Morderca kochanka - Stanisław Piguła - ebook + książka
NOWOŚĆ

Morderca kochanka ebook

Piguła Stanisław

4,0

Opis

Jurek i Kryśka nie są idealnym małżeństwem. Kiedy kochanek żony, nazywany Rasputinem, tragicznie kończy życie, kobieta nakazuje mężowi, który jest dziennikarzem śledczym w lokalnej gazecie, odnaleźć morderców.

 

Okazuje się, że nieżyjący był nie tylko miłośnikiem kobiecych wdzięków, ale prawdopodobnie strażnikiem złota, które zatopiono w jeziorze. W którym? W okolicy jest niejedno. Plotka głosi, że w wodzie znajduje się także odlany z cennego kruszcu posąg Józefa Piłsudskiego.

 

Poszukiwaczy skarbów nie brakuje, a ich mocodawcy są nie tylko w Polsce. I bacznie obserwują.

 

Jurek na studiach był kujonem. Jednak nie zawsze się uczył. Trafił do łóżka Krystyny, która korzystała z życia i nie zamierzała wracać do domu w niewielkiej mieścinie bez męża. Przez lata był wierny żonie. Gdy został zdradzony, postanowił nie odrzucać nadarzających się okazji. Jednak nadal kocha Krystynę.

 

Opowieść o miłości, seksie i złocie kończy się w sposób zaskakujący…

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
czytnikach certyfikowanych
przez Legimi
czytnikach Kindle™
(dla wybranych pakietów)
Windows
10
Windows
Phone

Liczba stron: 295

Odsłuch ebooka (TTS) dostepny w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
Oceny
4,0 (2 oceny)
1
0
1
0
0
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.
Sortuj według:
Antiochia1

Nie oderwiesz się od lektury

Świetna lektura, przepadłam po kilku stronach :)
10

Popularność




Tego autora w Wydawnictwie WasPos

Testament matki

Morderca kochanka

W PRZYGOTOWANIU

Zagubiona

Wszystkie pozycje dostępne również w formie e-booka

Copyright © by Stanisław Piguła, 2023Copyright © Wydawnictwo WasPos, 2024All rights reserved

Wszystkie prawa zastrzeżone, zabrania się kopiowania oraz udostępniania publicznie bez zgody Autora oraz Wydawnictwa pod groźbą odpowiedzialności karnej.

Redakcja: Barbara Mikulska

Korekta: Aneta Krajewska

Projekt okładki: Magdalena Czmochowska

Zdjęcia na okładce: Canva

Wektor przy nagłówkach: © by pngtree

Skład i łamanie oraz wersja elektroniczna: Adam Buzek/[email protected]

Wydanie I – elektroniczne

Wyrażamy zgodę na udostępnianie okładki książki w internecie

ISBN 978-83-8290-544-1

Imprint Mroczne HistorieWydawnictwo WasPosWydawca: Agnieszka Przył[email protected]

Spis treści

Prolog

Tajemnice żony

Kotka na niego czekała

Miasto pamięta Zdzicha

Koledzy Bonda w redakcji

Chodzą koło Jurka

Skromna „Pinka”

Wrócił do Konina

Pogrzebać w życiorysie

Uwieść policjanta

Żona musi wiedzieć wszystko

Kogo kocha Viola?

Jaki Piłsudski?

Łącznik szpiega

Płacząca matka

Przyjaciółki trzy

Benek, Kwiatek, Benito

Popiołek w akcji

Jedziemy na spacer

Wysłanniczka

Policja nic nie wie?

Oj, Bogna

W drodze do redakcji

Niezwykły poranek

W domu bezpiecznie

Nad jeziorem

Daleko do domu

Do Ślesina

Gdzie jest Natka?

Co z Bogną?

Viola bez tajemnic

W nocy w domu…

Okazałeś się facetem…

Sylwia płakała

Strażnicy jeziora

Zośka przemówiła

Agresor

Viola nie zrozumiała

Za godzinę u mnie

Grzybuś i Woronin

Szybko do Poznania

Jan, syn Benita

Spowiedź

Prolog

Siedzieli w fotelach przy okrągłym stoliku, przed telewizorem. Jak wczoraj, przedwczoraj, jak zawsze. Rozmowa się nie kleiła, w telewizji nie było nic ciekawego, o czym można byłoby pogadać.

– Dlaczego patrzysz na mnie jak na lafiryndę? – odezwała się Kryśka, zerkając kątem oka na Jerzego, który od dłuższego czasu się w nią wpatrywał.

– Skąd wiesz, jak patrzę na lafiryndy?

– Ja już swoje wiem. – Zdawała sobie sprawę, że zabrnęła w ślepy zaułek.

Cały czas patrzył na żonę.

– Wlepiasz we mnie ślepia, jakbym ci rogi przyprawiła – znów zaatakowała.

Poprawił się w fotelu, tylko w ten sposób zareagował.

– Chcę, żebyś wiedział, że tak było. Masz rogi aż do sufitu.

Kryśka z Jerzym kłócili się często. Powody znajdowali nawet w stukaniu łyżką w talerz. To ona. W nieumytych naczyniach po obiedzie. Też ona. Albo porozrzucanych po mieszkaniu ciuchach. To on. Ale, żeby przyprawianie rogów?

Nie wierzył w to, co usłyszał. Sądził, że opowiada mu jakiś film. A ona przyłożyła jeszcze mocniej:

– Z tym twoim kumplem, Zdzichem, starym kawalerem i Rasputinem, puszczam się od pół roku. Też w tym fotelu, w którym teraz siedzisz.

Gdyby Jerzy miał pod ręką pistolet, którego przecież nie miał, może by się zastrzelił, wymierzyć do Krystyny nie byłby w stanie. Ze ściśniętego gardła wyrwało mu się bez kontroli:

– Jak to?

– Srak to! – krzyknęła. – Całymi dniami jesteś w pracy, tak cię niby ta twoja robota rajcuje, że już nawet mojej wydepilowanej cipki nie zauważyłeś. A Zdzichu zobaczył i mu się spodobała. – Uśmiechnęła się, pokazując język.

Wstał z fotela. Wiedział, że musi coś zrobić, a jednak niczego więcej nie wymyślił. Zakręcił się, aż nogi mu się zaplątały.

– Tylko mi tutaj nie mdlej, ja cię cucić nie będę – przestrzegła.

Mdleć nie miał ochoty, choć może to byłoby jakieś wyjście. Ale skoro nie dostał pozwolenia… Poszedł do kuchni. Włączył czajnik.

– Mnie też zrób herbatę, tylko niczego nie dosypuj – zawołała.

Zrezygnował z herbaty. W przedpokoju wsunął nogi w rozczłapane półbuty. Wychodząc, zawył:

– Zabiję chuja!

Drzwi zamknął jednak delikatnie.

***

Przed blokiem oddalonym może o kilometr od tego, w którym mieszkali Jerzy z Kryśką, zatrzymał się policyjny radiowóz. Pospiesznie wyszli z niego dwaj funkcjonariusze i otworzyli niedomknięte drzwi klatki schodowej. Sierżanci Jan Goleń i Leszek Miłek nie zapalili światła. Od razu więc zauważyli, że drzwi do mieszkania na pierwszym piętrze są uchylone. Goleń sięgnął do kabury po pistolet. Miłek go powstrzymał.

Najpierw zapukali, a gdy nikt nie odpowiadał, weszli do środka. W korytarzu na urządzeniu do ćwiczeń gimnastycznych, przymocowanym do sufitu, wisiał z pętlą na szyi mężczyzna. Drugi, z rozbitą głową i krwią spływającą po twarzy, siedział oparty o ścianę. Gdy się pojawili, ten na podłodze otworzył oczy, jakby się przebudził.

– Pan redaktor Maciąg? – Sierżant Miłek przykucnął przy rannym.

Jerzy nie odpowiedział. W tym samym czasie sierżant Goleń stanął na taborecie i tępym nożem znalezionym w kuchni starał się przeciąć linkę z wisielcem. Kiedy mu się udało, ciało rosłego mężczyzny runęło na ziemię, przygniatając tego pod ścianą.

– Jestem Jerzy Maciąg z „Wiadomości Lokalnych”, co się stało? – Mężczyzna z rozbitą głową z trudem wymawiał poszczególne słowa.

Policjanci przewrócili wisielca na plecy, by sprawdzić, czy żyje. Choć ciało było jeszcze ciepłe, wybałuszone oczy i mokre w kroczu spodnie, rozwiewały nadzieję. Jednak rozpoczęli reanimację.

Goleń zadzwonił po pogotowie.

Maciąg próbował wstać. Kiedy mu się udało, chwycił się za głowę. Zaskoczył go widok krwi na rękach. Zaczął szukać w kieszeni chusteczki. Widząc to, sierżant Miłek zmoczył pod kranem kuchenną ściereczkę i podał rannemu.

– Dostaliśmy sygnał, że mąż poszedł rozprawić się z kochankiem żony. Zadzwoniła do nas ta żona. Nie skojarzyliśmy, panie redaktorze, że to pańska żona – Goleń mówił powoli i obserwował, jak Jerzy zareaguje.

