Zagubiona - Stanisław Piguła - ebook + książka
NOWOŚĆ

Zagubiona ebook

Piguła Stanisław

2,6

348 osób interesuje się tą książką

Opis

Jola w dorosłe życie wchodziła sama. Bez matki, która wcześnie zmarła i bez ojca, którego nie znała. Szukała miejsca dla siebie, chociaż nie wiedziała, jak miałoby ono wyglądać. Otwarta na ludzi, jednak czasem czuła, że powinna się ich bać. 

 

Nagle jej życie ulega diametralnej zmianie. Szef wyrzuca ją z pracy, choć sądziła, że doskonale się sprawdza na wyznaczonym stanowisku. Potem spotyka uroczego Włocha, a chwilę później zostaje porwana i zamknięta w starym bunkrze. Bez słowa wyjaśnienia, komu i na co jest potrzebna, wegetuje w tym odosobnieniu, czekając na ratunek, choć sama nie wie, skąd miałaby nadejść pomoc. 

 

Czy przystojny Roberto zechce pomóc Joli? Kogo dziewczyna powinna winić za sytuację, w której się znalazła? I co młoda Polka  ma wspólnego z włoską mafią?

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
czytnikach certyfikowanych
przez Legimi
czytnikach Kindle™
(dla wybranych pakietów)
Windows
10
Windows
Phone

Liczba stron: 267

Odsłuch ebooka (TTS) dostepny w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
Oceny
2,6 (8 ocen)
2
1
0
2
3
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.
Sortuj według:
Olazd

Nie polecam

Bardzo dziwna książka, staram się zawsze dać szansę, ale tym razem nie dałam rady.
11
Madziucha0

Z braku laku…

zagubiona to ja jestem, poddałam sie po 50 stronach, a łatwo nie rezygnuje, ale to.... nie polecam
00



Tego autora w Wydawnictwie WasPos

Testament matki

Morderca kochanka

Zagubiona

Wszystkie pozycje dostępne również w formie e-booka

Copyright © by Stanisław Piguła, 2024Copyright © Wydawnictwo WasPos, 2024All rights reserved

Wszystkie prawa zastrzeżone, zabrania się kopiowania oraz udostępniania publicznie bez zgody Autora oraz Wydawnictwa pod groźbą odpowiedzialności karnej.

Redakcja: Barbara Mikulska

Korekta: Aneta Krajewska

Projekt okładki: Adam Buzek

Zdjęcia na okładce: © by Nia™/AdobeStock

Wektor przy nagłówkach: © by pngtree

Skład i łamanie oraz wersja elektroniczna: Adam Buzek/[email protected]

Wydanie I – elektroniczne

Wyrażamy zgodę na udostępnianie okładki książki w internecie

ISBN 978-83-8290-629-5

Wydawnictwo WasPosWydawca: Agnieszka Przył[email protected]

Spis treści

Ze szklanego domu do lochu

1

2

3

4

5

6

7

8

9

10

11

12

13

14

15

16

17

18

19

Ucieczka do Polski

1

2

3

Dlaczego uwięziona?

1

2

3

4

5

6

7

8

9

10

11

12

Tajemnica ojca

1

2

Bunkier jakich mało

1

2

3

4

Alessandro i Giuseppe

1

2

Kto zdobył bunkier?

1

2

3

4

5

6

7

Na włoską pizzę…

1

2

3

Życie od podszewki

1

2

Kto ucieka, kto goni?

1

2

3

4

5

6

Roberto jakby usłyszał

1

2

3

4

5

6

7

Krótkie pytanie, szybka odpowiedź

1

2

3

4

5

6

7

8

9

10

11

12

13

14

15

16

17

18

19

20

21

Do Wenecji

1

2

3

To był sen…

Dla Tereni i Kasi

Ze szklanego domu do lochu

1

Wbiegłam do niewielkiej restauracji w centrum miasta. Nerwowo się rozglądałam, wypatrując łazienki. Dostrzegłam oznaczone drzwi i rzuciłam się do nich. Od razu zorientowałam się, że haczyk jest urwany. Niewiele myśląc, wystawiłam głowę na zewnątrz i zwróciłam się do mężczyzny, który siedział przy najbliższym stoliku. Nikogo innego nie było.

– Mógłby pan mnie popilnować, nie mam jak zamknąć?

Wyglądało na to, że mężczyzna, około dwudziestopięcioletni, dobrze ubrany, w nienagannie skrojonym garniturze w kolorze ciemnej oliwki, białej koszuli bez krawata i butach za trzy tysiące, początkowo nie uwierzył w to, co usłyszał. Za moment wskazał siebie palcem. Kiwnęłam głową. On się odezwał:

– Mam stać przy drzwiach?

– Nie. Wystarczy, że pan przypilnuje, aby nikt tutaj nie wszedł.

Zgodził się, zniknęłam za drzwiami. Po kilkunastu minutach wyszłam jak wyciśnięta przez wyżymaczkę. Mimo że jestem młodą i zapewne dość urodziwą blondynką, to elegancka granatowa garsonka nie leżała na mnie dobrze; spojrzałam w lustro – teraz byłam przygarbiona i rozczochrana.

– Szef, stary dziad, wylał mnie z pracy. Wymiotowałam. Szkoda, że wcześniej mnie nie zemdliło.

Mówiąc to, nie patrzyłam na rozmówcę, chociaż czułam, że on wlepiał we mnie wzrok.

Dodałam jeszcze:

– Podałabym panu rękę, ale nie chcę pana wprawiać w zakłopotanie, bo nie jest pan pewny, czy ją umyłam.

Zawiesiłam głos i czekałam na reakcję nieznajomego. On wstał, podszedł kilka kroków i wyciągnął dłoń.

– Cieszę się, że mogłem pani pomóc. Nazywam się Robert…

– De Niro. – Zaśmiałam się cicho.

Odpowiedział uśmiechem i dokończył:

– Roberto Branicki.

– Już nie zapytam, z których Branickich. – Dobry humor mi wracał.

– Może usiądzie pani na chwilę, napije się wody – zaproponował.

– Może usiądę. – Z radością w głosie przedrzeźniałam mężczyznę. – Ja jestem Jola Starska – przedstawiłam się.

Dopiero teraz się zorientowałam, że cały czas ściskam jego dłoń. Podobał mi się.

2

Otworzyłam powieki. Chociaż nie. Próbowałam je otworzyć, ale jakby się skleiły. Przez szparki niewiele widziałam. Głęboko wciągnęłam powietrze. Wyczułam intensywny zapach płynu do płukania. Nawet był przyjemny, ale ta jego moc… Teraz szeroko otworzyłam oczy. Jednak niewiele więcej zobaczyłam. Pod sufitem paliła się mała żółta żarówka. Nie wiadomo dlaczego woń, która atakowała nozdrza, skojarzyła mi się z kimś, kto mógł umrzeć w tej pościeli i dlatego została przesadnie zdezynfekowana.

Podskoczyłam na okrągłym łóżku. Starałam się ogarnąć wzrokiem pomieszczenie, ale nie udało mi się przebić wypełniającego tego miejsca półmroku. Doskonale było widać jedynie białą pościel. I czuć. Zasłoniłam ręką nos i usta, ale nie mogło to trwać długo. Musiałam zaczerpnąć jeszcze więcej intensywnie pachnącego poziomką powietrza. Poddałam się, nie dałam rady wstrzymywać oddechu. Pomyślałam, że w podobnym płynie piorę w domu swoje rzeczy. I pomogło. Zaczęłam przyzwyczajać się do zapachu.

Nie mogłam sobie przypomnieć, dlaczego znalazłam się w tym miejscu. Byłam pewna, że jestem tutaj po raz pierwszy. Chociaż skoro nie pamiętałam, w jaki sposób się tu pojawiłam, równie dobrze mogłam zapomnieć ewentualną wcześniejszą wizytę.

Zamiast myśleć o tym, intensywnie zaczęłam się zastanawiać: dlaczego jestem tu, gdzie jestem? Gwałtownie obmacałam ręce i nogi. Może ktoś chciał zabrać kawałek mojego ciała? Zadudniło mi w głowie. Oboma rękami szukałam ewentualnej blizny na brzuchu, pomiędzy biustem i na plecach. Powinna tam być, jeśli ktoś wyciął mi płuco lub nerkę, a może coś jeszcze? Nie znalazłam żadnej rany. Trochę się uspokoiłam. Ale tylko na chwilę. Z jeszcze większą determinacją wsunęłam obie ręce w majtki i centymetr po centymetrze sprawdzałam, czy nie zostałam zgwałcona. Poruszyłam lekko biodrami, pupą. Przecież gdyby ktoś chciał zrobić mi krzywdę, na pewno bym się broniła, a napastnik nie byłby delikatny. Nie poczułam bólu.

