Uzyskaj dostęp do tej i ponad 250000 książek od 14,99 zł miesięcznie
72 osoby interesują się tą książką
Książę Evan de Clare uchodzi w towarzystwie za potwora, który doprowadził do śmierci swoją żonę.
Mroczny, szorstki i nieprzystępny sieje postrach nawet wśród służby.
Kiedy poszukuje guwernantki dla córki, na posadę zgłasza się skromnie ubrana, lecz wygadana okularnica. Choć jego ciało reaguje na bliskość dziewczyny w niebezpieczny sposób, decyduje się ją przyjąć. Nawet nie podejrzewa, że pod brzydkim przebraniem kryje się prawdziwa piękność.
W dodatku panna Foster ośmiela się krytykować go na każdym kroku! Czy dziewczyna zdaje sobie sprawę, że drażnienie zabójczego księcia może źle się dla niej skończyć?
Czy rozumie, jak cienka jest granica między nienawiścią a namiętnością?
Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:
Liczba stron: 282
Audiobooka posłuchasz w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:
Redakcja i korekta
Paulina Parys
Projekt okładki
Melisa Bel
Zdjęcie na okładce
© D-Keine
Skład i łamanie
PanDawer DtP Studio, www.pandawer.pl
Copyright © by Melisa Bel
ISBN: 978-83-965763-2-3
Strona internetowa
www.melisa-bel.pl
ZNAJDZIESZ MNIE TEŻ TUTAJ:
Facebook: @melisa.bel.autorka
Instagram: melisa.bel.autorka
E-mail: [email protected]
Wydanie I, Wrocław 2023
– Kochanie, jeśli pójdziesz na rozmowę kwalifikacyjną ubrana w ten sposób, z pewnością nikt cię nie zatrudni. – Pani Wilson skrzywiła się z niesmakiem, obrzucając wyjątkowo bystrym jak na jej wiek spojrzeniem szczupłą postać swojej lokatorki, panny Rosalyn Foster.
– Nie rozumiem, dlaczego tak pani mówi. – Dziewczyna przygładziła dłońmi poły wełnianej spódnicy, doskonale zdając sobie sprawę, że jej skromna garderoba nie należy do ostatnich krzyków mody. – Moim zdaniem wyglądam jak kompetentna, dobrze wychowana…
– …stara wrona – weszła jej w słowo wdowa.
Panna Foster otworzyła usta, by zaoponować, lecz zaraz porzuciła ten zamiar. Odchrząknęła wymownie.
– Nie ma żadnego znaczenia, jak wyglądam – odparła nieco ciszej.
Pani Wilson cmoknęła głośno i pokręciła głową.
– Wierz mi, drogie dziecko, dla kobiety jest to sprawa fundamentalna.
Rosalyn westchnęła i wywróciła oczami.
– Mam ubiegać się o posadę guwernantki, a nie szukać męża – burknęła. – Najważniejsze są tutaj moja wiedza i kwalifikacje, a nie…
– Bzdura! – Pani Wilson machnęła ręką i opadła ciężko na wysłużony fotel w swoim małym pokoiku. – Może gdybyś była córką jakiegoś bogatego arystokraty, twoja uroda i ubiór nie miałyby większego znaczenia, ale ty, gołąbeczko, wychowałaś się w sierocińcu, a takie osoby muszą wywalczyć sobie miejsce w świecie, korzystając ze wszystkich dostępnych atutów.
– Gdybym była mężczyzną, ta rozmowa w ogóle nie miałaby miejsca… – zauważyła z przekąsem Rosalyn.
– Ciesz się, że nie jesteś mężczyzną! – zawołała staruszka, znów jej przerywając. – My, kobiety, mamy tę przewagę, że jesteśmy płcią piękną, a uroda w połączeniu ze słodkim charakterem potrafi skruszyć nawet skałę! Mój świętej pamięci Ryszardzik z początku był zupełnie nie do zdobycia. Gdybyś widziała, jak się otworzył za sprawą kilku ciepłych gestów i słów. – Jej twarz rozjaśniła się, jak zawsze gdy wspominała któregoś ze swoich trzech świętej pamięci mężów. – No, może to było nieco więcej niż „ciepły gest”, ale mniejsza o to – zachichotała jak trzpiotka, czerwieniąc się pod pajęczyną zmarszczek.
Rosalyn omal nie jęknęła w głos. Nie mogła zrozumieć tych romantycznych, kobiecych uniesień. Cała ta aura chichoczącej panienki na wydaniu i maślanych oczu, które co jakiś czas ogarniały starszą panią, przyprawiały ją o ból głowy.
– To wspaniale, pani Wilson, ale przypominam, że ja poszukuję tylko solidnej posady, niczego więcej – trwała stanowczo przy swoim.
Starsza kobieta sfrunęła z obłoków wspomnień i zwróciła na nią swój sokoli wzrok. Przyglądała jej się przez dłuższą chwilę, przypominając przy tym srokę, która próbuje dostać się pod skorupę twardego orzecha.
– Pomyśl o tym inaczej – zaczęła po chwili zupełnie innym, praktycznym tonem. – Zależy ci na tej pracy, czy tak?
– Tak.
– I chcesz zrobić dobre wrażenie na swoim pracodawcy.
– Oczywiście. – Dziewczyna poprawiła na nosie druciane oprawki okularów, jakby to miało podnieść jej kwalifikacje.
– Zdajesz sobie sprawę z tego, że aby uczyć książęcą córkę, nie będzie łatwo przebić się przez konkurencję, która prawdopodobnie szczyci się lepszymi referencjami od ciebie?
– Naturalnie, biorę to pod uwagę – odparła, usiłując nie dać po sobie znać, jak bardzo stresuje się umówionym spotkaniem.
– Czy nie mądrze byłoby w takim razie pokazać się z jak najkorzystniejszej strony i chociaż nie odstraszać swoim wyglądem? – dodała staruszka, rozpływając się na końcu w uśmiechu, jakby to miało osłodzić gorycz jej wypowiedzi.
Rosalyn omal się nie roześmiała.
Sposób, w jaki pani Wilson próbowała przekonywać ją do swoich racji, bywał niekiedy komiczny.
Westchnęła ciężko, czując, jak opuszcza ją chęć walki.
– Czy naprawdę wyglądam aż tak strasznie?
– Tak – padła kategoryczna odpowiedź.
– Jak strach na wróble? – zażartowała.
– Nieee… raczej jak zasuszona cnotka, która gotowa zaraz wyciągnąć linijkę i zdzielić nią wszystkich po rękach – odparła bez złośliwości.
– Nigdy nie pochwalałam takich metod, o czym dobrze pani wie – obruszyła się odrobinę dziewczyna.
– Ja o tym wiem, ale oni nie – napomniała ją uczciwie. – Nie wydaje mi się, żeby książę pragnął dla swojej córki okrutnej jędzy.
– Albo wrony.
– Właśnie. – Wdowa skinęła głową, zadowolona, że dziewczyna zaczyna pojmować istotę sprawy. – Swoją drogą, uważam, że to całe zamieszanie, że niby zabił swoją żonę, to okrutne oszczerstwo.
Rosalyn zamrugała zdezorientowana zmianą tematu.