– To wszystko prawda, ale nie ma się czym chwalić – przyznał redaktor, przyciskając ściereczkę do głowy. – Przyszedłem do mojego kumpla – tutaj Maciąg głośno przełknął ślinę – aby się z nim rozmówić. Drzwi były otwarte. Jakiś dryblas w kapturze na głowie wyskoczył z kuchni, rzucił mną o ścianę i dopiero gdy przyszliście, zauważyłem, że Zdzichu wisi.

Lekarz stwierdził zgon. A zaraz po nim w mieszkaniu pojawili się policyjni technicy i komisarz Ziemowit Popiołek, którego Jerzy Maciąg dobrze znał. Nieraz byli na piwie. Popiołek lubi opowiadać także o dochodzeniach prowadzonych przez kolegów, a Maciąg chętnie słuchał. Nigdy nie napisał, od kogo otrzymał informacje. Zawsze w artykule wspominał jednak, że sprawa na pewno zostanie wyjaśniona, bo zajmuje się nią miejscowy Sherlock Holmes. Co Popiołkowi chyba wystarczało.

– Juruś, nigdy nie mówiłeś, że masz taką francę żonę – próbował pocieszyć kolegę komisarz. – Ja bym swoją zabił – szepnął redaktorowi do ucha. – Ty temu wisielcowi chyba nic nie zrobiłeś? – Policjant starał się spojrzeć Maciągowi w oczy.

– Ziemek, czy cię pojebało? Dostał chuj za swoje, ale to nie ja.

– Uspokój się, musiałem zapytać – tłumaczył się funkcjonariusz. – Opisz mi tego, który ci łeb rozbił i może powiesił tego twojego kumpla. – Tutaj komisarz się uśmiechnął i dodał: – Już byłego kumpla.

– Wielki. Jak mnie chwycił łapą za szyję, to myślałem, że mi kości połamie. I tyle, kurwa, pamiętam. – Redaktor rozłożył ręce.

– Jeśli zrobiliście wszystko, wołajcie karawaniarzy – zdecydował komisarz Popiołek. – Ten wisielec miał jakąś rodzinę, wiesz może, Juruś? – uprzejmie zapytał policjant.

– Wiele lat temu rodzice mu zmarli, rodzeństwa nie miał. Tak mówił. Żony też. – Dziennikarz nie odważył się spojrzeć na policjanta. – Przyjechał tutaj z Podlasia. Za jakąś dupą, która znalazła sobie lepszego. I żył sam… – Maciąg, wypowiadając ostanie słowa, wiedział, że się zapędził.

Zauważył to komisarz, ale zapytał tylko: – Gdzie pracował?

– Na poczcie. Nazywał się Zdzisław Pomysł.

Komisarzowi Popiołkowi od razu do głowy przyszły dowcipy o listonoszu, który odwiedza cudze żony, gdy mężowie idą do pracy, ale nie odważył się opowiedzieć ani jednego.

Prokurator Ewa Gęsicka weszła do mieszkania tylko na chwilę. Ręką zasłoniła usta i nos, mówiąc, że nie może wąchać zaszczanych i osranych facetów. Kazała policjantom robić swoje.

– Juruś, możesz już iść do swojej żony. – Popiołek westchnął. – Chyba nic o tym do gazety nie napiszesz? – zapytał jeszcze na wszelki wypadek.

Redaktor spojrzał na kolegę z wyrzutem.

***

W domu na Jerzego czekała podenerwowana Kryśka. Nie przejęła się rozbitą głową męża, kazała mu wszystko opowiedzieć.

– Co nagadałeś o nas policji? – dopytywała.

– Nic więcej, o czym ty sama nie powiedziałaś – burknął.

– Popatrz na mnie! – krzyknęła. – Ale ty go chyba nie zabiłeś?

Spojrzał na nią, a ona cały czas nie spuszczała go z oka.

– Jesteś za wątły i za miękki – sama sobie odpowiedziała. – A to był taki dorodny chłop! – Uśmiechnęła się. – Kto mógł go zabić i za co?

Miał ochotę coś powiedzieć, gdy żona uniosła wskazujący palec i mierząc nim w męża jak pistoletem, zdecydowała:

– Ty musisz znaleźć mordercę, a ja ci pomogę. Jesteś przecież dziennikarzem śledczym.

***

Przed dziesiątą Kryśka poszła do roboty. Do pożal się Boże agencji reklamowej, w której większość zleceń właścicielka, Viola Bywalec, załatwiała przez łóżko. Teraz Jerzy zastanawiał się, jak bardzo w tym procederze pomagała jego żona.

Podjechał pod komendę policji niemytym, nie pamiętał od jak dawna, granatowym oplem corsa.

W drzwiach machnął ręką na powitanie sierżantowi Miłkowi, który dzisiaj siedział w dyżurce i wbiegł po schodach na piętro. Nie chciał się zatrzymywać. Co miałby powiedzieć: – Z żoną już wszystko ok? Poszliśmy razem do łóżka? Kryśka nie dawała mi zasnąć, a ja się zastanawiałem, czy tak się za mną stęskniła, czy brała, co było pod ręką, gdy kochanek zesztywniał inaczej?

Komisarz Popiołek nie wstał od biurka, ale wyciągnął rękę na powitanie.

– Dałeś jej w pysk? – zapytał.

Nie czekał na odpowiedź, znał przecież Jerzego. Spojrzał na opatrunek na głowie kolegi.

– Żona mi przykleiła – szepnął Jerzy.

– Nawet ładnie – skomentował oficer. I dodał: – Z sekcji zwłok wynika, że nikt mu raczej nie pomagał. Tylko po cholerę zjawił się ten gość w kapturze, który łeb ci rozwalił? Może złodziej wszedł, gdy tamten już wisiał, a zachęciły go uchylone drzwi? – sam sobie odpowiedział. – Sąsiadka z parteru widziała przez okno, że ktoś wybiegał z klatki, ale to pijaczka i nie wiem, czy jej wierzyć. Poza tym dupa.

Policjant wymamrotał jeszcze:

– Może chuja ruszyło sumienie i sam sobie pętlę założył? – Chciał pocieszyć Jerzego. – Usiądź. – Dopiero teraz zaproponował gościowi. – Tutaj. – Wskazał krzesło przy sąsiednim biurku. – Zenek Śmigus zdycha na COVID.

Jerzy już chwycił ręką za poręcz krzesła, szybko ją jednak zabrał i nawet wytarł o spodnie.

– Pójdę. Na piwo nie dasz się wyciągnąć? – zapytał Popiołka. Wiedział, że odmówi.

Komisarz się uśmiechnął, pokręcił głową. Pożegnali się.

***

Musiał się napić. Wybrał więc największą spelunę w mieście, znajdującą się przy jednej z głównych ulic. Tam można było przyjść samemu i dopiero na miejscu poszukać kumpli.

Przy obdrapanych bordowych stolikach klientów nie brakowało, pomimo że do dwunastej zostało jeszcze sporo czasu.

Barman Bolo strzepnął kurz z blatu baru nie pierwszej świeżości ścierką i zaprosił Jerzego.

– Słyszałem o tym wisielcu i pańskiej żonie, redaktorze. – Spojrzał w oczy gościowi, udając psychologa.

Już w internecie napisali, czy, kurwa, co?, pomyślał Jerzy.

– Widzi pan, tutaj różni przychodzą i gadają, że nie tylko z tym listonoszem żona panu rogi przyprawiała. Mówię to z życzliwości, a nie żeby się wyśmiewać – powiedział poważnie Bolo. – Gdyby panu zależało, aby komuś mordę obić, niech da pan znać, za kilka piw znajdą się chętni – mówiąc to, wskazał klientów baru.

I od razu przed Jerzym postawił dwie setki wódki.

– Lek, aby zadziałał, musi być podany w odpowiedniej dawce – zarekomendował swoją propozycję. – Czysta najlepsza, głowa niby powinna mniej boleć, chociaż mnie zawsze boli. – Barman się skrzywił. – Może to już choroba zawodowa? – Teraz się uśmiechnął i poszedł obsługiwać innych klientów.

Do Jerzego przykołysał się rosły mężczyzna z ogoloną głową i blizną na czole.

– Rychu jestem, redaktorze – zakomunikował i wyciągnął rękę. – W tej świątyni alkoholu dawno pana nie widziałem. Kiedyś dałem panu namiar na Pękałę, który sprzedawał dzieciakom narkotyki, a temu jestem przeciwny i w podzięce pan mi postawił pół litra! – Wyszczerzył brudne zęby.

– Co teraz masz? – zapytał odruchowo.

– Mogę coś, za przeproszeniem, opowiedzieć o żonie. – Beknął. – Pana żonie. Moja franca uciekła. Od takiego przyzwoitego gościa. – Wskazał siebie palcem.

Jerzy pokręcił głową.

Kiedy wyszedł z baru, słońce tego dnia znalazło się chyba w najwyższym punkcie. Zmrużył oczy, aby odszukać samochód. Nie miał zamiaru nim jechać. Pomyślał, czy chwilę się nie przespać. Żeby po tym, co usłyszał, nie oszaleć. Nie miał ochoty iść do domu. Na ławce nie chciał siadać, by ktoś nie uznał go za pijaka.

– Cześć, kotku. – Usłyszał za plecami. – Widzę, że żona cię nie rozumie albo rogi ci przyprawiła. Na to i na to najlepsza jest Brygida. Czyli ja! – Szybkim krokiem zbliżała się do niego ładna, nieco po trzydziestce, blondynka.

