczała dłuższą chwilę. Wiedziałam, że w tym momencie rozpaczliwie szuka we wspomnieniach wydarzeń wczorajszego dnia. Na próżno…
– Ojejku… Kompletnie o tym zapomniałam. Moja głowa nie działa ostatnio właściwie – odpowiedziała wyraźnie skonsternowana.
– Nic nie szkodzi, babciu.
– Nie wiem, co się ze mną dzieje. Czasami mam wrażenie, że nie jestem sobą… Że jestem kimś innym, a ty… ty masz przeze mnie tylko kłopoty. Nie powinnaś się mną przejmować. Jestem już stara, nie chcę być dla ciebie ciężarem przez swoje starcze niedomagania.
Poczułam piekące łzy zbierające się pod powiekami. Nie chciałam, by tak o sobie myślała. Chyba wolałam, by była nieświadoma swojego stanu, niż się nim zadręczała, bo i tak nie zmieniało to niczego w naszej szarej rzeczywistości i tylko sprzyjało postępowi jej choroby. Ona nie mogła cierpieć, nie zasługiwała na to…
– Babciu, nigdy nie byłaś i nie będziesz ciężarem dla mnie – odpowiedziałam stanowczo. – Nie mogę doczekać się przyjazdu do ciebie. To najmilszy moment w całym moim dniu!
– Och, mój aniołku. Jesteś cudowna… Ale… Ale brzmisz tak jakoś smutno. Czy aby na pewno wszystko u ciebie w porządku?
Nie, nie wszystko…
– W najlepszym, nie martw się o mnie.
– Tak się bałam. Wydawało mi się, że umarłaś. W tamtym wypadku samochodowym, gdy…
Musiałam to powstrzymać. Znów się nakręcała. Nie mogła wracać wciąż do tamtego dnia, gdy pijany kierowca zmiażdżył ciężarówką auto moich rodziców. Dla jej dobra.
– Ja nawet nie mam prawa jazdy, babciu. Nie musisz się obawiać. Wszystko ze mną dobrze, widzimy się za trzy godziny. Tymczasem… daj mi do telefonu Gretę. Zamienię z nią kilka słów.
– Dobrze, kochanie. Już ją wołam. Cudownie mieć siostrę taką jak ona.
Nie sprostowałam. Greta nie była siostrą babci, ale jej opiekunką w domu opieki.
Nim głos Grety rozległ się w komórce, zdążyłam otrzeć łzę, która spłynęła mi po policzku.
Silna.
Musiałam być silna.
Mimo wszystko…
Frederick
– Wszyscy na pana czekają – zwróciła się do mnie Betty, sekretarka dziadka.
– I dobrze – mruknąłem chełpliwie. – Przynajmniej jako ostatni będę mieć najlepsze i najbardziej spektakularne wejście.
– Pan zawsze ma najlepsze wejście, panie Hobson – skomentowała, rzucając mi kokieteryjne spojrzenie.
– Zwłaszcza jeśli ty mnie zapowiadasz, skarbie – odparłem, puszczając do niej oko.
Kobieta okryła się pąsem.
Lubiłem to. Uwodzenie panienek w każdym wieku wychodziło mi samo. Nikt nie mógł się ze mną równać w sztuce flirtu.
Wkroczyłem za nią do ogromnego gabinetu prezesa Hobson Multimedia, rozważając zaproszenie Betty na szybką randkę. W sumie dawno już nie byłem w łóżku z partnerką, która mogłaby robić za moją matkę. MILF-y od czasu do czasu mnie kręciły. Lubiłem się poczuć jak karcony synek…
– Siadaj, Rick. – Z zamyślenia wyrwał mnie lodowato zimny głos dziadka.
Zdumiałem się, słysząc ten ton. Dziadek był osobą o ciepłym usposobieniu. Rzadko się gniewał. Wszystko starał się załatwić pokojowo. Nie okazywał ludziom swojego niezadowolenia. Po prostu przekuwał je w czyny. A już nade wszystko nigdy nie gniewał się na mnie.
Rozejrzałem się po pomieszczeniu. Przy długim stole umieszczonym naprzeciwko biurka prezesa zasiadało kilku nieznanych mi mężczyzn w garniturach. Zmarszczyłem brwi. Nie spodziewałem się towarzystwa podczas rozmowy z nim.
– To konieczne? Nie lubię być zaskakiwany spotkaniami, do których nie miałem okazji się przygotować – burknąłem, nie wykonując polecenia.
