Zaufaj życiu - Marcin Fabjański - ebook + książka

Zaufaj życiu ebook

Marcin Fabjański

4,0

Opis

Życie cieszy! Wystarczy mu zaufać!

Dlaczego starożytni mędrcy radzą, żebyś nie zakochiwał się w przelatującym wróblu? Bo za chwilę zniknie ci z oczu, zostawiając w sercu pustkę. A ty nic na to nie poradzisz. O wiele rozsądniej jest budować swoją egzystencję na czymś trwałym.

Czy samo „bycie” może być radosne? Bez dodatkowych warunków? Autor twierdzi, że tak.

Trzeba tylko zawierzyć rozumowi i porządkowi natury! Ta książka namawia, byś przestał zaklinać rzeczywistość za pomocą cudownych recept, a zamiast tego starał się pojąć logikę oraz piękno procesu życiowego. 
Jeśli walczysz z życiem – przegrasz. Jeśli jednak zdołasz się z nim zaprzyjaźnić – zrozumiesz, że nie może cię ono zawieść. 

Marcin Fabjański ponad dwa lata spędził w Azji – m.in. w Indiach, Chinach, Nepalu, Tajlandii i Birmie, gdzie medytował w klasztorach buddyjskich. Efektem jego zainteresowań filozofią Wschodu i Zachodu jest książka Zaufaj życiu. Nie zakochuj się w przelatującym wróblu – unikalny podręcznik codziennej praktyki świadomego życia, inspirowany poglądami m.in. Buddy, Epikteta, Schopenhauera, a także współczesną neuropsychologią. Pokazuje, jak korzystać z tego, co nazywa inteligencją otwartego źródła, zamiast opierać się na ograniczonym i podatnym na wypalenie ego. 

Dr Marcin Fabjański – absolwent University of York w Wielkiej Brytanii i UAM w Poznaniu, doktor filozofii (praca o buddyzmie i Schopenhauerze), certyfikowany instruktor Mind-Body Bridging, nauczyciel medytacji w ruchu: Zhineng Qigong.
Pracował jako dziennikarz i był związany z takimi tytułami, jak „Gazeta Wyborcza”, „Przekrój”, „Nowy Dziennik” (NYC), nagrodzony m.in. Grand Press i Independent Press Association w Nowym Jorku. 

Autor m.in. Wędrówek filozoficznych (2003), Europowieści (2005), pierwszego polskiego poradnika praktyki filozoficznej Stoicyzm uliczny (2010), Ogryzka Aureliusza (2011), Bóg gra z 10. 11 opowiadań piłkarskich (2011), Uwolnij się. Dobre życie według siedmiu filozofów (2020), Stoicyzm uliczny. Jak oswajać trudne sytuacje (2010), Zachwyć się! Naucz się medytować od wielkich filozofów (2022), a także filmów dokumentalnych i scenariuszy.

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
czytnikach certyfikowanych
przez Legimi
czytnikach Kindle™
(dla wybranych pakietów)
Windows
10
Windows
Phone

Liczba stron: 300

Odsłuch ebooka (TTS) dostepny w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
Oceny
4,0 (3 oceny)
2
0
0
1
0
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.
Sortuj według:
marekhitlerek

Nie oderwiesz się od lektury

Jesteś poszukiwaczem SZCZĘŚCIA, przepracuj tą pozycję. Jestem przekonany, że warto. Może być przepustką na ścieżkę do lepszego🙂
00

Popularność




Projekt okładki: XAUDIO

Copyright © Marcin Fabjański

Copyright © for the Polish ebook edition by XAUDIO Sp. z o. o.

Warszawa, 2023

ISBN 978-83-8341-004-3

Wydanie II

Warszawa 2022

Wydawca:

XAUDIO Sp. z o.o.

e-mail: [email protected]

www.xaudio.pl

Wstęp

Prosta radość istnienia — pokochaj zmianę — lęk i wolność albo bezpieczeństwo i niewola — po co jeszcze jedna szkoła filozofii? — masz rozum, korzystaj z niego — porządek natury a porządek ego — wgląd w kruchość świadomości — zbuduj swoją filozofię — studiuj proces życia — filozof musi być dzielny — tuczenie jaźni — co dalej?

To nie jest książka o ptakach. Ani o miłości. No dobrze, o miłości może trochę, ale nie o takiej, jaką sobie najczęściej wyobrażamy. Można kochać po to, żeby poczuć się środkiem wszechświata, przynajmniej dla jednej osoby. To zresztą całkowicie wystarcza, bo ta osoba jest dla nas w danej chwili całym wszechświatem. Można też kochać tak, żeby przestać być centrum wszechświata. Ten drugi rodzaj kochania nazywam filozofią dostrojenia do procesu życia. Jej uprawianie przynosi radość, która nie zależy od niczego, co nam się zdarza w życiu. Radość bez powodu. Prostą radość istnienia.

