Uzyskaj dostęp do ponad 250000 książek od 14,99 zł miesięcznie
Holly umarła. Ktoś zabił ją na moich oczach. A teraz trafiłam do nie swojego domu i miałam spać w nieswoim łóżku, bo kilka godzin wcześniej podszyłam się pod Holly.
Holly i Mila są identyczne tylko z wyglądu - pierwsza to idealna córka, druga jest w rodzinie czarną owcą. Holly ginie krótko przed wylotem do Japonii, gdzie miała objąć lukratywne stanowisko guwernantki. Skłócona z rodziną i pozbawiona środków do życia Mila przejmuje tożsamość swojej bliźniaczki.
Szybko odkrywa jednak, że perfekcyjna Holly skrywała wiele sekretów, a nowa praca to obowiązki, jakich nigdy by się nie spodziewała. I to nie względem dziecka, a jego ojca - przystojnego i niebezpiecznego Shinjiego Sakai, wnuka mafijnego bossa. Mężczyzny nieznoszącego sprzeciwu, który oczekuje od niej pełnego posłuszeństwa.
W co takiego wplątała się moja siostra? Holly, jeśli tak wyglądało twoje życie, to naprawdę nie chcę być jego częścią!
Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:
Liczba stron: 353
Być wolnym, to móc nie kłamać.
Albert Camus
Mila
– Naprawdę to dla mnie zrobisz?
– Jeszcze raz o to zapytasz, a się rozmyślę – odpowiedziała Holly, grożąc mi palcem.
– Mam wyrzuty sumienia. – Opuściłam wzrok na leżące przede mną podręczniki.
– Daj spokój. Robiłyśmy to nieraz. Ten egzamin jest dla ciebie bardzo ważny. Musisz go zdać, by dostać się na studia, a ja mam wolny wieczór, więc nie wiem, dlaczego nie miałabym pomóc mojej kochanej młodszej siostruni.
Przytuliła się do moich pleców i pocałowała mnie w czubek głowy.
– Młodsza raptem o dwie minuty. To się nie liczy – żachnęłam się, przenosząc wzrok na nasze odbicie w lustrzanych drzwiach szafy stojącej obok biurka, przy którym siedziałam.
Byłyśmy identyczne. Nawet całkowicie odmienny styl ubierania się i życiowych wyborów nie mógł tego zmienić. W tafli szkła odbijały się sylwetki dwóch blondynek o włosach tak jasnych, że sprawiały wrażenie białych. Holly lubiła je upinać w gładkie koki. Nie wiem, jak to robiła, bo ja nigdy nie miałam czasu, by walczyć z tymi niesfornymi kłakami. Moje loki spływały luźno na ramiona. Nigdy nie umiałam dokładnie ich rozczesać, nie mówiąc już o zrobieniu misternej fryzury w stylu mojej siostry. Podobnie było z makijażem. Ja stawiałam na krzykliwy artyzm, podczas gdy Holly zachowywała umiar w kolorach, wybierając beże i naturalność.
– W wypisie mamy ze szpitala zostałam określona jako bliźniak numer jeden, więc nie pyskuj – zażartowała dziewczyna.
Przewróciłam oczami.
– Niech ci będzie. Ponieważ wyręczasz mnie dziś w pracy, nie zamierzam się kłócić – westchnęłam.
– Gdzie masz uniform? Muszę się zacząć przygotowywać, by zdążyć do Ritza na dwudziestą.
– Leży na krześle, a w plecaku masz wszystkie moje dokumenty i karty dostępu. Zwróć szczególną uwagę na apartamenty prezydenckie na ostatnim piętrze. Kierownik jest wyczulony na punkcie porządku w strefie dla VIP-ów. Jeśli znajdzie choć paproch, będzie afera.
– Nie obawiaj się. Posprzątam jak zawsze: perfekcyjnie! – odpowiedziała z uśmiechem, sięgając po musztardowy mundurek służb sprzątających hotelu Ritz, i ruszyła do łazienki.
– Jasne. Perfekcja. To twoja dewiza – mruknęłam pod nosem, gdy zniknęła za drzwiami.