– Siadaj, do diabła! – ryknął dziadek.
Jego zachowanie tak mnie zszokowało, że dłużej nie oponowałem. Zająłem miejsce przy stole naprzeciwko niego.
– Co to za jedni? – Wskazałem nonszalanckim ruchem na zebranych.
– Moi prawnicy i detektywi – odpowiedział dziadek.
– Na co nam ta banda? – Wydąłem pogardliwie usta.
– Nie nam. Mnie – odpowiedział, mrużąc oczy, które wbijał we mnie niczym sztylety.
Poczułem irytację. Dziadek chyba żartował!
– O co tu chodzi? Naprawdę wyrwałeś mnie z domu w niedzielę rano tylko po to, by zrobić prezentację kolejnych graniaków, których zatrudniłeś?
– Nie, Rick – odpowiedział. – Zaprosiłem cię tu, bo czas porozmawiać o twojej przyszłości w mojej firmie.
Uniosłem brwi.
– Chyba… naszej firmie? – Zaśmiałem się.
– Póki żyję, Hobson Multimedia jest MOJĄ firmą. Ty tylko dla mnie pracujesz, jak ci tutaj. Garniaki czy jak tam ich nazywasz w swoim lekceważeniu.
Nie mogłem uwierzyć w to, co usłyszałem. Dziadek nigdy tak do mnie nie mówił. Zawsze był względem mnie czuły i opiekuńczy. Przecież miał tylko mnie. Byłem jego jedynym żyjącym krewnym, krwią z jego krwi, idealną kopią jego ukochanego syna, a mojego ojca, który…
– Dość twojego szarogęszenia się i folgowania twoim zachciankom, Rick! Nie tak powinien zachowywać się mój następca. Przynosisz mi hańbę i wstyd! Przyszły prezes Hobson Multimedia ma być człowiekiem z klasą, wielkim umysłem, powinien nienagannie się prowadzić, tymczasem twoje zachowanie zmusza mnie, bym podjął drastyczne działania wobec ciebie. Jeśli to nie przyniesie efektu i nie zmienisz postępowania, sprzedam firmę, bo nie mam już siły jej prowadzić, a nie mam komu jej przekazać.
Opadła mi szczęka. Dosłownie. Te słowa tak mnie zaskoczyły, że przez dłuższą chwilę nie wiedziałem, co zrobić, a gdy dotarł do mnie przekaz dziadka, zacząłem się śmiać.
– To żart, prawda? Pośmiejemy się, a potem zjemy dobry lunch na Manhattanie. Zabiorę cię do…
– To nie żart, Fredericku. Pokażcie mu, co zdobyliście – zwrócił się do jednego z mężczyzn, którzy siedzieli w ciszy ze śmiertelnie poważnymi minami, śledząc naszą konwersację.
Już po chwili leżały przede mną akta. Otworzyłem je, nie wiedząc, czego mogę się spodziewać. To wszystko nadal przywodziło mi na myśl dowcip lub dziwaczny sen, w którym utknąłem. Może to przez alkohol? A może psychotropy? To były zwidy i tyle.
W teczce znajdowały się zdjęcia z ostatniej imprezy, którą zorganizowałem przedwczoraj w jednej z należących do mojego dziadka rezydencji. Byli na nich roznegliżowani ludzie, pary oddające się beztroskiej namiętności, dzikie szaleństwo w basenie, a także moje ujęcia, jak w towarzystwie znajomych wciągam kokę, a potem uprawiam seks z kilkoma dziewczynami, których nie znałem i nawet nie umiałbym odnaleźć na dnie pamięci.
– To tylko zrobione z ukrycia zdjęcia z fajnej zabawy. – Prychnąłem ze wzgardą, zamykając teczkę i odsuwając ją od siebie stanowczym ruchem. – A ci, co je robili – popatrzyłem znacząco na siedzących obok mnie mężczyzn – z całą pewnością żałowali, że nie mogą się przyłączyć!
Gładko ogolona twarz dziadka zrobiła się purpurowa. Nagle zmienił się w potwora, którego nie znałem.
– Zdjęcia z fajnej zabawy? Chyba kpisz! Nadmiar pieniędzy całkiem poprzestawiał ci klepki! – ryknął, mierząc we mnie kościstym palcem. – Zdajesz sobie sprawę, że wśród twoich gości byli nieletni?! A także mający zatargi z prawem?
– Nie legitymuję osób towarzyszących moim znajomym, nie sprawdzam też kartotek policyjnych moich gości – odpowiedziałem, wzruszając ramionami. To były idiotyczne zarzuty.
