Uzyskaj dostęp do tej i ponad 250000 książek od 14,99 zł miesięcznie
Nie da się przejść obojętnie obok ludzkiego szczęścia.
Julia, rozpoczynając pracę w kieleckim liceum, nie tyle liczy na zmianę w swoim życiu, ile marzy o ucieczce od trudnych i bolesnych wspomnień związanych z jej wcześniejszym zaangażowaniem się w działalność ośrodka interwencyjnego dla młodzieży. Okazuje się jednak, że charyzmatyczny dyrektor szkoły ma dla niej zupełnie niespodziewany plan, związany z wprowadzanym w placówce eksperymentem pedagogicznym. Mimo że marzyła o spokojnej pracy nauczycielki angielskiego, musi się zmierzyć z zupełnie nowymi wyzwaniami, które prowadzą ją do odkrycia, że bez względu na to, ile ludzie mają lat, oznaką prawdziwego życia jest miłość. Obserwując, jak do miłości dojrzewają jej wyjątkowi wychowankowie, sama otwiera się na nieznane jej do tej pory doświadczenia, które pomagają jej uporać się ze zwątpieniem i przebaczyć samej sobie.
Kolejna książka Roberta D. Fijałkowskiego to nastrojowa opowieść o losach kilkorga ludzi w różnym wieku, którzy niespodziewanie spotykają się w jednym liceum. Okazuje się, że niezwykła placówka oświatowa to miejsce, w którym znakomicie sprawdza się maksyma, iż nie uczymy się dla szkoły, lecz dla życia. Powikłanym losom bohaterów towarzyszą zachwycające dźwięki utworów Chopina i przepiękne opisy krajobrazu Gór Świętokrzyskich.
Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:
Liczba stron: 481
Odsłuch ebooka (TTS) dostepny w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:
Copyright © 2024 by IWR WE sp. z o.o.
ADIUSTACJA I REDAKCJA: Magdalena Kędzierska-Zaporowska
KOREKTA: Dorota Marcinkowska | Na Pomoc Tekstom
REDAKCJA TECHNICZNA: Paweł Kremer
PROJEKT OKŁADKI: Lena Wójcik
ZDJĘCIE NA OKŁADCE: Golden House Images / adobe stock
Wydanie I | Kraków 2024
ISBN EBOOK: 978-83-68031-23-2
Wydawnictwo eSPe, ul. Meissnera 20, 31-457 Kraków
Zamawiaj nasze książki przez internet: boskieksiążki.pl lub bezpośrednio w wydawnictwie: 603 957 111, [email protected]
Konwersja do formatu EPUB oraz MOBI
Jan Żaborowski
woblink.com
Dla wszystkich, którym brak zrozumienia przysparza cierpienia ponad miarę
Julia minęła budynek liceum. Wracał do życia. Na piętrze kilka osób czyściło okna, a z głębi dochodził szum jakiejś maszyny. Zwolniła kroku. „Jeszcze nie dziś. Jutro”, powiedziała w myśli kolejny raz, zwalczając w sobie pragnienie, by zobaczyć miejsce przyszłej pracy. Truchtem ruszyła w stronę wzniesienia. Droga z początku biegła nieomal płasko, ale po chwili podnosiła się gwałtownie i wymagająco. Chcąc utrzymać stałe tempo, musiała włożyć w bieg sporo wysiłku. Wczoraj nie była na to przygotowana. Dziś, wiedząc, co ją czeka, nie forsowała się. Minęła ostatnie zabudowania willowe, pochyliła tułów, wyrównała oddech i ścieżką wśród stalowych buków ruszyła pod górę. Bieganie nie było dla Julii niczym nowym, codziennie pokonywała minimum dziesięć kilometrów, a mimo to gdy dotarła na szczyt, jej mięśnie zaczynały odmawiać posłuszeństwa. Opadła na drewnianą ławkę i z ulgą sięgnęła po przypięty do sakwy bidon. Po chwili wstała i wpatrzona w rozłożone u podnóża miasto próbowała rozciągnąć zbolałe mięśnie. Widok nie był już tak zaskakujący jak wczorajszego dnia, ale nadal trudno było oderwać od niego wzrok. Stała na szczycie góry z renesansową bryłą jakiegoś klasztoru, nagle wyrastającego z leśnej gęstwiny. Od strony miasta wieńczyło go coś na kształt obronnych murów, z których widok był imponujący. Osiedla z wyraźnie widoczną siatką dróg pomiędzy blokami wyglądały niczym pudełka, na których ktoś od linijki narysował równe rzędy okien balkonowych. W oddali, tam gdzie horyzont łączył się z błękitem nieba, rozpościerały się zalesione wzgórza. Zdawało się, że prześcigają się nawzajem w jakimś tajemnym biegu, zdążając do ukrytego celu. Miasto można było objąć ramionami. Było wciśnięte w rozległą dolinę, z wyraźnie zarysowaną linią starej zabudowy, nad którą górowało zamkowe wzgórze. Julia odnalazła wzrokiem długą na kilka kilometrów ulicę dzielącą Kielce na dwie części. Szła nią wczorajszego wieczoru, próbując poczuć atmosferę miejsca, w którym miała spędzić przynajmniej cały nadchodzący rok nauczycielskiej pracy. Niełatwo było jej nazwać to, co czuła, mijając kolejne ulice. Niska, przysadzista zabudowa przypominała jej stare miasta kresowe. Nie sądziła, że podobny charakter mogą mieć te leżące po tej stronie Wisły. Dopiero z tej odległości wyraźnie widziała, że to jedynie złudzenie, że miasto rozrosło się znacznie, a nowe osiedla wbijały się w krajobraz, zmieniając go nie do poznania.
‒ Piękny widok – usłyszała za sobą dziwnie chrapliwy męski głos. Nie była pewna, czy jest to pytanie, czy tylko stwierdzenie. Zaskoczona odwróciła się i zmierzyła chłodnym wzrokiem krępą męską postać w granatowym polo. Miał owalną i nieomal całkowicie łysą głowę. Sprawiał wrażenie przyjaznego i serdecznego, gdy tak wpatrywał się w nią bystrym wzrokiem. Julia nie lubiła rozmawiać w trakcie biegania z kimkolwiek, a zwłaszcza z nieznajomymi mężczyznami. Nie czuła się komfortowo w opiętym sportowym kombinezonie. Stojący przed nią mężczyzna wyraźnie starał się wzrokiem unikać jej kobiecych kształtów. Stanął bokiem i spojrzał w dal, w stronę miasta, oczekując, iż Julia podejmie z nim konwersację.
‒ Miasto… Tak. Faktycznie ładnie stąd wygląda… – Miała ochotę powiedzieć, że czuje się w nim obco, ale na szczęście zdała sobie sprawę, że zabrzmiałoby to dwuznacznie. Spojrzała mimochodem w stronę wjazdu na klasztorny dziedziniec, jakby chciała sprawdzić, na ile jej rozmówca pasuje do mieszkańców tajemniczego gmachu.
Mężczyzna, zapewne wyczuwając jej pytanie, skinął głową w jej stronę i powiedział:
‒ Ksiądz Jakub Ochnik. Jestem tu kustoszem. – Uśmiechnął się przy tym i uniósł dłoń, w której dopiero w tym momencie Julia ujrzała sporych rozmiarów ogrodowy sekator. Duchowny spostrzegł uśmiech na twarzy kobiety i wyraźnie sam rozbawiony sytuacją spojrzał na trzymane przez siebie narzędzie.
‒ Ale owieczek to ksiądz tym sekatorem nie strzyże? – Julia nie kryła rozbawienia.
‒ Naturalnie. – Teatralnie wzruszył ramionami, a przez jego usta ponownie przebiegł uśmiech. Najwyraźniej żart trafił w jego gust. Spojrzał w stronę murów i dodał już z powagą: – Zobaczyłem ze swojego okna wrastające dzikie pędy drzew. Trzeba je uciąć, póki nie narobią szkód.