Wyglądałyśmy identycznie, a jednak miałyśmy zupełnie różne charaktery. Holly była ułożona. Od zawsze pełniła rolę tej lepszej siostry – była idealną córką, świetną studentką, rzetelną pracownicą. Skończyła z wyróżnieniem japonistykę, równocześnie uzyskując dyplom najlepszej w Anglii szkoły dla guwernantek. Pracowała dla wysoko postawionych notabli. Przez pewien czas zatrudniał ją dwór królewski – referencje wystawiał jej nawet Buckingham Palace – podczas gdy ja byłam niespokojnym duchem. Nigdzie nie zdołałam zagrzać miejsca na dłużej. Nosiło mnie. Za namową siostry otarłam się o japonistykę. Próbowałam również przez moment pracować z nią jako opiekunka, ale szybko z tego zrezygnowałam, bo kompletnie mnie to nie kręciło. Nie miałam cierpliwości do dzieci, które wydawały mi się zbyt durne, by się z nimi przyjaźnić, więc nie poszłam śladem Holly. Przerwałam też studia prawnicze, na które naciskał tata, bo zamarzyło mi się iść do Royal Academy of Arts, jednak i stamtąd mnie wywiało. Postawiłam miłość ponad naukę. Jednak w chwili, gdy wreszcie zaczęło mi się układać w zakresie mojej artystycznej działalności i na horyzoncie pojawiły się naprawdę dobre pieniądze, zostałam niecnie wystawiona do wiatru, a moje prace przywłaszczył sobie mężczyzna, z którym wiązałam plany matrymonialne...
Tak. Zdecydowanie. Byłam czarną owcą rodziny Moore’ów.
Westchnęłam zrezygnowana, patrząc na piętrzące się przede mną podręczniki do pedagogiki.
– Jak ty to przetrwałaś? To są takie totalne bzdury... – jęknęłam w stronę łazienki.
– Teoria faktycznie rzadko się sprawdza w realu, ale trzeba ją zdać – stwierdziła Holly, stając w drzwiach do pokoju i dopinając guziki bluzki mundurka. – To twoja szansa, Milo. Zaliczysz egzaminy, dostaniesz się do szkoły, a dalej będzie już z górki. Zarekomenduję cię komu trzeba. Wiesz, że mam odpowiednie znajomości i dojścia. Agencja, dla której pracuję, ma dostęp do bazy bogaczy, którzy potrzebują guwernantki. Wkręcę cię do jakiejś arystokratycznej rodziny, zarobisz dobre pieniądze i nie będziesz już musiała przejmować się tym, co włożysz do garnka i z czego zapłacisz czynsz, a potem... Potem będę potrzebować wykwalifikowanej wspólniczki.
Nie powinnam grymasić. Popełniłam wiele błędów. Miałam dwadzieścia siedem lat i nie skończyłam żadnego kierunku. W dodatku byłam spłukana, chwytałam się dorywczych robót, by jakoś związać koniec z końcem, a moje serce zostało wyrwane z piersi przez mężczyznę i zdeptane jego buciorami. Nie widziałam dla siebie żadnych perspektyw. Dorabiałam jako sprzątaczka, przyszłość jawiła się w czarnych barwach. Gdyby nie pomoc Holly, zapewne stoczyłabym się na dno depresji. Jej wsparcie utrzymywało mnie przy życiu. Nie powinnam się poddawać, ale ciężko mi było myśleć równie optymistycznie jak ona. Holly miała ułożone życie. Moje legło w gruzach. Jednak nie chciałam, by to, które starałam się budować, przypominało jej. Nie chciałam być guwernantką bogatych bachorów, ale w tej chwili nie miałam wyjścia. Musiałam coś ze sobą zrobić. Pomoc siostry wydawała się ostatnią deską ratunku. Gdybym zaczęła zarabiać, może udałoby mi się odtworzyć relację z mamą? Może znów byśmy rozmawiały, tak jak kiedyś? Co prawda nigdy nie była to więź tak silna jak z tatą, ale nie ulegało wątpliwości, że mi jej brakuje. Mogłabym znów widywać mamę, wesprzeć ją i przeprosić za swoje zachowanie. Za to, że przedłożyłam faceta nad rodzinę. Dlatego musiałam zacisnąć zęby i choć kompletnie mi się to nie uśmiechało, brnąć w to, co oferowała mi siostra.
– Oddam ci pieniądze, obiecuję. Tylko odbiję się od dna i...
– Kiedyś na pewno. Teraz się tym nie przejmuj, Milo – odpowiedziała Holly, przeglądając się w lustrze i sięgając po lakier do włosów, by przygładzić niesforny jej zdaniem włosek, który wystawał z jej koka.
