Uzyskaj dostęp do tej i ponad 250000 książek od 14,99 zł miesięcznie
Prawdziwy wojownik nigdy nie zapomina o utraconym honorze.
Bastian Hamilton, książę Doliny, powraca do Anglii po dekadzie spędzonej na krucjacie w Ziemi Świętej. Mężczyzna jest przekonany, że po latach walk nic go nie złamie – do czasu, gdy odkrywa, że jego żona i syn zostali zamordowani przez wroga, który przejął ich ziemie.
Zamkiem Hamiltona rządzi obecnie Lenora – młoda wdowa wywodząca się z rodu morderców rodziny Bastiana i jedna z najpiękniejszych kobiet w kraju.
Mężczyzna poprzysięga sobie odzyskać honor, odbić swoją własność i pomścić śmierć najbliższych. Aby osiągnąć swój cel, nie cofnie się przed niczym, nawet jeżeli będzie to oznaczało zmuszenie kobiety do ślubu bez błogosławieństwa jej krewnych. Hamilton nie spodziewa się jednak, że Lenora okaże się niezależną i wymagającą przeciwniczką.
Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:
Liczba stron: 349
Odsłuch ebooka (TTS) dostepny w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:
Redaktorka prowadząca: Ewelina Czajkowska
Wydawczyni: Agnieszka Nowak
Redakcja: Marta Stochmiałek
Korekta: Katarzyna Kusojć
Projekt okładki: Łukasz Werpachowski
Zdjęcia na okładce: © kharchenkoirina, © vardan / Stock.Adobe.com
Wyklejka: © chris3d
Copyright © 2023 by Monika Magoska-Suchar
Copyright © 2023 for the Polish edition by Niegrzeczne Książki an imprint of Wydawnictwo Kobiece Agnieszka Stankiewicz-Kierus sp.k.
Wydanie elektroniczne
Białystok 2023
ISBN 978-83-8321-665-2
Grupa Wydawnictwo Kobiece | www.WydawnictwoKobiece.pl
Na zlecenie Woblink
woblink.com
plik przygotowała Monika Lipiec
Miała oczy jak szmaragdy i usta jak rubiny. Białą cerę i płomiennorude włosy.
Była najpiękniejszą kobietą w Dolinie, a mówiono, że i w całej Anglii nie ma piękniejszej.
I była moim wrogiem.
Okręt pozostał za moimi plecami niczym przeszłość, o której pragnąłem zapomnieć. Siedziałem w łodzi, ze wzrokiem wbitym w zamglony o poranku brzeg. Brzeg Anglii. Mojej ojczyzny. Tylko czy jeszcze byłem w stanie tak nazywać to miejsce? Przez ponad dziesięć lat tęskniłem do niego, w najtrudniejszych momentach wracałem do związanych z nim wspomnień, by nie zatracić tego, co tu zostawiłem, a mimo to czułem się teraz nieswojo i obco.
Nie potrafiłem tego wytłumaczyć. Nie uznawałem lęku. Po latach spędzonych na wojnie z niewiernymi moje serce chyba całkowicie obumarło. Nie bałem się nikogo, bo przez okropieństwa, których doświadczyłem, śmierć nie była mi straszna. Nikt i nic na świecie nie mogło mnie przerazić. W ogóle trudno mi było okazywać uczucia. Byłem niewzruszony. Stałem się kamieniem, skałą…
A jednak w tym momencie, gdy na horyzoncie zamajaczały wysokie klify, moje kamienne serce zabiło żywiej. Co mnie czekało po zacumowaniu, gdy już zejdę na ląd? Rozkaz królewski pchnął mnie na koniec świata i rozdzielił z bliskimi, o których przez lata dostawałem szczątkowe wieści. Mogli zacząć nowe życie, nie czekać. Mogli się zmienić nie do poznania, jak ja. Cokolwiek miało nadejść wraz z postawieniem przeze mnie stopy na angielskim brzegu – bez względu na to, czy było dobre, czy złe – musiałem to zaakceptować jako zesłane przez Boga, który rządził światem i decydował o ludzkim losie.
Zacisnąłem odzianą w skórzaną rękawicę dłoń na rękojeści mojego miecza i by odegnać krążące mi po głowie niczym złowieszcze kruki złe myśli, wsłuchałem się w szum fal i odgłos wioseł uderzających rytmicznie o morską toń.
Gdy łódź była już nieopodal brzegu, na plaży znajdującej się u stóp majestatycznych wapiennych skał dostrzegłem trzech ludzi. Ponieważ znajdowaliśmy się na płyciźnie, nie zwlekałem, tylko wyskoczyłem za burtę, prosto do wody. Sięgała mi do kolan, puściłem się więc biegiem w stronę oczekujących mnie mężczyzn.
Odziany w skromny wełniany habit duchowny oraz kilku jego świeckich towarzyszy padło przede mną na klęczki.
– Książę… – wyjęczał kapłan, całując kraj mojego płaszcza. – Mój książę.
– Alardzie, powstańże z tej ziemi. Bo to ja powinienem na niej klęczeć zamiast ciebie i okazywać wdzięczność Bogu Najwyższemu za to, że dał mi do niej powrócić żywemu.
Chwyciłem starca za chude dłonie i pomogłem mu się podnieść. Potem porwałem go w ramiona.
– Gdy cię zostawiałem, miałeś jeszcze wszystkie włosy na głowie – zażartowałem.
– A ty, mój książę, byłeś wątłym młodzieńcem. Żegnałem nieokrzesanego gołowąsa, a witam męża. Prawdziwego pana – odpowiedział z uśmiechem, ocierając ukradkiem łzy cisnące mu się do jasnych oczu.
– Nie myślałem, że jeszcze się spotkamy. To prawdziwy cud, że udało mi się w końcu opuścić Ziemię Świętą i wrócić do swoich.
– Tak, prawdziwy cud – potwierdził duchowny. – Posłaniec z listem o twoim powrocie, mój książę, był dla mnie zaskoczeniem, którego po tylu latach oczekiwania zupełnie się nie spodziewałem.
– Myśleliśmy, że już do nas nie wrócisz, panie – odezwał się towarzyszący mu ciemnowłosy wojownik, na oko mój rówieśnik, który wciąż klęczał na piasku.
– To ty, Cedryku, synu Arnolfa? – zdumiałem się, rozpoznając w rosłym ciemnowłosym mężczyźnie swojego przyjaciela z dziecięcych lat.
– Tak, mój książę – potwierdził. – A to Odon, mój młodszy brat. Być może wciąż go kojarzysz, panie.
– Powstańcie ty i twój brat oraz wszyscy pozostali. – Dałem im znak, by przestali mi oddawać honory. – Widzę, że wiele się tu zmieniło. Pamiętam cię, Odonie. Byłeś jeszcze dzieckiem, gdy opuszczałem Anglię, ale nie zapomniałem o tobie i psotach, które wyczynialiśmy na zamku, zwłaszcza starej niani.
