9,99 zł
Przypadkowe spotkanie Christiny i greckiego magnata branży winiarskiej Ariego Zavrosa jest zaskoczeniem dla nich obojga. Przed sześcioma laty przeżyli piękny romans, ale Ari nie chciał się wówczas wiązać i porzucił Christinę. Teraz dowiaduje się, że ma z nią pięcioletniego syna. Kiedy ponownie spotyka ją na Santorini, jest gotów zrobić wszystko, by przekonać Christinę do małżeństwa.
Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi lub dowolnej aplikacji obsługującej format:
Liczba stron: 157
Tłumaczenie:
– Mamo, on wygląda jak wielki żagiel! – krzyknął Theo na widok Burdż al-Arab, najsłynniejszego hotelu w Dubaju.
Tina Savalas uśmiechnęła się do swojego pięcioletniego synka.
– Zgadza się, właśnie o to chodziło projektantom.
Połyskująca biała budowla była piękna i majestatyczna niczym żagiel wydęty przez wiatr. Tina nie mogła się doczekać, żeby zwiedzić ją w środku. Jej siostra, Cassandra, opowiadała, że wystrój hotelu jest równie imponujący jak jego bryła, więc koniecznie muszą do niego zajrzeć.
To był potwornie drogi hotel, trzeba się było liczyć z wydatkiem rzędu tysięcy dolarów. To jednak nie stanowiło problemu dla osób tak bogatych, że w ogóle nie przejmowały się pieniędzmi, do których zresztą należał ojciec Thea. On na pewno, gdy wrócił z Australii, zatrzymał się w jednym z pokoi z własnym lokajem i szybko zapomniał o „uroczej przygodzie”, jaka mu się przytrafiła z Tiną.
Tina odpędziła gorzkie myśli. Sama była sobie winna, że Ari opuścił ją, gdy była w ciąży. Chyba upadła na głowę, skoro myślała, że był w niej równie zakochany jak ona w nim. Jak mogła w to uwierzyć? Nie żałowała jednak, że na świecie był Theo. To było najsłodsze dziecko pod słońcem, więc myśl o tym, jak wiele Ari traci, nie znając swojego syna, czasem dawała jej odrobinę satysfakcji.
Taksówka zatrzymała się przed szlabanem, za który wpuszczano wyłącznie gości hotelu. Matka Tiny pokazała ochroniarzowi potwierdzenie rezerwacji stolika na popołudniową herbatę. Już ta rezerwacja kosztowała sto siedemdziesiąt dolarów za osobę, ale obie uznały, że raz w życiu mogą sobie coś takiego zafundować.
Ochroniarz dał im znak i taksówka ruszyła przez most prowadzący do wejścia hotelu, dzięki czemu miały czas, by zachwycać się widokiem.
– Mamo, patrz! Wielbłąd – krzyknął Theo.
– Tak, ale on nie jest żywy. To rzeźba.
– Mogę na niego wsiąść?
– Potem zapytamy, czy wolno.
– A zrobisz mi zdjęcie, żebym mógł pokazać kolegom?
– Nie bój się, po tej podróży będziemy mieć mnóstwo zdjęć do pokazywania.
Wysiedli z taksówki i weszli do ogromnego hotelowego holu, który był tak olśniewający, że nie oddałoby tego żadne zdjęcie. Stanęli na środku i zadarli głowy, żeby przyjrzeć się wielkim złotym kolumnom, na których wspierały się wewnętrzne balkony, jakimi ozdobiono nieskończoną liczbę pięter o falujących krawędziach dachów w kolorach od głębokiego granatu na samym dole, przez turkus i zieleń w środku, aż po złoto na szczycie. A wszystko to inkrustowane maleńkimi światełkami migoczącymi niczym gwiazdy. Kiedy w końcu spuścili głowy, zobaczyli znajdującą się pomiędzy dwiema windami wspaniałą kaskadową fontannę, której kolejne platformy pomalowano kolorami odpowiadających im pięter. Zza wind widać było gigantyczne akwarium, gdzie wokół podwodnych skał i roślin śmigały fantasmagoryczne tropikalne ryby.
