Tytuł dostępny bezpłatnie w ofercie wypożyczalni Depozytu Bibliotecznego.
Tę książkę możesz wypożyczyć z naszej biblioteki partnerskiej!
Książka dostępna w katalogu bibliotecznym na zasadach dozwolonego użytku bibliotecznego.
Tylko dla zweryfikowanych posiadaczy kart bibliotecznych.
Zalotna Fia ma wśród londyńskiego towarzystwa opinię uwodzicielki. Lecz nie zamierza oddać serca nikomu - miłość to słabość, na jaką sobie nie pozwala. Ten, którego kochała, odtrącił ją kiedyś i zniszczył jej dziewczęce marzenia. I oto teraz powraca. Londyńskie salony i smagana wiatrem szkocka wyspa - tu toczą się losy dwojga ludzi naznaczonych rodową nienawiścią. Czy zdołają zapomnieć o przeszłości i poddać się potędze uczucia?
[Opis wydawnictwa]
Książka dostępna w zasobach:
Miejska Biblioteka Publiczna w Szprotawie
Miejska Biblioteka Publiczna im. Adama Asnyka w Kaliszu (3)
Miejska Biblioteka Publiczna im. Zofii Urbanowskiej w Koninie (3)
Miejska Biblioteka w Mszanie Dolnej
Miejska Biblioteka Publiczna im. Adama Próchnika w Piotrkowie Trybunalskim (2)
Biblioteka Publiczna im. H. Święcickiego w Śremie
Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:
Liczba stron: 345
Odsłuch ebooka (TTS) dostepny w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:
Romans Historyczny
W serii pojawią się m.in.:
Mary Balogh
„Aria namiętności”„Magiczne oczarowanie”Między występkiem a miłością”
„Miłosny skandal”
„Najpierw ślub”„Niebezpieczny krok”„Niezapomniane lato”„Noc miłości”
„Pojedynek”
„Złodziej marzeń”
Amanda Quick
„Alchemia”
„Czekaj do północy”„Fascynacja”
„Kłamstwa w blasku księżyca”„Kochanka”
„Od drugiego wejrzenia”„Podstęp”
„Ryzykantka”
„Rzeka tajemnic”
„Trzeci krąg”„Wynajęta narzeczona”
„Złota orchidea”
Adrienne Basso
„Grzeszne pragnienia”„Poślubić wicehrabiego”
„Skazany na miłość”„Smak skandalu”
„Szlachetna przysięga”
„Uwieść aroganta”
„Zakład o miłość”
Connie Brockway
„Bal maskowy”
„Mój najdroższy wróg”
„Niebezpieczny kochanek”
„Obiecaj mi raj”
„Ostatni bal”„Sezon na panny młode”
„Słodka uległość”„W labiryncie uczu攄Zakochany mściciel”
Meagan McKinney
„Księżycowa Dama”
„Lodowa panna”„Łowcy fortun”„Niegodziwa czarodziejka”
„Uzurpator”„Zamek na wrzosowisku”
Johanna Lindsey
„Dziedzictwo”„Dzikie serce”„Jesteś całym światem”„Kocha się tylko raz”„Kochaj mnie zawsze”„Mężczyzna tylko dla mnie”„Nieposkromiony Colt Thunder”„Porwana narzeczona”
Robin Schone
„Kobieta Gabriela”„Kochanek”
„Zbudź się kochanie”
ConnieBrockwayZakochany Mściciel
Przekład
ALEKSANDRA JANUSZEWSKA
Tytuł oryginałuMcClairen’s Isle: The Ravishing One
Korekta
Jolanta Gomółka
Druk
DRUK4NTRO S.A., Inowrocław
Copyright © 2000 by Connie BrockwayThis translation published by arrangementwith The Bantam Dell Publishing Group,a division of Random House, Inc.
All rights reserved
For the Polish edition
Copyright © 2010 by Wydawnictwo Amber Sp. z o.o.
Serię przygotowało Wydawnictwo Amberna zlecenie Amercom SA
Książka została wydrukowana na papierze Ecco Book Creamo gramaturze 55 g vol. 2.0
ISBN 978-83-241-3701-5
Warszawa 2010
Mojemu mądremu, dowcipnemu, wspaniałemu ojcu.
Byłeś, Tato, moim pierwszym bohaterem i nadal mnie uczysz,
co to znaczy być bohaterem.
Niektórzy uważali, że lady Fia Merrick urodziła się zła, inni, że po prostu tak ją wychowano. Bez względu na przyczynę zgadzano się powszechnie, że musiała ostatecznie stać się zła.
Zacznijmy od tego, że jej osławiony ojciec, Ronald Merrick, hrabia Carr, zabił jej matkę, a swoją żonę. Dziewczynka, rzecz jasna, nie wiedziała o niczym, poza tym, że dwóch braci i kochająca matka pewnego dnia zniknęli.
Nikt jej niczego nie wyjaśnił. Przez wiele dni niańka przychodziła wystraszona, milcząca, a potem pewnego dnia ucałowawszy dziecko przelotnie i ze łzami w oczach, także znikła.
Tak, zjawiali się różni ludzie. Podawano jej posiłki, pomagano ubierać się i rozbierać, co dzień przychodził ktoś, by się nią zajmować. To zadanie przypadało najczęściej pannom „do wszystkiego”, starszym od Fii zaledwie o dziesięć lat. Zmęczone i przerażone dziewczyny zostawiały ją w tym zakątku zamku, gdzie akurat pracowały, i nakazywały, żeby się nie ruszała i nie odzywała, dopóki są zajęte.
W ten sposób Fia, z natury spokojna i wstrzemięźliwa, stała się taka w trójnasób. Poruszała się cicho i obserwowała wszystko w milczeniu, jak czarnowłosy cień podążający za służącymi. Kiedy ją dostrzegały, czuły zaskoczenie i niepokój. Milczenie córki Piekielnego Hrabiego służące uważały za rzecz dziwną; nie zdawały sobie sprawy, że same ją do tego zmusiły niewypowiedzianymi groźbami. A Fia najbardziej lękała się tego, że pewnego dnia obudzi się i nikogo przy niej nie będzie. Służba zanadto bała się jej ojca - a potem jej samej - żeby się z nią zaprzyjaźnić, goście w zamku nie interesowali się małym, podobnym do lalki stworzeniem, a braciom nie pozwalano jej widywać.
Inne dzieci poznawały litery i liczby i uczyły się od guwernerów, rodzeństwa, rodziców i przyjaciół zachowania wymaganego od nich z racji urodzenia. Fia nie miała nikogo. Nie wiedziała nic poza tym, co sama dostrzegła. W wieku sześciu lat nauczyła się czerpać wiedzę tam, gdzie akurat była dostępna. Zamiast w klasie z książkami i kajetami kształciła się w zamku-spelunce, zwanym Rumieńcem Ladacznicy.
W dawnych czasach była to niezdobyta forteca na wyspie, własność dumnego i nieustraszonego szkockiego rodu - McClairenów. Przez trzy wieki zamek nosił miano Rumieńca Dziewicy.
Pewnego roku, we wczesnych latach panowania Jerzego II, gromada wierzycieli wypłoszyła z Anglii Ronalda Merricka. Trafił on do Rumieńca Dziewicy jako gość lana McClairena, człowieka równie uczciwego i szlachetnego, jak Merrick był zepsuty i samolubny.
Ronald Merrick, choć pozbawiony majątku, miał jednak czar i wdzięk, które pozwalały mu ukryć prawdziwą naturę przed gospodarzami. Niezwykle przystojny i bywały w świecie, bez trudu podbił serca szkockich dam mieszkających wówczas w zamku, najważniejszą zaś z nich była Janet McClairen, ulubiona kuzynka lana.
Widząc, że to kąsek nie do pogardzenia, Ronald poślubił dziewczynę. Przez następne lata żył z dobrodusznej szczodrości szkockich gospodarzy, korzystał z ich gościnności, zdobywał zaufanie oraz, ku ich późniejszemu, głębokiemu żalowi, poznał ich sekrety - w tym oddanie jakobickiej dynastii.
Kiedy jakobitów rozgromiono pod Culloden, Ronald złożył zeznania przeciwko rodzinie żony, osiągając w ten sposób dwa cele: po pierwsze stracono mężczyzn z rodu McClairenów; po drugie, wdzięczny monarcha podarował mu na własność Rumieniec Dziewicy wraz z wyspą, na której stał zamek.
Przez całe lata Janet nie chciała uwierzyć w to, o czym wiedziała w głębi serca - że jej mąż zdradził jej ród i że ich krwią opłacił przekształcenie Rumieńca Dziewicy w pyszny pałac, przechrzczony na Rumieniec Ladacznicy.
W końcu Janet nie mogła już ukrywać prawdy przed samą sobą i zarzuciła Carrowi zbrodnię. On zaś, nie czując większych wyrzutów sumienia, niż wtedy, gdy zdradził McClairenów, zrzucił ją ze skały, twierdząc później, że zginęła na skutek nieszczęśliwego wypadku.
Mordowanie przychodziło Carrowi z łatwością, a korzyści, jakie osiągał, stanowiły na tyle poważną przynętę, że jeszcze dwukrotnie poślubił i zabił bogate dziedziczki. Wówczas to niegdyś wdzięczny suweren dowiedział się o owych praktykach i nieoficjalnie skazał go na wygnanie do Szkocji, grożąc śmiercią, gdyby odważył się wrócić do Londynu i obnosić ze swoim zdobytym dzięki zbrodni bogactwem.
Po raz pierwszy Carr poznał smak rozpaczy. To Londyn stanowił powód jego mordów, a triumfalny powrót do stolicy - jedyny cel, do jakiego dążył.
Rozpacz wszakże minęła, zamieniając się w niezłomne postanowienie, które utkwiło w jego duszy jak czarne ziarno. Wróci do Londynu w glorii chwały. Zamienił zamek w gniazdo rozpusty i hazardu i zajął się kolekcjonowaniem długów - zarówno w monecie, jak i w innej postaci, szantażując, wymuszając i z wolna gromadząc dość bogactwa i wpływów, żeby nikt nie ośmielił się przeszkodzić jego planom. Ludzie, których gościł u siebie, byli potężni, bogaci i zepsuci.
To od nich Fia pobierała nauki.
Osiągnęłaby tak wiek dojrzały, nie mając nawet podstawowych umiejętności, gdyby w dniu, w którym zaczęła siódmy rok życia, u drzwi kuchennych nie stanęła zgarbiona kaleka, Szkotka w czarnym welonie przesłaniającym połowę jej twarzy. Szukała pracy, prosząc jedynie o kąt i strawę w zamian za opiekę nad dziećmi Carra. Dzięki temu Carr po raz pierwszy od ostatnich dwóch lat przypomniał sobie o dzieciach.
Niechęć Carra do brzydoty zmagała się przez chwilę z chciwością, w końcu - jak zwykle u niego - ta ostatnia zwyciężyła. Kobieta o imieniu Gunna została przyjęta. Dla Asha i Raine’a, wyrzutków z piekła rodem, za jakich miał ich okoliczny lud, stara kobieta była rozrywką, którą tolerowali i obdarzyli niechętnym szacunkiem. Dla Fii brzydka stara kobieta stała się objawieniem.
Gunna nie tylko nauczyła Fię pisania i czytania, ale przekazała jej całą swoją rozległą wiedzę na temat szkockich podań ludowych i ludowej mądrości. Co najważniejsze jednak, Gunna, pogodzona z własnym kalectwem, a także świadoma wszystkich swoich słabości i zalet, nauczyła Fię, żeby była uczciwa wobec siebie, nigdy nie odrzucając prawdy, niezależnie od tego, jak bardzo jest bolesna.
