Zawód: Pisarz. Jak zarabiać WIĘCEJ na swoich książkach. Poradnik dla debiutantów i zaawansowanych - Dominika Tarczoń - ebook

Zawód: Pisarz. Jak zarabiać WIĘCEJ na swoich książkach. Poradnik dla debiutantów i zaawansowanych ebook

Dominika Tarczoń

3,9

Opis

Ten poradnik NIE JEST dla osób, które chcą się dowiedzieć, jak pisać książki. 
Na rynku znajdziesz mnóstwo poradników dla pisarzy. Większość z nich zawiera banały, takie jak „skończ rozdział cliffhangerem”, „umieść w książce strzelbę Czechowa” albo „prowadź swojego Fejsbuka”.

Ten poradnik JEST dla pisarzy, którzy chcą wydawać więcej i zarabiać więcej.
„Zawód: Pisarz” da Ci realne narzędzia i umiejętności w walce nie tylko o czytelników, ale i lepsze umowy czy wyższe standardy współpracy.

W „Zawód: Pisarz” znajdziesz odpowiedzi na pytania:

  • Jak więcej zarabiać na pisaniu?
  • Jak sprzedawać więcej egzemplarzy?
  • Jak promować swoje książki bez poczucia, że jest się akwizytorem?



I wiele innych!

Mądre głowy z branży uczą za to służalczej postawy wobec wydawców i księgarzy, przyzwyczajają autorów do nieróbstwa w zakresie promocji autorskiej. Te czasy właśnie się kończą!

 

  • Czy wiesz, co wpływa na wysokość nakładu Twojej książki?
  • Czy wiesz, jak zareklamować książkę, żeby się sprzedała - nie ważne, czy jesteś selfpublisherem/ką czy autorem/ką w wydawnictwie tradycyjnym?
  • Czy wiesz, że nawet pod podpisaniu umowy wydawca może zwlekać z wydaniem Twojej książki?

 



Nie oszukujmy się – rynek wydawniczy jest bezduszny, a miejsce pisarza jest na końcu łańcucha pokarmowego. Nie ważne, czy jesteś debiutantem, czy masz już publikacje na koncie. Nie ucz się nurkować w szambie – złap mnie za rękę i wypłyń na powierzchnię.

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
czytnikach certyfikowanych
przez Legimi
czytnikach Kindle™
(dla wybranych pakietów)
Windows
10
Windows
Phone

Liczba stron: 114

Odsłuch ebooka (TTS) dostepny w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
Oceny
3,9 (16 ocen)
7
4
2
3
0
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.
Sortuj według:
LesnReszka

Nie oderwiesz się od lektury

Super informacyjny poradnik. Dobra pigułka wiedzy.
00
schwalinski
(edytowany)

Dobrze spędzony czas

Dobrze napisana, wartościowa lektura. Z ciekawych źródeł w tym temacie, polecam świetnego bloga https://poradnikpisarza.pl/ z darmowymi poradami o pisaniu. Naprawdę warto zajrzeć.
00
CatherinePilch

Nie oderwiesz się od lektury

Wow, porcja dobrze przygotowanej literatury. Konkretnej, fachowej, bezpośredniej. Dużo aspektów związanych z wydaniem książki stało się dla mnie bardziej zrozumiałych.
00
Voncohn

Dobrze spędzony czas

Przejrzyste, lekko napisane, kompetentne. Ciekaw jestem wydania drugiego, rozszerzonego ;)
00

Popularność




Korekta

Magdalena Stonawska

Projekt graficzny okładki i skład

Dominika Tarczoń

© Copyright by Nerd Kobieta, Warszawa 2021

© Copyright by Dominika Tarczoń, Warszawa 2021

Wydanie I:

ISBN: 978-83-956614-2-6

Zdjęcia na okładce:

© canva.com

Wydawca

Nerd Kobieta-Dominika Tarczoń

www.nerdkobieta.pl

Zamiast wstępu, czyli kim jestem i co tu robię

Gdybym miała streścić w jednym zdaniu niemal dekadę swojej działalności w branży wydawniczej, pewnie zaczęłabym tak:

Czołem! Nazywam się Dominika Tarczoń i robię w książkach.