Czy naprawdę samo bycie może się okazać radosne? Nie kupienie drogiego auta, zdobycie nagrody literackiej, awans czy zwycięstwo w tenisa. Nawet nie kontemplowanie zachodu słońca czy widok ze szczytu góry.

Po prostu bycie.

Tak – odpowiedzieliby starożytni filozofowie tacy jak Marek Aureliusz lub wschodni mędrcy Budda czy Laozi. Bycie nie tylko  m o ż e być radosne. Bycie po prostu  j e s t radosne. Jeżeli zdaje się nam, że to nieprawda, oznacza to tylko jedno – nie mamy z byciem kontaktu. Ale dlaczego go nie mamy? Odpowiedzi na to pytanie udzielono we wszystkich kulturach, w których ludzie wzięli się poważnie do obserwowania własnych umysłów. Wiele z tych koncepcji obija się nam o uszy, bo dotarły do krwiobiegu naszej kultury tłoczone przez kroplówki psychologii, New Age, filozofii, religii: „Nasze ego przesłania naszą prawdziwą jaźń”, „Jesteśmy oddzieleni od wszechświata”, „Zabrano nam możliwość obcowania z Bogiem”. Brzmi znajomo?

Pomóc mają: modlitwa, medytacja, powtarzanie mantr, wizualizacje, relaksacje, asany, doprowadzanie do stanu przepływu, katharsis. Wokół tych recept urosły całe gałęzie przemysłu. Ta książka – nie negując skuteczności wymienionych metod, a nawet odwołując się do niektórych z nich, kiedy jest to właściwe – proponuje inną ścieżkę, wiodącą do prostej radości istnienia, a przynajmniej w jej kierunku. Drogę dostrojenia do procesu życia, którego podstawową cechą jest przemiana. Stąd tytuł.

Bieg i przemiana bez przerwy odnawiają wszechświat, tak jak nieprzerwana kolej czasu ciągle odnawia bezkresną wieczność. A więc w tej fali kto będzie otaczał czcią coś z tego, co przepływa, a na czym nogi stale oprzeć nie można? Tak jakby kto próbował umiłować jednego z przelatujących wróbli, aż ci on już zniknął z oczu. Zaprawdę i życie każdego człowieka jest czymś takim, jakim jest parowanie krwi i wdychiwanie powietrza1.

Tak pisze Marek Aureliusz w Rozmyślaniach, według mnie najbardziej porywających spośród wszystkich zapisków zachodniej starożytności, które przetrwały do naszych czasów.

„Nie zakochuj się w przelatującym wróblu” – poucza cesarz i stoik siebie, a że jego osobiste notatki wkraczają w nasze życie w postaci książki, również – niechcący – swoich czytelników. Nie myśl, że w świecie jest cokolwiek trwałego. Zrozum logikę pędu wokół siebie, a będziesz szczęśliwszym człowiekiem.

Tego zrozumienia brakuje szczególnie dzisiaj. Przeciwstawiamy się pędzącemu doświadczeniu, próbując zamrozić je w nieruchomy krajobraz i poczuć się przez to bezpieczniej. Zabrakło nam mocy współdzielenia naszego istnienia z innymi ludźmi i całą naturą. Nie umiemy z pogodnym przyzwoleniem zdać się na bieg wypadków, zaufać życiu. Chcemy być całkowicie wolni i bezpieczni – tyle że te dwa pragnienia nie mogą spełnić się jednocześnie. Być wolnym znaczy być niepewnym. Jedyną istotą, która jest wolna i pewna jednocześnie, jaką mogę sobie wyobrazić, jest Bóg panteistów, będący całą naturą, wszystkim. Człowiek z konieczności jest istotą niepewną.

Co nie znaczy, że musi z tego powodu cierpieć. Być niepewnym można w różny sposób. Wpadając w paranoję zagrożenia albo ekscytując się nieodgadnionym. Histerycznie albo z gracją. Filozofia dostrojenia do procesu życia uczy, że „być wolnym” znaczy „być niepewnym bez strachu”.

Napięcie między wolnością a lękiem objawia się na wielu poziomach. Oddajemy służbom specjalnym część naszej wolności, żeby osłabić strach przed atakiem terrorystycznym. Pozbywamy się lęku społecznego za pomocą kilku butelek piwa, ale płacimy za to ograniczeniem wolności swobodnego myślenia i odczuwania, bo tak działa alkohol w naszych żyłach. Lęk czasem daje się obłaskawić, ale zawsze żąda za to zapłaty.

Uiszczali ją starożytni Grecy w dosłowny, krwawy sposób. Wierzyli, że strach jest bogiem o imieniu Fobos, o przeszywającym, płonącym jak ogień spojrzeniu, sercu pełnym żądzy krwi i zębach drapieżcy. Wielbili go. Budowali mu świątynie z czaszek, zarzynali dla niego byki przed bitwą, a jego gniewnym wizerunkiem zdobili tarcze, żeby przerazić wrogów. Czasem myśleli o nim jako o mężczyźnie z głową lwa.