‒ Słusznie – skwitowała z powagą. Odwróciła wzrok w stronę miasta. Nie miała ochoty na taką rozmowę. W ogóle nie miała ochoty na jakąkolwiek rozmowę.
Mężczyzna nie dawał jednak za wygraną, choć musiał zauważyć jej niechęć. Chciał coś powiedzieć, ale powstrzymał się nagle, słysząc na brukowanej drodze prowadzącej z miasta mozolnie wspinający się pojazd. Auto zwolniło na ich wysokości. W otwartym oknie pasażera pojawiła się kolejna łysa zupełnie głowa, kiwająca na powitanie. Ten gest wydał się Julii radosny, ale zarazem powściągliwy. Bez wątpienia poczuła się nim zaskoczona, choć przecież z całą pewnością nieznajomy pasażer nie witał się z nią, lecz ze stojącym obok kustoszem. Ten podniósł wolną dłoń w geście powitania, ale odwrócił się w stronę kobiety i pozwolił, by samochód zniknął w czeluściach stojącej otworem klasztornej bramy.
‒ Muszę iść. To ważni goście. Miłego biegania. Do zobaczenia – wyrzucał z siebie zdania. Julia wyraźnie czuła, że faktycznie miał ochotę na rozmowę z nią, choć widzieli się pierwszy raz i nic o niej nie wiedział.
‒ Do zobaczenia – odpowiedziała, spoglądając na trzymany w dłoni bidon.
Mężczyzna odszedł kilka metrów, odwrócił się jeszcze w jej stronę i dodał na odchodne:
‒ Na dziedzińcu mamy miłą kawiarenkę. Zapraszam kiedyś na lody. – Nie czekając na jej odpowiedź, ruszył w stronę klasztoru, z którego wyjrzały dwie postacie, widziane wcześniej w pojeździe.
‒ Specyficzne towarzystwo – dodała na głos zaskoczona ich widokiem. Ubrani byli w dziwnie wyglądający strój składający z lnianych spodni i takich samych długich koszul.
W trójkę pomachali delikatnie dłońmi w jej kierunku, zamienili z sobą kilka słów i zniknęli w bramie.
Julia ponownie odwróciła się w stronę miasta i rozejrzała dookoła. Stała sama. Poczuła się nagle samotna i z całą pewnością nie było to spowodowane tylko tym, że wokół niej nikogo nie było. Westchnęła głęboko, chcąc odgonić myśli. Wypiła spory łyk napoju. Mechanicznie wcisnęła bidon w przypiętą do pasa sakwę, wykonała kilka skłonów i z determinacją ruszyła w stronę domu. Kiedy mijała klasztorne mury, w jednym z otwartych okien usłyszała męskie głosy. Ktoś rozmawiał po francusku. Miała wrażenie, że jest to głos jej niedawnego rozmówcy. Nie zwalniając kroku, spojrzała w okno. Słońce oświetlało głęboki, renesansowy wykusz. Pomieszczenie wewnątrz wydało się jej pełne ciepła. Uśmiechnęła się, gdy kątem oka dostrzegła pędy drzew wrastające w klasztorne mury.
Julia nabrała w płuca kilka głębszych oddechów. Nie chciała dać po sobie poznać, jak wielkie napięcie jej towarzyszy. Jeszcze przed wakacjami poprzez wideokonferencję uczestniczyła w kilku rozmowach z dyrektorem szkoły. Miała podjąć pracę nauczyciela języka angielskiego w liceum. Z rozmów jasno wynikało, że jest to szkoła z nowoczesną wizją. W kilku słowach dyrektor w taki sposób potrafił zachęcić ją do pracy w jego zespole, że szybko zrezygnowała z dalszych poszukiwań. Kiedy jeszcze dwa tygodnie temu sam zapytał, czy nie potrzebuje pomocy w przeprowadzce, jego zainteresowanie przyjęła z zadowoleniem, choć delikatnie odmówiła. Chciała uchodzić za silną. Zdolną do ogarnięcia własnego życia. Nie mogła przecież zarzucać przyszłego przełożonego prywatnymi problemami. Kiedy potwierdzała ich dzisiejsze spotkanie, miała już wynajęty niewielki i prosty stary dom oraz umówioną firmę do przeprowadzki i spakowane kartony. Jak zwykle dokonała przy tym dużej selekcji. Tym razem nie był to jednak jedynie wymóg miejsca. Miała wrażenie, że im mniej pakuje rzeczy, tym mniej zabiera wspomnień. Przedmioty szczególnie bliskie, których nie potrafiła się pozbyć, schowała do dwóch obszernych kartonów, które zakleiła taśmą. Ciemnym flamastrem napisała na nich „stara szafa”, bo ta nazwa wydała się jej bezpieczna. Faktycznie w nowym domu znalazła dla nich miejsce w adekwatnym do nazwy meblu, który ktoś przed laty umieścił na poddaszu. Ustawiła pudła jedno na drugim i zamknęła skrzypiące ze starości drzwi.
Stając przed szkolnym budynkiem, tym razem wiedząc, że wejdzie do jego wnętrza, poczuła satysfakcję. Była przekonana, iż to miejsce okaże się dla niej przyjazne. Pewno było w tym coś z zaklinania rzeczywistości, ale tak właśnie się czuła.
Budynek stojący na małym osiedlu, otoczony zabudową niskich bloków i ulic z malowniczymi willami, wyglądał na całkiem przyjemny. Wystarczyło pójść wzdłuż willowych ogrodzeń, skręcić w prawo, by po trzystu metrach dotrzeć do wynajętego przez Julię domu. Odwróciła się w stronę Karczówki – jak dowiedziała się z internetu, tak właśnie nazywała się góra z klasztorem. Nie było jej jednak widać. Ponad wierzchołkami zielonych jeszcze drzew dostrzegła jedynie ledwo widoczny szczyt kościelnej wieży, choć prawdę mówiąc, wcale nie była pewna, czy nie jest to przypadkiem podobnie wyglądający pień jakiegoś drzewa. Stał jednak zupełnie nieruchomo, opierając się wiatrowi.
Julia westchnęła. Spojrzała na zegarek. Przekonawszy się, że zbliża się godzina umówionego spotkania, ruszyła w stronę wejścia.
Szkolny korytarz trwał w ciszy. Słońce docierające przez obszerne okna oświetlało znaczną jego część, ale i tak panował w nim lekki półmrok. Szczególnie tam, gdzie zwężał się znacznie, by pomieścić klasy. Na wprost zauważyła wejście do obiektów sportowych. Przy drzwiach na prawo tabliczkę z napisem: pokój nauczycielski. Rozejrzała się wokół, szukając podobnej z informacją o sekretariacie. Uwagę Julii przykuło jednak zupełnie coś innego, czego kompletnie się nie spodziewała. Na bocznej ścianie, tuż obok wejścia na teren basenu czy hali sportowej, na masywnej stalowej konstrukcji stało olbrzymie akwarium. Podwodna zieleń falowała równo niczym pod batutą niewidzialnego dyrygenta, a majestatyczne ryby o szarobrązowym zabarwieniu pływały leniwie. Kiedy robiły zwrot, by popłynąć w przeciwną stronę, aż zamarła. Ryby, choć ich rozmiar jak na akwariowe warunki nie był wcale mały, wydawały się wąskie niczym wstążki. Pokiwała głową w zachwycie. Umieszczenie akwarium na szkolnym korytarzu było może ryzykowne, ale bardzo efektowne. Dopiero teraz spostrzegła, że w wielu miejscach ustawiono stojaki z kwiatami, a pod ścianami ławki, z całą pewnością oblegane w ciągu roku szkolnego. Pusty nadal korytarz napełnił się w jej myślach życiem. Wyobraziła sobie, jak wygląda to samo wnętrze pełne młodzieży. „To tu mają się toczyć moje najbliższe dni”, pomyślała, nie bardzo wiedząc, czy faktycznie zdołała powstrzymać słowa i czy przypadkiem nie wypowiedziała ich na głos.
