Wszyscy będziemy szczęśliwi - Adrianna Klara Kłosińska - ebook

Wszyscy będziemy szczęśliwi ebook

Adrianna Klara Kłosińska

5,0

Opis

Lato, które leczy rany, i historia, która otuli Cię w chłodne wieczory!

 

📚 Blanka po obronie pracy magisterskiej wraca na podhalańską wieś, by odetchnąć i nie myśleć o byłym chłopaku. Jako zapalona książkara czyta książki w ilości hurtowej, a swoje dobre wspomnienia zapisuje w ukochanym dzienniku. Trudno jej jednak zapomnieć o bolesnych chwilach.

🎿 Janek przed laty zapowiadał się na świetnego skoczka, ale poważny wypadek pokrzyżował mu dalszą karierę. Pracuje w warsztacie samochodowym ojca, próbując odnaleźć się w swojej codzienności.

🏀 Aleks, świeżo upieczony maturzysta, pomaga w rodzinnej karczmie. W rysowanych komiksach skrywa to, czego boi się ujawnić przed innymi i samym sobą. Pewnego dnia spotyka chłopaka, który widzi jego prawdziwe ja.

Los łączy całą trójkę, pokazując, że nadzieja to paliwo do życia, pomimo bólu przeszłości.

Czy wszyscy uwierzą w lepsze jutro?

Czy uleczą nieufne serca i postanowią walczyć o to, co najważniejsze?

Czy będą naprawdę szczęśliwi?

 

TW: przemoc (w tym seksualna),depresja, choroba, żałoba. 14+

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
czytnikach certyfikowanych
przez Legimi
czytnikach Kindle™
(dla wybranych pakietów)
Windows
10
Windows
Phone

Liczba stron: 447

Rok wydania: 2025

Odsłuch ebooka (TTS) dostepny w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
Oceny
5,0 (1 ocena)
1
0
0
0
0
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.
Sortuj według:
amandapanda05

Nie oderwiesz się od lektury

Piękna. Wzruszająca. Cudowna!
00



Wszyscy będziemy szczęśliwi

Wydanie I

Wszelkie prawa zastrzeżone. Kopiowanie, reprodukcja lub odczyt jakiegokolwiek fragmentu tej książki w środkach masowego przekazu wymaga zgody Wydawnictwa i autorki. Szanuj prawa autorskie: kupując z legalnych źródeł, wspierasz twórców. Ściągając „za darmo”: sprawiasz, że przestają pisać.

Redaktor prowadzący: Angela Węcka

Redakcja językowa i rewizja: Agata Bogusławska

Rewizja na składzie II: Angela Węcka

Skład: Katarzyna Mróz-Jaskuła

Projekt i realizacja okładki: Justyna Knapik | fb.com/justyna.es.grafik

Wydawnictwo Spisek Pisarzy

Powieść w wersji papierowej kupisz na stronie wydawnictwa i w księgarniach internetowych.

www.spisekpisarzy.pl

E-book dostępny między innymi na Legimi oraz Empik Go.

Copyright © by Adrianna Klara Kłosińska, 2025

Copyright © by Wydawnictwo Spisek Pisarzy, 2025

Irządze, 2025

ISBN: 978-83-68277-16-6

Dla wszystkich pięknych dusz, które w tym niełatwym świecie szukają swojego miejsca. Bo każdy z nas zasługuje na to, by być szczęśliwy.

Playlista

Taylor Swift – August

Harry Styles – Little Freak

Coldplay – The Scientist

Snow Patrol – Chasing Cars

Nina Nesbitt – When You Lose Someone

Kaśka Sochacka – Niebo było różowe

Troye Sivan – Strawberries & Cigarettes

Lily Allen – Somewhere Only We Know

Sasha Sloan – smiling when i die

Lewis Capaldi – Leaving My Love Behind

Birdy, Rhodes – Let It All Go

Lykke Li – Never Gonna Love Again

Stephen Dawes – Teenage Dream

Seafret – Atlantis

Taylor Swift – Safe & Sound (Taylor’s version)

sanah, Artur Rojek – Tęsknię sobie

Mela Koteluk – Melodia ulotna

Ellie Goulding – I Know You Care

Maria Lynn – Summer’s Gone

Dermot Kennedy – Kiss Me (acoustic)

Vancouver Sleep Clinic – As It Was

The 1975 – About You

Gabrielle Aplin – Home

Sorry Boys – Mapy gwiazd

Adele – Love In The Dark

James Arthur – Safe Inside

Taylor Swift, Lana Del Rey – Snow On The Beach

Freya Ridings – Can I Jump?

Paramore – The Only Exception

Harry Styles – Fine Line

Prolog

Przesiadywała przed domem na ceglanych schodkach i obracała w palcach zerwany fiołek. W powietrzu czuć było zapach wakacji, które trwały w najlepsze, choć przecież kalendarz nie tak dawno wskazywał dopiero ich pierwszy tydzień.

Sierpniowe słońce delikatnie muskało promieniami jej odkryte ramiona, z których zsuwały się ramiączka sukienki z falbankami. W oddali słyszała troskliwy głos mamy wyglądającej zza drewnianej futryny i wołającej na ugotowany obiad.

Odnosiła wrażenie, jakby ktoś wyrwał ją z letargu, bo przez ostatnie kwadranse wpatrywała się zaczarowana w kontury górskich szczytów. Zalewane przez błękit wyjątkowo czystego nieba, przyozdobionego gdzieniegdzie maleńkimi obłokami. Uwielbiała ten krajobraz, kojarzyła go z błogością, oderwaniem od wszelkich zmartwień.

Skoncentrowała wzrok na ostatnim, ledwie trzymającym się fioletowym płatku. Ukryła go w piąstce, żeby chociaż on przetrwał. Kiedy, ponaglona przez mamę, wstawała powoli i strzepywała z kolan przylepiony do nich piasek, usłyszała wesołe gwizdanie, niosące w sobie melodię jakiejś znanej piosenki. Wysoki, blondwłosy chłopak szedł ścieżką; w jednej ręce przytrzymywał plecak, a w drugiej… stokrotkę przeplecioną z długą łodyżką niezapominajki. Równie piękną.

Posłał dziewczynie wdzięczny uśmiech i pomachał. A ona poczuła, jakby właśnie traciła ostatnie cząstki tlenu. Jakby ten niewinny gest zapoczątkował coś, co przyśpieszyło raptem bicie ospałego, dziecięcego serca.

Chłodne powiewy wpadające do pokoju przez niedomknięte okno wyciągały ją z krainy wyobrażeń i blaknących wspomnień. Szum opon samochodów przejeżdżających kilka pięter niżej mieszał się z dźwiękiem hałaśliwego tostera współlokatorki.

Machinalnie odgarnęła kosmyk włosów opadający na policzek i mocniej zacisnęła powieki. Usilnie liczyła, że uszczknie jeszcze odrobinę tych rozmazanych obrazów.

Nigdy nie wierzyła w magię snów ani w ich nadzwyczajne znaczenie. Ale tym razem naprawdę marzyła o świeżym, letnim powietrzu, pachnącym domowymi konfiturami, kwitnącymi kwiatami i… zagubioną nadzieją.

Rozdział 1

Blanka

Zaczytywała się w końcowych rozdziałach powieści, którą odebrała wczorajszego popołudnia. Książka miała drobne zagięcia przy grzbiecie, czego Blanka nie mogła przeboleć. Urzekł ją nie tylko intrygujący opis, ale przede wszystkim kolorowa, twarda okładka z wytłaczanymi różami. Zazwyczaj nie oceniała książki po wyglądzie, podobnie zresztą jak poznawanych ludzi, jednak… często zdarzały jej się potknięcia w tej materii.

Docisnęła ramię do przybrudzonej ścianki pociągowego przedziału i niczym gąbka pochłaniała kolejne zdania. Nie przeszkadzały jej nawet głośne rozmowy dwóch starszych pań, które dyskutowały o sanatoryjnych wypoczynkach. Tak zatraciła się w urokliwej podlaskiej wiosce, pełnej czerwonych maków i rodzinnych tajemnic, że nie zauważyła, kiedy minęła prawie cała podróż. Nieco przedłużona, bo pociąg stanął gdzieś w szczerym polu na dobry kwadrans.

Przynajmniej oderwała się całkowicie od tego, co zostało w Warszawie. Od kołaczących w głowie myśli, niepozwalających ani na chwilę głębiej odetchnąć.

„Zobaczysz, że jeszcze zechcesz wrócić do tych beztroskich, studenckich czasów” – w ciągu ostatnich dni przy każdej rozmowie telefonicznej z mamą słyszała to zdanie, powtarzane jak mantrę. W odpowiedzi wyginała usta w krzywy uśmiech, bo doskonale wiedziała, że będzie zupełnie odwrotnie.

Już za tym okresem nie tęskniła. A właściwie za nieprzespanymi nocami, gdy musiała zakuwać do następnego kolokwium albo przygotowywać projekt, od początku skazany na porażkę przez niezbyt wyrozumiałego wykładowcę. Ani za bieganiem w siarczystym mrozie na odjeżdżające notorycznie za szybko tramwaje. A tym bardziej nie tęskniła… za nim.

Za chłopakiem, który ją uratował, który miał kochać i być oparciem w kryzysowych sytuacjach, ale zamiast tego zamknął ją w złotej klatce, coraz bardziej uwierającej. Wszystkie dotychczasowe słodkie słówka i drogie prezenty straciły na wartości.

Po co znowu o nim myślisz?, skarciła w duchu samą siebie.

Ukrycie się w książkowej miejscowości to najlepsze rozwiązanie. Bo przeżycia papierowych bohaterów były prostsze niż te własne. Rozum dumnie jej przyklaskiwał, jednak serce, naiwne w swej głupocie, próbowało wyjaśniać zachowania tego wysokiego, dobrze zbudowanego blondyna, choć ten nareszcie zniknął z jej życia.

Chwyciła za wibrujący w kieszeni telefon, który wyrwał ją z letargu. Na ekranie zobaczyła wiadomość od współlokatorki.

Sonia: Jak podróż? Jesteś już w domu?

Blanka: Jeszcze zostało trochę kilometrów.

Sonia: Spełniasz naszą obietnicę? Nie rozmyślasz o Panu Zakazanym?

Blanka: Spełniam, ale opornie mi to idzie.

Zawsze potrafiła kłamać w taki sposób, by kogoś nie skrzywdzić. Jednak w tym przypadku raniła samą siebie.

– Pomogłaby mi pani z tą walizką? Chyba nie dam rady jej ściągnąć. – Starsza kobiecina z burzą loków na głowie rzuciła cichą prośbę w stronę Blanki.