My także płacimy haracz lękowi. „Jednym z wielkich paradoksów życia jest to, że samoświadomość budzi lęk. Stopienie się z innymi likwiduje lęk w radykalny sposób, czyli przez eliminację świadomości” – pisze Irvin Yalom2.

Dzisiaj, kiedy stało się przeraźliwie jasne, że rozwój technologiczny, powszechna edukacja i poczucie ujarzmienia przyrody wcale nie przepędziły Fobosa z naszego życia, a stare rytuały wymarły, nie wiemy, co z lękiem zrobić. Nasze czasy przez niektórych myślicieli i poetów, jak choćby Audena, są nazywane wiekiem lęku.

Po co komu jeszcze jedna szkoła filozofii? Ludzie są różni, potrzebują różnych rozwiązań. Metoda dostrojenia do procesu życia jest dla tych, którzy – tak jak autor – nie trawią kalek językowych (na przykład „wyższa jaźń”) i nie za dobrze znoszą obietnice, że proces przebudzenia się ich umysłu dokona się za pomocą magicznych mechanizmów, których nie da się zrozumieć: błogosławieństw, zaklęć, życzeń podświadomości, bestsellerów zdradzających ten jeden najważniejszy sekret, albo za sprawą wszechmocnych niewidzialnych istot.

Filozofia dostrojenia do procesu życia nie operuje magicznymi wyjaśnieniami, nie tłumaczy niezrozumiałych fragmentów swojego wywodu pojęciami wytrychami, takimi jak Bóg czy podświadomość. Nie dostarcza narzędzi, których nie można zrozumieć, ani nie każe zdać się adeptowi na moc guru, kapłana czy rytuału. Dostrojenie jest metodą rozumu. Intelektu. Dociekań filozoficznych. A także metodą uwrażliwienia zmysłowego, zdania się na mądrość ciała, które należy nie tylko do porządku naszego ego, lecz także do porządku natury. Dostrojenie jest najbliższe być może filozofii greckich i rzymskich stoików, z ich koncepcją konwersji, czyli „powrotu do źródeł”.

Dla autora punkt wyjścia jest taki: sposób, w jaki przeżywamy świat, jest zanieczyszczony przez nawyki naszego umysłu zbudowane na przesądach zassanych z naszej kultury. Takich jak my starożytni nazywali „ludźmi pospolitymi” – pozbawionymi odważnej refleksji niewolnikami schematów. Ludźmi, których kreatywność jest możliwa tylko w ramach pewnych wzorców. Ludźmi, którzy mylą się w palącej kwestii tego, co znaczy istnieć.

Dla człowieka pospolitego to, co naoczne – dom, kamień, słońce, on sam – istnieje niezależnie jako mający osobne centrum przedmiot w zbiorze obiektów zwanym światem. Jeden z tych obiektów, za to najważniejszy. Adept dostrojenia wie, że tak nie jest. Rzeczywistość jest zwariowanym ruchem niepewnych elementów, które łączą się i rozpadają w szalonym tempie.

Artur Schopenhauer ujął to w dramatycznym odkryciu, że istnienie pojedynczego człowieka jest możliwe tylko dzięki ciągłej przemianie materii ulegającej reakcjom chemicznym. Do podtrzymania istnienia potrzeba dopływu elementów z zewnątrz. Życie organiczne jest jak balansująca na czubku palca tyczka, która musi być bez przerwy w ruchu, by nie upaść. Jest więc „ciągłym byciem w potrzebie”, „wciąż odnawiającym się brakiem”3. Mimo to właśnie życie organiczne stanowi jedyną podstawę ludzkiej świadomości.

Możemy sobie to natychmiast unaocznić. Wziąć długopis, linijkę, patyk lub jakikolwiek inny przedmiot o kształcie zbliżonym do powyższych, postawić na czubku palca i spróbować, balansując dłonią – a jeśli chcemy to całym ciałem – utrzymać go w pionie. O ile nie jesteśmy cyrkowymi akrobatami po wielu latach treningu, szybko zrozumiemy, o co chodziło Schopenhauerowi.Czymś takim jak stojący na palcu długopis jest nasza świadomość. Brakiem. Zjawiskiem opartym na ciągłym ruchu.

O życiu i pomysłach Schopenhauera będzie jeszcze w tej książce sporo. Według niego to, co bierzemy za istniejące obiektywnie i trwałe – nasza świadomość i jej postrzeżenia – jest tylko produktem ubocznym potężnych procesów, których żadną miarą nie umiemy kontrolować. A jednak z całej siły chcemy wierzyć w niezależną świadomość. Dlatego tak pracowicie budujemy koncepcje życia po śmierci – chrześcijańskie niebo, lecz także newage’ową „wyższą jaźń”.