Zajmowałam się książką od każdej możliwej strony. Zaczynałam jako blogerka–recenzentka, potem byłam szefową działu Literatura w Post-Apokalipsa Polska, największym serwisie o fantastyce postapokaliptycznej w Europie, oraz pracowałam jako specjalistka od promocji w dużych polskich wydawnictwach. Ba, przez jakiś czas opiekowałam się procesem powstawania książek i albumów w drukarni!

Promowałam średnio od czterech do ośmiu nowych tytułów miesięcznie, autorów zarówno polskich, jak i zagranicznych. Zajmowałam się książkami m.in. Winstona Grahama, Stephena Kinga, Ursuli K. Le Guin i J.R.R. Tolkiena.

Specjalizuję się w fantastyce, jednym z najbardziej niedocenianych rodzajów literatury w Polsce. Reklamowałam jednak także kryminały, powieści obyczajowe i erotyki.

W sumie książki, wydarzenia i autorów, których promocją zajmowałam się, liczę dzisiaj w setkach.

Te wszystkie doświadczenia pomogły mi poznać książkę jako produkt (według wydawcy i księgarza), dziecko (według autora) i doświadczenie (według recenzenta i czytelnika).

Od kilku lat opowiadam o wydawaniu książek na konwentach i spotkaniach w instytucjach kultury. Nigdy nie brakuje mi materiału – marketing nie znosi stagnacji.

Takiej wiedzy nie znajdziesz w żadnym innym poradniku dla pisarzy. Inni powiedzą Ci, jak budować napięcie albo radzić sobie z twórczą blokadą...

A czego nauczysz się ode mnie?

Dowiesz się, czemu twoje książki są odrzucane przez wydawców i co zrobić, żeby pojawiły się na rynku, oraz jaki sposób wydania wybrać i dlaczego. Powiem Ci, dlaczego warto się promować i jak to robić, kiedy nie chcesz, by uznano cię za akwizytora albo nie masz pieniędzy. Podpowiem, jak dobrać działania do Twojej niepowtarzalnej historii i przekonam, że brak Twojej książki na liście bestsellerów to nie koniec świata.

W skrócie, dowiesz się, co zrobić z książką po jej napisaniu, żeby ją wydać, wypromować i ostatecznie – na niej zarobić.

Reszta należy do Ciebie.

Część I

Książka skończona – i co dalej?

Jak już wspomniałam, poradniki dostępne na rynku podpowiedzą Ci, jak stworzyć tekst, aby był zgodny z rzemiosłem i przystępny dla czytelnika. Ale to ta publikacja powie Ci, co dzieje się później.

Załóżmy, że masz skończony draft – czyli pierwszą wersję tekstu swojej książki. Co teraz?

Pytanie jest proste: chcesz wydać książkę czy zostawić ją na zawsze w szufladzie? Jeśli wybierasz pierwszą opcję, czytaj dalej.

Kiedy rozgrzany do czerwoności komputer w końcu stygnie, a palce odpoczywają od klawiatury, autor lub autorka przeżywa rollercoasteremocji. Euforia zaczyna podejrzanie szybko opadać. Pojawiają się wątpliwości i typowy dla pisarzy syndrom oszusta1. Czy ktoś w ogóle zechce mnie wydać? A gdy wydadzą – czy czytelnicy mnie wyśmieją? A może w ogóle nikt nie kupi mojej książki?

Odrzuć te myśli. Na nie już za późno. Twój tekst zasługuje na pokazanie czytelnikom, którzy go ocenią. Do tego potrzebujesz go wydać w formie książki papierowej lub ebooka. Jak się za to zabrać?

Niejeden autor po debiucie przyzna, że rynek książki w Polsce to istne piekło. Braki kadrowe (korektorze, gdzie jesteś?), kosmiczne marże nakładane przez księgarzy i dystrybutorów, żałośnie niskie tantiemy dla autorów, przesycenie rynku, oferta bazująca na trendzie… Jakzarobić na własnej książce, gdy autor dostaje najmniejszy kawałek tortu?

