Uzyskaj dostęp do tej i ponad 250000 książek od 14,99 zł miesięcznie
Ten zbiór opowiadań dla dzieci to prawdziwy kosmos!
Przedstawiamy Wam pierwszą tak szczegółową relację z przyszłości, którą autor spisał po wielu rozmowach ze swoimi informatorami. Są nimi Ziemianie i nie Ziemianie, w każdym razie – młodzi mieszkańcy naszej galaktyki. Na pewno jesteście ciekawi, co u nich (i u nas) słychać za te tysiąc lat.
„Była to na pewno prawdziwie egzotyczna wycieczka – śmieje się Krzysztof Kochański. – Ale i pouczająca. Zapraszam was na tę międzyplanetarną podróż!”
Audiobooka posłuchasz w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:
Krzysztof Kochański
Wszyscy jesteśmy kosmitami
© by Krzysztof Kochański
© by Wydawnictwo Literatura
Okładka i ilustracje:
Anna Pawlina
Korekta: Lidia Kowalczyk, Joanna Pijewska
Wydanie I
pierwsze w Wydawnictwie Literatura
ISBN 978-83-8208-878-6
Wydawnictwo Literatura, Łódź 2021
91-334 Łódź, ul. Srebrna 41
tel. (42) 630-23-81
www.wydawnictwoliteratura.pl
Na zlecenie Woblink
woblink.com
plik przygotowała Weronika Panecka
Przed przybyciem statku kosmicznego obcej cywilizacji Koło Miłośników Astronomii w naszej szkole liczyło zaledwie kilku członków.
Dziwne, co? Takie to były czasy. Teraz wszyscy walą do nas drzwiami i oknami.
Inna sprawa, że nauczyciel fizyki, którego dyro mianował opiekunem koła, nie miał smykałki do pracy z młodzieżą. Nazywaliśmy go Profesor Rozczochrany z uwagi na posiwiałą bujną fryzurę, której posiadanie jest podobno wyróżnikiem wszystkich genialnych fizyków. Może i tak, ale nasz Profesor był raczej dziwakiem niż geniuszem. Wierzył w Niezidentyfikowane Obiekty Latające, kosmitów i tym podobne banialuki, które to mogły przyciągnąć może pierwszoklasistów, ale przecież nie taką szkolną wygę jak ja.
Mimo to zostałem członkiem KMA.
Jak to się stało?
Ano tak, że pewnego dnia do szkoły przywieźli teleskop. Nie jakieś tam proste urządzenie na trójnogim stelażu, które można sobie kupić w sklepie, lecz profesjonalną skomputeryzowaną maszynę do obserwacji gwiazd, jakich na całym świecie jest może ze czterdzieści. Jeszcze niedawno teleskop służył do pracy astronomom z pobliskiego uniwersytetu, ale się zestarzał. Dostali nowocześniejszy, a ten podarowali szkole. Nie mam pojęcia, jak Profesor Rozczochrany to załatwił – na tak wypasiony sprzęt czaiły się pewnie nie takie szkoły jak nasza. Może jednak, po trochu, był geniuszem?
Tak więc przywieźli ten teleskop, ładnie zapakowany, żeby się nie poobijał, długi jak lufa armaty. Zeszliśmy właśnie z boiska, na którym graliśmy w nogę. Zaciekawieni podeszliśmy całą drużyną do ciężarówki.
– Na tę oszkloną werandę. Tam, na piętrze! – tłumaczył Profesor Rozczochrany dwóm osobnikom odzianym w robocze kombinezony i trzeciemu, w kwadratowych okularach i z włosami bijącymi na głowę szopę naszego fizyka.
– Niby jak? Wiesz, ile to waży? – spytał ten w kwadratowych okularach.
Profesor Rozczochrany zauważył nas.
– O! – zawołał radośnie. – Uczniowie!
Zawsze tak się do nas zwraca. „Uczeń zrobi to”, „Uczennica tamto”. Jak byśmy byli odmiennym gatunkiem. Dziwak. Niektórzy twierdzą, że wskutek roztargnienia Profesor Rozczochrany nie jest zdolny zapamiętać naszych imion.
– Pomożecie nam, uczniowie?
– Pewnie, że tak – wyrwałem się odruchowo.
Koledzy z drużyny popatrzyli na mnie z ukosa, ale nie wypadało już odmówić; chwyciliśmy tę ciężką armatnią lufę (nie wiedzieliśmy jeszcze, że to teleskop) i zatargaliśmy ją na werandę. Zrobiliśmy to bez odpoczynku, podczas gdy dwa lenie w roboczych kombinezonach otwierały nam tylko drzwi i udzielały wątpliwej przydatności rad. Pogonił ich dopiero rozczochraniec w kwadratowych okularach, przypominając, że na ciężarówce pozostał jeszcze pulpit z komputerem.
