39,99 zł
Po zlikwidowaniu kreta w swojej organizacji, Miejscy Szpiedzy są gotowi do kolejnej misji. Złowroga Umbra chce za wszelką cenę zwerbować północnokoreańskiego fizyka jądrowego, dlatego młodzi agenci postanawiają mieć oko na jego syna, i wysyłają Parisa na turnieje szachowe do Moskwy i Pekinu, w których będzie uczestniczył szachowy geniusz.
Jednocześnie Sydney zostaje młodszą reporterką portalu dla nastolatków. Towarzysząc córce brytyjskiego miliardera podczas trasy koncertowej najważniejszego zespołu w wytwórni jej ojca, musi odkryć, co łączy muzyków i miliardera z tajemniczym zniknięciem głowic nuklearnych z rosyjskiej bazy wojskowej.
Od brawurowego włamania do jednego z najbardziej ekskluzywnych domów w Londynie, przez niebezpieczną tajną misję, aż po desperacką akcję ratunkową na ulicach Pekinu — Miejskich Szpiegów czekają prawdziwe wyzwania.
Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi lub dowolnej aplikacji obsługującej format:
Liczba stron: 270
Kiedy Paris wyjrzał na pogrążoną w mroku ulicę, dostrzegł błysk swojego odbicia w oknie. Jego twarz niczym się nie wyróżniała. Nie miał żadnej cechy ani żadnego dziwactwa, które można by zauważyć czy zapamiętać. Urodził się w Rwandzie, dorastał w Paryżu, mieszkał w Szkocji, a teraz przebywał w Londynie. W każdym z tych miejsc nauczył się wtapiać w otoczenie i znikać. To ważna umiejętność, ponieważ Paris nie był zwykłym uczniem. Był także szpiegiem. Wtapianie się w otoczenie było w jego wypadku kluczowe.
W przeciwieństwie do szpiegów z filmów, którzy podróżowali różnymi środkami transportu, od plecaków odrzutowych, przez miniaturowe okręty podwodne, po kuloodporne astony martiny wyposażone w wyrzutnie rakiet, Paris zmierzał na swoją ostatnią misję autobusem miejskim. A konkretnie siedemdziesiątką do South Kensington. W tym właśnie problem: jeśli człowiek działał pod przykrywką i był niepełnoletni, zawsze potrzebował podwózki.
– To żałosne – zwrócił się do Kat, która siedziała obok. – Totalnie żałosne.
– Ale co? – zapytała.
Rozejrzał się, żeby sprawdzić, czy nikt nie słucha, a potem szepnął jej do ucha:
– Mamy włamać się do jednego z najdroższych domów w Londynie, żeby ukraść bezcenne dzieło sztuki, a za transport służy nam jaskrawoczerwony piętrowy autobus osiągający prędkość maksymalną dziesięciu kilometrów na godzinę.
Kat się zaśmiała, co tylko go sfrustrowało.
– Po pierwsze: nie kradniemy, tylko zwracamy – odpowiedziała szeptem. – Czy zapomniałeś o tym małym skarbie w podszewce twojej kurtki? Po drugie: kiedy już go oddamy, po co ktokolwiek miałby nas ścigać? Logika wskazuje, że nasz „transport” nie ma znaczenia.
Niechętnie przytaknął i przyznał:
– Okej… masz trochę racji.
– Oczywiście, że mam. Twój problem polega na tym, że bycie szpiegiem wyobrażasz sobie jako granie w filmie akcji.
– A niesłusznie?
– Nie. Raczej przypomina jedzenie w szkolnej stołówce.
– W jakim sensie? – spytał Paris.
– Udajesz, że jesteś u siebie, i masz nadzieję, że nikt cię nie zauważy, jak próbujesz ogarnąć życie. Nie wspominając o całkiem dużym prawdopodobieństwie, że jedzenie jest zatrute.
Zachichotał i zobaczył, że zbliżają się do swojego przystanku przy Notting Hill Gate.
– No, nareszcie wysiadamy.
Wstał, ale Kat siedziała na miejscu, blokując mu drogę.
– Nie ruszę się, póki tego nie powiesz – oznajmiła stanowczo.
Paris był alfą, co oznaczało, że to on dowodził w terenie. I to on miał powiedzieć tekst, który oficjalnie rozpoczynał misję, będący zarówno rytuałem na szczęście, jak i poleceniem operacyjnym.
– W autobusie? – zapytał.
– Nie obrażaj autobusu – odparła. – James Bond został nazwany na cześć takiego autobusu.
– Co masz na myśli?
– Kiedy Ian Fleming pisał pierwszą książkę o Bondzie, mieszkał w Kent i jeździł autobusem do Londynu i z powrotem – wyjaśniła.
– No i? – ponaglił ją, nie łapiąc powiązania.
– Autobus z Kent do Victorii ma numer zero zero siedem.
– Żartujesz.
– Nie. Stąd się wziął ten kryptonim. A jeśli autobus jest wystarczająco dobry dla Iana i Jamesa, to jest wystarczająco dobry dla nas.
– No, skoro tak stawiasz sprawę. – Posłał jej szelmowski uśmiech i rzucił: – Operacja w toku. Do dzieła.
Paris i Kat należeli do Miejskich Szpiegów, eksperymentalnego zespołu pięciorga tajnych agentów i agentek w wieku od dwunastu do piętnastu lat, angażowanych do pracy przez MI6 na misje, w których dorośli za bardzo by się wyróżniali. Akurat tym razem mieli wbić na szesnastkę londyńskiej celebrytki Tabithy Banks.
Brytyjskie tajne służby tak naprawdę nie interesowały się jubilatką, lecz jej ojcem. Reginald Banks był multimiliarderem niekiedy robiącym interesy z nikczemnymi typami ze świata przestępczego i tajemniczymi przedstawicielami zagranicznych agencji wywiadowczych. MI6 rozpaczliwie potrzebowało agenta u niego w domu, a ta impreza dawała rzadką okazję dostępu do pilnie strzeżonej willi przy Kensington Gardens, w jednej z najbardziej ekskluzywnych dzielnic na świecie.
– Testujemy sprzęt, raz, dwa, trzy – powiedział Paris, kiedy wyszli z autobusu. – Słyszycie mnie?
Używał tajnego urządzenia, które wyglądało jak zwykła słuchawka, do rozmowy z członkami zespołu monitorującymi sytuację z pobliskiej kryjówki.
– Przyjąłem. Słyszymy was głośno i wyraźnie – odezwał się Matka, agent MI6 dowodzący zespołem.