Ta nareszcie oderwała wzrok od migoczącej kreseczki i zerknęła na pasażerkę.

– Jasne, już pomagam – odparła życzliwie.

Kobieta rozciągnęła usta w uśmiechu i obrzuciła brązowowłosą dziewczynę wymownym spojrzeniem, kiedy ta próbowała pośpiesznie odłożyć poplątane słuchawki. Ich pęk spoczywał na jej chudych kolanach nakrytych długą spódnicą w drobne kropki, stanowczo utrudniającą jakiekolwiek większe ruchy. Dobrze chociaż, że nie przeszkadzało to Blance w wertowaniu cienkich kartek. W kolejce na czytniku czekała jeszcze przecież nowość od Mony Kasten.

– Tylko proszę uważać. Są tam bardzo ważne rzeczy.

Staruszka wypowiedziała to zdanie z taką powagą, że Blanka aż zwątpiła, czy na pewno chce dotykać tej zamszowej, kanciastej walizki. Ale skoro już zadeklarowała pomoc, głupio byłoby się z niej wycofać, tym bardziej że w przedziale oprócz niej została tylko ta kobieta. Zaczęła delikatnie ściągać bagaż ze skrzypiących relingów, usiłując jednocześnie utrzymać równowagę, kiedy pociąg raptownie przyhamował.

– Ślicznie ci dziękuję, dziecinko – usłyszała w ramach podziękowania.

– Nie ma za co – powiedziała serdecznie. – Bezpiecznej drogi.

Jeden dobry uczynek na dziś wykonany, przyklasnęła sobie.

Kiedy pociąg dojechał do Zakopanego, poczuła ogromną ulgę rozlewającą się z ciepłotą po jej duszy nadgryzionej troskami. Ulgę, że wreszcie jest w domu. Tym prawdziwym, w malowniczej podhalańskiej wiosce, a nie jedynie w mieszkaniu wynajmowanym z Sonią na Woli. Mimo że w stolicy Blanka miała na wyciągnięcie ręki lepsze życie, świat mieniący się kolorowymi neonami i oddanych przyjaciół, brakowało jej widoku gór oświetlanych ostrym porannym słońcem. Brakowało jej szmeru turystów spacerujących okolicznymi ścieżkami do późnego wieczora oraz zapachu rosnących na łąkach fiołków i jabłonek rozkwitających przy płocie.

Może dlatego wróciła tu z większą nostalgią niż dotychczas. Poprzednio wpadła do rodziców miesiące temu, jeszcze przed rozpoczęciem przygotowań do pisania i obrony pracy magisterskiej. Weekendowe pomoce w zaznajomionej kawiarni też nie pozwalały jej na częste wojaże. Może też dlatego, że w końcu poczuła, że jest wolna – jak ten ptak szybujący po błękitnym niebie usianym postrzępionymi obłokami. I nie chodziło tu wyłącznie o ukończone w boleściach studia.

Sonia: I pamiętaj: ja i tak się o wszystkim dowiem. Nawet nie próbuj za nim płakać!

Przyjaciółka nie dawała jednak za wygraną. Chociaż Blanka akurat w kwestii ekschłopaka była jej wdzięczna za ogrom wsparcia i potrząśnięcie nią, kiedy zaszła taka konieczność.

Nie zamierzała już płakać, wylała wystarczająco dużo łez.

***

Ledwie przeciągnęła ciężką walizkę przez wysoki, drewniany próg, a Benek, jej ukochany psi senior w typie puchatego golden retrievera, zaraz przybiegł po solidną porcję tarmoszenia i głaskania za oklapniętym uchem. Dom pachniał pieczoną słodką chałką i świeżym lipowym miodem od pszczelarza mieszkającego na początku wioski.

Ostatnio żyła głównie na tostach zalanych pikantnym ketchupem, więc nabrała apetytu na te wszystkie łakocie. W duchu poczuła się jak paroletnia dziewczynka przybiegająca z podwórka po kromkę chleba oblepioną złotym płynem cieknącym po filigranowych palcach.

Mama ściskała córkę tak żarliwie, że aż zaczynało brakować jej tchu, i przesuwała dłonią po skręconych kosmykach, które wcześniej były niezgrabnie spiętym warkoczem.

– Cudownie, że przyjechałaś – zaczęła mama. – Nawet sobie nie wyobrażasz, jaka jestem z ciebie dumna.

Blanka obserwowała łzy wzruszenia wzbierające w szarych oczach kobiety. W swoich niebieskawych zaś głęboko chowała żal, iż całe życie poświęciła na uszczęśliwianie innych. Na bycie przykładną córką, szkolną prymuską, dobrą przyjaciółką. Na bycie dla każdego, ale rzadko dla siebie samej.

– Chyba mogę się tylko domyślać. – Przetarła dłonią policzek, po którym sturlała się drobna łza.

– Przywiozłaś ze sobą dyplom?

– Jeszcze nie, podobno w przyszłym tygodniu będzie dopiero do odbioru.

– Ale szkoda, chciałam go już zobaczyć. – Zrobiła zasmuconą minę i objęła stojącą przy kominku Blankę.

Tylko czwórka? Skarbie, stać cię przecież na więcej. Jesteś mądrą dziewczynką.

Znów uczelniane wyniki stały się najważniejsze. Jakby od ocen i tytułów zależał cały świat. A jej upadał w gruzach przez te wszystkie lata wielokrotnie. W ciszy, bez zbędnych świadków. Doceniała starania mamy, aby razem z siostrami miały dobre wykształcenie i pracę, jednak kobieta nie miała pojęcia, ile to kosztowało energii.

– W piekarniku dochodzi twoja ulubiona zapiekanka z warzywami. Mam nadzieję, że nie zajadałaś się w pociągu żadnymi frytkami. – Pokiwała upominająco palcem.

Frytkami? Cóż… Przed szukaniem swojego miejsca pochłonęła dużą porcję, otłuszczając przy okazji sztruksowe spodnie. Na szczęście przez tyle godzin materiał wdzięcznie wchłonął ślady.

– Oczywiście, że nie – udała oburzoną, opierając się o chłodną ścianę obłożoną wysłużoną szalówką. – Chętnie przyjmę nawet dokładkę, bo zaczyna mi burczeć w brzuchu.

– No to idealnie, zaraz nałożę.

Najpierw jednak Blanka poszła rozpakować walizkę, a przy okazji, podczas wchodzenia na piętro, pomachała przez okno Aleksowi, synowi sąsiadów. „Zadzwoń później” – zdawał się składać palce w kształt telefonu.

Od dziecka często do nich wpadał, chociażby na planszówkowe rozgrywki pod osłoną nocy. Przesiadywali wtedy wspólnie do bladego świtu nad rozsypanymi pionkami. Szybko stwierdziła, że całkiem wydoroślał przez ten czas. Widziała na jego twarzy wyraźniej zarysowane kości policzkowe, podkreślone przez okrągłe okulary i znacznie dłuższe kosmyki przy skroniach.

Kiedy wykładała na stolik poupychane w walizce rzeczy, usłyszała dźwięk połączenia.

– Próbowałam się do ciebie dodzwonić od godziny. – Marta przywitała ją solidnym upomnieniem. – Słyszałam z różnych źródeł, że już wróciłaś na dawne włości.

– Miałam wyciszony telefon, przepraszam – wytłumaczyła ze skruchą.

Nadal miała w sobie manię przepraszania za każdy ruch. Opadła na puf z kolorowymi frędzlami i obserwowała człapiącego z ledwością w jej stronę Benka. W końcu miał swoje lata, jak zabierali go ze schroniska, już nie był najmłodszy.

– Przecież nie jestem zła, no coś ty.

– I wolę nie dociekać, co to za źródła – dodała po chwili.

– Najlepsze w okolicy. – W głosie Marty rozbrzmiewała duma. – Tak w ogóle to jeszcze raz gratulacje, pani magister! Chryste, teraz z ciebie taki wykształciuch.

– Już bez przesady.

– Powiem ci, że chwilami wątpiłam w powodzenie tej misji. Średnio raz na miesiąc rzucałaś studia, płakałaś mi później do słuchawki, że jednak masz dość…

– Twoja wiara we mnie zawsze była niezastąpiona. – Blanka wykrzywiła usta i parsknęła pod nosem.

– Polecam się na przyszłość.

Nie ma to jak przyjacielskie wsparcie, pomyślała. Chociaż w duchu czuła, że nie powinna wtedy zarzucać Marty własnymi wymyślnymi bolączkami, bo przyjaciółka miała o wiele większe problemy.

– Musimy to teraz porządnie uczcić – wtrąciła dziewczyna, czym przerwała gonitwę myśli Blanki. – Zapraszam cię w tygodniu na babski wieczór. Tanie wino i Channing Tatum cierpliwie czekają.

– Na pewno skorzystam z propozycji. – Parsknęła donośnym śmiechem.

– Bardzo mnie cieszy ten entuzjazm.

Marta nagle ucichła, a w tle rozbrzmiewał jedynie brzęk rozkładanych na półkach talerzy. Wpadające przez okno słońce rozświetlało wyszczuplałą twarz dwudziestotrzyletniej Blanki. W końcu do jej kolejnych urodzin pozostało jeszcze kilka dni, skrupulatnie to sobie odliczała.

– Najpierw miałabym do ciebie ogromną prośbę – kontynuowała podejrzanie płochliwym tonem Marta.

– Jaką?

– Pójdziesz ze mną na parapetówkę do Klemensa? Wprowadza się do tego domu, który dostał w spadku. Doskonale wiesz, że nie przepadam za takimi imprezami, a głupio mi już odmówić.

Jej przyjaciółka nadal utrzymywała dobry kontakt z byłym chłopakiem, więc Blanki nie dziwiło, że nawet nie próbowała protestować.

***

Blanka nie należała do zwolenniczek prywatek, przez jedną z nich długo bała się wychodzić sama wieczorami. Nie mogła jednak pozwolić, aby Marta została na lodzie. Przyjaciółka skusiła ją w nagrodę tabliczkami gorzkiej czekolady z nutką pomarańczy, bo tę Blanka mogłaby jeść do końca życia na śniadanie, obiad i kolację.

Przez pół godziny stała przed szafą i rozmyślała, co właściwie mogłaby włożyć, skoro połowa letnich ubrań została w Warszawie. Nie była w stanie spakować całego dobytku w małą walizkę, wliczając w to jeszcze dokumenty oraz kilka książek przyszykowanych do zrecenzowania.