W dodatku pisząc o tym, o czym się chce?

W tym momencie musisz przestać myśleć o swojej książce jak o dziecku i zacząć patrzeć na nią jak na produkt.

Nie, to nie oznacza, że masz porzucić swoje pomysły i pisać to, co wiedzie prym na topkach sprzedaży.

Wyobraź sobie, że Twoja książka to… masło.

Przede wszystkim towar musi zostać przygotowany do sprzedaży. Co to oznacza? Że masło musi być równo ubite – bez grudek. Musi być odpowiednio zmrożone i opakowane. Musi trafić na odpowiednią półkę w odpowiednim sklepie, gdzie konsumenci szukają masła, a nie kluczy hydraulicznych.

Tak samo książka, którą prezentujemy wydawcy, powinna być w jak najdoskonalszej formie.

Rażące błędy ortograficzne? Odpadają na starcie.

Nietrzymanie się zasad kontaktu z wydawcą? Dyskwalifikacja.

Załączenie do oferty wydawniczej swojego numeru konta? Zabawna anegdotka, którą będę powtarzać na kolejnych szkoleniach.

Spokojnie, nie musisz płacić za gruntowną redakcję, ale postaraj się wykonać zaproponowane przeze mnie kroki.

I zanim wystawisz masło na sprzedaż... ubij je!

Rozdział 1

Ubijanie masła

Beta reading

Nikt nie jest nieomylny. Osoba pisząca nie jest w stanie sama wyłapać wszystkich błędów w swoim tekście. Jeśli znany Ci pisarz twierdzi, że nie potrzebuje beta readerów czy pomocy redaktora, możesz mieć pewność, że kłamie.

Zdarza się, że przy pracy nad tekstem po kilkukrotnej lekturze ma się w głowie taki mętlik, że wszystko wydaje się być albo błędne, albo perfekcyjne. Pamiętam, jak pracowałam nad opowiadaniem w konwencji horroru, w którym wykorzystałam wątek użycia broni chemicznej przez Niemców podczas I wojny światowej2. Wszystko pięknie, ale przez ponad 40 tysięcy znaków zapomniałam dodać informację, że ten gaz był zupełnie inny niż wszystkie – biały, a nie żółtozielony.

Gdyby nie beta, mogłabym przez jedną głupotę skopać cały tekst. Wyobraź sobie poprawianie najważniejszego wątku przez ponad 30 stron tekstu. A jeśli byłoby to 100 stron? 150? 350? Dlatego lepiej mieć pomoc, dzięki której nie przeoczysz najważniejszych logicznych błędów.

Jest kilka szkół przygotowania tekstu przed wysłaniem go jako propozycji wydawniczej. Ja rekomenduję opcję dwuetapową – własną redakcję (praca na draftach) oraz pomoc beta readerów. Dzięki temu Twoja historia będzie o wiele bardziej przejrzysta i poprawna językowo.

Kim jest beta reader, popularnie nazywany po prostu betą?

To osoba, która uważnie czyta Twój tekst jako pierwsza – po Tobie. Zadaniem bety jest wyłapanie różnorakich błędów, głównie nielogiczności, niekonsekwencji w konstrukcji świata i bohaterów, luk fabularnych oraz wyjątkowo paskudnych mutantów językowych. Możesz ją też poprosić o podstawową korektę, o ile się na to zgodzi i ma takie umiejętności.

Wspaniała wiadomość jest taka, że nawet jeśli nie jesteś zadowolony lub zadowolona z draftu, możesz go już wysłać becie. Beta może Ci pomóc rozstrzygnąć najbardziej palące kwestie, przez które draft wydaje Ci się nie najlepszy.

Jeszcze lepsza wiadomość jest taka, że beta skrytykuje Twój tekst za darmo. Oczywiście kulturalnym zachowaniem jest odwzajemnić przysługę, na przykład pomagając becie z jej własną twórczością.

Kto może być betą?