Myślami wróciłam do miejsca, w którym się znalazłam. Starałam się przebić wzrokiem ciemność. Zauważyłam, że obok łóżka stoi niewielki, drewniany stolik. Był w zasięgu mojej ręki, więc spróbowałam nim ruszyć. Nie udało się. Musi być przymocowany do podłogi, pomyślałam.

Niepewnie usiadłam na łóżku, podciągając kolana pod brodę. Chciałam się za nimi schować. Widziałam przed sobą szarą ścianę, chociaż jak inaczej miała po ciemku wyglądać? Ale drzwi, jeśli to były drzwi, wydawały się na zdecydowanie ciemniejsze. Odwróciłam się trochę w lewo i dostrzegłam taki sam widok. Ściana z drzwiami. Niepewnie okręciłam się jeszcze kawałek, a za moment dalej i wciąż widziałam to samo. W każdej ścianie pośrodku znajdowały się nieduże drzwi. Prawdopodobnie drzwi.

Oburącz ścisnęłam kolana. W tej chwili tylko w ten sposób potrafiłam wyrazić swoją bezradność. Usiłowałam sobie przypominać, co pamiętam do chwili, gdy przestałam pamiętać? Nie szło mi to łatwo, granicy nie mogłam dostrzec.

3

W gabinecie na dziesiątym piętrze biurowca, z przeszklonymi dwiema ścianami, za którymi widać było centrum Poznania z charakterystyczną bryłą galerii handlowej w odrestaurowanym browarze, cicho odezwał się telefon. Zza drzwi, które mogły prowadzić do łazienki, wyszedł wysoki szpakowaty mężczyzna z podwiniętymi rękawami błękitnej koszuli i rozluźnionym krawatem. Szybkim krokiem zbliżył się do biurka. Podniósł słuchawkę i usłyszał, że dzwoni pan Vinci. Po tej wiadomości stanął na baczność i czekał. Ktoś po drugiej stronie nie powiedział „Dzień dobry” ani po polsku, ani w żadnym innym języku. Ze ściśniętego gardła wydobyły się jedynie, wypowiedziane łamaną polszczyzną, słowa:

– Dziękuję, że zrobiłeś, co kazałem. Podziękuj też Robertowi.

Kiedy wyprostowany jak struna mężczyzna gotowy był coś powiedzieć, usłyszał dźwięk odkładanej słuchawki. Swoją jeszcze długo ściskał w dłoni, zanim delikatnie odłożył ją na bazę telefonu. Okrążając biurko w ogromnym gabinecie, odwinął rękawy i zapiął mankiety koszuli. Krawat ścisnął tak mocno, że za chwilę musiał go znowu poluzować. Nie wiedział, w jaki sposób zapanować nad zdenerwowaniem.

Otworzył pełne, przysłaniające wszystko co w środku drzwiczki nowoczesnej szafki wbudowanej w ścianę i pojawiły się trzy podświetlane półki zastawione alkoholem. Sięgnął po whisky Macallan. W butelce już nie było zbyt wiele trunku, a stojąca obok szklanka mogła świadczyć, że używana jest dzisiaj nie pierwszy raz. Usiadł w fotelu. Nogi położył na biurku. Po kolejnym łyku poczuł, że napięcie opada. Nacisnął guzik w interkomie i rozkazał:

– Przyślij mi tutaj Roberta. Natychmiast – krzyknął, jakby znów uznał, że jest ważny.

4

Czułam się zagubiona. Usta miałam spierzchnięte, ale nie czułam pragnienia. Gdzie jest łazienka? Ostrożnie podeszłam do pierwszych drzwi. Chciałam zastukać. Zrezygnowałam. Szukałam klamki na wysokości, na której powinna się ona znajdować. Nic z tego. Rękami dotykałam gładkiej powierzchni, już teraz byłam przekonana, że drzwi są metalowe. Nie znalazłam nawet szczeliny, która pozwoliłaby spróbować ruszyć je z miejsca. Kilka razy uderzyłam dłońmi w żelazną barierę. Odpowiedziała głuchym dźwiękiem. Trochę głośniej zareagowała, gdy dłonie zwinęłam w pięści.

Wzdłuż ściany przesunęłam się do drugich drzwi. Przyłożyłam czoło do zimnego metalu i ponownie zastukałam. Gotowa byłam kopać, ale nie miałam na nogach butów. Gdzie się podziały? Na łóżku ich nie zauważyłam. Może leżały obok? Na pewno w łazience w restauracji je miałam. Spadły, gdy klęczałam przed sedesem? Nie. Kiedy piłam wodę ze spotkanym mężczyzną, założyłam nogę na nogę i widziałam, że niebieskie, wysokie szpilki przyciągnęły jego wzrok. Nie przyszłam tutaj boso. Sprawdziłam rajstopy. Były całe. Postukałam głową w metalową barierę i pomyślałam, że będę musiała gdzieś pod drzwiami urządzić sobie toaletę.

Podeszłam do kolejnych i oparłam się o nie dłońmi. Rozsunęły się i prawie wpadłam do łazienki. Zakołysałam się, ale utrzymałam równowagę. Zapaliło się jasne światło, które za moment zgasło. Przy suficie zamigotała żarówka i przestała się palić. Spodziewając się, że wszystko się powtórzy, stanęłam przodem do lustra, zauważyłam je w rozbłysku światła. Chciałam na siebie popatrzeć. Jakby spojrzeć w paszport i sprawdzić, czy ja to ja?

Teraz jasność pojawiła się tylko na dwie, trzy sekundy. To wystarczyło, żebym przeraziła się swoim wyglądem. Nigdy takiej siebie nie widziałam. Rozczochrane włosy, to się zdarzało, ale rozmazanego makijażu na opuchniętej twarzy, cieni rozlewających się po nabrzmiałych policzkach, czerwonych ust niczym u Jokera, w życiu bym sobie nie wybaczyła. Zbliżyłam nos do lustra, czekając na kolejną okazję, aby potwierdzić, że to prawda. Wyglądało jednak na to, że żarówka wyzionęła ducha.

Przypomniałam sobie, po co przyszłam do łazienki i fizjologia zmusiła mnie do natychmiastowego działania. Ostrożnie stąpając w ciemności, natknęłam się na sedes. Nie miał klapy, co nie było komfortowe, ale z taką uciążliwością gotowa byłam się pogodzić. Guziczka spuszczającego wodę też szukałam, obmacując zimny zbiornik. Nie znalazłam. Trochę się tym przejęłam, ale nie na tyle, aby się zmartwić. Gdy jednak podciągałam majtki, woda sama zaszumiała. Spłuczka musiała działać automatycznie. Po omacku wróciłam do pokoju.

5

– Jak długo mam na ciebie czekać? – odezwał się szpakowaty mężczyzna do Roberta, który delikatnie otworzył drzwi do gabinetu.

– Czemu tak nerwowo? Ojciec znów cię zbeształ?

Carlo zdjął nogi z biurka. Wypił ostatni łyk whisky. Rozejrzał się po gabinecie i skinieniem przywołał Roberta. Szeptem zapytał:

– Jest cała i zdrowa?

– Wiem, że od tego zależy twoje życie.

– Jest cała i zdrowa? – powtórzył Carlo.

– A co mogło jej się stać w tym przeciwatomowym schronie? Nawet grzecznie zrobiła siku.

– Ty mi tutaj o takich rzeczach nie gadaj. Powiedz, co dalej?

– To wie tylko ojciec.

Robert podszedł do szafki z alkoholem. Również sięgnął po whisky Macallan. Butelka była pusta. Chwycił stojącą obok z napisem Glenfiddich. Niską szklankę z grubym dnem znalazł na półce niżej.