– Mamo, patrz na tę rybę! – zawołał oczarowany Theo.
– Tu rzeczywiście jest pięknie – westchnęła matka Tiny. – Wiesz, że twój ojciec fascynował się architekturą Europy? Według niego nic nie mogło przewyższyć dawnych pałaców i katedr, ale ten hotel też zapiera dech w piersi. Szkoda, że nie może tego zobaczyć.
Ojciec zmarł rok temu, a matka wciąż nosiła żałobę. Tina też za nim tęskniła. Sprawiła mu zawód, gdy urodziła dziecko człowieka, który nie chciał się z nią ożenić, ale mimo to ojciec zawsze ją wspierał. No i był wspaniałym dziadkiem dla Thea. Był dumny, że wnuk nosił imię po nim.
Szkoda, że nie dożył ślubu Cassandry. Starsza siostra Tiny spełniła wszystkie pokładane w niej nadzieje. Była słynną modelką, a jednak nie zhańbiła się żadnym skandalem. Zakochała się w fotografie z Grecji, w ich domu nazywanej „starym, dobrym krajem”, a jej narzeczony marzył o ślubie na Santorini, czyli najromantyczniejszej greckiej wyspie. Theo senior pękałby z dumy, gdyby mógł poprowadzić do ołtarza ukochaną córkę.
Ale to ta druga córka uszczęśliwiła go sprowadzeniem na świat małego chłopca. Jej ojciec zawsze chciał mieć syna, więc Tina miała nadzieję, że dzięki Theo odpokutowała swój błąd. Zajęła się też rodzinną restauracją, gdy ojciec był już na to zbyt schorowany. Dbała, aby wszystko było tam według jego życzenia.
Chociaż Tina zrehabilitowała się w oczach ojca, nie była szczęśliwa. Nie od czasu, gdy Ari Zavros zniszczył wszystko, co było dla niej ważne, i zostawił ją, jakby nic nie była warta. Nigdy się już po tym nie pozbierała. Tylko dzięki Theo trzymała się w garści i miała po co żyć. No i zdarzały jej się przelotne chwile radości, takie jak ta wizyta w zachwycającym hotelu.
Ruchome schody prowadziły na piętro z kolejną widowiskową fontanną. Rodzinę Tiny poprowadzono holem do windy, która błyskawicznie dowiozła ich na dwudzieste siódme piętro, gdzie mieścił się bufet SkyView. Podłoga była tu wyłożona ogromną mozaiką, w której centrum lśniło oślepiające słońce. Potem szli po złoto-czerwonym dywanie w kształcie wielkiej ryby. Matka Tiny zwróciła uwagę na kilkadziesiąt bukietów róż w pięknych wazonach rozstawionych w idealnej harmonii z całą misterną aranżacją. Drzwi windy były ultramarynowe ze złotymi akcentami. Wszędzie panował przepych.
Dotarli do kapiącego złotem bufetu, znów ich przywitano i odprowadzono do stolika przy oknie, gdzie dominowały soczyste błękity i zielenie, a sufit wyglądał jak spienione fale. Dookoła stolika stały wygodne fotele, a z okna rozpościerał się olśniewający widok na Dubaj i sztuczną wyspę Palma Jumeirah.
Tina mogła zasmakować luksusu i uśmiechnąć się do kelnera wręczającego jej menu z kilkudziesięcioma gatunkami herbaty, którą mogli tu popijać przez całe popołudnie. Nalał im po lampce szampana do pierwszego dania, czyli leśnych owoców z bitą śmietaną. Tina nie miała pojęcia, jakim cudem mogłaby zjeść wszystkie wymienione w karcie pyszności, ale była pewna, że tak długo, jak będzie w stanie cokolwiek zmieścić, będzie się rozkoszować każdym kęsem.
Matka uśmiechała się promiennie.