Poszli po ten pulpit, wielki jak szafa. Taszcząc go, utykali na każdym zakręcie, czerwoni z wysiłku. Nie odmówiliśmy sobie tej przyjemności i teraz my udzielaliśmy rad. Ambicja nie pozwalała im jednak poprosić nas o pomoc.
W końcu całość znalazła się na górze. Zaczęło się ściemniać i moi koledzy poszli do domu. Mnie jakoś się nie śpieszyło. Przyglądałem się robotnikom rozpakowującym paczki. Potem z Profesorem Rozczochranym pomogliśmy osadzić na pulpicie lufę teleskopu. Dzieła dokończył Kwadratowe Okulary, podłączając pulpit do prądu.
– Teleskop działa również w trybie ręcznym – wyjaśnił, widząc moje zainteresowanie – ale z komputerowym wspomaganiem jest wygodniej. Można robić zdjęcia i zapisywać je na dysku.
Jak słusznie się domyślałem, Kwadratowe Okulary był fizykiem z uniwersytetu, który sprawił naszej szkole tak cenny prezent.
Później wszyscy wyszli, nawet Profesor Rozczochrany, który musiał podpisać jakieś papiery. Zostałem sam z włączonym teleskopem i świecącym na pulpicie monitorem. Lufa urządzenia mierzyła w niebo nad werandą, ciemne o tej porze dnia. Popatrzyłem w sterczący z teleskopu okular, który wcześniej pokazał mi fizyk z uniwersytetu. Nie zobaczyłem nic. Przypomniałem sobie, że Kwadratowe Okulary sprawdzając ustawienie, manipulował przy jednym z pokręteł. Spróbowałem i ja. Nieoczekiwanie coś pstryknęło i lufa teleskopu drgnęła. Zaczęła się przesuwać.
Zmartwiałem.
Co będzie, jeśli się nie zatrzyma? Co mam wcisnąć?
Na szczęście zatrzymała się. Odetchnąłem z ulgą i przysiągłem sobie niczego nie dotykać, póki nie wróci Profesor Rozczochrany. Znów zerknąłem w okular (nie dotykając go, zgodnie z postanowieniem). To, co zobaczyłem, przeszło moje najśmielsze oczekiwania. Czegoś równie wspaniałego nie widziałem jeszcze nigdy w życiu! W tej jednej chwili zakochałem się w gwiazdach, w kosmosie, w całym ogromnym wszechświecie, który nagle się przede mną otworzył.
A potem GO zobaczyłem!
Zbliżający się statek obcej cywilizacji.
Teraz jestem taki mądry, ale w tamtej chwili nawet przez myśl mi nie przeszło, że ten leniwie poruszający się punkcik, niewiele różniący się od otaczających go gwiazd, może być czymś takim.
– Co robisz, uczniu? – usłyszałem za sobą głos Profesora.
Odskoczyłem, jakby przyłapał mnie na ściąganiu podczas klasówki.
– Przepraszam – powiedziałem. – Zdaje się, że uruchomiłem teleskop. Niechcący.
– Tak – odparł, spoglądając pobłażliwie. – Zauważyłem już nieraz, że wy, uczniowie, masę rzeczy robicie niechcący, a mimo to udaje wam się przeżyć. Ciekawe zjawisko.
Zerknął w okular.
– Na szczęście wszystko jest w porządku – rzekł.
– Tam jedna z gwiazd się rusza – odezwałem się, już śmielej. – Dlaczego?
– Rusza się? Nie zauważyłem. – Profesor Rozczochrany oderwał się od okularu i wyregulował monitor, zajmujący pokaźną część pulpitu. Na ekranie ukazał się taki sam obraz, jak w teleskopie, a nawet lepszej jakości, bo obrobiony przez komputer. – Gdzie? Niczego takiego nie widzę.
– O, tutaj! – pokazałem paluchem.
Profesor wpatrywał się we wskazany punkt przez dłuższą chwilę. Coraz bardziej pochylał się nad monitorem. Już zacząłem obawiać się, że zaraz wpełznie do niego, jak ten gość z filmu, który właził do świata telewizji, gdy nagle wyprostował się. Wyglądał na podekscytowanego. Przestał zwracać na mnie uwagę, gorączkowo wprowadzał jakieś dane do komputera i wtedy na monitorze pojawiły się zielona siatka i cyfry. Nagle sięgnął po telefon i z kimś się połączył.
– Tak? – Od razu rozpoznałem tamten głos. Należał do Kwadratowych Okularów, fizyka, który dopiero co odjechał.
