Wybryki z Ameryki - Monika Kowaleczko-Szumowska - ebook + książka

Wybryki z Ameryki ebook

Monika Kowaleczko-Szumowska

4,8

Opis

Kolejna część przygód bohaterów “Gupikowa” – tym razem w Ameryce. Rodzina wyjeżdża do Stanów Zjednoczonych, i to dwukrotnie! Najpierw jest to wakacyjna wyprawa, a potem kilkumiesięczny wyjazd służbowy taty. Dla najmłodszej z rodzeństwa, Zosi, to duże przeżycie. Trochę się boi lotów samolotem i rozmów po angielsku, więc choć miło wspomina przygody z wakacyjnej wyprawy – oglądanie żółwi morskich, gigantycznych kaktusów, wyprawę do Wielkiego Kanionu, a nawet spotkanie z niedźwiedzicą – nie ma ochoty jechać tam na dłużej i chodzić do amerykańskiej szkoły. A zanim rozpocznie naukę, czeka ją wizyta w słynnym więzieniu Alcatraz.

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
czytnikach certyfikowanych
przez Legimi
czytnikach Kindle™
(dla wybranych pakietów)
Windows
10
Windows
Phone

Liczba stron: 58

Odsłuch ebooka (TTS) dostepny w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
Oceny
4,8 (4 oceny)
3
1
0
0
0
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.
Sortuj według:
Samag7405

Nie oderwiesz się od lektury

Super wesoła książka. Przeczytałam ją z synem. Fajne spojrzenie na Amerykę od stron dzieci..z przymrużeniem oka.
00

Popularność




Copyright © Monika Kowaleczko-Szumowska

Copyright © Wydawnictwo BIS 2016

ISBN 978-83-7551-492-6

Wydawnictwo BIS

ul. Lędzka 44a

01–446 Warszawa

tel. 22 877-27-05, 22 877-40-33; fax 22 837-10-84

e–mail: [email protected]

wydawnictwobis.com.pl

Skład wersji elektronicznej:

konwersja.virtualo.pl

Moim przyjaciołom zAmeryki:

Babci Lucille, Bobowi i Rucie, Markowi i Michelle, Simonowi, Luce, Karen iMike’owi, Robertowi, Wayne’owi iMaeve, Mopsowi i Laurie, Michelle i Jayowi, Madisonowi, Lane’owi, Berit, Kasi i Toby’emu, Muchowi, Kisiowi, Gesiowi, Marthcie iWilliamowi, Benowi, Katie iGregowi, Alexowi, Billowi, MaryPat iKarlowi, Annie, Katrinie.

Na pamiątkę,

Zosia

Rozdział 1Strach

Niedziela. Jedyny dzień tygodnia, kiedy zamiast krzyków z kuchni dolatuje miły zapach smażących się tostów. Za chwilę zostaną posypane cukrem pudrem i polane syropem klonowym. Nie miałam wątpliwości, kto usypie najwyższą górę cukru.

Chwilę później mój starszy brat Mikołaj lał syrop klonowy, testując spostrzegawczość rodziców. Jeszcze nigdy nie przerwał z własnej woli.

– Nie znasz umiaru – zirytowała się mama.

Mikołaj zrobił zdziwioną minę.

– Przestań! – Mama odebrała mu syrop.

Mikołaj sięgnął po cukier puder.

Pochłanialiśmy tosty z nutellą i czekoladą, choć tata bezskutecznie namawiał nas do zjedzenia choć jednego na słono.

– Kiedyś mieszkaliśmy w Ameryce – odezwała się niespodziewanie mama, stawiając na stole kolejną partię tostów.

– Nie pamiętam – zdziwiłam się.

– Nie było cię wtedy na świecie – rzucił Mikołaj z pełnymi ustami.

– Jak wyglądał świat beze mnie?

– Super! – westchnął Mikołaj. – Miałem tylko jedną siostrę.

Odwrócił się do Wojtka, mojego najstarszego brata, i przybili sobie piątki. Pokazałam im obu język. Moja siostra Marysia nie zareagowała. Chyba się do nich przyzwyczaiła.