Theo chłonął widok zza okna.
To był dobry dzień.
Ari Zavros śmiertelnie się nudził. To był błąd, że zaprosił Felicity Fullbright na wycieczkę do Dubaju, chociaż z drugiej strony przynajmniej się upewnił, że nie zniósłby jej na stałe. Miała irytujący zwyczaj zaliczania kolejnych punktów wycieczki, jakby chodziła po świecie z listą zadań do odhaczenia. Jednym z nich była degustacja herbaty w hotelu Burdż al-Arab.
– Byłam już na herbacie w Ritzu i w Dorchester w Londynie, i w nowojorskiej Astorii, i w hotelu Empress na Wyspie Vancouver. Tu też muszę iść – nudziła. – Większość szejków studiowała w Anglii, prawda? Pewnie więc podają tu herbatę lepiej niż Anglicy.
Pomiędzy spotkaniami biznesowymi, na których omawiano kwestię rozwoju Palm Jumeirah, nie miał nawet chwili spokoju. Musiał zwiedzić z Felicity krytą halę do jazdy na nartach, oceanarium i oczywiście Złoty Suk, gdzie kupował jej wszystko, co jej się zamarzyło. Miał jej już po dziurki w nosie.
Jedyne, co można powiedzieć dobrego o Felicity Fullbright, to że w łóżku w końcu zamyka buzię i wykorzystuje usta do innych, bardzo przyjemnych czynności. Właśnie z tego powodu coś go podkusiło, żeby ją wziąć w podróż. Jednak nadzieja, że znajdą jeszcze jakąś inną płaszczyznę porozumienia, okazała się mrzonką. Bilans zysków i strat się nie wyrównywał i Ari nie mógł się już doczekać jutra, kiedy wreszcie się jej pozbędzie.
Gdy dolecą do Aten, wyśle ją z powrotem do Londynu. Nie ma mowy, żeby mieli razem polecieć na wesele jego kuzyna na Santorini. Trudno – niech się ojciec zżyma i marudzi, że najwyższy czas, żeby Ari skończył ze starokawalerstwem. Małżeństwo z dziedziczką fortuny Fullbrightów zdecydowanie nie wchodziło w grę. Przecież gdzieś musi być ktoś, kto się nadaje na żonę. Ari musi się po prostu uważniej rozglądać i rozsądniej kalkulować szanse. Jego ojciec miał rację. Faktycznie był już najwyższy czas na założenie rodziny. Ari chciał mieć dzieci, miał świetny kontakt z siostrzeńcami. Jednak znalezienie kobiety, która mogłaby być dobrą żoną i matką, nie było łatwe. Nie chciał oszaleć z miłości jak jego kuzyn George. Kiedyś już zakochał się bez pamięci i nie miał zamiaru tego powtarzać. Teraz już umiał rozsądnie ocenić, czy ma z kimś szanse na udany związek.
Z każdą minutą był coraz bardziej znużony Felicity. Właśnie wystawiała jego cierpliwość na próbę, robiąc miliony zdjęć hotelu, jakby nie mogła się po prostu zachwycić jego pięknem. Ważniejsze dla niej było cykanie fotek, które i tak potem w większości skasuje.
Wreszcie dotarli do windy i po kilku minutach zaprowadzono ich do stolika pod oknem w bufecie SkyView. Czy Felicity w końcu usiadła i zaczęła podziwiać wspaniały widok za oknem? Ależ skąd! Wciąż jej było mało.
– Ari, nie chcę tutaj siedzieć – szepnęła, przytrzymując go za ramię, żeby nie mógł usiąść.
– Co znów jest nie tak? – spytał rozdrażnionym tonem.
Wzruszyła ramionami i wskazała wzrokiem sąsiedni stolik.
– Nie chcę siedzieć koło dziecka. Na pewno będzie rozrabiać i popsuje nam całe popołudnie.