I gdyby nie jej przerysowany makijaż, biust prawie na wierzchu, niczego nie zakrywająca tiulowa spódnica i rajstopy kabaretki, mógłby pomyśleć, że wzbudził zainteresowanie atrakcyjnej kobiety.

– Napracowałam się już od rana. Idę do domu. Może mnie odprowadzisz? – Zauważył, że kobieta uśmiech też ma śliczny. – Wynajmuję niedaleko. – Chwyciła Maciąga pod rękę.

Poczuł, że też jest pijana. Chociaż mniej niż on.

Ja miałem poważny powód. A w jej przypadku to styl pracy, pomyślał.

– Mógłbyś się redaktorku porządniej ubierać, lepiej od ciebie wygląda nawet łajza. Żona nie dba? – niby pytała, a wyglądało jakby znała odpowiedź.

Buty rozklapane, dżinsy nie pierwszej świeżości, T-shirt nadający się już do szorowania podłogi i zielona kurtka z milionem przydatnych kieszeni, poprzecierana na łokciach – widział siebie jak w lustrze. Tak ubrany chodził od lat.

Brygida, choć zmęczona, nie zbyła Jurka byle czym. Były wstępne igraszki z powolnym zdejmowaniem tego, co miała na sobie, a potem erotyczny taniec odsłaniający wszystkie urokliwe tajemnice.

Usiadł na brzegu dużego łóżka, na którym można było się położyć wzdłuż i wszerz. Zanim ściągnęła narzutę, kazała redaktorowi pójść do łazienki.

– Kutasika umyj tym płynem po lewej stronie umywalki. Ma taki przyjemny zapach i smak. Nie każ mi za długo czekać… Ten poranny to był ogier – mówiąc, to ziewnęła i na środku łóżka ułożyła, jedna na drugiej, kilka poduszek.

Wyciągnęła korek z karafki. Nalała do kieliszków czerwonego wina, nie więcej niż po dwa łyki. Zapach uniósł się po pokoju.

– Wychodź, redaktorku! – zawołała niecierpliwie.

Zza drzwi łazienki wyjrzał Maciąg. Brygida zarzuciła mu na głowę zawiązany w supeł czerwony krawat i pociągnęła za sobą do łóżka.

Chyba jednak zdała sobie sprawę z niezręczności, jaką popełniła.

Jurek przecież niedawno widział wisielca z pętlą na szyi. Krawat wrzuciła szybko pod łóżko.

Starała się, aby Maciąg o tej jej niefortunnej zachęcie w drodze do łóżka szybko zapomniał.

Nie był zadowolony z siebie, że poszedł z Brygidą. Znał ją jak większość miejskiego półświatka. Ona dotąd jakoś nim się nie interesowała. Może teraz zlitowała się? O pieniądzach nawet nie wspomniała.

Do tej pory nie zdradzał żony, choć takie myśli mu nieraz po głowie krążyły. Jak każdemu facetowi. Teraz przez zdradę małżonki poczuł się usprawiedliwiony.

***

Redakcja była niedaleko. Niekiedy przychodził pijany – wszyscy wtedy życzliwie się uśmiechali, doceniali poświęcenie kolegi w podpatrywaniu brudnego życia w mieście. Tak przynajmniej wyrozumiałość koleżanek i kolegów sobie tłumaczył.

Teraz, gdy otworzył przeszklone drzwi, wyglądało, że nikt go nie zauważył. Wiedział, że przed chwilą rozmawiali nie o nim, a o jego żonie. Może się zawstydzili?

Wpatrzył się w podłogę i podążył do biurka, które na szczęście stało prawie na początku redakcyjnej kiszki. Kiedy usiadł na krześle, podszedł do niego Michał Glanc i poklepał po ramieniu. Jerzy nawet nie uniósł głowy. Ale, gdy tak samo zrobiła Ania Wąs, spojrzał na nią. Mrugnęła. Nie wiedział, co to mogło oznaczać. Migdalą się z Glancem nawet w schowku na szczotki, a potem idą do domów i udają przykładnych małżonków.

Na Anię to Jurek zawsze miał ochotę. Dziewczynę o kruczych włosach, związanych w koński ogon. Śniadej cerze, jakby ciągle była na wakacjach. Ubraną w obcisłe bluzeczki i kuse spódniczki. Która poruszała się jak na wybiegu dla modelek. Stawiając nogę za nogą, jakby chodziła po równoważni. Jej ciało wtedy falowało, a najbardziej pośladki.

Wchodzącego Maciąga musiała dostrzec szefowa, Bogna Kot. Z jej pokoju na redakcję wychodziło nieduże okno. Najczęściej przesłonięte żaluzją. Teraz była podciągnięta. Dzisiaj wszystko chciała widzieć. Jerzy domyślał się, że jest głównym bohaterem jej obserwacji.

Zapukała w okno. Na to czekał. Żeby nie miał wątpliwości, wskazała na niego palcem. Koleżanki i koledzy popatrzyli na niego jak na skazańca.

Wiedział, że źle się ubiera. W tej chwili nie był w stanie już nic zrobić.

Bogna do jego stroju na pewno się przyzwyczaiła, podobnie jak pozostali. Jednak dzisiaj chciałby wyglądać lepiej. Chociaż tak jak na pogrzebie, pomyślał.

Naczelna jak zwykle była wypindrzona. Tak najkrócej charakteryzowali ją podwładni. Pomimo pięćdziesiątki nigdy nie nosiła sukienek za kolano. Do tego wysokie szpilki, które podkreślały, jak jest zgrabna. Potrafiła usiąść w fotelu naprzeciwko pracownika, skrzyżować nogi i nie zwracać uwagi na to, co gość mógł widzieć.

Bez słowa usadziła Maciąga w fotelu i zajęła miejsce po drugiej stronie prostokątnego stolika. Jerzy wiedział, co zaraz zrobi z nogami. I tak się stało.

– Przyszedłeś do pracy pijany, ale z uwagi na okoliczności przymknę oko – zaczęła. – Jednak ubrany jesteś jakbyś wyszedł z rynsztoka.

Poprawił kurtkę. Nic to nie dało. Przecież dać nie mogło.

– Ogarnij się, chłopie! – Uśmiechnęła się. – Puszczalska żona to nie jest coś najgorszego na świecie.

Wbił wzrok w stary, czerwony dywan. I przypomniał sobie, że szefowa też puściła męża kantem z dostawcą pizzy, który potem nie chciał się od niej odczepić. A ona już zasmakowała w kimś innym. Śmiało się pół miasta. Pokątnie. Przecież zaglądać komuś do łóżka należy dyskretnie.

– O tym powieszonym nie pisz, zanim nie wywęszy czegoś policja – poleciła. – Przyglądaj się sprawie. Żeby ci było łatwiej, weź do pomocy Zośkę Raźną. Tę rudą.

Tylko nie ją, chciał krzyknąć.

Z Zośką nikt nie chciał pracować, bo ruda, czyli pechowa. Także dlatego, że siusiumajtka, dopiero po studiach. A poza tym wysoka prawie na dwa metry.

Nie odezwał się jednak.

Bogna sprawnie wstała z fotela. Jej sukienka uniosła się jeszcze bardziej. O szefowej, takich myśli jak o Ani o kruczych włosach i śniadej cerze nigdy nie miał, chociaż na pewno podobała się mężczyznom. Bał się jak inni, aby Kotka nie podrapała, a potrafiła – tak o naczelnej mówili bardziej odważni.

Tajemnice żony

Jerzy z Krystyną poznali się na studiach w Poznaniu. On zaczął dziennikarstwo, na którym w liceum nikt go nie widział, oprócz jego mamy. Zapatrzyła się w jakiegoś redaktora z telewizji i w domu chciała mieć podobnego. Z czasem jednak uznał, że ta profesja może mu pasować. Zmusza bowiem do oswojenia wstydliwości, którą znosił jak żenujące drugie imię.

Krystyna przyjechała tego samego roku, z niedużej Topórki. Na pedagogikę. Jeszcze wtedy nauczyciel na wsi to był ktoś. Rodzice pracowali w szkole i tak jej wybrali, a ona była posłuszna. Na studiach od razu rzuciła się w wir, wcale nie nauki, a baletów i imprez. Jakie doświadczenie z chłopakami miała u siebie w Topórce? Wyglądało, jakby prowadziła tam podwójne życie. Albo chęć rozrywek tak się w niej skumulowała, że teraz musiała wybuchnąć.

Jurek poznał Krystynę na czwartym roku, kiedy on nadal pozostawał nieznany w akademiku. A bez niej nie mogło się odbyć żadne towarzyskie spotkanie. Gdzie jej potem można było szukać, nawet koleżanki nie miały pojęcia. Ale wiedziały, że na drugi dzień zawsze się odnajdzie. Skacowana i niewyspana.

Gdy wszyscy zaczęli zastanawiać się, że po studiach coś trzeba będzie robić, jakoś życie sobie ułożyć, takie myśli dotarły i do niej. Na imprezach podobali jej się prawie wszyscy mężczyźni.

Ona im też. Tym bardziej, gdy butelki były już puste. Ale teraz wybór chłopaka, to miało być coś poważniejszego.