Odważna refleksja filozoficzna w stylu Schopenhauera, poparta głęboką medytacją, odrzuca te urojenia, ale one wracają kuchennymi drzwiami. Najlepszym tego przykładem jest buddyzm. Są buddyści, którzy wierzą, że nirwana to rodzaj wiecznej szczęśliwości w niebie, jaką powinni osiągnąć, choć nawet niezbyt uważna lektura kanonu palijskiego, najwcześniej zebranych nauk Buddy, natychmiast wyjaśnia to nieporozumienie. Budda nie nauczał, że dusza może osiągnąć życie wieczne, tylko twierdził, iż dusza nie istnieje inaczej niż jako złudzenie.

Adept dostrojenia do procesu życia musi kierować swój umysł w stronę tego samego wglądu w kruchość świadomości, o którym mówi Schopenhauer. Zachęcać się perspektywą wolności od strachu i swobody życia, jaką ten wgląd daje. I z pomocą tej zachęty budować medytacyjną dyscyplinę bycia w chwili obecnej. Praktyki filozoficzne Wschodu i Zachodu sprowadzają się do tego samego – dbania o stan świadomości w każdym momencie. Bez kompromisów, bez ustanku. Skuteczne filozofowanie to filozofowanie do szpiku kości. Tradycje praktyki filozoficznej mogą być dla nas inspiracją, ale akt filozofowania wymaga samotnego przedzierania się przez błędy myślenia, „wdruki” kulturowe, skłonność umysłu do przełączania się na autopilota. Każda filozofia praktyczna jest filozofią osobistą. Ta książka pomoże ci ją zbudować, ale nie zrobi tego za ciebie.

Filozofia dostrojenia do procesu życia to nieustanne ponawianie prób rozumienia logiki życia, w jego licznych przejawach wokół nas i w nas samych, i działanie zgodne z tymi prawami. Jedną z fascynujących cech takiego podejścia jest to, że prawda, którą odkrywamy, daje pożytek nie tylko naszemu myśleniu, lecz także naszemu szczęściu. Celem filozofii są jednocześnie mądrość i wolność. Te dwa parametry wzajemnie się wzmacniają.

Dostrojenie do procesu życia nie jest psychoterapią, bo nie zakłada żadnego wzorca zdrowia psychicznego, do którego trzeba równać ludzi. Nie jest teoretyczną nauką akademicką (co powinno być do tej pory jasne), nie jest też coachingiem, który chce poprawiać człowieka i wyposażać go w tak zwane kompetencje. W dostrojeniu do procesu życia nie chodzi o to, by zostać ekspertem. Odwrotnie, jest ono uwalnianiem się od eksperctwa, świadomym dbaniem o to, by na zawsze pozostać uczniem studiującym życie.

Pokażę to na przykładzie. Pewien znany polski coach powiedział mi kiedyś, że nigdy nie zgadza się na sesje z klientem dłuższe niż dziewięćdziesiąt minut. Twierdził z przekonaniem, że po upływie półtorej godziny ludzka uwaga i tak „siada”, a „klient przestaje przyswajać”.

Praktyk dostrojenia do procesu życia, zamiast martwić się „siadającą uwagą klienta” i jego „zmniejszoną przyswajalnością”, uzna, że ta sytuacja jest szansą. Na co? Na to, żeby nauczyć się czegoś nowego o umyśle, o tym jego stanie, który nazywamy „siadaniem uwagi”. Jest on tak samo interesujący jak stan „wyostrzonej uwagi”, bo tak samo jak on stanowi część procesu życia. Studiując proces życia, studiujemy wszystko. Nie ograniczamy naszej wiedzy do wybranych przedmiotów czy wypreparowanych fragmentów doświadczenia. Nie czekamy na określony stan umysłu, żeby go studiować, przeciwnie – chcemy poznać wszystkie stany umysłu. Tylko z takiego podejścia biorą się mądrość i wolność.

Taka postawa wymaga dzielności. Czasem może nawet heroizmu. Mogę sobie wyobrazić studenta filozofii dostrojenia do procesu życia, który cierpi na przewlekłą depresję i staje oto przed możliwością wszczepienia stymulatora, który pobudza wydzielanie serotoniny w jego organizmie, jednej z tak zwanych substancji szczęścia. Po lewej stronie szyi chirurdzy wszyją mu elektrodę, a pod obojczykiem dodatkowo stymulator. Urządzenie samo będzie się uruchamiać co pięć minut. Elektroda zadziała na nerw błędny i pobudzi włókna prowadzące do mózgu w taki sposób, że wpłynie na informacje docierające do układu limbicznego, tego, który odpowiada za emocje.

W Polsce takich operacji dokonują chirurdzy, opisuje je prasa. Dzięki nim na przykład czterdziestopięcioletni mężczyzna, który od dwudziestu sześciu lat żył z depresją – albo może właśnie wbrew niej – po raz pierwszy od dawna się uśmiechnął. Wzniesienia koniuszków ust i blasku w oczach nie dały mu wcześniej trzy starannie dobrane koktajle z leków.