– Preston Willis, którego zresztą zatrudniłeś w dziale ryzyka, został wczoraj aresztowany za posiadanie materiałów pedofilskich, a Michael Steal – twój nowy asystent – ma sprawę w sądzie o gwałt na sekretarce w poprzedniej firmie. Z jednym i drugim jesteś na zdjęciach z imprezy i widać na nich wielką zażyłość między wami, zwłaszcza gdy wciągacie razem to białe gówno czy dupczycie Latynoski. Jeden i drugi wywodzą się z twojego otoczenia i z tobą pracują!
Poczułem, jak oblewa mnie zimny pot.
– To są moi koledzy z Harvardu… – bąknąłem. – Znam ich nie od dziś, ale nie wiedziałem, że mają coś na sumieniu. Nie odpowiadam za ich zachowanie poza murami firmy…
– To twoje „nie wiedziałem” może nas drogo kosztować. Te zdjęcia nie zostały zrobione przez moich ludzi, ale pracowników konkurencji, których wpuściłeś na swoją imprezę. Gdyby nie szybka ingerencja tu obecnych, nasi przeciwnicy weszliby w posiadanie kompromitujących cię materiałów, które jednocześnie uderzyłyby we mnie! W moje imperium! I to nie pierwszy raz! Przypomnieć ci, ile szkalujących naszą rodzinę tekstów już o tobie napisano?
Grunt usuwał mi się spod stóp.
– Naprawdę nie chciałem zaszkodzić firmie. Wiesz dobrze, że ciężko pracuję, i…
– Ostatnio mam wrażenie, że ta twoja „ciężka praca” to jedynie zabawa. Masz prawie trzydzieści lat, wypadałoby się ustatkować! Gdzie twoja rodzina, Rick? Żona, dzieci?! Ja w twoim wieku byłem już szczęśliwie żonaty, a ty wolisz się staczać, niż skupić na tym, co w życiu naprawdę ważne i potrzebne: na rodzinie i przedłużeniu jej linii! Czekam na chwilę, gdy będę mógł przytulić swoje prawnuki, a w tobie miał partnera biznesowego, a nie zakałę, który wiedzie nasz ród do upadku!
– Nie każdy marzy o rodzinnej sielance, dziadku – burknąłem zły, że i ten temat znalazł się na tapecie.
Wychowałem się w domu bez rodziców i dlatego nie wyobrażałem sobie zależności od jakiejkolwiek kobiety. Było ich na świecie zbyt wiele, bym miał się ograniczać do jednej, w dodatku oddając jej swoją wolność i pieniądze. Niedoczekanie. Spotykałem się już z modelkami i aktorkami, ale jedynie na pokaz. Nie potrzebowałem zawalidrogi. Małżeństwo unieszczęśliwiłoby obie strony. Mój dziadek, wychowany w innych czasach, hołdował tradycjom, które nijak się miały do obecnych poglądów młodych ludzi. W tej kwestii raczej nigdy nie znajdę z nim porozumienia.
– Ja marzę! Marzę o chwili, gdy zobaczę w tobie swoją przyszłość, bo na razie jesteś jedynie moją porażką, Rick!
Zagryzłem wargi, w myśli rzucając pod adresem prezesa Hobson Multimedia inwektywami, których nigdy nie ośmieliłbym się wypowiedzieć na głos. Kochałem dziadka, ale miałem wrażenie, że teraz jest niesprawiedliwy. Oceniał mnie przez pryzmat moich kumpli z czasów studenckich. Przecież nie odpowiadałem za ich zachowania ani czyny! Owszem, mogłem być ostrożniejszy, ale to nauczka na przyszłość. Poza tym cała ta sytuacja nijak się miała do mojego stanu cywilnego i irytowało mnie to, że dziadek nagle tak się nim zainteresował.
– Zawsze cię wspierałem! Odebrałeś najlepsze wykształcenie. Wychowałeś się w luksusie i zbytku, które miały ci zrekompensować brak rodziców. Tymczasem ty nie wykorzystujesz szansy, którą masz, tylko szargasz dobrą reputację naszego nazwiska i depczesz to, co zbudowałem własną krwawicą. Jesteś próżny i rozpuszczony. Jesteś nieodpowiedzialnym dzieciakiem, choć powinieneś być już dojrzałym i statecznym biznesmenem. Moim godnym następcą! Nic nie robisz, nic cię nie interesuje prócz zabawy. Mam tego dość! Dość twojego szczeniackiego zachowania. Ono godzi w moje interesy!