Ari rzucił okiem na rodzinę, która naraziła się Felicity. Mały chłopiec – na oko pięć albo sześć lat – patrzył przez okno na hotel Jumeirach Beach. Obok niego siedziała atrakcyjna kobieta o kościach policzkowych pięknych i wydatnych niczym u Sophii Loren i lekko kręconych ciemnych włosach, które wpadały w nieukrywaną siwiznę; prawdopodobnie babcia chłopca. Po drugiej stronie stolika siedziała tyłem do Ariego jeszcze jedna kobieta. Miała krótko i nowocześnie przycięte ciemne włosy. Była wyraźnie młodsza i szczuplejsza od swojej towarzyszki, więc niemal na pewno była matką chłopca.
– Ani herbata, ani jedzenie nie będą smakować gorzej tylko dlatego, że tam siedzi dziecko. I może nie zauważyłaś, ale wszystkie stoliki są zajęte.
Przyszli spóźnieni, a przez jej manię fotograficzną spóźnili się jeszcze bardziej. Ari nie miał już cierpliwości do jej zachcianek.
Położyła mu dłoń na ramieniu i spojrzała na niego swoimi błękitnymi oczami wzrokiem obiecującym sowitą nagrodę, jeśli tylko spełni jej życzenie.
– Ale jeśli ich poprosisz, na pewno znajdą nam coś lepszego.
– Nie będę nikogo przesadzał – odpowiedział surowo. – Siądź wreszcie i ciesz się, że tu jesteś.
Wydęła usta, westchnęła, z irytacją odgarnęła długie jasne włosy, ale w końcu usiadła.
Kelner nalał im szampana, podał menu, krótko omówił dania w karcie i szybko się oddalił, zanim Felicity zaczęła znów kaprysić i wprawiać Ariego w zakłopotanie.
– Jiajia, czemu leżaki na tamtej plaży stoją w rzędach?
Chłopiec miał wysoki, czysty i donośny głos, więc Felicity, zaczęła stroić miny. Ari zorientował się, że mały ma australijski akcent, ale co ciekawe, użył greckiego słowa oznaczającego „babcię”.
– Bo to plaża hotelu, więc leżaki stoją tak, żeby gościom było jak najwygodniej – odpowiedziała starsza kobieta z twardym greckim akcentem.
– Ale na Bondi tak nie robią – zauważył mały.
– Nie, bo Bondi jest plażą publiczną i każdy stawia tam sobie leżak, gdzie chce.
– To znaczy, że nie mogę tam wejść?
To było ładne dziecko o miłych rysach twarzy i jasnych włosach. Co dziwne, odrobinę przypominało Ariemu jego samego, gdy był w jego wieku.
– Nie, Theo, jeśli nie jesteś gościem tego hotelu, to nie – odpowiedziała babcia.
– No to wolę Bondi – zawyrokował chłopczyk, znów odwracając się do szyby.
Typowy australijski egalitaryzm i to już w tak młodym wieku, pomyślał Ari, wspominając swój pobyt w Australii i poglądy tamtejszych ludzi.
Felicity wciąż miała pretensje.
– Będziemy musieli słuchać tej paplaniny przez całe popołudnie. Nie rozumiem, czemu ludzie ciągną dzieci w takie miejsca. Powinno się je zostawiać z nianią.
– Nie lubisz dzieci? – spytał Ari z nadzieją, że odpowiedź będzie negatywna, czym odeprze wszelkie argumenty ojca.
– Lubię, gdy wiedzą, gdzie ich miejsce – odparowała.
Czyli poza zasięgiem naszego wzroku.
– Dla mnie rodzina to podstawa – wycedził. – I nie przeszkadza mi, że jakaś rodzina chce spędzić ze sobą odrobinę czasu.
Przynajmniej na chwilę ją zatkało.
To będzie długie popołudnie.
Tina poczuła, że od brzmienia głosu tamtego mężczyzny cierpnie jej skóra na karku. Ten głęboki i melodyjny ton przypominał jej inny głos, który niegdyś ją uwiódł i przekonał, żeby uwierzyła, że jest kimś wyjątkowym.