Czysty zysk? Nie dla studenta dostrojenia do procesu życia. On, zanim położy się na stół operacyjny, powinien zważyć dwie rzeczy: dobre samopoczucie z jednej strony i możliwość wniknięcia w sens swojego doświadczenia z drugiej. Uzależnienie od stymulatora też jest rodzajem ograniczenia wolności. Da mu on wytchnienie, ale być może zabierze przy okazji możliwość studiowania wybranego przedmiotu – stanu świadomości, chwila po chwili, bez względu na to, czy jest przyjemny, czy nie. A dbanie o stan świadomości w każdym momencie leczy z jednej z największych chorób współczesnego człowieka: widzenia świata jako środka do zaspokajania swoich potrzeb. Człowiek bez potrzeb zaś, jak mawiał Sokrates, jest bogiem.

Kiedy dzisiaj czytamy słowa Sokratesa albo gdy je słyszymy, coś w nas się przeciwko nim buntuje. Często widzę ten bunt na warsztatach, które prowadzę: „Jak to bez potrzeb? Bez potrzeb to tak, jakby mnie w ogóle nie było”. Tak, to prawda, ale tylko w porządku ego. Myślimy, że istniejemy w postaci jakiejś duchowej bańki albo jakiegoś punktu, we wnętrzu głowy, parę centymetrów za linią oczu, i kiedy nie mamy potrzeb, ten tajemniczy ośrodek kierowania ciałem – źródło myśli, jaźń – usycha.

Poprzez nieustannie podtrzymywany akt wiary w jaźń utuczyliśmy upiora, który jest wciąż głodnym złudzeniem niepodlegającym prawom natury. Karmimy go, ale boimy się go dotknąć – jak piranię w akwarium, bo uwierzyliśmy, że to on jest naszym centrum. Jeśli wierzymy w osobną jaźń, wygaśnięcie potrzeb oznacza śmierć. Jeśli nie, jest tylko jednym ze stanów natury i otwiera ścieżkę do zupełnie nowych doświadczeń.

Program dostrojenia do procesu życia ma zbliżyć te perspektywy widzenia siebie jako fragmentu procesu życia, a nie niezależnego bytu. Bez obaw, zastosowanie go nie sprawi, że twoja jaźń nagle wyparuje. Skuteczne przyswojenie tego systemu i życie nim dają jednak wolność podróżowania między stanami zagęszczonej jaźni i chwilami swobodnego bycia częścią natury. Tym właśnie jest dostrojenie do procesu życia.

Każdy z kolejnych siedmiu rozdziałów opisuje jeden aspekt takiego dostrojenia.

Pierwszy – Świat zastany – kreśli krajobrazy naszej codziennej świadomości, tej samej, do której znoszenia namawia cię terapeuta, do której podbijania skłaniają twoja ambicja i coach, a którą filozof praktyk uzna za codzienne piekło.

Drugi – Panowanie nad wewnętrzną mową – pokazuje, jak za pomocą sztuki świadomego myślenia uporządkować chaos świata zastanego i zaprzestać mechanicznego poddawania się jego prawom.

Trzeci – Świadomość wewnętrznych opowieści – rzuca światło na utrwalone w nas narracje, bo to w nich zakotwicza swoje chwiejne istnienie nasze ego.

Czwarty – Odkodowanie percepcji – zachęca do przeniesienia uwagi, a co za tym idzie życia, ze świata ego do świata natury poprzez najprostszą dostępną metodę – kontakt ze zmysłami.

Piąty – Architektura emocji – przybliża buddyjską metodę turbodoładowania emocjonalnego, świadomego budowania emocji, które korzystnie wpływają na naszą percepcję rzeczywistości, bo pozwalają zerwać ze zmysłów pajęczynę pojęć i dotrzeć bliżej świata takiego, jaki jest.

Szósty – Detoksykacja z nieśmiertelności – sięga do naszych przekonań metafizycznych, analizując szczególnie dokładnie jedno, zdaniem autora tej książki i na przykład Epikura, szczególnie interesujące: przekonanie o istnieniu nieśmiertelnej duszy, która jest naszym centrum.

Siódmy – Dostrojenie do procesu życia – jest rozejrzeniem się po nowo odkrytym świecie, w którym walkę o przetrwanie jaźni w burzliwym oceanie życia zastępuje swobodne surfowanie po jego falach.

Kolejność pracy z tymi aspektami dostrojenia do procesu życia może mieć praktyczne znaczenie. W rozdziale drugim, na przykład, poznajemy błędy myślenia i uczymy się myślenia zdrowego, w trzecim, już z tą wiedzą, badamy bardziej złożony proces głębokich, często nieuświadamianych przekonań, z których są utkane wewnętrzne opowieści ograniczające zasięg naszego odczuwania procesu życia. Ale nie kolejność jest najważniejsza. Filozof wytrenowany w metodzie dostrojenia i tak będzie w końcu integrował te aspekty w procesie dbania o stan świadomości na co dzień. Najważniejsze jest podejście do nauki tej metody. Spokojne, radosne, zaciekawione, z lekkim uśmiechem na twarzy, jaki widzimy na figurkach buddów. To znacznie skuteczniejsze niż zarzynanie się żelazną dyscypliną.