W jej dużych oczach zamigotały iskierki ekscytacji, gdy dojrzała na dnie luźną sukienkę w niebieskie kwiatki. Miała do niej wyjątkowy sentyment, wierzyła, że przynosi jej szczęście, jakkolwiek naiwnie by to nie brzmiało. No bo kto normalny pokłada nadzieję w ubraniach?

Słońce powoli zachodziło, pozostawiając na niebie zażółcone łuny, wyglądające niczym rozlane akwarelowe farby. Idealnie komponowały się z górskimi szczytami, a powietrze pachniało lekkością. Prawdziwymi wakacjami, jakie pamiętała z dzieciństwa, gdy nocą przesiadywała z przyjaciółmi na łąkach, obserwując gwiazdy albo nasłuchując przygrywających świerszczy. W duchu podziękowała sobie, że narzuciła jeszcze fioletowy kardigan z powyciąganymi nitkami, który przeszedł już swoje, lecz nigdy nie zawiódł w sytuacjach awaryjnych.

– Mam nadzieję, że będzie dobra zabawa – usłyszała od przyjaciółki, kiedy przekraczały próg mieszkania Klemensa. – I pamiętam o twojej czekoladzie, już czeka sobie w szafce.

– Na pewno ci jej nie odpuszczę.

– Kocham tę naszą przyjaźń, wiesz? – Zachichotała. – Tyle między nami zgryźliwości, a nigdy nie doszło do kłótni.

– Jesteśmy jak stare, dobre małżeństwo – stwierdziła Blanka. – Najważniejsze, żebyś ty się dobrze bawiła.

Marta wygięła kąciki wydatnych ust. Wymalowała je dziś purpurową szminką, kontrastującą z wyblakłym różem na jej krótkich włosach. Strzepała z sukienki spadające z drzewa liście i głośno pociągnęła nosem.

– Właśnie dlatego cię kocham – powiedziała łamiącym się tonem.

– Ej, nie zaczynaj mi tu teraz płakać. Nie mam żadnego pudru, którym mogłabym cię uratować po tym, jak zalejesz sobie twarz łzami.

Odremontowany dom Klemensa tętnił życiem; zewsząd dobiegały śmiechy i rozmowy, a w powietrzu czuć było woń rozlewanego po kieliszkach musującego wina.

Chłopak przywitał je obie z radością i oprowadził po przestronnym salonie, który jeszcze nie tak dawno był kuchnią z kaflowym piecem i wywieszonymi na ścianach garnkami w góralskie wzory.

– Fajnie, że przyszłyście – rzucił wesoło, a następnie podał Blance szklankę z wodą mineralną, o którą poprosiła. – Co u ciebie? – zapytał dość zmieszaną Martę, byłą dziewczynę.

– Optymalnie, tak bym to ujęła. – Posłała mu uśmiech.

– I tak jest pewnie dużo lepiej niż wcześniej, prawda?

– Zdecydowanie.

Musiała opowiadać mu o problemach związanych z próbą zadowolenia wszechświata kosztem swoich emocji. O próbie dostosowania się do innych, chociaż w żaden sposób nie odstawała od rówieśniczek. Coś jednak w głowie nie zadziałało odpowiednio, dotknięta kostka domina poruszyła kruchą układankę.

Blanka słuchała ich rozmowy, czując w sercu nieprzyjemne dźgnięcia. Nie były one wynikiem oczarowania, choć gładka koszula opięta na postawnym ciele chłopaka niewątpliwie dodawała mu urody. To raczej głos przyjacielskiego zawstydzenia. Może nie wspierała Marty dostatecznie? Może za rzadko dawała jej odczuć, że jest ważna i potrzebna, że musi powoli wracać do życia po depresyjnym epizodzie? A przecież wysłuchiwała jej z wyrozumiałością, pomagała, jak tylko mogła.

Z początku dość leniwa domówka, na której nakładano sobie na talerze przygryzki i dopijano kolejne butelki alkoholu przy akompaniamencie coraz bardziej dudniącej muzyki, przerodziła się w całkiem żwawą potańcówkę.

Nawet Marta, buszująca wśród tartaletek z borówkami i bitą śmietaną, wstała od stołu za namową chłopaków z klubu sportowego.

Blanka nie sądziła, że przyjaciółka jest aż tak dobrą tancerką, bo mimo nieco niezgrabnych ruchów nie można jej było odmówić zapału i radości. A przecież nawet na swojej własnej osiemnastce nie chciała wyjść na parkiet! Z dumą obserwowała, jak na okrągłej twarzy Marty, z drobnymi smugami po jednak kapiących łzach, pojawiał się szeroki uśmiech. Dziewczyna była idealnym przykładem na to, że ludzie pod maskami pięknego, perlistego śmiechu często kryją milion myśli, które nie pozwalają im zasnąć, oraz wewnętrzny dramat posypywany gorzkimi tabletkami

– Dołączysz do nas?! – Marta przekrzyczała głośną melodię i popatrzyła na przygaszoną Blankę dłubiącą w sałatce.

Tumult wyjątkowo ją przytłaczał. Nie miała ochoty na żadne pląsy, bo jakoś nadal kojarzyły jej się niezbyt pozytywnie. Mijały miesiące, a ona ciągle rozpamiętywała tę sytuację.

Mocniej naciągnęła na siebie sweter, drażniona przebiegającym jej po lędźwiach przenikliwie zimnym dreszczem. Walczyła przez chwilę z ciężkimi drzwiami, zanim wyszła na taras, by odetchnąć czymś innym niż tylko ulatującymi pod sufit promilami.

Jednak wolała spędzić wieczór w towarzystwie książki, opatulona grubym kocem i z herbatą w ręku. Aż się zdziwiła, jak rozkrzyczana Sonia radziła sobie z taką introwertyczką jak ona.

Usiadła na ławce i powoli wypuszczała nabierane ustami powietrze. Niewiele karminowej szminki na nich pozostało. Przymknęła na sekundę powieki oraz podparła głowę na zbielałych knykciach. Zza zamkniętych drzwi dobiegały głośnie śmiechy, a ona raczyła się ciszą.

– Dlaczego siedzisz tutaj sama? Podobno ma przyjechać jeszcze jedna dostawa pizzy.

Podskoczyła nerwowo, usłyszawszy głos jasnowłosego chłopaka, który zajął miejsce obok. Mówił z charakterystyczną chrypką, a dziewczyna chłonęła każde jego słowo z zafascynowaniem. Taksowała wzrokiem wystający spod rękawa koszulki tatuaż na ramieniu, wyglądający, jakby był wbijanym pod skórę tuszem z długopisu, po czym przeniosła spojrzenie na niesymetryczną szramę nad prawym okiem, przykrytą nieco szerszą brwią.

– Musiałam się przewietrzyć. – Założyła za ucho brązowy kędzior z jaśniejszymi pasemkami. – A ty? – dopytała z ciekawością i obserwowała, jak chłopak okręca w palcach zabraną z kuchni wykałaczkę.

– Też musiałem się… przewietrzyć. – Westchnął głośno.

Dziewczyna przytaknęła i odchrząknęła machinalnie. Kątem oka spoglądała na jego ostre rysy twarzy, na lewym policzku usianej drobnymi, bladymi pieprzykami.

– Janek – rzucił raptownie, przerywając niezręczne milczenie.

– Blanka. – Kiedy podała mu dłoń, poczuła chropowatość jego skóry, która na pierwszy rzut oka wyglądała na zupełnie gładką. Serce zabiło znacznie mocniej, niż powinno.

– Chyba nie znałem wcześniej żadnej Blanki.

– Nie jest to zbyt popularnie imię w tych rejonach.

– W takim razie tym bardziej mi miło, że trafiłem na rzadki okaz.

– To komplement? – zapytała nieśmiało. – Przepraszam, jeśli to głupio zabrzmiało, ale totalnie się na nich nie znam.

– Tak, to komplement.

Zachichotała cicho, a on posłał jej uśmiech, który sprawił, że na sekundę zapomniała, jak poprawnie wtłaczać tlen do płuc. Nie mogła uwierzyć, że tymi kilkoma zdaniami otworzył furtkę w jej poranionym sercu. Przez tygodnie próbowała wyzbyć się jakichkolwiek uczuć w stosunku do mężczyzn, a Janek ot tak rozbił ten szklany mur. A ona wyjątkowo nie miała nic przeciwko temu.

– Jesteś tutaj z kimś? – dopytał; z pewnością dostrzegł zmieszanie na twarzy dziewczyny.

– Z przyjaciółką. Klemens to jej były chłopak – odparła błyskawicznie. – Trochę bawię się w przyzwoitkę. – Parsknęła.

– Czyli gramy dziś w tej samej lidze.

– Co masz na myśli?

Nie do końca zrozumiała rzuconą przez Janka aluzję. Wolała prosty przekaz, zerojedynkowy. Słowne zagadki tolerowała jedynie w książkach.

Janek.

To imię próbowała zapisać w głowie jak największymi literami, choć przypuszczała, że nigdy więcej się nie spotkają. No bo gdzie miałoby do tego dojść? Nie miała śmiałości, żeby wypytywać o numer telefonu. Jeszcze uznałby ją za desperatkę, która wyciąga namiary od każdego chłopaka, by potem bombardować ich po nocach wiadomościami. Była pewna, że na brak powodzenia raczej nie narzekał.

– Normalnie pewnie siedziałbym teraz przed telewizorem, pochłaniając powtórki odcinków Chicago Fire albo Plotkary, i zajadał solone chipsy, po których moje popękane usta znienawidziłyby mnie do reszty. Albo wsłuchiwał się w mruczenie kota, który nie dałby mi żyć, dopóki nie otworzyłbym paczki jego ulubionych chrupek – mówił na wdechu. Nie przerwał ani na chwilę, nawet na widok zdziwienia w oczach Blanki. – A tak w skrócie: jestem tu na doczepkę do kumpla. Z trudem wyciągnął mnie z domu.

Skwitowała to wyznanie nieznacznym uniesieniem kącika warg. Chłopak oglądający Plotkarę? To dość… osobliwe na swój sposób.

– Dlaczego mi to wszystko powiedziałeś? – Zmarszczyła brwi.

– Nie chciałem, żebyś wzięła mnie za chamskiego podrywacza zaczepiającego na domówkach samotnie siedzące dziewczyny.

Wzruszył ramionami. Przez chwilę patrzyli na siebie w zupełnym milczeniu. Jakby żadne z nich nie wiedziało, czego się po sobie teraz spodziewać. Podobno łatwiej powiedzieć o swoich problemach ledwo poznanej osobie, ale tutaj Blanka odnosiła wrażenie, że Janek to po prostu dawno niewidziany znajomy, na którego wpadła po latach. Że oboje są pogubionymi duszami spotykającymi się ponownie na tej samej drodze.