– A mnie? – upewniła się Kat.
– Doskonale – odparł Matka. – Jesteśmy gotowi dać czadu. Brooklyn jest przy komputerze, a Sydney… – Nastąpiła chwila ciszy i Matka zwrócił się do Sydney: – Co właściwie robisz?
Zaśmiała się, jakby odpowiedź była oczywista.
– Czekam w pogotowiu na wszelki wypadek.
– Sydney czeka w pogotowiu… na wszelki wypadek – powtórzył Matka. – A dokładnie krąży po pokoju w pogotowiu.
– Spokojnie, Syd – powiedział pewnym tonem Paris. – Damy radę.
– Nie krąży po pokoju, bo martwi się o misję, tylko z zazdrości, że to nie ona ją wykonuje.
To rozbawiło wszystkich, a Sydney nawet nie zaprzeczyła. Zawsze chciała być alfą i brać udział w akcji.
– Po prostu pamiętajcie, że jestem tu, gdybyście mnie potrzebowali – rzuciła. – Chętna i gotowa.
– Dobrze wiedzieć – rzekł Paris.
– Zaraz będziemy przy bramie – poinformowała resztę Kat. – Ostatnie złote myśli?
– Tak. – Matka odchrząknął i zrobił dramatyczną pauzę, zanim wygłosił: – Ta misja jest groźna, nie dajcie się rozpoznać.
Lubił używać rymowanych powiedzonek, nazywanych matczyzmami, by przypominać zespołowi o ważnych elementach sztuki szpiegowskiej. Akurat ten w ogóle nie zainspirował Parisa i Kat.
– Serio? – nie dowierzała Kat.
– Nie stać cię na nic lepszego? – zawtórował jej Paris.
– Mogłem zaznaczyć, że jeśli dacie się rozpoznać, to do sprawy włączy się nie tylko policja, ale prawdopodobnie też premier, szef MI6, minister spraw zagranicznych, ambasador Francji i prezydent Nepalu – odparł Matka. – Ale nie chciałem was przytłaczać, no i bardzo trudno to zrymować.
– Słusznie – zgodził się chłopak.
– Ach, jeszcze jedno, Paris – wtrąciła Brooklyn.
– Co?
– Pamiętaj, że twój mikrofon jest bardzo czuły.
– W porządku, ale dlaczego?
– Bo rozwali nam słuchawki, jeśli piśniesz za głośno, kiedy KB5 wejdzie na scenę. – Znów rozbawiła resztę.
– Zabawne – mruknął. – Uwierz mi, jeśli krzyknę, to dlatego, że ta muzyka sprawi mi ból. Chociaż nazywanie tego muzyką to zniewaga dla wszystkich od Beethovena po Beatlesów.
KB5 to brytyjski boysband złożony z przystojnych chłopaków, których zdjęcia wisiały w sypialniach na całym świecie. Mimo opinii Parisa na temat ich zdolności muzycznych regularnie występowali na wyprzedanych arenach pełnych piszczących fanów. Jednak dziś wieczorem grali prywatny koncert z okazji urodzin Tabithy. To zaleta posiadania Reginalda Banksa za ojca. Był nie tylko jednym z najbogatszych ludzi w Wielkiej Brytanii, ale także twórcą KB5 i właścicielem wytwórni płytowej, która produkowała ich albumy.
– Ja lubię ich muzykę – oznajmiła Sydney. – Jeszcze nie jest za późno, żeby się zamienić.
– Chętnie bym się zamienił, gdyby tylko Australia miała ambasadę w Kensington Palace Gardens.
W tym rejonie, nazywanym Billionaires’ Row, czyli Dzielnicą Miliarderów, mieściły się domy rekinów biznesu i członków rodziny królewskiej, ambasady oraz rezydencje kilku ambasadorów. Ciągnęła się na niecały kilometr i po obu stronach zwieńczona była budkami strażniczymi obstawionymi przez uzbrojonych policjantów. Dla osób postronnych, które jeszcze nie załapały aluzji, stały znaki z napisem ZAKAZ ROBIENIA ZDJĘĆ.
Sir Reg, jak pisały o nim tabloidy, nie mógł tak po prostu zorganizować koncertu na swoim podwórku bez zgody bardzo potężnych i wyjątkowo ceniących prywatność sąsiadów. Wpadł więc na genialny pomysł i otworzył wydarzenie dla wszystkich młodych mieszkańców ulicy. Ponieważ żaden rodzic nie chciał narazić się na gniew wściekłego nastolatka, który opuścił imprezę dekady, udzielono na nią pozwolenia.
Zaproszono również dzieci pracowników ambasady – i właśnie w tym MI6 upatrzyło szansę. Traf chciał, że w Kensington Palace Gardens znajdowały się ambasady Francji oraz Nepalu, czyli krajów, z których pochodzili Paris i Kat. Upomniano się o kilka przysług i nazwiska szpiegów zostały dopisane do listy gości.
Dla Parisa oznaczało to kolejną zmianę tożsamości, jedną z nieskończenie wielu w jego pięcioletniej historii w MI6. Gdy zbliżał się do budki strażniczej, przełączył pstryczek w głowie i stał się kimś innym, jak aktor wchodzący na scenę w sztuce na West Endzie. Dopóki kurtyna tego przedstawienia nie opadnie, będzie Antoine’em Tremblayem, piętnastoletnim synem drugiego sekretarza do spraw kultury.
– Która ambasada? – zapytał strażnik.
– Francji – odparł Paris.
Strażnik skierował go do rzędu stołów oznaczonych flagami różnych krajów. Tam sprawdzano dokładnie młodych gości, by na imprezę nie zakradł się żaden nadgorliwy fan KB٥. Paris podszedł do stołu z flagą francuską i uśmiechnął się do mężczyzny w eleganckim czarnym garniturze.
– Zaproszenie i dowód tożsamości – poprosił mężczyzna.
Paris podał mu dwie idealne fałszywki: oficjalnie wyglądające zaproszenie z hologramem zabezpieczającym i legitymację dyplomatyczną Antoine’a Tremblaya.
– Bonsoir, Antoine. – Mężczyzna odezwał się po francusku, żeby go sprawdzić. – Ça va?
– Oui, ça va bien – odpowiedział swobodnie Paris.
Strażnik odhaczył go na liście.
– Comment vous aimez KB Cinq? – Spytał, czy chłopak cieszy się na koncert KB5.