– Ale te studia kosztują majątek, głupio mi, że jestem twoją utrzymanką – bąknęłam.
– Nie mam innej rodziny prócz ciebie i rodziców. Na kogo miałabym wydawać, jak nie na was? – Zaśmiała się. – Najwyraźniej pisany mi los dobrej samarytanki. Odkąd tata dostał udaru, ktoś musi utrzymywać jego i mamę, bo przecież zasiłek to śmieszna kwota, jak się ma w domu osobę leżącą. Ty też mnie potrzebujesz, jak mogłabym ci odmówić?
Przygryzłam wargi. Poczułam się jeszcze gorzej. Choroba taty przyszła znienacka. Dokładnie wtedy, gdy balowałam u boku człowieka, który okazał się podłym zdrajcą i złodziejem.
– Poza tym nie ma co się przejmować finansami, bo za rok będę milionerką – dodała z entuzjazmem. – Kasa na twoje studia to kropla w morzu tego, co dostanę po wykonaniu zleconej mi pracy. Mam tylko nadzieję, że dobrze wykorzystasz swoją szansę, bo za dwa tygodnie nie będę już miała na ciebie oka, jak teraz. Ale wiedz, że jak wrócę, sprawdzę twoje postępy. – Popatrzyła na mnie znacząco, grożąc mi palcem, choć w jej oczach dostrzegłam rozbawienie.
Bałam się tego momentu. Za dwa tygodnie Holly wyjeżdżała na roczny kontrakt do Japonii. Nie chciałam jej zawieść, ale znałam siebie na tyle dobrze, by szczerze się obawiać, że spuszczona ze smyczy znów mogę zrobić coś głupiego.
– Chyba że znajdziesz jakiegoś szoguna lub samuraja i zostaniesz tam na wieki – odpowiedziałam zrezygnowana.
Holly była moją najlepszą przyjaciółką. Jako jedyna okazała mi wsparcie i zmotywowała do działania, gdy zostałam sama. Ciężko mi było przejść do porządku dziennego nad faktem, że przez co najmniej dwanaście miesięcy nie będę jej widzieć. Nie opuściła mnie nawet wtedy, gdy odrzucałam ją dla cholernego Grega. Mimo mojej postawy ona się nie poddawała i wciąż starała się utrzymywać ze mną kontakt, choć ja próbowałam go definitywnie zerwać za namową narzeczonego, twierdzącego, że rodzina to tylko balast, który niszczy moją kreatywność i zabiera mi czas, jaki mogłabym poświęcić sztuce.
– Na szczęście to niemożliwe – odpowiedziała stanowczo.
– Jesteś piękna, myślę, że w ich typie. Europejska uroda. Blond włosy. Niebieskie oczy. Bogaczy tam nie brakuje. Zresztą sama będziesz pracowała dla jakiegoś opływającego w luksusy Japońca. Okazja sama pcha się w twoje ramiona.
Holly wybuchnęła śmiechem.
– Oni są niemęscy, za niscy i każdy z nich ma małego. Nie ma opcji, by któryś skradł mi serce. Poza tym jestem Europejką z krwi i kości. Kocham Japonię, ale swoją przyszłość łączę wyłącznie z Londynem. Ten kontrakt jest lukratywny. Dlatego go wzięłam. Uczenie trzylatka angielskiego przez rok w zamian za dwa miliony euro? Musiałabym być głupia, by w to nie pójść. Ale to tylko czasowa praca i tak ją postrzegam. Poza tym mama mnie potrzebuje tu na miejscu. Gdy wrócę, dzięki zarobionym pieniądzom otworzę prywatną uczelnię dla profesjonalnych nianiek, dlatego ucz się pilnie, siostrzyczko, bo wtedy to ja będę potrzebować twojej pomocy.
Wspólna praca z Holly? To brzmiało tak nierealnie. Było jednak marzeniem, do którego warto było dążyć.
– Obiecujesz, że wszystko się ułoży?
– Tak, Milo. Za rok będziesz szczęśliwa. Dopilnuję tego – stwierdziła ponownie, przytulając się do moich pleców, zaraz jednak wyprostowała się gwałtownie, bo najwyraźniej dostrzegła godzinę wyświetloną na ekranie mojego laptopa. – Cholera. Już wpół do ósmej. Muszę lecieć.
Chwyciła plecak, po czym ruszyła do drzwi. Na progu obejrzała się na mnie.
– Wyglądam jak Mila? – zapytała.