Ale przecież to nie mógł być Ari!
Walczyła z pokusą, żeby się odwrócić.
Niepotrzebnie pozwoliła sobie na rozmyślania o tym facecie. Dawno już powinna go sobie wybić z głowy, a teraz skoncentrować się wyłącznie na cudownym smaku tej nieprzyzwoicie drogiej herbaty. Dla Ariego Zavrosa nie było miejsca w jej życiu. Sam się z niego wycofał. Sześć lat temu jasno dał jej do zrozumienia, że nie chce się z nią wiązać, nigdy nie wróci do Australii i nie będzie z nią utrzymywać kontaktów. Stała się dla niego miłym wspomnieniem i nie miała najmniejszej ochoty na ożywianie tych wspomnień, jeśli przez jakiś koszmarny przypadek to właśnie on siedzi przy sąsiednim stoliku.
Ale przecież to nie mógł być on. Prawdopodobieństwo czegoś takiego było mikroskopijne. Tak czy siak, lepiej się nie oglądać w tamtą stronę. Gdyby to był Ari i gdyby spojrzał jej w oczy i ją rozpoznał… Już sama ta myśl przyprawiła ją o dreszcze. Nie była gotowa, żeby się z nim spotkać twarzą twarz, a już na pewno nie przy matce i Theo, którzy nie powinni być w to zamieszani.
Ale przecież to niemożliwe.
Nic takiego nie może się zdarzyć.
Zaczęła sobie coś roić tylko dlatego, że usłyszała znajomy ton głosu. A ten człowiek przyszedł tu z jakąś kobietą. Tina zauważyła jej afektowany angielski akcent, kiedy tamta narzekała na obecność Thea, co było niedorzeczne, bo Theo zawsze był grzeczny. Nie powinna na nich zwracać uwagi. Zmusiła się do tego, żeby przestać o nich myśleć i rozkoszować pobytem w tym wspaniałym miejscu.
Uniosła filiżankę do ust i upiła łyk cudownie aromatycznej Jaśminowej Perły. Przed chwilą zjedli po wybornym steku Wellington z buraczkami. Na stoliku stała poczwórna patera w kształcie bryły hotelu Burdż al-Arab, a na każdym z jej kolorowych talerzy piętrzyły się smakołyki.
Na samej górze leżały cztery rodzaje małych kanapek z różnych gatunków pieczywa. Były tam kanapeczki z jajkiem, z wędzonym łososiem, z kremowym serem i suszonymi pomidorami oraz z kremowym serem i ogórkiem. Na pozostałych talerzach pyszniły się owoce morza, vol-au-vent z krewetkami, kurczak w cieście ptysiowym przyprawiony francuską musztardą, koreczki z wołowiną oraz kanapki caprese na chlebie z dodatkiem atramentu kałamarnicy. Nikt by temu wszystkiemu nie podołał. Zgodnie z przewidywaniem Theo wyjadł wszystko z kurczakiem, jego babcia – przekąski z serem, a dla Tiny zostały jej ulubione owoce morza.
Do ich stolika podszedł kelner z tacą, żeby uzupełnić paterę, ale potrząsnęli głowami, bo przecież zostało im jeszcze tyle do spróbowania: keks, bułeczki z rodzynkami i bez rodzynek oraz cały wachlarz słodkich smarowideł: dżem truskawkowo-różany, śmietana kremówka, mus truskawkowy i marmolada z passiflory.
Tina starała się, żeby wspomnienie Ariego nie odebrało jej apetytu. Zresztą przy sąsiednim stoliku i tak już nie słychać było żadnej rozmowy. Trwał nieprzerwany monolog tamtej kobiety. Była z niej potworna snobka – przez cały czas porównywała degustację herbaty w Burdż al-Arab z tym, jak się ją podaje w innych słynnych hotelach. Mężczyzna czasem tylko coś burknął w odpowiedzi.