Kalectwo Gunny odstraszało od niej mężczyzn, pozycja społeczna Fii i jej nieziemski spokój wyróżniały ją spośród innych ludzi. Może sprawiła to siła przyciągania się przeciwieństw, może jakieś nienazwane pokrewieństwo dusz, w każdym razie między dziewczyną a starą, pokraczną kobietą zrodziła się głęboka więź.
Na nieszczęście ta sama opatrzność, która zapewniła Fii kochającą opiekunkę, ściągnęła na nią uwagę ojca.
Przypomniawszy sobie o córce, Carr rychło zauważył, jaka jest piękna. Gdyby spełniła się obietnica zawarta w dziecięcej urodzie, pewnego dnia dziewczyna stałaby się obiektem pożądania wielu mężczyzn. Szkoda byłoby nie poświęcić czasu na jej wychowanie, tak żeby uczynić z niej chętną wspólniczkę w przyszłych planach Carra - a te przewidywały znalezienie jej w Londynie potężnego, wpływowego męża. Nie mógł jej ośmieszać, upokarzać czy zastraszać, jak jej braci, bo oni byli tylko szczeniakami, które należy przegnać ze stada, jego stada, ale ona... Carr zabrał się do uwodzenia własnego dziecka.
Fia nie miała żadnych szans.
Choć mądra, nigdy nie nauczyła się znosić samotności. Gunna była nauczycielką, doradczynią i opiekunką. Carr dawał jej coś, czego nigdy nie miała, towarzystwo i pochlebstwa.
Zaczął pytać o Fię, domagać się jej obecności po kolacji, sadzać ją sobie na ramionach przy różnych okazjach - nieustannie przypominając, że jej zachowanie i cnota muszą pozostać bez zarzutu. A Fia, długo ignorowana i odrzucana, chłonęła jego uwagę, jak wyschła ziemia deszcz.
Carr stał się powiernikiem Fii, jej doradcą, mądrym przewodnikiem w sprawach dotyczących ich sfery. Przyjmowała wszystko, co mówił za prawdę, jego słowa traktując jak Pismo Święte. A on kształtował ją na swój wzór i podobieństwo.
Uczył ją, kogo naśladować, a kogo mieć w pogardzie. Słynny uśmiech przejęła od starej francuskiej kurtyzany, płynne ruchy od rosyjskiej baleriny, sztukę dowcipnej rozmowy od węgierskiej księżniczki. Kiedy jednak nie ćwiczyła sztuczek, które zdaniem ojca miały jej się kiedyś przydać, doskonaląc umiejętność uwodzenia, ukrywała się za gładką maską; ten właśnie spokój i skrytość stanowiły jej własną, wyjątkową cechę.
Z jednej strony, poczucie własnej wartości dziewczyny podniosło się dzięki pochlebstwom ojca. Z drugiej, wrodzony dar obserwacji i uczciwość kazały jej traktować jego słowa z powątpiewaniem. W końcu zobaczyła dużo więcej, niż to leżało w zamierzeniach Carra.
Pewnego dnia do Rumieńca Ladacznicy przybył młody człowiek o imieniu Thomas Donnę. Powiadano o nim, że jego szkocki ród wyrzekł się go za to, że tchórzliwie odmówił walki po stronie księcia Charliego. Na Fii nie zrobił wrażenia tchórza. Wydawał jej się wspaniały.
Był nie tylko wysoki i ciemnowłosy, o szarych oczach i gładkim obejściu - w Rumieńcu Ladacznicy na każdym kroku spotykało się przystojnych, bywałych w świecie młodzieńców. Tym, co go wyróżniało, był jego charakter. Tak bardzo różnił się od innych gości, jak, zdaniem Carra, różnił się od nich on sam i Fia.
Tak, grał, pił i flirtował z kobietami, ale instynkt podpowiadał Fii, że to dla niego rzeczy bez znaczenia, że Thomas Donnę spędzał tylko w ten sposób czas, dopóki... Dopóki co?
Jego oczy patrzyły równie uważnie jak oczy Fii, ręce były równie spokojne. Zachowywał się dwornie, bez zarzutu. Co jednak najważniejsze, traktował piętnastoletnią Fię z szacunkiem. Kiedy kierował na nią wzrok, nie mierzył głębokości jej dekoltu ani nie liczył zdobiących ją szlachetnych kamieni, patrzył na nią. Mówił do niej. Były to zwykłe rozmowy bez żadnych dwuznaczności. Pytał ją o to, co lubi, co jej się nie podoba, jakich autorów czytała, co sądzi o tym czy owym.
Fia zakochała się. Skryte dziecko stało się wrażliwą, nastoletnią dziewczyną. Nikt w zamku - a zwłaszcza Thomas Donnę - tego nie zauważył. Wszystkim wydawała się równie obojętna i spokojna jak przedtem.
Miłość uczyniła ją bezbronną i nieszczęśliwą. Kiedy Donnę zjawił się ponownie w Rumieńcu Ladacznicy, zauważyła, że zainteresował się młodą kobietą o imieniu Rhiannon Russell, którą brat Fii, Ash, sprowadził do zamku. Zazdrość zżerała ją do tego stopnia, że kiedy pewnego zimnego, wietrznego dnia Donnę towarzyszył Rhiannon w drodze do ogrodu, poszła za nimi.
Skuliła się, trzęsąc z nienawiści do samej siebie, po drugiej stronie kamiennego muru, spodziewając się, że usłyszy wyznania miłosne. Zamiast tego usłyszała słowa, które miały zmienić jej życie.
„To nie jest tylko nieprzyjemna rodzina”, powiedział Thomas. „Oni są źli. Carr zabił pierwszą żonę, a potem dwie następne. Nikt o tym głośno nie mówi, zwłaszcza nie ci, których uzależnił od siebie za pomocą hazardu. Kto by się ośmielił? Ale w Londynie wszyscy o tym wiedzą, uznają to za rzecz pewną - włącznie z królem”.
Wiatr uniósł następne słowa.
„...jaki to opiekun, panno Russell! Pozwolił swoim synom gnić w tym piekle, byle tylko nie wydawać cennych pieniędzy na wykup”.
Znowu umknęły jej jakieś słowa, tym razem jednak nie wiedziała, czy zagłuszył je wiatr, czy szum krwi w jej uszach.
„Jego brat zgwałcił zakonnicę! Jest równie zły jak jego ojciec. Oni wszyscy są źli. Fia to nierządnica Carra, którą pielęgnuje, żeby w przyszłości wydać jak najkorzystniej za mąż!”
Podniosła się z trudem i uciekła do zamku, z zamętem w głowie, skupiona tylko na jednej rzeczy. Znaleźć dowód. Właściwie nie był jej wcale potrzebny. Wszystkie jej podejrzenia zostały wypowiedziane na głos. Jego ustami.
W bibliotece Carra, ze skrytki umieszczonej w gzymsie kominka, którą kiedyś ojciec przy niej otwierał, wydobyła gruby pakiet. Nie znalazła tam dowodu na to, że Carr zamordował matkę, ale inne, straszne rzeczy, wystarczające, żeby potwierdzić zarzut Donna, że są przeklętą rodziną.
Musiała spojrzeć prawdzie w oczy. Była córką złego człowieka. W jej żyłach płynęła zła krew. Carr hołubił ją, dbał o nią, żeby sprzedać najzamożniejszemu zalotnikowi. I wciągnął ją do udziału w tych planach.
Od tej chwili zmieniła się z dnia na dzień. Słabsza dziewczyna trwałaby w roli, którą narzucił jej los i urodzenie. Fia jednak nie była słaba. Twarda część jej charakteru wzmocniła się jeszcze bardziej. Kiedy Donnę, który zdradził jej brata, Asha, i o mało nie pozbawił go miłości Rhiannon Russell, wyjechał parę dni później, Fia odnotowała to z nowo odkrytym cynizmem, ale bez zaskoczenia.
Zajęła się układaniem planów, ufając własnej mądrości. Nie pokłóciła się otwarcie z Carrem, ale prowokowała go i wykpiwała, kiedy tylko mogła. Być może gdzieś w głębi serca miała nadzieję, że jej perfidia zrani go w widoczny sposób. Nic takiego się nie stało. Bawiła go tylko. Od początku była tylko narzędziem w jego rękach.
Poprzysięgła sobie, że nigdy już nie wykorzysta jej ani Carr, ani nikt inny.
Zamierzała długo czekać, żeby wprowadzić w życie swoje plany, kiedy jednak jej brat, Raine, wrócił potajemnie do zamku, narażając się na niebezpieczeństwo, stwierdziła, że nie może przyglądać się tylko jego nieszczęściu. W tajemnicy przed Carrem przyjęła zaproszenie brata i jego żony, żeby wyjechać z nimi do Londynu i być ich gościem.
Był to rozpaczliwy krok. Należało się spodziewać, że Carr będzie ją ścigać, jeśli nie osobiście, to poprzez jednego z setki swoich agentów, i ściągnie ją z powrotem. I raz jeszcze wtrąciła się opatrzność. Po ucieczce Fii zamek spłonął, a Carr, usiłując odzyskać listy, które służyły mu do szantażowania ludzi, został ciężko ranny.
Zanim wyzdrowiał, Fia osiągnęła już swój cel. Podbijając szturmem londyńskie towarzystwo, wybrała z gromady swoich wielbicieli bogatego Szkota, starszego od niej o kilkadziesiąt lat wdowca z nizin, nazwiskiem Gregory MacFarlane, i uciekła z nim do Szkocji. MacFarlane był człowiekiem pozbawionym wyobraźni, głupcem, który poślubiając córkę angielskiego hrabiego, osiągnął życiowy cel wejścia bocznymi drzwiami w wyższe sfery angielskiego społeczeństwa.
Fią również kierowały pobudki wyrachowane, jasne i proste. Musiała tylko poczekać do śmierci męża, aby jako wdowa po nim - szkocka wdowa - odziedziczyć majątek. W końcu uzyskałaby niezależność. A w dodatku wyrwała się spod kurateli Carra.
Wszystko ułożyłoby się po myśli Fii, gdyby nie jedna rzecz. Przybywszy do domu MacFarlane’a, Fia odkryła, że Gregory nie powiedział jej o swoich dzieciach.
O dwojgu spadkobierców.
Ale jak zwykle w życiu Fii był to miecz obosieczny. O ile pojawienie się Gunny w jej życiu było niezwykłym wydarzeniem, spotkanie z dziećmi MacFarlane’a otworzyło przed nią nowy świat. Każdego dnia odkrywała coś nowego i zdumiewającego. Po paru dniach coś zaskoczyło ją tak bardzo, że musiała zapytać o to Gregory’ego przy śniadaniu.
- Guwerner uczy dziewczynkę łaciny - oznajmiła.
- Och? A, tak - odparł Gregory obojętnie, jedząc jajko na twardo. - Twierdzi, że mała ma dar do języków.
- Wiedziałeś o tym? - Fakt, że ktoś mógłby płacić za kształcenie dziewczynki, wstrząsnął nią głęboko.
- Tak. To dość zręczne posunięcie z mojej strony. Kształcę oboje dzieciaków, płacąc tyle co za jedno, co? - Gregory nadal jadł spokojnie śniadanie, jakby nie powiedział niczego dziwnego, co tylko umocniło podejrzenia Fii, że nie miała dotąd pojęcia, co świat, świat poza Rumieńcem Ladacznicy, uważa za... normalne.
- Córa pobiera te same nauki co jej brat?
- Tak. Poczekaj... historia, geografia, matematyka. Zdaje się, że nauczyciel chce dorzucić odrobinę filozofii. - Gregory wsunął sobie kawałek herbatnika do ust.