Jednym z kluczowych elementów działania pod przykrywką było nieuciekanie się do kłamstwa, o ile nie wymagała tego sytuacja. Im szczerzej mówiło się o szczegółach, tym wiarygodniej się wypadało. Dlatego zamiast udawać podekscytowanie boysbandem, którego nie cierpiał, Paris odpowiedział szczerze:
– Disons, j’aime beaucoup mieux le gâteau d’anniversaire. – „Powiedzmy, że bardziej cieszę się na tort”.
Mężczyzna się zaśmiał i wręczył mu czerwoną opaskę.
– Załóż to i nie ściągaj aż do wyjścia.
– Merci beaucoup – rzucił Paris.
Przy stole obok Kat odpowiadała na podobne pytania mieszanką nepalskiego i angielskiego.
W przeciwieństwie do innych dzieciaków, które ochoczo spieszyły na imprezę, Paris i Kat szli ulicą powoli. Zostali wyszkoleni do lustrowania scenerii każdej misji i zapisywania w głowie kluczowych szczegółów takich jak lokalizacja kamer bezpieczeństwa czy fakt, że jedna z latarni nie działała. Szukali dróg ucieczki i potencjalnych kryjówek. A także podziwiali rezydencje.
– Wow! – zawołał Paris, kiedy dotarli do willi sir Rega. – Jest jeszcze większa, niż sobie wyobrażałem. Zdjęcia tego nie oddają.
– Poważnie – zgodziła się Kat. – Potrzeba będzie GPS-a, żeby się w niej odnaleźć.
Ich dwoje przestudiowało wszystkie dostępne materiały o domu, w tym zdjęcia, plany i wideo z programu BBC o najwspanialszych londyńskich posiadłościach. Budynek miał trzy piętra i był wizytówką włoskiej architektury renesansowej z trzydziestoma ośmioma pokojami, krytym basenem, kinem domowym i siłownią.
Znajdowały się w nim również dzieła sztuki godne muzeum. Przy wejściu wisiał wielki Picasso, w salonie dwa szkice Van Gogha, w ogrodzie stała rzeźba Rodina, a na kominku w prywatnym gabinecie sir Rega jajko Fabergé znane jako Perła Rosji.
A przynajmniej tak mu się wydawało.
Tak naprawdę był to wysokiej jakości falsyfikat, w którym krył się maleńki mikrofon zainstalowany przez brytyjski wywiad do podsłuchu jego spotkań biznesowych prawie trzy lata temu. Prawdziwe jajko Fabergé – warte niemal pięć milionów funtów – gnieździło się w tajnej kieszeni marynarki Parisa.
Perła Rosji to jedno z pięćdziesięciu ozdobnych jajek wykonanych w ciągu trzydziestu lat na zlecenie carów Aleksandra III i Mikołaja II. Każdego roku darowali je jako prezenty wielkanocne swoim żonom i matkom. Paris miał za zadanie przemycić prawdziwe jajko z powrotem do gabinetu, zanim ktoś odkryje falsyfikat. Zaszła taka konieczność, ponieważ sir Reg niedawno ogłosił, że wypożycza je do muzeum w Moskwie, gdzie bez wątpienia zostałoby zbadane przez ekspertów, którzy odkryliby mikrofon. MI6 nie mogło na to pozwolić.
– Jesteśmy – poinformował Paris wszystkich w kryjówce.
– Jak wyglądają punkty dostępu? – zapytał Matka.
– Brama wejściowa jest obstawiona przez personel, który kieruje wszystkich naokoło, na tyły – odparł Paris. – Ale brama wjazdowa jest szeroko otwarta. Autokar i ciężarówki ze sprzętem KB5 zastawiły ją tak, że nie może się zamknąć.
– A dom? – drążył Matka.
– Dwóch strażników przy każdych drzwiach – odpowiedziała Kat. – Sądząc po wybrzuszeniach w od- powiednich miejscach, powiedziałabym, że wszyscy są uzbrojeni.
– Gdyby jedne drzwi obstawiał jeden strażnik, moglibyście zrobić dywersję i odwrócić uwagę na tyle długo, żeby zdążyć się wślizgnąć – ocenił Matka. – Ale przy dwóch piętro odpada. To znaczy, że musicie dostać się do środka alternatywną trasą.
Paris i Kat spojrzeli na dach.
– Wygląda na to, że ktoś zagra świętego mikołaja – stwierdziła Kat.
– Ho, ho, ho – odrzekł Paris, unosząc brew.
To Paris wpadł na pomysł wykorzystania komina.
Miesiąc wcześniej próbowali właśnie wykombinować, jak dostać się do gabinetu, kiedy natrafili na artykuł o Reginaldzie Banksie. Na jednym ze zdjęć w tle widniała Perła Rosji na dużym kamiennym kominku.
– Spójrzcie na ten kominek – zauważył Paris. – Jest wielki. A skoro kominek jest wielki, powinien istnieć równie wielki komin łączący dach z gabinetem. Może po prostu zjadę w dół jak święty mikołaj?
– Nie ma mowy – zaprotestował dobitnie Matka. – Kominy są zdecydowanie zbyt niebezpieczne. Osiem milionów rzeczy może pójść nie tak i większość z nich doprowadzi do twojej przedwczesnej śmierci. – Wtedy przez chwilę się zastanowił i na jego wargi wstąpił uśmiech. – Chociaż dach to dość obiecujący trop.
I tak narodziła się Operacja Święty Mikołaj.
Postanowiono, że zamiast komina Paris wykorzysta lądowisko dla helikopterów na dachu, również opisywane w artykule. Obok niego znajdowały się drzwi prowadzące do środka. Aby pokonać je bez uruchamiania alarmów, zespół musiał włamać się do supernowoczesnego systemu bezpieczeństwa, co nie było łatwym zadaniem. Potem, kiedy już Paris dotrze do biura, będzie mógł wejść do środka, tylko jeśli przekona czytnik biometryczny, że jest Reginaldem Banksem. A więc zanim Paris wespnie się na dach, musi znaleźć sir Rega i ukraść mu tożsamość. Albo przynajmniej odcisk kciuka.
– Gdzie jesteś, Reg? – wyszeptał Paris sam do siebie, lustrując twarze gości. Już zjawiło się co najmniej dwieście osób i impreza trwała w najlepsze. DJ na scenie miksował popowe piosenki w różnych językach, żeby tworzyć międzynarodową atmosferę, w namiotach oferowano kuchnię fusion łączącą kultury, serwując dania takie jak koreańskie tacos z wołowiną, syberyjski makaron, chińskie burgery z szarpaną wieprzowiną i makaron zapiekany z serem w tajskim curry.