Przyjrzałam jej się uważnie, przekręcając głowę, po czym wstałam i podeszłam do niej, by nieco zburzyć jej idealną fryzurę, nad którą tak długo pracowała.
– Teraz wyglądasz jak Mila – odpowiedziałam.
– Hej, jak mam pracować z włosami w oczach? – warknęła.
– Mili one nie przeszkadzają. Pani Perfekcja to Holly. Witaj w świecie Pani Chaos.
– Aż dziw, że wyszłyśmy z brzucha jednej matki. – Westchnęła teatralnie, po czym ruszyła ku schodom.
Tak różne, a jednak tożsame. Paradoks.
Podeszłam do okna. Wcale nie chciało mi się uczyć, więc cieszyłam się, że nasz zwyczaj żegnania przez okno dawał mi jeszcze chwilę wymówki, by nie ślęczeć nad książkami. Odsunęłam firankę i spojrzałam na uliczkę biegnącą pod moją kamienicą. Ze względu na jesienną porę już się ściemniało. W okolicy nie dostrzegłam nikogo, gdyż miejsce, w którym mieszkałam na przedmieściach Londynu, nie cieszyło się specjalną popularnością wśród turystów. Holly stanęła przed budynkiem i odwróciła się w moją stronę. Złapałyśmy kontakt wzrokowy, po czym pomachałyśmy do siebie.
No. Czas wracać do przeklętych podręczników o gówniakach...
Już miałam odejść od okna, gdy nagle z sąsiedniej ulicy nadjechał rozpędzony czarny SUV. A Holly była w tym momencie na pasach i...
Boże!
Usłyszałam pisk opon i krzyk. Krzyk mojej siostry, który trwał ledwie ułamek sekundy. Przez chwilę tak mnie zamurowało, że nie byłam w stanie ruszyć się z miejsca. Zobaczyłam, jak SUV zatrzymuje się nieopodal, wyskakuje z niego jakiś facet i pędzi w stronę leżącej na ulicy w nienaturalnej pozie dziewczyny.
– Holly... – wyszeptałam.
Gdy to imię dotarło do mojego mózgu, pojęłam, że to nie sen. To nie moja katastroficzna wyobraźnia czy koszmar. To się stało naprawdę!
Jakiś gość potrącił moją siostrę!
– Holly! Siostrzyczko! – krzycząc, rzuciłam się ku schodom.
Jak szalona wybiegłam przed dom. Holly wciąż leżała na środku jezdni w powiększającej się kałuży własnej krwi. Ku mojemu zdumieniu facet, który ją potrącił, nie zajmował się ranną, lecz... przeglądał jej plecak!
– Hej, dupku, co robisz?! – wrzasnęłam gniewnie, ruszając w jego stronę.
Mężczyzna podniósł głowę.
Cholera! On miał kominiarkę!
Musiałam nie zauważyć jej wcześniej. Na mój widok chwycił plecak, po czym popędził w stronę auta.
– Ty kutasie! Potrąciłeś moją siostrę i uciekasz?! To przestępstwo... To...
Ale on mnie nie słuchał. Odpalił silnik.
Chwyciłam telefon, który miałam w kieszeni jeansów, i zdążyłam zrobić zdjęcie tablicom rejestracyjnym, zanim odjechał. Potem dopadłam do siostry.
– Holly... Holly, skarbie...?
Nie dawała oznak życia, twarz miała rozbitą na miazgę. Zaczęłam reanimację.
Kurwa. Holly. Nie zostawiaj mnie tu! Nie zostawiaj mnie samej z tym bałaganem!
Shin
– Sakai-sama. Witamy.
– Sakai-sama, dobrze, że dotarł pan tak szybko.
– To dla nas zaszczyt...
Służba medyczna gięła się w ukłonach, gdy tylko przekroczyłem próg szpitala.
– Gdzie on jest? – zapytałem jednego z lekarzy lodowatym tonem, bo choć wewnętrznie byłem rozdygotany z powodu informacji o tym, co zaszło, nie zamierzałem pokazywać nikomu, jak bardzo mnie ona dotknęła.
– Na trzecim piętrze, Shin – odpowiedzi udzielił mi siwowłosy mężczyzna ubrany w szare tradycyjne haori i czarne szerokie spodnie hakama, który nadszedł z głębi korytarza.
– Prowadź. – Skinąłem mu na powitanie głową i ruszyłem za nim w stronę wind.