– Zmarło się niebodze zeszłej zimy – odpowiedział Odon, czerwieniąc się jak dziewczę. Był wyraźnie speszony moją obecnością.
– Pokój jej duszy – powiedziałem smutno.
– Amen – odrzekli pozostali mężczyźni.
W tym momencie dołączyli do nas moi dwaj towarzysze, którzy wysiedli z łodzi. Ich niecodzienny wygląd wzbudził wyraźny przestrach w starym księdzu i ludziach z Doliny. Nie dziwiłem się temu. W końcu żaden z nich nigdy nie widział Saracenów, a tymi paradoksalnie byli najwierniejsi mi rycerze, którzy przybyli tu wraz ze mną.
– Zapewne to nie jedyna zmiana, którą przyjdzie mi zaakceptować – oświadczyłem poważnie, zaraz jednak przywołałem uśmiech na pooraną bliznami twarz. – Dziesięć wiosen to bardzo wiele. Jak moja małżonka? Zachowałeś dyskrecję, jak cię prosiłem? Mam nadzieję, że księżna nic nie wie o moim przybyciu. Chcę ją godnie powitać. Ją i Eliasa. Ale najpierw muszę się naszykować. Wyglądam jak dzikus, zatraciłem maniery i dworski wygląd. Bliżej mi do najemnika niż wielmożnego pana.
Stojący naprzeciwko mnie mężczyźni zmilkli. Wszyscy opuścili wzrok. Nawet stary duchowny nie wytrzymał ciężaru mojego spojrzenia.
Lęk…
Czy to było to, co poczułem w tej chwili? Ich pozbawione entuzjazmu zachowanie sprawiło, że powrócił niepokój, który towarzyszył mi w drodze na ląd.
– Co z wami? Nagle postradaliście języki w gębach? – zapytałem, starając się zapanować nad sobą.
Niezręczną ciszę przerwał kapłan:
– Masz rację, panie. Zmian w czasie tych dziesięciu wiosen zaszło wiele. Niektóre są drastyczne…
Zmarszczyłem czoło.
– Co chcesz mi powiedzieć, Alardzie? – Mój głos zabrzmiał głucho, jakby dochodził z oddali.
– Czas pochłonął wiele istnień… – Na moment stary duchowny zawiesił głos, a ja od razu wiedziałem, co zamierzał mi przekazać.
– Rosebeth nie żyje – stwierdziłem, zaciskając boleśnie dłonie w pięści.
Ponieważ wszyscy znów milczeli jak zaklęci, podniosłem głos:
– Mówże! Mówże, do kroćset, co zastanę w mojej Dolinie.
– Obcych… – odpowiedział drżącymi z nerwów wargami stojący tuż za księdzem Cedryk.
– Księżna pani ciężko zachorzała. To było zaraz po twoim wyjeździe, mój książę. Mówiono, że to z tęsknoty – dodał Odon.
– A listy? Mam ich kilkanaście. Wszystkie były pisane jej ręką. Jakim więc cudem…
– Jeśli pamiętasz, panie, byłem najlepszym kopistą w królestwie – przyznał Alard, nerwowo skubiąc żelazny krzyż, który nosił na piersi.
Czyli nie z małżonką, lecz ze starym duchownym, nauczycielem ze szczenięcych lat przyszło mi wymieniać miłosną korespondencję?!
Poczułem narastający gniew.
– A Elias? Co z nim? Co z krwią z mojej krwi? Co z moim jedynym synem?! – krzyknąłem, a mój głos rozniósł się echem po okolicznych skałach.
– Warwickowie z Green Meadow, którzy weszli w łaski naszego władcy, wykorzystali słabość miłościwej pani, by przejąć rządy w Dolinie, i od prawie dziesięciu lat grabią te ziemie z ich dóbr, bo jak wiemy, płodniejszych nie znajdziesz w całej Anglii.
Odebrało mi mowę. Nie byłem w stanie skomentować słów kapłana.
– Księżna i dziecię ponieśli śmierć z ręki lorda Umfreya Warwicka, który okrzyknął się nowym seniorem twoich ziem, książę. Jego zięć, póki żył, rządził jako nasz władca, a gdy umarł, Lenora, wdowa po nim i córka Umfreya, przejęła zamek jako Pani Doliny – kontynuował duchowny. – Niepokorni zostali wycięci w pień, a ci, którzy się przystosowali i zaakceptowali nowe rządy, przetrwali…
Poczułem, jak ziemia usuwa mi się spod nóg. Moja ziemia, ziemia, która była mi ojczyzną, ziemia, na której zostawiłem to, co ukochałem, okazała się ugorem. Nie miałem do czego wracać. Nie było już domu ani krewnych. W tej chwili mniej łączyło mnie z Anglią niż z Ziemią Świętą. Jerozolima wydawała się bliższa memu sercu niż ojczyzna przodków… Ale przecież nie zamierzałem już nigdzie podróżować, gdyż dotarcie tutaj kosztowało mnie wiele wysiłku, funduszy i żyć moich towarzyszy. Moja wędrówka miała się zakończyć w Dolinie i skoro tak postanowiłem, tak też miało się stać!
– Faktycznie w czasie mojej nieobecności zaszło wiele drastycznych zmian – odezwałem się w końcu, wyciągając miecz z pochwy i wznosząc go ku niebu. – Ale te, które teraz się wydarzą, będą jeszcze drastyczniejsze! Przysięgam na Boga Wszechmogącego, nie poddam się. Zmyję krew moich bliskich krwią Warwicków, jakem Bastian Hamilton, Wilk z Doliny, jej jedyny i prawowity pan!
Moi towarzysze sięgnęli po miecze, a Saraceni po szable. Ich okrzyk bojowy jeszcze długo dźwięczał wśród skał.
Siedzący na środku kwietnej łąki bard uderzył w struny swojej lutni. Muzyka uciszyła szepty moich dwórek i skupiła na muzyku uwagę wszystkich otaczających go osób. Kobiety siedziały na pledach i barwnych dywanach, kryjąc się przed słońcem w cieniu rozłożystych drzew przyzamkowego parku. Wśród panien z wysokiego rodu opalenizna była źle widziana, bo kojarzyła się z pospólstwem, dlatego i ja unikałam skwaru, zajmując miejsce pod przygotowanym specjalnie dla mnie zwiewnym baldachimem. Jak zwykle towarzyszyło nam kilku wartowników oraz szlachciców.
Lenorę, Panią Doliny usta moje sławić będą,
Przywołuję więc muzy poezji, niech do mnie przybędą.
Zaśpiewał grajek, a ja westchnęłam cicho.