Muzyka i jedzenie pasowały do tematu imprezy – Dookoła Świata. Nieprzypadkowo tak samo nazywał się nowy album KB5, który wkrótce miał zostać wydany. Choć nigdy nie przyznałby tego publicznie, sir Reg zaprosił dzieci pracowników ambasady po części po to, żeby jego zespół PR-owy mógł porobić zdjęcia pokazujące popularność KB٥ wśród fanów na całym świecie.
Jednym z kluczy do jego sukcesu finansowego było to, że widział możliwości biznesowe we wszystkim, nawet w urodzinach własnej córki.
– Tu jest – powiedziała Kat, podbródkiem wskazując mężczyznę o bujnych rudoblond włosach, z niechlujną brodą i wąsami. Jego strój: czarne dżinsy, T-shirt i buty sportowe z limitowanej edycji, wyglądał swobodnie, ale kosztował fortunę. Sir Reg witał gości i chętnie pozował do zdjęć, błyskając tym samym medialnym uśmiechem, który dało się znaleźć w niezliczonych gazetach i magazynach.
– Wygląda bardziej jak basista niż jak miliarder – zauważył Paris.
– Myślę, że o to chodzi – stwierdziła Kat. – Może uda ci się zrobić z nim selfie.
– Genialne – ocenił Paris. – Jeśli to on zrobi zdjęcie, będę miał odcisk jego kciuka na telefonie.
– Pamiętacie tę rymowankę o tym, żeby nie dać się rozpoznać? – wtrącił Matka. – Myślę, że pozowanie do zdjęcia z osobą, którą szpiegujemy, to niepotrzebne ryzyko.
Paris i Kat wybuchnęli śmiechem.
– Tylko się z tobą droczymy – wyjaśnił chłopak. – Wiem, co robić. Wtopić się w tłum i zniknąć. Pilnować, żeby nikt mnie nie zauważył. To moja specjalność. W mig zdobędę odcisk kciuka i pozostanę całkowicie anonimowy.
– Wszystko pięknie – włączyła się Brooklyn – ale to nie będzie miało znaczenia, jeśli nie uzyskam dostępu do wewnętrznego systemu bezpieczeństwa.
– Daj nam sekundę, dobrze? – rzuciła zirytowana Kat. – Dopiero przyszliśmy.
– Przepraszam, nie chciałam naciskać. Po prostu potrzebuję jak najwięcej czasu. Jest ciężko.
– Rozumiem – odparła Kat. – Zajmę się tym.
Brooklyn była genialną hakerką, ale po tygodniu nieustających wysiłków nadal nie mogła włamać się do systemu sir Rega. Twierdziła, że ma „absurdalnie silny firewall z hiperparanoicznym poziomem szyfrowania”. Ponieważ nie mogła zrobić tego z zewnątrz, miała nadzieję, że uda się od wewnątrz. W tym celu musiała podstępem zmusić ekipę techniczną KB5, by jej pomogli.
– W porządku – odezwała się ponownie Kat. – Z tego miejsca widzę konsolę. Stoi na środku trawnika przodem do sceny. Podejdę bliżej i wyślę ci kilka zdjęć.
– Dziękuję – odparła Brooklyn. – Spróbuj uchwycić logo producenta, żebym mogła wyszukać specyfikację.
Konsola stanowiła centralny element planu. To duże urządzenie z rzędami przycisków, pokręteł i przełączników kontrolowało wszystko od poziomu głośności muzyków i piosenkarzy po jakość dźwięku różnych instrumentów.
Sekret polegał na tym, że operator zawsze nastawiał je z widowni, żeby słyszeć, jak zespół brzmi w tłumie. To oznaczało, że Kat mogła podejść blisko. Przy odrobinie szczęścia wystarczająco blisko, by przymocować malutki nadajnik połączony z komputerem Brooklyn. Bardzo im na tym zależało, bo konsola była połączona z resztą sprzętu przez wi-fi. Jeśli do tej samej sieci podłączono system bezpieczeństwa, Brooklyn mogłaby to wykorzystać.
Urządzenie obsługiwał ubrany na czarno dźwiękowiec. To on miał zadanie dopilnować, by KB5 brzmiało idealnie. Regulował jakieś pokrętła, kiedy Kat potajemnie pstryknęła trzy zdjęcia i wysłała je zespołowi w kryjówce.
– Mam – potwierdziła odbiór Brooklyn, otwierając zdjęcia na komputerze. – Idealne ujęcie logo, Kat. To Digico Quantum Seven. – Szybko wyszukała dane i znalazła schemat konsoli. – Port USB jest po lewej.
– To chyba oznacza, że pora włączyć urok – rzuciła cierpko Kat.
Po części żartowała, po części przyznawała się do swojej słabości. Kat wolała rozwiązywać równania niż rozmawiać z ludźmi. Zwłaszcza z obcymi. Ale musiała odwrócić uwagę dźwiękowca, by podłączyć nadajnik. To, że nosił wielkie słuchawki wygłuszające, nie pomagało. Nawet nie słyszał dwóch pierwszych prób zagadania go. W końcu Kat nieśmiało postukała go w ramię.
Obrócił się w jej stronę i zsunął słuchawkę z jednego ucha.
– Tak?
To była jej jedyna szansa, żeby szybko wciągnąć go w rozmowę. Powinna być czarująca i interesująca.
– Dobry wieczór. – To był jedyny efekt jej wysiłków.
Powiedziała to tak cicho, że ledwo ją usłyszał. Brooklyn i Sydney w kryjówce spojrzały po sobie zmartwione.
– Dobry wieczór – odparł szorstko. Tak jak Kat nie cierpiała interakcji społecznych, tak dźwiękowcy jeszcze bardziej nie cierpieli przeszkadzających fanów. – Jeśli szukasz informacji o KB5, nie pomogę ci. Chłopacy są mili, ale nie spędzam z nimi czasu i nie znam żadnych pikantnych plotek.
– Nie, to nie… – Urwała i westchnęła z frustracji, bo wydawało się, że wszystko stracone. A potem nagle rzuciła: – Lubi pan Quantum Seven?
Mężczyzna spojrzał na nią z zaciekawieniem.
– Interesujesz się konsolami?
– Bardziej niż boysbandami.
Uniósł brew.
– Co ci się w nim podoba? – zapytał.