Moja obstawa torowała mi drogę wśród tłumu kłębiącego się przy głównej recepcji szpitala.
– Jak on się czuje? – zapytałem staruszka, gdy zostaliśmy sami w windzie.
Towarzyszył nam jedynie Kenta, jeden z moich najbardziej zaufanych ludzi. Teraz wybrał przycisk właściwego piętra.
– Z twoim dziadkiem nie jest dobrze, Shin. Jego ciało jest coraz słabsze. Nie wiem, ile jeszcze wytrzyma. W dodatku wszyscy już o tym wiedzą.
– Cholera, Ryu. Nie mogłeś powstrzymać wycieku informacji? – warknąłem poirytowany.
– Twoja matka i stryj mają wokół Daichiego tylu szpiegów, że wyplenienie ich oznaczałoby całkowitą wymianę personelu rezydencji, a na to oyabun[1] nigdy nie przystanie, bo z niektórymi łączą go wieloletnie zażyłości – stwierdził z rezygnacją w głosie mój rozmówca.
– Toru jeszcze zrozumiem. Wszyscy wiemy, że ostrzy sobie zęby na schedę po oyabunie. Marzy mu się jego tron. W końcu to jego ojciec, ale czego w otoczeniu Daichiego szuka moja matka?
– Wiesz, że Kazuko zawsze trzyma rękę na pulsie i nic dotyczącego familii jej nie umknie.
– Fakt...
Nienawidziłem jej wścibstwa. W ogóle nie darzyłem jej ciepłymi uczuciami. Zresztą nie tylko jej. Nikogo w całej rodzinie. Prócz dziadka. Tylko jego szanowałem. Nie. To za mało. Kochałem go i oddałbym wszystko, łącznie z życiem takich osób, jak mój stryj czy matka, by on sam trwał przy mnie jak najdłużej, ale na takie sprawy nawet ja, wydawałoby się niezwyciężony i radzący sobie ze wszystkim, nie miałem wpływu.
Winda zatrzymała się na trzecim piętrze, a Ryu poprowadził mnie labiryntem korytarzy w sobie znanym kierunku. Ten poziom szpitala został odcięty i był niedostępny dla zwykłych śmiertelników. Nie zauważyłem żadnego pacjenta czy pielęgniarza. Za to na każdym kroku natykałem się na ludzi oyabuna pilnujących bezpieczeństwa swojego przywódcy. Pod drzwiami jednej z sal siedziała elegancka kobieta w czarnej garsonce. Dzięki chirurgii plastycznej można było odnieść wrażenie, że czas okazał się dla niej łaskawy. Kazuko kojarzyła mi się z porcelanową lalką – piękną, ale odpychająco oziębłą. Towarzyszył jej rosły mężczyzna w markowym garniturze, który prowadził z nią ożywioną rozmowę ściszonym głosem. Na mój widok para przerwała konwersację i poderwała się ze swoich miejsc.
– Mówiłeś, że wiedzą, a nie, że już tu są – syknąłem do Ryu na ich widok.
– Są szybsi od światła, paniczu – mruknął mój towarzysz przepraszająco.
– Shin-chan. Dobrze, że jesteś – odezwał się stryj, podchodząc do mnie.
Nienawidziłem, gdy zwracał się do mnie jak do dziecka i używał przyrostka, którym mnie obrażał.
– Twój dziadek oszalał. – Wskazał na drzwi pobliskiej sali pozbawioną jednego palca dłonią. – Chce się wypisać, choć dopiero co tu trafił. To nierozsądne w jego stanie.
– Tylko ty możesz powstrzymać go przed tym irracjonalnym krokiem – zawtórowała mu moja matka. – W domu nie będzie miał tak profesjonalnej opieki jak tutaj! Musi zostać w szpitalu i...
Zmarszczyłem czoło.
– Naprawdę sądzicie, że jestem w stanie zawrócić ku chmurze padający na ziemię deszcz? – przerwałem kobiecie pytaniem, po czym obszedłem ją i ruszyłem za Ryu do wskazanego przez stryja Toru pomieszczenia.
Nie dla nich tu przybyłem i nie z nimi chciałem rozmawiać, zwłaszcza gdy wszystkie moje myśli krążyły wokół oyabuna.