Znowu coś o mnie. Oczywiście wychwalanie schlebiało mi, jednak ja marzyłam o czymś zgoła innym. Interesowały mnie bohaterskie historie, fascynowali herosi. Marzyłam o odległych krainach i niebywałych historiach, o odmianie od mojej codzienności. Tymczasem Trymand rozpaczliwie uczepił się mojej osoby. Doniesiono mi, że skrycie się we mnie kocha. Zresztą nie tylko mój bard żywił do mnie cieplejsze uczucia. Mężczyźni z Doliny i spoza jej granic tracili dla mnie głowy. Niestety, ku ich nieszczęściu, nie robiło to na mnie żadnego wrażenia, ponieważ znałam instytucję małżeństwa z autopsji i doskonale wiedziałam, z czym się łączy – a łączyła się wyłącznie z przykrymi obowiązkami. Dlatego nie zamierzałam ulegać żadnemu z nich, tylko trzymać się postanowień, które powzięłam tuż po śmierci potwora, jakim był mój małżonek. Dopóki nie wiązał mnie ojcowski rozkaz, byłam wolna i cieszyłam się tą wolnością, którą zapewniał mi status wdowy.
Clarissa, pierwsza dama mojego dworu, a zarazem moja powierniczka i najbliższa towarzyszka, usiadła obok mnie na adamaszkowych poduszkach, niepostrzeżenie dla otoczenia składając na moich kolanach złoty sygnet z symbolem wygrawerowanego na nim orła.
– Hrabia Ramsey prosi o prywatną audiencję – oznajmiła konspiracyjnie.
Lenora, księżna z Doliny, urodą nimfom podobna,
Mężowie na klęczki padają, bo pani to nadobna.
Trymand śpiewał dalej.
Obróciłam pierścień w palcach, po czym oddałam go przyjaciółce.
– Nie jestem zainteresowana.
– Jesteś okrutna – zachichotała. – Jemu tak bardzo zależy, a ty odrzucasz jego prośbę, choć wiesz, że jest w tobie bezgranicznie zadurzony.
– Bo mężczyźni sami mnie taką stworzyli – odpowiedziałam poważnie.
– Skoro nie Ramsey, to może rozrywkę na wieczór zapewni ci Edwin? Nawet teraz wpatruje się w ciebie niczym w święty obraz, a sam wyglądem przypomina anioła. – Ukradkiem wskazała na jasnowłosego młodzieńca stojącego pod dębem, po przeciwnej stronie łąki.
Przepadł na wieczność mężczyzna, który raz księżną
dostrzeże,
Przepiękna Lenora na zawsze jego serce zabierze.
– Zbyt młody jak na mój gust – oceniłam dworzanina. – Ma zaledwie szesnaście wiosen. Byłabym od niego starsza. W końcu zaraz będę mieć osiemnaście lat. To nieopierzony kurczak. Gołowąs, niczym mój przyrodni brat William. Pewnie nawet nie wie, do czego służy to, co Bóg ofiarował mu między nogami.
– No dobrze, skoro Edwin odpadł, to może Leonard? Jest sporo starszy, w dodatku to rycerz, zwyciężył kilka turniejów w Green Meadow, a przecież ty lubisz bohaterów. – Clarissa nie dawała za wygraną, tym razem skupiając spojrzenie na dowódcy straży przybocznej.
– Nie da się z nim konwersować w kwestiach innych niż te związane ze sprawami obrony zamku i mojego bezpieczeństwa. – Pokręciłam głową. – A taniec i muzyka to coś, co jest mu całkowicie obce. Daleko mu do mojego wyobrażenia herosa. Siepacz z niego przedni, ale nie widzę w nim potencjału, jakiego oczekuję od męża, którego zapraszam do siebie, by mnie bawił i by otoczenie uznało go za mojego kochanka.
– Jest jeszcze Tristan.
– Piękny, nie przeczę, ale to kobieciarz. Wciąż słyszę o nieszczęśniczkach, które zbałamucił. Nie chcę, by plotkowano, że jestem jego kolejnym podbojem.
– A Gregor?
– Za stary. Przypomina mi męża. Panie świeć nad jego duszą.
Przeżegnałyśmy się obie, gdyż w obliczu wspomnienia zmarłego było to wskazane.
– Rudolf?
– Od jego oddechu więdną pałacowe kwiaty…
– Lord Astings?
– Jestem znudzona, Clarisso – przerwałam wyliczanie przyjaciółki. – Bardzo, bardzo znudzona. Znam tu wszystkich mężczyzn i żaden z nich nie jest w stanie mnie rozweselić. Moje serce ani drgnie w ich otoczeniu, choć tak wiele nasłuchałam się o miłości. Może ja po porostu nie umiem kochać? Albo ta cała miłość nie istnieje i jest jedynie wytworem minstreli?
– Wkrótce twój ojciec zapewni ci rozrywkę. Krążą plotki, że chce namówić króla, by wyswatał cię z hiszpańskim infantem. Szkoda tylko, że nieszczęśnik cierpi na podagrę i skazę krwotoczną.
Popatrzyłam na nią z przerażeniem. Moja dwórka parsknęła donośnym śmiechem, przez co zwróciła na nas uwagę zebranych. Siedzące nieopodal nas damy odwróciły się w naszą stronę zaskoczone. Kilka starszych matron zganiło Clarissę wzrokiem.
– Żartowałam…
– Sugerujesz, że zawsze może być gorzej – odpowiedziałam z lekkim rozbawieniem. – W takim razie niech będzie Edwin. Może i jest młodszy, ale przynajmniej najprzystojniejszy z pozostałych i dobrze mi się z nim rozmawia.
Zdjęłam z serdecznego palca rodowy pierścień z wizerunkiem jelenia i podałam go dwórce.
– Zaproś go do mnie po wieczerzy. Przynajmniej w świat pójdzie plotka, że spotykam się z ładnym młodzieńcem, a nie obrzydliwym staruchem. Takiego już przerabiałam…
Clarissa kiwnęła głową i już miała powstać, by wykonać mój rozkaz, kiedy Tyrmand nieoczekiwanie przerwał swoją pieśń, po czym osunął się na ziemię, charcząc i wijąc się w konwulsjach. Damy dworu poderwały się z piskiem z zajmowanych miejsc, a mężczyźni sięgnęli po miecze.
Byłam zdezorientowana. Nie wiedziałam, co się dzieje. Choć natychmiast otoczyli mnie żołnierze pod wodzą Leonarda i próbowali zaciągnąć w stronę zamku, stawiłam im opór i podbiegłam do grajka. Leżał wśród kwiatów z otwartymi oczami wpatrującymi się martwo w niebo. Jego mina wyrażała dogłębne zdumienie, a z szyi wystawała mu strzała. Była wbita dokładnie w tchawicę mężczyzny. Do jej lotki przywiązano pergamin.
Patrzyłam na zabitego barda, nie wierząc, co się stało. Jakbym znalazła się nagle w złym śnie.