– Nawet tak nie pomyślałam – powiedziała niewyraźnie.

– Nie wystraszyłem cię?

– Bardzo miło się z tobą rozmawia.

W jego oczach dziewczyna dostrzegła autentyczne zadowolenie.

– Cieszy mnie to – odpowiedział półszeptem. – Teraz ty musisz opowiedzieć mi o sobie jakieś dziwne rzeczy i będziemy kwita.

Podrapała się po głowie, a nierówny paznokieć zahaczył o pasmo włosów, lepkich od nadmiaru suchego szamponu.

– No co wy?! Chodźcie, jedzenie przyjechało! – Jedna z blondynek zepsuła całą aurę tajemniczości.

Podeszła do nich bezpardonowo i chwyciła za dłonie, aby wciągnąć z powrotem do domu, w którym pachniało świeżo przywiezioną capriciosą i morzem ostrego sosu.

Choć później Blanka szukała chłopaka wzrokiem po całym domu, nigdzie go nie zauważyła. Zniknął jak kamfora, pozostawiając w jej głowie niezły rozgardiasz.

Dziewczyna, razem z wytańczoną za wszystkie czasy Martą, wyszła z imprezy wcześniej, bo czuła zmęczenie, a oczy same jej się zamykały. Do domu wróciła zamówioną taksówką – przyjaciółka pilnowała, by dotarła prosto do drzwi.

Cała jej ukochana wioska u podnóża Tatr była pogrążona w głębokim śnie. Owocowe drzewa podrygiwały na nocnym wietrze, ciężkim od zapachu wciąż kwitnących kwiatów. Blanka napawała się wizją dopiero co rozpoczętych wakacji, jak ta nastolatka, która niegdyś postanowiła uciec do stolicy. Do wielkiego świata, który po czasie ją przygniótł i zawiódł wiele razy.

Dom nadal pachniał maminymi wypiekami, a w oknach stały zapalone lampiony, kupione jeszcze zimą.

Benek już dawno spał w swoim posłaniu przy kaloryferze – uwielbiał tam wygrzewać stare kości. Nawet nie zareagował, kiedy niechcący trzasnęła drzwiami.

Lekko podpuchniętymi, bosymi stopami szurała po chłodnych płytkach. Stojący na komodzie zegarek wskazywał dziesięć po pierwszej. Magiczna godzina. Często przebudzała się o tej porze, jakby rzeczywistość próbowała jej tym sposobem coś przekazać.

Na razie jednak teraźniejszość pokazywała jej jedynie rozświetlające cały pokój powiadomienie od Marty. Dopytywała, czy Blanka dotarła bezpiecznie do łóżka, dziękowała stokrotnie za towarzystwo i obiecała nawet podwójnie słodką zapłatę. A Blanka, mimo początkowego nieprzekonania, podzielała radość przyjaciółki.

I cieszyła się, że poznała Janka. Czuła spory niedosyt, w końcu nie zdążyła mu powiedzieć tylu rzeczy. Może już nigdy mu ich nie powie. Na przykład o tym, jak bardzo przerażają ją pająki i że na ich widok zaczyna wrzeszczeć tak głośno, że potrafi pobudzić sąsiadów dookoła. Albo o tym, że wypija litry truskawkowej wody mineralnej, bo bez niej nie wyobraża sobie nauki do sesji. I o tym, że często ogląda tysiąc seriali naraz, w dodatku potrafi porzucić je po kwadransie pierwszego odcinka, jeśli uzna, że przez ten czas nie wydarzyło się tam nic ciekawego.

Wyjęła z szuflady fioletowy notes, w którym spisywała nadmiary myśli i dobre momenty przytrafiające się jej z przeciągu minionych tygodni. Chwytała te lipcowe momenty i zaczynała uzupełniać puste rubryki.

Lipcu, jesteś dla mnie dobry, ponieważ:

q Powoli żegnam ludzi, który nie zasługują, aby być w moim życiu.

q Na nowo pokochałam wschody słońca, choć nadal nie przepadam za zachodami.

q Nadal mam przy sobie cudownych przyjaciół, wymagających czasami mocnego utulenia.

q Mogłam posłuchać wielu pięknych piosenek, które zostaną ze mną na długo.

q I poznałam kogoś, kto na sekundę sprawił, że znów poczułam się jak szesnastolatka z trzepoczącymi w brzuchu motylami.

Wiedziała, że dzisiejszej nocy na pewno nie zaśnie zbyt prędko. Mimochodem rozmyślała nad przyszłością. W Warszawie była w końcu panią magister od roślinek, a tutaj… z powrotem stała się tą dawną Blanką, mogącą beztrosko biegać po okolicznych łąkach. Po prostu zwykłą dziewczyną z sąsiedztwa, zawsze niepasującą do całej reszty. Pochłaniaczką książek, nad którymi nieraz wylewała morze czytelniczych łez.

Blanką, która choć raz nie żałowała decyzji, jaką zamierzała podjąć. Bo czy jest coś ważniejszego od bycia zwyczajnie szczęśliwym?

Rozdział 2

Janek

Z delikatnością rozpoczął polerowanie prawego lusterka w dość zdezelowanym oplu. Jakimś cudem zdołał je odratować, chociaż przedwczoraj było zupełnie rozsypane. Podobno zaliczyło muśnięcie na którymś ze sklepowych parkingów, jednak wyglądało, jakby uderzyła w nie rozpędzona ciężarówka.

Pogwizdywał pod nosem usłyszaną o poranku w przelocie melodię, dodając do niej własny akompaniament. Czasami żartował, że chyba rozminął się z powołaniem, bo powinien występować w chórkach na muzycznych estradach i raczyć słuchaczy swoim dość specyficznym nuceniem.

– Jeszcze tylko parę szlifów i gotowe – rzucił do siebie z niemałą satysfakcją. – Jednak czasami coś mi wychodzi w życiu.

Uszczypliwości nie można mu było odmówić.

Odruchowo przetarł rozpostartą dłonią czoło zroszone potem. Zapomniał tylko, że na małym palcu ostały się resztki oleju, i roztarł je sobie po kosmykach. Czuł zmęczenie, ale też sporą radość.

Odkąd ojciec zaczął się skarżyć na nawracające i dolegliwe bóle kręgosłupa oraz nogi odmawiające powoli posłuszeństwa, Janek spędzał w warsztacie całe dnie, traktował go niczym drugi dom. Od dziecka lubił babrać się w tłustych maziach czy dobierać śrubkę do śrubki, aby przymocować na nich cokolwiek jeżdżącego. Jego pokój zawsze wypełniały kartony autek. Razem ze starszym bratem rozkładał wieczorami wszelkie możliwe książki, po czym tworzył z ich okładek tory wyścigowe. Później obaj wysłuchiwali porządnych reprymend, kiedy po brudnych gumowych kółkach pozostawały smugi na lakierowanych klepkach i nie dało się ich domyć żadnym domowym płynem.

Przez ostatnie dwa lata warsztat był też idealną kryjówką przed całym światem. Miejscem, gdzie psychiczny ból odrobinę słabł. I gdzie Janek po prostu odpoczywał od miliona wymieszanych myśli.

– O, tutaj jesteś. – Usłyszał skowronkowy głos wchodzącej do pomieszczenia dziewczyny. – Myślałam, że zrobiłeś sobie wolne.

Posłał serdeczny uśmiech do jak zwykle rozpromienionej Kamili, sąsiadki i jednocześnie przyjaciółki od pieluchy, jak sami to ujęli. No bo jak można inaczej mówić na osobę, z którą taplało się w przydomowych basenikach, wyjadało zawartość piaskownicy i ocierało krew z pierwszych ran po wywrotkach na już dwukołowym rowerze?

– Niestety nie, nadrabiam zaległości. Obiecałem, że oddam auto do końca tygodnia.

– Zapomniałam, że jesteś chyba najbardziej sumienną osobą, jaką znam. – Prychnęła ironicznie, choć miała sporo racji.

Nie lubił rzucać słów na wiatr. Każde zdanie było dla niego ważne. Może dlatego zbyt nadgorliwie analizował też słowa innych, szukając w nich drugiego dna. I zadręczał się, że może powiedział coś nie tak, gdy widział na czyjejś twarzy grymas.

– A co tam chowasz? – zapytał, dostrzegłszy papierowe pudełko w rękach blondynki.

Koniuszki jej długich, prostych włosów dotykały niedomkniętej pokrywki.

– Przyniosłam ci babeczki z karmelem. Pomyślałam, że będą dobre do herbaty albo jakiejś popołudniowej kawy – odparła z dumą, kiedy wręczała Jankowi pudełko.

Kamila to mistrzyni domowych wypieków, ich zapachy z reguły docierały do połowy uliczki, na której mieszkali. Z pewnością odziedziczyła talent po niedawno zmarłej babci. Ta przez większość swojego barwnego życia prowadziła cukierenkę, gdzie zawsze przychodziły tłumy. Zwłaszcza rano, kiedy ciasta i drożdżówki z marmoladą były jeszcze gorące.

– Zbawiasz nimi mój żołądek, który chyba zaczął powoli trawić sam siebie. – Zaśmiał się z boleścią, bo słyszał coraz donośniejsze burczenie. – Od rana zjadłem tylko kanapkę z resztką powideł.

Od rana. A na zegarze zawieszonym przy słupku z narzędziami dochodziła trzynasta. Ostatnio miał rozregulowane poczucie czasu. Właściwie… chłopak nie zwracał na jego upływ większej uwagi, przestał się nim przejmować. Los pokrzyżował Jankowi tyle planów, że trudno było mu wymyślić jakiś naprawczy.

– Zwariowałeś? Musisz bardziej o siebie zadbać.

– Wiem… – westchnął. – Jesteś wielka, dziękuję.

– Nie ma sprawy. – Jej pucołowate policzki oblał rumieniec. – Może zaniosę ci je do domu? – dodała, kiedy Janek próbował wziąć od niej babeczki brudnymi rękoma, z warstwą lakieru na czubkach palców.

Zaśmiał się z zażenowaniem.

– Tak chyba będzie najlepiej.

– A może wpadlibyście do nas jutro z tatą na kolację? Mama zrobi moskole.

Aż poczuł na języku smak świeżo pieczonego ziemniaczanego placka z dobrym sosem, najlepiej grzybowym, i skwarkami.