Dziadek leżał z zamkniętymi oczami podłączony do szpitalnej aparatury. Na widok jego wątłego ciała okablowanego i odzianego w za dużą szpitalną koszulę, moje serce ścisnął żal. Był jedyną osobą w całej rodzinie, która od zawsze okazywała mi serce. Uczył mnie życia, dbał o mnie, opiekował się mną, a nawet, choć był potężnym oyabunem i stał na czele Doragongurūpu – największej yakuzy w Japonii – zawsze znajdował dla mnie czas, a nade wszystko okazywał mi czułość, której nie doświadczyłem od nikogo innego. Tracąc go, traciłem przyjaciela, opiekuna i najbliższą po synu osobę na świecie.
Zacisnąłem pięści, wbijając sobie paznokcie w skórę dłoni, by skupić się na bólu fizycznym, nie psychicznym. Nie chciałem nieopatrznym zachowaniem okazać krewnemu, jak bardzo martwi mnie jego stan. Musiałem być silny dla niego i motywować go do walki z chorobą, a nie użalać się nad nim, przygnębiając go jeszcze bardziej.
Podszedłem do łóżka i stanąłem z boku, chłonąc ten widok rozkładu i końca. On tu leżał ciężko chory, umierający, a pod drzwiami już krążyły hieny. Zacisnąłem pięści jeszcze mocniej.
– Shin... – Słaby głos mężczyzny wyrwał mnie z zamyślenia.
– Jestem, dziadku. Przyjechałem od razu po telefonie od Ryu – odpowiedziałem, składając przed chorym pełen szacunku ukłon.
– Znów odrywam cię od ważnych zajęć, a przecież masz na swoich barkach tak wiele. Jesteś prezesem ogromnej firmy deweloperskiej, zarządzasz moimi finansami, wychowujesz Hirokiego. Powinieneś skupiać się na innych sprawach niż problemy zdrowotne niedołężnego starca – stwierdził mężczyzna.
– Staram się żyć po swojemu, ale to nie znaczy, że przestałeś być dla mnie ważny – odpowiedziałem stanowczo, chwytając ostrożnie jego wychudzoną siną dłoń z wenflonem podłączonym do kroplówki.
– Jesteś dobrym chłopcem, Shinji – powiedział, uśmiechając się lekko. – Jedynie ty i twój syn trzymacie mnie jeszcze przy życiu, ale wiem, że to nie potrwa wiecznie.
– Dziadku... – jęknąłem.
– Nie buntuj się przeciw nieuniknionemu. Doskonale wiemy, że umieram, i nie potrzebuję opinii lekarzy, by to stwierdzić. Mój stan jest poważny. Rak nie reaguje już na chemię, a ja mam dość ciągłych dializ i podłączania mnie do tych wszystkich rur. Moje żyły nie wytrzymują już naporu leków. Znów miałem zapaść i znów tu trafiłem, wbrew swojej woli. To niegodne, by wielki oyabun Daichi Sakai leżał powalony chorobą i korzystał z cewnika!
– Choroba to też walka. A ty walczysz jak prawdziwy lew! – stwierdziłem zapalczywie, by dodać mu otuchy.
– Już nie jestem lwem, jestem jego żałosnym cieniem. Wyliniałym kocurem. Czas na nowego przywódcę, Shin. Cień nie może rządzić. Wiesz, że nadchodzi czas zmiany. To będzie trudny okres. Czas walki o władzę i czas krwi. Istne tsunami przejdzie przez Tokio. Ale przetrwasz je, jak wszystkie pozostałe w swoim życiu, bo jesteś silny i dzielny. Wychowałem cię najlepiej, jak umiałem, przekazując ci całą swoją wiedzę. Patrząc na ciebie, widzę twojego ojca i wiem, że odnajdziesz się w każdej sytuacji, tak samo jak on.
– Postaram się nie zawieść twoich oczekiwań, dziadku.
Opuściłem wzrok i spojrzałem na nasze złączone dłonie. Nie chciałem, by widział wzruszenie w moich oczach. Mówił o moim ojcu, którego nie pamiętałem, bo zginął tuż po moich narodzinach. Jak zawsze kultywował wspomnienie o nim, a ja w tej chwili nie chciałem tego słuchać, bo dla mnie jedynym rodzicem, jakiego znałem i ceniłem, był dziadek. Był dla mnie wszystkim. Nie chciałem myśleć o życiu bez niego. To, co miało nastać po nim, oznaczało pustkę. Nie dbałem o to, jak potoczą się losy firmy czy organizacji, na której czele stał, liczyło się tylko to, że jego zabraknie. Nic innego nie miało dla mnie znaczenia. Musiałem jednak udawać, że się tym wszystkim interesuję, bo jemu najwyraźniej na tym zależało.