Otumaniona klęknęłam obok muzyka i ściągnęłam list ze strzały. Na niewielkim kawałku papieru napisano:
Warwickowie, wasz czas przeminął.
Mściciel
Kto to był? Kto śmiał nastawać na mnie w moim własnym domu? Dotychczas się to nie zdarzyło… Poczułam się zagrożona, ale nie zamierzałam tego okazywać – w końcu strach nie przystoi Pani Doliny!
Zmięłam list w dłoni, tak aby nikt prócz mnie nie poznał jego treści, po czym wsadziłam go pod gorset mojej sukni.
– Leonardzie… Zabierz mnie na zamek – rozkazałam, powstając i biorąc mężczyznę pod ramię, aby mój niepewny krok nie zdradził przed dworzanami, jak bardzo byłam wstrząśnięta.
Trzech jeźdźców pędziło przez las w stronę Wężowego Przesmyku – wąwozu, który stanowił jedyną drogę wyjazdową z Doliny. Byli uzbrojeni, nosili srebrne pancerze, a na ich płaszczach wyhaftowano symbol jelenia. Śledziłem ich przejazd zza drzewa. Gdy znajdowali się już blisko mojej kryjówki, towarzyszący mi Cedryk sięgnął po wiszący u pasa róg, by dać znać naszym ludziom ukrytym w kniei, gdzie jesteśmy.
– Nie… – powstrzymałem go szeptem, nim zdążył zadąć.
– Panie? – Mężczyzna popatrzył na mnie zdumiony.
– Dwóch biorę na siebie – oświadczyłem. – Trzeci jest twój. Pokaż, że masz krzepę jak przed laty.
– Chcesz walczyć? To ryzyko, panie…
– A więc te dziesięć lat uczyniło z ciebie tchórza? – zakpiłem.
– Ależ, panie…
Cedryk chciał chwycić mnie za rękę, ale przemknąłem pod jego ramieniem i udałem się w stronę leśnego duktu. Obnażyłem mój oręż dokładnie w chwili, gdy jeźdźcy wypadli zza zakrętu i skierowali się wprost na mnie. Gdy gnające konie zbliżyły się do mnie, odskoczyłem w ostatnim momencie i ciąłem jednego z nich w pęcinę. Koń przewrócił się do biegnącego przy drodze dołu, zrzucając z siodła dosiadającego go rycerza, a ja w tym czasie sięgnąłem po niewielką kuszę i strzeliłem w stronę drugiego wierzchowca, wbijając jego jeźdźcowi bełt prosto w oko. Mężczyzna spadł, a koń pogalopował na oślep w las. Trzeci z wojowników zawrócił rumaka, zeskoczył z niego, po czym ruszył na mnie z mieczem w dłoni. Stal zwarła się ze stalą z donośnym brzdęknięciem. Naparłem na przeciwnika z mocą, w której zawarłem całą wściekłość, jaka wciąż zalegała na dnie mojego serca. Byłem żądny krwi. Żądny zemsty. Nienawidziłem i pragnąłem okazać tę nienawiść wszystkim, którzy mieli choćby najmniejszy związek z Warwickami. Zrobiłem zamach i ciąłem mężczyznę w ramię z takim impetem, że bezwładna ręka zawisła mu jedynie na kilku łączących ją z kadłubem ścięgnach. Z wrzaskiem bólu, który poderwał ptaki z okolicznych drzew, rycerz runął na ziemię. Postawiłem stopę na jego piersi.
– Kim… Kim jesteś? – wybełkotał.
– Przeznaczeniem Warwicków – odpowiedziałem, po czym przyłożyłem mu czubek miecza do szyi. – Gdzie list?
– Prędzej skonam, niż oddam ci korespondencję mojej pani – zajęczał.
– Twój wybór. – Wzruszyłem ramionami, po czym wepchnąłem ostrze w jego gardło.
Rycerz bełkotał coś jeszcze przez chwilę, a z jego ust dobywała się krwawa piana.
– Bastianie, uważaj! – krzyknął nieoczekiwanie Cedryk.
Odwróciłem się gwałtownie. W moją stronę zmierzał ostatni z jeźdźców, który jako pierwszy spadł ze swego rumaka. Już miałem przystąpić do ataku, gdy z krzaków wypadł na niego mój towarzysz i powalił go ciosem w plecy. Dobił go, gdy mężczyzna wylądował na ziemi u moich stóp.
– Przerwałeś mi zabawę – oświadczyłem.
– Jeden miał być mój. Zapomniałeś, panie? – Cedryk się uśmiechnął, wyciągając miecz z ciała zabitego mężczyzny.
– Powinieneś wojować ze mną. Brakowało mi cię u boku przez te lata.
– Wiesz dobrze, że gdyby nie choroba ojca, popłynąłbym z tobą, mój książę – odpowiedział.
– W ostatecznym rozrachunku dobrze się stało. Gdybyś pojechał ze mną, mógłbyś już nie wrócić. Z mojej świty mało kto ocalał. Teraz potrzebuję zaufanych ludzi bardziej niż kiedykolwiek, dlatego cieszę się, że mam cię za kamrata. – Poklepałem przyjaciela po ramieniu.
– Wataha z Doliny czekała wiernie na swego przywódcę przyczajona wśród skał. Teraz nastał nasz czas. Czas wilków i krwi.
Skinąłem głową.
– Znajdźmy ten list. Po to tu przybyliśmy – oświadczyłem.
Zaczęliśmy przetrząsać ubrania jeźdźców.
– Chyba coś mam! – zawołał entuzjastycznie Cedryk, wręczając mi sakwę odpiętą od pasa jednego z zabitych. Przeszukałem jej zawartość. Wyciągnąłem z niej zwinięty pergamin zalakowany pieczęcią z jeleniem. Przebiegłem oczami tekst.
Do Umfreya Warwicka
Czcigodny Ojcze, Panie mój, Wielki Doradco Najjaśniejszego Króla naszego,
wiem, że obowiązków w Winchesterze u boku naszego umiłowanego władcy masz aż nadto, by zaprzątać sobie głowę kwestiami związanymi z Twoją córką mieszkającą w odległej Dolinie, jednak myślę, że sprawa, z którą do Ciebie posyłam, ważna jest na tyle, byś się jej przyjrzał. Wiesz, że języka na darmo nie strzępię, od śmierci męża mojego, księcia Edgara de Tracy’ego, głowy Ci swoją osobą nie zaprzątałam, jednak o tej sprawie wiedzieć winnyś.