Już chciał odpowiedzieć, ale słowa utknęły mu w gardle. Ostatnia domówka, na którą zaciągnął go Paweł, kolega ze szkolnej ławki i młodzieżowej grupy treningowej, pozbawiła go jakichkolwiek chęci na posiadówki w większym gronie. Odwykł od tłumu ludzi oraz od tańców przy głośnej muzyce.

– Dam ci znać później, co? Jeszcze raz dziękuję za słodkości.

Kamila tylko się do niego uśmiechnęła, a w jej piwnych oczach błysnął zawód.

Znowu kogoś rozczarowałeś, wytknął sobie w duchu.

Odprowadzał ją wzrokiem, dopóki nie zniknęła za północną ścianą domu, przyozdobioną szarawymi kamieniami. Zdał sobie sprawę, że Kami – jak ją zdrobniale nazywał – po raz kolejny w pewnym sensie go uratowała. Nie tylko dlatego, że podrzucała mu posiłki, kiedy sam nie miał czasu na stanie przy garnkach. Przecież dzielnie wysłuchiwała jego narzekań na cały świat czy łkania w środku nocy. Żałował, że nie miał jak się jej odwdzięczyć. Bo co mógłby zrobić? Upiec coś? Przecież potrafił nawet przypalić wodę na makaron! Czasami naprawiał cieknący kran, tyle musiało wystarczyć.

Wolał pozostać przy mechanicznych zabawach, bo czas nieubłaganie uciekał, a kolejny klient już zaczynał wypisywać wiadomości, czy mógłby odebrać samochód.

Wieczorem, gdy słońce ustąpiło miejsca księżycowi i grubym chmurom, padał z nóg. Jedyne, czego potrzebował, to filmowy seans w towarzystwie paczki piekielnie słonego popcornu, do którego miał zdecydowanie za dużą słabość, choć usta za każdym razem karciły go za tę miłość spierzchnięciem.

Wybrał jedną z nowości na streamingowej platformie, po czym wziął na kolana kotkę w rudawe prążki. Stella mościła się wygodnie. Pokazywała mu swoje zadowolenie i prosiła o kolejną porcję uwagi po tym, jak przez ostatni kwadrans ocierała się o jego odkryte łydki.

Pomiędzy scenami kolejnych pościgów, wypełnionych bijącymi po oczach efektami specjalnymi, Janek nasłuchiwał, czy ojciec nadal drzemie w swoim pokoju – po dodatkowej porcji leków przeciwbólowych zaszył się na poddaszu z grubaśnym kocem.

– Stella, co ty robisz? – rzucił zdezorientowany, kiedy ta nagle zeskoczyła na podłogę.

Kotka upodobała sobie stojący przy drzwiach wysoki regał, po brzegi zapełniony książkami, które Janek czytywał w szkole, zdobytymi medalami i jednym kartonowym segregatorem, który… powinien dawno temu wylądować na dnie szafy. Chłopak zbierał w nim wszystkie wspomnienia oraz piękne momenty, i tak kolekcjonowane w umyśle. A Stella dziwnym trafem zawsze zahaczała pazurami właśnie o niego. Jakby chciała cichym miauknięciem zwrócić uwagę Janka.

Spoglądał na te przedmioty z tęsknotą. Tęsknotą za czymś, co nigdy nie powróci.

Pech chciał, że kiedy Stella wskoczyła na jedną z półek, segregator z trzaskiem wylądował na podłodze.

– Widzę czystą premedytację w twoich ślepkach, wiesz? – zagadnął i obserwował, jak przymruża oczy.

Chwilami żałował, iż zwierzęta nie potrafią mówić, bo ciekawiło go, co chciałaby mu przekazać. Zaczął zbierać porozrzucane dokumenty, kiedy dostrzegł wśród nich znajome listy owinięte niebiesko-fioletową wstążką. Niektóre z nich przyblakły, jakby papier nie wchłonął odpowiednio tuszu.

Nieustannie biegnący świat zwolnił. Nawet brzęczenie telefonu nie potrafiło wyrwać Janka z tego letargu. Przed jego szarymi oczyma pojawiały się obrazy, których nie chciał już nigdy widywać. Które dziurawiły prowizorycznie posklejane serce, chcące jakoś żyć dalej.

Zdmuchnął z kartek cienką warstwę kurzu i usiadł w fotelu przy ojcowskim sekretarzyku, gdzie zwykle rozpisywał w notesie harmonogram napraw samochodów. Teraz z jeszcze większym bólem uświadomił sobie, że na sierpień przypada kolejna rocznica. Że ten miesiąc przestał być dla niego okresem pełnym słońca i górskich widoków, pośród których się wychowywał. Że przestał być okresem pachnącym kwiatami oraz wodą z rzeki, do której wskakiwał po treningach z kumplami.

Na papeterii pozostawały ślady po łzach. I kleksy z rozlanego długopisu, bo nie udało mu się rozetrzeć ich ręką. Zerknął na kotkę – zajęła się na dywaniku jakąś starą zabawką.

Z zamglonymi oczyma zaczął czytać wypisywane przed laty słowa. Wtedy dzięki nim poukładał myśli. Teraz przez nie wracały wspomnienia.

Chciałem już nie wracać do nocnych sesji listowego pisarstwa, bo gdyby ktoś obcy wziął je za lekturę, uznałby je raczej za grafomaństwo. Ale dzięki nim umiem sobie radzić z napadami lęku, że znów coś stracę. Bo tak przynajmniej pozostaną listy. Zawsze uważałaś, że mają w sobie magię. I chyba zaczynam ją rozumieć. A ja? Usiłuję żyć normalnie. Pewnie obserwujesz z góry moją nieporadność, gdy próbuję odbić się od dna, choć tam nadal wpadam w cholernie zimną wodę. Kazałaś żyć dalej, bo ludzie potrzebują ludzi, a serce zawsze szuka drugiego serca.

Jędrek i Kamila dbają, żeby nie groziła mi nuda. Ale przychodzą takie dni, kiedy smutek jednak wygrywa. Nawet jeśli w ciągu dnia noszę uśmiech przyklejony do twarzy i opowiadam, jak to wszystko u mnie w porządku. Bo mimo upływających tygodni, serce jeszcze całkowicie się nie skleiło. Wcześniej nie wiedziałem, że można je w ogóle aż tak połamać. Nadal coś w nim chrupocze, chociaż podobno jest mięśniem, a nie kością. Cóż, straty bywają dobrą lekcją.

Kiedyś pewnie znów będę tym marudnym, niezdecydowanym Jankiem. Kiedyś jeszcze chwycę jakąś dziewczynę za rękę, zacznę z nią układać sobie życie, jednak na razie… chcę przeżyć żałobę tak, jak na to zasługujesz. Nie chcę niczego przyśpieszać.

Łzy znów skapnęły na papier, a Stella przypatrywała się Jankowi z kocią satysfakcją.

***

Podparty na sinych łokciach lustrował przyjaciela krojącego bardzo ostrożnie ledwo co wyjętą z pieca szarlotkę. Słodki zapach błyskawicznie wypełnił całe schronisko. Miękki spód przyklejał się do tępego noża, więc chłopak od razu tracił cierpliwość. Do tego oparzył sobie knykcia o gorącą blachę, na co zaklął cicho pod orlim nosem.

Janek westchnął ociężale.

– Pomóc ci jakoś? – zaproponował, ale Jędrek szybko pokręcił głową.

– Trafiłeś akurat na chwilę luzu – powiedział chłopak, drapiąc się po wystającej grdyce. – Jeszcze pół godziny temu nie można było tutaj szpilki wcisnąć. Przyszła do nas grupa z Anglii i dobitnie zrozumiałem, na jak tragicznym poziomie jest mój angielski.

– Mam dobre wyczucie czasu. – Poruszał zabawnie brwiami.

– Zawsze miałeś. – Parsknął. – I tak podziwiam, że w ogóle do mnie wpadłeś. Ja w tę pogodę już bym nigdzie nie wychodził.

Wyjrzał przez okienko, w którym podrygiwała uroczo spięta firanka. Za szybą faktycznie kłębiły się coraz ciemniejsze chmury zwiastujące obfity deszcz.

– Widzisz? Jestem skory do poświęceń, pączusiu. – Janek chwycił szklankę z zimną oranżadą i upił duszkiem prawie połowę.

– Pączusiu? Wolałbym jakieś ładniejsze przezwisko.

Dotrzymywał danej sobie obietnicy, że będzie chodził na długie spacery, gdy tylko znajdzie na to wolniejszy dzień. Rzecz jasna… noworocznej. Realizował ją po prostu z drobnym opóźnieniem. Z truchtem po górskich trasach czekał na wyższe temperatury – tak tę obsuwę tłumaczył za każdym razem. Powrócił do dawnego nawyku, kiedy potrafił cały dzień krążyć bez celu po Zakopanem, niejednokrotnie aż zdzierając pięty od chodzenia. Oczyszczał w ten sposób głowę z nadmiaru myśli. Teraz jednak znalazł cel – nie raz ratował Jędrka, kiedy ten zapomniał o ładowarce do telefonu i dzwonił do niego z krzykiem, że zostało mu tylko parę procent baterii. A bieganie w pobliżu skoczni sprawiało, że w Janku odżyły wspomnienia i chłopięce marzenia.

– Wraca mój sarkastyczny Janek. Dobrze wiedzieć. – Jędrek wygiął wąskie usta w lekki łuk, przepełniony jednak przyjacielską troską, a nie kpiarstwem.

Janek utopił wargi w reszcie kolorowego, już nieco wygazowanego napoju. Przytaknął odruchowo, jakby chciał potwierdzić tę tezę, co do której sam nie był do końca przekonany.

– Jak się sprawuje samochód? Nic już nie hałasuje w zawieszeniu? – dopytywał, próbując zmienić temat rozmowy.

– Teraz pięknie śmiga do Kościeliska.

– Dobrze słyszeć, bo z początku średnio to wyglądało.

– Wiedziałem, że oddaję moje porsche w najlepsze ręce w okolicy.

Porsche marki renault, które za chwilę miało obchodzić swoje czternaste urodziny. Janek chciał kiedyś sprezentować Jędrkowi naklejane logo, żeby ten mógł je sobie przyczepić. Ale gdyby tylko spróbował zażartować z ukochanego auta przyjaciela, oberwałby za to od niego po głowie.

Dlatego też ani razu nie skomentował bałaganu na tylnym siedzeniu, gdzie walały się paragony po zakupach czy butelki po paskudnych energetykach.

– Dzisiaj jesteś aż zbyt miły. Wszystko z tobą w porządku? – Janek uniósł podejrzliwie brew, którą zdobiła podłużna szrama.