Teoretycznie każdy, ale najlepiej się sprawdzi osoba z doświadczeniem redakcyjnym (o tym, gdzie znaleźć beta readerów, przeczytasz za chwilę). Od Ciebie zależy, komu dasz swój tekst do betowania (a czasami batożenia). Nie warto jednak dawać tekstu rodzinie. Osoby z Twojego najbliższego otoczenia nie będą obiektywne. W dodatku będą obawiały sę, że Cię zranią, wypowiadając się negatywnie o Twojej książce. Niewiele też wniosą, jeśli nie są odbiorcami danego gatunku, a więc nie są też potencjalnymi kupcami.

Wierz mi, do dziś wspominam, jak pochwaliłam się swoim debiutem rodzicom:

Ja [podekscytowana]: Mamo, tato, wydaję książkę!

Rodzice [z entuzjazmem]: Oooo! A jaką?

Ja: Fantastykę!

Rodzice [z rozczarowaniem]: Oooo...

Ty możesz znaleźć się w zupełnie odwrotnej sytuacji, w której wszyscy kuzyni i ciocie będą zachwalać Twój tekst. Według mnie to bardziej niebezpieczne od nerwowego tiku dziadka na hasło „Napisałem alternatywną historycznie trylogię o Słowianach walczących z nazistami w kosmosie”. W końcu zależy nam na szczerej opinii na temat tekstu, prawda? Puste pochwały nie poprawią Ci błędów!

Zatem gdzie szukać idealnego beta readera?

Ja musiałam robić to metodą prób i błędów. Ty, na szczęście, masz ten poradnik.

Po pierwsze, dalsi znajomi

Zwłaszcza jeśli siedzisz w branży literackiej! Piszesz bloga? Recenzujesz książki? A może robią to Twoi znajomi? Na pewno są wśród nich osoby, które również zajmują się literaturą półprofesjonalnie. Zaproponuj im zbetowanie tekstu.

Większość autorów myślących o debiucie już w jakiś sposób nawiązała kontakty z ludźmi o podobnych zainteresowaniach. Gdzie? Na konwentach, w grupach na Facebooku, forach czy na Wattpadzie. To nie jest tak trudne, jak Ci się wydaje!

Po drugie, podobni Tobie

Praktycznie wszyscy pisarze, młodzi i starzy, borykają się z tym samym problemem – brakiem bety. Co prawda największych nazwisk raczej nie namówisz do sprawdzenia Ci tekstu (te wszystkie listy do Stephena Kinga z prośbą o polemikę!), ale autorów na Twoim poziomie już tak. Zakumpluj się z innymi osobami, które piszą. Znajdziesz je oczywiście w sieci, ale też na konwentach i spotkaniach autorskich!

Warto zapoznać się z taką osobą na żywo czy na privie, wymienić poglądy i idee, sprawdzić, czy macie „chemię”. Przecież nie dasz do zbetowania romantycznego urban fantasy osobie, która gardzi tym gatunkiem, prawda? Idealną okazją są wieczorki autorskie w bibliotekach i konwenty.

W ten sposób możesz nie tylko znaleźć beta readera, ale również dobrego znajomego, a może i przyjaciela na lata. Kto wie, może kiedyś będą o Was mówić jak dziś o Klubie Tfurców3?

Na co jeszcze czekasz? Organizujcie się!

Po trzecie, internet

Tu na pewno znajdziesz betę. Szukaj na forach internetowych dla młodych autorów, portalach do publikacji tekstów (np. wspominany już Wattpad czy AO3), wyzwaniach pisarskich (jak NaNoWriMo), grupach w mediach społecznościowych… Możliwości jest mnóstwo!

Opcję tę polecam głównie młodym twórcom, którym szczególnie zależy na doskonaleniu warsztatu. Tak, możesz wydać debiut, który okaże się bestsellerem i zarobić krocie, ale nawet najwięksi kiedyś się uczyli. Dlatego przełknij przekleństwo i odetchnij głęboko, jeśli ledwo widzisz swój tekst spod czerwonych przekreśleń i komentarzy. To dla twojego dobra...