– Zaraz, zaraz… Kto zabił kogo?
– No właśnie moim zdaniem nikt nikogo, to po prostu plotki. Widziałam raz, co prawda z daleka, jego książęcą mość w Hyde Parku, nie wyglądał mi na mordercę – zawyrokowała.
Dziewczyna przez chwilę stała nieruchomo, usiłując pojąć, o czym mowa, a następnie wbiła spojrzenie w panią Wilson, która spokojnie machała nogą w pantoflu.
– Chce pani powiedzieć, że trzeci książę Portland jest podejrzany o zamordowanie swojej żony?! – wykrzyknęła zdumiona.
– To ty nie wiedziałaś?! – zdziwiła się z kolei pani Wilson.
– Skąd miałabym to wiedzieć?
– Bo… bo wszyscy o tym wiedzą! Kilka lat temu trąbił o tym każdy brukowiec… dziecko… na jakim ty świecie żyjesz?
Dziewczyna przez chwilę chodziła po pokoju w tę i z powrotem, po czym usiadła na fotelu naprzeciw pani Wilson.
– Nie miałam pojęcia – powiedziała jakby do siebie. – Myślałam, że ma żonę! – dodała głośniej. – Jak to się stało? To znaczy… co dokładnie pisali?
– Wreszcie usiadłaś, już mnie zaczynała szyja boleć… – wymamrotała wdowa, lecz widząc strapioną minę dziewczyny, wróciła do tematu. – Och, nikt tak naprawdę nie rzucił oskarżenia. Książę ma szerokie wpływy i niemądrze byłoby popaść w jego niełaskę.
– Dobrze, dobrze, ale co mówili?
– Niespełna kilka lat po jego ślubie z lady Brianne zdarzył się okropny wypadek. Młodziutka księżna zginęła gdzieś na drodze do Londynu. Ponoć stangret stracił panowanie nad końmi i powóz się przewrócił. Kobieta zmarła na miejscu… – Pani Wilson zamyśliła się, jakby próbowała przypomnieć sobie coś jeszcze. – Jedni mówili, że uciekała od swego męża, drudzy, że odkryła, iż książę ma kochankę, a inni… cóż… że to on upozorował wypadek i ją do tego sprowokował – zakończyła, rozkładając ręce na boki. – Ja jednak uważam, że wszystko to bzdura.
– Aha – mruknęła tylko sztywno Rosalyn.
Starsza pani zmarszczyła brwi, widząc, jak dziewczyna nagle pobladła.
– Kochanie… czy… dobrze się czujesz?
– Kiedy to wszystko miało miejsce? – dopytała jeszcze cicho.
– Jakieś cztery, pięć lat temu… Tak więc doskonale rozumiesz, że to już dość dawne czasy – dodała nieco raźniej, jakby to wszystko przestało mieć znaczenie. – Nie martw się, słoneczko, jestem pewna, że książę to miły, sympatyczny człowiek, a te wszystkie opowieści to tylko historyjki wyssane z palca.
– Śmierć jego żony raczej trudno nazwać bajką – mruknęła Rosalyn jakby do siebie. Po chwili jej wzrok się wyostrzył. – Dlaczego dopiero teraz mi pani o tym mówi? Na litość boską! Gdybym wiedziała, że ubiegam się o pracę w domu domniemanego mordercy, od razu bym się wycofała! – Po pierwszym zaskoczeniu przyszła pora na złość.
– Nigdy nie pomyślałabym, że tego nie wiesz! – zarzekała się staruszka. – Poza tym, sądziłam, że jako światła, oczytana i inteligentna kobieta nie dasz wiary tym żałosnym plotkom i sama zweryfikujesz charakter swego pracodawcy… jeśli oczywiście przyjąłby cię na posadę.
Rosalyn pokręciła głową, doskonale zdając sobie sprawę z machinacji starszej pani.
– Cokolwiek bym pomyślała, wolałabym wcześniej wiedzieć, z kim mam do czynienia. Powinna mnie była pani uprzedzić!
– Chyba nie zamierzasz odwołać spotkania? – Kobieta poruszyła się niespokojnie. – Książę to bardzo przystojny mężczyzna, swego czasu był najbardziej pożądaną partią w mieście.
– I to ma mnie do czegokolwiek zachęcić? – mruknęła kwaśno. – A poza tym… dlaczego „był”? Zdaje się, że jest teraz wdowcem? Z pewnością znów stanowi doskonałą „partię”, jak się to pani ładnie wyraziła.
– No… nie do końca… – Wdowa wbiła wzrok w swoje dłonie.
Rosalyn przeszedł dreszcz niepokoju.
– O mój Boże, co jeszcze!? – podniosła głos, wyczuwając, że najgorsze dopiero nadejdzie.
– On… nie ma teraz najlepszej opinii…
– Domyślam się!
– Po prostu… towarzystwo… raczej od niego stroni, ale jakie to ma znaczenie? – zawołała pani Wilson, siląc się na lekki ton, jakby miała nadzieję, że jej rozmówczyni zbagatelizuje te niewygodne fakty.
– Stroni, aha. – Rosalyn zmrużyła oczy. – Chce pani powiedzieć, że wszyscy go unikają, bo mają go za mordercę, czy tak?
Kobieta zaśmiała się wymuszenie.
– Morderca to takie kategoryczne słowo, po co od razu tak dramatyzować… Mówiłam ci, że jest przystojny, z pewnością nie dopuściłby się czegoś tak okropnego.
Dziewczyna zagryzła wargi, usiłując opanować narastające w niej uczucie niepokoju.
– Pani wiara w to, że piękna twarz idzie w parze z dobrym charakterem, jest moim zdaniem zupełnie nietrafiona – podsumowała, choć doskonale wiedziała, że pani Wilson nie weźmie sobie jej słów do serca. Nie było sensu się z nią spierać. – Wracając jednak do meritum… – Rosalyn odetchnęła głęboko. Powinna teraz zebrać wszystkie fakty, spojrzeć na nie bez emocji i wreszcie podjąć racjonalną decyzję, co z tym dalej zrobić. – Muszę się w takim razie zastanowić, czy w ogóle chcę pracować dla tego – machnęła w roztargnieniu dłonią – księcia spod ciemnej gwiazdy!
– Och, duszyczko, mówię ci, że na pewno nie jest taki zły, jak o nim mówią – zapewniła ją gorąco pani Wilson.
– I na jakiej podstawie tak pani sądzi? – spytała, choć dobrze znała odpowiedź.
– Intuicji, oczywiście! Dobrze wiesz, że to moja mocna strona – broniła się, święcie przekonana o swojej racji.
– To faktycznie brzmi jak dowód rzeczowy…
– Nie bądź sarkastyczna, moje dziecko. Brzmisz jak zgorzkniała stara panna… – ofuknęła ją. – Popatrz na naszą Poppy! Mówiłam, że Harry to przyzwoity człowiek, czyż nie? Od kilku miesięcy wiodą szczęśliwy żywot młodej pary… Jakże im tu nie zazdrościć! – Złożyła dłonie, jakby wpatrywała się w jakiś cudnej urody obrazek.
Dziewczyna skrzywiła się. To była akurat prawda.