– Jesteś niesprawiedliwy! – odkrzyknąłem, starając się bronić, bo słowa dziadka smagały mnie niczym uderzenia pejcza. – Zagraniczne kontrakty dla firmy wywalczyłem osobiście! Pozyskałem wiele gwiazd największego formatu. To nie jest tak, że nic nie robię, ale znajomości potrzebne w naszym biznesie zawiera się obecnie nie w czterech ścianach, jak kiedyś, tylko właśnie na imprezach. Czymś musimy zwabić celebrytów, by chcieli dla nas pracować. Ja jestem przedstawicielem młodego pokolenia, którego ty, dziadku, nie rozumiesz. Ja wiem, jak do niego przemówić i czym zwabić jego liderów.
– Chcesz ich zwabić orgiami z narkotykami i smarkaterią? – spytał w odpowiedzi. – Nie, Rick. Nie tędy droga. Zatraciłeś w zabawie cel. Zapomniałeś, kim jesteś. Nawet nie wiesz, jak bolą mnie zdjęcia, na których widzę mojego ukochanego wnuka bez ubrań, poniżonego, nieprzytomnego od alkoholu i prochów. Na stare lata fundujesz mi ból. Chcę odzyskać mojego chłopczyka… Mojego Fredericka. I właśnie dlatego tu jesteś. W obecności prawników strzegących interesów Hobson Multimedia zamierzam zakomunikować ci moją wolę.
– To idiotyczne – mruknąłem z irytacją.
– Nie, to logiczne – odpowiedział dziadek. – Od dziś nie jesteś już wiceprezesem, Rick.
– Słucham?! – Aż poderwałem się z krzesła. – Nie możesz mi tego zrobić! Ciężko na to pracowałem! To moje miejsce! Moje stanowisko!
– Jeśli faktycznie jest twoje, udowodnij to – odpowiedział dziadek, zachowując kamienną twarz.
– W takim razie daj mi szansę! – zawołałem, mając na myśli przygotowanie prezentacji osiągnięć, których dokonałem na rzecz Hobson Multimedia. Ku mojemu zdumieniu prezes inaczej zapatrywał się na kwestię mojej rehabilitacji w jego oczach, bo oświadczył tonem nieznoszącym sprzeciwu:
– Zaczniesz od zera i pokażesz mi, na co stać kogoś, kto nosi nazwisko Hobson!
Wytrzeszczyłem na niego oczy.
– Od… zera?
Nie wiedziałem, o czym on mówi.
– Owszem. Dotychczas miałeś wszystko i tym gardziłeś. Czas, byś docenił, że w życiu są ważniejsze sprawy od pieniędzy i wiecznego imprezowania. Zwykli ludzie nie żyją jak bogowie. Nadszedł moment, byś stał się jednym z nich i pokazał, że faktycznie masz odpowiednie predyspozycje do prowadzenia wielkiej firmy. By tego dokonać, wrócisz do moich korzeni. Trafisz tam, gdzie ja zaczynałem w twoim wieku. Jeśli faktycznie jesteś tak zdeterminowany, jak twierdzisz, i faktycznie nadajesz się na osobę, która kiedyś zajmie mój fotel, odniesiesz sukces, jakiego oczekuję.
Przełknąłem głośno ślinę. Kręciło mi się w głowie. On chciał mi odebrać wszystko, co miałem. Bycie jego następcą wydawało mi się oczywistością ze względu na nasze pokrewieństwo. Byłem synem jego jedynego syna, oczkiem w głowie. Nie mogłem pogodzić się z takim traktowaniem przez kogoś, kto mnie wychował i od zawsze stawiał moje dobro na pierwszym miejscu. Nie mieściło mi się to w głowie!
– Czego ode mnie oczekujesz? – zapytałem słabo, bo moją pewność siebie diabli wzięli.
– Pojedziesz do Clinton.
– Dokąd?!
– Do Clinton – powtórzył. – To niewielkie miasteczko w stanie Montana. Mieszkałem w nim kilkanaście lat. Tam otworzyłem swój pierwszy biznes.
Montana? To brzmiało tak abstrakcyjnie, jakby dziadek wysyłał mnie w podróż na Księżyc.
– Po co miałbym tam niby jechać?
– By podnieść z ruiny rodzinny interes – odparł.
Zdumiałem się.
– Mamy tam coś naszego?
– Owszem. Wydawnictwo książkowe.