Chyba że Twoja beta jest twórczym asasynem (to ci, którzy znęcają się nad tekstem z wielu powodów, ale na pewno nie po to, by Ci pomóc). Tylko jak rozróżnić ziarno od plew?

Jak powinien wyglądać tekst po uwagach beta readera?

Dla mnie idealny tekst po poprawkach bety:

jest spójny technicznie

Formatowanie się nie rozjeżdża, a plik zapisany jest w ustalonym formacie (np .doc). Zdziwisz się, ale sporo osób ma z tym problem.

jest sprawdzany za pomocą funkcji Recenzja (w Wordzie) lub analogicznej

Warto nauczyć się pracować w trybie recenzji, którą ma każdy edytor tekstu. Dzięki temu wyraźnie widać komentarze do tekstu i wprowadzone zmiany, np. usunięte zdania, poprawki ortograficzne czy przeróbki dialogów.

ma komentarze

To chyba najważniejsze. Każdą dużą zmianę, jak np. wycięcie akapitu tekstu, beta powinna argumentować w komentarzu z boku. Również wszelkie błędy i pytania bety powinny znaleźć się w sekcji komentarzy, dzięki czemu możecie nad nimi dyskutować. Opcją dla mniej „technicznych” redaktorów jest po prostu wstawianie komentarzy bezpośrednio w tekście (z podkreśleniem, żeby łatwo było je znaleźć) albo przygotowanie osobnego pliku z komentarzem.

Ważne: beta reading nie jest recenzowaniem. Jeśli oczekujesz recenzji, ustal to wcześniej z betą. Nie wymagaj też wypracowania na temat swojego opowiadania. Czasami wystarczy kilka trafnych zdań.

Beta reader to nie redaktor. Nikt nie musi się zgodzić na redagowanie twojego tekstu za darmo. Jeśli jednak ktoś oferuje Ci zbetowanie tekstu za pieniądze, lepiej dołożyć trochę gotówki i zatrudnić redaktora z prawdziwego zdarzenia (w przypadku selfpublisherów i tak powinno się to zrobić) albo poszukać innej bety.

Pamiętaj, że nie zawsze musisz zgadzać się z beta readerem czy redaktorem. Ostatecznie to Ty jesteś rodzicem swojej opowieści i do Ciebie należy ostatnie słowo. Miej jednak w sobie wyjątkowo dużo skruchy, by umieć przyznać się do błędu, i dużo siły, by mieć argumenty przeciw proponowanym przez nich zmianom, do których nie masz przekonania.

Idealny beta reader:

jest terminowy – gdy nie ma czasu, informuje Cię o tym

jest szczery i bezpośredni

jest zdrowo czepialskim Detektywem Przecinek

wie, jak powinien być zbudowany tekst (np. jak wygląda poprawny zapis dialogów)

szybko oddaje tekst

pisze o plusach i minusach tekstu

wie, jak zachęcić autora do dalszej pracy, np. wskazując pozytywy

jest pogodnym entuzjastą

wysyła tekst w dobrym formacie, a w załączniku jest jeszcze kawa i pączki

kiedy o nim myślisz, czujesz na twarzy powiew chłodnej bryzy, słyszysz śmiech dzieci, a na niebie maluje się tęcza

Metoda pytań i odpowiedzi

Metoda pytań i odpowiedzi pomoże Ci przekonać się, czy współpracujący z Tobą beta reader jest szczerym i wartościowym krytykiem czy twórczym asasynem.

Metodę tę opracowałam dzięki własnemu doświadczeniu bycia... właśnie taką kiepską betą. Moja krytyka była zbyt złośliwa, a swoje mroczne poczucie humoru dopuszczałam do głosu w komentarzach, które może i były trafne, ale niosły za mało cennego feedbacku.

Jaki jest sens w dawaniu komuś wędki, jeśli jednocześnie nie nauczy się go łowić?