6

Położyłam się na łóżku i się rozpłakałam. Może w domu zaczęłabym biegać wokół stołu albo obijać się o ściany, dotykając wszystkich po kolei. Tutaj nie miałam takiej możliwości. Bałam się ciemności. Bałam się wszystkiego. Nie potrafiłam odpowiedzieć na podstawowe, wydawałoby się, proste pytania: dlaczego się tutaj znalazłam? Jak to się stało? Przecież ludzie nie przenoszą się z jednego miejsca w drugie, jakby skakali w przepaść z opaską na oczach. Ktoś musiałby im ją zawiązać, a tego nie pamiętam. Już nie wiedziałam, czy płaczę, czy tylko myślę, że płaczę. Pociągnęłam nosem, co mogło być odpowiedzią. Bałam się leżeć, ale też nie chciałam usiąść. Najchętniej wtopiłabym się w ciemność. Stała się przezroczystą, niewidoczną. Wydawało mi się, że jestem sama w pomieszczeniu, ale czułam czyjś wzrok na plecach, na udach. Zwinęłam się w kłębek. Zakryłam dłońmi oczy, aby ten ktoś nie widział, że płaczę.

7

Carlo ucieszył się, że znalazł się sam w windzie. Jechała szybko. Jednak gdyby mógł, jeszcze by ją przyspieszył. Na parterze wybiegł po kilku stopniach z biurowca na ulicę. Wyglądał jak bohater filmu o włoskiej mafii, który urwał się z planu zdjęciowego. Ale nie było mu łatwo ukryć się wśród ludzi, chociaż o tej porze ulicę prowadzącą do rynku przemierzały tłumy. Przystojnego, nienagannie ubranego w granatowy garnitur, błękitną koszulę i niebieski krawat mężczyznę nietrudno było dostrzec. Uciekał, chociaż nikt go nie gonił. Szedł za nim najbardziej zawzięty tropiciel. Jego myśli.

Przy rzeźbie Starego Marycha skręcił do galerii handlowej, ale tylko po to, aby skrócić sobie drogę. Wydłużył krok, gdy na czerwonym świetle przechodził przez tory tramwajowe. Za chwilę jednak trochę zwolnił i zaraz pożałował. W bramie jeszcze niewyremontowanej kamienicy stał Zyzol, którego lewe oko patrzyło pod nogi, ale prawe świdrowało przechodniów. Zawsze, gdy Carlo tędy chodził, on tam tkwił. Jakby na niego czekał. Carlo włożył rękę do kieszeni. Wyciągnął pięćdziesiąt złotych i bez słowa podał banknot barczystemu mężczyźnie zmarnowanemu przez alkohol.

Z Zyzolem zgadał się jakiś czas temu, gdy uliczny muzyk wpadł na pomysł, żeby się przystawiać do jego o dwadzieścia lat młodszej żony, Franceski, czyli Frani. Zaczynała u niego od sprzątania, potem zrobiła się na dziwkę, ale szybko to zmienił i z wyglądu mogła uchodzić za bizneswoman. I, gdy chodził z nią tamtędy za rękę, taki grajek na bębnach, pokrywkach i czymś tam jeszcze, zaczynał we wszystko tak mocno uderzać, że cała ulica patrzyła. Na Franię z lubieżnością, a na niego, jakby każdy chciał zapytać, ile zapłacił.

Uliczny muzyk porzucał wtedy bębny, chwytał za gitarę i grał dla Francesci jakąś serenadę. Uśmiechał się do niej i machał ręką. Carlo to się nie podobało. Kazał Zyzolowi złamać muzykowi rękę. I tak się stało. Grajek zniknął, ale w bramie pojawiał się Zyzol i pobierał napiwki za wykonanie zlecenia, chociaż solidną jednorazową zapłatę otrzymał.

Carlo doszedł do rynku. Usiadł w kawiarni, która znajdowała się w najbardziej nasłonecznionej jego części. Sam nie wybrał tego miejsca. Kazano mu tam usiąść, żeby ze wszystkich stron był widoczny. Kawy, a nawet wody nie zamówił. Czekał.

Na elektrycznej hulajnodze podjechał do niego młody chłopak. W dżinsach, granatowej bluzie z kapturem na głowie i w słonecznych okularach. Coś powiedział do mężczyzny i za chwilę uściskał Carla, jakby wbrew jego woli. Nie było wiadomo, czy się witają, czy żegnają, bo chłopak szybko odjechał i zniknął w jednej z uliczek dochodzących do rynku. Carlo siedział nieruchomo. Niedługo po spotkaniu, jakby popchnięty silnym podmuchem wiatru, upadł na ziemię.

8

Wydawało mi się, że zaczęłam wreszcie normalnie myśleć. Czyli dlaczego ktoś tak nienormalnie się zachował i mnie porwał? Przecież nikomu nic złego nie zrobiłam. Tego byłam pewna. Ja – młoda, ładna dziewczyna, za jaką mnie uważano. Może powinnam pomyśleć o zazdrosnym chłopaku? Ale takiego obecnie nie miałam.

Najpierw byłam z Jankiem. Zeszliśmy się w liceum. Był ładny, mądry, jednak porywczy, no i taki… napalony. Przy każdej okazji chciał mnie zaciągnąć do łóżka. Twierdził, że jego koledzy już mieli dziewczyny, a on jeszcze nie. To mnie nie przekonywało, ale niekiedy mu pomagałam, żeby się nie męczył… Wiadomo jak, jednak nie chcę tego teraz wspominać. Dałam za wygraną, gdy zdaliśmy maturę. Można powiedzieć, że w ten sposób uczciliśmy piątki na świadectwach. Ale wtedy Janek zaczął się ode mnie oddalać. Teraz się zastanawiam, że może jednak to moja wina? Też mnie w środku aż skręcało, gdy go widziałam, jednak nie chciałam tak od razu pod kołdrę. Tak nie lubiłam. Uważałam, że mam ładne ciało i on też nie powinien narzekać. Dlaczego więc się chować i przed kim? Gdy się kochaliśmy, nikogo w domu wtedy nie było.

Poza tym chciałam czuć się jak królowa. Miałam więc różne zachcianki, których wcale nie uważałam za jakieś zboczenie. A on, gdy zaproponowałam mu, aby wracając z łazienki do łóżka, zatańczył, robił duże oczy. Co było w tym złego?

Najchętniej zakryłby nas pierzyną albo kocem, zrobił to, co chciał i opuścił łóżko ubrany w garnitur i krawat. Taka mechaniczna kopulacja mnie nie kręciła. Mówiłam mu o tym. Chciałam, żeby za każdym razem się o mnie starał, a on chyba uważał, że jak przeżyłam z nim ten pierwszy raz, to potem wszystko już mu się należy z automatu. I koniecznie pod kołdrą. Nie dostał się na studia do Poznania, wyjechał do Katowic i już się nie spotykaliśmy.

Myśli o Janku trochę odgoniły te koszmarne związane z tym, gdzie się znalazłam. Uniosłam głowę, bo drzwi w jednej ze ścian się rozsunęły. Niepewnie wstałam z łóżka, miałam nadzieję, że odzyskałam wolność. Zbliżyłam się do otworu. Niepewnie zajrzałam. Po drugiej stronie widziałam taki sam pokój jak ten, w którym się znajdowałam. Bałam się przekroczyć próg. Stałam nieruchomo, chociaż moje oczy penetrowały wszystko, co było do zobaczenia. Łóżko wyglądało na identyczne. Przy nim taki sam stolik. Ale na środku stała taca z jedzeniem. Najpierw zobaczyłam dwa banany.

Weszłam do tego drugiego pomieszczenia. Kiedy byłam już wewnątrz, drzwi za mną zasunęły się cicho. Zbliżyłam się do stolika. Oprócz bananów na tacy znajdowały się trzy pudełka. Jedzenie pudełkowe? Nawet się trochę uśmiechnęłam. Nie myliłam się.

W jednym znalazłam dużą porcję ciepłej kaszy z warzywami. W drugim też parujące udko kurczaka. A w trzecim gorące frytki, które często jem bez względu na to, na co mam ochotę wcześniej. Pomyślałam, że ktoś zna moje upodobania. Powinnam się z tego ucieszyć? Teraz się przeraziłam.

Zaczęłam od wody w plastikowej butelce. Na etykietę nawet nie spojrzałam. Plastikowe sztućce zawinięto w białą serwetkę. Nie było wśród nich noża, tylko widelec i łyżka. Przez chwilę zadrżałam, czy nie chcą mnie otruć, ale zaraz tę myśl pogoniłam. Przecież w takim lochu mogli mnie zagłodzić na śmierć.