– Człowiek chce rzucić paroma pochwałami, a ty od razu węszysz podstęp. – Westchnął nieco teatralnie i wzruszył ramionami. – Niezły z ciebie przyjaciel.

– Po prostu nie znam cię od wczoraj.

Zamilkli obaj, jak gdyby solidarnie. Janek przesunął się, aby niska nastolatka mogła wziąć z lady talerz jeszcze parującej zupy. W tym czasie po twarzy Jędrka przebiegł dziwny grymas rozwiewający wszelkie wątpliwości.

– Chyba po ostatniej randce zrozumiałem, jak trudno znaleźć jakąś fajną, normalną dziewczynę.

– Czyli znowu nic nie wyszło?

– Było beznadziejnie, zresztą jak zwykle. Może nie nadaję się do związków? – zapytał półszeptem, obsługując przy tym kolejną turystkę z kijkami w rękach. – Coś jeszcze dla pani? Polecam świeżutką szarlotkę, przed chwilą kroiłem!

Uśmiechem firmowym numer dwa Jędrek potrafił ubić każdy interes. Najwyraźniej oprócz uczuć. Janek współczuł przyjacielowi, bo wiedział, jak bardzo mu zależało, by mieć obok siebie kogoś, kogo mógłby po prostu wieczorami przytulić. Sam przecież doznawał zawodu na kolejnych spotkaniach, które uświadamiały mu, że część jego serca bezpowrotnie przepadła.

Do schroniska znów zajrzała spora grupa, więc wszystkie kąty pękały w szwach. Zmienna pogoda najwyraźniej jeszcze nikogo nie odstraszyła, choć zaczynało pokropywać. Dlatego Janek po drugiej kawie i kawałku ciasta wrócił powolnym marszem do centrum Zakopanego. Pośród podrygujących drzew przypomniał sobie o zamówionych częściach. Miał je odebrać po południu. Pokręcił głową, zirytowany własną sklerozą. Podziwiał ojca, że ten potrafił być zawsze absolutnie zorganizowany w warsztacie. On coraz częściej łapał się na różnych skuchach.

Zostawił plecak na korytarzu i zaraz wsiadł do auta. Naciskał mocnej pedał gazu, aby zdążyć na czas, chociaż i tak stopowały go korki na głównych ulicach. Turystyczny szczyt dawał o sobie znać.

Już miał się schylać po odpadającą od lusterka zawieszkę, kiedy w porę dostrzegł wbiegającą na pasy dziewczynę. W ostatniej chwili zahamował, chociaż klocki zapiszczały przeraźliwie, a wokół samochodu zapachniało metalową spalenizną.

– Wszystko w porządku? – Opuścił szybę i zerknął, czy nic się nie stało.

Zjechał na część chodnika, by nie wadzić innym kierowcom, bo za sobą zauważył sznur aut. Niektórzy zaczynali traktować go głośnymi klaksonami.

Na zaczerwienionej twarzy nieznajomej malowała się konsternacja. Może dokądś się śpieszyła? Już chciał ją skarcić, że powinna bardziej uważać, ale jakoś nie miał serca krzyczeć.

– Przepraszam… Przepraszam… – dukała.

W pośpiechu podniosła bawełnianą torbę, która zsunęła się z jej chudego ramienia okrytego cienką kurtką. Wypadły z niej dwie grube książki o zafarbowanych na różowo brzegach kartek, teraz nieco przybrudzonych po zetknięciu z kałużą.

Uniosła głowę, by uśmiechnąć się porozumiewawczo do Janka. Kiedy zgasił silnik i wysiadł do dziewczyny, raptem rozpoznał ten błysk w rozbieganych oczach.

– Blanka? – rzucił spłoszonym tonem, lustrując, jak ta zakładała za ucho kosmyk wysmykujący się z kucyka. – Nie sądziłem, że jeszcze kiedyś na siebie wpadniemy.

Podobnie jak nie sądził, że ktokolwiek będzie w stanie jeszcze zaprzątać mu myśli. Nieustannie, nawet w środku nocy.

– Szczerze mówiąc… ja również. Chociaż Zakopane nie jest szczególnie dużym miastem. – Zaśmiała się uroczo, rozgrzewając praktycznie obumarłą cząstkę serca Janka.

A jeszcze wczoraj, przy dźwiękach ulewy uderzającej o parapety, rozmawiał z Jędrkiem na Messengerze o poznanej na imprezie szatynce. I o złości na siebie, że nie zostawił jej numeru telefonu, by mogli dokończyć dyskusję na temat prywatnych dziwactw. Że wyszedł szybciej, bo ból głowy coraz bardziej mu doskwierał. Że dawno z nikim tak dobrze mu się nie rozmawiało. Nie zraził jej do siebie niezbyt wyszukanym humorem i nagłym wylewem szczerości, może i niepotrzebnym. Ale… przecież tak wyglądało jego życie od dłuższego czasu. Chował się w warsztacie przed światem, nie pozwalając, by zmiany do niego dotarły.

Los jednak zetknął ich ponownie. Może wcale nie tak przypadkowo? Podobno każda osoba zostaje postawiona na naszej życiowej drodze po coś. A Blanka była takim malutkim promyczkiem w zamglonym poranku.

– Totalnie cię nie zauważyłem, to ja powinienem przeprosić. – Wskazał dłonią na torbę nadającą się jedynie do prania.

Pokręciła głową, obracając nerwowo na palcu srebrny pierścionek z pobłyskującym diamencikiem. Zaręczynowy? Aż miał ochotę dopytać, żeby wyczuć sytuację, ale nie chciał wyjść na wścibskiego gościa, wtryniającego nos w nie swoje sprawy.

– Nie, to ja wpadłam na drogę jak poparzona. Powinnam spojrzeć dwa razy, czy nic nie jedzie.

– Śpieszysz się dokądś?

– Na autobus do domu. – Westchnęła głośno. – Pewnie już zdążył odjechać. Poczekam na następny.

Spojrzał w kierunku tymczasowego przystanku, na którym faktycznie nic już nie turkotało.

– Odwiozę cię w takim razie – postanowił, patrząc w jej oczy pełne zwątpienia.

– Nie trzeba, naprawdę.

Przytrzymywała mocno torbę, jakby ukrywała w niej jakieś prawdziwe skarby. A przecież w środku miała jedynie książki.

– Odwiozę cię – powtórzył dobitniej. – Chociaż tyle dobrego dzisiaj zrobię.

Uśmiechnął się, aby rozchmurzyć zasmuconą Blankę. Miała zbyt przyjazną twarz, aby szpeciła ją przygnębiona mina.

Po chwili przytaknęła i zajęła niepewnie przednie miejsce. Cóż, miała prawo do obaw. Ledwie znała Janka. Obserwowała kątem oka jego palce, którymi obejmował gałkę zmiany biegów i wrzucał jedynkę. Rozpięła kurtkę, jakby nagle zrobiło jej się gorąco. On też poczuł… ciepło na duszy. Wyjątkowo przyjemne, otulające.

– Masz postanowienie, że codziennie musisz spełnić jakieś dobre uczynki? – podjęła temat.

– Nie, ale może to nie byłby głupi pomysł – zaczął niemrawo. – Staram się odwdzięczać za dobroć, którą kiedyś od kogoś otrzymałem.

– Ja codziennie spisuję sobie w notesie trzy pozytywne rzeczy, które spotkały mnie danego dnia. Co miesiąc robię też większe podsumowanie. Zbieram w tym wszystkie takie momenty – odparła z uroczą dumą. – Chociaż czasami znalazłoby się dużo więcej tych negatywnych. Może to naiwne, jednak pomaga doceniać małe rzeczy, na które normalnie człowiek nie zwraca uwagi, bo oczekuje złotych gór i wielkich efektów, jak za machnięciem czarodziejskiej różdżki.

– To prawda, z tych małych elementów zazwyczaj tworzy się większa całość. – Uniósł kącik ust.

– I wiesz, jakie to cudowne?

– Fascynuje mnie twój optymizm – wyznał z uśmieszkiem.

Blanka postanowiła zignorować jego uwagę.

– W pociągu na przykład zjadłam pyszną drożdżówkę, miała w środku morze budyniu – kontynuowała z niemalejącym zapałem. – Później skończyłam czytać wyczekiwaną od miesięcy książkę, która… będzie teraz średnio wyglądała na regale, ale spróbuję ją jeszcze odratować suszarką. Dobrze, że dyplom przeżył.

Teraz ty musisz opowiedzieć mi o sobie jakieś dziwne rzeczy i będziemy kwita.

Chyba przypadkiem udzieliła mu odpowiedzi, o którą prosił podczas ich ostatniego spotkania. A może… to też nie było przypadkowe? Wyglądała na niesamowicie bystrą dziewczynę. Miała w oczach coś niezwykłego. Jakieś rozżalenie zmieszane z radością. I nostalgią, która teraz wybijała się na pierwszy plan.

– Dyplom? Studiujesz coś? – Ciekawość zżerała go od środka.

– Właśnie skończyłam magisterkę z ochrony środowiska.

– Podziwiam ludzi, który są w stanie poświęcić kilka lat swojego życia, żeby zdobyć tytuł.

– Musiałam pojechać do Warszawy na uczelnię, żeby odebrać go osobiście, bo jakoś nie do końca ufam poczcie w takich kwestiach.

Deszcz stukał delikatnie o karoserię, a wiatr wprawiał włosy dziewczyny w urokliwy taniec. Wskazywała Jankowi, w którą ulicę ma skręcić, aby dotrzeć na niewielką wieś.

– A co dobrego wydarzyło się dzisiaj u ciebie? – kontynuowała temat, w dalszym ciągu bacznie obserwując zamyślonego chłopaka.

Chętnie odwzajemniłby jej spojrzenie, gdyby nie fakt, że musiał skupić uwagę na jeździe.

– Pewna dziewczyna prawie wpadła mi pod koła i rozświetliła trochę to ponure popołudnie upływające pod znakiem zakwasów w łydkach.

Blanka milczała, najwyraźniej nie zorientowała się, że wypowiedziane przez niego zdanie było żartem lub nawet jakimś… wyznaniem. Parsknęła pod nosem i poprawiała ramiączko bluzki opinającej się dość mocno na jej chudym ciele.

W kolorze wrzosu. Chciał zapamiętać ten odcień. Widzisz tę fioletową sukienkę? Może w niej pójdę do ślubu? Piękna jest, prawda?

Odchrząknęła zmieszana i wskazała na dwupiętrowy budynek ze szpiczastym dębowym dachem.

– Mieszkam w tamtym domu.