Zatem – na czym polega moja metoda? To wyjątkowo proste. W trakcie pracy ze swoją betą zadaj sobie poniższe pytania:

Pytanie 1. Czy czujesz, że beta reader za ostro krytykuje Twój tekst? Jest wyjątkowo czepliwy lub ton jego komentarzy rani Cię personalnie?

Jeśli tak, porozmawiaj szczerze ze swoją betą. Jesteście tylko ludźmi.

Powiedz mu/jej: proszę o uwagi na temat ortografii/logiki wyborów bohaterów/przewidywalności rozwiązań fabularnych/języka. Uwagi na temat x (np. uporczywe wyśmiewanie się z bohatera lub jakiegoś elementu tekstu, którego beta po prostu nie lubi – istotna jest tu awersja, a nie faktyczna szkodliwość dla historii) są dla mnie zbędne. Tak, moja historia to opowieść o miłości krasnoluda z piekieł i syreny błotnej; wiem, że nie podoba Ci się ten gatunek, ale proszę tylko o sprawdzenie przecinków/języka/whatever; czy możesz w swoich komentarzach używać innego języka/określeń etc.? Takie komentarze są dla mnie przykre i nie pomagają w pracy nad tekstem…

Jeśli beta przeprosi i będzie się stosować do Twojej prośby, wszystko jest OK. Jeśli uporczywie odmawia albo wyśmiewa Twoje uczucia, pożegnajcie się.

Pytanie 2. Czy beta reader stosuje wulgaryzmy wobec Ciebie albo tekstu?

Jeśli tak i Ci to przeszkadza, rozwiążcie sprawę jak wyżej lub pożegnajcie się.

Pytanie 3. Czy masz wrażenie, że beta reader próbuje napisać Twój tekst na nowo?

Tak? Pożegnajcie się. Raczej nie dojdziecie do porozumienia. Co innego jest poprawiać błędy stylistyczne, a co innego próbować przepisać Twoją książkę. Takie rzeczy robią ghostwriterzyi dostają za to wynagrodzenie. Niech beta zajmie się tym. Albo własną prozą.

Pytanie 4. Twoim beta readerem jest inny pisarz. Czy jego uwagi wnoszą coś pozytywnego do Twojego tekstu?

Jeśli nie, nie męczcie się. Nie każdy pisarz jest redaktorem, choć prawie każdy redaktor jest pisarzem. Znajdziesz lepszą betę, a Twój ziomek po piórze niech zajmie się swoją robotą. Oboje będziecie szczęśliwsi.

Pytanie 5. Twoim beta readerem jest inny pisarz. Czy obserwujesz, że zawsze, kiedy prosi Cię o pomoc, dostajesz tekst sprawdzony po łebkach i niestarannie, a kiedy Ty betujesz tekst jemu, domaga się niezwykle starannej analizy?

Być może teraz odpadnie mi wiele beta readerów, ale muszę Ci to poradzić – pożegnajcie się. Ewentualnie zastosujcie inny handel wymienny: Ty pozostaniesz analityczną betą, a druga strona odwdzięczy się w inny sposób, np. napisze Ci darmowego blurba na okładkę albo pokaże Twój tekst swojemu wydawcy (omijając długą kolejkę u redaktora wydawniczego).

Red flags, czyli metoda czerwonej chorągiewki

Metoda czerwonej chorągiewki polega na wychwytywaniu momentów, w których czujesz, że coś jest nie tak z Twoją betą.

Czerwoną chorągiewką jest każda sytuacja, kiedy beta reader:

jest nieuprzejmy;

wyśmiewa się z jakiegokolwiek elementu tekstu, zamiast pomóc (mea culpa, sama byłam taka w młodości);

uparcie wprowadza zmiany, na które już się nie zgodziłeś lub nie zgodziłaś;

jest patologicznie nieterminowy;

po raz kolejny nie zauważył istotnego błędu logicznego;

za bardzo ingeruje w historię, próbując zepchnąć ją na inne tory;

bez pytania przekazuje tekst osobom trzecim (nawet w celu konsultacji);

jest niesłowny;

w jakiś sposób zawodzi twoje zaufanie.