– A co mi się nie podoba? – grała na zwłokę.
Brooklyn w kryjówce prędko sprawdziła statystyki.
– Mnóstwo kanałów. Świetna moc obliczeniowa.
– Podoba mi się to, że ma mnóstwo kanałów. – Kat udawała, że rozumie, co mówi. – I świetną moc obliczeniową.
– Nie tylko – odparł dźwiękowiec entuzjastycznie. – Daje niesamowicie czysty wokal bez względu na częstotliwość.
Zachwalał sprzęt, a ona słuchała i potakiwała. Kiedy wskazał na prawą stronę konsoli, zręcznie podłączyła nadajnik Brooklyn do portu USB.
– Brawo, Kat! – pochwaliła ją Brooklyn, gdy sygnał dotarł do kryjówki. W mgnieniu oka połączyła się z wi-fi i zlokalizowała podpięte urządzenia. Wśród nich znajdował się system bezpieczeństwa. – Mam to. Możesz uciekać.
– Jesteś genialna! – dodała dumnie Sydney.
Kat odczekała jeszcze chwilę, słuchając mężczyzny, a potem powiedziała:
– Dziękuję. Pozwolę panu wrócić do pracy.
W tym czasie palce Brooklyn tańczyły po klawiaturze.
Kiedy ona włamywała się do systemu bezpieczeństwa, Paris śledził sir Rega. Chodził za miliarderem po całej imprezie i przyglądał mu się, kiedy witał gości i pozował do zdjęć.
– Dziwne – powiedział Paris.
– Co jest dziwne? – zapytał Matka.
– Sir Reg już trzeci raz przyjął prezenty dla córki.
– Co w tym dziwnego? – zdziwiła się Sydney. – To jej urodziny, prawda?
– Prawda – zgodził się Paris. – Ale nie może ich nosić, bo wita gości, więc podaje je asystentce, która chodzi za nim, a ona taszczy je ze sobą, mimo że w ogrodzie stoi wielki stół, na którym wszyscy inni kładą prezenty. Dlaczego ich nie odłoży?
W kryjówce Matka próbował to sobie wyobrazić.
– Te prezenty dają mu dzieci? – spytał.
– Nie, dorośli – odparł Paris. – To chyba pracownicy ambasad.
– Co oni tam robią? Myślałem, że tylko ich dzieci są zaproszone.
– Tak, ale oprócz stołów z jedzeniem w ogrodzie stoją też stoły z wystawami o okolicznych ambasadach. To wszystko nawiązuje do tematu Dookoła Świata.
– Które kraje? – drążył Matka z rosnącym zainteresowaniem.
– Które kraje mają stoły? – doprecyzował Paris.
– Nie. Które kraje dały mu prezenty?
Paris się zastanowił i spojrzał na wystawy.
– Rosja… i Indie… to na pewno. Oprócz tego albo Arabia Saudyjska, albo Rumunia. – Zobaczył, jak sir Reg szepcze coś do asystentki, a ta kiwa głową i zabiera prezenty. – Teraz prezenty się przemieszczają. Kobieta nie odkłada ich na stół, tylko wnosi je do domu.
Matka się zamyślił.
– Jeśli to prezenty od ambasad, może nie chcieć, żeby córka otwierała je przy innych gościach. Zawsze istnieje ryzyko, że jeden kraj się obrazi albo zawstydzi, jeśli ich prezent okaże się gorszy.
– Dobra wiadomość jest taka, że sir Reg na chwilę przystanął – oznajmił Paris. To oznacza, że czas na mnie.
Reg wziął coś do picia i dołączył do Tabithy oraz kilku innych osób stojących przy stoliku w odgrodzonej sekcji VIP obok sceny. Żeby wejść do tej strefy, należało mieć niebieską opaskę, nie czerwoną jak Paris. Ale to nie stanowiło problemu. Chłopak wślizgnął się do jednej z kilkunastu fotobudek, w których goście mogli robić sobie zdjęcia na tle międzynarodowych scenerii z zabytkami takimi jak Wieża Eiffla czy Złote Wrota.
Paris nie chciał zdjęcia – potrzebował prywatności, żeby szybko się przebrać. Było ciasno, ale ćwiczył w szafie w ich kwaterze na Farmie. Przytrzymał mankiety i ściągnął marynarkę przez głowę, tak że po wyjęciu rąk obróciła się wraz z rękawami na drugą stronę. Krawiec MI6 uszył mu dwustronną marynarkę, która idealnie pasowała do tych noszonych przez obsługę cateringu. Właśnie zmienił się z gościa w kelnera. Znowu przełączył pstryczek w głowie. Na scenę miał wejść nowy bohater.
Wziął pustą tacę ze stolika z francuskimi wypiekami i zaczął sprzątać. W tym czasie uważnie obserwował strefę VIP, a kiedy zobaczył, że sir Reg wypił napój i postawił szklankę na stole, szybko podszedł i ją zgarnął.
– Mamy to – poinformował resztę, kiedy się oddalił. – Wielki odcisk kciuka, idealny do skopiowania.
– A selfie? – zażartowała Sydney. – Zrobiłeś?
– Nie – odparł Paris. – Byłem całkowicie niewidzialny. Kto na takiej imprezie zwracałby uwagę na kelnera?
Co do tego miał rację. W całym tym zamieszaniu w strefie VIP nikt nawet nie zauważył jego obecności. Wtopił się w tłum, całkowicie nie zapadając nikomu w pamięć. Ale nie był całkowicie niewidzialny.
Nie zdawał sobie sprawy, że fotobudki ustawiono na automatyczne robienie zdjęć. Migawka się zwolniła, kiedy się przebierał. Nie widział flesza, bo marynarka zasłaniała mu widok.
Zdjęcie przedstawiało w większości zasłoniętą twarz, ale wciąż stanowiło dowód jego obecności na imprezie. A teraz leżało na tacy w fotobudce i czekało na moment, w którym ktoś uzna go za wystarczająco ważnego, żeby się nim przejąć.
Kiedy planowali misję, Matka pokazał Parisowi zdjęcie bocznej ściany rezydencji Reginalda Banksa i spytał:
– Dasz radę się na to wspiąć?
– Bez problemu – odparł Paris, analizując fotografię. – Cegły, komin, rury i treliaż dają dużo punktów oparcia i zaczepienia. Na luzie dostanę się na dach.
– To dobrze. Ale czy myślisz, że dasz radę zrobić to w dwadzieścia jeden sekund?