Wczorajszego dzionka, w czasie mojej rekreacji w ogrodach, ktoś zabił mojego trubadura. Nieszczęsny grajek, niech mu ziemia lekką będzie, padł rażony strzałą, która śpiew jego przerwała i już na wieczność pieśń opiewającą urodę moją w gardle jego uwięziła. Strzała, której użyto do tego haniebnego celu, miała dołączony list. Treść jego poznasz wraz z pismem Ci wysłanym, gdyż dołączam go do mojej korespondencji, wierząc, że będziesz bardziej ode mnie zorientowany w temacie, kto grozić nam może i kto na ten niechlubny czyn się porwał. Słowa, jakich ten łotr w liście swoim krótkim użył, ociekają nienawiścią i jasno wskazują, że trzyma urazę wielką do naszej rodziny i gotów jest na wszystko, by zemsty dokonać, choć powód mi jej znanym nie jest.
Od prawie dziesięciu wiosen w Dolinie mi żyć przyszło i nigdy jeszcze takiego gwałtu na moim bezpieczeństwie nikt mi nie zadał. Liczę jednak, że Ty, Panie, jako najwyższy królewski doradca, będziesz wiedział, skąd niebezpieczeństwo nadchodzi i czyje imię nosi, bym mogła się mu skutecznie przeciwstawić. O wsparcie także Cię proszę. Dolina dotychczas była miejscem spokojnym, edenem wręcz na ziemi, który mlekiem i miodem płynął. To kraj pasterzy, rolników i myśliwych, o czym zresztą wiadomo Ci, Panie, bo z dobrodziejstw tych ziem zarówno Green Meadow, jak i zamek w Winchesterze korzystają. Wojowników w niej wielu nie znajdziesz, wojsko przez lata moich rządów zbędnym tu było, a to, które niegdyś potęgą zwano, odeszło wraz z panami tych ziem poprzednimi, co na krucjaty wybyli, by tam ducha wyzionąć. Jednak w obliczu tego, co się stało i co najprawdopodobniej jest początkiem terroru ziemi mojej umiłowanej, przychodzi mi błagać Cię o pomoc i zabezpieczenie Doliny oraz osoby mojej.
Ojcze mój i Panie, nigdy dotąd o nic nie prosiłam, lecz o tę przysługę proszę kornie. Do czasu Twej odpowiedzi postaram się zwiększyć liczebność wojsk swoich i otoczyć się wojownikami, którzy chronić mnie będą, póki Ty o losie moim dalszym nie zadecydujesz lub Bóg sam nie powoła mnie do siebie przedwcześnie.
W zdrowiu żyć niech przychodzi Tobie oraz bratu memu, Williamowi,
Córka Twa, Lenora Isolda Warwick de Tracy,
Pani Doliny
– Pani Doliny – wycedziłem, z pogardą zmiąwszy pergamin w dłoni w chwili, gdy na drogę wyszli zwerbowani przez Cedryka ludzie wraz z moimi saraceńskimi rycerzami – będzie szukać najemników. Dajmy jej zatem najlepszych, takich, którym nie- straszna nawet śmierć, bo już przez nią przeszli. To zadanie dla was. – Przeniosłem spojrzenie na Arabów, którzy odpowiedzieli bojowym okrzykiem.
Schowałem list pod skórzaną kurtką.
– Ukryjcie ciała! – rozkazałem pozostałym, wskazując na zabitych. – Niech córka Warwicka i jej poplecznicy myślą, że list jest w drodze do adresata. Gdy uśpimy ich czujność, staną się łatwiejszym celem.
Jeszcze nie czas, by Umfrey Warwick dowiedział się o moim powrocie. A gdy już się dowie i pozna prawdę, będzie za późno. Za późno dla niego i tej całej Lenory, która zagarnęła sobie tytuł przynależny mojej Rosebeth.
Przeklęta uzurpatorka – splunąłem pod nogi. Jeszcze za to zapłaci… Najwyższą ze stawek!
– Przejdźmy jeszcze dziś do kolejnego etapu naszego planu – oznajmiłem z demonicznym uśmiechem na ustach. – Dręczenia przeciwnika. Jego strach to nasz najlepszy sprzymierzeniec. Spotęgujmy go zatem…
Na razie ograniczyliśmy się do mężczyzn z Doliny, jeśli się nie sprawdzą, rozpuszczę wici poza jej granicami – skończył recytować swój raport stojący przed moim biurkiem Leonard.
Z trudem mogłam skupić się na jego słowach, bo ostatnie wydarzenia przytłoczyły mnie i wpędziły w poczucie lęku, nad którym nie panowałam. Strach nie był mi obcy. Przez całe moje dzieciństwo w Green Meadow bałam się o swoje życie, bo jako pierworodna córka księcia Umfreya, jedyne dziecko, jakie miał z księżniczką Philippą Goldą z rodu Mortimer, byłam obiektem nienawiści ze strony jego kolejnej żony. Wyjazd do Doliny odmienił ten stan, gdyż znalazłam się poza zasięgiem gniewu macochy. Szybko jednak bojaźń przed tą nieprzewidywalną niewiastą, która na szczęście zmarła przed rokiem, zastąpił inny rodzaj lęku – ten przed przydzielonym mi rodzicielskim rozkazem mężem. Okres małżeństwa był niczym przedłużenie dzieciństwa w rodzinnym domu. Przesycony był przemocą i okrucieństwem. Po śmierci małżonka, którego nie umiałam opłakiwać, przez rok miałam względny spokój, ale jak widać, ten stan nie był mi pisany na dłużej, bo zakłóciło go pojawienie się tajemniczego przeciwnika, który nie przebierał w środkach, by dostać to, na czym mu zależało – głowę któregoś z Warwicków – i który z jakiegoś niezrozumiałego mi powodu zaczął ode mnie, zamiast skupić się na tych zdecydowanie bardziej znaczących, żyjących u boku króla.
Kim był ten człowiek i czego chciał od mojej rodziny?
Czy zdawał sobie sprawę, jakie były moje relacje z jej członkami? Bo choć wszyscy nosiliśmy to samo nazwisko, nie łączyły nas bliskie więzy. Żyłam odcięta od familii, poniekąd zapomniana przez nią i traktowana jak eter. Byłam wasalką swojego ojca. I tyle… I tak dużo jak na niego…
Z mrocznego zamyślenia wyrwał mnie głos obecnej w komnacie Clarissy, która nie kryła swojego wzburzenia:
– Nie sadzę, by w Dolinie znalazł się ktoś, kto byłby w stanie obronić naszą panią, skoro nawet wy nie daliście rady ochronić jej przed atakiem wroga w jej własnym domu! – zwróciła się do kapitana. – Poza tym doskonale wiemy, jakie jest nastawienie do nas, mieszkańców tych ziem. Minęło tyle lat, a ci wciąż nie wybaczyli nam rzezi, jaką sprowadził na nich ojciec Lenory.