Jej najlepsza przyjaciółka, młodsza o kilka lat Poppy Hart, pod koniec zeszłego roku wyszła za mąż za niedoścignionej sławy detektywa, który, musiała przyznać, z początku zupełnie nie budził jej zaufania.
Wnosząc jednak po rozpromienionej twarzy i maślanych oczach, jakimi przyjaciółka wodziła za swoim postawnym mężem, musiała przyznać, że najwyraźniej spełniły się marzenia Poppy.
Cóż, dobro tej dziewczyny, z którą się wychowywała w sierocińcu, leżało Rosalyn głęboko na sercu i cieszyła się jej pomyślnością, choć prawdę mówiąc, zupełnie nie pojmowała tego, jak mężczyzna może uczynić kobietę szczęśliwą.
Nigdy tego nie rozumiała, jednak już dawno pogodziła się z faktem, że dla niej wartość intelektualna znajomości jest ważniejsza niż jakieś romantyczne mrzonki. Te lukrowane bzdury zawsze brzmiały dla niej jak wyidealizowana bajka. A ona była praktyczna.
Westchnęła ciężko, wracając myślami do spotkania, które ją czekało.
Jaka logicznie myśląca kobieta pchałaby się w łapy jakiegoś podejrzanego typa? Książę czy nie, posądzenie o morderstwo to poważna sprawa.
– Czyli pani zdaniem powinnam się spotkać z moim potencjalnym pracodawcą i w niespełna kilkanaście minut sama rozwiązać zagadkę jego moralności – podsumowała niewesoło.
Pani Wilson przez chwilę się zastanawiała.
– Wiesz, ostatecznie te kilkanaście minut chyba nie zrobi ci krzywdy? Nikt nie mówi, że musisz się zgadzać, warto jednak, byś sama zapoznała się z sytuacją, zamiast kierować się domniemanymi plotkami… nie sądzisz? – zagruchała staruszka, która zdawała się doskonale znać niezależny sposób myślenia Rosalyn.
Dziewczyna rozważała chwilę jej słowa, po czym wciągnęła w płuca powietrze i wypuściła je jednym tchem.
– Niech tak będzie – odparła w końcu. – Ale nie mam zamiaru się dla nikogo przebierać! – ostrzegła od razu, wyciągając przed siebie palec, jakby prowadziły w tym temacie jakieś pertraktacje.
Pani Wilson zrobiła niezadowoloną minę.
– Jak chcesz, ale moim zdaniem to sobie wyrządzasz tym krzywdę – powiedziała, wzruszywszy ramionami. – Taka z ciebie ładna dziewczyna, a chowasz się za tymi okropnymi strojami. Szkoda, wielka szkoda… – Pokręciła głową, jakby nie było już dla Rosalyn ratunku.
– Myślę, że teraz ważniejsze jest, żebym wróciła cała i zdrowa – przypomniała, podnosząc się z fotela. – Jeśli długo by mnie nie było…
– Och, dajże spokój, dziewczyno! – zbagatelizowała jej obawy pani Wilson. – Jak na taką poukładaną panienkę masz bujną wyobraźnię.
– To tylko instynkt samozachowawczy…
– Nie gadaj głupot, tylko już idź, bo zaraz się spóźnisz. Jeżeli rozzłościsz księcia, to jego zabójcze skłonności zbyt szybko się ujawnią i nic nie wyjdzie z twojej pracy.
Dziewczyna parsknęła rozbawiona.
– To by było doprawdy niezręczne. Mam nadzieję, że będzie miał choć odrobinę taktu, by najpierw zaproponować mi coś do picia – skwitowała, podchodząc do drzwi.
Staruszka podążyła za nią i na odchodnym poklepała ją pomarszczoną dłonią po ręce, jakby próbowała dodać jej otuchy.
– Głowa do góry, kochanie. Jestem pewna, że w rzeczywistości książę okaże się łagodny jak baranek – zapewniła ją dziarsko.
Rosalyn spojrzała na nią bez przekonania.
Tak bardzo chciała jej wierzyć…
– Jak mogłaś mi to zrobić?! – ryknął lord Evan de Clare, trzeci książę Portland, wpadając do pokoju matki niczym burza sztormowa.
Kobieta nawet nie obrzuciła go spojrzeniem.
– Nie wiem, o czym mówisz, mój drogi. Dobrze wiesz, że Madison potrzebuje wykwalifikowanej guwernantki – odparła spokojnym tonem, jednocześnie dając znak pokojówce, by zostawiła ją z synem samych.
Wysoki, ciemnowłosy mężczyzna w kilku krokach podszedł do lady Jasmine, po czym oparł dłonie na biodrach, jakby czekał na wyjaśnienia.
– A co się stało z poprzednią? Wywodziła się ze znamienitego rodu, miała doskonałe kwalifikacje i wszystko, czego mała dziewczynka potrzebuje, by otrzymać doskonałe wychowanie! – zauważył nie bez złości.
– Być może miała wszystko to, o czym mówisz – odpowiedziała całkowicie opanowana kobieta. – Jednak brakowało jej kilku podstawowych cech: serca, empatii i cierpliwości.
– Dlatego ją zwolniłaś – stwierdził i skrzyżował ramiona na piersi, przez co jego barki zdały się jeszcze szersze.
Matka skinęła powoli głową.
– To dla dobra Madison.
Wyciągnęła ku niemu rękę i położyła ją na jego przedramieniu. Był od niej znacznie wyższy, w porównaniu z jego posturą zdawała się wątła, wręcz filigranowa.
Srebrne tęczówki mężczyzny spojrzały w jej zatroskaną twarz, na której czas odcisnął już swoje piętno.
Westchnął ciężko.
– Już sam nie wiem, co jest dla niej dobre… – przyznał nieco ciszej. – Boję się, że moja przeszłość rzuci cień na jej dalsze życie. Ma dopiero sześć lat, ale kiedyś zechce wyjść za mąż, a kto będzie chciał poślubić córkę księcia zabójcy? – wykrztusił zasępionym tonem, po czym obrócił się tyłem do matki, jakby nie chciał, by widziała jego wewnętrzne rozdarcie.
– Ludzie zapominają…
– Ludzie nigdy nie zapominają! – przerwał jej gwałtownie. – Będzie dobrze, jeśli ktokolwiek sensowny zgłosi się na posadę guwernantki Madison – odrzekł z goryczą, która jak zauważyła matka, z każdym rokiem żłobiła coraz głębsze zmarszczki na jego przystojnej twarzy. – Jeszcze kilka lat temu… kto by pomyślał! W każdej naszej posiadłości było aż tłoczno od służby, gości i ludzi chętnych zaprzyjaźnić się z naszą rodziną. A dzisiaj? Od wypadku Brianne wszystko się zmieniło. Wszystko! A najgorsze, że to Madison przyjdzie zapłacić za moje błędy… – dodał ostro, a słowa zdawały się namacalnie zagłębiać w jego udręczony umysł.
– Zrobiłeś, co mogłeś. – Lady Jasmine okrążyła go, pragnąc ze wszystkich sił ukoić strapione serce syna, jednak gdy spojrzała w jego ponurą, niedostępną już twarz, zrozumiała, że zdążył wznieść wokół siebie mur nie do pokonania.