9

Robert wypił, co miał w szklance. Przez chwilę zastanawiał się, czy sobie nie dolać, ale zrezygnował. Do gabinetu weszła Inez. Blondynka jak z żurnala, ubrana jakby prezentowała najnowszą kolekcję na lato. Krótka, granatowa spódnica miała odsłaniać, a nie ukrywać. Biały żakiet z granatowymi lamówkami na rękawach udawał, że jest za mały, przez co duży dekolt stawał się jeszcze większy.

Rozejrzała się. Szukała potwierdzenia, że Robert jest sam, o czym przecież wiedziała.

Szepnęła do niego:

– Dzwoni pan Vinci.

Robert podszedł do biurka i podniósł słuchawkę. Nie tak nerwowo jak Carlo, ale też z niepewnością. Usiadł w fotelu.

– Carlo nie wróci. – Usłyszał. – Zaczął pracować też dla innych, dla konkurencji. U nas, we Włoszech, byłoby to nie do pomyślenia. Jak ta Polska ludzi niszczy? – Niby zapytał, ale chyba nie czekał na odpowiedź. – Zajmiesz jego miejsce. Carlo w Neapolu robił dobrą pizzę…

Robert nie miał ochoty się odezwać. Zagadnąć o Carla lub o pizzę… Wiedział, że z ojcem nie ma co dyskutować. Chociaż, gdyby chciał, miałby taką szansę. Vinci długo milczał.

– Dbaj o dziewczynę jak o siostrę. – Znów się odezwał zachrypniętym głosem.

– Ale ja nie mam siostry. – Robert zareagował machinalnie.

– Dbaj o nią jak o siostrę – głośniej powtórzył Vinci. – I idź do banku przy swoim hotelu, wypłać dwadzieścia tysięcy złotych. Później ci powiem, jak je wydasz.

Robert domyślał się, że to koniec rozmowy. Nie pomylił się. Ojciec odłożył słuchawkę.

10

Zjadłam. Chciałam umyć ręce i zęby. Znów zaczęłam szukać łazienki. Już nie stukałam do drzwi, które mogły być drzwiami albo tylko je udawać. Głaskałam je. Próbowałam znaleźć z nimi porozumienie. I się udało. Łazienka otworzyła się, zapaliło się jaskrawe światło, chyba żebym zapamiętała, gdzie co jest. I zgasło. Już nie chciałam patrzeć w lustro. Mogłam wyglądać tylko gorzej.

Szczoteczka do zębów i pasta leżały w tym samym miejscu, co w poprzedniej łazience. Pojemnik z mydłem w płynie też odszukałam bez problemu. Podczas tych moich ruchów po omacku, z wieszaka spadł ręcznik. Kiedy chciałam go podnieść, głową uderzyłam o umywalkę. Aż krzyknęłam. Wtedy zapaliło się światło.

Pomyślałam, że ktoś mnie obserwuje nawet w takim miejscu. Jak najbardziej dyskretnie zamierzałam zdjąć majtki, żeby się wysikać. Rozejrzałam się. Żadnej kamery nie zobaczyłam. Ale domyślałam się, że mogą być tak zamontowane, aby nikt ich nie dostrzegł.

Światło nie gasło.

Mogłam dokładniej pooglądać łazienkę. Otworzyłam drzwi szafki stojącej przy umywalce. Tam, oprócz białych kąpielowych ręczników, znalazłam komplet bielizny podobnej do tej, jaką nosiłam. Rozmiar stanika zgadzał się z moim. Majteczki były bardziej kuse, takie które zawsze chciałam kupić, ale się wstydziłam. Na najniższej półce znalazłam różowy, miękki dres. Obok klozetu stał plastikowy kosz. Domyśliłam się, że na brudną odzież.

Czekałam, aż światło zgaśnie, żeby się przebrać. Ktoś usłyszał moje myśli, a może odgadł oczekiwania? Szybko przebrałam się w świeżą odzież. Garsonkę i wszystko co miałam pod nią, zostawiłam w koszu.

Weszłam do pokoju. Od razu zauważyłam, że na stoliku nie ma tacy z resztkami jedzenia. Stała za to duża butelka wody mineralnej. Gdybym szybko wybiegła z łazienki, może zobaczyłabym tego kogoś, kto za mną chodzi? Miałam taką nadzieję. Jednak przypomniałam sobie, że drzwi same się zamknęły i na pewno zablokowały. Moja próba spełzłaby na niczym.

Na łóżku leżała nocna koszula. Taka, jaką w filmach noszą aktorki, aby za chwilę ją zdjąć, udając, że sama spadła.

O nie! Nigdy koszul nocnych nie lubiłam. Zawsze zakładałam T-shirt i krótkie albo długie spodenki. Chociaż dwie koszule nocne w domu mam. Podarowała mi je pod choinkę moja kumpela Natalia. Czyżby ona miała coś wspólnego z moim porwaniem? Taka myśl zakołatała mi do głowy.

Z Natalią nie widziałyśmy się od kilku miesięcy, a rozstałyśmy się pokłócone. To fakt. Ale o co? Dokładnie już nie pamiętałam. O chłopaka? Nie. Przecież ona lubi dziewczyny. A więc pragnęła mnie teraz uwięzić jako swoją kochankę? Bzdury. Nie byłam w jej typie. Ona lubi bardziej pulchne, ja należę raczej do tych kościstych. A może tym obfitym obiadem czy może kolacją chciała mnie podtuczyć?

Stuknęłam się pięścią w głowę. Akurat w to bolące miejsce. Co za głupoty wymyślam? Chyba coś mi odbija! Wystarczy kilka godzin w zamknięciu i przestaję myśleć jak normalny człowiek.

– Kurwa mać! – wrzasnęłam. Zaraz jednak skuliłam się na łóżku i powiedziałam: – Przepraszam. – Do siebie i do kogoś, kto mógł mnie usłyszeć.

11

– Roberto – zawołała piękna kobieta w średnim wieku, widząc przystojnego mężczyznę zmierzającego do banku obok hotelu „Helis” w centrum Poznania.

Odwrócił się i zobaczył jej promienny uśmiech. Stała nieruchomo. Prawą rękę lekko uniosła, jakby zamierzała nią pomachać. Ciemny, oliwkowy kostium, marynarka i spodnie, był idealnie dopasowany do szczupłej sylwetki, co sprawiało, że kobieta wyglądała jak odlana z brązu. Lekko pofalowane blond włosy, które opadały jej na ramiona, próbował unieść wiatr. To dowodziło, że jest dziełem Boga, nie artysty.

– Nie poznajesz mnie, Roberto? – zbliżając się, zapytała.

Przystanął, ale nie spieszył się z odpowiedzią. Nie chciał sprawić przykrości spotkanej kobiecie. W pamięci nie potrafił odszukać żadnych wspomnień.

– Jestem twoją matką. Ojciec ukradł mi ciebie, gdy miałeś niespełna rok i wywiózł do Włoch. A tam, do Neapolu, bałam się pojechać.

Na początku Robert pomyślał, że to jakaś wariatka. Ale tak dobrze ubrana i taka zadbana? Ojciec zawsze wspominał, że jego matka umarła przy porodzie, ale na pamiątkę zostawił mu nazwisko po niej. Pochodziła z rodziny Branickich. Nazywał się zatem Robert albo Roberto Vinci-Branicki.

Trudno mu było się odważyć, ale wiedział, że musi zadać takie pytanie:

– Jak pani się nazywa?

– Weronika Pyszel – odpowiedziała bez zastanowienia.

Roberta opuściły emocje. Nawet się uśmiechnął. Kobieta zaraz jednak dodała:

– Takie nazwisko noszę po mężu, który jest znanym nie tylko w Poznaniu biznesmenem. Przedtem nazywałam się Branicka.

Uśmiech z twarzy Roberta natychmiast zniknął. Jednak racjonalne myślenie pozostało.

– Skoro tak dawno się nie widzieliśmy, to jak pani mnie poznała?

– Serce mi podpowiedziało, że to ty. Poza tym jesteś bardzo podobny do ojca.