I na koniec informacja zwłaszcza dla początkujących i młodszych pisarzy: jeśli ktoś kradnie Twoje pomysły, absolutnie przestań współpracować z taką osobą, nawet jeśli chodzi tylko o szkolne wypracowanie!

Rozdział 2

Tuning książkowy

Pierwsza wersja tekstu przeszła przez ostrzał krytyki bet, naniesiono poprawki i dopieszczono, co się da. To oznacza, że drugi draft jest gotowy, a Ty niedługo zaczniesz szykować propozycję wydawniczą – lub plan marketingowy, jeśli jesteś selfpublisherem.

Im lepsza oferta i im bardziej dopracowany tekst, tym większa szansa, że wydawcy będą skłonni wydać Twoją książkę. Nie można jednak zapomnieć, że dla firmy liczy się przede wszystkim zysk, ergo potencjał sprzedażowy Twojego tekstu i... Ciebie jako autora.

Jeśli czujesz się przytłoczony/przytłoczona – nie martw się. Z doświadczenia wiem, że to ciężki kawałek chleba, zwłaszcza dla niedoświadczonych debiutantów.

Przyjrzyjmy się zatem dodatkom, dzięki którym twoja książka będzie w oczach wydawców jeszcze lepszym produktem.

Blurby, testymoniały, polecajki

Niewiele drukuje się książek, które nie mają na okładce choćby jednego hasła reklamowego. W sumie można je policzyć na palcach jednej ręki – Biblia, Koran, Tora...

Książka stała się produktem, a produkt potrzebuje dobrej reklamy. Im szybciej autor się z tym pogodzi, tym łatwiej będzie mu pracować nad powiększaniem swojego grona czytelników. Bo przecież ostatecznie o to chodzi – aby ludzie nas czytali.

Dlatego layout Twojej książki również powinien być przygotowany w taki sposób, by zachęcać do zakupu. W przypadku wydawnictw innych niż selfpublishing przygotowanie layoutu będzie leżało po stronie wydawcy.

Na okładce znajdziemy kilka przykładów tekstów marketingowych. Te pisane przez osoby z zewnątrz nazywa się w slangu branżowym po prostu polecajką.

Pierwszym jest typowe hasło reklamowe na pierwszej stronie okładki4. To wszelkie teksty typu „Ta książka to złodziej czasu!”, „Nagrodzona Nagrodą Złotego Czegośtam”, „Przez ten horror nie będziesz spać po nocach”. To w tym miejscu specjaliści od marketingu wspinają się na wyżyny elektryzujących przymiotników, szukając setnego zamiennika dla „mrożącego krew w żyłach thrillera”. Tradycyjnie hasłem reklamowym powinno zająć się wydawnictwo. Jeśli więc nie jesteś copywriterem ani selfpublisherem, odradzam załączanie propozycji do oferty wydawniczej.

Drugim rodzajem tekstu marketingowego na okładce książki jest opis. Znajduje się na czwartej stronie okładki i może zawierać słowa kluczowe dobrane pod konkretny gatunek. Opis również tworzą pracownicy wydawnictwa, więc nie musisz zajmować sobie nim głowy. Inną kwestią jest to, że często opisy powstają na podstawie materiałów od wydawcy zagranicznego (często są po prostu tłumaczone z oryginałów zagranicznych) lub na podstawie streszczenia książki przygotowanego przez recenzentów wewnętrznych lub samego autora lub autorkę. Część wydawców wręcz zaznacza, że wysyłając propozycję wydawniczą, należy załączyć streszczenie. Dlatego lepiej się do niego przyłożyć.

Wreszcie przechodzimy do najbardziej pożądanego hasła na okładce – blurbu. Blurbem jest polecenie książki przez sławną osobę, czasami autorytet na danym polu. Część wydawców, co i ja rekomenduję, wykupując blurb u celebryty, wymaga również zaprezentowania się z książką, np. w mediach społecznościowych. Wykupując – ponieważ jest to usługa płatna.

Dlatego nawet tradycyjny, duży wydawca zada Ci właśnie to pytanie jako jedno z pierwszych: „Czy znasz kogoś sławnego?”.