– Na kiedy umówiłaś potencjalne chętne? – zmienił temat, wpatrując się nieruchomo w ścianę.
– Na dzisiejsze popołudnie, właśnie miałam cię powiadomić…
– Możesz być pewna, że będę w tym uczestniczył. Nie pozwolę jakiejś niedouczonej ignorantce kręcić się koło Madison. – Mówiąc to, zwrócił ku niej swe odległe, nieprzeniknione oblicze, i jakby oczekiwał, że matka ma odmienne zdanie, zakończył butnie: – Wiedza to podstawa, a ta dziewczynka ma wielki potencjał.
W odpowiedzi usłyszał tylko ciche westchnienie.
– W takim razie chodźmy – powiedziała, ujmując go pod rękę. – Madison jest bardzo ciekawa, kto zostanie jej nową guwernantką.
– Najpierw musimy taką znaleźć – dodał złowróżbnie i napiął wszystkie mięśnie, jakby szykował się do walki.
Rosalyn usiadła na ostatnim wolnym krześle w przestronnym holu posiadłości de Clare’a. Tak jak się tego spodziewała, londyńska siedziba księcia zapierała dech w piersiach i była tak przestronna, że wprost trudno było uwierzyć, że wciąż znajduje się w centrum miasta.
Usiłując wyglądać dystyngowanie, skinęła głową pozostałym kobietom, które najwidoczniej również zamierzały ubiegać się o posadę guwernantki.
Ku jej zdziwieniu nie było ich wcale tak wiele.
Spodziewała się raczej tłumów. W ogłoszeniu wymieniono sowitą kwotę jako wynagrodzenie, a to powinno było skusić pół Londynu, jednak najwidoczniej zła fama, która otaczała księcia, skutecznie odstraszyła większość z potencjalnych kandydatek.
Dyskretnie powiodła spojrzeniem po zgromadzonych kobietach i od razu tego pożałowała.
Pani Wilson miała rację. To miejsce wyraźnie uwypuklało opłakany stan jej garderoby i w porównaniu z innymi paniami przedstawiała sobą bardzo smutny widok.
Dopiero po chwili zdała sobie sprawę, że kilka pań przygląda jej się z otwartą dezaprobatą, co jednocześnie zabolało i ubodło jej dumę.
Wyprostowała się jak struna i zmierzyła impertynentki surowym, pogardliwym spojrzeniem.
Te szybko odwróciły wzrok, jednak Rosalyn zauważyła, że zaczynają między sobą szeptać i że to właśnie ona jest przedmiotem tych rozmów.
Już zamierzała wmówić sobie, że nic jej to nie obchodzi, gdy nagle wysokie drzwi nieopodal otworzyły się gwałtownie i z głośnym płaczem wybiegła z nich jakaś młoda kobieta.
Zdawała się nie widzieć nikogo i niczego, biegła, zanosząc się coraz większym szlochem, a wszystkie panie wyciągały szyje, by śledzić jej kroki, dopóki nie zniknęła za zakrętem.
Zapadła martwa, paraliżująca cisza. Omal nie podskoczyły na krzesłach, gdy zza wpół przymkniętych drzwi dało się słyszeć dźwięczny, męski głos, w którym Rosalyn wyczuła skrajne zniecierpliwienie.
– Następna!
To słowo momentalnie wszystkich otrzeźwiło, a pannie Foster nie wiadomo dlaczego przypomniały się niedawne słowa pani Wilson: „w rzeczywistości książę okaże się łagodny jak baranek”…
Z pewnością, pomyślała dziewczyna, przełykając z trudem ślinę.
– Na miłość boską, te kobiety nie mają za grosz rozumu! – warknął de Clare, nie przejmując się tym, że w holu pewnie wszystkie pozostałe kandydatki doskonale go słyszą.
Rozmasował obolałe skronie, kierując pełne wyrzutu spojrzenie w stronę matki.
– Cierpliwość, mój synu, jest cnotą, której tobie najwidoczniej poskąpiono – napomniała go. – Może gdybyś nie wlepiał wściekłego spojrzenia w każdą Bogu ducha winną damę, byłoby łatwiej znaleźć kogoś kompetentnego.
– Ależ ja jestem bardzo cierpliwy… Następna! – ryknął znów, opierając łokcie na wielkim, dębowym biurku w oczekiwaniu na kolejną osobę. Miał już serdecznie dosyć tej dziecinady.
Razem z matką rozmawiali już z ponad tuzinem chętnych kobiet, jednak jego zdaniem żadna z nich nie była wystarczająco dobra, by uczyć jego córkę.
Większość wydawała mu się zbyt młoda i naiwna, aby mieć wystarczające doświadczenie i wiedzę życiową, na których dorastająca dziewczynka mogłaby skorzystać.
Poza tym w zasadzie wszystkie sprawiały wrażenie, że się go boją. Wlepiały w niego przestraszone spojrzenia, mamrotały coś cicho pod nosem, zamiast odpowiadać na jego pytania, i gotów był przysiąc, że żałowały, iż w ogóle się tutaj stawiły.
Przeczesał w roztargnieniu włosy, mierzwiąc ciemną gęstwinę. Sam był sobie winien. Po tym, jak zginęła Brianne, ludzie się od niego odsunęli. Gdyby cofnął czas, być może wszystko inaczej by się potoczyło, jednak teraz konsekwencje dawnych czynów odcinały mu niemal każdą drogę, już nie mówiąc o tym, jak bardzo komplikowały nawet najdrobniejsze sprawy, w tym zatrudnienie służby czy guwernantki.
Czuł się jak jakiś cholerny odmieniec, jednak nie to było najgorsze. Jako głowa rodu miał obowiązki wobec swojej rodziny, musiał chronić swoją matkę i córkę, dbać o ich dobre imię.
Nie mógł dopuścić do tego, by cierpiały z powodu jego błędów.
A to było bardzo trudne.
Kiedy Rosalyn po raz kolejny usłyszała w korytarzu głos księcia, cała aż zesztywniała z przestrachu.
W holu została już tylko ona.
Nie bądź tchórzem!, wytknęła sobie natychmiast.
Jesteś dorosłą, inteligentną kobietą. Nie daj się zastraszyć!
Podniosła się z krzesła, usiłując stłumić wzbierające w niej uczucie paniki. Opanowała się siłą woli, po czym spokojnym, dumnym krokiem przeszła przez pusty hol, wmawiając sobie, że nie jest jedną z tych nadwrażliwych panienek, które płaczą z byle powodu. I żaden książę tego nie zmieni!
Jej odwaga nieco przygasła, gdy weszła do pokoju i ujrzała twarz osławionego księcia zabójcy. Stalowe, zimne spojrzenie szarych oczu niemal od progu wbiło ją w ziemię.
Pani Wilson nie kłamała.
Książę był na swój surowy, męski sposób wręcz okrutnie przystojny. Miał twardy podbródek i wysokie kości policzkowe oraz burzę ciemnych, gęstych włosów, które opadały niefrasobliwie na kołnierz idealnie białej koszuli. To wszystko sprawiało, że wyglądał jak wysłannik piekła, elegancki, lecz zimny. Doskonały obraz bezwzględnego mordercy, podpowiedział jej umysł. Jego niewątpliwa uroda nie nastawiła Rosalyn przychylnie. Wręcz odwrotnie. Podejrzewała, że ktoś tak urodziwy (i bogaty) musi mieć życie usłane różami, co raczej sprzyjało demoralizacji niż hartowaniu szlachetnego ducha.