‒ Piękne, prawda? – usłyszała za sobą cichy kobiecy głos. Drgnęła lekko przestraszona. Pochłonięta własnymi myślami nie usłyszała zbliżających się kroków. Kobieta uśmiechnęła się serdecznie, a zobaczywszy, jak Julia nagle podskoczyła, dodała zakłopotana: – Przepraszam. Nie chciałam pani wystraszyć. Mogę w czymś pomóc? – Spojrzała przy tym w stronę pustego korytarza, jakby w nim szukała odpowiedzi na zadane przez siebie pytanie.
Julia szybko opanowała zaskoczenie. Spojrzała badawczo. Kobieta oświetlona światłem padającym z akwarium wyglądała dość zjawiskowo. Na białą bluzkę wypuszczoną na seledynowe obcisłe spodnie padała mieniąca się poświata. Sama wyglądała niczym postać, która przed chwilą wydostała się z odmętów. Aż dziw, że jej długie, opadające na ramiona blond włosy pozostawały całkowicie suche. Uśmiechała się, a jej oczy wyrażały sympatię.
Twarz Julii musiała wyglądać zabawnie. Po chwili nieznajoma uśmiechnęła się jeszcze bardziej, wyciągnęła w jej stronę rękę i powiedziała:
– Jagoda Muszyńska. Polonistka.
Julia uścisnęła kobiecą dłoń, a wolną ręką zagarnęła opadający na twarz kosmyk włosów.
‒ Przepraszam… Pojawiła się pani tak nagle… Nie spodziewałam się… – próbowała wytłumaczyć swoje zachowanie. Miała wrażenie, że kompromituje się przed przyszłą koleżanką. – Julia Zawilec. Szukam… gabinetu dyrektora… Jestem umówiona. – Ujęła dłonią pasek od zwisającej na ramieniu torebki. Nie była pewna, jak powinna się na to spotkanie ubrać. Jaki panuje pod tym względem szkolny zwyczaj. Stojąca przed nią polonistka nie tylko była atrakcyjną kobietą, ale potrafiła też zadbać o swój wygląd. Julia spostrzegła długie, pomalowane paznokcie i uszy ozdobione efektownymi kolczykami. Eleganckie buty na wysokim obcasie dodawały jej kilku centymetrów. Mogła mieć niewiele więcej lat niż ona. Emanowało z niej poczucie własnej wartości.
‒ Musisz być naszą przyszłą anglistką – Jagoda skierowała się do niej bezpośrednio.
‒ No tak. Właśnie czeka mnie spotkanie z dyrektorem. Do tej pory rozmawiałam z nim tylko przez internet. – Julia wypuściła głośno powietrze, starając się opanować emocje. W dalszym ciągu czuła w plecach dziwną sztywność.
Przyszła koleżanka ujęła ją pod ramię, odwróciła w stronę szkolnego korytarza i nie czekając na jej zgodę, pociągnęła w stronę pierwszych z brzegu drzwi.
‒ Nie musisz się martwić. Z tego, co wiem, to po rozmowie z tobą dyrektor był bardzo zadowolony. Chwalił się przy tym, że zdobył skarb – ostatnie słowo zaakcentowała, próbując zapewne naśladować ton samego dyrektora.
‒ Tak powiedział? – Julia przystanęła na chwilę, chcąc spojrzeć rozmówczyni w twarz. Z każdą chwilą wzrastała w niej sympatia do tej kobiety.
‒ Zupełny luz, kochana. – Julia poczuła uścisk dłoni na swoim ramieniu. – Jestem pewna, że wszystko dobrze się potoczy.
Jagoda najwyraźniej próbowała dodać nowej koleżance otuchy i uspokoić jej rozedrgane emocje. Ta usiłowała się uśmiechnąć. Kiwnęła głową w geście podziękowania, nie była jednak w stanie całkowicie wyzbyć się wszystkich obaw. Gdy stanęły przed wejściem do sekretariatu, zaczerpnęła głęboko powietrza. Odchrząknęła, próbując rozładować napięcie.
‒ Może zabrzmi to dziwnie, ale to najlepszy dyrektor, jakiego miałam – powiedziała polonistka, kiwając przy tym głową. Jej gest znaczyć mógł w zasadzie zarówno potwierdzenie, jak i pełne ironii zaprzeczenie własnych słów.
‒ To znaczy? – Julia wolała się upewnić.
‒ Jest super. Po prostu… To mój… pierwszy dyrektor. Więc porównania nie mam żadnego, ale nic nie stoi na przeszkodzie, by został tym jedynym.
‒ Jedynym? – Julia uniosła brwi w zaskoczeniu. Miała wrażenie, że koleżanka świadomie nadała wypowiedzi taki dwuznaczny ton.
‒ Dyrektorem. Oczywiście tylko o tym myślę. – Uśmiechnęła się. Tym razem jednak z dziwnym grymasem. Dopiero po chwili dodała: – Jest super. Przekonasz się sama. Wszyscy bardzo go lubią, a dzieciaki… – Spojrzała w stronę pustego holu. – Myślę, że go uwielbiają, choć potrafi być wymagający.
‒ Czego uczy? – zapytała Julia, ruszając ponownie w stronę sekretariatu.
‒ Historii – odpowiedziała z taką mocą w głosie, że nie ulegało wątpliwości, iż wykładany przez niego przedmiot nabiera w jego wykonaniu szczególnego znaczenia.
Drzwi, przed którymi zatrzymały się kobiety, opatrzono oryginalnym napisem: „Sekretariat”. To była nie tyle informacyjna tabliczka, ile dzieło sztuki. Między literami ujrzeć można było śmieszne, nieco karykaturalne postaci znane z historii. Julia rozpoznała Jagiełłę dumnie trzymającego pod stopą krzyżacki hełm oraz Kościuszkę ze spadającą z głowy krakowską czapką z pawim piórem. Ostatnia litera wpisana była w skrzydła wiatraka, do którego pędem zmierzała postać na chudej jak śmierć szkapie.
Jagoda, widząc zdziwienie na twarzy koleżanki, wzruszyła tylko ramionami.
‒ Cały Krzysztof – powiedziała cicho i dodała, naciskając klamkę: – Jak skończycie, przyjdź do pokoju nauczycielskiego. To tam w holu. – Wskazała drzwi nieopodal miejsca, gdzie przed chwilą się spotkały. – Co powiesz na dobrą kawę?
Nie zdążyła odpowiedzieć. Tuż za drzwiami ujrzała szczupłego, lekko szpakowatego mężczyznę. Rogowe okulary skrywały ciekawe świata oczy, które momentalnie spoczęły na niej. Bez wątpienia należały do człowieka, który szukał spotkania. Julia miała wrażenie, że wysyłają w jej stronę dziesiątki porozumiewawczych lin, które niczym w ruchomym moście tworzą bezpieczną przeprawę nad urwiskiem. Uśmiechnął się zaintrygowany, wyciągnął w stronę Julii swe ręce i zanim ta zdołała cokolwiek uczynić, ujął oburącz jej prawą dłoń i delikatnie uścisnął.
‒ Z całą pewnością pani Julia? – zapytał głębokim, radiowym głosem, który na każdej kobiecie musiał robić wrażenie. Opalona skóra wystająca spod białej sportowej koszuli i jasne spodnie przywoływały wakacyjne wspomnienia. Przez moment sama poczuła się niczym w wakacyjnym kurorcie. Widząc, jak wzrok dyrektora spoczął na stojącej za nią koleżance, Julia odwróciła się w jej stronę. Jagoda uśmiechała się wymownie, a jej oczy rzucały jednoznaczne, choć nieme słowa: „A nie mówiłam?”.
‒ Widzę, że zdążyłyście się już poznać. – Dyrektor uchwycił porozumiewawcze spojrzenie między kobietami. – Doskonale. – Otworzył boczne drzwi prowadzące z sekretariatu do jego gabinetu, pchnął je zdecydowanym gestem i wzrokiem zaprosił do środka.
‒ Będę czekała w pokoju – rzuciła w stronę Julii Jagoda i nie czekając na ich reakcję, zamknęła drzwi sekretariatu.