12

Od tych głupich myśli rozbolał mnie brzuch. Zaczęło mi w nim bulgotać i wiedziałam, że natychmiast muszę iść do łazienki. Pamiętałam, które to były drzwi, ale czy się otworzą? Zeskoczyłam z łóżka i ruszyłam najszybciej jak mogłam. Rzuciłam się na drzwi, a one nawet nie drgnęły. Uderzałam dłońmi, najpierw delikatnie, a potem coraz mocniej. Byłam coraz bardziej zdesperowana.

A może to jednak nie te drzwi?, zastanawiałam się. W takim specjalnym pokoju dla więźnia, gdzie chce się, aby on zgłupiał, nic nie jest pewne. Czy już zgłupiałam?

Nie miałam teraz czasu, by nad tym się zastanawiać, łazienka była mi bardzo potrzebna. Ruszyłam do drzwi na drugiej ścianie. Kiedy się otworzyły, myślałam, że je wepchnę do środka. Gotowa byłam krzyknąć ze szczęścia, ale zaraz pohamowałam swoje emocje. Cieszyć się, że trafiłam do kibla?

Długo z niej nie wychodziłam, choć światło szybko zgasło. Jeśli brzuch znów by mnie rozbolał, mogłabym nie zdążyć, gdyby drzwi po raz kolejny zmieniły miejsce. Albo w mojej głowie jeszcze bardziej by się pokiełbasiło?

Kiedy już wyszłam, spojrzałam na stół. Liczyłam, że będzie na nim herbata. Oj, jak chętnie bym się napiła takiej zwykłej czarnej. A może miętowej? Albo z melisy na uspokojenie? Chciałam nawet wrzasnąć i poprosić o herbatę. Nie wiedziałam jednak, w którym kierunku mam mówić. Wymamrotałam więc pod nosem:

– Herbaty. I za chwilę jeszcze raz: – Herbaty.

Nikt mi nie odpowiedział, ale w drzwiach na trzeciej albo czwartej ścianie, już mi się wszystko pokręciło, usłyszałam dźwięk, jakby ktoś kluczem otworzył zamek albo go automatycznie odblokował.

Podeszłam do nich i one, gdy chciałam je popchnąć, same się otworzyły. Jak za dotknięciem czarodziejskiej różdżki. Przede mną znowu był pokój, taki jak poprzednie, ale na stoliku stała herbata. W plastikowym kubku z uszkiem. Czułam, że miętowa. Nigdy nie słodziłam żadnej, ale zaczęłam się rozglądać za cytryną. Nie było takiej naturalnej. Jednak obok leżała saszetka z namalowaną cytryną. Zanim wypiłam, znów zaczęłam się zastanawiać: kto mnie śledzi? Przecież niewiele osób zna mnie tak dobrze.

Byłam pewna, że jestem w innym pokoju, przecież do niego przeszłam przez otwarte drzwi, ale tu również na łóżku leżała nocna koszula. W takim samym fioletowym kolorze. Nawet w ten sam sposób, na pół, złożona. A może to była ta sama, a ja się nigdzie nie ruszyłam?

13

– Napijemy się kawy, tutaj niedaleko? – zaproponowała Weronika.

Zapraszała nie tylko gestem ręki, ale przede wszystkim uśmiechem.

– A czy to nie jest to miejsce, gdzie w biały dzień narzeczony zastrzelił swoją byłą dziewczynę i potem siebie? – Takie wiadomości do Włoch też dotarły.

Uśmiechając się trochę mniej, zaprzeczyła:

– To było zdecydowanie dalej. W innej kawiarni. Nie obawiaj się.

Gdy już usiedli przy niewielkim kwadratowym stole ustawionym na chodniku, zapytał od razu:

– To nasze dzisiejsze spotkanie nie jest przypadkowe?

– Nie. – Tylko tyle odpowiedziała i nie miała ochoty, aby dodać coś więcej.

– Przez tyle lat pani się mną nie interesowała?

– Wiem o tobie bardzo dużo, ale Alessandro Vinci, czyli twój ojciec, zabronił mi kontaktować się z tobą, grożąc, że mnie zabije.

Po takim początku rozmowy żadna kawa nie mogła im smakować. Zamówili wodę z lodem i cytryną.

14

Położyłam się na kołdrze. Zamknęłam oczy. Poczułam, że kręci mi się w głowie. To przez te głupie myśli? Starałam się je odgonić, ale powolny ruch, jak na dziecinnej karuzeli, trwał nadal. Podniosłam głowę i wytężyłam wzrok. Łóżko się kręciło, a ja wirowałam razem z nim. Usiadłam niepewnie, lecz nic się nie zmieniło. Łóżko znajdowało się cały czas w ruchu. Szybciej uwierzyłabym w to, że zwariowałam, niż że ktoś posadził mnie na karuzeli.

Postawiłam stopę na ziemi i ten dziwny wehikuł się zatrzymał. Podniosłam ją i ruszył. Zrobiłam tak jeszcze raz. I wszystko się powtórzyło. Robią tak, abym nie mogła zapamiętać, które drzwi są prawdziwe, a które to atrapy? Sprytne więzienie, ale przecież nie wybudowali go dla mnie. Kogo wcześniej tutaj przetrzymywali i za co? I czy tylko tak, a może gorzej się nad nim znęcali?

Najchętniej przytuliłabym się do mamy, której prawie już nie pamiętam. Umarła, gdy miałam pięć lat. Na raka. A ja już jakiś czas temu skończyłam studia. I pracuję. Pracowałam, bo wylał mnie ten dziad Carlo. Za nic. Powiedział, że do nich nie pasuję. A to niby dlaczego? Skończyłam studia z wyróżnieniem, prawo i administrację. Dobrze znam angielski i nieco słabiej włoski. Mogłabym kiedyś kierować jakimś wielkim koncernem, a nie tylko takim jak ITL Group. We włoskim się przecież podciągałam. Z miesiąca na miesiąc. Chyba nie tylko dlatego nasz nauczyciel Wojtek się do mnie zalecał. Dałam mu kosza. To może on mnie ukradł?

Jak tak dalej będę myśleć, to dojdę do wniosku, że bez winy jest tylko prezydent Biden. Z Ameryki jest za daleko i to już nie ten wiek, aby uganiać się za młodymi dziewczynami.

15

– Nie oczekuję Roberto, że będziesz mówił do mnie od razu mamo, ale nie nazywaj mnie panią, to bardzo boli.

Pokiwał głową, lecz nie wiedział, co powiedzieć. Życie runęło na niego i to bez ostrzeżenia. Miał przylecieć do Polski na kilka dni, aby popatrzeć Carlo na ręce. A teraz ma go zastąpić. Alessandro musiał wiedzieć, że tak będzie, ale nie chciał uprzedzać faktów, pomyślał. Nie wierzył mi, że dotrzymam tajemnicy? To niekoniecznie ojciec musiał powiadomić Weronikę o tym, że przyjeżdżam. A może nie tylko Carlo był szpiclem? Kto jeszcze nim jest? Powiedzieć o tym Alessandro? Ale skoro mi nie ufa?

– Czego ode mnie oczekujesz? – zwrócił się do Weroniki tak jak chciała.

– Czego ja mogę oczekiwać od swojego syna? Wszystko mam. Tylko ciebie nie miałam. Chcę, żebyś pobył ze mną. Może mnie polubił. – Uśmiechnęła się chyba najładniej jak potrafiła.

– Jak się z ojcem poznaliście? – Robertowi to wszystko nie mieściło się w głowie. Pragnął jednak poukładać puzzle, ale nie umiał znaleźć niczego, co by je łączyło.

– Alessandro przyjechał tutaj do pracy. W Polsce masowo powstawały pizzerie. Prawie jedna przy drugiej. Są teraz wszędzie. Kolejną uruchomiano w Poznaniu, przy Wrocławskiej. To jeszcze nie była taka ulica jak teraz. Z bram kamienic wychodziła bieda, a z nią zakapiory. Wybrać się tam wieczorem było niebezpiecznie. W tym miejscu jednak otwarto pizzerię. I przez cały dzień, w niewielkim lokalu, było tłoczno. Ale, gdy zapadał zmrok, życie zamierało.

Kelner postawił przed nimi kolejną karafkę z wodą. Nawet nie zapytał, czy chcą czegoś jeszcze.

– Właściciel pizzerii – mówiła dalej Weronika – postanowił pójść na całość i sprowadził prosto z Włoch prawdziwego fachowca. Twojego ojca. A że u siebie miał on na pieńku z prawem, nawet nie targował się o wynagrodzenie.