A teraz jeszcze śmiał obrzucać ją tym pełnym niechęci, aroganckim spojrzeniem!
Momentalnie się nastroszyła.
– Jeśli wszystkich mierzy pan takim wzrokiem, nic dziwnego, że zyskał pan przydomek „zabójczego”. Pana wzrok faktycznie zabija – powiedziała w przypływie irytacji. Wiedziała, że jej słowa są skrajnie niegrzeczne, ale było w jego postawie coś tak władczego i protekcjonalnego, co niezmiernie ją denerwowało. Oczywiście, powinna zwracać się do niego per „wasza książęca mość”, ale… cóż… po jej trupie! Książę czy nie, na szacunek trzeba sobie zapracować!
Zmierzyła go równie bacznym spojrzeniem, nie wątpiąc, że wyrzuci ją ze swojego domu, lecz naraz usłyszała niewyraźne parsknięcie, które doszło z zacienionego kąta pomieszczenia.
Zerknęła w tamtą stronę i dostrzegła drobną kobietę o miękkich rysach i eleganckiej posturze. W przeciwieństwie do księcia przyglądała jej się z błyskiem rozbawienia w oczach.
– Najmocniej przepraszam, nie zauważyłam pani. – Dygnęła, głęboko schylając głowę.
– Ach, jak widzę, moja matka zasługuje na właściwe traktowanie, jednak ja już nie? – usłyszała mocny, surowy głos księcia, który przenikał ją na wskroś i sprawiał, że drżały jej kolana.
Z powrotem przeniosła na niego swój wzrok. Nawet siedząc za biurkiem wydawał się groźnym przeciwnikiem. Jego bojową postawę podkreślały szerokie barki, które pyszniły się w doskonale skrojonym surducie.
– Pańska matka nie patrzy na mnie z góry, sir, a pan już tak – odparła konsekwentnie.
– Zdaje się, że dość trudno byłoby patrzeć na panią z góry, skoro siedzę na krześle, a pani stoi – zauważył szyderczo, choć jego spojrzenie pozostało niewzruszone.
– Albo jest pan kompletnym ignorantem, albo nie zdaje sobie sprawy z własnego zachowania, co według mnie w obu przypadkach jest równie smutne – odparowała.
Sama nie wiedziała, jak mogła powiedzieć coś tak obraźliwego. Zazwyczaj trudno było wyprowadzić ją z równowagi, jednak gdy tylko skrzyżowała spojrzenia z de Clarem, wszystko w niej aż się zagotowało.
Brwi księcia podjechały do góry i przez chwilę zdawało się, że nie wie, co odpowiedzieć.
Dziewczyna omal nie jęknęła głośno, zdając sobie sprawę, że pokazała się właściwie z najgorszej możliwej strony, a nie, jak to planowała, z najlepszej.
Evan miał wrażenie, że się przesłyszał.
Ta przedziwna, skromnie ubrana kobieta obrażała go za każdym razem, jak tylko otwierała usta!
Czegoś takiego się nie spodziewał.
Jeszcze nikt w całym jego życiu nie odnosił się do niego z taką otwartą, szczerą dezaprobatą, jak gdyby jego tytuł i pozycja zupełnie nie miały znaczenia.
Wrażenie było tak szokujące, że poczuł w ciele ogarniające go podniecenie, które mieszało się z wściekłością.
Kim była ta kobieta?
– Ile ma pani lat?
– A pan? – odparła butnie, jakby jego pytanie było szczytem grubiaństwa.
Odchrząknął znacząco.
– To pani przyszła na rozmowę kwalifikacyjną, a nie ja – przypomniał jej. Musiał czym prędzej przywołać ją do porządku, bo gotowa besztać go do samej nocy.
– Przyszłam ubiegać się o posadę guwernantki. To moje kwalifikacje mają tu kluczowe znaczenie, a nie wiek.
– Doświadczenie często idzie w parze z wiekiem.
– Być może, ale czy to znaczy, że z wiekiem przybywa również mądrości? – wzięła go pod włos. – Jeśli tak, to połowa naszego społeczeństwa byłaby już wielkimi mędrcami.
– Touché! – zawołała jego matka, najwyraźniej doskonale się bawiąc przy tej wymianie zdań.
– Byłabyś tak miła i zostawiła nas na chwilę samych? – zwrócił się do rodzicielki, jednak nie spuścił przy tym wzroku z przedziwnej dziewczyny.
Chciał zobaczyć, czy będzie czuła się równie pewnie w konfrontacji jeden na jeden.
Zauważywszy jej niepewną minę, wywnioskował, że ta prośba najwyraźniej zbiła ją z tropu, tak jak się tego spodziewał. Bardzo dobrze. Panna „wszystko wiem najlepiej” jednak się go boi. Nie jest wcale taka niezwykła.
Lady Jasmine wyszła posłusznie z pokoju i już po chwili w pomieszczeniu zaległa całkowita cisza.
Bardzo powoli wstał z krzesła, z premedytacją przeciągając sekundy milczenia. Sam nie wiedział dlaczego, ale wytrącenie nieznajomej z równowagi sprawiało mu satysfakcję.
Bez pośpiechu obszedł biurko, czując na sobie jej wzrok.
Ciekawe, czy faktycznie była taka odważna, by mówić w twarz księciu, co o nim myśli, czy to tylko fasada.
Rosalyn po raz kolejny miała ochotę przekląć się za swój niewyparzony język. Dopóki w pokoju była matka księcia, nie groziło jej żadne niebezpieczeństwo, jednak teraz…
Przełknęła z trudem ślinę.
Boże, on jest wielki jak niedźwiedź!, pomyślała, obserwując jego potężne ciało, które poruszało się oszczędnie, z gracją, lecz jednocześnie drapieżnie, jakby całą swoją postawą chciał wyrazić niemą groźbę.
Czy musiała mu tak nawymyślać?
Pani Wilson byłaby zdruzgotana jej językiem i manierami. Już miała zmienić taktykę i nieco „spokornieć”, gdy poczuła na plecach dreszcz strachu, a to jeszcze bardziej ją zirytowało.
– Długo będzie się pan tak skradał? Nie jestem kurą w kurniku, a pan nie jest lisem – mruknęła, bo niczego tak bardzo nie znosiła jak tchórzostwa i niepewności. Zwłaszcza u siebie.
Białe zęby błysnęły w nieprzyjemnym uśmiechu. Zmysłowe usta wygięły się sardonicznie.
– Ach, więc brawura jednak pani nie opuściła… – odrzekł, przeciągając sylaby. Z każdą sekundą zbliżał się do niej coraz bliżej. – A już myślałem, że lada chwila przemieni się pani w cichego wróbelka.
Dziewczyna cmoknęła z niesmakiem.
– Z ostatnich zgromadzonych przeze mnie danych wynika, że raczej przypominam wronę niż wróbla – dodała ni to do siebie, ni do niego.