– To dopiero trzeci dzień naboru do straży przybocznej. Mimo wzajemnej niechęci musimy dać szansę tutejszym mieszkańcom, bo szukanie rekrutów poza Doliną zajmie więcej czasu, a my go nie mamy – odpowiedział mężczyzna lodowatym tonem, nawet nie zaszczycając dwórki swoim spojrzeniem. – Kiedyś ten lud uchodził za najwaleczniejszy w dziejach naszego kraju. W żyłach tutejszych mężów wciąż płynie krew ich odważnych przodków, Wilków z Doliny. Chcę zaufać intuicji i…
– Nie sądzę, by twoja intuicja, kapitanie, zasługiwała na zaufanie – warknęła Clarissa, przerywając jego wywód.
– Co masz na myśli, pani? – Tym razem w głosie Leonarda dało się słyszeć irytację, a jego zagniewany wzrok padł na dwórkę.
– Najpierw ten bard, potem zatruta zamkowa studnia i trupy trzech służących, którzy napili się z niej wody, a dziś rano martwy koń księżnej i koniuszy powieszony pod powałą stajni z wypalonym na ciele napisem „Śmierć Warwickom” i podpisem „Mściciel”. Trochę dużo zła się wydarzyło, by wciąż darzyć zaufaniem ciebie, kapitanie, i twoich podwładnych i pokładać nadzieję w słuszności waszych poczynań. Trudno ci będzie to odpracować. Jesteście nieuważni i niezdarni, a wróg z tego korzysta. Gra wam na nosach, szydzi. Na miejscu Pani Doliny odesłałabym was do Green Meadow i już szukałabym najlepszych najemników w całej Anglii, a nie werbowała siłą byle kogo. Zresztą nawet jeśli znajdziesz tu potomków czy też niedobitki ludzi Hamiltonów, co z tego? I tak nie będą skorzy, by nam pomóc, a co najwyżej poderżną nam gardła. Zapłać lepiej komuś z zewnątrz i…
– Jak śmiesz?! – krzyknął gniewnie mężczyzna. – Gdybyśmy mieszkali w bardziej dostępnym miejscu, a nie na tym odciętym od świata pasmami górskimi odludziu, już dawno przyjąłbym obcych do służby, ale tak się składa, że lokalizacja nam nie sprzyja. Ona i czas. Wróg jest wśród nas i musimy działać sprawnie, a nie czekać z założonymi rękoma na kogoś z zewnątrz. Poza tym nasz skarbiec ma ograniczone środki, bo Winchester ogołaca go copółrocznym lennem. Myślisz, że najlepsi wojownicy przyjadą tu ot tak, zwabieni jedynie obietnicą ciepłej strawy, dachu nad głową i ładnych widoków? To tak nie działa. Nie życzę sobie, byś publicznie komentowała w ten sposób moje poczynania! Od przeszło dziesięciu lat służę miłościwej pani i nigdy jej nie zawiodłem!
– Właśnie jest ten pierwszy raz – parsknęła z pogardą dwórka. – Oby nie okazał się ostatnim, bo…
– Wystarczy! – Podniosłam głos, uciszając kłócącą się parę. – Sytuacja jest krytyczna. Musimy współpracować. Wróg korzysta na naszych słabościach, a podobne swary z pewnością do nich należą. Musimy być zgodni. Ci, których zwerbowałeś dotychczas, kapitanie, to chuchra i nieudacznicy. Nadają się do orki i pasania owiec, a nie dzierżenia miecza, z czego zdajesz sobie sprawę równie dobrze jak ja. Ale masz rację, to ziemie wielkich panów i wilczych wojowników, prawdziwych herosów. Hamiltonowie i ich ludzie nie byli ułomkami. Ich krew gdzieś tu jest. Wystarczy tylko oddzielić ją od tej słabszej, niezaprawionej w boju. Musimy szukać dalej.
– Werbowanie siłą nie skończy się dobrze, Lenoro – skomentowała Clarissa, kręcąc z niezadowoleniem głową. Jako jedyna mogła do mnie mówić po imieniu w zaufanym gronie. – Wcielanie siłą do armii może oznaczać bunt. Pamiętaj, że ci ludzie nienawidzą Warwicków, a wieść o tajemniczym agresorze, który atakuje Panią Doliny i wobec którego ta jest bezradna, już się szerzy wśród gminu. Nie od dziś wiadomo, że wciąż są tu domy, w których nie jeleń gości na ścianie, a wilk.
Zacisnęłam boleśnie palce na rodowym pierścieniu.
Wilk Hamiltonów…
– Ci ludzie są niewdzięczni i głupi. Tyle lat trwają pod naszymi rządami, a wciąż wracają pamięcią do tego, co przeminęło – kontynuowała dwórka. – Musimy uważać. Grozi ci poważne niebezpieczeństwo. Może lepiej zamiast zabezpieczać się tutaj, pod osłoną nocy uciekniemy z Doliny. Winchester to warownia. Tam nic ci nie grozi i…
– Tam grozi mi zdecydowanie więcej niż tutaj! – krzyknęłam gniewnie, bo sama myśl o spotkaniu z rodziną napawała mnie odrazą. Wystarczy, że przełamałam dumę i napisałam do ojca, do którego nie odzywałam się od pogrzebu mojego męża.
Clarissa opuściła wzrok.
– Masz rację. Zagalopowałam się. Przepraszam, po prostu szukam rozwiązania…
– Wiem, że oboje macie dobre intencje, i tylko wam ufam – oznajmiłam. – Skoro w Dolinie są domy, w których gości wilk, znajdźmy je. Ci ludzie, bez względu na ich poglądy, to najlepsza siła bojowa, jaką dysponujemy. Musimy tylko znaleźć sposób, by przekonać ich do siebie i…
W tym momencie drzwi gabinetu otworzyły się z hukiem i do komnaty wpadł zaaferowany podwładny Leonarda.
– Księżno! – krzyknął, dopadając biurka.
– Gdzie twoje maniery, Drogo? – fuknął kapitan, ale młodzieniec zignorował swojego pryncypała.
– Wybaczcie najście, ale właśnie zgłosiło się trzech najemników, którzy pragną służyć najjaśniejszej pani.
– Trzech najemników?! – Popatrzyliśmy po sobie zaskoczeni.
– Tak – odpowiedział Drogo. – I to jakich! Rośli, w skórach, z bliznami na twarzach… Jeden jest biały, jak my, ale dwaj pozostali wyglądają na nietutejszych. Mają ciemne oblicza, a na głowach noszą zwinięte materie. Dziko im z oczu patrzy.
Zmarszczyłam czoło i popatrzyłam na Leonarda.
– Mówiłeś, że nie ogłaszałaś naboru poza Doliną.
– Bo tego nie zrobiłem – odpowiedział słabo.
Jakim więc cudem tacy wojownicy dowiedzieli się o moich poszukiwaniach? I czego pragnęli w zamian?!
– Odprawić ich? – zapytał Drogo, gdy nasza trójka milczała zbyt długo.