I jeszcze jedna uwaga – kiedy piszę na przykład, że w rozdziale drugim „poznajemy błędy myślenia”, mam na myśli czytelników tej książki wraz z jej autorem. Liczba mnoga oznacza tu nasze wspólne dociekanie.

Dobrej zabawy!

OZNACZENIA ROZDZIAŁÓW

Ta książka jest podręcznikiem, który pomaga studiować proces życia. Dostarcza pełnego systemu filozoficznego, który – jak wielokrotnie sprawdził autor na sobie i uczestnikach programów dostrojenia do procesu życia – takie wsparcie daje. W miarę zgłębiania kolejnych rozdziałów i kolejnych aspektów dostrojenia do procesu życia czytelnik będzie mieć pełniejszy obraz teorii i praktyki tej filozofii. Symbolicznie pokaże to umieszczone przy każdym rozdziale koło, najpierw czarne, potem coraz jaśniejsze, aż w końcu całkowicie białe – symbol opanowania filozofii dostrojenia do procesu życia. A także symbol doskonałości.

Rozdział 1Świat zastany

„Wygrany” i „przegrany” powinni widzieć to samo — błędy naszej edukacji — czym jest szczęście? — dlaczego nie dają go pieniądze? — przestań za nim gonić — uwiedzeni przez „sukces” — źródło szczęścia tryska w nas — lodowaty technoczłowiek — natura leczy — konwersja, czyli dostrojenie do procesu życia — kochamy nasze opowieści — ale one nas pętają — kultura czy geny, czy to ważne? — Nietzsche i człowiek zbudowany z odbić — dwa porządki ciała — nasza nienawiść do ścięgien i jelit — wolimy duszę — i to co najmniej od czasów Kartezjusza — geografia jaźni, architektura tożsamości — Grecy: harmonia, czyli balansowanie procesu życia — Arystoteles też się dostrajał — Kartezjusz a kwestia bakterii — świat zastany okiem amerykańskiej buddystki — piekło żądzy — każdy system bez kontaktu z procesem życia musi się bronić — audytorium pełne niedźwiedzi — filozofia jest życiem

Mężczyzna A i mężczyzna E, nazwijmy ich Adamem i Erykiem, w pewne piękne późnowiosenne popołudnie idą przez park żwirową alejką wijącą się wśród zielonych pagórków. Nie znają się. Adam idzie pierwszy. Eryk, przypadkiem, podąża jego śladem dwie minuty później. Świeci słońce, pachną krzaki bzu, na alejkę wybiegają małe rude wiewiórki z wiosennego miotu, dla których świat jest jeszcze świeży i pełen zaskoczeń. Właśnie dlatego podskakują radośnie i obwąchują z przejęciem każdy liść z zeszłej jesieni i każde źdźbło trawy.

Adam wraca przez park z pracy w pobliskiej korporacji, z którą związał się piętnaście lat temu. Choć starał się, jak mógł, bezboleśnie lawirować wśród biurowych intryg, choć pracował po kilkanaście godzin dziennie, by właściciele firmy nie musieli skąpić pod koniec roku, kiedy wypłacają sobie dywidendę, właśnie dostał wypowiedzenie. Dzień wcześniej rzuciła go żona, a w zeszłym tygodniu lekarz powiedział, że podejrzewa u niego raka krwi. Czy słusznie, mają dopiero wykazać badania. Adam nie wiąże odejścia żony z diagnozą lekarza, gdyż, jak doniósł mu jeden z kolegów, zostawiła męża dla ich wspólnego przyjaciela.

Eryk odbył właśnie rozmowę o pracę, zakończoną przyjęciem go na posadę dyrektora w wielkiej firmie reklamowej. Jego zarobki podwoją się, a lista dodatkowych przywilejów nie zmieściła się na kartce A4. Kiedy zobaczył, że raz w roku będzie mógł używać firmowego samolotu, żeby polecieć na wakacje i z powrotem, musiał naprawdę się starać, żeby zachwyt w oczach nie zdradził, jak bardzo mu na tej posadzie zależy. A to wszystko dzień po tym, jak uwiódł wreszcie koleżankę z byłej już pracy, po roku starań.

Adam i Eryk idą tą samą wiosenną ścieżką, ale możemy sobie wyobrazić, że ich percepcja tego, co dookoła, jest zupełnie inna. Adam widzi świat jako czarną, wrogą otchłań, w której czają się nieszczęścia. Na małe wiewiórki nawet nie zwróci uwagi. Eryk przeciwnie – dla niego ta ścieżka, te pagórki, a nawet żwir skrzypiący pod butami wygrywają radośnie symfonię triumfu. Małe wiewiórki przeoczył tylko dlatego, że właśnie w wyobraźni zaczął urządzać swój nowy gabinet.