– Jakkolwiek próbuje się pani ukryć za tą nieciekawą fasadą, proszę przyjąć do wiadomości, że ja panią widzę. Jasno i wyraźnie. – Stanął tuż przed nią, a ona musiała unieść wysoko głowę, by spojrzeć mu w oczy. – A to, co widzę… – jego wzrok zsunął się z namysłem po jej twarzy – nie jest ani trochę nieciekawe.
Rosalyn poczuła się w tym momencie bardzo dziwnie.
Jej serce przyspieszyło swój rytm, brakło jej oddechu.
Wpatrywała się w górującego nad nią mężczyznę i czuła się tak, jakby stała przed nim naga.
Jego słowa mimowolnie ją poruszyły.
Nie doceniła go. Potrafił ubierać myśli w słowa, potrafił nimi manipulować i mamić.
To nie było kolejne rozpieszczone książątko, które miało więcej pieniędzy niż rozumu.
To był człowiek o silnym charakterze, bystry, inteligentny i… bardzo spostrzegawczy.
Dopiero gdy spuściła wzrok, nagle nieskora do sprzeczki, dostrzegła, że jego kamizelka i surdut uszyte były bardzo minimalistycznie, wręcz powściągliwie. Nie widniały na nich żadne ozdoby, co dodawało ich właścicielowi powagi i niewymuszonego dostojeństwa.
Mimo iż nie nosił się jak typowy książę, nie sposób byłoby pomylić go z kimś o niższym statusie. Cała jego sylwetka znamionowała kogoś władczego, kto nawykł do tego, że bez słowa sprzeciwu wykonuje się jego rozkazy.
– Pan też jest inny, niż się tego spodziewałam. – Rosalyn powiedziała to takim tonem, jakby dopiero w tej chwili zdała sobie z tego faktu sprawę.
Uchwycił jej spojrzenie i przez chwilę patrzyli na siebie jak dwoje ludzi, którzy odkryli na swojej drodze coś nieoczekiwanego.
Kiedy Rosalyn odchrząknęła, czar prysł, a ona czym prędzej wyjęła z kieszeni list polecający.
– Zdaje się, że to powie panu nieco więcej na mój temat. – Podała mu go, próbując przywrócić między nimi bardziej oficjalny ton.
On jednak pozostał nieruchomy i wciąż badał ją wzrokiem, niczym detektyw usiłujący rozwiązać nurtującą go zagadkę.
Nawet nie podniósł ręki, żeby przeczytać jej referencje.
– Zaczyna pani od jutra – usłyszała jego dźwięczny głos, który zabrzmiał w jej uszach niemal jak pieszczota.
– To absurdalne! – żachnęła się, próbując zamaskować przed sobą ogarniające ją niezrozumiałe podniecenie. – Nie ma pan pojęcia, kim jestem. Bądźmy rozsądni. A poza tym ja wcale nie jestem pewna, czy chcę dla pana pracować! – wypaliła, spoglądając na niego buntowniczo.
W tym momencie stało się coś tak nieoczekiwanego, że zupełnie osłupiała.
Książę odrzucił głowę do tyłu i roześmiał się głośno.
Rosalyn przyglądała się tej scenie z dużą dozą sceptycyzmu, niezadowolona z efektu, jaki wywołały jej słowa. Przestąpiła z nogi na nogę.
– Nie rozumiem, co też tak pana ubawiło – mruknęła ponuro. Chciała, żeby potraktował ją poważnie, a nie żeby się z niej śmiał.
Kiedy wreszcie wesołość go opuściła, dziewczyna mimowolnie dostrzegła, jak bardzo jego twarz zmieniła się od śmiechu.
Ostre rysy złagodniały, nieprzystępna maska opadła, a w jej miejscu ukazał się atrakcyjny obraz szelmowskiego, pewnego siebie mężczyzny. Jego szare oczy nie wbijały już w nią stalowych ostrzy, lecz patrzyły z przyjaznym zaciekawieniem.
– Na Boga, zawsze jest pani taka szczera? – spytał wciąż rozbawiony.
Rosalyn zaczerwieniła się nieznacznie.
– Obawiam się, że to moja największa wada – bąknęła, a on uśmiechnął się jeszcze szerzej. – A co gorsza, nie da się tego zmienić. Próbowałam.
– Dość oryginalna ta wada, jeśli wolno mi zauważyć – dodał.
– Wolałabym w tej kwestii być nieco bardziej pospolita i w decydujących momentach umieć trzymać język za zębami – stwierdziła krytycznie.
– Wtedy nie byłaby już pani taka ciekawa.
– Nie chcę być ciekawa.
– Obawiam się, że jest pani na to skazana.
– O ja biedna.
– Nie taka biedna, jeśli przyjmie pani posadę guwernantki.
Spojrzała na niego przychylniej, zdając sobie sprawę, że w krótkim czasie ich rozmowa zamieniła się niemal w przyjacielską.
– To się dopiero okaże – skwitowała zuchwale.
– Boi się mnie pani? – spytał ni stąd, ni zowąd. – Czy jest pani taka jak ten tuzin kobiet, które uciekły przede mną niczym spłoszone króliki?
Już otwierała usta, ale zaraz je zamknęła, żeby znów czegoś nie palnąć.
– O nieee… – pokręcił żartobliwie głową – teraz uczy się pani panować nad swoim językiem?
Dziewczyna podrapała się po policzku i uśmiechnęła się.
– Zdawało mi się właśnie, że to może być jeden z tych decydujących momentów, w których to mój język odegra kluczową rolę.
Kiedy tylko to powiedziała, de Clare automatycznie skierował wzrok na jej usta.
Momentalnie wyobraził sobie jej mały, cięty języczek opleciony wokół swojego. Niespodziewanie zalała go fala pożądania, która okazała się tak silna, że ledwie był w stanie jasno myśleć.
Odwrócił się na pięcie, by nie dostrzegła zmiany, jaka w nim zaszła.
– O Boże, znowu powiedziałam coś, czego nie powinnam? – usłyszał jej lament. – Nie miałam nic złego na myśli, proszę mi wierzyć… Po prostu pomyślałam, że w pewnych momentach mogłabym powściągnąć trochę swój język i dać mu chwilę odpoczynku. Rozumie pan, w pana obecności jest najwyraźniej dość swawolny, po prostu rwie się do sprzeczki. Jak na najsilniejszy mięsień w ciele człowieka bywa wyjątkowo głupi, nie sądzi pan? Zupełnie brak mu taktu! – paplała w zdenerwowaniu, a pod wpływem jej słów w głowie Evana pojawiały się coraz to śmielsze obrazy z nią i jej „swawolnym” językiem w roli głównej.
Do diabła! Nie przypominał sobie, by kiedykolwiek zareagował na kobietę tak gwałtownie. Nie mówiąc już o tym, że od lat był abstynentem, nie żeby z wyboru, po prostu każda kobieta prędzej uciekłaby ze strachu, niż spędziła noc z księciem zabójcą.
– Skoro tak pani nalega, proszę pokazać mi swoje referencje, choć wydaje mi się, że wystarczająco już widziałem. I słyszałem – dodał nieco surowszym tonem, usiłując uciąć te familiarne pogawędki.
– Oczywiście – odchrząknęła dziewczyna, wciskając mu list w wyciągniętą dłoń.