– Chcę, byś mi obiecał, że cokolwiek postanowię w sprawie sukcesji, poprzesz moją wolę i ją wypełnisz. Wiem, że wielu będzie się buntować i stanie przeciwko niej, ale muszę wskazać następcę i złożyć władzę w jego ręce, dopóki żyję. Czuję, że nadchodzi ku temu właściwa pora.
Uniosłem wzrok i spojrzałem mu prosto w mętne źrenice.
– Stanę na straży twojej decyzji i będę jej bronił bez względu na to, jaka będzie – oświadczyłem stanowczo.
Chciałem, by pod koniec życia Daichi był spokojny o swoją schedę. Cokolwiek postanowił, wiedziałem, że muszę się dostosować, bo to było jego pragnienie. A na niczym innym nie zależało mi tak bardzo, jak na realizacji tego, co zamierzył. Wierzyłem w jego mądrość, bo zawsze widziałem jej przejawy. I nawet jeśli początkowo nie zgadzałem się z jego postanowieniami, ostatecznie zawsze wychodziło na to, że miał rację. Dlatego, choć skręcało mnie na myśl, że kolejnym oyabunem będzie mój stryj, Toru, to taka była kolej rzeczy, a mi nie pozostawało nic innego, jak oddać się mu na służbę i trwać przy nim wiernie, tak samo jak przy moim dziadku.
– Jestem twoim rycerzem, wielki oyabunie. Twoim samurajem. – Pochyliłem przed starcem głowę w geście szacunku. – Będę też rycerzem każdego, kogo wskażesz jako swojego sukcesora. Wybraniec może liczyć na moją katanę i moje wsparcie. Moi ludzie podążą moją ścieżką.
Daichi skinął głową. Na jego skrzywionym z bólu obliczu pojawiła się ulga, jakby po moich słowach spadł mu z serca ciężki kamień.
– Mój chłopak – oświadczył, gładząc mnie po pochylonej głowie. – Jestem pewny, że sprostasz zadaniu, które ci powierzę. Ty. Tylko ty i nikt inny.
– O nic się nie martw. Będzie dokładnie tak, jak zaplanujesz. Dopilnuję tego – stwierdziłem z emfazą.
– Nie wątpię, że zrobisz wszystko, jak należy, Shin. A teraz... Teraz pójdziesz do tego piekielnego lekarza dyżurnego i powiesz mu, że za godzinę chcę być w domu.
– Matka i Toru nie popierają tej decyzji – skomentowałem. – Będą się wściekać.
– Gdybym tu został, naraziłbym się zdecydowanie bardziej niż w rezydencji. Prasa już na pewno wie. Wskaże wrogom miejsce mojego pobytu, a gdy naślą oni na mnie swoich skrytobójców, nawet zamknięcie piętra szpitala na nic się zda. Zapewne mojemu synowi i synowej jest to na rękę, ale jeszcze chwilę będą musieli obejść się smakiem. Mimo złego stanu nie tak wyobrażam sobie swoje przejście na tamten świat. Pragnę umrzeć we własnym łóżku. W otoczeniu, które znam. U boku bliskich. Ze świadomością, że ułożyłem im życie najlepiej, jak tylko mogłem, i że poradzą sobie po mojej śmierci w nowych realiach. Jeszcze nie powiedziałem ostatniego słowa w tej kwestii. Muszę tylko nabrać sił, by to zrobić, a tych z pewnością nie odzyskam w tym miejscu kaźni i tortur.
Nie musiał mi się tłumaczyć ze swojej woli. Co chciał oyabun, było święte i musiało zostać wypełnione. Tego mnie nauczył dziadek i tego się trzymałem.
Skłoniłem się przed nim, po czym ruszyłem w stronę drzwi, by wypełnić polecenie.
– Zostaje? – Matka podbiegła do mnie, gdy tylko opuściłem salę i chwyciła mnie za przedramię.
– Wolą Daichiego jest powrót do domu, co też mu załatwię – odpowiedziałem, patrząc na nią z góry.
– Przyklaskujesz jego starczemu uporowi, choć jesteś jedyną osobą, której by posłuchał – fuknął z niezadowoleniem stojący pod ścianą Toru.