– Hmm – zastanowił się Paris. – To niedużo.
– Niestety tylko tyle dostaniesz.
– Dlaczego?
– Bo tyle trwa odśpiewanie Sto lat. Przynajmniej kiedy mierzyłem sobie czas. Oby KB5 nie śpiewało szybciej. Jeśli tak zrobią, to niedobrze.
– Zgubiłem się – jęknął Paris. – Co to ma ze sobą wspólnego?
– Żeby uzyskać pozwolenie na organizację koncertu w swoim domu, Reginald Banks musiał przedstawić sąsiadom i Radzie Westminsteru harmonogram wyszczególniający między innymi odchylenia od normy oświetlenia i hałasu – wyjaśnił Matka. – Traktują to bardzo poważnie. Podczas uroczystości z okazji olimpiady w Londynie Bruce Springsteen i Paul McCartney dawali koncert obok Hyde Parku i kiedy zakłócili ciszę nocną, rada wyciągnęła wtyczkę, dosłownie. Mikrofony ucichły, kiedy oni występowali na scenie. Jeżeli rada zrobiła to Bossowi i Beatlesowi…
Paris zamachał, żeby mu przerwać.
– Nadal nie rozumiem. Przejdźmy do momentu, w którym twoja historia będzie miała coś wspólnego ze wspinaniem się po budynku.
– Tak, tak – zgodził się Matka, podając chłopakowi harmonogram. – Podkreśliłem najważniejszą pozycję.
Paris zaczął czytać na głos:
– KB5 zaśpiewa Tabicie Sto lat na scenie. Podczas ich występu wszystkie światła oprócz reflektora na zespół będą wyłączone.
– To znaczy, że nikt nie zobaczy cię przez dwadzieścia jeden sekund – wytłumaczył Matka. – Czy to wystarczy?
Paris uważnie przeanalizował zdjęcie.
– Tak.
– Jesteś pewien? – upewnił się Matka.
– Na sto procent – odrzekł chłopak z przekonaniem.
Wtedy rzeczywiście czuł taką pewność, ale kilka tygodni później, kiedy ten moment się zbliżał, powoli go ona opuszczała. Na żywo dom wydawał się wyższy, a wyzwanie – groźniejsze. Nie chciał nawet myśleć, co się stanie, jeśli włączą światła, a on nadal będzie dyndał na ścianie. Na szczęście nie miał za dużo czasu, żeby się martwić.
– Czas na przedstawienie – powiedziała Brooklyn z kryjówki. – Tort jest na miejscu, KB5 zmierza na scenę. – Wiedziała to, bo oprócz włamania się do systemu bezpieczeństwa, podsłuchiwała też kanał, na którym ekipa rozmawiała przez krótkofalówki.
Wciąż przebrany za kelnera Paris stał z boku budynku i ładował brudne naczynia na stojak w furgonetce cateringu. Już użył specjalnej taśmy, żeby zdjąć odcisk palca sir Rega ze szklanki, i zeskanował go do zmyślnego gadżetu zaprojektowanego przez MI6. Miniaturowa drukarka 3D wydrukowała gumową nakładkę ze zduplikowanym odciskiem, idealnie dopasowaną na kciuk Parisa.
– Jeśli mogę prosić wszystkich o uwagę – zaczął sir Reg, stając przy mikrofonie na środku sceny, z córką u boku. – To zaszczyt powitać was w naszym domu, kiedy świętujemy bardzo wyjątkowe wydarzenie: szesnaste urodziny mojej cudownej Tabithy. – Odczekał, aż goście przestaną klaskać. – Zazwyczaj jej mama, a moja była żona, śpiewa dla Tab, ale ponieważ w tej chwili daje specjalny koncert w Las Vegas, znalazłem kogoś, kto przejmie jej obowiązki.
Jak na zawołanie KB5 weszło na scenę, pchając ogromny tort. Rozległy się piski zachwytu, a sir Reg znów musiał zamilknąć, bo w tym zgiełku nikt go nie słyszał. Członkowie zespołu uśmiechali się, machali i robili charakterystyczne dzióbki, pozując z Tabithą obok tortu. Dziewczyna kąpała się w ich chwale przy blasku fleszy z setek telefonów.
Wszyscy patrzyli na scenę, więc Paris podszedł do muru i uważnie mu się przyjrzał, próbując nakreślić w głowie mapę najszybszej i najbezpieczniejszej drogi na dach. Kat w pobliżu stała na czatach. Kiedy upewniła się, że obok nikogo nie ma, dała przyjacielowi zielone światło.
Paris złapał cegłę i postawił stopę na krawędzi donicy, zajmując pozycję jak sprinter przed wyścigiem.
Na scenie sir Reg zachęcał tłum.
– Jeśli zechcecie do nas dołączyć…
Zgasły wszystkie światła – został tylko reflektor wymierzony w KB5. Zespół zaczął śpiewać, a Paris ruszył i zaliczył świetny początek. Szybko pokonał wysokość parteru, ale napotkał problem, kiedy uderzył się w kciuk o parapet pierwszego piętra.
– Auć – jęknął, skręcając się z bólu.
– Jesteś cały? – zapytał Matka.
Paris nie odpowiedział, tylko zacisnął zęby i podjął wspinaczkę. Kiedy dotarł na drugie piętro, mapa w jego głowie się rozmyła i nie potrafił już wyobrazić sobie drogi, którą zaplanował. To oznaczało, że musiał iść dalej na czuja. W tym czasie zespół zaczął śpiewać ostatni wers.
– Mogę nie zdążyć – przyznał Paris, z wysiłkiem sięgając treliażu.
W kryjówce Matka i Sydney wstrzymali oddech, Brooklyn zaś otworzyła na komputerze okno z systemem zarządzania oświetleniem. Zdobyła do niego dostęp już wcześniej, na wypadek gdyby musiała przejąć kontrolę i spowodować awarię.
– W razie potrzeby mogę wszystko wyłączyć – poinformowała przyjaciela.
– Nie rób tego, o ile nie dam ci znaku – poprosił.
Na szczęście jeden z chłopaków podkręcił piosenkę dla fanów i przeciągnęła się do trzydziestu sekund. Paris zdołał chwycić treliaż i choć krata osunęła się kilka centymetrów, utrzymała jego ciężar. Gdy włączono światła, a Tabitha zabrała się do krojenia tortu, po Parisie nie zostało na ścianie ani śladu.
Kat nerwowo upewniła się, czy nie spadł na ziemię.