– Cieszę się, że się zatrzymaliśmy w Dubaju – westchnęła matka Tiny, podziwiając widok za oknem. – W tym mieście jest fantastyczna architektura! Tamten hotel w kształcie fali, te wspaniałe budynki, które mijaliśmy po drodze… I pomyśleć, że to wszystko powstało w ciągu… Ilu? Trzydziestu lat?
– Tak, coś koło tego – przyznała Tina.
– To niesamowite, jakie są teraz możliwości.
– Pod warunkiem, że ma się na to pieniądze – cierpko przypomniała jej Tina.
– Ale oni mają. I wydają własne, a nie doprowadzają całego kraju do ruiny, jak to robili europejscy władcy, gdy chcieli sobie zbudować jakiś olśniewający pałac. Poza tym to na pewno przyciąga turystów, więc w sumie kraj na tym korzysta.
– Masz rację – uśmiechnęła się Tina. – Też się cieszę, że tu przyjechaliśmy. To miejsce rzeczywiście zapiera dech w piersi.
Matka nachyliła się w jej stronę.
– Przy sąsiednim stoliku siedzi nieprzyzwoicie przystojny mężczyzna – wyszeptała. – Pewnie jakiś celebryta. Odwróć się i zobacz, czy go gdzieś nie widziałaś.
W jednej chwili poczuła, że żołądek zawiązał jej się w supeł. Ari Zavros był nieprzyzwoicie przystojny. Matka kiwnęła głową zachęcająco, żeby Tina rozejrzała się niby od niechcenia. Ale przecież już ustaliła, że to nie może być on. Wystarczy jedno spojrzenie, żeby rozwiać ten głupi strach. Po prostu to zrób i miej to wreszcie za sobą.
Jedno szybkie spojrzenie…
Szok wywołany widokiem człowieka, o którym myślała, że już go nigdy nie zobaczy, był tak silny, że z trudem opanowała się na tyle, żeby odpowiedzieć matce.
– Nie widziałam go w żadnym filmie.
Dzięki Bogu jej nie widział.
Ari! Z tą swoją bujną grzywą kręconych brązowych włosów o miodowozłotym odcieniu i gładką oliwkową cerą wciąż wyglądał jak młody bóg. Z ostrymi, męskimi rysami harmonizowały idealnie zarysowane pełne usta. Całości obrazu dopełniały bursztynowe oczy w ciemnej oprawie gęstych brwi, które odziedziczył po nim Theo. Chwała Bogu, że nie zauważyła tego jego babcia!
– Na pewno kimś jest – stwierdziła zbita z tropu matka. – Przy takim wyglądzie musi być.
– Przestań się na niego gapić! – syknęła Tina.
Matka w ogóle się nie przejęła.
– Ja tylko odwzajemniam jego zainteresowanie. On też cały czas się nam przygląda.
Dlaczego?! – krzyczała Tina w myślach.
Wpadła w panikę.
Czyżby ich australijski akcent przywołał wspomnienia trzech miesięcy, które kiedyś tam spędził?
Nie mógł jej rozpoznać. Nie od tyłu. Kiedy się poznali, miała długie, kręcone włosy.
Czy zauważył, że Theo jest do niego podobny?
Nawet jeśli, to raczej nie wyciągnął z tego wniosku, że mogą być ze sobą spokrewnieni. No, chyba że cały świat jest usiany jego nieślubnymi dziećmi.
Tina spochmurniała. Zawsze się zabezpieczał. Ciekawe, czy wpadło mu do głowy, że ten jego bezpieczny seks wcale nie był taki bezpieczny. Cokolwiek przyciągnęło jego ciekawość, nie wróżyło to nic dobrego.