Nie spodziewała się takiego widoku. Stanęła w progu, nie bardzo wiedząc, na czym w pierwszej kolejności oprzeć wzrok. Kiedy rozmawiali za pomocą wideokonferencji, widziała twarz dyrektora na tle zasłoniętych okiennych żaluzji. Wprawdzie znajdowały się tu typowe dla takiego miejsca sprzęty – olbrzymie biurko z obrotowym fotelem, pod ścianą długi regał z segregatorami, a po przeciwnej stronie stół z czterema wygodnymi krzesłami – ale tym, co nade wszystko rzucało się w oczy, były liczne eksponaty poustawiane po całym pomieszczeniu. Julia miała wrażenie, że wchodzi do swoistego muzeum historycznego, a wciśnięte biurko znajduje się tu przypadkowo. W jego rogu stała figura Kościuszki w stroju krakowskim, na półkach zobaczyła kilka wojskowych czapek z różnych epok, jakiś hełm wyglądający na oryginalny, kilka sporych rozmiarów naboi, a nawet replikę szabli wspartą na drewnianej podstawie. Za szkłem witryny dostrzegła coś, co wyglądało jak kadry z jakiegoś batalistycznego filmu, z ulicznymi barykadami z czasów powstania warszawskiego. Zwalczyła w sobie chęć, by podejść bliżej i przypatrzeć się dokładnie tej gablocie. Nie miała na to odwagi.
Dyrektor odsunął krzesło, wskazując jej miejsce przy stole. Julia, nie mogąc oderwać wzroku od różnych tych sprzętów, stała zdziwiona, jakby ktoś nagle pozbawił ją sił. Nie ulegało wątpliwości, że pracuje tu pasjonat historii. Swoisty klimat budził jej sympatię. Nie wiedząc czemu, wyobraziła sobie twarz dyrektora w średniowiecznym hełmie z odkrytą przyłbicą. Musiałby na pewno zdjąć okulary, ale jego broda wyglądałaby dostojnie i… męsko. Król Artur. Julia spuściła szybko wzrok, zaskoczona własnymi myślami. Usiadła wreszcie na wskazanym miejscu, ale jej oczy dalej błądziły, szukając oparcia. Tuż nad stołem zawieszono dość oryginalną jak na dyrektorski gabinet grafikę. Znać było delikatną kreskę, doskonałe proporcje i głębię obrazu. Przymknęła lekko oczy. Dotarło do niej, co przedstawia obraz i jak komiczna jest to scena. Spojrzała na zasiadającego naprzeciw dyrektora, który podszedł do stołu z teczką akt, zapewne jej dokumentów, i usiadł naprzeciwko.
‒ Don Kichot – powiedział, widząc zdumienie na twarzy gościa.
Wbrew pozorom Julia doskonale wiedziała, co przedstawia grafika. Rycerz siedzący na utrudzonym koniu spoglądał w dal na skrzydła wiatraków. Nieco z boku stał jego giermek. Niski, przysadzisty jak sługa dzielnego hobbita z twarzą tak sugestywną, tak pełną pasji, wiary i sensu. Bez wątpienia na tej rycinie była to postać pierwszoplanowa.
‒ Don Kichot – powtórzył dyrektor i dodał po chwili z powagą: – Tak nazywają mnie uczniowie.
Julia spojrzała na swego pracodawcę z jeszcze większym zaciekawieniem. Kim jest ten człowiek, który będąc dyrektorem, potrafi nad swoją głową powiesić obraz przedstawiający własną karykaturę? Czy to możliwe, by ktoś miał do siebie aż taki dystans? Czy nie jest on zaprzeczeniem szkolnego rygoru i koniecznego w wychowaniu szacunku?
‒ Wiem, co pani myśli – odezwał się po dłuższej chwili ciszy.
Julia zastygła. Co ma na myśli? Czyżby było to aż tak wypisane na jej twarzy? Spuściła wzrok. Dłonie zdjęła z blatu i położyła na kolanach. O dziwo, spostrzegła, że napięcie, które czuła od rana, zupełnie gdzieś wyparowało. Po wejściu do gabinetu poczuła się bezpiecznie. Kiedy zdała sobie z tego sprawę, uniosła ponownie wzrok w stronę twarzy dyrektora. Mężczyzna wpatrywał się w nią uważnie.
Milczała, nie wiedząc, co ma powiedzieć. Zadać pytanie? Komplementować gabinet? Milczenie wydało się bezpieczniejsze.
‒ Obraz dostałem od młodzieży. – Dyrektor wyczuł widocznie jej rozterki. Zostawił hipotetyczne pytania i próbował odpowiedzieć na te, które wydały mu się oczywiste. – Nie mam nic przeciwko, kiedy tak mnie nazywają. Przy tym stole odbyła się niejedna już bitwa, która w końcu okazywała się walką z wiatrakami.
‒ Co ma pan na myśli?
Czyżby uważał, że wychowanie to w końcu nic więcej niż ekstremalny sport bez wygranych?
‒ Jeśli uda mi się przez cztery lata edukacji uświadomić uczniowi, gdzie są wiatraki, z którymi próbuje walczyć, i w co tak naprawdę warto wkładać energię… – Wpatrywał się w obraz wiszący na ścianie. – Jeśli zobaczą wokół przyjaciół, którzy w nich wierzą… Czy może być większy sens w pracy dyrektora? – Spojrzał na Julię. Uśmiechnął się pewny siebie i świadomy wrażenia, jakie zrobił na kobiecie. Nie miał takiego zamiaru. Nie planował tanich efektów. Zdawał sobie sprawę, że by osiągnąć cele, jakie sobie stawiał, potrzebuje zespołu pedagogicznych fachowców. Przed żadnym z nauczycieli, a tym bardziej przed młodzieżą, nie mógł przecież udawać.
Julia ponownie spuściła wzrok. Musiała przyznać, że słowa dyrektora były mądre. Ale czy możliwe do wprowadzenia w życie? Doskonale wiedziała, że potrafi ono weryfikować nawet najszlachetniejsze założenia, najczęściej pozostawiając po sobie popiół, tak jak ogień pozostawia po sobie zgliszcza pożaru.
‒ Więc chce pani sprawić, by nasza młodzież polubiła język angielski? – słowa mężczyzny wyrwały ją z myśli, w które zapadała się z każdą chwilą coraz głębiej. Z całą pewnością świadomie przywołał fragment ich internetowej rozmowy.
‒ No tak… Tak można to ująć. – Zagarnęła za ucho kosmyk, który nieproszony wysunął się z upięcia i opadał na policzek. Zrugała się w myślach za własne zachowanie. Podniosła wzrok. Dyrektor spoglądał na rozłożoną przed sobą teczkę. Julia spostrzegła swoje dokumenty. Próbowała odczytać z ruchu jego oczu, który fragment przykuł uwagę nowego pracodawcy.
‒ Pani Julio, nie musi się pani obawiać. Widzę, że bardzo pani przeżywa naszą rozmowę. – Podniósł dłonie, czym chciał dodatkowo zaakcentować swoje słowa. – Więc powiem to już teraz, by rozmawiało się nam zupełnie inaczej. – Poczekał chwilę, aż kobieta spojrzy w jego oczy, i powiedział trochę bardziej oficjalnym tonem: – Ja już podjąłem decyzję. Uzgodniona mailowo umowa jest przeze mnie podpisana. Czeka w sekretariacie. Nasza rozmowa niczego w tym względzie nie zmieni.
Uśmiechnął się przy tym w tak naturalny i swobodny sposób, że Julia miała ochotę rzucić się mężczyźnie na szyję, choć wiedziała, że byłby to gest zupełnie nie na miejscu. Wyprostowała się na krześle, uniosła głowę i próbowała w jakiś sposób, na przykład mimiką, wyrazić swoje zadowolenie. Nie bardzo wiedziała, czy jej się to udało.
‒ Dziękuję – odparła z uśmiechem.