– I ty też tam byłaś? – Roberto chciał przyspieszyć wspomnienia Weroniki. Był niecierpliwy. Miał nadzieję dowiedzieć się całej prawdy.

– Tak. Brakowało mi na studia. Przyjechałam z niewielkiego Konina. Musiałam pracować. Nawet spałam w takim niedużym pokoiku nad barem.

Robert o nic więcej nie zapytał. Spodziewał się, co było dalej. Ale Weronika Pyszel nie chciała niedomówień.

– Alessandro mieszkał w pokoju obok. Zakochałam się w pięknym Włochu. Zanim mogłam się z nim porozumieć po włosku, zaszłam w ciążę. Nie zamierzałam przerwać studiów ani wracać z brzuchem do domu na pośmiewisko sąsiadów. Rodzice trochę mi pomagali. Może dlatego, żebym została w Poznaniu.

Łzy spłynęły jej po policzkach. Wyciągnęła z torebki chusteczkę.

– Urodziłam. Kiedy szłam na uczelnię, koleżanki opiekowały się tobą. Alessandro pracował całymi dniami, aby zarobić na nasze utrzymanie. Ale kiedyś przyjechał do niego taki okropny mężczyzna, prawdziwy bandzior i obaj zniknęli. Zostałam sama na długie miesiące.

Zagryzła wargi. Delikatnie przykładała chusteczkę do oczu.

– Potem przyjechał po mnie. Załatwiliśmy wszystkie papiery. Nawet zgodziłam się, żeby to on został twoim opiekunem, chodziło o to, żebyśmy łatwiej mogli wyjechać. Jednak gdy nadszedł dzień podróży i spakowana czekałam na niego, powiedział, że ja zostaję. Najpierw musi urządzić się z tobą. Matka mu pomoże. Po mnie wróci za jakiś czas. Lecz nie wracał. W pizzerii dali mi adres, jednak nie odpisywał na listy. Włoch, który przyjechał na jego miejsce, ostrzegł mnie, że Alessandro kręci się w Neapolu wśród nieciekawych ludzi i lepiej, żebym go nie nękała. Jeśli mi życie miłe.

Spojrzała na Roberto. On zastygł jak mumia. Tylko drgające powieki przypominały, że to żywy człowiek.

– Na dzisiaj wystarczy. Odprowadzisz mnie Roberto do taksówki? – poprosiła Weronika Pyszel.

16

Po koszulę nocną nie sięgnęłam. Przyzwyczaiłam się do karuzeli, ale ona w końcu przestała kołysać. Zasnęłam w dresie. Kiedy się obudziłam, nie wiedziałam, czy to noc, czy dzień, która jest godzina? W pokoju nic się nie zmieniło. Przecierałam oczy, mając nadzieję, że zobaczę coś więcej niż do tej pory. Słaba żarówka męczyła wzrok, nie pozwalała przebić się przez ciemność.

Powinnam pójść do łazienki, czekałam jednak nie wiadomo na co. Znów coś zaskrzypiało i drzwi się otworzyły. Wbiegłam do kolejnego pokoju. I w nim chyba jeszcze nie byłam. Łóżko i stolik jak poprzednio, a na nim śniadanie. Trzy kajzerki, masło, dżem, żółty ser, drewniana szpatułka do smarowania i biała kawa bez cukru. Takie śniadaniowe zachcianki miewa każdy, więc nikt nie musiał znać moich, ale się zgadzały.

Gdyby była jeszcze odrobina miodu, musiałabym się zastanowić. Ale go nie zauważyłam. Kiedy jednak sięgnęłam po bułkę, pod nią znajdowało się małe opakowanie słodkiego przysmaku. Apetyt z przerażenia trochę mnie opuścił, ale nie na tyle, aby porzucić jedzenie.

Przy drugiej bułce pomyślałam, że to musi być rano. Nie wiadomo, która godzina, ale rano. Chyba kolejny dzień. Po śniadaniu, jak w domu, poszłam pod prysznic. Gdy wróciłam, na łóżku leżała czysta, wyprasowana moja garsonka i biała bluzka. Obok bielizna i rajstopy. Przy łóżku stały też moje buty. Niebieskie szpilki. Idę do domu, pomyślałam. Za chwilę byłam gotowa. Czekałam, aż otworzą się któreś drzwi. Domyślałam się, że jedne z nich muszą prowadzić na zewnątrz. Już czułam zapach świeżego powietrza.

17

Roberto ulokował się w hotelu. Obok banku. Nie zamierzał wprowadzać się do jakiegoś mieszkania, miał zostać w Polsce tylko kilka dni. Teraz sytuacja się zmieniła. Gdy tak rozmyślał wyglądając przez okno na ulicę świętego Marcina, zadzwoniła jego komórka. To był ojciec.

– Zapłać temu, co jeździ na hulajnodze. Będzie o dwunastej w łazience na parterze naszego biurowca. Daj mu te dwadzieścia tysięcy, które wziąłeś z banku. Chłopak może się jeszcze przydać. Inez ma już dla ciebie mieszkanie. Weź od niej klucze. Dbaj o siebie, synu.

Był przyzwyczajony do krótkich poleceń ojca. O nic nie pytał. Przecież nawet w gazetach pisali, czym zajmuje się mafia. Do tej pory ojciec trzymał go jednak z daleka od brudnych interesów. Miał się uczyć i pilnie to robił. Pojechał na studia do Rzymu. Tam, na prawie, był jednym z najlepszych studentów. Nawet proponowali mu pozostanie na uczelni, ale ojciec powiedział, że wystarczy i ma wracać.

Niedawno pojawił się w domu. Stał się przedsiębiorcą, który kupuje, sprzedaje i znów kupuje, a gdyby ktoś nie chciał robić z nim interesów, powinien powiedzieć o tym ojcu, który wtedy sfinalizuje transakcję. Tak to ładnie nazywał.

Do tej pory Polska była dla niego obcym krajem. Nigdy go tutaj nie ciągnęło, chociaż znał polski. Nauczycielką stała się gosposia. Opiekowała się nim i domem. Najpierw gosposie były dwie, Aurelia i Helena. Ta młodsza Aurelia, gdy był jeszcze bardzo mały, musiała wyjechać. Została Helena, która niedawno, po śmierci babci Emmy, wyszła za mąż za bogatego Włocha, właściciela restauracji i wyprowadziła się z Neapolu do Wenecji. Wcześniej dbała o niego jak o syna.

Wiedział, że ojciec w Polsce robi interesy, lecz niewiele więcej. Pokazywał mu na zdjęciach wieżowiec, który wybudował w centrum Poznania, a znajdujące się tam biura miały służyć włoskim firmom. Znając ojca, wiedział, że to raczej nie wszystko, ale o nic nie pytał. Nie jeździł do Polski. Ojciec nigdy go tam nie zabierał. Teraz faktycznie znalazł się tu po raz pierwszy, chociaż może nawet trudno w to uwierzyć.

Poszedł do banku i grubą kopertę włożył do kieszeni marynarki. Tak wyliczył czas, aby w południe być w biurowcu ITL Group. Przy toalecie czekał na niego człowiek z hulajnogą, na którą, gdy się zbliżał, wskazał palcem. I zaraz wszedł do łazienki. Robert podążył za nim. Młody chłopak, choć trudno było określić jego wiek, na głowie miał kaptur, a na ustach maseczkę medyczną jakby wyjątkowo bał się wirusów, wyciągnął rękę. Robert podał mu paczkę. On szybko ją chwycił i wybiegł. Hulajnogę zostawił. To była taka zwykła, miejska, którą wieczorem sprzątaczka będzie musiała wystawić za drzwi.

Na dziesiąte piętro pojechał oczywiście windą. Jakaś starsza kobieta, ubrana w fioletową garsonkę, prawdopodobnie takie wymogi stawiała jej firma, powiedziała „Dzień dobry” i się ukłoniła. Odpowiedział uprzejmie, ale był przekonany, że nie mogła go znać.

Inez uśmiechnęła się na powitanie i od razu wręczyła mu klucze do mieszkania i garażu, podając adres: ulica Dmowskiego 107, apartament 100. Dodała, że ma do dyspozycji sto trzydzieści metrów, na dachu jest ogród, a na parterze basen. Przypomniała też o kluczach do porsche, które dostał wczoraj od Carla, bo przy nich jest breloczek umożliwiający wjazd na parking. Zapytała, czy od razu chce kawę i dodała, że gabinet, po poprzednim użytkowniku, został posprzątany.