Na powrót usiadł za biurkiem i przez dłuższą chwilę wpatrywał się w papier.
– A więc… Rosalyn Foster, czy tak? – spytał, unosząc głowę.
– Zgadza się eee… wasza książęca mość – wydukała sztywno, chcąc przynajmniej teraz naprawić swoje liczne potknięcia.
Nagła przemiana nie umknęła Evanowi, wyglądał nawet na zdziwionego, ale nie obrażonego.
– Och? Teraz już jestem księciem?
Dziewczyna momentalnie pożałowała swoich słów. Uniosła wyżej podbródek.
– Tylko jeśli i pan będzie się do mnie należycie zwracał.
– To znaczy?
– Panno Foster, oczywiście. – Spojrzała na niego, jakby był mało pojętym dzieckiem.
Zaśmiał się cicho, odchylając leniwie plecy na fotelu.
– Mówi pani tak, jakbyśmy byli sobie równi – odparł z błyskiem w oku.
– Bo jesteśmy – odparła dumnie.
– Nie według społeczeństwa.
– Pańska pozycja nie czyni pana człowiekiem lepszym ode mnie.
Przez chwilę przyglądał jej się z namysłem.
– Najwyraźniej nie uznaje pani norm społecznych.
– Normy ustalają ludzie. Również oni je zmieniają – powiedziała, poprawiając na nosie okulary, jak to zazwyczaj robiła, gdy chciała dodać sobie powagi.
– Gdyby do Izby Lordów dopuszczano kobiety, byłaby pani niezrównana – cmoknął.
– Też tak sądzę… wasza książęca mość – przyznała bez cienia uśmiechu.
– Rozumiem… Rosalyn.
– A więc i ja rozumiem… sir – odparła i niemal poczuła, jak znów skrzyżowali szpady.
Skoro on nie zamierzał zwracać się do niej należycie, to i ona nie będzie.
– Tak jest znacznie bardziej… interesująco – powiedział, obrysowując opuszkiem palca brzeg kartki.
Dziewczyna poczuła suchość w gardle. Przełknęła głośno ślinę.
– Jak dla kogo – zdobyła się na buńczuczną odpowiedź, co wcale nie zdziwiło Evana.
Pomyślał, że ta kobieta ma w sobie tyle hartu ducha, zaciętości i siły, że gdyby była mężczyzną, mogłaby poprowadzić do zwycięstwa całą armię.
Niesamowite, ale ta mała, niepozorna osóbka okazała się godnym przeciwnikiem, wojowniczką, z którą z przyjemnością będzie prowadził w przyszłości słowne potyczki.
Gdy tylko zdał sobie z tego sprawę, ogarnęło go dziwne uczucie ulgi.
Już dawno nie czuł się w czyimś towarzystwie tak pobudzony, ale jednocześnie tak spokojny. Ta kobieta traktowała go na równi, patrzyła na niego nie przez pryzmat jego statusu, lecz tego, kim był naprawdę. To cholernie orzeźwiające, pomyślał.
Niemal nierealne dla kogoś, kto piastował tak wysoką funkcję w społeczeństwie jak on.
– Gdzie się pani wychowała? – spytał, bo nagle zapragnął dowiedzieć się o niej jak najwięcej.
Przestąpiła z nogi na nogę. Czyżby to pytanie było niewygodne?
– W Londynie. Jestem wychowanką sierocińca państwa Hamiltonów – odparła sztywno.
– Tych Hamiltonów? – Książę uniósł zdumione brwi.
– Nie wiem, co ma pan na myśli, sir – zmieszała się.
– Dobrze znam lorda Hamiltona, a jego klub to niemal legenda… – Pokiwał głową, jakby sam miał stamtąd niejedno wspomnienie. – Pamiętam też, że swego czasu wstrząsnął towarzystwem, żeniąc się z biedaczką.
Rosalyn omal nie zgrzytnęła zębami, słysząc to słowo.
– Z moją opiekunką, dawniej panną Summer. A na pana miejscu nie oceniałabym jej tak pochopnie. Ta kobieta posiada listę szlachetnych cech, o których niejeden arystokrata mógłby tylko pomarzyć – stanęła w jej obronie.
– Nigdy bym nie podejrzewał, że James zmieni się w takiego altruistę – dodał Evan, jakby zupełnie nie usłyszał jej wypowiedzi. – Najwidoczniej miał swoją… hmm… motywację. – Uśmiechnął się pod nosem, na co Rosalyn prychnęła cicho, doskonale odgadując tor jego myśli.
– Mam nadzieję, że pan nie ma fałszywych „motywacji”, zatrudniając mnie jako guwernantkę pańskiej córki – wypaliła, zanim pomyślała.
De Clare natychmiast na nią spojrzał. Zauważyła, że jego oczy błysnęły nieznanym blaskiem, który zaraz zniknął pod maską obojętności.
– Nie chcę pani rozczarować, ale raczej nie gustuję w walecznych, wygadanych hm… wronach, jak to sama pani określiła. Wolę kobiety nieco bardziej… kobiece – odparł dobitnie, obrzucając wymownym spojrzeniem jej nieciekawą, zapiętą pod samą szyję suknię.
To było oczywiście wierutne kłamstwo, bo odkąd odkrył wojowniczy charakter dziewczyny, pragnął zrozumieć, dlaczego tak szczelnie ukrywa się za zasłoną nijakiej, starej panny.
Czyżby stroniła od mężczyzn?
A może miała ku temu powód?
Chętnie rozpuściłby jej ciasno spięte włosy i zobaczył, jak by wtedy wyglądała. Okulary, które co chwila zjeżdżały jej na czubek nosa, najwidoczniej również były jej niepotrzebne, bo poprawiała je wtedy, gdy chciała zbudować między nimi barierę.
Przez tę grubą, pozbawioną ozdób suknię nie potrafił określić jej figury, jednak miękka wypukłość biustu i eleganckie, klasyczne rysy twarzy pozwalały mu sądzić, że pod warstwami materiału nie skrywa brzydoty.
Podejrzewał, że jeśli zdradziłby jej swoje myśli, natychmiast zrezygnowałaby z posady.
Była jak rzadki, płochliwy ptak, którego nieostrożny ruch mógłby wystraszyć. A on chciał poznać ją dogłębniej. Chciał rozbierać ją po kawałeczku jak skomplikowany mechanizm, który fascynuje swoją złożonością.
Nie musiała tego wiedzieć. Na Boga, lepiej, żeby nigdy się nie dowiedziała, jak bardzo pobudziła jego ciało i umysł.
– W takim razie jesteśmy kwita – usłyszał w końcu jej odpowiedź.
– Kwita? – mruknął zdezorientowany.
– Pan również nie jest w moim typie – odparła, jak zwykle uważając, że jej zdanie jest równie ważne jak jego.
– Och, a jaki jest pani typ, jeśli można wiedzieć? – spytał wyzywająco. – Biedny, brzydki i nijaki? – dodał, zanim ugryzł się w język.
Spiorunowała go wyniosłym spojrzeniem i… oczywiście poprawiła na nosie te okropne okulary!