Zaczęła się baczniej przyglądać kolegom, a nawet proponować wspólne pójście do kina, czy teatru, a nie od razu do łóżka. Oni gotowi byliby skorzystać z tej ostatniej oferty.

Była ładna. Niezbyt wysoka, to prawda, ale zawsze zadbana i z zachęcającym uśmiechem na twarzy. Niebieskimi oczami, które potrafiły dowiercić się do serca. Tak uważała. Blond włosy, najczęściej jeszcze rozjaśnione, upinała w koczek. Jednak kiedy chciała uwodzić, fruwały wokół jej głowy.

Złośliwe, zazdrosne koleżanki niekiedy zwracały uwagę, że ma zbyt chude nogi. Postanowiła coś z tym zrobić. Zapisała się na siłownię, ale instruktorowi to nie przeszkadzało i zamiast machać hantlami i wykonywać setki przysiadów, spotykali się u niego w kawalerce. Tam też, oczywiście, uprawiali gimnastykę.

Jerzy był kujonem. Nie z wyboru. Nie miał nic ciekawszego do roboty, niż się uczyć. Jednak na jedną czy drugą imprezę koledzy go zaciągnęli. Nawet się upił, aby łatwiej się dogadywać z dziewczynami. Ale i tak na końcu, gdy wszyscy już się obściskiwali, zostawał sam.

Kiedyś się ucieszył, że przyszły cztery dziewczyny i czterech chłopaków. Było po równo.

Jednak ta, która miała być dla niego, szybko straciła kontakt z rzeczywistością, porzygała się i zasnęła z głową w plastikowej misce.

Nie smuciło go, że po studiach wróci do Konina bez narzeczonej. Czekała przecież mama, która nie tylko przysyłała pieniądze. Kiedy przyjeżdżał, przygotowywała coś smacznego do jedzenia, a nawet przypominała, aby do marynarki w kratę nie zakładał koszuli w kwadraty. Raz odważył się i zapytał, to po co mu takie kupuje? Wtedy spojrzała na niego tak, że nie zdecydował się nic więcej powiedzieć.

Po raz pierwszy spotkał się z Krystyną u łysego Krzycha w jego dziupli w sąsiednim akademiku.

W rozgłośni radiowej, w której rządził, kiedy nie był pijany. Czyli gdzieś od piętnastej do dwudziestej, niekiedy do dwudziestej pierwszej.

Krzychu, wieloletni student dziennikarstwa, każdego roku po dwa razy, przyszedł do Jerzego. Zamknął mu książki i prawie siłą zaciągnął do swojej imprezowni. To miało być podziękowanie za to, że dał mu ściągnąć na kartkówce o amerykańskiej prasie. Jak to się stało, że Krzychu dostał piątkę, a on tylko tróję, nie wiedział.

– Dziewczyn będzie więcej niż chłopaków – zachęcał kolega.

Gdy weszli do niewielkiego pomieszczenia, z którego zapach alkoholu, nawet przez szeroko otwarte okno, nie był w stanie się ulotnić, Jerzy od razu zauważył Krystynę. Zwisała na ramieniu wielkiego gościa, podobnego do Rumcajsa, a jej ręka wędrowała pod jego koszulą.

Łysy Krzychu, który był prawie zupełnie łysy, krzyknął:

– Juras też chce się dzisiaj zabawić…

To prawda, że dziewczyn było więcej niż facetów, ale do tego wielkoluda, który się przedstawił jako Dziki Stach, przylgnęły jeszcze dwie oprócz Krystyny. A ona, gdy wymówiła swoje imię, nawet na Jerzego nie spojrzała.

Po północy, kiedy wszyscy poszukali dla siebie jakiegoś spokojnego miejsca w akademiku, w radiowęźle pozostali tylko Krzychu i Jurek.

– Zaprosiłem kulawą Zośkę, myślałem, że chociaż ona będzie z nami do końca, a ta kurwa pierwsza wsadziła rękę w rozporek Zenkowi.

Po dwóch kolejnych kieliszkach, Jurek ośmielił się zapytać o Krystynę.

– Wyrwała się z domu i baluje. A teraz szuka kandydata na męża. Z taką kartoteką nie będzie jej łatwo. – Krzychu mlasnął językiem. – Gdyby mnie chciała, to bym ją wziął. Kto by tam w tej mojej Ścinawie w życiorys jej zaglądał? Ale łysych nie lubi. Ty, Juras, to co innego. – Spojrzał na kumpla. – Nie jakiś gigant, ale przystojny i czupryna jak u Tomasza Lisa.

Po dwóch kolejnych lufach czystej Krzychu zakończył swój wywód:

– Dziki Stach też ją pyknie i zostawi, jest dopiero na pierwszym roku i to z jakiegoś zadupia w górach, gdzie mu matka na pewno pannę hoduje.

Drugi raz spotkał Krystynę w stołówce. Tylko przy nim było wolne miejsce. Zapytała, czy może usiąść, wcale go nie poznała.

Tak się spieszyła, że za bardzo przesunęła tackę i gorący krupnik wylała mu na spodnie. Chwyciła serwetkę i zaczęła wycierać rozporek i okolice.

– Nie oparzyłam cię?

– Nie, chyba nie – odpowiedział niepewnie.

– Spieszę się na zajęcia, ale co tam. Chodź do mnie, do pokoju. Przepiorę spodnie i żelazkiem wysuszę. – Uśmiechnęła się zachęcająco.

Podobała mu się jeszcze bardziej niż wtedy, kiedy ją zobaczył po raz pierwszy. Upięte włosy odsłaniały policzki, teraz lekko zaczerwienione, chyba z emocji. Niewielki nosek reagował na podrygi warg, jakby był zainteresowany tym, co mówią. A one układały się tak pięknie, łączyły ze sobą i rozchylały, zachęcały do pocałunku. I Jerzy tak zrobił. Pocałował Krystynę w usta. W stołówce, przy wszystkich. Do teraz nie wie, jak to się mogło stać. Zaskoczona Krystyna na chwilę znieruchomiała.

– Idziemy do pokoju – powtórzyła zaproszenie, ale już inaczej niż za pierwszym razem. – Jestem sama, koleżanka wyjechała do domu – powiedziała, gdy zamknęła za nimi drzwi.

Na chwilę zapomnieli o spodniach. Krystyna wspięła się na palce, objęła ramionami szyję Jerzego i oddała pocałunek, ten ze stołówki. A potem to już nie było wiadomo, kto oddaje, a kto odbiera. Całowali się, jakby to było dla nich najważniejsze na świecie.

– Oj, twoje spodnie przecież! Zdejmij je, trzeba namoczyć, krupnik był tłusty – zaczęła ponaglać Jerzego.

Zdjął buty, spodnie…

– Widzę, że plama jest też na bokserkach – zauważyła.

Nie zawahał się, aby je także zdjąć. Krystyna zaczęła się rozbierać.

Dopiero wieczorem przypomnieli sobie, że są głodni. Krystyna nie za bardzo uporała się z plamą na spodniach, ale jemu to wcale nie przeszkadzało. Wspomniał, że widzieli się już u Łysego Krzycha, jednak zbyła tę wiadomość słowami:

– A, byłam tam. Głowa mnie bolała i szybko wyszłam.

O Dzikiego Stacha nie dopytywał.

Razem poszli do kina, a nawet do teatru. Zapomniał, o czym była sztuka, gdy dłoń położyła na jego kolanie.

Krystyna na początku myślała, że Jerzy jest z jakiegoś dużego miasta. A przynajmniej po studiach chce zostać w Poznaniu. Kiedy usłyszała, że zamierza wracać do Konina, z niedowierzaniem pokręciła głową. Nie zareagował. Domyślał się, że jest jej chwilowym kaprysem, a te jego życiowe plany niewiele dla niej znaczą.

Umawiali się ze sobą codziennie. Gdy koleżanka wyjeżdżała, spędzał u niej czas na okrągło. Do siebie nie mógł jej zaprosić, trzech kolegów piło i paliło, i nie zamierzało się nigdzie z akademika ruszać.

W końcu zaproponował, że ją zabierze do siebie do domu, do Konina. Do mamy, emerytowanej księgowej. Nie odmówiła.

Mama Jerzego przyjęła Krystynę życzliwie. A po jakimś czasie stwierdziła, że w młodości była do niej podobna. Jerzy ojca nie znał. Matka nie chciała o nim w ogóle mówić. W żaden sposób nie był w stanie zdobyć o nim żadnych informacji.

Kotka na niego czekała

Jerzy w redakcji pojawił się jako pierwszy. Sprzątaczka przecierała jeszcze podłogę na mokro i chyba nie była zadowolona, że już jest. Nawet kazała mu unieść nogi i przez chwilę siedział z kolanami pod brodą. Jak głupi.

Pięć po ósmej wpadła sekretarka, Ania Kwapich. Nieduża, śliczna dziewczyna, zawsze z rozwianymi blond włosami. Jak zwykle zastukała wysokimi obcasami.

– Kurwa, znów się spóźniłam – krzyknęła na powitanie. – Dobrze, że tej francy jeszcze nie ma – skomentowała nieobecność szefowej.

Zanim jednak zdążyła przejrzeć się w lustrze wiszącym na ścianie przy biurku, Ania zawsze chciała wyglądać idealnie, drzwi otworzyła naczelna Kot.