‒ Jestem przekonany, że będzie pani doskonałym uzupełnieniem naszego zespołu. – Położył dłoń na otwartej teczce. – Kompetencje językowe ma pani doskonałe. Ale przekonało mnie przede wszystkim to, że jest pani doświadczonym pedagogiem.
Julia spojrzała z uwagą w twarz dyrektora. Ona sama swych kompetencji językowych nie oceniała w ten sposób, a te pedagogiczne wolałaby przemilczeć.
‒ Co ma pan na myśli?
‒ Zanim odpowiem, musimy omówić jedną rzecz, priorytetową.
Julia kiwnęła głową z aprobatą.
‒ Ustaliliśmy z całym gronem pedagogicznym, że zwracamy się do siebie tylko po imieniu. Bez względu na rolę, staż czy inne przeszkody. Proszę mówić do mnie po prostu Krzysztof.
Julia ponownie kiwnęła głową.
‒ Z tego, co pisałaś w CV – skierował się do Julii bezpośrednio, z naturalną swobodą – ostatnie trzy lata zajmowałaś się prowadzeniem czegoś na wzór internatu. Pracowałaś też w dwóch innych domach zawiadywanych przez stowarzyszenie. Sprawdziłem to. Pod twoją egidą wszystko kwitło. Najbardziej zainteresował mnie jednak twój wkład w powstanie ośrodka interwencji – słowa dyrektora brzmiały rzeczowo, ale ciepło. Najwyraźniej chciał, by siedząca przed nim kobieta poczuła się wreszcie na swoim miejscu, a miał wrażenie, że nadal tak nie jest. – Nie wiem, co prawda, dlaczego zdecydowałaś się na wyjazd tak daleko… – zawiesił głos, najwyraźniej szukając najwłaściwszych słów. – Ale to nieważne. Każdy, ja też, ma za sobą różne zakręty i czasem wyjazd jest najlepszym, co możemy zrobić.
‒ Chciałam odpocząć… Zresztą myślę o kolejnych studiach… Kielce wydały mi się dobrym miejscem. Uniwersytet Kochanowskiego ma przecież dobre notowania. Kiedy więc zobaczyłam, że poszukuje pan… Przepraszam… Że szkoła poszukuje nauczyciela angielskiego, pomyślałam, że to doskonała okazja. – Wzruszyła ramionami. Wytłumaczenie wydawało się wystarczające.
‒ No tak. Jasne…
Krzysztof wpatrywał się przez chwilę w ciszy w siedzącą naprzeciwko kobietę. Musiał przyznać, że spodziewał się, że będzie wyglądała poważniej. Internetowa kamera w trakcie wideokonferencji nie oddała zupełnie jej urody. Skromna, bez cienia makijażu, z kosmykiem blond włosów nieustannie opadającym na policzek, wyglądała dziewczęco. Zwłaszcza kiedy próbowała przywołać włosy do porządku, zagarniając je dłonią za ucho. Miała piękne niebieskie oczy. Zastanawiało go, dlaczego widzi w nich jakiś rodzaj smutku. Czuł, że wyjawiona przed chwilą motywacja to nie wszystko, przecież młoda kobieta nie zostawia ot tak, z dnia na dzień, całego swojego życia z powodu zmęczenia. Chociaż, zważywszy na to, gdzie pracowała do tej pory, mógł uwierzyć w wyczerpanie, o którym większość pracujących z nim nauczycieli nie miała w ogóle pojęcia. W swoim doświadczeniu zawodowym przeżywał już chwile, w których okazywało się, że szkoła stawała się przystanią nie tylko dla uczniów, ale również dla nauczycieli.
‒ Mam nadzieję – kontynuował po chwili – że nie będziesz miała mi tego za złe, sama zresztą proponowałaś to, przekazując listy referencyjne.
‒ Tak? – zawiesiła głos w oczekiwaniu na wyjaśnienia, co też mogłaby mieć za złe.
‒ Rozmawiałem z… – Przełożył kilka kartek w teczce, by znaleźć właściwe imię. – Z Piotrem…
Twarz kobiety zastygła. Stała się pociągła, a jej oczy znacznie się rozszerzyły. Dyrektor jednak na szczęście zupełnie tego nie zauważył, skupiony w tym czasie na dokumentach. Po chwili, znalazłszy odpowiednią kartkę, wyjął ją na górę i dokończył: – Piotrem Filipkiem. Zgadza się? – zapytał.
Spojrzała na niego, ale gdy tylko ich oczy spotkały się, momentalnie odwróciła wzrok.
‒ Księdzem Piotrem… Tak, zgadza się. Pracowaliśmy… razem – wydukała niepewnie.
‒ To, co powiedział mi o twoich kompetencjach, upewniło mnie niezbicie, że doskonale nadajesz się do naszego zespołu.
‒ Co… takiego mówił? – zapytała lekko ściszonym głosem. Sama spostrzegła, że zabrzmiało to dziwnie, i dodała po chwili: – To znaczy: o naszej pracy.
‒ Chwalił cię. Mówił, że masz doskonały kontakt z młodzieżą, że jesteś twórcza i pełna inwencji… – Dyrektor spojrzał na Julię z zainteresowaniem. Miał wrażenie, że niespodziewanie dotknął w niej jakiegoś czułego miejsca. – Prosił, by cię pozdrowić. Ucieszył się, kiedy powiedziałem, że chcę, byś dołączyła do zespołu…
„Poczciwy Piotr”, pomyślała Julia. Tyle razem przeszli…
Dopiero po chwili, spoglądając ukradkiem na dyrektora, dodała, starając się, by zabrzmiało to zupełnie naturalnie:
– To bardzo dobry człowiek.
Krzysztof się ożywił. Pochylił nad stołem. Zamknął rozłożoną na nim teczkę z dokumentami.
– Chciałbym wiedzieć, czy nie zechciałabyś wykorzystać swojego doświadczenia w pracy z młodzieżą w jeszcze jeden sposób. Rozmawialiśmy już przez internet o tym, co nazywam indywidualnym tokiem nauczania, który pilotażowo wprowadzamy w niektórych przedmiotach. Cieszę się, że zechciałaś dołączyć do naszego programu. Mam jeszcze jedną propozycję, o której nie wspominałem do tej pory.
‒ Przyznam się, że z początku koncepcja indywidualnego toku nauczania zabrzmiała dla mnie dość niesamowicie. Nie miałam pojęcia, że są w Polsce szkoły, które podejmują takie eksperymenty. Później zdałam sobie sprawę, że przecież nauczanie języka jest ku temu najlepszą platformą. Czemu nie mamy robić tego jak nowoczesne szkoły językowe? – Julia wreszcie się ożywiła. Po dawnym napięciu nie było już śladu.
‒ No właśnie. Dla mnie samego niezrozumiałe jest to, że nauczyciel do południa uczy po staremu, a po południu w ramach ambitnej szkoły prywatnej wdraża rewolucyjne i skuteczne metody. – Wzruszył ramionami w geście dezaprobaty i dodał: – Często nawet w tych samych murach! Dodam, że u nas całe grono pedagogiczne przygląda się tym wszystkim innowacjom. W tym roku oprócz angielskiego do programu dołączy jeszcze matematyka. Myślę, że efekty będą takie same jak z językiem polskim i historią.
‒ Jagoda też realizuje ten program? – zapytała Julia, oczami wyobraźni widząc już, jak wspólnie spędzają czas i dzielą się doświadczeniem.
‒ Tak. Dlatego tu dzisiaj jest. – Dyrektor uśmiechnął się nieznacznie. – Jagoda jest również opiekunem samorządu uczniowskiego i wychowawcą klasy maturalnej. Pilotuje też jeszcze jeden bardzo ważny projekt. – Tym razem spojrzał na swoją rozmówczynię lekko zaniepokojony.
‒ Zamieniam się w słuch. – Julia ponownie się uśmiechnęła. Krzysztof wyglądał w tym momencie niczym pełen pasji wędrowiec planujący ekscytującą podróż. Oczy mu zabłysły. Faktycznie porównanie do króla Artura, które przyszło jej na myśl na początku spotkania, teraz wydało się nader trafne. Miał w sobie coś władczego, coś, co nie pozwalało przejść obok niego obojętnie. Julia nie wiedziała jeszcze, jak to wrażenie do końca zdefiniować, ale tak się właśnie poczuła. Naprzeciwko niej siedział ktoś, kto wie, że ma autorytet, i potrafi z niego korzystać.