Z punktu widzenia filozofii stoickiej czy buddyjskiej nie ma żadnego powodu, żeby Adam i Eryk postrzegali swój spacer inaczej. Doświadczają tego samego. Ich organy percepcji są identycznie zbudowane. Tutaj, w tej chwili, na dystansie pięciuset metrów, ich przeżycie powinno być bardzo podobne. Nie jest, bo różnicę powodują myśli zapychające percepcję i – odgrywane ciągle na nowo w głowach obu mężczyzn – wewnętrzne opowieści o triumfie lub porażce.

Adam nie wie, jak dbać o stan swojej świadomości, bo nie nauczono go tego w szkole. Nie miał, tak jak greccy adepci stoickich, cynickich czy epikurejskich szkół filozoficznych, przedmiotu o nazwie „panowanie nad wewnętrzną mową”. Miał język polski, matematykę, historię, chemię i geografię. Ani razu, w szkole i później, nie zetknął się z ideą dbania o własne emocje. Nikt nie nauczył go, jak poznawać ich cechy, rozumieć ich związek z myśleniem, uchwycić wpływ, jaki ma na nie kontakt ze zmysłami, opanować metody pracy nad nimi.

Eryk? On też nie ma pojęcia o dbaniu o własną świadomość. Jako uczeń miał ten sam zestaw przedmiotów co Adam (najbardziej lubił matematykę). O emocjach wie tyle, że czasami trzeba je trzymać na wodzy. Umie robić dobre wrażenie na szefach i po mistrzowsku wpędza podwładnych w poczucie winy, bo choć w szkole nie miał osobnych zajęć z tego przedmiotu, to opanował go, podglądając nauczycieli. Gdyby na ścieżce, którą tak radośnie wędruje, pojawił się nagle filozof grecki albo choćby doktorant neuropsychologii i powiedział mu, że najdalej za trzy tygodnie jego radość życia wróci do poziomu z przedwczoraj, zaśmiałby mu się w twarz.

Dla Eryka źródłem szczęścia są: stan konta bankowego, marka samochodu służbowego, dyrektorski tytuł na wizytówce. No i, oczywiście, możliwość wzbicia się wysoko nad głowy przeciętnych ludzi służbowym samolotem.

Gdyby na jego ścieżce pojawił się Arthur Schopenhauer, mogłoby dojść między nimi do takiej mniej więcej rozmowy:

Eryk: – To najszczęśliwszy dzień w moim życiu. Zostałem dyrektorem. W lipcu lecę na Bali samolotem. Zgadnij, kto będzie jego  j e d y n y m pasażerem? Ja.

Schopenhauer (wzruszając ramionami): – Chcąc ocenić sytuację jakiegoś człowieka pod kątem szczęścia, nie należy dowiadywać się, co go raduje, lecz co go trapi: im mniej istotne są bowiem te rzeczy same w sobie, tym człowiek jest szczęśliwszy; bo tylko pomyślność czyni wrażliwym na błahostki: w nieszczęściu nie odczuwamy ich wcale4.

Eryk: – Dziwaczny język, mów po ludzku. Masz na myśli to, że za bardzo koncentruję się na targecie, a za słabo rozwijam kompetencje miękkie? Powinieneś wiedzieć, że odbyłem setki szkoleń. Czas? Ludzie? Pieniądze? Umiem zarządzać wszystkim. Mam więcej certyfikatów lidera niż ty włosów na głowie. A ty mówisz, że…

Schopenhauer : – …Należy strzec się, by nie opierać swego szczęścia w życiu na szerokich podstawach, wysuwając pod jego adresem liczne wymagania: albowiem oparte na takich podstawach najłatwiej się wali, gdyż daje więcej okazji do nieszczęść, a te nie dadzą na siebie czekać5.

Eryk: – Czyli że jak kiedyś zabiorą mi jeta, to będę cierpiał? Hm…

Szczęście ma różne źródła. A sposób, w jaki definiujemy szczęście, wpływa na to, jak je przeżywamy. Dla jednych szczęście będzie całkowicie subiektywnym stanem umysłu, dla drugich czymś, co musi koniecznie uzewnętrznić się w działaniu, na przykład w przestrzeganiu pewnych norm. Wszyscy jednak raczej zgadzamy się co do jednego – szczęście jest czymś dobrym. Badania naukowe przeprowadzone w różnych kulturach6 pokazują, że szczęśliwi ludzie są realistami znajdującymi oparcie w rodzinie i przyjaciołach. Darzą szacunkiem siebie samych, prowadzą życie duchowe i chodzi im o coś więcej niż tylko o przyjemność i konsumpcję. Pieniądze potrzebne im są do zaspokojenia podstawowych potrzeb i nie stanowią celu samego w sobie. Szczęśliwi nie wytężają niepotrzebnie swoich sił, za to często tracą z oczu własną korzyść i pomagają innym. Jeśli przeczytasz raz jeszcze ostatnie zdanie i przyłożysz je jako miarę szczęścia do sytuacji w różnych korporacjach, zrozumiesz, dlaczego spacerując ich korytarzami, spotykasz tak niewielu uśmiechniętych ludzi.