– Przymioty zewnętrzne nie mają dla mnie większego znaczenia – odrzekła lodowatym tonem. – Jeśli w ogóle miałabym jakiś typ, sądzę, że byłby to typ intelektualisty. W dodatku empatycznego i niewywyższającego się tylko dlatego, że nosi spodnie – zaznaczyła dobitnie. – Rozumie pan, że znalezienie kogoś takiego graniczy z cudem, więc po prostu przestałam się tym przejmować i poświęciłam swój czas czemuś, co cenię ponad wszystko.
– A jest to…?
– Wiedza, oczywiście. – Spojrzała na niego zdziwiona, że sam się tego nie domyślił.
– Ach, więc moja córka będzie z panią bezpieczna – podjął wreszcie właściwy temat. Do diabła, zamiast wypytywać ją o kwalifikacje i doświadczenie, on drążył zagadnienia jej życia osobistego. Chyba zupełnie stracił rozum!
– Może zabrzmi to nieskromnie, ale mogę zaświadczyć, że moje metody nauczania nie mają sobie równych – pochwaliła się, lecz nie było w jej słowach pyszałkowatości.
De Clare po raz kolejny poczuł się zaintrygowany.
– Nie mają sobie równych? Co ma pani na myśli?
– Moim zdaniem standardowy sposób nauczania jest mało efektywny – zaczęła i Evanowi zdawało się, że ze zmianą tematu znikła dotychczasowa sztywność jej ruchów. – Sądzę, że tylko niektóre dzieci są w stanie przyswoić wiedzę w sposób… konwencjonalny, jak np. siedząc w ławce i słuchając wywodów nauczyciela.
– Ja tak byłem uczony. – Mężczyzna zmarszczył brwi.
– Wszyscy byliśmy tak uczeni – zgodziła się. – Jednak to nie znaczy, że jest to sposób najlepszy. Nie poznałam jeszcze pańskiej córki, więc nie mogę stwierdzić, co będzie dla niej korzystne, ale sądzę, że dla każdego dialog jest ważniejszy od monologu. Motywowanie podopiecznych, by samodzielnie odnajdywali rozwiązania, jest bardziej pobudzające niż wklepywanie monotonnych formułek.
De Clare słuchał tej jej przemowy z coraz większym zainteresowaniem. Niecodzienne i całkiem oryginalne podejście panny Foster do tematu nauczania zasługiwało na uwagę.
Sam niezbyt dobrze wspominał liczną rzeszę swoich nauczycieli, którzy, jeśli miał być ze sobą szczery, śmiertelnie go nudzili.
Wsłuchując się w słowa młodej kobiety, nie mógł nie zauważyć, że jej zachowanie zmieniło się w zadziwiający sposób.
Zniknęła gdzieś ostrożność i wrogie nastawienie, a zastąpiła je pełna charyzmy otwartość i entuzjazm.
Choć usilnie starał się słuchać jej logicznej wypowiedzi, przez jego myśli przedarło się wyobrażenie dziewczyny, która z równie wielkim przejęciem i taką radością otwiera się na doznania fizyczne.
– A więc zgadza się pani u mnie pracować – przerwał jej dość ordynarnie, jednak musiał to zrobić, by chronić swój umysł przed kolejnymi, niechcianymi wizjami panny Foster w jego łóżku.
Dziewczyna zmarszczyła czoło.
– Tego nie powiedziałam.
– Ale już pani o tym pomyślała – naciskał, nagle zdeterminowany, by podjęła u niego pracę.
– Być może… – odparła ostrożnie.
Niemal widział, jak znów zamyka się w sobie, i to popchnęło go do kolejnego pytania.
– Co by panią do tego przekonało?
Musiał schować dumę do kieszeni. Do diabła, przy niej niemal zapominał, że jest księciem!
– Cóż… przyznam, że pogłoski o panu nieco mnie niepokoją – wyznała nieco ciszej. – To nie moja sprawa, ale… rozumie pan, że chciałabym się czuć… bezpiecznie. – Zaczęła skubać palcami wystrzępiony już mankiet sukni.
– W posiadłości mieszka służba i przez znaczną część roku również moja matka, nie wspominając już o dorastającej dziewczynce – mruknął rozeźlony. – Chyba nie sądzi pani, że w gronie mojej rodziny mógłbym dopuścić się czegoś niewybaczalnego?
– Prawdę mówiąc, nie wiem, nie znam pana zbyt dobrze – odparła szczerze, podnosząc na niego wzrok. Jego złość zupełnie minęła, gdy dostrzegł w jej spojrzeniu otwartość i zagubienie.
– Ma pani na to moje słowo. Nie stanie się pani żadna krzywda, Rosalyn – dodał z akcentem na ostatni wyraz.
Dziewczyna spoglądała mu przez chwilę w oczy, jakby chciała zweryfikować, czy mówi prawdę, po czym skinęła powoli głową.
– W takim razie zgadzam się, sir – powiedziała, uśmiechając się powściągliwie.
Evan odwzajemnił uśmiech.
Był pewien, że to on dokonał lepszego targu.
– Co to znaczy, że nie mówisz do niego „wasza książęca mość”? – Pani Wilson omal nie upuściła kruchego ciasteczka, które trzymała w palcach.
– Cóż… po prostu nie mogło mi to przejść przez gardło, był taki gburowaty i niegrzeczny… – Rosalyn zabawnie skrzywiła nos.
– W tym rzecz, że on może być taki, jak chce! Toż to książę! – Dłoń z ciastkiem poszybowała w powietrze, rozsiewając wszędzie słodkie okruszki.
– Mamy zupełnie inne poglądy na tę sprawę… – odparła pokrótce panna Foster, po czym upiła łyk gorącej herbaty, którą poczęstowała ją wdowa.
– Och, dziecko, dziecko… to cud, że w ogóle wzięli cię pod uwagę – powiedziała, pokręciwszy głową ze strapieniem.
– Dziękuję, że pani we mnie wierzy.
– Wiesz, że to nie tak. – Trzepnęła ją po kolanie. – Jesteś bardzo inteligentną dziewczyną, jednak wielki świat rządzi się swoimi prawami, a ty zdaje się niekoniecznie je poważasz.
– To prawda, jednak… – westchnęła – jedyne, co mam, to wolna wola i rozum. Gdybym grała według ich zasad, nie żyłabym w zgodzie ze sobą. Chcę być dumna z tego, kim jestem i co sobą reprezentuję. Książę czy żebrak, nikt tego nie zmieni – zakończyła podniośle.
Pani Wilson spojrzała na nią z czułością.
– Jesteś niezwykłą osobą, moje dziecko.
– Jeśli kogokolwiek mogę nazwać niezwykłym, to z pewnością panią!
Starsza kobieta roześmiała się wesoło.
– Schlebiasz mi, serdeńko, ale powiem ci pewien sekret. – Staruszka nachyliła się do niej i szepnęła: – Mężczyźni uwielbiają niekonwencjonalne kobiety!
Rosalyn omal nie wywróciła oczami.
– Pani Wilson!
– Ci, ci, ci! – uciszyła ją natychmiast. – Wspomnisz jeszcze moje słowa. A teraz – wyprostowała się, chwytając kolejne ciastko – powiedz mi, czy faktycznie jest tak przystojny, jak mi się zdawało?
Dziewczyna uśmiechnęła się rozbawiona.
Na panią Wilson nie było rady!