– Absolutnie nie! – oświadczyłam stanowczo, podnosząc się z krzesła. – Szukamy prawdziwych wojowników, ochrony, która wzbudzi respekt i oddali od nas niebezpieczeństwo. Musimy zweryfikować i rozważyć każdą opcję. To jedna z nich.
Byłam tak zdesperowana sytuacją w zamku, że nie miałam wyjścia. Musiałam sprawdzić, co to za jedni. Musiałam ich zobaczyć i poznać ich intencje. Najemnicy w Dolinie byli ewenementem. Jak mogłabym ich zignorować, gdy tak bardzo ich potrzebowałam?
– Gdzie oni są? – zapytałam, zmierzając pospiesznie ku wyjściu.
– Na głównym dziedzińcu. Pod strażą – powiedział Drogo.
– Nie powinnaś do nich wychodzić, miłościwa pani! – Leonard zagrodził mi drogę. – To niebezpieczne! Nie wiemy, kim ci obcy są! Nie wyglądają na przystępnych, sądząc po opisie. Pójdę sam. Potem zdam ci raport, ale ty nie możesz się pokazać pierwszym lepszym typom, którzy…
Obeszłam go pospiesznie, ignorując jego słowa.
– Oni przybyli tu dla mnie – powiedziałam stanowczo. – Trudno, bym się im nie pokazała, skoro jeśli ich przyjmę, i tak będą mnie widywać codziennie!
Po tych słowach pospiesznie opuściłam komnatę. Clarissa ruszyła za mną, a zaraz po niej dołączyli do mnie kapitan i jego podwładny.
Wyrżnijmy ich. Wystarczy kilka ruchów mieczem i…
– Zamilcz, Renardzie – syknąłem ostrzegawczo po arabsku do towarzysza, by nikt z obecnych na dziedzińcu ludzi nie zrozumiał naszych słów. – Znasz plan. I tego się trzymajmy.
Olbrzym skinął głową, choć wiedziałem, ile kosztowało go posłuszeństwo. Świerzbiła go ręka. Był skory do bitki, zwłaszcza gdy miał walczyć w mojej obronie. Ja zachowałem lodowaty spokój. Raptowność mogła tu tylko zaszkodzić. Nie byłem na zamku od lat. Najpierw zamierzałem zrobić rekonesans i poznać możliwości wroga, a najlepszą drogą do tego było wejście w jego szeregi. Potrzebne mi było zaufanie ludzi, którymi gardziłem. Morderców mojej rodziny. Na zemstę przyjdzie czas, ale ta najlepiej będzie smakować na zimno. W swoich decyzjach zawsze kierowałem się rozwagą, nie sercem, i tego zamierzałem się trzymać także teraz, nawet jeśli broczyło ono przez stratę, jakiej zaznało.
– Jej Wysokość, księżna Lenora Isolda Warwick de Tracy – zaanonsował rycerz wkraczający na znajdujące się przed nami krużganki. – Pochylcie głowy, najemnicy, przed naszą panią.
– Ja, sługa Wilka, mam zginać kark przed łanią, na którą ten poluje? – wyszeptał stojący obok Renarda Sewal, nie kryjąc odrazy.
– Klękniesz przed nią, jeśli trzeba będzie – odpowiedziałem zły, że obaj moi arabscy kompani poddawali się emocjom, jakby byli nie rycerzami, lecz rozhisteryzowanymi damami.
– To ona powinna klęczeć przed tobą i błagać cię o litość, Bastianie – wycedził Renard, jednak zignorowałem jego słowa i wykonałem polecenie, kornie pochylając się przed kobietą, która wkroczyła na krużganki za wprowadzającym ją mężczyzną.
Stanęłam przy barierce balkonu i zaciekawiona wyjrzałam na dziedziniec.
Było ich trzech. Nigdy nie widziałam takich mężczyzn. Rośli to mało powiedziane. Ci górowali nad moimi sługami, nawet gdy gięli się przede mną w ukłonie. Dwaj budzili dodatkowe emocje ze względu na ciemną karnację i odbiegające od wyspiarskich stroje. Wszyscy byli szerocy w barkach, ich ciała musiały być niesamowicie umięśnione, a ich odzienie świadczyło o znojach długiej drogi, którą przebyli.
– Ależ to jacyś barbarzyńcy – wyszeptała mi do ucha drżącym głosem Clarissa.
Fakt. To słowo dobrze opisywało obcych, zwłaszcza gdy ci wyprostowali się po ukłonie i dało się ujrzeć ich oblicza pokryte bliznami. To nie byli herosi, których opiewali bardowie, lecz przerażająca banda przypominająca bardziej zbójców niż szlachetnych wojowników.
– Niech strzelcy będą w pogotowiu – rozkazał po cichu Leonard Drogowi, a ja nie kwestionowałam jego rozkazu. Przybysze byli uzbrojeni, a broń ciemnoskórych odbiegała swoim kształtem od tej, którą znałam.
– Zapytaj ich o personalia – zwróciłam się do kapitana, czując, że mój głos może zdradzić słabość, a tego nie chciałam w obliczu nowo przybyłych, którzy sprawiali wrażenie, jakby nic na świecie nie było straszne.
– Pani Doliny chce wiedzieć, kim im jesteście i po co tu przybyliście? – zapytał donośnie Leonard.
Białoskóry mężczyzna wyszedł przed towarzyszy i skierował swoje spojrzenie w moją stronę, niczym łucznik strzałę. Wyróżniał się na tle kompanów nie tylko tym, że jego karnacja miała odmienny odcień, ale też ze względu na przywodzący na myśl popiół w kominku kolor włosów, częściowo związanych na czubku głowy, a częściowo puszczonych luźno na potężne barki. Był bardzo zarośnięty. Wyglądało na to, że dawno nie miał do czynienia z grzebieniem czy brzytwą. Szeroka blizna przecinała jego oblicze. Przez nią i długi zarost trudno było określić, czy był choć trochę urodziwy, za to z całą pewnością budził respekt i strach. Pod wpływem jego lodowato zimnego spojrzenia cofnęłam się o krok do tyłu, a Clarissa chwyciła mnie kurczowo za dłoń.
– Jestem krzyżowcem, a to moi słudzy – oznajmił donośnym głosem, który echem obiegł studnię dziedzińca. – Powróciłem właśnie z Ziemi Świętej do ojczyzny i dowiedziałem się o zmianach, jakie zaszły w Dolinie w czasie mojej nieobecności. Ja i moi kompani jesteśmy ludźmi wojny. Walka nam niestraszna. Służyłem poprzednim Panom Doliny, chcę służyć i tym, którzy po nich nastali, bo takie jest moje przeznaczenie i takie śluby złożyłem Bogu Wszechmogącemu. Kodeks rycerski nakazuje mi posłuszeństwo i lojalność wobec władcy, a że teraz jest nim Lenora z Warwicków, to jej zamierzam oddać mój miecz i przed nią go złożyć.