Nauczyciel opisał mu sytuację, a potem podał współrzędne mojej „gwiazdy”. Wymienili jeszcze kilka zdań i rozłączyli się.
– Oddzwoni! – poinformował mnie nerwowo Profesor Rozczochrany. Wiercił się i chodził z kąta w kąt, nie mogąc usiedzieć na miejscu. – Jedzie na uniwersytet, gdzie mają ten supernowoczesny teleskop. Sprawdzi na nim i oddzwoni.
– Sprawdzi co?
– Jak to co? Obiekt, który zauważyłeś, nie jest gwiazdą ani planetą. Porusza się ruchem jednostajnie przyśpieszonym… – Niespodziewanie spojrzał na mnie podejrzliwie. – Oczywiście wiesz z lekcji fizyki, jaki ruch nazywamy ruchem jednostajnie przyśpieszonym, uczniu?
– Eee… Taki, jakim właśnie porusza się ten obiekt – odparłem sprytnie. Czasem miewam podobne przebłyski inteligencji.
– Tak, tak… W rzeczy samej… – Profesor Rozczochrany pokiwał w roztargnieniu głową i wznowił swój niecierpliwy marsz wzdłuż pomieszczenia. – Sam przyznasz, że to niespotykane, uczniu. Komety, a tym bardziej meteory, tak się nie zachowują.
W zaistniałej sytuacji nie pozostało mi nic innego, jak się z nim zgodzić.
A potem zadzwoniła moja mama z pretensjami, gdzie się podziewam, i musiałem wracać do domu. Szkoda, bo podobno pięć minut po moim wyjściu oddzwonił Kwadratowe Okulary i to wtedy tak naprawdę wszystko się zaczęło.
Ale – jak się później okazało – byłem do tej gwiazdy niegwiazdy już na zawsze przypisany. Jak mówią: co się odwlecze, to nie uciecze.
***
Następny dzień był wolny od szkoły, więc mogłem pospać dłużej. Gdy wreszcie wstałem i, ziewając, wyszedłem ze swojego pokoju, rodzice oglądali telewizję. Już samo to było dziwne – z rana nigdy nie włączali telewizora – ale powieka opadła mi ze zdumienia dopiero wtedy, gdy zorientowałem się, na co patrzą.
Na ekranie kilkunastu reporterów otaczało Profesora Rozczochranego w towarzystwie Kwadratowych Okularów. Ich przyprószone siwizną okazałe czupryny wyróżniały się wśród tłumu.
– Tak naprawdę odkrycia nie dokonaliśmy my, lecz podopieczny pana Profesora, członek szkolnego Koła Miłośników Astronomii – przemawiał do podsuwanych zewsząd mikrofonów Kwadratowe Okulary.
– To bardzo uczynny i zdolny uczeń – potwierdził Profesor Rozczochrany. – Niezwykle otwarty umysł.
– O czym oni mówią? – wydukałem.
Tata obejrzał się.
– Ach, wstałeś wreszcie…
– Cicho! Słucham! – uciszyła go mama.
Tata przeszedł na szept:
– Siadaj z nami – wymamrotał. – To bardzo ciekawe. Statek obcej cywilizacji zmierza ku naszej planecie ruchem pośpiesznym.
– Jednostajnie przyśpieszonym – poprawiła go mama, nie odrywając wzroku od ekranu. – Poza tym to już nieaktualne. Przed godziną zauważono rozbłysk, jakby coś wybuchło na pokładzie. Od tego czasu obiekt zwalnia. Najwyraźniej hamuje, zbliżając się ku nam z każdą chwilą. Chwilami zbacza z kursu, jakby coś nie działało prawidłowo, ale zaraz na niego wraca.
– A wszystko to odkrył chłopiec w twoim wieku – podsumował tata. – Wyobrażasz sobie?
– Nie wszystko – sprostowała mama. – Ten chłopiec dostrzegł tylko obiekt przez teleskop. Ale i tak musi być z niego mały geniusz – przyznała.
Brzmiało nieźle. Choć słowo „mały” chybabym jednak wygumkował.
– To ja, mamo – powiedziałem.
– Co?
– Ja jestem tym chłopcem od teleskopu. To dlatego wczoraj wróciłem tak późno. Nie mogłem wcześniej, ponieważ odkrywałem ten statek. Gdybyś nie zadzwoniła, może odkryłbym więcej – dodałem z nutką pretensji.
Oboje patrzyli na mnie, jakbym spadł z księżyca.
– Nie wiedziałem, że jesteś członkiem Koła Miłośników Astrologii – wykrztusił w końcu tata.
– Astronomii – poprawiła go odruchowo mama.
A potem do drzwi zaczęli dobijać się reporterzy.
Dalsza część książki dostępna w wersji pełnej