‒ Musimy z młodzieżą ułożyć nowy statut szkoły – wyjaśnił już bez emocji.
‒ I ? – dopytała. Nie bardzo rozumiała jego intencje.
‒ Zważywszy, że jesteś kimś z zewnątrz, kto… powiedzmy ma świeży ogląd i… doświadczenie w pracy w ekstremalnych warunkach…
‒ Ekstremalne warunki? – przerwała zaskoczona. Faktycznie nie były one łatwe. Pełne wyzwań. Krzysztof wypowiedział to jednak w lekko prześmiewczym tonie.
‒ Nie miałem nic złego na myśli. – Podniósł dłoń w usprawiedliwieniu. – Musieliście przecież w tym internacie mieć jakieś zasady, wspólnie je wypracowywać…
Julia wypuściła głośno powietrze. Dopiero teraz zrozumiała, co dyrektor ma na myśli. Nie bardzo miała ochotę na taką rolę.
‒ Miałabym wprowadzać takie zasady tutaj?
‒ Nie sama. Mam już zespół nauczycieli, którzy się tego podjęli. Pomyślałem, że mogłabyś do nich dołączyć. Zajmują się tym już Jagoda, geograf Filip Dobrodzień…
Julia zacisnęła usta. Nie wiedziała, co powiedzieć. Obiecywała sobie, że podejmie zwykłą pracę. Bez problemów. Bez nadmiernych wyzwań. Miała codziennie przygotowywać się do zajęć. W weekendy studiować, chodzić na spacery. Biegać. Kupić rower. Wrotki. Skakać na skakance. Nie miała ochoty znów angażować się w życie młodzieży…
‒ Nie wiem. Chyba nie tak wyobrażałam sobie moją nową pracę – powiedziała wreszcie szczerze, niepewnie podnosząc wzrok znad stołu. Nie chciała zbyt długo spoglądać w oczy dyrektora. Była przekonana, że nie zniosłaby jego spojrzenia.
‒ Zastanów się. Przemyśl. Nie musisz odpowiadać teraz – powiedział spokojnie Krzysztof, widząc wyraźnie, że naciskiem nic nie jest w stanie uzyskać.
‒ Ale mogę odmówić? – zapytała, odważnie podnosząc twarz.
‒ Naturalnie.
‒ Przede wszystkim jednak będę uczyć angielskiego?
‒ I pomagać w wychowawstwie – odparł Krzysztof. Wstał. Zdecydowanie ruszył do sekretariatu. Wrócił po chwili. Kładąc przed Julią podpisaną przez siebie umowę, dodał z promiennym uśmiechem: – Dla porządku. Wpisałem tu również zadania wynikające z roli drugiego wychowawcy IV b, ale ten zakres obowiązków już uzgodniliśmy.
Julia spojrzała na Krzysztofa wymownie, ale widząc jego promienny uśmiech, tylko pokiwała głową. Faktycznie, zgodziła się na to zadanie z przeświadczeniem, że nie będzie miało to wielkiego znaczenia. Naturalne wydawały się argumenty dyrektora, który przez internet wyjaśniał jej znikome zadania drugiego wychowawcy. Z tym nie zamierzała dyskutować, ale rola w układaniu statutu szkolnego wydawała się nie do przyjęcia.
Z mieszkania Jagody na jedenastym piętrze rozlegał się imponujący widok. Choć blok stał blisko ruchliwej arterii, Julia stojąc na balkonie, zupełnie nie słyszała miejskiego hałasu. Cywilizacja wydawała się tu zupełnie nie docierać. Zwłaszcza że miasto zdawało się zlewać z zielenią wyrastających wokół wzniesień.
‒ Cieszę się, że dałaś się wyciągnąć – odezwała się Jagoda, stawiając tacę z filiżankami napełnionymi kawą na małym, szklanym stoliku. Wokół pełno było kwiatów, prezentujących bujnie swoje kolory. Podłogę balkonu wyłożono imitującymi drewno kaflami, a na parapecie w stylowych szklanych bańkach stały niedopalone świece, świadczące o tym, że gospodyni często tu przesiaduje.
‒ Miło tu – powiedziała Julia szczerze zachwycona. – To ja dziękuję za zaproszenie. Widok masz zaskakujący. – Spojrzała na pasmo górskie zamykające horyzont.
‒ Bardzo mnie uspokaja. Jest w nim coś… bliskiego. – Jagoda stała chwilę w bezruchu i spoglądała w dal. – Na lewo na tle miasta to Kadzielnia z amfiteatrem. W oddali Telegraf i stara skocznia. Zimą można jeździć tam na nartach. Po drugiej stronie, stąd niewidoczne, całkiem blisko szkoły, podobne wzniesienie, to z klasztorem, to Karczówka.
‒ To znam. Biegam tam trochę – wtrąciła Julia.
‒ Już wiem, dlaczego tak dobrze wyglądasz. Zazdroszczę. Po ciąży niestety nie wróciłam do dawnej wagi. – Wzruszyła ramionami, uśmiechnęła się niedbale i dodała, zmieniając temat: – Mam jeszcze ciasto. No i wiem, że wcześnie, ale… może masz ochotę na dobre wino? Wypijemy za nową znajomość?
Julia kiwnęła tylko głową i odwzajemniła uśmiech. Miała wrażenie, że znają się z Jagodą całe wieki. Zaskoczyła ją zaproszeniem do siebie do domu. Oprowadzając ją po szkole, raz po raz przywoływała anegdoty z nauczycielami w roli głównej. Dzięki temu gmach nagle ożył, wypełnił się ludźmi i wydarzeniami. Julia nie miała wątpliwości, że spotkała bratnią duszę.
‒ Zamawiała pani wino? – żartobliwie zapytała Jagoda, stawiając na stole na wpół opróżnioną butelkę i dwa olbrzymie kieliszki. Nalała powoli jasnomiodowego płynu, a kieliszki natychmiast pokryły się rosą. Julia uśmiechnęła się do siebie. „Tak jak ja. Trzyma otwarte wino w lodówce i dobrze je schładza”. W dalszym ciągu stojąc, ujęła kieliszek w dłoń, stuknęły się szkłem. Zabrzęczało pełnym, szlachetnym dźwiękiem.
‒ Za twoją nową pracę. – Jagoda uniosła kieliszek w toaście.
‒ Za nasze spotkanie – dodała Julia.
Obie wypiły spory łyk, odstawiły kieliszki na szklany blat i stanęły z twarzami zwróconymi w stronę miasta.
‒ Fajnie mieszkasz – zagadnęła Julia, spoglądając w stronę wnętrza mieszkania. Nie było duże. Dwa pokoje z oddzielną kuchnią. Typowe mieszkanie w PRLowskim bloku. Urządzone jednak funkcjonalnie i w wyraźnie kobiecym klimacie. Ciepłe barwy beżu na sofie, stylowa lampa stojąca przy fotelu. Regał z książkami. Niektóre zapewne często czytane, bo ich grzbiety wyglądały na zniszczone.
‒ Sama wychowuję syna. Wraca z obozu dopiero za trzy dni. Dla naszej dwójki w sam raz – bez cienia emocji uchyliła przed Julią rąbka tajemnic swojego życia. – Do pracy mam blisko. Piechotą niecałe pięć minut. Syn też szkołę ma w pobliżu. Osiedle spokojne. Czego chcieć więcej?
‒ No i ta panorama. – Julia skinęła w stronę miasta. – Lepsza niż fototapeta.
‒ Z tego, co słyszałam… – Jagoda odwróciła się w stronę koleżanki. – Nie jesteś stąd. Nie chciałabym być wścibska, po prostu Krzysztof chwalił się, że ktoś, kto przeprowadza się do Kielc, ma uczyć u nas angielskiego – próbowała się usprawiedliwiać.