– O spotkanie prosi żona Carla, Francesca. Zaraz będzie. – W ten sposób Inez zakończyła powitanie.

– W czym jej mogę pomóc? – zapytał niepewnie.

– Chyba chce wrócić do pracy, po pogrzebie, który odbędzie się w czwartek.

Chętnie by się jeszcze dowiedział, co do tej pory robiła, ale pomyślał, że sama mu to zapewne powie. Otworzył drzwi do gabinetu. Kiedy się zatrzasnęły, podszedł do szafki z alkoholem. Pamiętał, co pił wczoraj i sięgnął po butelkę z etykietą Glenfiddich.

18

Czekałam, czekałam i doczekać się nie mogłam. Siedziałam na łóżku, nie miałam co zrobić z rękami. Nogi mi podskakiwały, jakbym próbowała grać na perkusji. Skąd wiem? Miałam kiedyś chłopaka Staszka, który pasjonował się bębnami i pozwalał mi niekiedy usiąść do perkusji, ale o nim powiem kiedy indziej. Teraz czekałam.

Zmęczyłam się tym siedzeniem. Na chwilę się położyłam. Może to była minuta, a może przysnęłam na dłużej? Gdy otworzyłam oczy, od razu znowu usiadłam. Czekałam. Nic, nic, nic się nie działo. Nagle coś furknęło. Rozsunęły się drzwi. Ruszyłam do nich biegiem, a w szpilkach, które znalazłam pod stolikiem, umiem poruszać się szybko, Carlo zawsze mnie poganiał.

Za drzwiami zobaczyłam kolejny, taki sam pokój. A może to jeden z tych, w których już byłam? Na stoliku znów stały pudełka z jedzeniem i woda mineralna. Tak się zezłościłam, że wrzasnęłam:

– Nie ze mną takie numery Brunner.

Wróciłam do łazienki i zanim drzwi pomiędzy pokojami zdążyły się zasunąć, ustawiłam na prowadnicy plastikowy pojemnik na brudną odzież. Wiedziałam, że mogły go zgnieść, ale przecież zwykle montuje się czujki, aby się nie zamykały, gdy ktoś lub coś znajduje się na ich drodze.

Zadziałało. Drzwi się zatrzymały. Niewiele mi to dało, ale mogłam oglądać dwa pokoje. Byłam przekonana, że potrafię tak zrobić ze wszystkimi. W końcu otworzą się te właściwe, prowadzące na zewnątrz. Poczułam w sobie moc. Aby jeszcze zyskać na sile, sprawdziłam, co dostałam do jedzenia. Tym razem krupnik był nawet ciepły. Kawałek boczku z kluskami śląskimi i trochę sałaty. Takiego jedzenia w restauracji bym nie zamówiła, ale teraz gotowa byłam zjeść wszystko. Tym bardziej że czekały na mnie też frytki. A na deser nawet cukierek. Taka muszelka z nadzieniem toffi.

Gdy miałam już energię jak mocarz, myśląc o tym, jaka jestem sprytna, zaczęłam ziewać. Wiedziałam, że jedzenie rozleniwia, chociaż jakoś podejrzanie bardzo chciało mi się spać. Położyłam się na chwilę.

Kiedy się obudziłam, znów ubrana byłam w dres. Z tym że tym razem zielony. Ale nie miałam na sobie ani rajstop, ani majtek, ani stanika. W głowie mi się kręciło. Znowu pomyślałam o gwałcie. Skuliłam się. W ten sposób broniłam się przed swoimi myślami. Jeśli nawet nikt mi nic nie zrobił, to rozbierając mnie i ubierając, wszędzie mnie dotykał. Przecież nie da się zdjąć majtek, używając pilota.

Prawdopodobnie zostałam uśpiona jakimś gazem, a potem potraktowana jak worek z ziemniakami. Rzucona na łóżko i wysupłana ze wszystkiego, co miałam na sobie. Garsonkę mi zabrano, zostałam w tym nieszczęsnym dresie.

Zrobiło mi się niedobrze. Musiałam iść do łazienki. Na właściwe drzwi trafiłam dopiero za drugim razem. Kosza na bieliznę już w niej nie było. Zresztą niczego, co można byłoby wynieść lub przesunąć.

19

– Jestem Francesca Russo. – Do Roberto wyciągnęła rękę młoda, ładna kobieta w czarnej sukience ledwo zakrywającej zgrabne pośladki.

W butach na wysokiej platformie trudno było się jej poruszać, szła małymi kroczkami. Długie, czarne włosy starała się związać w koński ogon, ale zrobiła to niestarannie. Patrząc na jej uśmiechniętą twarz, trudno byłoby odgadnąć, że za dwa dni na pogrzebie będzie opłakiwać męża.

Zaprosił Francescę, aby usiadła. Wybrała kanapę, na której prawie się położyła.

Na szczęście skrzyżowała nogi tak mocno, że sukienka mogła spełnić swoją rolę.

– Carlo nie żyje. Nic mi nie zostawił. Wszystko, co miał, dostanie jego była żona i dwaj dorośli synowie, którzy są niewiele młodsi ode mnie. – Uśmiechnęła się. – Muszę więc wrócić do pracy, a tutaj zaczynałam.

Roberto nie chciał być dyrektorem personalnym. Powiedział, że jej współczuje i jakieś zajęcie się dla niej znajdzie. Niech o wszystkim rozmawia z Inez. Nie zapytał, co wcześniej robiła.

– Z pracy została zwolniona Jola Starska. Prawie się z nią przyjaźniłam, zanim nie zostałam żoną szefa. Chyba bym się nadawała na jej miejsce – zarekomendowała się Francesca. – Ona miała trochę lepsze kwalifikacje, ale ja się szybko uczę. – Bardziej uśmiechnąć się chyba nie mogła.

Roberto pokiwał głową. Francesca już tak zgrabnie jak usiadła, nie wstawała… A może zrobiło to celowo?

Ucieczka do Polski

1

Alessandro Vinci nazywany był przez kolegów Krwawym Nosem. Mimo że wyższy i silniejszy od rówieśników, którzy nie lubili wchodzić mu w drogę, spotykał też starszych i im także nie zamierzał ustępować. Zawsze skory był do bójek. Nie podobało mu się, że ktoś wyrzucił papierek po cukierku na ulicę albo gdy ktoś zwrócił mu uwagę, że zrobił tak samo. Powód, aby tłuc się z innymi, znajdował codziennie. Gdy stawali przed nim cudzoziemcy, czyli chłopaki z sąsiedniej dzielnicy, takie spotkanie musiało się skończyć awanturą.

Alessandro nawet dorośli chcieli mieć za przeciwnika, a on się na to ochoczo godził. Nie zawsze przegrywał, ale rozbity nos miał za każdym razem. Kiedy radził sobie lepiej, rzucało się na niego trzech albo i czterech. Obity, w domu dostawał jeszcze od ojca, że taki fajtłapa. Matka tylko załamywała ręce i modliła się do Boga, aby nic gorszego mu się nie przytrafiło. To, że będzie przestępcą, miał zapisane w genach – tak mówiła.

Próbowali zrobić z niego mechanika, to pobił syna majstra za to, że splunął mu pod buty. Innym razem córkę właściciela warsztatu zaciągnął na zaplecze i zaczął jej wkładać rękę do majtek. Jak zobaczył to jej ojciec, sprawił mu takie lanie, że jego własny nie musiał poprawiać.

Cukiernikiem być nie chciał, ale do pizzerii chętnie chodził. Niekiedy krnąbrnemu klientowi napluł w ciasto, ale nic gorszego nie robił. Koledzy mieli głupsze pomysły.

Na samo wspomnienie chciało mu się wymiotować.

Alessandro czuł zapach pizzy, wiedział, kiedy należy wyciągnąć ją z pieca, aby była najlepsza. Cenił to jego szef i rzadziej dostawał od niego kuksańce za drobne przewinienia albo wygłupy. Ale i z tego miejsca wyleciał, gdy żona właściciela zaczęła się o niego ocierać dużymi cyckami. A jemu męskość rosła, nie opadała i było to widać. Od szefa dostał w pysk. Jego żona mu poprawiła. Wyleciał z pracy z wilczym biletem. Nic innego już nie mógł robić, tylko wysterować się na przestępcę.