– Wszystko w porządku? – spytał cicho Matka.
Minęła dłuższa chwila, zanim Paris słabo, ale z ulgą odpowiedział:
– No, niewiele brakowało. – Leżał na plecach na dachu. Poharatał sobie ręce i twarz, ale był bezpieczny i niewidoczny dla gości. – Dajcie mi sekundę odetchnąć.
– Dobra, ale tylko sekundę – zgodziła się Brooklyn, przejmując dowodzenie.
W tej fazie misji to ona przejmowała stery. Miała przed sobą trzy ekrany, na których widziała wszystkie elementy systemu bezpieczeństwa domu, w tym obraz z monitoringu, żeby mieć oko na to, co dzieje się w domu.
– W tej chwili dwa najwyższe piętra są puste, więc nie powinieneś mieć problemów – powiedziała Parisowi. – Otworzyłam drzwi na lądowisko i wyłączyłam alarm.
– Dobra – rzucił Paris i sapnął, kiedy nastawił sobie wybity kciuk. Zgiął go kilka razy, żeby przetestować sprawność. – Jestem gotowy. – Usłyszał, jak w ogrodzie KB5 rozpoczyna koncert. Ich muzyka zagłuszała jego kroki, kiedy ukradkiem przemierzał dach. – Nigdy nie sądziłem, że ucieszę się z ich grania.
– Wiesz, że ich uwielbiasz – zażartowała Sydney.
– Daj mi znać, zanim otworzysz drzwi – poprosiła Brooklyn. – Będę musiała zatrzymać obraz.
– Przyjąłem.
Wąski sierp księżyca świecił słabo, co pomagało Parisowi, kiedy potrzebował ciemności, ale teraz, kiedy przemieszczał się po dachu, przeszkadzało. Lądowisko dla helikopterów znajdowało się na niewielkim podwyższeniu, więc kiedy do niego dotarł, mógł po krawędzi odnaleźć drogę do drzwi. Otwierały się na schody prowadzące do domu.
– Stoję pod drzwiami – powiedział, sięgając do klamki. – Jestem gotowy.
– Pamiętaj, że kiedy zatrzymam obraz, stracę podgląd – ostrzegła go Brooklyn. – Im dłużej będziesz w domu, tym bardziej ryzykujesz.
– Tak, domyśliłem się. – Próbował bagatelizować sytuację.
– Dobra, za trzy, dwa, jeden. – Brooklyn wcisnęła przycisk i zatrzymała obraz we wszystkich kamerach na najwyższym piętrze. – Powodzenia.
Ponieważ w tej chwili korytarze i pokoje były puste, miały takie pozostać na monitorach w budce strażniczej mimo poruszającego się po nich Parisa.
Cicho otworzył drzwi i zszedł po schodach do pomieszczenia, które sir Reg podczas oprowadzania BBC nazwał „pokojem zabawek”. Na ścianach wisiały gitary elektryczne z autografami gwiazd rocka, na środku stał stół bilardowy, a blat szafki zajmowały zabytkowe zestawy do gry w szachy.
Paris podzielał miłość do szachów miliardera – arcymistrza i fana tak wielkiego, że nazwał swoją firmę Caissa na cześć greckiej boginki szachów. Nawet podłoga wyłożona czarno-białymi płytkami wyglądała jak ogromna szachownica.
Paris zapamiętał układ domu i wiedział dokładnie, dokąd iść. Uchylił drzwi i sprawdził, czy nikogo nie ma, a następnie pomknął korytarzem na palcach, tak jak uczył się na lekcjach tańca, do których Matka zmusił cały zespół, żeby nauczyli się kontroli nad ciałem i wdzięcznych ruchów.
Minął trzy pokoje, zanim dotarł do biura i drzwi z czytnikiem biometrycznym. Kciuk spuchł mu od uderzenia i pulsował, kiedy Paris wciskał na niego nakładkę. Bolało, ale sztuczka zadziałała i drzwi otworzyły się ze szczękiem.
– Jestem w gabinecie – wyszeptał Paris, a wszyscy w kryjówce westchnęli z ulgą.
W tym pomieszczeniu nie było kamer ani okien. Nie było nawet komputera. To wszystko ściągało ciekawskie oczy, a Regowi zależało, żeby nikt nie orientował się w jego interesach. Paranoicznie bał się inwigilacji, ale nie na tyle, żeby wpaść na pomysł sprawdzenia jajka Fabergé po zakupie. Zdobycie Perły Rosji ucieszyło go tak bardzo, że od razu postawił ją na kominku.
Idealnie dopełniała pomieszczenie zaprojektowane tak, by onieśmielać odwiedzających i imponować każdemu, kto przyjdzie tu na negocjacje. Oprócz dzieł sztuki jedną ścianę od podłogi do sufitu zdobiły zdjęcia Rega ze światowymi przywódcami, a drugą oprawione okładki gazet, odznaczenia i wyróżnienia.
Paris zignorował to wszystko i ruszył prosto do wielkiego kominka zajmującego prawie całą ścianę. Wyciągnął prawdziwą Perłę Rosji z tajnej kieszeni marynarki i już miał odstawić ją na miejsce, kiedy coś przyciągnęło jego uwagę.
– Prezenty – powiedział.
– Co? – zapytała Brooklyn.
– Prezenty od pracowników ambasad. Stoją na jego biurku.
Brooklyn westchnęła z rozdrażnieniem.
– Możesz zapomnieć o prezentach i się pospieszyć?
– Dobrze, dobrze, już.
Skupił się i podmienił jajka, po czym schował fałszywe do kieszeni. Kiedy on wykonywał podmiankę, Kat odezwała się z imprezy.
– Wiecie, że zaraz po torcie sir Reg poszedł do domu, prawda? Widzicie go?
Brooklyn sprawdziła monitory.
– Nie, nigdzie go nie widzę. Jesteś pewna, że wszedł do środka?
– Na sto procent.
Brooklyn potrzebowała chwili, żeby to pojąć.
– Obraz jest zatrzymany – jęknęła spanikowana.
Wcisnęła przycisk i obraz z kamery na drugim piętrze wrócił do normy. Zobaczyli Rega maszerującego korytarzem prosto do gabinetu.
– Podmianka wykonana. Wychodzę – poinformował resztę Paris.
– Nie! – zawołali chórem Brooklyn, Sydney i Matka.
– Dlaczego? Coś jest nie tak?
– Reg idzie do gabinetu – wyjaśniła Brooklyn. – Będzie tam za kilka sekund.