Janek podjechał bliżej płotu zapełnionego pelargoniami w doniczkach. Nie chciał jeszcze żegnać się z Blanką.

– Jakbyś jeszcze kiedyś potrzebowała podwózki albo… czegokolwiek innego, to polecam się na przyszłość. – Podał Blance wyjętą z portfela warsztatową wizytówkę.

– „Czegokolwiek innego”?

– Możesz dopisać tutaj, co tylko zechcesz.

Obróciła karteczkę w dłoni i zacisnęła mocno usta w cieniutką linię. Idealnie komponowały się z zaróżowionymi policzkami.

– Nocne płakanie do słuchawki jest wliczone w cenę?

Spojrzeli na siebie tak, jakby oboje doskonale znali to uczucie, kiedy rozmowy przy blasku księżyca stanowiły najlepsze lekarstwo na całe zło.

– Niech będzie, ale ostrzegam, że jestem słaby w pocieszaniu.

– Ja też, więc się dogadamy. – Wzruszyła ramionami, pociągając za skrzypiącą klamkę. – Jeszcze raz dzięki.

– Nie ma za co. Przeproś ode mnie tę biedną książkę.

Podniosła wizytówkę, a on kątem oka dostrzegł parolatkę siedzącą w oknie sąsiedniego domu. Przypatrywała im się namiętnie.

– Już zdążyła ci wybaczyć – odpowiedziała z życzliwością.

Janek zapisał w myślach trzy dobre rzeczy, które go dzisiaj spotkały. Jednocześnie przypominał sobie o nieodebranych częściach i wiadomości od sklepikarza, że jutro ma ostateczny termin, aby po nie wpaść.

Przed snem postanowił poszperać trochę w sieci, jak zauroczony nastolatek, i znaleźć Blankę Makowską, bo zapamiętał nazwę zakładu stolarskiego jej ojca, gdy zatrzymał się pod jej domem. Kilka kliknięć wystarczyło, by dotrzeć do profilu z małą liczbą zdjęć, ale za to z odnośnikiem do książkowego Instagrama. Tam obserwowało dziewczynę blisko pięć tysięcy użytkowników.

@blanka_purpleheart

Z podziwem wpatrywał się w kolorowe ujęcia, pełne kwiatów i innych uroczych dodatków. Czytał wpisy, w których wyczuwał niesamowitą wrażliwość, pasję do powieści, oddawane im serce. Nie bez powodu wisiało ono w jej nazwie.

I nie bez powodu chciał również poznawać dalej Blankę. Był ciekaw, ile z tych przeczytanych historii w niej pozostało. W końcu każda książka pozostawia w nas jakiś ślad.

Rozdział 3

Aleks

posłuchaj: Snow Patrol – Chasing Cars

Przesuwał opuszkami palców po lakierowanej powierzchni, jakby skórą wyczuloną nadto na bodźce badał każdy wzorek, który pojawił się na froncie wyczekiwanego od miesięcy kredensu – perełki do rodzinnej karczmy. Jego wykonanie pozostawili panu Tadkowi, ojcu Blanki.

– Wygląda genialnie – mówił Aleks i potakiwał głową z uznaniem.

Nastolatek zdmuchnął sprzed oczu miedziane kędziory. Lustrował posiwiałego sąsiada w zapiętej pod samą szyję flanelowej koszuli, podczas gdy ten czerwieniał z dumy. Miał absolutne prawo do zadowolenia.

– Bardzo mnie to cieszy. – Poklepał niewysokiego chłopaka po kościstych plecach, na co ten się wyprostował. – I mam nadzieję, że będzie wam służył przez lata.

– Postawimy go przy samym wejściu, żeby wszyscy mogli podziwiać pana dzieło. – Chłopak rozciągnął wargi w życzliwym uśmiechu.

– Zaraz tam dzieło… – Parsknął.

Aleks dopiero teraz zobaczył pobłyskujące w oczach mężczyzny łzy, które ten usiłował zetrzeć.

– To ja już nie przeszkadzam. – Odwrócił się w stronę wyjścia.

– Powiedz rodzicom, żeby zajrzeli wieczorem. Musimy obgadać jeszcze parę spraw.

– Jasne – rzucił i podrapał się po karku. – Do widzenia!

Naciągnął na barki szmaciany plecak, w którym targał zazwyczaj zakupy do karczmy. Na brak zajęcia zdecydowanie nie mogli narzekać, zwłaszcza gotujący z niesamowitą pasją tata Aleksa. Latem, nawet przy wyjętych wszystkich zewnętrznych stolikach, czasami trudno było znaleźć dla siebie wolny kąt i parujący talerz. Dziś Aleks nie musiał tam wpadać, by pomagać przy kelnerowaniu. Miał za to dyżur przy pokojach gościnnych, którymi z kolei solidarnie zajmowała się mama. On doglądał wszystkiego – aby półki lśniły czystością, a łóżka były idealnie zaścielone. Przecież nie bez powodu przyjaciel nazywał go królem ułożonej w kant pościeli.

Stali goście, przyjeżdżający do nich od kilku lat w tym samym terminie, z samego rana zapowiedzieli, że już wyruszają z Gdańska. Dostał więc zadanie bojowe, aby przygotować pokój do ich przybycia, dokładnie o siedemnastej czterdzieści. Ich skrupulatność niejednokrotnie doprowadzała mamę do obłędu. Może dlatego, że sama była królową rozgardiaszu, chociaż przy swoim wewnętrznym chaosie i tak dość sprawnie opiekowała się wszystkim oraz dbała, aby urlopowicze byli zadowoleni.

Wieczorami, gdy zostawał w pokoju sam, z prawie rozładowanymi słuchawkami i wymiętoszonym do granic możliwości szkicownikiem, rozmyślał w towarzystwie srebrzącego się nad górskimi szczytami księżyca, czy dobrze zrobił, że po napisanej przecież świetnie maturze postawił na rok przerwy od nauki. Miał dopiero dziewiętnaście lat, wiele otwartych na oścież furtek, a mimo to wolał na razie zostać na Podhalu. Ze snutymi w głowie planami, które zdawały się… nie mieć zbyt wielkich szans na powodzenie. Krakowskie ASP raczej mu nie groziło, mimo szczerych chęci.

Z jednej strony może za mało w siebie wierzył? Albo po prostu bał się uwierzyć, że jednak coś potrafi? Z drugiej lubił pomagać rodzicom, choćby miał i do późnej nocy przesiadywać przy wycieranych naczyniach.

– Aleks? Zaczekaj chwilkę!

Przystanął niespokojny, rozpoznawszy landrynkowy dziewczęcy głos. Poprawił zsuwające się z garbatego nosa okulary, które przy bardziej nerwowym ruchu niemal za każdym razem lądowały na podłodze.

Drobna brunetka biegła w jego stronę, przy okazji zahaczyła stopą o leżącą na chodniku sporą gałąź, której wręcz nie sposób nie zauważyć.

– Hej, wszystko w porządku? – zapytał z troską.

W końcu spotykali się z Elizą jakiś czas, nie umiał pozostać wobec niej obojętny. I choć od prawie roku nie byli już razem, to nadal pamiętał, jak w pierwszych dniach wydzwaniała do niego z pretensjami, za które potem przepraszała. Łamała mu w ten sposób wystarczająco pokiereszowane serce. Sam miał przecież wyrzuty sumienia, że tak długo ją zwodził, myśląc, że może naprawdę da radę ją pokochać. I zmienić siebie.

Tak będzie lepiej, wiesz? To się nie uda, nie ze mną… Nigdy nie będę dla ciebie wystarczająco dobrym wyborem.

Och, z jakim trudem wydukał wówczas te słowa. Ale co innego miał powiedzieć? „Lubię cię, ale nie tak, jak powinienem”? „Nie tak, jak każdy inny chłopak”?

Pamiętał, że była ubrana w śliczną, zwiewną sukienkę, za którą pewnie niejeden by się obejrzał. A on walczył z myślami, by zawczasu uciąć wszystkie niedomówienia i wymuszone uśmiechy.

– Tak po prostu chciałam zapytać, co u ciebie. Dawno nie rozmawialiśmy. – Zaplotła ręce wokół talii i kołysała się wesoło.

Błękitnymi oczami przeszywała niemal na wylot lekko przymarzniętą, mimo pogodowej ciepłoty, duszę Aleksa. Ciepły wiatr rozwiewał jej długie włosy.

Odchrząknął i wbił wzrok w unoszący się nad ścieżką kurz, który oblepiał wyprane wczoraj białe vansy. Nabrał więcej powietrza przesiąkniętego wonią świerkowego igliwia z pobliskiego lasu. Jego ulubionego miejsca, do którego od dziecka uciekał ze swoimi problemami. Albo gdy miał potrzebę schować się przed niedającą mu odpocząć siostrą. Płynący tam powoli strumyk miał jakąś terapeutyczną moc, uzdrawiającą wszelkie troski. Zresztą Blankę też dziwnym trafem często tam widywał, gdy zjeżdżała na dłuższe weekendy.

– Miałem ostatnio sporo pracy, prawie pełne obłożenie pokoi, więc…

– No tak, w końcu są wakacje… – wtrąciła i przytaknęła ze zrozumieniem. Mimo to dostrzegł grymas zawodu na jej pociągłej twarzy.

– Właśnie. I tak… jakoś wyszło – dorzucił prędko, wchodząc jej w słowo. – A u ciebie w porządku? – Zerknął na wyginającą usta Elizę.

– Tak, dzięki. Wszystko gra.

– To dobrze.

Wszystko gra. Nie znosił tych dwóch słów, często brzmiały jak wierutne kłamstwo, ubrane w kolorowy papierek, który tylko z pozoru wygląda urokliwie. Dziewczyna zabrzmiała teraz średnio przekonująco.

Boże, dlaczego to musi być takie skomplikowane?, pomyślał ze złością, choć miał ochotę wykrzyczeć to zdanie w powietrze. Wolał jednak nie straszyć przelatujących nad ich głowami wróbli, lądujących zaraz w gęstym żywopłocie.

– Przepraszam, ale muszę wracać do domu. – Na pokaz postukał palcem w tarczę zegarka. – Pościele wzywają, żebym je w końcu oblekł.

Eliza się roześmiała.

– Wpadnij kiedyś na herbatę, jak będziesz miał więcej czasu.

– Na tę cytrynową, która wręcz wypala kubki smakowe? – Wykrzywił wargi.

– Nadal czeka na ciebie w szafce. To do zobaczenia!

Odprowadził ją wzrokiem, mocno ściskając zsuwające się ramię plecaka.