‒ Nie jesteś. To przecież nic zbytnio osobistego. Przyjechałam całkiem niedawno. W zasadzie dopiero się urządzam. Nie znam ani miasta, ani ludzi… – Spojrzała na Jagodę z wdzięcznością. – Tak naprawdę to jesteś pierwszą osobą, z którą rozmawiam dłużej niż o pogodzie z sąsiadką.
‒ Już ja się tobą w takim razie zajmę! – Jagoda pokiwała głową. Zrobiła przy tym minę dziarskiego chłopca, który wypowiedział wojnę przeciwnej drużynie. Podeszła do stolika, podała Julii kawę, sama ujęła swoją i upiła śmietankę, nieomal wypływającą z filiżanki. – Daleko mieszkasz? – zapytała po chwili, uświadomiwszy sobie, że ta kwestia może zniweczyć jej zamiary.
‒ Też całkiem niedaleko szkoły. Trafiłam tam przez znajomych. Wynajęłam mały dom na końcu Bernardyńskiej. Trochę na uboczu, ale mnie to nie przeszkadza.
‒ Masz cały dom do dyspozycji? – Jagoda aż westchnęła.
‒ Właściciele podobno rok temu wyjechali za granicę. Dom jest trochę zaniedbany, ale koszt wynajmu po znajomości był niewielki. Wolę ciszę i spokój.
‒ Ostatnio jest to coraz częstsze. Ludzie stąd wyjeżdżają, dlatego z całą pewnością będziesz budzić w szkole sporą sensację.
‒ Tak myślisz? – Julia odstawiła na wpół wypitą kawę.
‒ Ludzie różnie postrzegają nowych. A nowy nauczyciel zawsze jest ciekawy.
‒ Nie rozumiem tych wyjazdów. Miasto wydaje się sympatyczne. Niczego mu nie brakuje.
Jagoda spojrzała z zainteresowaniem w twarz swojej nowej koleżanki.
‒ Widzę, że przybysze to tutaj nic częstego – stwierdziła Julia.
‒ Skąd jesteś? – Jagoda uśmiechnęła się tylko, jakby wiedząc, że cisnące się na usta pytania nie potrzebują wcale uzasadnienia.
‒ Z Gdańska.
‒ I zostawiłaś morze dla Kielc?
‒ Tu za to są góry. – Spojrzała w stronę niedalekiego pasma.
‒ Mieszkam w tym mieście od urodzenia i trudno mi je tak nazwać. To ładne miasto, ciekawa okolica, ale przegrywa z innymi w wielu dyscyplinach.
‒ Dla mnie to odskocznia. – Julia ucięła temat, nie mając ochoty na jego rozwijanie. Wzruszyła ramionami i dodała trochę spokojniej: – Jestem sama. Nie mam męża, dzieci. Wyjazd wydawał się łatwy.
‒ Jasne. Rozumiem. – Jagoda się zamyśliła. Dla niej był to wystarczający komunikat. Samotna atrakcyjna kobieta nie opuszcza miejsca, w którym czuje się kochana.
‒ Mam wrażenie, że Krzysztof skupia wokół siebie samych singli.
‒ Naprawdę? Nikt nie pytał mnie, czy jestem singielką.
‒ Sam jest samotny – stwierdziła Jagoda w sposób, który wydawał się całkowicie beznamiętny.
‒ Nie wiedziałam. To przecież przystojny facet i muszę przyznać, że dość… – dłuższą chwilę próbowała znaleźć najwłaściwsze słowo: – …charyzmatyczny.
Jagoda uśmiechnęła się szczerze zaskoczona.
‒ Ciekawe stwierdzenie. Faktycznie coś w nim takiego jest. Bez wątpienia jest wizjonerem.
‒ Wiesz, dlaczego jest sam?
‒ Krzysztof niechętnie o tym opowiada i chyba niespecjalnie lubi, jak rozmawiają o tym nauczyciele. Przez dwa lata nikt nie wiedział, co się z nim dzieje. – Jagoda spojrzała w oczy koleżanki, chcąc sprawdzić jej reakcję. – Kiedy wrócił, nie był tym samym człowiekiem. Kiedyś nawet myślałam, że może między nami coś być. Kilka razy spotkaliśmy się nawet, ale… – przerwała zamyślona.
Julia nie bardzo wiedziała, czy powinna przerywać ciszę, która wyrosła nagle między nimi. Wydawała się mówić bardzo wiele. Na szczęście Jagoda sama wróciła do opowieści. – Nie wiem, czemu mam ochotę dzielić się z tobą tą historią. Od kiedy cię tylko zobaczyłam, budzisz moją sympatię.
Julia uśmiechnęła się na znak, że jej odczucia odnośnie do ich spotkania są dość zbieżne. Sama przecież czuła się podobnie. Jakby rozmawiała z dawno niewidzianą przyjaciółką, z którą kiedyś łączyło ją mnóstwo wspólnych wydarzeń.
‒ Wiesz, jak to jest… – kontynuowała Jagoda. – Spotykasz się z kimś, jest nawet miło. Obydwoje się staracie, ale bardziej przypomina to nieudolne usiłowania, by nie nadepnąć sobie na palec, niż próby budowania czegoś więcej. Zresztą… nie byłam chyba gotowa na związek. – Jagoda wypiła do końca wino z kieliszka i odstawiła go na blat stolika.
‒ Ja nie wiem, czy kiedykolwiek będę – wyrwało się Julii. Momentalnie pożałowała wypowiedzianych słów. Przygryzła wargi tak, jakby w ten sposób można było jeszcze je zatrzymać.
‒ No, moja droga, słyszę w twoich słowach bunt. – Zaskoczona Jagoda utkwiła wzrok w oczach koleżanki, czekając, aż spotkają się ich spojrzenia. Julia wytrzymała to jedynie przez krótką chwilę.
‒ Może to prawda. Nic na to nie poradzę… – zamilkła na chwilę. – Nie ma o czym mówić…
‒ Ale wiesz, że jakby co, to do mnie zawsze możesz przyjść pogadać?
Julia uśmiechnęła się i rzuciła zdawkowo:
‒ Ty do mnie też. Choć widoki u mnie znacznie skromniejsze i z ogrodem jakoś muszę się uporać, bo strasznie zarośnięty.
– Podobno Krzysztof zaproponował ci, żebyś pomogła nam przy nowym statucie szkoły?
‒ No tak. – Julia westchnęła głęboko, wdzięczna za zmianę tematu. Nie była gotowa na rozmowę o sprawach osobistych. – Byłam tym zaskoczona. Nie bardzo wiedziałam, co odpowiedzieć.
‒ I co powiedziałaś?
‒ Nic. Że muszę się zastanowić. Przemyśleć. Przyjeżdżając tu, decydowałam się na zwyczajną pracę, a nie na coś, co przedłuża się w nadgodziny.
‒ I tak odpowiedziałaś Krzysztofowi? Zastanowię się?
‒ No tak. – Julia wzruszyła ramionami. – To coś złego?
‒ Nie. Tylko nie pamiętam, żeby ktoś kiedykolwiek z nim tak postąpił. Mało jest osób, które potrafią znaleźć w sobie tyle siły, by oprzeć się jego prośbie. Jest raczej człowiekiem, który… potrafi zniewalać – dodała po chwili Jagoda zapatrzona w kieliszek. Jej słowa ponownie zabrzmiały dziwnie wieloznacznie.
Elena zbliżyła twarz do lustra toaletki. Spojrzała w odbicie własnych oczu. Z tej odległości wydawały się niczym wyrzeźbione w zielonym marmurze, którego drobniutkie żyłki mieniły się refleksami światła. Z oddali traciły na blasku, jakby nagle pokryte zasłoną. Spojrzała na nos pełen delikatnych piegów. Jak co roku letnie słońce wydobywało je z uśpienia, obsypując twarz tysiącem drobnych kropek, które nie wiadomo jak rozsiewały się aż po lekko wystające kości policzkowe. Wiedziała, że gdyby przymknęła powiekę, wszystko jedno którą, nawet tam zdołałaby je dostrzec. Kiedyś nie przeszkadzały jej zupełnie. Nawet rok temu wydawały się czymś naturalnym. Tak jak widok ust, uszu, brwi i rzęs, których przecież nigdy nie kwestionowała. Tego lata było jednak inaczej.