A może uśmiech na ich twarzach pojawia się dopiero wtedy, kiedy wracają do domu? W końcu dzięki stałej wysokiej pensji i dostępowi do kredytów mają tam najnowszy model wielkiego na pół ściany telewizora HD, wysokiej klasy sprzęt hi-fi, a nawet jacuzzi. Nie licz na to. Dobra materialne nie przynoszą szczęścia, za to skupienie się na pogoni za nimi obniża jego poziom, wzmacniając przy tym depresję. Materializm – co widać w wynikach różnych badań7 – jest odwrotnie proporcjonalny do jakości życia, sprawdzanej za pomocą instrumentów naukowych. W języku zwykłych ludzi oznacza to, że im bardziej zależy ci na rzeczach materialnych, tym mniej cieszysz się życiem.

Pewne szczególne badania na ten temat trwają już prawie sto lat. W roku 1921 naukowcy z Uniwersytetu Stanforda w USA zaczęli śledzić losy 1528 ludzi, od dzieciństwa do śmierci, żeby sprawdzić, co wpływa na długowieczność i satysfakcję z życia. Wybrano grupę inteligentnych młodych osobników naszego gatunku, żyjących w rodzinach, którym się nieźle powodzi.

Projekt wciąż trwa, choć dzisiaj z tego półtora tysiąca zostało niewielu. Wnioski są takie: ani dobry humor, ani uznanie, ani troska o bezpieczeństwo i unikanie stresu nie wpływają na dłuższe życie. Sprzyjają mu: wytrwałość, rozwaga, ciężka praca i zaangażowanie w życie społeczności. Gdyby doszła do tego jeszcze modlitwa, można by pomyśleć, że badania zlecał jakiś Kościół protestancki albo zakon benedyktynów, którego dewizą są słowa ora et labora (módl się i pracuj). Wiemy jednak, że te wyniki uzyskali bezstronni uczeni.

Spójrzmy raz jeszcze na te warunki długowieczności: wytrwałość, rozwaga, praca, społeczność. Łączy je jedno – brak egoizmu. Może dlatego wysławiane w każdej reklamie jak świat długi i szeroki poszukiwanie szczęścia dla siebie samego kończy się raczej zgrzytaniem zębów.

Inne ciekawe badania8 pokazują, że nadawanie szczęściu wielkiej wartości może obniżać poziom jego odczuwania. Dzieje się tak wtedy, kiedy nie jest ono dla ludzi dość ekstatyczne. Wyznaczają sobie tak wysokie standardy szczęścia, że nie są zdolni ich osiągnąć. Kolejne próby kończą się rozczarowaniem. Naukowcy poprosili trzy grupy ludzi, żeby wysłuchali Święta wiosny Strawińskiego. Pierwsza miała po prostu słuchać, druga – słuchać tak, żeby sprawić sobie jak najwięcej przyjemności, a trzecia – słuchając, wskazywać na ruchomej skali, jaki poziom szczęścia odczuwa. Domyślasz się już, jaki był wynik eksperymentu? Najwięcej frajdy ze Święta wiosny miała pierwsza grupa.

Przypisy

1 Marek Aureliusz. Rozmyślania. Przełożył Marian Reiter. (1997) Warszawa: Państwowy Instytut Wydawniczy

2 Irvin Yalom. Kat miłości: opowieści terapeutyczne.Przełożyła Małgorzata Jałocho. (2011) Warszawa: Czarna Owca

3 Arthur Schopenhauer. Metafizyka życia i śmierci. Przełożył Józef Marzęcki. (1995) Łódź: Ethos

4 Słowa Schopenhauera to dokładne cytaty z: ArthurSchopenhauer. W poszukiwaniu mądrości życia. Parerga i Paralipomena. Tom I. Przełożył Jan Garewicz. (2002) Warszawa: Wydawnictwo Naukowe PWN

5 Ibidem

6 Na podstawie artykułu Sindey Callahan. Happiness Examined. “America”, 23.02.2009

7 Zebrane w: E. Polak i M. McCullough. Is Gratitute anAlternative to Materialism? “Journal of Happiness Studies” Vol. 7, Issue 3, 2006

8 I. Mauss I., M. Tamir, C.Anderson i N. Savino. Can SeekingHappiness Make People Unhappy? Paradoxical Effects of Valuing Happiness. “Emotion”, Vol. 11, No 4, 2011