Jerzy wlepił nos w komputer. Ania usiadła, choć nie zdążyła zdjąć kurtki.

– Chodź do mnie! – Skinęła na Maciąga. – A ty zrób mi kawę, tylko najpierw się rozbierz – zwróciła się do sekretarki, dając znać, że nic się przed nią nie ukryje.

Już wstawał, gdy drzwi otworzyła Viola Bywalec, szefowa jego żony. Przechodząc, poklepała Jerzego po ramieniu. Uśmiechnęła się, nawet puściła do niego oko, ale się nie odezwała. Też, stukając obcasami, poszła do pokoju Bogny, która przyjęła ją w drzwiach. Widać były umówione.

Viola niekiedy przychodziła do redakcji, ale teraz przywitały się z Bogną jak kochanki.

Nie pocałowały się w policzki, a w usta.

Widział to wszystko, jednak szybko schował głowę za ekranem komputera, aby nikt nie zauważył, że obserwuje.

Kiedy weszły do pokoju naczelnej, roleta w oknie na redakcję szybko opadła. Ania zrobiła od razu dwie kawy, ale nie wiedziała, czy może wejść. Po kilkunastu minutach sama Bogna otworzyła drzwi.

Do pracy przyszła Zośka Raźna. Wyglądało, że chce się zatrzymać przy biurku Jerzego. On jednak nie zachęcił jej, więc poszła dalej.

Niekiedy przez zamknięte drzwi gabinetu było słychać, że szefowa rozmawia. Tym razem wyglądało jakby z Violą szeptały.

Gdy Viola Bywalec wychodziła z redakcji, Bogna odprowadziła ją wzrokiem i na pożegnanie sobie pomachały. Kiwnęła na Jerzego. Zawołała też Zośkę.

– Jerzy, ty dobrze znałeś Zdziśka? – zapytała.

Był podwójnie zaskoczony.

Wicedyrektora poczty Zdzisława Pomysła znali wszyscy w „Wiadomościach Lokalnych”. O tym, że on się z nim trochę kolegował, szefowa musiała wiedzieć, nieraz go do niego wysyłała i potem o tym rozmawiali. Jeszcze bardziej był zaskoczony, że tak czule zdrobniła jego imię.

Czyżby i ona była na jego haczyku?, pomyślał i się zaczerwienił.

– Ja nie znałam dyrektora Pomysła – włączyła się ruda Zośka, ale jej uwagę Kotka zignorowała.

– Ciekawe, z kim on jeszcze sypiał? – zamruczała pod nosem naczelna.

Nie spojrzała na Jerzego. Wzięła do ręki telefon i zaczęła czegoś szukać.

Zośka chyba współczuła koledze, że szefowa tak z nim pogrywa.

Kotka wybrała numer i za chwilę ktoś się odezwał.

– Leoś, przyślę ci Maciąga i Raźną, abyś im powiedział, co mają napisać o pomyśle Zdzicha – zakpiła z nazwiska wicedyrektora Pomysła.

Domyślili się, że rozmawia z dyrektorem generalnym poczty, Leopoldem Dworzaninem.

– Cześć, do wieczora! – zakończyła.

Jerzy i Zośka wstali, a szefowa ich nie zatrzymywała.

***

Sekretarka dyrektora Dworzanina, Izabela Skórka, tym razem się nie uśmiechała, chociaż zawsze była bardzo pogodną osobą. Od razu otworzyła gościom drzwi do gabinetu szefa.

Dworzanin szybko wstał zza biurka. Przywitał się i wszyscy usiedli przy prostokątnym stole.

On naprzeciwko dziennikarzy. Jakby czekał, o co zapytają, ale na pewno sobie przypomniał, że obiecał naczelnej opowiedzieć o swoim zastępcy.

– Znaliście Zdzisława? – zaczął i spojrzał na Maciąga i Raźną.

Zośka pokiwała głową, choć tak raczej powinien zrobić Jerzy.

– Nie chce mi się wierzyć, że sam się powiesił, przecież jeszcze niedawno obracał tę moją Skórkę. Chociaż mu zabroniłem. – Skierował wzrok na drzwi do sekretariatu. – A i wcześniej, czego on nie wyczyniał i to z kim – zaczął, lecz gdy spojrzał na Jerzego, ugryzł się w język. – To był chłop pełen życia – rzucił szybko, aby uciec od ewentualnych skojarzeń, ale nie mogło mu się to udać.

Teatralnie zapatrzył się więc w blat stołu.

– Kawa? – zapytał i zaraz rzucił głośno do interkomu prośbę o dwie filiżanki. – Ale o tym co powiedziałem, cicho sza – dodał szeptem.

Dziennikarze pokiwali głowami.

– Wiem, że musicie coś napisać. Może wystarczy komunikat policji? – zaproponował. – A ja z Popiołkiem ustalę, co trzeba powiedzieć, żeby nic nie powiedzieć.

To po cholerę Kotka kazała nam tutaj przyłazić?, zadzwoniło w głowie Maciąga. Chce mnie torturować informacjami o mojej żonie i wicedyrektorze?

– Zwrócimy się do komisarza o policyjną notatkę – Zośka przejęła inicjatywę.

I zaczęła wstawać, a za nią Jerzy. Wtedy z kawami pojawiła się Izabela Skórka. Wypili szybko, jak na wyścigi. Wychodząc Jerzy, uważniej spojrzał na sekretarkę. I dopiero teraz zobaczył, że jest trochę podobna do jego żony. Ale młodsza…

Gnój, w takich gustował, przeleciało mu przez głowę.

– Ta kawa to była lura – odezwała się już na schodach Zośka. – Idziemy na dobrą do Maca?

Zamiast w lewo, skręcili w prawo, do restauracji. Usiedli w kącie. Wkoło była tylko młodzież. Mogli czuć się anonimowo. Młodzi gazet nie czytają.

– Wkurzyła cię Kotka, że dała ci mnie do pomocy? – Wiedział, kiedyś takie pytanie musiało paść.

Wkurwiła, chciał odpowiedzieć, ale bąknął tylko: – Nie. – I dodał jeszcze raz: – Nie. – Aby być bardziej przekonującym.

– Nie mam ochoty grzebać w twoim życiu – zadeklarowała koleżanka z redakcji. – Ale kiedy znajdziesz się w niezręcznej sytuacji, to ci pomogę – zasugerowała, że może się przydać.

Śmielej przyjrzał się Zośce. Już idąc za nią po schodach do dyrektora, zauważył, że nosi płaskie buty, aby nie dodawać sobie wzrostu.

Ale nogi ma zgrabne i nie takie chude jak moja Kryśka, pomyślał.

Gęste rude włosy, upięte w koczek, nad jej głową tworzyły jakby aureolę. Piegów na buzi było niewiele, a rudzielce najczęściej mają nimi obsypaną całą twarz. Usta też miała ładniejsze od Kryśki. Od kogo jeszcze? Od Kotki również. Tym bardziej że szefowa ma przesadnie napompowane botoksem.

– Co teraz? – Zośka wyrwała Jerzego z zamyślenia.

– Popytamy w mieście o Zdzicha Pomysła. Niby był moim kolegą, ale ja go naprawdę nie znałem. Pod latarnią najciemniej. – Wiedział, że obojętnie jakby te słowa tłumaczył, to i tak najbardziej odnosiły się do sypiania jego żony ze Zdzichem.

***

Jerzy, jak w teatrze, zmienił strój. Ania z sekretariatu dwukrotnie zeskanowała jego wizerunek, zanim odpowiedziała: – „Dzień dobry”.

Do sklepu poszedł z żoną. Kiedyś ubierała go matka, ale kilka lat po ich ślubie zmarła na raka. Zaniedbał się tak ze smutku, a żona mu w tym nie przeszkadzała.

Do restauracji chodziła z klientami, a nie z nim, teraz trudno byłoby mu ich odróżnić od kochasiów.

Ubierała się dobrze, choć niekiedy dzień po dniu w to samo, co przyjmował z zaskoczeniem, ale nic nie mówił. On znoszone koszulki chował za guzikami kurtki, tym bardziej że zwykle nie miał czasu, aby je wyprasować.

Zaczęli od sklepu ze spodniami. Kupił od razu dwie pary, granatowe i czarne dżinsy. Nie chciał być już podejrzewany, że cały czas chodzi w tych samych. Przymierzał też bordowe, ale Kryśka pokręciła nosem. Przypomniał sobie, że takie miał na sobie wiszący Zdzichu. Tym szybciej je odłożył.

Kurtkę zamienił na marynarki, też kupił dwie. Nie musiał przekonywać żony do niebieskiej, a taką w zieloną i czerwoną kratkę sama mu wybrała.

Poszli do sklepu z koszulami. Wrzucił do koszyka trzy błękitne, poza tym różową, białą i fioletową, choć spodziewał się, że w tej ostatniej będzie wyglądał najgorzej. Gdy tak myślał o zakupach, przypomniał sobie, że do niedawna najważniejsze dla niego było to, aby odzież nie śmierdziała.

Peregrynację po sklepach zakończyli w kawiarence w centrum handlowym. Poczuł, że ma żonę.

Choć ona cały czas rozglądała się po galerii, jakby kogoś wypatrywała.