- Rozumiem - szepnęła. Ale nie rozumiała. - Dlaczego?
- Dlaczego? - Gregory przerwał, rozsmarowując miękki ser na chlebie. - Dlatego. Ponieważ tak się robi. Kształci się dzieci. Twój ojciec wykształcił ciebie, a mój ojciec mnie. Nie wydaje mi się, aby któremuś z nas wyrządziło to trwałą szkodę, a poza tym mają jakieś zajęcie, ale skoro uważasz, że nie powinni...
- Nie! Nie, oczywiście, masz rację! - zawołała.
Przyszła jej do głowy pewna myśl. Zastanowiła się chwilę. Potem zaś głosem drżącym ze strachu, że jej intryga może wyjść na jaw, a ona sama zostanie napiętnowana jako potwór udający istotę ludzką, powiedziała:
- Sądzę, że moją powinnością jako... ich macochy jest uczestniczyć w tych lekcjach i dopilnować, żeby... właściwie z nich korzystali?
- Skoro sobie życzysz - odparł Gregory z niezmąconym spokojem. - Spróbuj tego śledzia w śmietanie, moja droga. Jest pyszny.
Przyglądał jej się, gdy jadła, marszcząc czoło.
- Powiedz mi, lady Fio, czy masz swoją krawcową? Nalegam, abyś po powrocie do Londynu spotkała się z nią, aby omówić nową garderobę. - Otarł resztki ryby, które przykleiły mu się do dolnej wargi. Uśmiechnął się promiennie.
Zamrugała niepewnie. Uważała, że jej suknie zupełnie wystarczą w życiu, jakie teraz wiodła.
- Dziękuję, ale nie potrzebuję więcej sukien, milordzie. Mam ich aż za dużo, jak sam się przekonasz, ponieważ Gunna wkrótce je przywiezie.
- Kim jest Gunna? - zapytała Córa.
Fia odwróciła się do córki MacFarlane’a, patrząc na nią ze zdziwieniem.
- Twoja niańka przyjedzie, żeby z nami mieszkać? - odezwał się Kay, przyciągając z kolei zdumiony wzrok Fii. Kay był dziewięcioletnim synem Gregory’ego - i jego dziedzicem.
Dzieci. Przy stole. Odzywają się niepytane. Żadna z kilku książek, które przeczytała, nie wspominała o dzieciach, a już z pewnością w żadnej z nich nie opisywano dziecka jedzącego posiłek w towarzystwie rodziców. Po co, skoro nawet jako rozpieszczana córka Carra nigdy nie siadywała z nim i jego gośćmi przy stole.
- Dlaczego potrzebujesz niańki? - nie ustępował Kay.
- Nie potrzebuję.
- W takim razie - powiedział Kay - mam nadzieję, że zajmie się Córą, ponieważ ja jestem za duży na niańkę.
Fia zmarszczyła brwi.
- Nie. Gunna nie będzie niańką żadnego z was.
- Dlaczego więc przyjeżdża? - zdziwił się Kay.
- Zęby mi pomóc - powiedziała Fia, sama zdumiona tym, że odpowiada na natrętne pytania dziewięcioletniego chłopca. - Gunna zajmuje się wszystkim i wszystkiego pilnuje...
- Ach! - odetchnął Gregory. - Ma zastąpić panią Osborne jako gospodyni! Dobrze. Oto odpowiedź na twoje pytanie, Kay. Zechciej się już nie odzywać. W ogóle.
- Czy zagrasz ze mną po śniadaniu, mamo? - zapytała nagle Córa podejrzanie niewinnym głosikiem.
Fia odłożyła widelec, spoglądając z rozpaczą na Gregory’ego.
- Znowu nazwała mnie „mamą”! - szepnęła. - Dlaczego to robi? Prosiłam ją z dziesięć razy, żeby tak do mnie nie mówiła!
Gregory wzruszył ramionami.
Fia znieruchomiała. Otworzyła, zamknęła i znowu otworzyła usta.
Nikt nigdy nie przekomarzał się z Fią. Częstowano ją najwyżej wulgarnymi dwuznacznikami. To było coś innego. Nie potrafiła opisać uczuć, jakie ją przepełniały.
Nie, nic nie poszło zgodnie z planem, ale być może zdoła się do tego przyzwyczaić.
Bramble Hause, nizina Szkocji
Jesień 1765
Twój ojciec tu jest - szepnęła Gunna. Stała w drzwiach, oglądając się przez ramię, jakby spodziewała się ujrzeć szatana za plecami. Do tej pory nic nie przerażało Gunny, pomyślał zaintrygowany Kay.
A Fia, zwykle równie chłodna jak matematyczne twierdzenia jego guwernera, drgnęła.
Fia wstała, szeleszcząc czarnymi spódnicami.
Znikła we wnętrzu domu. Gunna zawahała się, patrząc na dzieci surowym wzrokiem. Córa pospiesznie zamknęła otwartą buzię i wróciła do szycia.
Córa rzuciła mu urażone spojrzenie i wyszła. Kay odczekał parę minut, po czym wstał. Nie chciał dawać Córze złego przykładu, ale marny byłby z niego pasierb, gdyby nie próbował odkryć, co tak poruszyło Fię.
Ruszył korytarzem w stronę schodów dla służby, po drodze zabierając szklany kielich z kredensu w jadalni. Zasmucił się przez chwilę na wspomnienie ojca.
Ojciec umarł przed pięcioma miesiącami. Zjadł o jeden pudding z melasy za dużo, tak przynajmniej im powiedziano i nie było się czemu dziwić. Ostatnim razem, kiedy ojciec przyjechał do Bramble House, wyglądał jak opasły byk, tylko bez byczych rogów, sam tylko tłuszcz i buta.
Ta myśl przygnębiła Kaya, bo pamiętał ojca jako dobrze zbudowanego, postawnego mężczyznę. Odsunął te rozważania na bok. Działo się coś ważnego. Chociaż przez wszystkie lata, kiedy Fia z nimi mieszkała, nigdy nie wspominała lorda Carra, ojciec wyręczał ją w tym z naddatkiem.
Podczas rzadkich wizyt w domu wciąż opowiadał o serdecznym druhu, Ronaldzie Merricku, lordzie Carze. Fii to się nie podobało. Jej twarz tężała, a oczy matowiały na każdą wzmiankę o hrabim. Ojciec nie zauważył tego - ale on w ogóle nie odznaczał się spostrzegawczością.
Na górze Kay osunął się na kolana i postawił puchar do góry dnem na gołej podłodze. Zajęło mu parę minut, ale w końcu znalazł miejsce, gdzie dźwięk docierał najwyraźniej. Głos Fii, niski, gardłowy, jak śpiew wiosennego ptaka, wibrował w szkle.
- ...zaskoczyło mnie to, że od razu się go nie pozbyłeś.
- Żeby pójść ci na rękę, moja droga? Mam nadzieję, że wstrzemięźliwość jest jedną z moich zalet. W przeciwnym wypadku odziedziczyłabyś bogatą posiadłość i byłabyś całkowicie niezależna. Tak, Fio. Przejrzałem twój plan w chwili, kiedy usłyszałem o twojej „ucieczce”.
- Zapominasz o dzieciach. - Głos Fii wydawał się lekko zdławiony. - O spadkobiercach.
Mężczyzna się roześmiał.
- Wiesz równie dobrze, jak ja, że miałabyś prawo zarządzać włościami, dopóki chłopiec nie dorośnie. Słyszałem, że nie wiedziałaś przedtem o dzieciach. Jak to musiało boleć! Naprawdę żałuję, że nie byłem muchą na ścianie przy waszym pierwszym spotkaniu.
Nastąpiła przerwa i Kay usłyszał odgłos ciężkich, miarowych kroków lorda Carra. Mężczyzna ustawił się dokładnie pod Kayem, ale mówił tak cicho, że do chłopca docierały tylko oderwane słowa.
- ...dość wiary w twoją wyobraźnię... z pewnością wychodząc za mąż, miałaś gotowy plan... pozbyć się szczeniaków...
Potem odezwał się zimny i bezbarwny jak lód głos Fii.
- Dlaczego przyjechałeś? Przysłałeś już prawników.
- Wiem, co prawnicy już ci powiedzieli - roześmiał się Carr - nie mogłem jednak odmówić sobie przyjemności powiedzenia ci tego prosto w oczy.
Odpowiedź Fii nie dotarła do Kaya, z wyjątkiem ostatnich słów:
- ...ile?
- Wszystko, moja droga. Wszystko.
Po dłuższej chwili Fia powiedziała coś, czego Kay nie zrozumiał.
- Sądziłem, że będziesz szczęśliwa, iż to zrobiłem - odparł Carr. - MacFarlane był z pewnością uszczęśliwiony, że za niego ręczyłem. I przyjmowałem jego czeki. I inne rzeczy. Sądzę, że uznawał to za dowód naszej przyjaźni.
- Zaprzyjaźniłeś się z nim z jednego powodu. - Tym razem głos Fii brzmiał wyraźnie. - Zęby się na mnie zemścić.
- Mylisz się. Cóż, ogromnie się mylisz. Fio, jesteśmy tacy podobni do siebie, ty i ja. Nie marnowałbym energii na zwykłą zemstę na kimkolwiek poza tobą, droga córko. Czyż to nie dowód ojcowskiego uczucia?
Fia nie odpowiedziała. Cisza w pomieszczeniu pod Kayem nabrzmiała mrocznymi emocjami. Nie rozumiał wszystkiego, o czym mówiono, ale instynkt podpowiadał mu, że dzieje się coś złego. Już chciał odejść, kiedy znów usłyszał głos Fii.
- Czego właściwie chcesz?
- Niczego nadzwyczajnego. Chcę, żebyś spełniła rolę, do jakiej cię przeznaczyłem od chwili twoich narodzin, a którą powinnaś była spełnić przed pięcioma laty. Uniknęłaś tego, uciekając ze swoim szkockim amantem. Rolę, do której zostałaś wychowana.
Coś uderzyło z łoskotem o podłogę.
- Droga Fio, należy ukrywać emocje. W tej swojej małej wiejskiej posiadłości stałaś się miękka. Okolica jest dość dziwaczna, prawda? Zarośnięta i płaska. Nie w moim guście, ale widzę, że ją polubiłaś. Możesz ją sobie zatrzymać. Jeśli zastosujesz się do moich życzeń.
Opowiedziała coś, ale słowa nie dotarły do Kaya.
- Przede wszystkim - oznajmił Carr - musisz ze mną wrócić do Londynu.
Aria dobiegła końca. Tęgi Włoch skłonił się w odpowiedzi na oklaski, a impresario oznajmił przerwę. W sali rozległ się gwar rozmów; damy i dżentelmeni ruszyli do foyer.
Kapitan Thomas Donnę pozostał na miejscu. Jego towarzysze, Edward „Robbie” Robinson i Francis Johnston, rozsiedli się w swobodnych pozach, młody Pip Leighton wstał, rozglądając się.
Thomas poznał Pipa i jego siostrę, Sarah, na przyjęciu, na które zaprowadził go przyjaciel i wspólnik handlowy, James Barton. Zazwyczaj unikał podobnych okazji, ale ponieważ naprawa statku miała zająć tygodnie, miał dużo wolnego czasu. Przez parę dni cieszył się towarzystwem panny Leighton, dopóki nie stało się jasne, że zależy jej na czymś innym niż na przyjacielskiej zażyłości.
Nie mógłby dać swojego nazwiska angielskiej damie. Nie dlatego, że nie chciał - w głębi duszy pragnął gorąco takiego związku, jakim cieszył się James ze słodką Amelią, zanim influenca zabrała ją w zeszłym roku. Nie, nie mógł obdarzyć nikogo swoim nazwiskiem, bo nie miał żadnego, które mógłby dać.