– Co mam robić? – zapytał rozpaczliwie Paris.
W kryjówce mogli tylko patrzeć, jak Reginald Banks przykłada kciuk do czytnika, otwiera drzwi i wchodzi do środka.
Wszyscy w kryjówce całkowicie spanikowali. Ponieważ w gabinecie nie było kamer, nie widzieli, co się dzieje, ale jedna rzecz dawała im nadzieję: nie słyszeli odgłosów konfrontacji. Żadnego łomotu ani łoskotu walki. Sir Reg nie krzyknął: „Kim jesteś?” ani „Co tu robisz?”. Ze słuchawek dochodził tylko płytki, nerwowy oddech Parisa.
– Wiem, że nie możesz mówić – wyszeptał Matka – ale jeśli w tej chwili jesteś bezpieczny, postukaj w mikrofon dwa razy.
Nadstawili uszu i dobiegły ich dwa ciche stuknięcia.
– To dobrze – powiedział uspokajającym tonem Matka. – Teraz zamilkniemy, żebyś mógł skupić się na swojej sytuacji, ale jeśli będziesz potrzebował naszej interwencji, powiedz…
Kiedy myślał nad hasłem, Sydney wyrzuciła z siebie:
– Jabłecznik. – To hasło z poprzedniej misji przyszło jej do głowy jako pierwsze.
– Idealnie – ucieszył się Matka. – Jeśli będziesz nas potrzebował, powiedz: „jabłecznik”.
Paris ponownie postukał w mikrofon, żeby potwierdzić, że zrozumiał.
Reginald Banks nie zdawał sobie sprawy z obecności intruza. Miał świetny humor, bo impreza przebiegała bez zarzutu, jego córka była zachwycona, a on dostał trzy prezenty tak ekscytujące, że nie mógł się doczekać, aż je otworzy. Niecierpliwił się do tego stopnia, że na chwilę uciekł z koncertu, żeby na nie zerknąć.
Niecałe dwa metry dalej Paris usiłował trwać w bezruchu wewnątrz kominka. Miał dość miejsca, żeby się schować, o ile zgarbił plecy i przycisnął je do ściany paleniska. Nie był całkowicie niewidoczny, ale w tej chwili nie dysponował lepszym rozwiązaniem.
Parisowi pomagał fakt, że sir Reg skupiał całą uwagę na prezentach. Rozpromienił się, otwierając pierwszy z nich – pudełko ze ściśle tajnymi aktami FSB, czyli Federalnej Służby Bezpieczeństwa, rosyjskiego odpowiednika MI6 i CIA. Przekartkował papiery, zachwycony tym, co widzi. Dwa pozostałe prezenty również zawierały dokumenty wywiadowcze, jedne z RAW – indyjskiego Research and Analysis Wing, czyli Wydziału Badań i Analiz, a drugie z GIP – saudyjskiego General Intelligence Presidency, czyli Dyrekcji Wywiadu Ogólnego.
To, że dostał w swoje ręce trzy komplety ściśle tajnych dokumentów, dowodziło, że sir Reg miał ogromną władzę. Podwójni agenci na jego nieoficjalnej liście płac przemycili je z najpilniej strzeżonych placówek wywiadowczych przez swoje ambasady w Londynie. Urodziny Tabithy stanowiły doskonałą przykrywkę – agenci mogli odwiedzić sir Rega i wręczyć mu akta bez wzbudzania podejrzeń. W końcu kto by kwestionował trzy prezenty wśród tak wielu na imprezie?
– Niech żyje nam Reg – zaśpiewał pod nosem, radośnie przeciągając nuty, kiedy kładł papiery na biurku.
Paris z całych sił starał się siedzieć cicho. Od smrodu dymu łzawiły mu oczy i musiał oddychać przez usta, żeby nie kichnąć. W końcu – wydawało mu się, że minęła cała wieczność – usłyszał, jak Reg wstaje i wychodzi. Gdy drzwi się zamknęły, Paris szeptem poinformował resztę, że Rega już nie ma, po czym zakasłał i wygramolił się z kominka.
– Wygląda na to, że wraca na imprezę – powiedziała Brooklyn, obserwując Rega na monitorach.
– Co robił w biurze? – zapytała Sydney.
– Nie widziałem z kominka – odparł Paris – ale sądząc po zerwanym papierze na biurku, przyszedł odpakować prezenty.
– Serio? – nie dowierzała Sydney. – Wymknął się z urodzin własnej córki, żeby otworzyć jej prezenty, i to bez niej?
– Jeżeli są dla niej, to najgorsze prezenty na świecie – stwierdził Paris. – To tylko akta. – Spojrzał na pierwsze z góry i wybałuszył oczy. – Cofam to. To nie tylko akta. To akta wywiadu.
– Skąd wiesz? – odezwał się Matka.
– Na pierwszych jest kilka stempli. Znak FSB i napis, który chyba na pewno oznacza „ściśle tajne” po rosyjsku.
– Jesteś w stanie powiedzieć, jakiej sprawy dotyczą? – chciał wiedzieć Matka.
Paris przejrzał papiery.
– Nic nie rozumiem, ale w środku jest dużo zdjęć tej samej osoby.
– A pozostałe? – drążył Matka.
– Druga teczka jest z Arabii Saudyjskiej – powiedział Paris. – W środku są zdjęcia tego samego człowieka.
– Masz pomysł, kto to może być? – spytała Sydney.
– Zobaczmy, czy indyjski Wydział Badań i Analiz odpowie na to pytanie – odparł Paris. – Byli tak uprzejmi, że sporządzili dokumentację po angielsku. Proszę bardzo. Nazywa się Park Jin-sun i jest fizykiem jądrowym z Korei Północnej.
– To niepokojące – stwierdził Matka. – Co sir Reg knuje?
– Nie wiem – rzuciła Brooklyn – ale wiem, że wyszedł z domu. Czas na ciebie, Paris. Zatrzymam obraz.
– Zaczekaj – poprosił. – Nie powinienem zrobić zdjęć?
Matka był rozdarty. Martwił się o bezpieczeństwo Parisa, ale także o to, że Reginald Banks ma tajne akta o fizyku jądrowym z Korei Północnej.
– Tak, ale pospiesz się.
Paris wyciągnął telefon i cyknął zdjęcie każdej strony. W tym czasie Matka, Sydney i Brooklyn siedzieli przyklejeni do monitorów, pilnując, czy nikt znów nie zbliża się do biura.