Wzięła do ręki szczotkę i płynnymi, energicznymi ruchami zaczęła rozczesywać włosy. Padające na nie słońce nadawało im ognistego blasku. Miała wrażenie, że jej głowa płonie zachodzącym słońcem, że rudy kolor bliższy jest czerwieni. Tego koloru zresztą nigdy nie lubiła. Nie potrafiła zrozumieć, jak można próbować osiągnąć go za pomocą farb. Uśmiechała się, ilekroć koleżanki komplementowały czerwień na jej głowie. Dziwiły się jeszcze bardziej, kiedy dowiadywały się, że nie jest wynikiem zabiegów fryzjerskich. Ona sama najchętniej swoje włosy upinała wysoko i chowała. Zimą pod czapką, latem pod fantazyjnie upiętą chustką. Był czas, kiedy etykieta klasowego rudzielca jej nie doskwierała. W drugiej i trzeciej klasie liceum potrafiła nawet dumnie unosić głowę, a przezwisko wiewióry traktować z dystansem. Teraz było inaczej. Dawne ogniste fatum wróciło ze zdwojoną siłą.
Upięła włosy z tyłu głowy, podwiązując je błękitną chustką, pod kolor włożonej wcześniej sukienki. Wstała sprzed toaletki. Odeszła o krok i w lustrze próbowała wzrokiem ogarnąć swój widok. Nie była wysoka, ale i tak zdołała dostrzec jedynie fragment sylwetki. Wyszła na korytarz, gdzie mama powiesiła olbrzymie, sięgające do podłogi lustro. Uśmiechnęła się do własnego odbicia, chcąc w ten sposób zatuszować brak pewności siebie, który czuła niczym powiększający się ostatnio balast. Z każdym dniem wydawał się coraz większy. Zupełnie jakby miała w sobie siłę przyciągania smutków, które oblepiały duszę, odbierając całą radość życia. Ta wydawała się wyparowywać znacznie szybciej niż dotychczas.
Elena doskonale wiedziała, dlaczego tak jest. Wystarczyło spojrzenie poza własną sylwetkę, by znaleźć tysiące powodów. Mieszkanie. Nowe sprzęty noszące jeszcze zapach opakowań. Salon pełen nierozpakowanych kartonów. Oczywiście starała się zabrać ze sobą jak najwięcej tych „swoich” mebli. Wiklinowa toaletka i regał z książkami miały przypominać warszawskie Bemowo. Książki ustawiła przecież dokładnie w tej samej kolejności. Te zabiegi okazały się jednak mało skuteczne. Nie pomagały matczyne zapewnienia, że wszystko jakoś się ułoży, że będzie lepiej, że „inaczej” nie znaczy wcale „gorzej”.
Osiemnaście lat skończy dopiero niebawem, ale nie jest przecież dzieckiem. Od dawna widziała, że między rodzicami nie dzieje się dobrze. Nie kłócili się wcale. Nie żartowali również. Nawet gdy siadali razem przy śniadaniu, ojciec zatapiał się w gazetowych wiadomościach, a mama kończyła jeść pośpiesznie, pewno po to, by nie czuć się przy stole niczym powietrze. W zasadzie to sama mogła się tego spodziewać. Nie przypuszczała jednak, że tak to zaboli. Kiedy rodzice z kamiennymi twarzami poinformowali ją o swoim rozstaniu, życie zamarło. Jej płuca nagle stały się za małe, niezdolne do pełnego oddechu. Zdała sobie sprawę, że nie pamięta własnego uśmiechu. Stawała przed lustrem, spoglądała we własną twarz i próbowała w niej rozpoznać siebie. Czy tak się uśmiecham? Czy to są te włosy, których tak kiedyś nie znosiłam? Czy te oczy nabiorą jeszcze blasku? Czy ramiona będą jeszcze kiedyś wyprostowane, nieprzytłoczone ciężarem, którego nie są w stanie udźwignąć? Nie wiedziała wówczas jeszcze, że rozstanie rodziców to dopiero początek zdarzeń, których nie cierpieć będzie daleko bardziej niż chwili, gdy jej o nich zakomunikowano. Nikt przecież nie pytał, czy chce się przeprowadzić, pożegnać przyjaciół, zmienić szkołę przed klasą maturalną. Mogła jedynie przyglądać się, jak wokół niej świat najpierw zawirował, a po chwili, zwalniając, przybrał zupełnie nieznany kształt. Leżąc nocą na łóżku i w suficie wypatrując odpowiedzi, nie potrafiła zrozumieć, jak mogło dotknąć to właśnie jej. Gdyby jeszcze rodzice rozstali się, bo poznali kogoś innego. Gdyby w jakimś upiornym zrywie podążali za czymś, co wydawałoby się lepszą, młodszą miłością, mogłaby to przynajmniej próbować zrozumieć. Ojciec postanowił odejść w imię jakiegoś zdroworozsądkowego przekonania, że wspólna droga dobiegła końca. Zapewniał później o swojej do niej miłości z tym samym wyrazem twarzy, z którym informował ją o tym, że mieszkać będą oddzielnie. Nie musiała się przecież martwić o kwestie materialne. Pójdzie na wymarzone studia. Jeśli chce, wyjedzie za granicę. Niczego nie będzie jej brakowało. Zupełnie jakby nie był świadomy, że właśnie zniszczył w niej rodzące się dopiero poczucie własnej wartości, stabilizacji, które nie mają nic wspólnego z kartą kredytową. A mama? Izabela wydawała się przygnębiona, ale dzielnie znosiła całą tę sytuację, która musiała być przecież bolesna. Elena miała czasami wrażenie, że jest z niej jakoś zadowolona. Może była to tylko zewnętrza poza? Forma obrony przed bólem? Elenie nie pomagały nawet słowa otuchy płynące od starych przyjaciół. Brzmiały pusto, niczym wnętrze dzwonu, z którego ktoś ukradł serce.
Ojciec wrócił na rodzinną Kretę. Ona wraz z mamą przyjechały do Kielc, bo tu mamie zaproponowano podobno obiecującą pracę. Kupiły dom w zabudowie szeregowej. Dwa tygodnie wybierały meble, zestawiając je w różnych konfiguracjach. Powinna się cieszyć, powtarzała mama, widząc w jej oczach smutek.
‒ Zobaczysz – mówiła – jak tylko rozpocznie się rok szkolny, poznasz nowych przyjaciół, poczujesz wiatr możliwości we włosach i przestaniesz oglądać się wstecz.
Ciężko było jednak podzielać matczyny entuzjazm. Im bliżej było początku roku szkolnego, tym serce Eleny coraz bardziej napełniało się lękiem.
Zdjęła z wieszaka małą torebkę i zarzuciła ją na ramię. Odwróciła się jeszcze raz w stronę lustra i do własnego odbicia powiedziała:
– Wychodzę.
Mama wracała z pracy późno, więc nie było szans, by ktokolwiek ją usłyszał. Po chwili zarejestrowała dźwięk przekręcanego kluczem zamka. Odwróciła się w stronę małego ogrodu przed domem. Alejkę do furtki i podjazd do garażu obrastały fantazyjne, różnokolorowe pędy jakichś skalniaków. Nie wymagały pracy, bo same dbały o siebie, walcząc z porozrzucanymi głazami. Większy ogród znajdował się od strony tarasu. Tamten wymagał więcej zachodu, ale umówiły się z mamą, że na razie nie będą się o niego troszczyć. Elena spojrzała na domy sąsiadów po przeciwnej stronie ulicy. Wszystkie wydawały się podobne. Symetryczne linie przedzielone rzędami takich samych balkonów. Wyszła na pustą ulicę i ruszyła w stronę miasta.
Dalsza część w wersji pełnej