Rozpoznawalne nazwisko na okładce podnosi prestiż książki. Zwłaszcza jeśli rekomendująca osoba jest specjalistą w danym temacie. W ten sposób na rynku były już przypadki horrorów polecanych przez Stephena Kinga, kryminałów rekomendowanych przez Katarzynę Bondę etc. Jeśli celebryta jest Twoim znajomym, wydawca będzie miał nadzieję, że nie będzie musiał mu zapłacić.

Cena takiej usługi – podpisania tekstu reklamowego (napisanego zazwyczaj przez copywritera czy pracownika wydawnictwa) nazwiskiem sławy – zaczyna się od kilkuset złotych netto. Im osoba jest bardziej znana, tym usługa jest droższa. Topowi aktorzy w Polsce to koszt od kilku do nawet 20 tys. złotych. Tak, to nierzadko kilkanaście tysięcy złotych za podpis na książce i zdjęcie na Instagramie. Jednak szacowane dotarcie do odbiorców dzięki takiemu działaniu często jest tego warte. Zgadzając się na polecajkę na okładce, wydawca estymuje wartość danego nazwiska i jego grupy docelowej w podobny sposób, jak szacuje się wartość publikacji w mediach. O ile wydawcę oczywiście na to stać – o nakładach na promocję przeczytasz w dalszej części tej publikacji.

Jak wybrać idealne „nazwisko pociągowe” dla blurba? Ważne, by celebryta na okładce Twojej książki miał trzy cechy:

był sławny, oczywiście!

był osobą, która może czytać książki dla przyjemności

nie był „oklepany”

Po pierwsze: sława, a raczej rozpoznawalność w grupie docelowej. Warto, by polecajka była napisana przez osobę, która może być autorytetem w danej dziedzinie. Co to oznacza? Przede wszystkim zestawienie gatunku i/lub tytułu Twojej książki z nazwiskiem celebryty nie może ocierać się o śmieszność, np. Robert Makłowicz nie powinien reklamować reportażu o kanibalach (chyba że robienie memów jest częścią strategii marketingowej – wtedy totalnie w to idź!). Pomyśl, do kogo chcesz dotrzeć z komunikatem. Jeśli piszesz fantasy, odwołaj się do ulubieńców publiczności – blurb Henry’ego Cavilla5 czy Andrzeja Sapkowskiego6 będą jak najbardziej na miejscu. Twoja opowieść to rodzinna saga? Wybierasz między znaną aktorką serialową albo diwą obyczaju (Małgorzata Kalicińska? Yes, please!). To dość skrajne przykłady, ale wiesz już, co robić.

Po drugie, potencjalny czytelnik musi uwierzyć, że dany celebryta byłby w stanie przeczytać taką książkę z satysfakcją – dlatego literatury pięknej raczej nie będzie reklamował koks z siłowni, a romansu LGBTQ+ – aktor znany głównie z ról w serialach kryminalnych. Pamiętaj, że ostatecznie blurb musi budzić zaufanie; jego zadaniem jest sprawienie, by czytelnik pomyślał: „O, mój ulubieniec XYZ faktycznie mógłby polubić tę książkę. Skoro on, to i ja. Ach, mamy tyle wspólnego...”.

Ostatnim ważnym elementem wyboru nazwiska pod blurbem jest faktyczna wartość wynikająca z opisanych powyżej pierwszych dwóch elementów „celebryty idealnego”. Co przez to rozumiem? Krótko mówiąc – nazwisko pod blurbem nie może być oklepane. Był moment na polskim rynku, że co drugi horror miał polecenie Grahama Mastertona. Pojawienie się blurba Stephena Kinga na książce nie jego autorstwa było fajerwerkiem, który szybko się wypalił, gdy polecajek mistrza grozy pojawiało się coraz więcej. To samo ze znanymi nazwiskami wśród autorów kryminałów.

Podobną anegdotą jest hasło „Bestseller New York Timesa” na okładkach połowy zagranicznych pozycji wydawanych w Polsce.