Miasto pamięta Zdzicha

Podobnie jak sekretarka w redakcji, Jerzego nie poznał też barman Bolo w spelunce w centrum miasta.

– Lepszy etacik, czy nowa kobieta obok żony? – przywitał redaktora.

– Setę i przysiądź obok, tam za filarem.

Bolo mrugnął, że zrozumiał.

I zaraz przyniósł dwie sety. Spodziewał się, że rozmowa będzie dłuższa.

– To, że Zdzichu ciął laski niby kombajnista zboże, dowiedziałem się, głupi, jako ostatni – zaczął Jerzy. A Bolo kiwał głową podobnie do plastikowego psa na desce rozdzielczej samochodu. – Ale przecież taki fałszywy gość musi też mieć lepkie ręce w robocie, co nie? – Jurek spróbował być taki swój chłop.

Barman spojrzał na niego przenikliwie.

– Nad odpowiedzią na to pytanie muszę się zastanowić. Wciąganie lasek do łóżka, nawet mężatek – przymrużył oczy – to obyczaj. Ale lepkie łapy, to kryminał. I powinienem najpierw pomyśleć, żeby mnie potem za świadka nie ciągali – Bolo mówił tak rozsądnie, że Jerzy aż się zdziwił.

Chcąc dać barmanowi chwilę na zastanowienie się, pociągnął z drugiego kieliszka.

– Mówi się o paczkach, które do niego przychodziły. Niby z jakimiś herbatami do degustacji, ale słyszałem, że miło się po nich w głowie kręciło. – Bolo rozejrzał się ostrożnie. – Nie mówiłbym tego, ale widzę, że pan cierpi i niewierną żonę trzeba czymś przyszpilić. – Zaczął pocierać palcami, jakby obracał w nich szpilkę.

Maciąg był przekonany, że to plotka, ale Zdzicha stać było na drogie garnitury, a przecież minister za wybory kopertowe milionami się z nim nie podzielił. Pamiętał też żonę wracającą do domu. Zmęczoną, ale też taką uchachaną, jakby po jakimś wspomagaczu.

– Przyniosę jeszcze trzecią lufkę, redaktorze. Ode mnie pan nic nie słyszał. – Bolo zamknął usta palcami jak zamek błyskawiczny.

– Zośka, przyjdź do „Czarnej Mańki”. – Zadzwonił do koleżanki z pracy.

– Do tej speluny?

– Restauracji z ośmiorniczkami u nas nie ma – zebrało mu się na dowcipy. – I tutaj nas nikt nie podsłucha, tak wszyscy drą mordy.

Zamówił kolejną setę i lampkę czerwonego wina, aż Bolo się zdziwił, ale nic nie powiedział. Klient, nasz pan.

Zośka Raźna niepewnie stanęła w drzwiach. Nie sposób było jej nie zauważyć.

Ze względu na wzrost, a i dlatego, że w tej, pożal się Boże, restauracji była jedyną kobietą. Można było usłyszeć kilka razy gwizdnięcie, a nawet: – Zapraszamy lalunia.

Wychylił się zza filara i Zośka szybkim krokiem podeszła do stolika. Wcisnęła się w kąt i chętnie założyłaby czapkę niewidkę.

– Co cię, kurwa, skłoniło, żeby tutaj się spotykać? – spróbowała dostosować się do obowiązującego słownictwa.

– Jak zasięgnąć języka, to w urzędzie, w burdelu albo w knajpie. Wybrałem to miejsce, aby cię nie narażać na coś gorszego – wybełkotał i podsunął koleżance kieliszek z winem.

– Popierdoliło cię! – Raźna utrzymywała się w konwencji. – Jesteśmy przecież w pracy.

– Ale niedługo się kończy. – Był zaskoczony swoim dobrym humorem.

– Po co mnie tutaj przyciągnąłeś? – niecierpliwiła się.

– Zastanawiałem się, co Zdzichu robił poza dupczeniem i wyszło mi, że mógł czymś handlować. A na pocztę paczki przychodzą. – Cmoknął.

– I to jakieś pijusy cię o tym przekonały? – Dziennikarka stuknęła się palcem w głowę.

– Pijaki, ale sprawdzeni informatorzy – choć plątał mu się język, mówił z powagą. Jednak słowa Gibraltar już by nie wypowiedział.

Chwyciła kieliszek wina, ale zaraz odstawiła.

– Chodź, odwiozę cię do domu – zaproponowała.

– A może pojedziemy do ciebie – wypalił.

Popatrzyła na niego z politowaniem, jak gdyby chciała powiedzieć: – Już nie wiesz, o czym gadasz.

Spojrzał jeszcze na ścianę przy stoliku, na której goście wypisywali różne rymowanki, wiadomo, gorzała zmusza do twórczości.

Dużymi literami ktoś się przechwalał: „Byłem, jadłem, piłem. I przeżyłem”. A obok: „Choć się do mnie uśmiechnęła, do domu mnie nie wzięła”. Tę sentencję chciał zadedykować koleżance, ale ona już czekała w drzwiach.

***

Po schodach wchodził powoli. Domyślał się, że Kryśki jeszcze nie ma. Gdyby wróciła, zadzwoniłaby, aby kupił coś na obiad. A tak skazany został na sadzone jajka, jeśli się nie skończyły.

Mieszkanie mieli spore, trzy pokoje. Po matce, w bloku „Ada” na piątym osiedlu. Urządziła je najładniej, jak potrafiła. A oni niewiele zmienili. Jerzy z szacunku do matki, a Krystyna z lenistwa. Zresztą stare meble mogły się jej też podobać, niekiedy nawet się nimi chwaliła. Szczególnie zwracała uwagę na stół, który mógł mieć ze sto lat.

Łóżko kupili nowe, duże, to po matce, wyrzucili. W najmniejszym pokoju Krystyna miała garderobę i deskę do prasowania, z której on też korzystał. Teraz częściej. Chciał lepiej wyglądać. Tam też znajdowała się kanapa dla gości.

Otworzył lodówkę.

Na szczęście jajka były. Na to, że chleb stary, nie zważał. Po wódce zachciało mu się jeść. Domyślał się, że Krystyna jest znów na jakimś proszonym obiedzie. Teraz już na pewno nie ze Zdzichem. Gdy pomyślał o nim, przysiadł na taborecie w kuchni. Zacisnął dłoń. Zgniótł jajko, które trzymał w ręce. Szybko wytarł podłogę i sięgnął po kolejne.

Dokładnie umył patelnię, także talerze i kubek po śniadaniu Krystyny. Dopiero wtedy usiadł w fotelu, nie zdejmując jeszcze butów. Nie wiedział, czy żona nie wyśle go po coś do sklepu, choć sam takich planów nie miał.

Wydawało mu się, że Krystynie trudno jest trafić kluczem do zamka. Kiedy jej się to udało, wpadła do środka jakby popchnięta. Może tak się stało, za nią wtoczyła się Viola Bywalec.

– Oj, widzę Krystynko, że jednak nie będziemy same. To ja zwijam się do siebie – zakomunikowała, gdy zobaczyła Jerzego.

– Odprowadzę cię – zdecydowała Kryśka i zamknęła za sobą drzwi. Słyszał, jak stukają obcasami po schodach.

Nie był zaskoczony, że został tak potraktowany. Przecież nie po raz pierwszy i zapewne nie ostatni.

Wstał z fotela najszybciej, jak potrafił i podszedł do lodówki. Pamiętał, że dla wódki zawsze było tam miejsce. Pod ręką miał kubek i od razu sobie nalał. Aby zrobić powtórkę, znalazł szklankę.

Zadzwonił do żony. O dziwo, od razu odebrała.

– A to ty – przywitała męża. – Zrób zakupy, będę jeszcze trochę zajęta. Kup śledzia. Piłam, myśląc o śledziu, ale śledzia nie jadłam. – Zaczęła się śmiać.

Telefon chyba jej upadł i się rozłączyła.

Gdy wróciła, pamiętała o śledziu. Poprosiła, aby jej przyniósł cały słoik i nie zapomniał o widelcu. Jedząc, wydała komendę:

– Szybko do łazienki, wiesz, że po śledziu ja muszę.

I zaczęła się rozbierać. Zauważył, że rajstopy miała na lewą stronę i niezapięty stanik, ale ponaglany pobiegł do łazienki. A ona krzyknęła:

– Czekam w łóżku.

Koledzy Bonda w redakcji

Znów był pierwszy w redakcji, ale tym razem sprzątaczka już poszła. Przypomniał mu się napis ze ściany w knajpie, w „Czarnej Mańce”, który sam wymyślił i tam zapisał: „Tylko głupiec może uważać, że zawsze ma rację, bo gdy nawet będzie ją miał, nikt mu nie uwierzy”. Chodził za nim. A teraz odbił mu się jak słabej marki wino, gdy zobaczył naczelną Bognę Kot. Chyba z nią mu się najczęściej kojarzył.

Wzrokiem szukała sekretarki. Nie znalazła, zatrzymała więc spojrzenie na Maciągu.

– Lepiej wyglądasz, Kryśka mówiła, że zainwestowała w ciebie. Tylko buty jeszcze zmień i mogę cię wysłać nawet na spotkanie z prezydentem – pochwaliła. – Dzisiaj przyjeżdża do urzędu ambasador Islandii. Weź Raźną i napiszcie coś ładnego, żeby potem Leszek zadzwonił i podziękował.