Był przestępcą, jakobickim zdrajcą, który wrócił tu pod fałszywym nazwiskiem. Nikt nie znał jego prawdziwego imienia - Thomas Fitzgerald McClairen. Nawet James Barton.
Thomasa smucił fakt, że rani Sarah, ale zachował przynajmniej dobrą opinię u jej brata, Pipa. Cieszył się z tego. Lubił młodzieńca.
- Jej imię oznacza obietnicę - odezwał się znienacka Pip.
Uśmiechnął się, słysząc obojętny ton chłopca. Pip zadurzył się w kolejnej kobiecie, damie o nazwisku MacFarlane. Uśmiech złagodził twarde rysy szczupłej, opalonej twarzy Thomasa i nadal ciepło stalowoszarym oczom. Gdyby jego brat, który urodził się martwy, żył, zapewne byłby podobny do Pipa, nie tylko wiekiem, ale i wyglądem; włosy Pipa przypominały odcień kruczoczarnych włosów Thomasa.
Gdyby wszystko było inaczej. Gdyby wojna i przyjazd Ronalda Merricka, hrabiego Carra, nigdy się nie zdarzyły.
Wspomnienie Carra zmroziło uśmiech Thomasa.
- Niech skonam. Tam jest właśnie Czarny Diament - szepnął Francis Johnston. - Tak nieprzystępnej piękności mam nadzieję już nigdy nie spotkać.
- Jest tutaj? Gdzie? - Pip pospiesznie odwrócił głowę.
- Tam, chłopcze - wskazał Robbie. - Patrzy z loży Comptonów. Albo raczej patrzą na nią.
- No, no! - zachichotał Johnston. - Wyobrażam sobie zamieszanie wśród innych ślicznotek. Nie dorastają jej do pięt.
- Czarny Diament? - zapytał Thomas, nie rozglądając się. W dobrym towarzystwie obracało się wiele eleganckich kurtyzan o intrygujących przydomkach. Niestety, przydomki były zazwyczaj bardziej interesujące niż domy.
- Takie imię nadał jej jeden z chłopców z klubu. Oznacza ono, że to piękność tak rzadka, twarda i o tak czarnym sercu jak ów bajeczny klejnot - wyjaśnił Johnston.
- Jest zupełnie wyjątkowa. Ale właściwie dlaczego? - zastanawiał się Robbie. - Nie stosuje zwykłych sztuczek. Żadnych wachlarzy, ukośnych spojrzeń, odymania ust... Niech skonam, jeśli rozumiem, jak ona to robi.
- Nigdy się o tym nie dowiesz, Robinsonie - stwierdził siedzący za nimi dowcipniś. - Dla tej damy nie wystarczy byle wicehrabia. Potrzebowałbyś co najmniej mitry, żeby odkryć jej sekrety.
Dwuznaczność tego stwierdzenia wywołała rubaszny śmiech, zmieszanie i chłodną wzgardę. Ale nie u Pipa. Pokryte wczesnym zarostem policzki młodzieńca spłonęły ciemnym rumieńcem.
- Lordzie Tunbridge! - zawołał, spoglądając na tamtego z gniewem. - Domagam się przeprosin w imieniu tej damy.
Dobry Boże, Thomas zamknął oczy z rozpaczą, oszczędź nieszczęsnego młodzieńca. Ze wszystkich ludzi, z którymi chłopiec mógł się pokłócić o jakąś spódniczkę, Pip musiał wybrać renomowanego fechtmistrza. Co prawda zręczność Tunbridge’a mogła ucierpieć na skutek wypadku, kiedy parę lat wcześniej przybito mu dłoń - razem z kartą, którą ukrywał - do stołu w gospodzie. Przedtem Tunbridge fechtował się obiema rękami.
Tunbridge się roześmiał.
- Powiedzcie mi, panowie, czyżby ten młodzik właśnie mnie wyzwał?
Thomas odwrócił się spokojnie. Czas nie oszczędził Tunbridge’a. Niegdyś chudy, teraz sprawiał wrażenie szkieletu; kości policzkowe zdawały się przebijać skórę twarzy, zapadnięte oczy otaczały sińce barwy siarki.
- Ach - odezwał się Thomas, uśmiechając się łagodnie. - Czyżby to Tunbridge, na Jowisza? Tunbridge, błagaj chłopaka o przebaczenie, żebyśmy mogli wysłuchać więcej pieśni. Jest stanowczo za wcześnie na pojedynek - Ton jego głosu i zachowanie nie były tak gładkie jak niegdyś, ale Tunbridge jakby tego nie zauważył.
- Uznam to za przysługę oddaną mnie osobiście - dodał Thomas.
W zapadniętych oczach Tunbridge’a pojawił się błysk zrozumienia. Kiedy Thomas po raz pierwszy wrócił przed siedmioma laty do Anglii, wcielił się w postać rozwiązłego szkockiego wygnańca. Tunbridge królował wówczas w salach gry, domach rozpusty i tawernach, które odwiedzał.
Celem Thomasa było zaprzyjaźnienie się z synem Carra, Ashem, i zniszczenie go, tak aby później zniszczyć samego Carra. Niemal mu się to udało - ale stwierdził, że rola Judasza zaszkodziła mu bardziej niż Ashowi. Wkrótce potem wyjechał z Anglii.
- Czy to ty Donnę? - Tunbridge zmrużył oczy. - Wygnany z gór, kiedy odmówiłeś walki po stronie księcia Charliego, prawda?
Thomas nie przestawał się uśmiechać. Sam rozpowszechniał tę historyjkę, jako część swojego przebrania.
- Domagam się przeprosin, lordzie Tunbridge! - oznajmił Pip ze wzrastającym oburzeniem.
Przekleństwo z tym chłopakiem. Tunbridge zapomniałby o nim, gdyby siedział cicho.
- Hę? - Tunbridge odwrócił lekko głowę, obrzucając niechętnym spojrzeniem uśmiechniętą uprzejmie twarz Thomasa
i jego twarde, zwinne ciało. - Przeprosić? Ależ oczywiście. Przepraszam. Nie miałem zamiaru...
Pip się skrzywił.
- Z pewnością była to...
- Nic się nie stało - wtrącił się Thomas. Chwycił ramię Pipa w żelazny uścisk, który kłócił się z przyjaznym gestem. - Śmiem twierdzić, że wszyscy mówimy czasem rzeczy, których żałujemy. Prawda, Robbie?
Zaciśnięte usta Robbiego złagodniały.
- Bardzo słusznie. Mężczyźni zwykle robią z siebie głupców z powodu kobiet, które nie raczą zaszczycić ich spojrzeniem.
Strzała jednak chybiła celu, gdyż Tunbridge oddalił się już pospiesznie. Biegnąc zapewne z jakąś informacją do Carra. Tunbridge od zawsze był cieniem Carra.
Pip usiłował pójść za nim, ale Thomas nie zwolnił uścisku, a pozostali mężczyźni, nie chcąc dopuścić, żeby chłopiec bezmyślnie narażał życie na niebezpieczeństwo, ustawili się między Pipem a Tunbridgem.
- Do diabła - powiedział Robbie, klepiąc Pipa po ramieniu. - Gdybym miał odpowiadać za każdą bezmyślną uwagę, zasłużyłbym na tysiąc nagrobków!
Johnston wpadł na pomysł, jak skierować myśli wzburzonego młodzieńca na inne tory.
- Spójrz tam! Kilku dżentelmenów weszło do loży Comptonów. Na Boga! Powinni uważać, żeby się nie zawaliła i nie spadła na widownię!
Thomas poszedł za zdumionym wzrokiem Johnstona. Skupił spojrzenie na pozłacanej loży.
- Podaj mi lornetkę, Robbie - mruknął, marszcząc czoło.
Podniósł do góry oprawny w kość słoniową przedmiot. Jakby kierowany tajemnym zrządzeniem losu, spojrzał wprost w jej oczy.
W oczy Fii Merrick.
Nie mógł się mylić. Od lat przemykała się na obrzeżach jego wyobraźni, niczym piękna zjawa. Nie chciał się nigdy nad tym zastanawiać. Ale teraz... Wstrzymał oddech...
Zawsze była najbardziej zachwycającą istotą, jaką w życiu widział. A teraz wypiękniała jeszcze bardziej.
W ciągu sześciu minionych lat jej promienna, nieziemska uroda wysubtelniała. Wysokie, egzotyczne kości policzkowe, czyste, gładkie czoło, delikatny zarys policzków stały się wyrazistsze.
Skóra nabrała kremowego odcienia, a oczy, wciąż świetliste jak kryształ, wydawały się bardziej błękitne i twardsze niż drogie kamienie. Usta stały się zarazem pełniejsze i miększe. Wbrew wszelkim nakazom mody nie pudrowała włosów; opadały jej na ramiona kaskadą czarnych loków. Miała na sobie czarną suknię, o nisko wyciętym staniku.
- Fia - szepnął Thomas.
- Znasz ją?
- Fię Merrick? - Thomas opuścił lornetkę. Pip nie miałby szans, gdyby ktoś taki go omotał. - Tak.
- Już nie nazywa się Merrick, staruszku - powiedział Johnston - lecz MacFarlane.
A zatem wyszła za mąż. Nic dziwnego. Carr hodował ją od dzieciństwa, żeby zdobiła ramię jakiegoś możnego, wpływowego człowieka. Tyle tylko, że nazwisko MacFarlane nic mu nie mówiło.
- Który z nich jest jej mężem? - Thomas nie wiedział, czemu zadał to pytanie. Poza tym, że chciał przekonać się, jaki człowiek mógł sobie pozwolić na Fię Merrick.
- Żaden z nich - odparł Robbie. - Zapominam, że nie było cię tutaj przez rok. Lady Fia nie ma męża. Miała go, ale umarł... Chyba rok temu. Nie, gdyby to było tak dawno, zrzuciłaby już żałobę...
- Dlaczego miałaby to zrobić? - Odezwał się cicho Johnston, nie spuszczając oczu z Fii. - Czerń nosi lepiej niż sama noc.
Robbie się roześmiał.
- Słyszałeś, Donnę? Boże, chroń nas, jeśli Johnston stanie się poetą!
Thomas nie słuchał. Carr miał paskudny zwyczaj grzebania jednej żony za drugą. Czy Fia poszła w jego ślady?
- Jej mąż nie żyje, powiadasz?
- Tak - odparł Robbie, poważniejąc. - Nie znałem go osobiście. To był starszy człowiek. Solidny szkocki kupiec. Powstało niezłe zamieszanie, kiedy lady Fia z nim uciekła.
- Uciekła? - Dlaczego Fia miałaby uciekać z jakimś szkockim kupczykiem?
- I to zaledwie miesiąc po przyjeździe - ciągnął Johnston - a wiem na pewno, że otrzymała trzy inne propozycje, zanim MacFarlane ją porwał.
- Był bogaty? - zapytał Thomas ironicznie.
- Wyjątkowo bogaty.
Pip odwrócił się gwałtownie. Widocznie przysłuchiwał się rozmowie.
- Jest tylko jeden powód, dla którego taka dama, jak lady Fia, mogłaby z kimś uciec. Tym powodem musiała być miłość.
- Oczywiście. - Johnston pokiwał głową na znak zgody.
- Niewątpliwie - dodał Robbie.
Pip skinął szybko głową i ponownie zajął się obserwowaniem Fii.
- Jak Carr przyjął wieść o ucieczce córki? - zapytał Thomas.
- Carr? - Nozdrza Robbiego rozszerzyły się lekko, jakby wyczuł nieprzyjemny zapach. - Nie pamiętam. Chociaż później on i MacFarlane stali się serdecznymi druhami. Byli nierozłączni.