– Wybieramy się do Ameryki – ogłosiła mama, ale tylko tyle udało jej się powiedzieć.

Wojtek celnym szarpnięciem ściągnął Mikołaja pod stół i poturlali się w kąt. Bez ostrzeżenia najpierw Marysia, a potem ja zostałyśmy wciągnięte w wir kotłujących się ciał. Złapałam się mocno za czyjeś ubranie i wleczona, pchana, podrzucana, lądowałam raz za razem pod moim rodzeństwem. Nasze niedzielne śniadania zawsze kończyły się w ten sposób, nawet bez rozmowy o wyjeździe do Ameryki.

Przy stole pozostali mama z tatą. Przez chwilę mama próbowała ratować sytuację, ponieważ tata nie lubi, jak szalejemy. Zerkałam na nich przez szpary w plątaninie kończyn. Mama podeszła, żeby nas rozdzielić, ale jeszcze nigdy jej się to nie udało. Tata z hałasem odsunął krzesło i wstał. Ale zamiast jak zwykle wyjść z pokoju, podszedł do nas i znienacka usiadł na Wojtku. Dobrze, że wybrał kogoś zbliżonego wagą do siebie. Wtedy Wojtek i Mikołaj wydali z siebie okrzyk dzikiej radości i nie wypuszczając mnie i Marysi, rzucili się na tatę. Mama krzyczała, że zrobimy sobie krzywdę i próbowała choć mnie wyrwać z tej plątaniny ciał, ale mocno trzymałam się reszty.

– O mój Boże! – westchnęła.

Okazało się, że mama mówiła serio. Jakiś czas potem w naszym domu pojawiło się kilka nowych walizek. Każdy z nas miał spakować do jednej z nich rzeczy potrzebne na miesiąc.

Skoro jedziemy do Ameryki, postanowiłam odnaleźć ją na mapie. Wszystkie encyklopedie i atlasy stały w pokoju Wojtka i co jakiś czas lądowały na jego biurku, kiedy zamiast na nauce, mama przyłapywała go na oglądaniu filmików w Internecie.

– Masz maturę! – krzyczała, zrzucając podręczniki z półki. – Ucz się!

– Wiem, że mam maturę! – krzyczał Wojo, dzielnie zasłaniając komórkę i komputer własnym ciałem. – Właśnie się uczę!

I tak się przekrzykiwali aż do dnia ogłoszenia wyników matury. Tego dnia Wojo wpadł do domu jak burza.

– Zdałem! – wrzeszczał, tańcząc dziko po pokoju i rozglądając się za Mikołajem, żeby się z nim potarmosić.

Niestety, Mikołaja nie było w domu, więc złapał mnie.

– Serio? – nie dowierzała mama, próbując mnie uwolnić.

Od tego czasu drzwi do pokoju Wojtka stały dla nas otworem.

– Gdzie jest Ameryka? – zapytałam, zaglądając do środka.

Wojo wyjął atlas i rozłożył go na łóżku.

Okazało się, że Ameryka znajduje się na innym kontynencie niż Polska. Polska leży w Europie, a Ameryka w Ameryce Północnej. Dzieli je Ocean Atlantycki, czyli ogromna przestrzeń, na mapie zaznaczona na niebiesko.

– Jak my się tam dostaniemy? – zapytałam.

– Samolotem – stwierdził Wojo – albo statkiem.

– Tym razem polecimy samolotem – odezwała się mama, stając w drzwiach – ale marzy mi się, żeby kiedyś tam popłynąć.

Ameryka jest podzielona na pięćdziesiąt stanów. Każdy amerykański stan ma swoją gwiazdkę na fladze narodowej.

– Tylko nie to! – wykrzyknęłam.

Boję się latać samolotem, ale jeszcze bardziej bałabym się płynąć. Na oceanie wieją silne wiatry i robią się potężne fale. Skoro już jedziemy do Ameryki, to z dwojga złego wolę lecieć samolotem.

Walizka leżąca na podłodze w moim pokoju przypominała mi codziennie o zbliżającym się wyjeździe. Wrzucałam do niej przypadkowe rzeczy, ale dopiero w dniu zakończenia roku szkolnego uświadomiłam sobie, że wyjeżdżamy następnego dnia. Przejrzałam zawartość walizki i postanowiłam zorientować się, co zabierają inni. Zeszłam na dół.