Zbliżając się do biurka sekretarki, warknęła:

– Ankę Kwapich, francę jedną, zaraz uduszę. Włosy sobie prostuje albo zastanawia się, które stringi założyć, zamiast przyjść na czas do roboty.

Szefowa zamknęła drzwi za sobą, a do redakcyjnej kiszki wpadła ruda Zośka i to tak wielkimi krokami, że Jerzy by za nią nie nadążył. Przysiadła na jego biurku, czego nigdy nie robiła i wyrzuciła z siebie:

– Zaleca się do mnie ten wielki, chyba z kontrwywiadu, Zenek Paluch i powiedział, że wzięli pod lupę Zdzicha Pomysła, a on uciekł do nieba, a raczej piekła albo ktoś go w tę drogę wyprawił.

Uśmiechnęła się i czekała na reakcję kolegi.

A on od razu pomyślał: To moja żona była kochanką szpiega?

Kiedy spojrzał na Zośkę, kiwnęła głową, jakby odczytała, co miał w głowie.

– Ale u mnie się nie ukryjesz – zakomunikowała.

Nie, to przecież bzdury. Zocha myśli, że ogląda jakiś kryminał z Bondem albo innym macho. Zastępca dyrektora poczty może jakąś trawkę kupował, aby ogłupiać panienki, ale na szpiega był za tępy.

Do redakcji weszło trzech facetów, którzy mogli wyglądać jak kumple Bonda i bez pytania skierowali się do gabinetu naczelnej.

Za moment szefowa podeszła do Maciąga i Raźnej.

– Wyjdźcie na zewnątrz na papierosa czy gumę do żucia. Firmę muszę na pół godziny zamknąć. A jak zobaczycie Ankę, to niech mi się na oczy nie pokazuje – chciała jeszcze coś dodać, ale tylko syknęła.

Otwierając drzwi, wymienili tylko spojrzenia.

– Zaczyna się na grubo – nie wytrzymała Zośka.

***

Krystyna i Viola poszły do kawiarenki „Pinka” na Zatorzu. Niektórzy mówili na nią, zastępując „n” drugim „p”, ale właściciel, Krzysztof Pinek, tym się nie przejmował. Zeszły piętro niżej, a gdy Viola mrugnęła do kelnera, otworzył im drzwi obok baru i ruszyły kolejnymi schodami w dół. Tutaj to już był prawdziwy schron, z dużym stołem i sześcioma krzesłami, obok stała wielka kanapa z naciągniętym na nią prześcieradłem na gumce. Różowym w usteczka. Powietrze z pomieszczenia wyciągał i wpuszczał chyba nie najnowszy sprzęt, bo wentylator tak rzęził, że żadne podsłuchy nie miały prawa tutaj zadziałać.

– Do Bogny do redakcji przyszli jacyś z bezpieki i zaczęli wszystko oglądać – zakomunikowała Viola.

Krystyna przysunęła się do niej jeszcze bardziej i wytrzeszczyła oczy, a koleżanka kontynuowała:

– Jeśli nawet ten jebaka Zdzichu, który wszystkie z nas przeleciał, był szpiegiem, to czego szukają akurat u Bogny? W redakcji? Przecież jak coś wywącha, to od razu napisze. Poza tym szpieg na poczcie? To się, kurwa, w głowie nie mieści.

Viola spojrzała Krystynie w oczy, a ona uznała, że została wyrwana do odpowiedzi:

– A pamiętasz jak kilka lat temu, na nocnej zmianie, jakaś baba pizgnęła w kopertę takim stemplem jak tłuczek, a z niej wysypał się proszek? Myśleli, że to terroryści wąglika przysłali, a list był z Anglii?

– Jakiś kucharz wysłał matce listem proszek do pieczenia, aby wypróbowała. – Zaśmiała się Viola. – Ale Zdzichu zamiótł całą sprawę pod dywan, służby chciały, żeby nie straszyć ludzi. – Ściszyła głos. – I mówił mi to z dzyndzolkiem na wierzchu – dodała, uśmiechając się jeszcze bardziej.

Krystyna groźnie na nią spojrzała, a ona to odczytała w jeden sposób:

– Dzyndzolem, wielkim dzyndzolem, masz rację – poprawiła się.

Wszedł przystojny kelner.

– Dla pań jak zwykle to samo? Dwie wódki z lodem, bez popijania?

– Ty, Edziu wszystko o nas wiesz. – Teraz Krystyna zaśmiała się rubasznie.

Kiedy znów zostały same, Viola wypaliła jak z działa do komara:

– Może ten nasz Zdzichu był nie tylko szpiegiem, ale też jakimś zbokiem i teraz czegoś szukają?

– Zauważyłaś, żeby było coś z nim nie tak? – zapytała Viola.

– No nie, ale że może być szpiegiem, też się nie domyślałyśmy.

Chwyciły kieliszki i wychyliły do dna. Nawet się nie skrzywiły. Kelner domyślił się, że poproszą o drugą kolejkę i za chwilę pojawił się z wódką.

Z kieliszkiem w ręku weszła Bogna.

– Wczesna pora. A wy już w pokoju schadzek? – powiedziała na dzień dobry.

– My dzisiaj tylko się napić – zaprotestowała Krystyna.

– Jedno drugiemu nie przeszkadza – odezwała się Viola. – Ale mów, co u ciebie? Naszły cię psy?

– Powęszyły, choć nie zajrzały pod spódnicę – odpowiedziała tajemniczo. – Zdzichu to musiał być niezłym ziółkiem – mówiła, nie spiesząc się.

Nagle, jakby przypomniała sobie, gdzie są i po co przyszły…

– To która kąpie się pierwsza, a może pójdziemy pod prysznic wszystkie razem? – Prym wiodła Viola.

***

Gdy Bogna, zaraz po tajniakach, wyszła z redakcji, Jerzy i Zośka nie mieli ochoty wracać do swoich biurek. Nie myśleli, że zamontowano im jakieś pluskwy, jednak czuliby się dzisiaj nieswojo.

– Wódka? – zawołał Jurek.

– Ale tylko wódka i bez pchania się potem do chaty – odpowiedziała.

Wyglądało na to, że porozumieli się, bo ruszyli razem w stronę „Czarnej Mańki”.

Bolo tkwił jak zwykle na posterunku. Chciał ich zatrzymać przy barze, aby pogadać, oni jednak wybrali stolik na końcu sali.

Nie wiedział, że Zośka potrafi pić kieliszek za kieliszkiem, z tej strony jeszcze jej nie znał. A tak naprawdę, w ogóle o niej nie wiedział nic. Może wcześniej bał się, że rzuci na niego jakiś urok, bo ruda? Ale, aby się napić, lepszego kompana w tej chwili nie miał.

– Cały czas sypiasz ze swoją żoną? – zapytała jak bardzo wścibska kumpela, aż Jurkowi z wrażenia szerzej otworzyły się oczy. Była od niego prawie o dwadzieścia lat młodsza.

– Chcesz dołączyć? – zaczął wymijająco, chociaż wiedział, że tym Zośki nie zadowoli. Patrzyła na kolegę, próbując przeniknąć do jego wnętrza i małymi łykami popijała wódkę.

– Tak. Cały czas jest mi z nią dobrze.

– Facetowi to niewiele potrzeba – powiedziała Zośka, jakby zjadła wszystkie rozumy.

– Co ty, gówniaro, możesz wiedzieć – syknął.

– Swoje wiem – odszczeknęła się. – Na studiach też byłam i nie tylko się uczyłam. – Teraz zaśmiała się, patrząc Jerzemu w oczy.

Czuł się pokonany, nie wiedział, jak dalej z nią rozmawiać. Do tej pory taka niepewność nachodziła go tylko przy żonie.

– Co ci jeszcze ten Zenek Paluch z kontrwywiadu powiedział? – chciał zmienić temat.

– Nic. Gdybym poszła z nim do łóżka, może bym coś wydusiła – prowokowała.

Sięgnął po pusty już kieliszek i zaczął rozglądać się za kelnerem.

– Ale mieszkam z rodziną, a Paluch ma żonę – spokojnie dalej tłumaczyła.

Ucieszył się, że kelner bez słowa zrozumiał jego zamówienie.

Prawie wyszarpnął butelkę z jego ręki i szybko sobie nalał, a dopiero potem spojrzał na kieliszek Zośki. Też go podstawiła.

– Wiem, że w kawiarni „Pinka” na Zatorzu, w podziemiach, mają taki miniburdel, a delikatniej mówiąc, pokój schadzek. Jednak nie jest on dla każdego, a dla elity. My tam raczej wstępu nie mamy – uwodziła Zośka.

Znów wolał się napić, niż jej coś odpowiedzieć.

– Tam prawdopodobnie stałym gościem był zastępca dyrektora poczty Zdzisław Pomysł – rzuciła Zośka.

Nie zdziwił się, że spojrzała na niego uważnie. Z kelnerem do stolika podszedł wysoki mężczyzna.

– Tutaj cię znalazłem – odezwał się do dziennikarki.