Po tych słowach szarowłosy wojownik sięgnął po wiszący u pasa oręż. Dostrzegłam kątem oka, jak łucznicy na wyższych krużgankach napinają cięciwy swoich łuków, a obecni na placu żołnierze szykują się do ataku. Jednak mężczyzna zignorował niebezpieczeństwo i dzierżąc oburącz obnażony miecz, padł na klęczki i wyciągnął go w moją stronę, jakby chciał mi go podać.
– Lepiej wróć na zamek – wyszeptał Leonard.
– Tak, chodźmy, moja pani. To są sprawy mężczyzn… – Clarissa pociągnęła mnie za rękę w stronę wyjścia, gdzie gromadziły się już moje pozostałe, zwabione ciekawością damy dworu.
To mnie otrzeźwiło. Przecież ja nie byłam jedną z nich. Nie byłam zahukaną i bezwolną niewiastą. Nie mogłam być. Tytuł zobowiązywał.
– Może, ale to nie mężczyzna jest tu panem. Dolina ma panią i to ja nią jestem. To ja odpowiadam za te ziemie i ich bezpieczeństwo – stwierdziłam, hardo uwalniając dłoń.
Słowa przybysza wypowiedziane całkiem składnie i świadczące o erudycji zaprzeczającej jego barbarzyńskiemu wyglądowi przekonały mnie, że nie mam do czynienia z byle prostakiem. Podobnie ten gest. Gest poddaństwa, uznania swojego seniora. Tak nie postępowali byle najemnicy czy chłopi. To była dworska etykieta. To mnie zaintrygowało i sprawiło, że zapragnęłam poznać historię tego mężczyzny i jego ludzi. Jeśli faktycznie był w Ziemi Świętej, to miał do opowiedzenia wiele historii o swoich przygodach. Pożądałam wiedzy o świecie, ciekawiły mnie rycerskie podboje i zmagania na polu walki, bo stanowiły źródło pomysłów na tworzone przeze mnie kilimy i hafty. Jak mogłabym odprawić tego człowieka, skoro sam do mnie przyszedł z opowieściami, których tak bardzo łaknęłam?
– Przyjmę twój miecz – oświadczyłam, podchodząc z powrotem do barierki i wspierając na niej nieskalane słońcem dłonie.
– Lenoro, to błąd – wyszeptała Clarissa.
– Nie rób tego, miłościwa pani, póki ich nie sprawdzę i…
– Przyjmę go, ale pod jednym warunkiem – dodałam, nie zważając na przerażenie moich dworzan.
A więc to ona!
No proszę. Nie mogłem spuścić jej z oczu. Prawdę mówili moi dawni towarzysze, gdy omawialiśmy plan mojego powrotu na tron Doliny. Lenora Warwick grzeszyła urodą, i to tak bardzo, że każdy mężczyzna bez względu na status społeczny czy też fakt posiadania połowicy w jej obecności zapominał o całym świecie. Teraz, gdy odziana w szmaragdową suknię stanęła blisko barierki, widać ją było w pełnej okazałości i to, co ujrzałem, na chwilę sprawiło, że krew rozgrzała się w moich żyłach.
– Pomiot szatana – wymamrotał po arabsku za moimi plecami Sewal, klękając obok mnie w błocie.
– Jej włosy mają odcień płomieni. Każesz nam oddawać honor szatańskiemu nasieniu – zawtórował mu Renard, robiąc to samo.
Tak. Lenora Warwick była rudowłosa i moi towarze mieli rację. Bóg nie mógł stworzyć tak wyzywającego piękna, tylko diabeł. Tylko spod jego rąk mogła wyjść kobieta, której nienawidziłem całym sercem, a która jednocześnie sprawiła, że to serce na chwilę zabiło powtórnie, choć miałem je za martwe…
– To grzech w słusznej sprawie. Pan nam wybaczy – mruknąłem, po czym zapytałem donośnie, przechodząc na ojczysty język: – Jakiż to warunek, miłościwa pani?
Czemu tak długo zwlekał z odpowiedzią? Czemu wymieniał uwagi z towarzyszami, nie odrywając ode mnie wzroku? I wreszcie: dlaczego w ogóle tak na mnie patrzył? Tak wyzywająco, prowokacyjnie, lubieżnie… Jego oczy wbijały się we mnie, a ja poczułam się nagle tak, jakbym stała tu przed nim całkiem naga, jak Bóg mnie stworzył, i to nie on mnie, a ja jemu bez skrępowania oferowałabym moją służbę…
Na Święte Rany naszego Pana! O czym ja pomyślałam?!
Poczułam, jak pąsowieję. Z trudem zdzierżyłam to ciężkie spojrzenie i nie opuściłam głowy.
Przecież on wyglądał jak barbarzyńca! Jak rabuś czy złodziej, a nie rycerz! Dlaczego więc pomyślałam o nim w tak niegodny damy sposób?
– Lenoro… – Pouczający głos Clarissy sprowadził mnie na ziemię. – Odpowiedz mu! Co to za warunek?
Jak on tego dokonał, że się zapomniałam języka w gębie?
– Złożysz mi, panie, ślub w obliczu Boga Wszechmogącego i przysięgniesz, że nigdy tego miecza nie wzniesiesz przeciwko mnie i nigdy na moje życie nie nastaniesz, zawsze mnie nim broniąc!
A to diablica…
– Ale z nas zakpiła!
– Jeśli to zrobimy, nici z naszych planów!
Moim towarzyszom trudno było ukryć wzburzenie. Zresztą mieli rację. Przyrzeczenie złożone Wszechmogącemu nie mogło zostać złamane. Krzywoprzysięzcę czekały po śmierci otchłanie piekielne, a za życia infamia i ekskomunika. To był traktat wiążący na wieczność. Poza tym byłem rycerzem i wciąż obowiązywał mnie kodeks rycerski. Moje słowo było świętością. Składając podobną obietnicę, deklarowałem się stać po jej stronie, chronić ją i wspierać, a przecież ona była wrogiem. Ona i cała jej rodzina, która dopuściła się mordu na moich najbliższych…
Zacisnąłem dłonie boleśnie na moim mieczu. Jego ostrze wbijało mi się w rękę.
Miałem plan i musiałem się go trzymać.
Nie mogłem się wahać.
Czy wizja piekła mogła mnie odstraszyć, skoro Bóg zaserwował mi je tu, na ziemi?
– Jeśli tego chcesz, moja pani, złożę przysięgę przed Bogiem – oświadczyłem stanowczo.
– Panie, straciłeś rozum?
– Bastianie, to błąd…
– Dość. Przysięga dotyczy tylko mnie, nie was – wycedziłem szeptem po arabsku. – Jeśli nie ja, wy przelejecie jej krew za Rosebeth!