Skoro on i jego towarzyszka spóźnili się na herbatę, to prawie na pewno Tina, jej matka i Theo wyjdą przed nimi. Czyli będą musieli przejść koło ich stolika, a jeśli on spojrzy jej prosto w oczy…
Może jej nie pamięta. Przecież minęło sześć lat. Z długimi włosami wyglądała zupełnie inaczej. A on na pewno od tego czasu miał wiele kobiet. Ale jeśli ją rozpozna i zatrzyma? Gorączkowo usiłowała odgonić czarne myśli o wszystkich kłopotach, jakie może jej to ściągnąć na głowę. Nie chciała, żeby znów pojawił się w jej życiu. Zdecydowała o tym, zanim jeszcze przyznała się rodzicom do ciąży. Nie zniosłaby, gdyby musiała mu o tym powiedzieć, a on wątpiłby w swoje nieplanowane ojcostwo albo miał prawa do opieki nad Theem. Wtedy ciągle by się pojawiał w jej domu i znikał, a ona wciąż miałaby do siebie pretensje, że się w nim tak głupio zadurzyła.
Kiedy jej ojciec chciał wytropić mężczyznę, który ją porzucił, wytłumaczyła mu, że tak jak ona chce, będzie lepiej dla dziecka. Nieważne, czy miała rację. Ważne, że nigdy nie żałowała tej decyzji.
Nawet gdy Theo ją zapytał, czemu nie ma ojca, jak jego przyjaciele z przedszkola, nie miała wyrzutów sumienia. Wyjaśniła mu, że niektóre dzieci nie mają tatusiów. Była pewna, że gdyby Ari należał do jej rodziny, nie wynikłoby z tego nic dobrego.
Nie chciała ryzykować.
To, że teraz wiedli z Theem w miarę szczęśliwe życie, okupiła wieloma wyrzeczeniami i determinacją, więc była gotowa na wiele poświęceń, byle tylko chronić to, co udało jej się osiągnąć. Ten potworny psikus losu, przez który Ari, Tina, jej matka i Theo znaleźli się nagle w tym samym miejscu i w tym samym czasie, mógł zrujnować to w miarę szczęśliwe życie.
Musiała zapobiec ich spotkaniu.
Ostatnim wysiłkiem woli jakoś się opanowała i pomyślała, że to będzie łatwiejsze, niż się wydawało. Ari nie przyszedł sam. Nie przerwie tête-à-tête z jedną kobietą tylko po to, żeby porozmawiać z inną. Zresztą może w ogóle jej nie pozna. Jednak na wszelki wypadek Tina musi stąd usunąć swoją matkę i syna.
Jakoś da sobie z tym radę.
Musi.
Tytuł oryginału: An Offer She Can’t Refuse
Pierwsze wydanie: Harlequin Mills & Boon Limited, 2012
Redaktor serii: Marzena Cieśla
Opracowanie redakcyjne: Marzena Cieśla
Korekta: Hanna Lachowska
© 2012 by Emma Darcy
© for the Polish edition by Arlekin – Harlequin Polska sp. z o.o., Warszawa 2014
Wszystkie prawa zastrzeżone, łącznie z prawem reprodukcji części lub całości dzieła w jakiejkolwiek formie.
Wydanie niniejsze zostało opublikowane w porozumieniu z Harlequin Books S.A.
Wszystkie postacie w tej książce są fikcyjne.
Jakiekolwiek podobieństwo do osób rzeczywistych – żywych i umarłych – jest całkowicie przypadkowe.
Znak firmowy wydawnictwa Harlequin i znak serii Harlequin Światowe Życie są zastrzeżone.
Wyłącznym właścicielem nazwy i znaku firmowego wydawnictwa Harlequin jest Harlequin Enterprises Limited. Nazwa i znak firmowy nie mogą być wykorzystane bez zgody właściciela.
Ilustracja na okładce wykorzystana za zgodą Harlequin Books S.A.
Wszystkie prawa zastrzeżone.
Harlequin Polska sp. z o.o.
02-516 Warszawa, ul. Starościńska 1B, lokal 24-25
www.harlequin.pl
ISBN 978-83-276-0563-4
ŚŻ – 514
Konwersja do formatu EPUB: Legimi Sp. z o.o. | www.legimi.com