- Lady Fia musiała przyjąć z ulgą tę zgodę między jej ojcem a mężem - stwierdził Thomas.
- Trudno powiedzieć - odparł Johnston. - Lady Fia nigdy nie pokazywała się w mieście. Wycofała się z życia towarzyskiego, odkąd wyszła za mąż. Spędziła pięć lat w wiejskim domu MacFarlane’a. Boże, jakże musiała tego nienawidzić... - Johnston pochylił się do przodu, patrząc podejrzliwie na plecy Pipa. - Mówiąc całkiem otwarcie, wróciła do towarzystwa o parę miesięcy za wcześnie, zanim zakończył się czas żałoby.
- Kto może ją o to winić? - mruknął gniewnie Pip.
Johnston westchnął, patrząc w sufit, jakby pytał niebios, jak to możliwe, że chłopak ma tak świetny słuch.
- Taka piękna, młoda kobieta jak ona? - ciągnął Pip. - Zamknięta w barbarzyńskim odosobnieniu, chociaż powinna być czczona, podziwiana, uwielbiana? To niewybaczalne ze strony MacFarlane’a, że ją tam trzymał!
- Słusznie! - zgodził się Robbie.
- Zgadzam się z wami całkowicie. - Johnston pokiwał z zapałem głową.
Thomas nie chciał postawić tego pytania, ale podejrzenia nie pozwoliły mu milczeć.
- Czy towarzyszyła MacFarlane’owi w ostatnich godzinach życia?
- Na tym polega tragedia! - Pip podniósł rękę do góry. - On przebywał w mieście, a ona na wsi.
Nie zabiła go.
- Tak - dodał Johnston. - MacFarlane był tutaj z tym... z Carrem. Ten człowiek powinien odpowiadać za morderstwo.
Morderstwo. Thomas poczuł ucisk w piersi.
- A to dlaczego?
Oczy Johnstona rozbłysły.
- Carr wciągnął go w wir zabaw, każąc mu próbować wszelkich rozrywek. Stary MacFarlane w końcu nie wytrzymał. Picie, obżarstwo, hazard, kobiety, dzień po dniu, tydzień po tygodniu. Widać było gołym okiem, jak gaśnie. To było straszne.
- Choćby ojciec lady Fii dopuścił się wielkiego zła, nie wolno jej za to winić! - zawołał Pip. - Ona jest niewinna.
- Oczywiście - przyznał Robbie.
Ale czy tak było? Thomas zastanawiał się. A może była ostrożniejsza od ojca? Nie, to nienawiść do Carra uprzedza go do niej. Prawdopodobnie nie należało się w tym doszukiwać czegoś więcej niż pogoni starego człowieka za młodością, pogoni, której serce nie wytrzymało.
Pip skłonił głowę w kurtuazyjnym geście.
- Wybaczcie panowie, złożę uszanowanie lady Fii.
- Pójdę z tobą - powiedział Johnston. Objął młodego człowieka za ramiona, prowadząc go przez tłum i bawiąc dowcipną pogawędką. Kiedy wychodzili do holu, odwrócił głowę, poruszając brwiami.
Robbie parsknął śmiechem.
- Co za gorącą głowę wziąłeś pod swoje skrzydła, Donnę. Powinien nauczyć się nad sobą panować, zwłaszcza jeśli będzie obdarzać uczuciem damy w rodzaju lady Fii.
- A to czemu?
- Ta kobieta słynie z tego, że łamie mężczyznom serca. Połowa towarzystwa nie wpuszcza jej do domu, druga połowa zasypuje zaproszeniami. Boże, Donnę, może czasem powinieneś wyjść z doków i zwrócić uwagę na to, co się wokół dzieje?
- Wybacz - powiedział Thomas. - Starałem się pilnować twojego ładunku.
Robbie uśmiechnął się radośnie.
- Wobec tego uczynię dla ciebie wyjątek i oświecę cię w tej materii. Faktem jest, że w zeszłym miesiącu Czarny Diament stał się przyczyną czterech pojedynków. Czterech!
- Teraz, kiedy mi o tym mówisz, zaczynam rozumieć. Powinieneś uprzedzić Pipa, żeby zachował większą powściągliwość w okazywaniu uczuć, gdy tylko do nas wróci - stwierdził kpiąco Thomas.
Robbie westchnął.
- Masz oczywiście rację, ale czy jakikolwiek młody człowiek słucha mądrych rad w kwestiach... serca? - Pokręcił głową. - Pamiętasz swoje pierwsze zauroczenie, Donnę? Ja nigdy nie zapomnę swojej pierwszej miłości. Lyssie Carter.
Thomas nie odpowiedział. Nie mógł. Uwięziono go w wieku trzynastu lat za to, że stanął zbrojnie wobec oddziałów lorda Cumberlanda, które przybyły na północ, by nauczyć Szkotów znaczenia słowa „odwet”. Jego starszy brat, John, został za tę samą zbrodnię powieszony, poćwiartowany i utopiony.
Thomasa oszczędzono ze względu na młody wiek, ale najpierw osadzono go w więzieniu, potem załadowano na statek, a w końcu sprzedano okrutnemu panu w Indiach Zachodnich. Nie było tam zabaw, gry w karty, balów maskowych czy flirtowania przy stole. Kobiety, które tam poznał, równie rozpaczliwie jak on szukały chwil zapomnienia w strasznym życiu, jakie przypadło im w udziale. Ale nawet wtedy Thomas nigdy nie mylił rozpaczy z miłością.
Nigdy nie przeżył „pierwszej miłości”. Nigdy nie zaznał „miłości” jako takiej.
- Twoja niechęć do podawania imion zawstydza mnie - powiedział Robbie, porzucając temat i rozglądając się wokół. - Ha! Twój młody przyjaciel zdołał przepchać się przez tłum, żeby stanąć u boku bogini. Chociaż wygląda na to, że raczej usiłuje się rzucić do jej stóp.
Thomas podniósł lornetkę do oczu. Fia trzymała rękę Pipa, czy to użalając się nad młodzieńcem, czy to, jak cynicznie pomyślał Thomas, zdając sobie sprawę, że upadek chłopca z loży popsułby wszystkim zabawę.
Jej twarz rozjaśniła się uśmiechem, oczy rozbłysły. Johnston miał rację. Nie było nic otwarcie uwodzicielskiego w jej zachowaniu czy wyrazie twarzy. Można by przysiąc, że witała Pipa jak przyjaciela.
Thomas zmrużył oczy. Jakich korzyści mogła się spodziewać po znajomości z Pipem?
W pewnej chwili w polu widzenia ukazała się opalona dłoń, która dotknęła ramienia Fii. Thomas uniósł wyżej lornetkę.
To był jego wspólnik, James Barton.
Po drugiej stronie sali operowej ktoś równie długo spoglądał przez lornetkę. Ronald Merrick, hrabia Carr, leniwie obserwował tłum. Za nim toczono sztuczną rozmowę, chociaż określenie „rozmowa” nie jest właściwym słowem; sztuka prowadzenia konwersacji najwyraźniej zaginęła w londyńskim towarzystwie podczas długich lat, które Carr musiał spędzić na szkockiej wyżynie.
Spojrzenie Merricka błądziło w tłumie. To, że obronną ręką wyszedł ze swoich niepowodzeń w młodości, dawało świadectwo wyższości jego natury. Gdyby nie pojechał do Szkocji, nie poślubiłby Janet McClairen, której majątek stworzył podwaliny jego własnej fortuny. Zerknął przez ramię, ciekaw, czy zobaczy ducha Janet - nigdy nie wiedział, kiedy się pojawi; raz widział ją w Covent Garden, na grządce kapusty.
- Szukasz kogoś, lordzie Carr? - zapytał jego gospodarz, lord Gerald Swan. Swan wszedł do parlamentu jako osoba o nieposzlakowanej uczciwości. Carr jednak był w posiadaniu pewnego dokumentu, który zadawał kłam owej reputacji.
Carr obdarzył Swana pobłażliwym spojrzeniem. Nie był głupcem. Zdawał sobie sprawę, że o Janet lepiej nikomu nie wspominać. Mogłoby to wywołać plotki, że stał się spirytystą. Jakże mógłby uwierzyć w podobne bzdury! Przyjąć, że duchy istnieją, a uwierzyć, że to z jakiegoś powodu ważne, to dwie zupełnie różne rzeczy.
- Nie - odparł Carr przeciągle. - Miałem tylko nadzieję, że znajdę coś, co uratuje mnie przed nudą.
Towarzystwo nie było już takie jak niegdyś. W gruncie rzeczy w ciągu ostatnich paru lat Carr uznał, że wodzić prym w towarzystwie, to jak dyrygować małpami w piekle - bezowocne i niegodne zajęcie dla kogoś jego pokroju.
Od dawna miał inny cel na oku. Skoro nie chciał odgrywać pierwszych skrzypiec w towarzystwie, zapragnął rządzić Anglią. Zęby to osiągnąć, musi zdobyć władzę tak, jak ludzie robili to od niepamiętnych czasów, skupiając w swoim ręku władzę będącą w posiadaniu innych ludzi. Małych ludzi. Takich jak Swan.
Swan odchrząknął.
- Widzę, że lady Fia wyjątkowo pięknie dzisiaj wygląda. Carr uniósł brwi.
- Czy tak? - Fia nie uprzedziła go, że będzie w operze. - Gdzież ona jest?
- W loży Comptonów. Trzeci rząd po drugiej stronie.
Carr przyłożył lornetkę do oczu. Po paru sekundach znalazł wskazaną lożę i natychmiast rozpoznał wyraziste rysy Fii i jej długie, nieupudrowane włosy...
Zmarszczył brwi. Dobry Boże, miał nadzieję, że ludzie z towarzystwa nie zaczną strzepywać pudru z peruk, idąc za przykładem Fii. Dotknął swojej eleganckiej, posypanej pudrem peruki. Niegdyś złociste włosy lorda zaczynały rzednąć. Nie sądził, żeby w czarnej peruce było mu do twarzy. Z tą blizną... Nie, wyglądałby zbyt okrutnie.
Ponownie uniósł lornetkę. Fia rozmawiała przyjaźnie z jakimś żółtodziobem. Po chwili mocno zbudowany mężczyzna o szerokich ramionach wkroczył do loży i stanął przy Fii. Wydawał się znajomy. Ach, tak. To James Barton, kapitan jakiegoś kupieckiego statku, o ile dobrze pamięta.
Dawno temu Carr był o krok od tego, żeby umieścić nazwisko Bartona na liście ludzi zobowiązanych mu służyć. Z jakiegoś powodu to się nie powiodło. Nieważne. Barton był tylko początkującym marynarzem. Teraz jednak, przyglądając się spince z rubinem zdobiącej ubiór kapitana oraz zawiłym złotym haftom przy jego rękawach, Carr pożałował, że nie dopiął wówczas swego. Na szorstkiej dłoni Bartona lśnił ogromny brylant - Carr patrzył bardzo uważnie - tej samej dłoni, która spoczęła na ramieniu Fii.
Carr wygiął usta. Nie mogła być taka głupia. Musi wiedzieć, że nigdy nie pozwoli jej łajdaczyć się z takim... byle kim! Nie teraz. Nie teraz, kiedy już prawie zdecydował, kto będzie jej kolejnym mężem!
Opuścił lornetkę, rozzłoszczony. Czy nie dość, że ledwie ją tolerowano w dobrym towarzystwie? I ona wie o tym. Celowo zachęca do plotek, puszczając w obieg sprośne historyjki na swój temat, odstraszając odpowiednich wielbicieli. A o to właśnie jej chodziło, myślał ponuro Carr.