Zaskoczona przedstawiła przybysza Jerzemu:

– To jest Zenon Paluch, który mnie uwodzi. – Wypita wódka dodała jej śmiałości.

Paluch podał rękę Jerzemu, a Zośce zaproponował:

– Chodźmy do „Pinki”. Tam na pewno jest milej.

– I szeroka kanapa? – Roześmiała się. Wstając, pomachała Jerzemu na pożegnanie.

Bolo zaprosił Maciąga do baru.

Kiedy z trudem usiadł na wysokim krześle, barman najpierw zapytał:

– Adres ten sam, panie redaktorze? Żebym wiedział, gdzie wysłać z panem taksówkę.

Skinął głową i wychylił kieliszek, czekając, aż wypłynie ostatnia kropla. Bolo znów nalewając do pełna, szepnął redaktorowi do ucha:

– Tej rudej za dobrze nie znam, choć słyszę, że to przebiegła franca. Potrafi faceta okręcić wokół palca. I na jakimś szkoleniu w Ameryce była.

Taka informacja Jerzego trochę ocuciła, ale wiedział, że dzisiaj niewiele więcej z niej zrozumie. Wypił jeszcze dwa głębsze, zanim taksówkarz pojawił się w drzwiach „Czarnej Mańki’.

W domu nie było mu łatwo trafić kluczem w zamek. Jednak, gdy się udało, poczuł się wręcz szczęśliwy. Zaraz za progiem zobaczył Krystynę, która paradowała w czerwonej bieliźnie i czarnych pończochach. Stanął prawie na baczność.

– Najpierw zimny prysznic, a potem na kanapę w salonie. Dość mam na dzisiaj bab. Potrzebny mi chłop! – Usłyszał od żony.

Chodzą koło Jurka

– Majcherek, gdybym nie był policjantem, to bym ci tak przypierdolił, że zdechłbyś w powietrzu. Pobić roczne dziecko, złamać mu rączkę i nóżkę, to trzeba być sadystą. Wyślę cię do takiego mamra, że sito ci z dupy zrobią! – Komisarz Popiołek jak opętany darł się na siedzącego przed nim, doprowadzonego z izby wytrzeźwień, ojca małego Bogusia.

– Pijany byłem, a Boguś przeszkadzał kolegom – bąknął niby na swoje usprawiedliwienie dwudziestoletni Roman Majcherek, chucherko z natury, bardzo intensywnie niszczony przez wódkę.

– Weź to gówno, jeszcze mu coś zrobię! – Popiołek warknął do komisarza Zenka Śmigusa, który właśnie wywinął się COVIDOWI.

Z pomocą przyszli sierżanci Goleń i Miłek. Kiedy Popiołek i Śmigus zostali już sami, Ziemek zagadnął do kolegi:

– Cały czas prowadzimy sprawę tego powieszonego wicedyrektora poczty i moglibyśmy ją zamknąć, ale nam nie pozwalają. Nachodzi mnie ten Paluch z kontrwywiadu i nie wypytuje o wisielca, a o redaktora Jurka Maciąga, kolegę tego Pomysła. Ale co to był za kolega, skoro mu rżnął żonę.

Zaczęli chować dokumenty do szafy pancernej.

– Muszę umówić się z Jurkiem na wódkę. Każą mi się wypytać o jego rodzinę. Gówniana robota, kumpla brać na spytki. – Skrzywił się Popiołek. – Chłop nie ma lekko, jeszcze policja chce go szarpać.

– Coś więcej ci powiedzieli? – zaciekawił się Śmigus.

– Nic, ale ten długi Paluch mówi, że co chwilę ma telefony z Warszawy.

– Czyli co, kawiarnia „Pinka”? – Uśmiechnął się policjant.

Popiołek zrezygnowany pokiwał głową.

***

Raźna i Maciąg spotkali się w drzwiach redakcji. Zauważyli, że szefowa już była. Z telefonem przy uchu biegała po swoim pokoju i klęła jak szewc. Dlaczego tak się zachowywała, nie można było zrozumieć, ale „kurwy” wykrzykiwała najgłośniej.

– Miłe powitanie. – Uśmiechnęła się Zośka.

– Ale to nie do nas – uspokajał Jurek.

– Nie bądź taki pewny – nie dała się zbyć.

I miała rację. Bogna Kot wyskoczyła z gabinetu.

– Pół miasta mówi o śmierci Zdzicha Pomysła, ściągają policjantów z Warszawy, a ja, kurwa, nic o tym nie wiem? Takich mam do dupy dziennikarzy? – zapytała, ale raczej nie czekała na odpowiedź.

Ruszyła do siebie. W drzwiach odwróciła się i krzyknęła:

– Spodziewacie się, kurwa, specjalnego zaproszenia? Do mnie!

Rzuciła się w fotel, aż jęknął. Nie poprosiła, aby usiedli.

– Byli u mnie tajniacy, co widzieliście. Do biurek nie zaglądali. Nie pozwoliłabym, ale nawet ostukiwali ściany. Szukali chyba jakichś skrytek. Co tutaj mogłoby być? Budynek wynajmujemy od poczty, ale przecież nie tutaj Zdzichu zakończył żywot, a w swoim mieszkaniu – tłumaczyła trochę spokojniej.

Ze zdziwienia szeroko otworzyli oczy.

– Słyszę o szpiegowaniu, ale co u nas może robić szpieg? Wojsko kilkadziesiąt kilometrów stąd, elektrownia atomowa nawet nie na papierze. Szpieg w Koninie? – Chciała chyba znów przekląć, jednak tym razem się powstrzymała.

Znali szefową i wiedzieli, że to jeszcze nie koniec rozmowy. Naczelna wstała, podeszła do nich i skierowała w ich stronę obie dłonie, z wycelowanymi palcami, jak rewolwerowiec.

– Ruszyć tyłki! – Chyba chciała być delikatniejsza. – Chodzić po mieście i węszyć. Pierwsza muszę wiedzieć, co jest grane.

Zakręciła się na pięcie.

– Ty, Zośka, nie pokazuj się z tym Zenkiem Paluchem. To fałszywy gość. A ty, Jurek… – Na chwilę się zamyśliła. – Nie wiem, czemu coraz częściej pytają o ciebie, przecież ty jesteś taki… – Maciąg już słyszał, jak mówi: Taki nikt. Ale nie tak zakończyła. – Taki przeciętny człowiek. Do roboty, sio! – Wygoniła ich jak kury z kurnika.

– Nie poszłam do łóżka z Paluchem – zaczęła tłumaczyć się Zośka, kiedy wyszli z redakcji.

Kropił deszcz, było ciepło, więc im za bardzo nie przeszkadzał, ale kręcić się po ulicach w taką pogodę nie mieli ochoty.

– To może odwiedzimy tę kawiarnię „Pinka” – zaproponował Jerzy. – Nigdy tam nie byłem, słyszałem, że jest kurewsko drogo. Zdzichu Pomysł na pewno tam się bawił. Coś mi kiedyś opowiadał o piwnicy rozkoszy na Zatorzu.

– Na wodę z bąbelkami będzie nas stać – zażartowała Zośka.

Jurek dyskretnie włożył rękę do kieszeni i sprawdził, czy ma pieniądze.

U Bola mógł się napić nawet na krechę, ale tam ten numer nie przejdzie. Zresztą chciał trzymać fason przed koleżanką z pracy, chociaż wątpił w to, że ona podejrzewa go o jakąkolwiek kindersztubę.

Zośka podciągnęła dżinsy, odsłoniła nie tylko kostki, ale i do połowy łydki. Skórzane sandały pasowały do czerwonego sweterka, takiego z za dużą dziurą na głowę. Od niedawna zaczęła się staranniej ubierać. Zauważył to nie tylko Jerzy. Takie zdanie doleciało do niego w redakcyjnej kuchni.

***

Przed komendą policji zatrzymał się opel insygnia z warszawską rejestracją. Uważny obserwator na pewno by zauważył, że dach nad kierowcą był nieco porysowany. Policjant wiedziałby dlaczego. Przez koguta, wystawianego podczas pościgów.

Z samochodu wysiadł przystojny mężczyzna w garniturze i słonecznych okularach na nosie, choć słońce akurat schowało się za chmury. Rozejrzał się dookoła. Poprawił marynarkę, coś pod nią przesunął i wolno ruszył w stronę drzwi. Tam czekał na niego sierżant Miłek. Przedstawił się. Nieznajomy tylko się uśmiechnął. Bez słowa poszli do gabinetu komendanta.

***

Przed „Pinką” Zośka przyspieszyła kroku, czego Jerzy nie mógł zrozumieć. Gdy udało mu się ją dogonić, powiedziała:

– Lepiej, żeby nas tutaj nie rozpoznali. Choć to raczej niemożliwe. To podejrzane miejsce. Coraz mniej ludzi czyta gazety, ale nasze gęby jeszcze kojarzą.

Lokal nie był jakiś ogromny, ale też nie taki mały, jakby mogło się wydawać z zewnątrz. Ktoś wymyślił, że na podłodze i na ścianach będzie dominował pudrowy róż. Każdy stolik oddzielony był od pozostałych parawanem. Malinowym. Jakaś promocja była, czy co?, pomyślał Maciąg.

Zośka nie rozglądała się tak uważnie. Chyba już tutaj była?, zastanawiał się, ale nie zapytał.