2

Chodził po ulicach i szukał zaczepki.

Zauważony został przez Mokrego Stefano. Nazywanego tak, bo przed trudną robotą okropnie się pocił, a gdy miał strzelić, sikał w spodnie.

Kiwnął na Alessandro, a on wiedział, za kim idzie. Na powitanie, w suterenie, dostał od niego w twarz, ale że nie oddał, mógł wejść na piętro. Tam byli ważniejsi od Mokrego Stefano.

Na początku przyglądał się, jak pracują, choć gdyby zaistniała potrzeba, miał pomóc w bójce. Jednak co to były za awantury? We czterech przychodzili do takiego, który się spóźniał z płaceniem haraczu i zaczynali od uderzenia pięścią w twarz, a dopiero potem pytali, gdzie są pieniądze.

Alessandro aż się rwał, aby to jemu przypadał przywilej pierwszego uderzenia. Kompani mu pozwalali, nawet chwalili, że taki młody, a pojętny.

Pieniądze oddawał matce, a jak pijany ojciec wpadł pod samochód i zginął, poprosił nawet o dodatkowe zlecenia. Patroni uważali jednak, że do mokrej roboty jeszcze nie dorósł. Nie byli pewni, czy potrafi trzymać język za zębami.

Mógł sobie kupić lepsze ubranie, zaczął nosić nawet krawat. Dziewczyny patrzyły na niego z zainteresowaniem, a on się puszył przed nimi. Starsi przestrzegali go, żeby się nie zakochał. Ani o tym myślał, jednak wszystkim przypominał, że jest już pełnoletni.

Wpadła mu w oko barmanka z niewielkiego baru, do którego chodził z ekipą, aby właścicielowi przypominać, ile się należy i że za każdą następną wizytę trzeba dodatkowo płacić.

Luka był krnąbrny, a rękę miał jak patelnię, więc rozmawiali z nim po dobroci. Alessandro przymilał się coraz bardziej do barmanki Mariki.

Właściciel lokalu płacił, bo musiał, ale na żadne spoufalanie się nie miał ochoty. Nie podobały mu się umizgi Alessandro, co wyraził spoliczkowaniem swojej pracownicy przy mafiosach.

A że Alessandro był porywczy i Marika podobała mu się jak żadna dotąd, wyciągnął nóż i ugodził nim Lukę w rękę.

Właściciel knajpy oczywiście na policję nie poszedł, ale młodego bandziora trzeba było gdzieś przechować. Ktoś usłyszał, że w Polsce, w Poznaniu, poszukują mistrza potrafiącego przyciągnąć swoją pizzą klientów.

3

Walerian Śruba był grzesznym przedsiębiorcą. Liczył, że nielegalne dochody najłatwiej będzie ukryć w gastronomii. Chociaż jak już zaczął się nią interesować, chciał się do tego przyłożyć. Pomyślał, że sprowadzi z Włoch pizzaiolo, czyli kucharza specjalizującego się w robieniu pizzy. A najlepsze znajomości miał w światku przestępczym, więc trafił na Alessandro Vinci.

Młody kucharz może też chciał odpocząć od bójek? Znów poczuć ciasto w rękach i zapach pizzy w nozdrzach. Mógł uśmiechać się do ludzi, a nie tylko groźnie na nich patrzeć. Potraktował swój wyjazd do Polski jako wakacje.

Śruba przygotował dla niego niewielki pokoik nad pizzerią. Po mieście za bardzo się nie poruszał, nie znał polskiego, ale zauważył, że Polacy do Włochów są wyjątkowo przyjaźnie nastawieni. Nie zgłębiał tego. Cieszył się, że tak jest.

Z szefem porozumiewał się na migi. Bardziej pragnęła rozmowy z Alessandro żona Waleriana Śruby, Violetta. Filigranowa blondynka, z włosami lekko opadającymi na ramiona, sporym biustem i długimi nogami. Do przystojnego, rosłego Włocha zawsze się uśmiechała, co on na początku traktował jako powitanie, a potem jako zaproszenie do częstszych kontaktów. Może flirtów? Tak na początek…

Zauważył to Śruba, a o żonę był bardzo zazdrosny. Nie po to wyciągnął ją z wioski pod Krotoszynem, zainwestował w operacje plastyczne, żeby teraz ona tymi swoimi dużymi ustami wabiła Alessandro. Ale wiedział, że jej nie upilnuje. Musiał wyjeżdżać w interesach, najczęściej do Niemiec, również do Francji, Szwecji.

Wpadł więc na pomysł, aby podsunąć Włochowi inną atrakcyjną Polkę. Gdy w sprawie pracy pojawiła się u niego bardzo ładna studentka z Konina, nie zastanawiał się. Zaproponował jej nawet niewielki pokoik nad restauracją, jako dodatek do pensji.

Alessandro i Weronika od razu wpadli sobie w oko. Weronika też była blondynką, z nieco falującymi włosami. Twarz miała pociągłą, może nieco wychudzoną. Nos taki większy, ale tak idealnie dzielący oczy, że nie mógł być inny. Duże usta wyglądały naturalnie. Niewiele mniejszym niż Violetty biustem żaden chirurg nie musiał się interesować.

Weronika znała angielski, ale w kontaktach z Alessandro nie miało to znaczenia. Obiecała mu, tak na migi, że będzie się uczyć włoskiego, ale chyba tego nie zrozumiał. Kiedy tylko ją widział, wzrokiem zdejmował kolejne części jej garderoby. Aż w końcu, a stało się to bardzo szybko, poszedł z Weroniką do jej pokoju i został.

Gdy rano Śruba nie mógł odnaleźć Alessandra i zobaczył, że wychodzi z pokoju studentki, nawet poklepał go po ramieniu. O Violettę mógł być spokojniejszy.

Dlaczego uwięziona?

1

Pomyślałam, jaka jestem głupia, skoro byłam przekonana, że uwięził mnie jakiś chłopak, którego porzuciłam. Obwiniłam Janka. A on chyba się ucieszył, że nie dostał się na studia do Poznania, wyjechał do Wrocławia i mógł o mnie zapomnieć.

Staszek, ten od perkusji, podobał mi się, ale on zapatrzony był tylko w swoją Teresę. Sławka nie kochałam, mimo że było mi z nim dobrze. Obsypywał mnie prezentami, kiedy ja nie miałam nawet na drobne przyjemności. Gdy jednak dopadła mnie myśl, że odpłacam za to figlami w łóżku, poczułam się jak dziewczyna za kasę i zerwałam znajomość.

Dlaczego jakiś chłopak miałby mnie ukraść i więzić? Co miałoby mu to dać? Zamknęłam oczy i jeszcze zasłoniłam dłońmi. Zrobiło mi się wstyd, że tak o sobie myślę. Jakbym była najważniejsza na świecie.

A może miałam wroga w pracy i stąd to moje uwięzienie? Zatrudniona zostałam legalnie, w normalnej firmie, ale włoskiej, a oni to wiadomo mafia i tak dalej.

Już chciałam dać sobie po łapach. Jak z taką idiotką mogli wytrzymać w tym biznesie? Przecież zaraz zacznę podejrzewać sprzątaczkę Franciszkę, która potem stała się wielką panią, gdy wyszła za mąż za szefa.

Może widziałam w biurze coś, czego nie powinnam? Ale czym ja się zajmowałam? Terminami opłat za wynajem biur. Straszeniem tych, którzy zalegali z należnościami. Pozyskiwaniem nowych klientów, przekonywaniem ich, że u nas będą mieli jak w niebie.

Co prawda szeptało się o dziwnych gościach, których przyjmował Carlo w swoim gabinecie, którym z gęby źle patrzyło. Ale przecież nie każdy musi być przystojny albo ładny, na co dowodem jest włoska reprezentacja w siatkówkę.

Głowa dała znać, że zaraz mnie rozboli, jeśli nie zaprzestanę tak głupio myśleć. Poczułam kłucie w skroniach. Jednak skoro w firmie znaczyłam niewiele więcej niż sprzątaczka, to po co było mnie więzić? I żywić…

Poczułam się głodna. Skoro mnie ktoś podgląda, to mogę mu o tym powiedzieć.

– Chce mi się jeść – krzyknęłam. – Mam ochotę na pizzę. Taką prawdziwą włoską.