W salonie mama leżała na swojej walizce, która nie chciała się dopiąć, choć mama poczerwieniała z wysiłku. Rozległ się zgrzyt klucza w zamku. Do domu wkroczył tata i przynaglany przez mamę, ułożył się na walizce obok niej.

– W Ameryce mówi się po angielsku. – Spojrzał na mnie, wgniatając walizkę w podłogę.

– Mam piątkę z angielskiego – powiedziałam, podtykając mu pod nos świadectwo z czerwonym paskiem.

W końcu rodzice zamknęli walizkę. Zostało nam jeszcze mnóstwo rzeczy do zrobienia. Biegaliśmy po całym domu, udając, że się pakujemy i sprzątamy. Mama zawsze każe nam sprzątać, gdy ma zamieszkać u nas babcia, która opiekuje się naszym Gupikowem, czyli akwarium z rybkami.

W miarę jak robiło się coraz później, mama krzyczała coraz głośniej. Staraliśmy się jej schodzić z oczu. Kiedy kładliśmy się spać, obiecała, że w Ameryce będzie miała dla nas dużo więcej cierpliwości.

– I czasu – dodała.

– Tylko nie to – zaniepokoił się Miko, i tak zakończył się nasz ostatni dzień w Polsce.

Mikołaj do samego rana oglądał filmy. Wiem, bo kiedy wychodziłyśmy z Marysią z jego pokoju po zakończeniu pierwszego filmu, powiedział, że się nie kładzie spać.

– Będziesz nieprzytomny – ostrzegła go Marysia.

– I właśnie o to chodzi – pożegnał nas. – Trzeba tak się zmęczyć przed podróżą, żeby całą przespać.

Rozdział 2Samolot

Następnego dnia bez śniadania upchnęliśmy się do taksówki i pojechaliśmy na lotnisko.

– Paszporty, proszę – przywitała nas pani na stanowisku linii lotniczych.

Mama sięgnęła do torebki, ale zamiast paszportów wyjęła na kontuar patyczki do czyszczenia uszu. Zawstydzona, schowała je z powrotem. Przewracała wszystko w torebce, ale paszportów nie znalazła. W końcu pani poradziła jej, żeby jednak wyjęła wszystko na blat. Udawałam, że nie patrzę, jak na kontuarze rośnie góra przyborów higienicznych nieznanego przeznaczenia, na nich lądują zeszłoroczny kalendarzyk, pocztówka z wakacji, zaślepki do bagażnika, krem, zapasowy klucz na strych, taśma klejąca, krople do oczu, bezpiecznik. Wreszcie pojawiły się nasze paszporty. Odetchnęłam z ulgą.

I wtedy do hali odlotów wkroczyła Ania, dziewczyna Wojtka, popychając przed sobą ogromną walizkę. Zza tej walizki nie było jej prawie widać. Podczas gdy mama upychała swoje skarby w torebce, Ania dotarła do kontuaru. Pani bez słowa wskazała jej drzwi z napisem: „Bagaż niewymiarowy”.

Jeśli ja boję się latać samolotem, to co ma powiedzieć mój najstarszy brat Wojtek? Kiedy ulokowaliśmy się na swoich siedzeniach i samolot oderwał się od pasa startowego, Wojtek zrobił się biały jak kartka z bloku rysunkowego i kurczowo złapał Anię za rękę. Dobrze, że Ania jedzie z nami do Ameryki, bo kto by go trzymał za rękę podczas lotu? Chyba nie Mikołaj, który spał na siedzeniu obok z otwartymi ustami. Wojtek zerkał na niego z zazdrością.

Lot był bardzo krótki. Podczas lądowania Wojtek wyglądał równie źle jak przy starcie.

– Jesteśmy w Helsinkach – oznajmił głośno tata, kiedy wyszliśmy na lotnisko. – Do Ameryki mamy jeszcze jakieś osiem godzin.

– Osiem godzin? – Wojo zbladł. – Nie dam rady.

Raczej nie żartował.