– Szanuję jego wolę. Jak mnie nauczył – odpowiedziałem niewzruszony. – Oyabun jest świadomy, co mu dolega, i wie, że nie zostało mu wiele czasu. Pragnie się ku temu dobrze przygotować. Nie tylko duchowo.
– Chce ogłosić swoją wolę? – ożywił się stryj, idąc ku mnie.
– Wygląda na to, że zrobi to już wkrótce – potwierdziłem.
Toru wymienił z moją matką spojrzenia. Wiedziałem, że nie mógł się doczekać tej chwili. Czekał na to ponad pięćdziesiąt lat. Aż się ślinił na myśl, że wreszcie sięgnie po koronę i stanie na czele Doragongurūpu, a także wszystkich firm, które należały do oyabuna, a którymi zarządzałem w jego imieniu. Skrycie cieszyłem się, że założyłem własny, niezależny biznes, bo czasy, które się zbliżały, nie napawały optymizmem. Nie mogłem jednak okazać, jak bardzo mierziła mnie świadomość, że Toru zostanie oyabunem. Był niegodny. Stracił palec za zdradę. Co prawda nie znałem szczegółów tej sprawy i było to przed laty, a stryj swoją wiernością odbudował wizerunek lojalnego członka yakuzy, ale i tak w wielu kwestiach wydawał mi się za słaby i zbyt uległy politykom, by stać na straży wartości naszej grupy.
– Mam nadzieję, że mogę na ciebie liczyć, Shinji? – Toru wbił we mnie pytające spojrzenie.
– Masz moje poparcie – oznajmiłem.
– Twoich ust tak. Pytanie, czy serca również. Oyabunowi je oddałeś. Czy będziesz gotów oddać je i mnie?
Nie byłem w stanie odpowiedzieć na to pytanie, bo musiałbym skłamać.
– Pójdę do ordynatora – stwierdziłem, by zmienić niewygodny temat.
– Odprowadzę cię – zawołała za mną matka.
Gdy ruszyliśmy w stronę dyżurki, zawisła mi na ramieniu.
– Musisz okazywać mu więcej respektu. To przyszły oyabun, Shin – oświadczyła głosem pełnym nagany, gdy oddaliliśmy się na tyle, by stryj nie słyszał jej reprymendy.
– Okazuję mu tyle respektu, na ile zasłużył. Nie jestem skory do robienia tego na wyrost – mruknąłem.
– Teraz tak mówisz, bo twoja pozycja u boku Daichiego była znacząca i niezachwiana. Ale to się wkrótce zmieni. Nadchodzi nowy przywódca. Musisz zgiąć przed nim kark, by go nie rozdrażnić.
Z trudem powstrzymałem cisnące się na usta słowa gniewu.
– Zrobię to, czego oczekuje ode mnie dziadek. Nic ponadto.
– Nonszalancja może cię wiele kosztować, Shinji. Nie zapominaj, że nie odpowiadasz wyłącznie za siebie.
Przystanąłem i spojrzałem jej prosto w oczy.
– Co masz na myśli?
Kazuko uśmiechnęła się szeroko. To nie był życzliwy uśmiech.
– Dawno nie widziałam Hirokiego – zaćwierkała, biorąc moją twarz w swoje dłonie i zadzierając głowę do góry, by spojrzeć mi w oczy. – Jestem jego babcią. W jego żyłach płynie moja krew. Krew rodu Sato. Chciałabym wreszcie zobaczyć się z wnukiem.
Zimny dreszcz przeszył moje plecy.
– Dam ci znać w tej kwestii, gdy nastanie ku temu odpowiednia pora – odpowiedziałem wymijająco, oswobadzając się z jej objęć i pospiesznie oddalając w głąb korytarza.
Gdy byłem poza zasięgiem jej wzroku, sięgnąłem po komórkę, by połączyć się z jednym z moich ludzi.
– Masaru. Wywieźcie z Gentarą chłopca z Tokio. Wolę, by przez jakiś czas przebywał w górach. I podwój straże.
– Oczywiście, Sakai-sama.
Gdy się rozłączył, przystanąłem na środku holu i przez chwilę oddychałem głęboko, starając się uspokoić.
Mogli zmusić mnie do służby i pokory, ale nie mieli prawa tknąć mojego syna. To była prawdziwa scheda Daichiego. Musiała być bezpieczna.
Przypisy
[1] Oyabun – najważniejsza osoba w yakuzie, odpowiednik „ojca chrzestnego” w zachodniej mafii.