Carr rzucał jej wściekłe spojrzenia, chcąc żeby odczuła jego gniew. Nie odczuła. Znał ją zresztą za dobrze, żeby się spodziewać, że to okaże. Fia nigdy nie zdradzała swoich uczuć. Od dnia, kiedy przyjechał do niej, do... jak się nazywał ten przeklęty dom, który stanowił teraz jego własność? Babble House? Brummel?
- Lordzie Carr - odezwał się chrapliwy glos. Odwrócił się. W drzwiach stał Tunbridge. Za jego plecami Janet schowała się za palmą w doniczce.
- O co chodzi, Tunbridge? - zapytał Carr, zastanawiając się, czy nie powinien znaleźć jakiegoś księdza, który odprawiłby egzorcyzmy. Odkąd Janet opuściła ciało Favor McClairen - czy w ogóle kiedyś tam przebywała? - nadal nie był tego pewien - prześladowała go nieustannie. To nie było przerażające; raczej denerwujące.
Tunbridge podszedł bliżej.
- Jest tu ktoś, o kim chyba powinieneś wiedzieć. To Thomas Donne.
Donne? Carr znowu podniósł lornetkę, kierując ją tam, gdzie wskazał Tunbridge. Na Boga, Tunbridge miał rację. Szkot o szerokich ramionach, cerze ciemnej jak u dzikusa i szarych oczach wpatrzonych - Carr podniósł lornetkę wyżej - w Fię. Z wyrazem zimnego potępienia na twarzy. Interesujące.
Biedna Fia. Donne był jedynym mężczyzną, którego, wedle informacji Carra, kiedykolwiek w życiu pragnęła i oto właśnie on przyglądał się jej z nieżyczliwością, jaką mógł wzbudzić widok jadowitej żmii. Carr uśmiechnął się.
Thomas Donne, urodzony jako McClairen: ostatni wódz McClairenów, wydziedziczony syn, przywódca na wygnaniu. Carr znał prawdziwe oblicze Donne’a od lat. I jeśli się nie mylił, był jedynym człowiekiem, który je znał. Przypuszczał, że Domie przebywał gdzieś z daleka od Anglii. Ciekawe, dlaczego wrócił.
Odprawił Tunbridge’a machnięciem dłoni; chudy mężczyzna rozpłynął się w cieniu.
Obojętnym ruchem odłożył lornetkę i wstał. Chwycił laskę o srebrnym końcu, której używał od czasu, gdy Rumieniec Ladacznicy obrócił się w zgliszcza, i przygotował się do opuszczenia loży. Thomas Donnę - niegdyś McClairen - zainteresował go. Bardziej niż opera i z pewnością bardziej niż Swan.
Takobieta nie jest ciebie warta, Jim. - Thomas przeczesał włosy w geście rozpaczy. Rozmawiali o tym, odkąd Thomas zastał Jamesa na wiązaniu chusty pod szyją przed lustrem w holu. Zapytał ironicznie, czy to lady Fia tak lubi krępować swoich mężczyzn.
Nie powinien tego powiedzieć. Przerwał milczenie, które narzucił sobie w poprzednim tygodniu. Zależność Jima od Fii Merrick martwiła go i rozczarowywała. Od kilku dni słuchał historii o jej łóżkowych podbojach, rozpasaniu i rozrzutności. Służenie lady Fii było niebezpiecznym zajęciem. Jej reputacja była bezustannie narażona na szwank i dlatego stale należało jej bronić.
James z pewnością słyszał te wszystkie opowieści, a jednak wydawały się nie robić na nim żadnego wrażenia. Co wieczór biegł do Fii z egzotycznymi różnościami i kosztownymi prezentami. Thomas zacisnął pięści.
- Nie rozumiesz, Tom - powiedział James. Ton jego głosu, przed chwilą gniewny, złagodniał.
- Raczej dobrze rozumiem - mruknął Thomas. Rozumiał, że piersi Fii były śnieżnobiałe i pełne, usta kuszące, a spojrzenie spod gęstych, czarnych, zakręconych rzęs równie bezwstydne i mądre jak u Lilit. - Po tym, co przeżyłeś z Amelią, jak mogłeś zadurzyć się w...
- Przestań. - Oczy Jamesa, zwykle łagodne, rozbłysły gniewem. -Jeszcze trochę, a zmusisz mnie, abym cię wyzwał na pojedynek.
- Nie będę się z tobą bić.
- Używałem już przedtem pięści.
Thomas parsknął gorzkim śmiechem. Wiele zawdzięczał temu człowiekowi, w tym własne, nieszczęsne życie. To właśnie James Barton wykupił Thomasa z rąk okrutnego właściciela. W ciągu tygodnia uwolnił Thomasa ze służby, którą miał cierpieć jeszcze przez rok, i zatrudnił go na swoim statku.
James nigdy nie pytał Thomasa o przeszłość, a Thomas nigdy o niej nie mówił, chociaż wspomniał, że chciałby kiedyś porzucić morze i odbudować rodzinny dom w Szkocji. Zastanawiał się, czy nie wtajemniczyć Jamesa w swoje stosunki z Merrickami, ale odrzucił tę myśl. James powiedziałby tylko, że Fia była dzieckiem, kiedy Carr zdradził McClairenów i ukradł ich siedzibę rodową.
- Jakimi czarami cię opętała? - zapytał z rozpaczą.
- Jesteś do niej uprzedzony. Mówiła mi, że tak będzie. Ale ty jej nie znasz. - Twarz Jamesa była poważna i zmartwiona.
Thomas nie zwrócił żadnej uwagi na prośbę w głosie przyjaciela. Mówiła mu? Wyobraźnia zaczęła mu podsuwać różne wyjaśnienia.
Fia wiedziała, że jest w Londynie. Wiedziała, że on i Barton współpracują ze sobą i ostrzegła Bartona, że Thomas sprzeciwi się wszelkim związkom pomiędzy nią a Jamesem. Uprzedziła go! Z trudem opanował wściekłość.
- Co ci powiedziała? - zapytał.
- Ze kiedyś byłeś jedynym przyjacielem jej brata, że mieszkałeś w ich domu, jadłeś i spałeś pod ich dachem, a potem zdradziłeś jej brata, niemal pozbawiając go jedynej rzeczy, której w życiu pragnął - kobiety, którą kochał.
Poczuł ukłucie winy - tym ostrzejsze, że niespodziewane. To prawda. Prawdą było wszystko, co powiedziała Fia. Ale ileż się za tym kryło!
- Powiedziałem jej, że musi się mylić. Tak jak ty się mylisz co do niej, Thomasie.
- Nie mylę się - odparł Thomas z uporem. - Zrobiła z ciebie posłusznego pieska.
- Do diabła! - wybuchł James. - Więcej się za tym kryje, aniżeli sądzisz. Dużo więcej.
- Oświeć mnie.
- Nie mogę. Dałem Fii słowo. Boże! To wszystko takie zagmatwane.
Thomas pokiwał głową z ironią. Fia zwykle „gmatwała” mężczyznom w głowach. Miał tylko nadzieję, że biedny głupiec nie będzie kiedyś żałował swojego zadurzenia. Ta myśl była żrąca jak kwas. Chwycił pelerynę, którą rzucił wcześniej na kanapę.
- Wychodzisz? - zapytał James.
- Tak - odparł szorstko Thomas. - I nie wrócę na noc.
Nie sądził, żeby mógł wrócić i znieść ze spokojem jej widok w towarzystwie Jamesa.
Jutro złoży Fii wizytę - musi jej uświadomić, że James ma również przyjaciela, nie tylko partnera do interesów. Zanim to nastąpi, pójdzie nad rzekę i ochłonie z gniewu w towarzystwie twardych mężczyzn i jeszcze twardszych kobiet.
Chociaż wątpił, żeby mógł natknąć się na kobietę twardszą niż Fia Merrick.
Szczęk stali rozchodził się echem w mroku poprzedzającym świt. Thomas zerknął ponad głową chłopca, który oświetlał mu drogę.
- Lepiej się z nimi nie zadawać. - Chłopiec wskazał w stronę czarnej gardzieli zaułka. Światło pochodni zniekształcało dziwacznie rysy jego twarzy. - Chodźmy tędy.
- A to czemu? - Głos Thomasa był jak cichy odgłos gromu; łatwo przechodził na portowy żargon. - Nie ma tam chyba jakiegoś franta, co by się skusił na moją sakiewkę, chłopcze?
- Nie - odparł chłopiec, mierząc Thomasa obojętnym, ale szacującym spojrzeniem. - Jesteś za duży. Masz za duże pięści i zbyt chytre oczy. To tylko przyjacielska rada.
Tędy dojdą do schodów York, które prowadzą nad rzekę. Ciemno tam. Pustkowie. Straż nie lubi tu zaglądać. Świetne miejsce dla głupków, żeby się kłuć nawzajem.
- Pojedynki? O to ci chodzi? - zapytał Thomas.
Chłopak wzruszył ramionami, a Thomas rzucił mu pensa. Gdzieś dalej w wąskiej ulicy otworzyły się drzwi. Z ich jasnego prostokąta wyłoniło się dwóch chwiejących się na nogach mężczyzn. Chłopak pośpieszył w ich stronę, żeby zaoferować swoje usługi w razie, gdyby potrzebowali przewodnika w ciemnej, błotnistej ulicy
Thomas odwrócił się ku skarpie. Wzdłuż jej grzbietu biegł rząd brudnych latarni, których światło w wilgotnym, nocnym powietrzu przypominało dziwaczne macki. Zapach soli i gryzący odór nieczystości zatykały mu nozdrza.
Ruszył dalej. Jeśli wszystko pójdzie dobrze i jego rozmowa z Fią przyniesie pożądane efekty, za parę dni będzie mógł uciec z miasta i pojechać na północ, na wyspę McClairenów.
Przywiązanie, jakie czuł do wyspy i zamku, zdumiewało go. Nigdy tam nie mieszkał, widział to miejsce zaledwie parę razy jako młody człowiek, ale jak magnez przyciągało nie tylko jego, lecz także innych McClairenów. Być może dlatego, że jako wygnańcy dość mieli tułaczki.
- Następnym razem, gdy zapragniesz rozlewu krwi, znajdź sobie lepszy powód! - Głos Tunbridge’a odbił się echem od rzeki. Thomasowi zjeżyły się włosy na głowie. Wytężył słuch, żeby stwierdzić, skąd dokładnie dobiegał głos Tunbridge’a.
Do diabła! Wieczna londyńska mgła i kamienne ulice mąciły zmysły i sprawiały, że dźwięk wydawał się dobiegać ze wszystkich stron jednocześnie. Obcasy zastukały na bruku. Jakiś człowiek krzyknął, wzywając pomocy, odpowiedziały mu czyjeś głosy, po chwili echo przebrzmiało i zapadła cisza.
- Gdzie jesteś?! - zawołał Thomas.
- Tutaj! - odpowiedział młody głos z nutą przerażenia. - Dobry Boże, pośpiesz się, proszę! Jest nieprzytomny, a krew... Pomocy!
Thomas poszedł za głosem długą, mroczną uliczką, która kończyła się niewielkim podwórkiem otoczonym z trzech stron wysokimi domami o kamiennych ścianach, pokrytych wilgotnym osadem soli. Po drugiej stronie, u szczytu schodów wiodących nad rzekę, wznosił się rodzaj sklepionej altanki.
- Gdzie jesteś?
- Tutaj! Dzięki Bogu, że przyszedłeś, panie! Pomóż mi!
Jakaś postać poruszała się w altance. Thomas zbliżył się i ujrzał młodzieńca, przycupniętego obok innego młodego człowieka, spod jego ciała rozlewała się połyskująca, czarna kałuża. Pip Leighton.