– Wy… wydawnictwo?
Dziadek nigdy mi o nim nie mówił, skupiał się na rozwoju intratnych firm w Nowym Jorku i innych największych miastach Ameryki. Nie wiedziałem, że miał jeszcze biznes na jakimś końcu świata. W dodatku związany z literaturą. Byłem w głębokim szoku.
– To była moja pierwsza firma. Zbudowałem ją od zera i wyniosłem na szczyt.
– To dlaczego nigdy o niej nie słyszałem?
– Bo ja też zapomniałem, co jest najważniejsze – odpowiedział. – Trzeba doceniać to, co się ma, bo zawsze można to stracić. Mnie właśnie to spotyka. Mogę stracić wydawnictwo, które stworzyłem wraz z twoją babcią i które kochałem. Przez zły zarząd firma jest na granicy bankructwa. Dostałem wiele anonimowych listów od jej pracowników. Poznałem ich problemy i problemy przedsiębiorstwa. Moi doradcy namawiają mnie na sprzedaż niedochodowego biznesu, ale ja… ja mam inny pomysł. I tu rola dla ciebie, Rick. Daję ci rok. Rok i ani dnia dłużej.
– Rok…? Na co?
– Byś odkrył, co niszczy Hobson Publishing House, a następnie zrobił z niego najlepiej prosperujące wydawnictwo w Ameryce. Jeśli ci się nie uda, znajdę kogoś innego na twoje miejsce, a potem… potem pomyślę nad sprzedażą mojego imperium. Jestem już za stary, by prowadzić je w pojedynkę.
– Nie znam się na… książkach. Moim konikiem są telewizja, portale internetowe, platformy streamingowe. Nic nie wiem o literaturze i potrzebach czytelników. Nie jestem kompetentny, by…
Przerwało mi wściekłe uderzenie pięścią w blat, a potem krzyk dziadka:
– Jesteś moim wnukiem czy nie?!
– Oczywiście, że tak…
– W takim razie jesteś kompetentny! Jeszcze dziś lecisz do Montany.
Opadła mi szczęka.
– Jak to dziś? Tak od razu? Przecież muszę się przygotować. Zrobić zakupy, kazać Clausowi spakować walizki…
– To zbędne. Niczego nie potrzebujesz – stwierdził dziadek, wprawiając mnie, o ile w ogóle było to możliwe, w jeszcze większą konsternację.
– Wszystkie potrzebne rzeczy będą na miejscu?
– W wystarczającej ci aż nadto ilości – odparł.
Hm. To wszystko było przedziwne. Ta nagła decyzja. Jego gwałtowność i złość. Z drugiej strony, skoro był zły na mnie, może faktycznie lepiej, bym na jakiś czas zniknął mu z oczu? Wyciszy się, zapomni o imprezie, która tak go zirytowała, a potem stęskniony przyjmie mnie z otwartymi ramionami. To brzmiało niegłupio. Montana, z tego, co kojarzyłem, słynęła z pięknych pasm górskich. Lubiłem sporty zimowe. Aspen było niedaleko. To w sumie jak wakacje. Odpoczynek od wielkomiejskiego życia. No i jeśli faktycznie moi kumple mieli problemy, o których wspominał dziadek, lepiej, bym na jakiś czas zaszył się w jakiejś dziurze z dala od nich. Niech wścibskie pismaki nie kojarzą mnie z tymi przestępcami. Wrócę odrodzony niczym Feniks z popiołów i zajmę swój utracony tron, gdy wszystko ucichnie.
– Zgadzam się – odpowiedziałem już pewniej.
– To będzie prawdziwa szkoła życia, Rick – skomentował dziadek. Wstał zza biurka i podszedł do mnie. – Ale wierzę, że wyjdziesz z niej zwycięsko.
– Nie zawiodę cię – stwierdziłem z emfazą, gdy objął mnie na chwilę, znów okazując mi czułość, z której go znałem.
– Odprowadźcie mojego wnuka – zwrócił się do mężczyzn. – Helikopter na dachu czeka. Zabierze go na lotnisko.
To było tak nagłe, że trudno dawało się ogarnąć umysłem, ale wiedziałem jedno: nie pozwolę dziadkowi sprzedać Hobson Multimedia. Ono było moje i zamierzałem tu wrócić.
Przepełniony determinacją ruszyłem za ludźmi prezesa do drzwi.
Melody
Dalsza część książki dostępna w wersji pełnej
Dostępne w wersji pełnej