– Do zobaczenia…

Aleks westchnął z boleścią i zacisnął mocno powieki. Pod nimi zobaczył przyjemną ciemność, choć słońce prażyło od samego rana, ogrzewało każdy odkryty centymetr skóry. Nie miał siły na dłuższą rozmowę. Naprawdę lepszą opcją było czyszczenie podłóg, bo w pewnym momencie padłoby słynne, jakby wyrwane z komedii romantycznej pytanie, czy może jednak daliby sobie drugą szansę. A doskonale wiedział, że to nie mogło się udać. Nie przy takim układzie. Nie jesteś jak inni. Jesteś… właśnie tym innym.

W progu przywitał go pobrzękujący nad drzwiami dzwonek. Aleks ruszył od razu do największego, sześcioosobowego apartamentu, żeby wszystko dopiąć na ostatni guzik. Chwycił odkurzacz, którego głośne buczenie tłumiło skutecznie nieznośne myśli. Eliza znów namąciła mu w głowie.

***

– Pomógłbyś mi później w pracy na konkurs?

Dziesięcioletnia Lena opierała się o framugę, na której nadal widniały ślady po wbijanych w nią pinezkach – bo gdzie indziej miałby przyczepiać własne bazgroły? Swoją drogą, całkiem udane. Z prostych, niby przypadkowych kresek potrafił stworzyć coś ujmującego.

Dziewczynka zerknęła lękliwie na zdezorientowanego Aleksa, ostrzącego przy biurku coraz krótsze ołówki. Przeszkodziła mu w osobliwym rytuale, kiedy to w pokoju nie było nikogo oprócz odtwarzanej po raz setny płyty Snow Patrol.

– Na konkurs? – rzucił zdziwiony. – W wakacje? Co ty znowu wymyśliłaś?

Latem zwykle znikała z koleżankami, by biegać na boso po łąkach w poszukiwaniu motyli, w szczególności tych z żółtymi skrzydełkami. Nawet w ciągu roku szkolnego rzadko była chętna do czegokolwiek ponadprogramowego. Tutaj chyba wyczuła możliwość wykorzystania starszego brata o zdecydowanie zbyt miękkim sercu.

– Pomożesz czy nie? – naburmuszyła się.

– A co masz do zrobienia? – Aleks ściszył muzykę, odłożył temperówkę na bok i zgarnął przy okazji wszystkie ołówkowe łupinki.

– Jakiś krótki, prosty komiks. A ty jesteś najlepszy w takich rzeczach.

Wyjęła zza pleców czasopismo dla dziewczynek, z kreskówkowymi czarodziejkami na okładce. Już zdążył zapomnieć, że takie gazety w ogóle istniały na rynku.

Usiadła obok na łóżku i zaczęła opowiadać o swoim pomyśle. O samotnym zajączku szukającym nowych przyjaciół. Aleks zdawał się idealnie rozumieć tego szarego futrzaka, dlatego całkiem szybko zaaprobował temat.

– Myślisz, że wygramy? – zagaiła podekscytowana.

– Nie wiem, ale postaram się, żeby wyszedł fajny. – Pstryknął ją w nosek. – Chociaż niczego nie obiecuję.

– Na bank wyjdzie super.

Główną nagrodą była elektryczna hulajnoga i chłopak widział, jak na samą myśl o niej oczy jego siostry zabłysły.

Stwierdził, że to całkiem dobry materiał na przetarcie szlaków przed kolejnymi rozdziałami prywatnego projektu, tworzonego głównie nocą i w słabym blasku stojącej w kącie parapetu lampki, która sprawiała wrażenie, jakby jej żarówka miała zaraz eksplodować pod abażurem. Postanowił też pomoc Lenie potraktować jako przerywnik między wydawaniem kolejnych porcji kwaśnicy a rozmowami z gośćmi z najdalszych zakątków Polski.

Siostra była jedną z niewielu osób, których nigdy nie zawiódł. I nie miałby serca nawet tego zrobić. Nie teraz, gdy wtulała się w niego z bezgraniczną dziecięcą wdzięcznością, choć przecież jeszcze nie postawił na kartce ani jednej kropki.

***

Gęsta poranna mgła spowijała dolne partie Zakopanego, które wydawało się jeszcze spać. Większość turystów planowała spacer po Krupówkach dopiero po sowitym śniadaniu, a ci bardziej wytrwali i przygotowani na górskie wycieczki już od bladego świtu krążyli po kamienistych trasach, by zdążyć przed ewentualnymi popołudniowymi burzami.

Aleks natomiast, z torbą pełną soczystych jabłek i kupionych w pobliskiej aptece leków, szedł w kierunku domu ciotki, do której zaglądał w wolniejszych chwilach. Choroba siała spustoszenie w organizmie starszej kobiety. Ciotka często nie miała sił, by rozruszać nogi bez żadnych potknięć czy zawrotów głowy. Mimo tego upartość nie pozwalała jej odpuścić. Prosili ją, by się przeprowadziła do nich, w końcu w dużym domu bez problemu znaleźliby dla niej ciepły, przytulny pokoik. Ona jednak nie zamierzała opuszczać rodzinnego gniazda – góralskiej chatki wymagającej solidnego remontu, niezbędnego przed najbliższą zimą, bo przy mocniejszym deszczu dach przeciekał w kolejnych miejscach, a i starawa boazeria odchodziła od korytarzowych ścian.

Ugotował jej naprędce zupę jarzynową, popisową w swoim wykonaniu, ponieważ to właściwie było… jedynie danie, które potrafił ogarnąć bez rozniesienia kuchni w drobny mak.

Ciotka nie miała własnych dzieci, więc traktowała Aleksa z czułością, chociaż niekiedy rzucała w jego kierunku uszczypliwości. Opowiadała mu przy kawie o przeczytanych przed laty książkach, pamiętała nawet imiona postaci, które pojawiały się ledwie w kilku akapitach. I tradycyjnie, w ramach podziękowania dawała mu paczkę żelków. Podrzucał je później Lenie, jakoś nie przepadał za cukrowymi dżdżownicami, obklejającymi zęby. Stracił już w ten sposób dwie plomby, trzeciej wolał nie ryzykować.

Choć miał spędzić u ciotki tylko godzinę, dwie w porywach, wyszedł tam równo w południe, gdy słońce zdążyło już przedrzeć się przez zasłonę szarych chmur. Wysokie szczyty, piękne, ale i niebezpieczne, wyłoniły się zza ciężkiej pierzyny.

Wcale nie było mu śpieszno na przystanek, by zdążyć na autobus. Szedł pomału, a warkot silników mijających go samochodów idealnie współgrał z wyśpiewywanymi przez niego utworami Snow Patrol. Gdyby miał wskazać piosenkę swojego życia, to zdecydowanie postawiłby właśnie na ten kawałek. A przynajmniej trzy tygodnie po swoich dziewiętnastych urodzinach.

Już miał skręcać w kolejną uliczkę, kiedy przed nogami przeturlała mu się piłka do koszykówki. Odgarnął z czoła potargane pasma, na które zarzucił kaptur szarej, wynoszonej bluzy.

– Sorry! Odrzuciłbyś mi ją z powrotem?

Zatrzymał się, przytrzymując palcem wskazującym luźne oprawki okularów, i zadarł wysoko głowę. Na boisku do koszykówki zauważył chłopaka podchodzącego do metalowej siatki. Ciemnowłosy dryblas unosił wyjątkowo długą rękę, jakby chciał bardziej zwrócić na siebie uwagę nieco zmieszanego Aleksa. A ten odruchowo analizował, z jaką siłą nieznajomy musiał rzucić piłką, aby ta przeleciała przez ogrodzenie, swoją drogą niezbyt stabilne. Żadna parabola lotu mu się nie zgadzała.

Mimo to schylił się i podniósł zgubę, po czym przerzucił ją na ubity oraz starty od dziesiątek biegających po nim butów granulat.

– Proszę.

– Dzięki wielkie!

Szczupły, ale wyraźnie umięśniony chłopak uśmiechnął się szeroko, poprawiając przy tym związany niedbale na głowie kucyk. Aleks mimowolnie taksował wzrokiem jego trójkątną twarz, a w szczególności spory pieprzyk w okolicy prawego kącika wąskich, zaróżowionych ust i przeraźliwie jasne, zielone oczy, które wręcz świdrowały jego mięknące ciało.

Wpatrywali się w siebie bez słowa przez ogrodzenie, jak gdyby żaden z nich nie potrafił ot tak odejść. Aleks kodował w pamięci żółtą koszulkę LeBrona, na której odznaczały się przyschnięte krople wyciśniętego ze skóry potu. Podziwiał nieznajomego, że miał w sobie na tyle dużo samozaparcia, by biegać w pojedynkę po boisku, zwłaszcza że w powietrzu czuć było nadchodzący deszcz. Sam prędko pożałował, że zostawił parasol w domu. Jak na złość zawsze padało właśnie wtedy, gdy o nim zapominał. Jakby pogoda miała cholerny szósty zmysł.

– Spoko, nie ma sprawy – odezwał się wreszcie, przerywając tę niezręczną ciszę.

To było… wystarczająco dziwne. Serce Aleksa biło w przyśpieszonym tempie. Właściwie to jeszcze nigdy nie wpadło w tak szczery, szaleńczy galop. Teraz mógł jedynie przeprosić w myślach Elizę.

– Gdybyś akurat nie przechodził obok, może zdążyłaby wpaść pod czyjeś koła i już nigdy bym jej nie zobaczył – stwierdził chłopak.

– Całkiem możliwe.

– Byłeś we właściwym miejscu i o właściwym czasie. – Brunet zaśmiał się wyjątkowo dźwięcznie. – Jeszcze raz dzięki. Udanego dnia!

Udanego dnia, ratowniku koszykarskich piłek.

Nieznajomy zasalutował mu, po czym rzucił w wytartą tablicę z już ledwie widocznym czarnym prostokątem. Piłka odbiła się od niej i wpadła prosto w dziurawą siatkę. A Aleksowi nie pozostało nic innego jak wrócić do domu, konkretnie do karczmy, żeby pomóc trochę przyjaciołom w obsługiwaniu kolejnych gości. W końcu dziś rządziła w menu popisowa kaczka w malinach.

Myśli Aleksa krążyły jednak wokół bezimiennego chłopaka, który sprawił, że przez sekundę zapomniał, jak oddychać.

***

Kiedy dwa dni później prowadził ciotkę na długo wyczekiwaną wizytę u ortopedy w szpitalu, a później odprowadzał ją do domu, nie odmówił sobie ponownego spaceru obok boiska.