Jedną dłonią przyciskał chustkę do piersi, druga, wykręcona, spoczywała pod nim. Obok Pipa leżała nieprzyzwoicie czysta szpada. Drugą widać było nieco dalej; nadłamany czubek był ciemny od krwi. To wszystko Thomas zauważył w ciągu paru sekund.
Nieszczęsny głupiec! Kopnął z furią szpadę Pipa, aż zsunęła się z hałasem po schodach.
- Kim jesteś? - zwrócił się do chłopca.
- Albert Hennington, panie - odparł chłopak nieco drżącym głosem.
Thomas ledwie go słyszał. Ukląkł i ostrożnie zabrał bezużyteczną szmatkę. Przyjrzał się ranie. Była wysoko na piersi, bardzo głęboka... Zadana jednym, zdecydowanym pchnięciem. Krew płynęła obficie, ale nie buchała z rany, ani też nie kipiała, co wskazywałoby na uszkodzenie płuca, nie wypływała też rytmicznie, jak by było w wypadku uszkodzenia arterii.
Słaba pociecha. Daj Boże, aby Pip wyszedł z tego ze sprawnym ramieniem. Pozwolił, aby krew płynęła jeszcze chwilę dłużej, wiedząc z doświadczenia, którego mu życie nie poskąpiło, że rany, które bardziej krwawią, mają mniejsze skłonności do gangreny.
Oderwał piękne, brukselskie koronki od mankietów koszuli Pipa i przyciskając do rany swoją złożoną chusteczkę, przywiązał ją za pomocą koronek do ciała Pipa.
- Co on tu, do diabła, robił?
- To Tunbridge, panie - powiedział Albert. - Pip zobaczył go na przyjęciu, na które poszliśmy razem. Oskarżył go o obrazę lady Fii i zażądał satysfakcji! Tunbridge tylko się roześmiał. Pip poczekał, aż przeciwnik wyjdzie z balu i rzucił się na niego.
- Głupiec! - szepnął Thomas. - Cóż, chłopcze, módl się, aby twój przyjaciel przeżył, by móc żałować swojego szaleństwa!
Wsunął ostrożnie ramię pod kolana Pipa, a drugie pod plecy. Ze stęknięciem podniósł się na nogi.
- Chodź za mną, Albercie.
- Może powinienem poczekać? Tunbridge posłał po doktora!
- Nie wierzę - odparł Thomas - ale rób, jak chcesz. - Wyszedł spod daszku.
Chłopiec odczekał parę minut, aż odgłos szczura, przywabionego zapachem świeżej krwi, zmusił go do podniesienia zakrwawionej szpady Tunbridge’a. Pomachał nią groźnie w stronę gryzonia. Szczur usiadł na tylnych łapkach i zajął się toaletą.
Dziesięć minut później Albert zrównał się z Thomasem.
Thomas przepchnął się obok lokaja pilnującego drzwi Fii i natknął się na tarasującego przejście potężnie zbudowanego kamerdynera.
- Gdzie jest twoja pani? - zapytał.
- Jeśli podasz mi swoje nazwisko, panie - odparł chłodno służący - zobaczę, czy lady Fia jest w domu...
Thomas chwycił go za ubranie na piersi i szarpnął. Miał niejasne poczucie, że znęca się nad kimś, kto nie może mu odpowiedzieć tym samym, ale gniew nie pozwolił mu się nad tym zastanawiać.
- Gdzie... jest... twoja... pani?
Służący nie odpowiedział, jakby lojalność wobec mocodawczym zamknęła mu usta. Tylko ruch oczu w stronę schodów stanowił pewną wskazówkę.
Z przekleństwem na ustach Thomas odepchnął mężczyznę i ruszył w górę po dwa stopnie naraz. Oczywiście zastanie ją w łóżku. Było przed południem.
Na szczycie schodów przerażona służąca ze stosem bielizny wskazała mu drżącym palcem drogę w odpowiedzi na jego polecenie. Podszedł do drzwi, które pokazała, i pchnął je, nie pukając.
Mimo wczesnego przedpołudnia w buduarze Fii zastał około pół tuzina mężczyzn, którzy rozprawiali na temat jej toalety. Otaczali kołem toaletkę z różanego drewna, ich wymuskane, starannie umalowane twarze odbijały się w wielkim lustrze z aksamitną zasłonką, stojącym na polakierowanym blacie. Jeden z nich siedział na wyściełanym stołeczku u stóp Fii. Inny klęczał, zaglądając do srebrnego pojemniczka ze sztucznymi pieprzykami. Inni stali tuż obok. Wśród nich był też James.
Thomas nie zwrócił uwagi na przyjaciela, patrzył tylko na Fię.
Niczym róża wśród polnych kwiatów siedziała oparta o wyściełany tył małego, pozłacanego krzesełka, wspaniała i kobieca w modnym dezabilu. Czarne, wijące się pierścieniami włosy spływały na jej gładkie białe ramiona, nagie nad pasmem delikatnej koronki. Różowy jak wnętrze muszli jedwab układał się miękko na wypukłościach jej ciała i opadał jedwabistą strugą do stóp.
Jej uroda budziła niepokój, kobiecość oszałamiała. Żaden niedoświadczony chłopak nie byłby w stanie oprzeć się jej czarowi.
Nie zauważyła mojego wejścia, stwierdził z goryczą Thomas. Dlaczego miałaby go zauważyć? Jakie znaczenie ma dla niej obecność jeszcze jednego mężczyzny? Albo nieobecność jakiegoś chłopca?
Przedarł się ku niej przez tłumek wielbicieli. Mężczyźni odwrócili głowy w jego stronę, niezadowoleni z pojawienia się kolejnego rywala do względów Fii. Kiedy zobaczyli, co trzyma w ręku, ich irytacja zamieniła się w przestrach.
Thomas uniósł wyszczerbioną, umazaną krwią szpadę Tunbridge’a jak talizman. Rzucił ją w powietrze i chwycił za nagie ostrze, czując, jak przecina mu skórę. Szepty ucichły, wszyscy zamarli w oczekiwaniu. Fia, która przechylona na bok, słuchała nieszczęsnego głupca, klęczącego obok niej, znieruchomiała.
Odwróciła lekko głowę, nie podnosząc wzroku, jakby odnotowując jego obecność innymi zmysłami. Rzęsy kładły się na kremowej krzywiźnie policzków. Nozdrza rozchyliły się delikatnie. Była nieziemsko piękna.
Czekał, aż na niego spojrzy. Musi zauważyć jego obecność, niech ją piekło pochłonie, zanim się odezwie. Zmarszczyła czoło, potem wygładziła, powoli unosząc oczy. Jej oczy były tak samo niebieskie, jak je zapamiętał. Może nawet bardziej.
- Lordzie Donnę. - Jej głos był cichy, ledwie słyszalny.
- Lady Fio.
- Lady Fio, kto to jest? - zapytał mężczyzna o śniadej twarzy, klęczący u jej stóp.
- Lord Donnę to stary przyjaciel rodziny.
Patrzyli sobie w oczy.
- Thomas? - odezwał się James.
Thomas nie odpowiedział. Nie chciał tu być. Czuł gniew i rozżalenie. Wydawało mu się, że już skończył z Merrickami. Ponad wszystko inne pragnął z nimi skończyć.
Ona jednak, niech będzie przeklęta, wciągnęła go znowu w ich trującą sieć i miał jej to za złe, podobnie jak smutek, jaki wzbudziły w nim drobne zmarszczki w kącikach jej przepięknych oczu i cienie na policzkach. Stłumił w sobie nieoczekiwane współczucie wobec tych oznak słabości.
Bawiła się sercem chłopca, igrała jego życiem. Wszyscy wiedzieli, że to nie pierwszy raz w jej krótkiej, ale śmiertelnie niebezpiecznej karierze. Bawiła się i teraz musi za to zapłacić.
- Przyniosłem ci memento - powiedział.
Między czarnymi skrzydłami brwi pojawiła się bruzda.
- Memento?
- Szczególnego sukcesu w miłosnych podbojach.
- Thomasie... - James położył ostrzegawczo dłoń na jego ramieniu. Thomas strząsnął ją. James był jej niewolnikiem. To odpowiednie określenie, bo czyż sam nie odczuwał tej potężnej siły przyciągania, którą wykorzystywała tak lekkomyślnie?
- Proszę. - Rzucił jej na kolana pokrwawione ostrze, cienki jedwab sukni naciągnął się pod jego ciężarem. - Możesz to dodać do swojej kolekcji.
Spojrzała w dół, kuląc się. Czekał; serce biło mu szybko, gwałtownie. Nie widział jej twarzy. Pochylała się nad szpadą, trzymając znieruchomiałe dłonie w powietrzu. Czarne loki opadały w dół jak welon.
- Co to jest? - zapytała niskim, chrapliwym głosem.
- Na Boga, Thomasie, posuwasz się za daleko! - Mruknął gniewnie James.
- Czyżby? - Spojrzał na towarzysza, który pobladł i drżał na całym ciele. - A ja myślałem, że to ona posuwa się za daleko, bo to z jej powodu chłopiec dał Tunbridge’owi okazję wykazania się swoimi umiejętnościami. Dla niej...
- Jaki chłopiec? - Podniosła gwałtownie głowę.
- A jest ich tylu? - Uśmiechnął się niewesoło.
- Jaki chłopiec?
- Opiszę go na wypadek, gdybyś nie pamiętała jego imienia - powiedział. - Chłopiec osiemnastoletni, ale wyglądający na młodszego. O rudych włosach i jasnej cerze...
- Pip! - W jej oczach było przerażenie i przez chwilę Thomas zawahał się. Ale przypomniał sobie, że miała przecież audytorium, na którym musiała wywrzeć odpowiednie wrażenie.
- Widzę, że go sobie przypominasz. Będzie uszczęśliwiony. Phillip Leighton. Pip. Pip nie bogaty, Pip nie wpływowy, ale równie zdolny do miłości jak każdy inny dorosły mężczyzna. A nawet bardziej. - Przebiegł wzrokiem grupę pozerów niczym szpadą, którą niedawno rzucił Fii na kolana. - No cóż, młodzi kochają tak żarliwie, tak zapamiętale, nieprawdaż? Po prostu szaleńczo.
- Tak - powiedziała cicho. - Tak mi mówiono. Gdzie on teraz jest? Co się stało?
- Uchybiono twojej czci - odparł. - Pip nie mógł tego znieść. Młody głupiec wyzwał Tunbridge’a na pojedynek, a Tunbridge przyjął wyzwanie. Walczyli. Młody Pip, jak widzisz - spojrzał znacząco na zakrwawione ostrze - przegrał.
- Nie żyje?
- Jeszcze dycha. Szpada przebiła pierś, ale nie uszkodziła życiowych organów. - Odetchnęła. Nie da jej łatwo o tym zapomnieć. - Jeśli ma dużo szczęścia i nerwy nie zostały uszkodzone, może uniknie gangreny i będzie żył, żeby wyciągnąć wniosła ze swojej pozbawionej sensu galanterii.
- Może wszyscy je wyciągniemy - szepnęła, po czym podniosła oskarżycielski wzrok na Thomasa. - A ty? Wydaje się, że żywisz jakieś uczucia wobec tego... chłopca. Byłeś jego sekundantem? Mężczyzna w twoim wieku sekundantem chłopca? Nie mogłeś go powstrzymać?
- Nie wiedziałem o pojedynku. - Jak śmiała zwalać na niego ciężar winy za los Pipa? - Usłyszałem odgłosy pojedynku i poszedłem za nimi. Było po wszystkim, zanim tam dotarłem. Pip nie jest dobrym szermierzem.