– Samolot albo statek. – Chciałam poprawić mu humor, bo wiem, że on uwielbia pływać na żaglówkach i im większy przechył, tym bardziej się cieszy. Ale on spojrzał na mnie tak, że schowałam się za tatę.

– Nie martw się – próbowała ratować sytuację mama – kupimy aviomarin. Na pewno zaśniesz.

W związku z tym cały czas wolny na lotnisku w Helsinkach spędziliśmy na poszukiwaniach apteki, a następnie powstrzymywaniu Wojtka, żeby nie połknął wszystkich tabletek aviomarinu. Bardzo się denerwował, że jeszcze nie chce mu się spać.

Na szczęście samolot z Helsinek do Nowego Jorku był wielki i wspaniały. Przy starcie nie trząsł się tak jak ten z Warszawy do Helsinek. Nie wydawało mi się już, że z półki nad moją głową zaraz wszystko wypadnie prosto na mnie. Zerknęłam na Wojtka. Wyglądał dużo lepiej. Może aviomarin go otumanił. Już nie trzymał się Ani tak kurczowo. To znaczy trzymali się za ręce, ale nie ze strachu. Mikołaj spał na siedzeniu obok nich.

W samolocie do Nowego Jorku każdy pasażer miał w oparciu siedzenia przed sobą ekran z filmami, grami i muzyką. Postanowiłam zagrać w wisielca. Po angielsku, oczywiście. To naprawdę bardzo prosta gra, w której odgaduje się słowa.Wybierałam litery na chybił trafił i prawie natychmiast mnie powiesiło; uratowała mnie mama. Okazało się, że chodziło o słowo compress. Kto umieszcza takie wyrazy w wisielcu? W każdym razie my w szkole tego nie przerabialiśmy.

– Compress znaczy ściskać – wyjaśniła mama.

Skąd miałam to wiedzieć? Zawiedziona zamknęłam wisielca i włączyłam Podróż wędrowca do świtu. Dobrze, że wcześniej oglądałam to po polsku, bo z angielskiej wersji niewiele zrozumiałam. Zerknęłam na Mikołaja – nadal spał z otwartymi ustami. Ocknął się dopiero, kiedy po wielu godzinach lotu wylądowaliśmy na drugim brzegu Oceanu Atlantyckiego.

– Nie było aż tak źle – stwierdził Wojo, ale na bardzo zadowolonego nie wyglądał.

– Która godzina? – zapytał Mikołaj, przeciągając się.

W Nowym Jorku wybiła właśnie 15.00, tymczasem w Polsce była już 21.00. Tata powiedział, że na tym właśnie polega różnica czasu, która wynika z tego, że Ziemia kręci się wokół własnej osi. Ale Ameryka jest tak ogromna, że nie wszędzie jest ta sama godzina. Kiedy w Nowym Jorku jest 15.00, w San Francisco jest 12.00 w południe, a w Chicago 14.00 po południu. O to, w jaki sposób Ziemia się kręci wokół własnej osi i wokół Słońca, kłóciliśmy się przez cały czas w wagoniku, który mknął po torach wokół lotniska bez maszynisty. Kiedy dotarliśmy do wypożyczalni samochodów, zmieniliśmy temat i kłóciliśmy się o to, kto zajmie najlepsze siedzenia w wypożyczonym samochodzie. W tym czasie tata wpychał nasze walizki do bagażnika.

– Nareszcie – wysapał, sadowiąc się za kierownicą.

– A moja walizka? – zaniepokoiła się Ania.

Spojrzeliśmy przez okno. Na chodniku została niewymiarowa walizka Ani. Tata popatrzył na nią z wyrzutem. Na walizkę, nie na Anię. A potem bez słowa wysiadł, chwycił walizkę, wepchnął do środka i na siłę domknął bagażnik.

Ruszyliśmy. Natychmiast pochłonęło nas morze samochodów. Autostrada miała kilka pasów ruchu w każdą stronę, ale gdziekolwiek spojrzeć, auta posuwały się w ślimaczym tempie. Utknęliśmy w korku. Tata nie lubi korków, więc okropnie się denerwował. Mama zatykała sobie uszy.