Dotknięty zarzutem, że pozwolił chłopcu wyzwać lepszego przeciwnika, odpłacił jej w podobnym duchu:
- Kiedy spotkałaś Pipa po raz pierwszy? Można by uniknąć nieszczęścia, gdybyś po prostu zostawiła chłopca w spokoju. Chyba nie stanowił dla ciebie szczególnego wyzwania.
- Nie - odparła głosem pełnym napięcia. - Żadnego.
- Do diabla, człowieku - wybuchnął James. - Jeśli będziesz zachowywał się tak dalej, sam będę zmuszony cię wyzwać!
Fia oparła dłoń na poręczy krzesła i wstała. Szpada stuknęła o podłogę, zostawiając ciemny ślad na jasnej sukni.
Ostry dźwięk wyrwał pozostałych mężczyzn z wywołanego szokiem bezruchu. Ciemnolicy młodzieniec podniósł się na nogi i uderzył Thomasa z policzek.
- Podaj miejsce, panie! - rzucił przez zaciśnięte zęby.
- Nie.
- Tchórz! - parsknął inny dżentelmen.
Młody człowiek zacisnął zęby, zdesperowany. Podniósł dłoń, by spoliczkować Thomasa z drugiej strony, ale ten chwycił go za ramię.
- Nie rób tego - poradził mu lodowatym tonem. - Nie jest warta złamanego nadgarstka, a co dopiero życia. - Zęby nadać moc słowom, ścisnął rękę przeciwnika, aż poczuł zgrzytanie kości o kość.
Ciemnoskóry ściągnął brwi z bólu. Bezskutecznie usiłował się wyswobodzić, ale Thomas miał mocny chwyt - nieraz musiał utrzymywać ciężar własnego ciała jedną ręką, wisząc piętnaście metrów nad pokładem, a drugą mocując żagiel.
- Nie pozwolę, abyś obrażał damę! - wydyszał mężczyzna głosem przerywanym ze strachu.
- Thomasie, przestań! - zawołał James. Wokół rozległy się oburzone okrzyki. Goście Fii, o twarzach pobladłych z wrażenia, przestępowali niespokojnie z nogi na nogę.
- Przestań! - Głos Fii wzbił się ponad gwarem. - Puść go!
Thomas odwrócił się do niej, parskając gniewnie.
- Nie niepokój się, pani. Twoje sumienie nie ucierpi z mojego powodu. - Spojrzał na człowieka wijącego się w jego uścisku. - Możesz wyzwać mnie tyle razy, ile ci się podoba, panie. - Potoczył wzrokiem dokoła. - Każdy z was może to zrobić, ale nie otrzymacie satysfakcji. Ani teraz, ani nigdy. Dość krwi przelano z jej powodu i z powodu jej podobnych. A sądząc po was, nieszczęśni głupcy - objął gniewnym spojrzeniem również Jamesa - popłynie jej więcej. Ale nie mojej. Nigdy.
Zakląwszy pod nosem, Thomas zwolnił rękę mężczyzny, który przycisnął ją do piersi, cofając się.
Thomas czekał, pewien, że głupiec zechce się zemścić. Nie widział i nie słyszał, co robi Fia. Nagle poczuł ją tuż za sobą. Odwrócił się. Stała bliżej niż na odległość ramienia; wspaniałe błękitne oczy lśniły gniewem.
- Jeśli ktoś cię wyzwie, lordzie Donnę, to będę ja - powiedziała niskim, głębokim głosem.
- A to jest - odparł Thomas, odwracając się tyłem do niej i jej koterii pochlebców i alfonsów - jedyne wyzwanie, które mogę przyjąć.
Wyszedł z pokoju i ruszył korytarzem. Nie usłyszał, jak szepnęła głosem tak cichym, że nawet stojący najbliżej nie zrozumieli słów:
- En garde!
Niech powóz poczeka. To nie potrwa długo - powiedziała Fia, wysiadając. - Gunno, poczekaj tutaj, proszę.
- Nie chcę - sprzeciwiła się ostro Gunna; jej szkocki akcent utrudniał jeszcze zrozumienie słów, zniekształconych na skutek deformacji szczęki. Nie podobało jej się, że Fia może narażać się na niegrzeczne potraktowanie. - Jeśli jego rodzina dawała posłuch plotkarzom, mogą...
- Poczekaj tu, Gunno.
Tygrys - czarnoskóry, ośmioletni chłopczyk, bardziej zadufany w sobie niż połowa londyńskich dandysów - zeskoczył ze swojego stanowiska na szczycie powozu i wbiegł po schodach ku skromnym, frontowym drzwiom. Pociągnął nosem, wyraźnie niezadowolony, że przyszło mu pukać do tak marnego domostwa. Doczekał się rychłej odpowiedzi na swoje stukanie.
- Co? Kto? O, Boże!
W drzwiach stanęła zaczerwieniona służąca. Otworzyła usta ze zdumienia na widok książęcego powozu przy krawężniku. Fii pożyczył go „na zawsze” lord Stanley, jeden z jej bogatych wielbicieli. Wzrok dziewczyny przeniósł się powoli na Fię.
- Wielkie nieba!
- Przekaz swojemu panu, że lady Fia zjawiła się, by przekazać panu Leightonowi wyrazy troski i współczucia - powiedział uroczyście Tygrys.
Dziewczyna skinęła głową, przełknęła ślinę i wycofała się pośpiesznie do holu.
- Oczywiście! Jeśli zechcecie wejść, natychmiast zawiadomię rodzinę.
- Taka jest pewna, że mnie przyjmą? - usłyszała Gunna szept, ale na twarzy, jak zwykle nieodgadnionej, nie widać było ironii. Dziewczyna wspięła się po schodach. Gunna zauważyła jednak szybkie wznoszenie się i opadanie koronki zdobiącej jej stanik. To, że Fia się bała i usiłowała ukryć strach przed światem, poruszyło twarde serce Gunny. Odmówiła krótką modlitwę, żeby Leightonowie okazali się dla niej mili.
Wkrótce potem Fia wyszła z domu. Gunna zerknęła na kieszonkę z zegarkiem umocowaną do jej gorsu. Mniej niż dziesięć minut. Głupcy, wyprosili ją! Drzwi karety otworzyły się i Fia wsunęła się do środka. Nie spojrzała Gunnie w oczy.
- Obrazili cię, co? Nie przejęłaś się tym, co oni myślą, tak? - zapytała Gunna.
- Byli zaskoczeni.
- A chłopiec?
Fia podniosła lśniące, błękitne oczy. Gunna widziała kiedyś górę lodową. Błękit w jego wnętrzu był tak intensywny, że wydawał się płonąć. Oczy Fii miały właśnie taki kolor.
- Może swobodnie poruszać dłonią i ramieniem. Ale jest bardzo słaby.. - Umilkła.
- Był jednak szczęśliwy, mogąc cię zobaczyć.
- O, tak. Ucieszył się bardzo.
- A więc tylko to się liczy - powiedziała Gunna, zaciągając aksamitną zasłonkę. Woźnica ponaglił konie do biegu.
Nienawidziła życia, jakie prowadziła Fia. Nienawidziła każdego dnia, gdy coraz bardziej Fia wchodziła w rolę Jezabel. Tylko ona wiedziała, ile ją ta rola kosztuje, i martwiła się o to, ile jeszcze zostało jej duszy, zanim... Skrzywiła się, nie pozwalając rozwinąć się myśli.
- Zobaczysz chłopaka jeszcze parę razy - mruknęła pod nosem. - Przyniesiesz mu książkę, pasmo swoich włosów, popie-ścisz jego dłoń. Szybko znowu padnie do twoich stóp.
- Nie.
Gunna podniosła głowę, przestraszona gwałtownością Fii. Fia trzęsła się. Stara kobieta usadowiła się obok niej i objęła jej drżące ciało.
- Nie, tak nie będzie - stwierdziła Fia szorstko. - Nigdy nie powinnam zaprzyjaźniać się z tym chłopcem. Nie powinnam wpuszczać go do domu, kiedy przychodził. Ale...
- Ale co, Fio? - zapytała cicho Gunna.
Fia odwróciła ku niej twarz, z której wrażliwość zdarła maskę. Tyle bólu. Gunna ukołysała ją delikatnie.
- To dlatego, że tak bardzo przypominał mi Kaya - szepnęła. - Odnosił się do mnie naturalnie, a mnie... tak tego brakowało. Boże, dopomóż... zachęcałam go do odwiedzin. - Zaśmiała się, prawie szlochając. - Boję się, że mój egoizm może przynieść mu śmierć.
- O Boże.
- Nie chcieli mnie widzieć - powiedziała Fia głuchym głosem. - Nie wiedzieli jednak, jak mnie poprosić, żebym wyszła. Nie powinnam tam przychodzić. Wywołałam tylko ich zmieszanie i przyniosłam marną pociechę chłopcu.
- Już dobrze - powiedziała Gunna, gładząc czarne jak noc loki Fii. - To chłopiec, a chłopcy zawsze robią wszystko, żeby sprowadzić na siebie śmierć. Gdyby nie ty, znalazłaby się jakaś inna... - Zawahała się, szukając słowa.
- Inna dziewka - dokończyła Fia.
- Inna kobieta - poprawiła ją Gunna.
- Powiedział mi, że powinnam zostawić Pipa w spokoju. - Czoło Fii wygładziło się. Jej twarz znieruchomiała. Ostatnie ślady wrażliwej duszy znikły, a Gunna zasmuciła się tym. Minęły miesiące, odkąd była świadkiem przejawów jakichś szczerych uczuć u dziewczyny i zdarzało się to coraz rzadziej. - Dał mi do zrozumienia, że nie mogę się powstrzymać przed tym, by nie usidlić każdego napotkanego mężczyzny.
- Kto to powiedział? - zapytała Gunna.
- Thomas Donnę.
Gunna wstrzymała oddech. Thomas Donnę był przed laty gościem Carra w Rumieńcu Ladacznicy. Okazywał Fii dość obojętną kurtuazję, poświęcając jej od czasu do czasu odrobinę uwagi. Fia, młoda i boleśnie samotna, zadurzyła się w wysokim Szkocie. Trudno się dziwić. Należał do tych nielicznych znanych jej mężczyzn, którzy nie byli ani bezwstydnymi lubieżnikami, ani interesownymi pochlebcami.
To oczarowanie zniknęło raptownie. Gunna nigdy nie dowiedziała się, co takiego Thomas Donnę zrobił czy powiedział, ale dziewczęca miłość Fii z dnia na dzień zamieniła się w zimną wrogość. Wydoroślała po tym doświadczeniu. Przedtem cynizm stanowił cienką powłokę, ukrywającą niepewną siebie, wrażliwą dziewczynę. Po sprawie Thomasa Donna cynizm i wyrachowanie stały się prawdziwe.
Fia podniosła głowę. Jej oczy płonęły, ale usta miała zacięte.
Gunna się skrzywiła.
Gunna cofnęła się. Thomas Donnę nigdy nie robił na niej wrażenia człowieka, który cieszyłby się cudzym nieszczęściem.
Fia wyprostowała się. Tylko słowa zdradzały silne uczucia, jakie nią owładnęły.
- Przysięgam, że rzucę go na kolana, zanim z nim skończę.
Fia weszła krętymi schodami na drugie piętro, mijając po drodze służącą polerującą poręcz oraz lokaja wymieniającego świece w kryształowym żyrandolu. W lśniącej srebrnej misie na stole ustawionym na szczycie schodów trzymano róże, których zapach rozchodził się po korytarzu. Z okna na półpiętrze biło światło. Ledwie zwracała uwagę na te wszystkie szczegóły.