33,50 zł
Wciągająco i przystępnie napisana opowieść o historii rozwoju cywilizacyjnego człowieka widziana przez pryzmat jego stosunku do zwierząt. Autor dowodzi, że większość przełomowych momentów w dziejach rozwoju ludzkości wiąże się z udomowieniem konkretnego gatunku zwierzęcia, a wynalazki technologiczne są jedynie pochodną tego procesu. Udomowienie bydła i świń spowodowało, że zaopatrzony w stałe źródło mięsa, mleka, tłuszczu i skóry człowiek mógł zmienić tryb życia na osiadły. To pociągało za sobą ogromną zmianę cywilizacyjną związaną z budowaniem i rozwijaniem osad oraz wprowadziło kwestie dziedziczenia. Z kolei zwierzęta juczne i pociągowe (osły i wielbłądy), przemierzając pustynię w karawanach, pozwoliły człowiekowi trwale połączyć odległe lokalizacje, umożliwiając regularną wymianę handlową i dalszy rozwój osiedli. Zażyła więź więź zgrabnie łączy walory poznawcze i rozrywkę, promując przy okazji etyczne postawy wobec zwierząt i skłaniając do refleksji na temat ich przeszłego i obecnego statusu.
Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi lub dowolnej aplikacji obsługującej format:
Liczba stron: 400
Tytuł oryginału:
The Intimate Bond: How Animals Shaped Human History
Copyright © Brian Fagan, 2015
This translation of The Intimate Bond is published by „Sonia Draga” Sp. z o.o. by arrangement with Bloomsbury Publishing Inc. and Macadamia Literary Agency, Warsaw. All rights reserved
Copyright © 2018 for the Polish edition by Wydawnictwo Sonia Draga
Copyright © 2018 for the Polish translation by Wydawnictwo Sonia Draga
Adaptacja okładki oryginalnej: Marcin Słociński
Redakcja: Dorota Koprowska/ Słowne Babki
Korekta: Aneta Iwan
ISBN: 978-83-8110-748-8
Wszelkie prawa zastrzeżone. Nieautoryzowane rozpowszechnianie całości lub fragmentu niniejszej publikacji w jakiejkolwiek postaci jest zabronione i wiąże się z sankcjami karnymi.
Książka, którą nabyłeś, jest dziełem twórcy i wydawcy. Prosimy, abyś przestrzegał praw, jakie im przysługują. Jej zawartość możesz udostępnić nieodpłatnie osobom bliskim lub osobiście znanym. Ale nie publikuj jej w internecie. Jeśli cytujesz jej fragmenty, nie zmieniaj ich treści i koniecznie zaznacz, czyje to dzieło. A kopiując ją, rób to jedynie na użytek osobisty.
Szanujmy cudzą własność i prawo!
Polska Izba Książki
Więcej o prawie autorskim na www.legalnakultura.pl
WYDAWNICTWO SONIA DRAGA Sp. z o.o.
ul. Fitelberga 1, 40-588 Katowice
tel. 32 782 64 77, fax 32 253 77 28
e-mail:[email protected]
www.soniadraga.pl
www.postfactum.com.pl
www.facebook.com/PostFactumSoniaDraga
www.facebook.com/wydawnictwoSoniaDraga
E-wydanie 2018
Skład wersji elektronicznej:
konwersja.virtualo.pl
Naszym zwierzętom, w całej ich wielości i zmienności.
Ta historia jest dla nich.
– Wielu ludzi rozmawia ze zwierzętami (…)
Jednak niewielu słucha (…) To jest właśnie problem.
Benjamin Hoff, Tao Kubusia Puchatka
(przełożył Rafał T. Prinke)
To książka o szacunku, współpracy, miłości i okrucieństwie, o złożonej i nieustannie zmieniającej się relacji między zwierzętami a ludźmi, która naznaczyła i zmieniła bieg historii. Sami też jesteśmy, rzecz jasna, zwierzętami, choć z pewną różnicą. Zaliczamy się do Homo sapiens, mądrych ludzi o unikalnych zdolnościach poznawczych, które wyróżniają nas spośród wszystkich innych stworzeń. Mowa, przezorność i rozum, nasze złożone reakcje uczuciowe: to wszystko unikatowe cechy człowieka – tej bezgranicznej przepaści nie da się w pełni zniwelować. Jesteśmy również gatunkiem stadnym, silnie uwarunkowanym psychologicznie do tworzenia więzi z innymi zwierzętami. Sentyment względem otaczających nas istot, czy to zwierząt domowych, czy roboczych, niekiedy skłania nas do przypisywania im ludzkich emocji i uczuć. Wiele książek dla dzieci opisuje perypetie kotów, psów i słoni, jak ponadczasowej pary Babara i Celeste[1], których przygody przynoszą radość pokoleniom młodzieży na całym świecie.
Jednak niekończący się spór o człowieczeństwo zwierząt nie ma znaczenia dla tej publikacji. Interesuje nas wyłącznie perspektywa historyczna – prześledzimy, jak zmieniało się z upływem czasu nasze podejście do tych istot. Większość historii zazwyczaj koncentruje się na postaciach, monarchach i władcach, szlachcicach i generałach, ale również na zwykłych ludziach oraz kwestiach choćby równouprawnienia płci czy nierówności społecznych. Cel tej książki jest inny. Opisuje, jak zwierzęta i nasza relacja z nimi zmieniły bieg historii.
My, ludzie, od ponad dwóch i pół miliona lat żyjemy w bliskim związku z najróżniejszymi zwierzętami, dużymi i małymi, ssakami i bezkręgowcami, drapieżnikami i bezbronnymi antylopami. Nasi dalecy przodkowie byli drapieżnikami w świecie drapieżników – i łowcami, i zwierzyną. Na przestrzeni dziesiątków tysięcy lat pozyskali niesamowitą wiedzę na temat zwyczajów najróżniejszych stworzeń. To była kwestia przetrwania, ale być może brakowało im potrzeby zbudowania ze zwierzętami więzi psychologicznej, symbolicznego włączenia ich do swojego życia. Ostatecznie ludzie byli zwykłymi drapieżcami.
Wszystko się zmieniło, kiedy na scenie historii zawitał obdarzony niezwykłymi zdolnościami poznawczymi Homo sapiens. Ponadprzeciętne umiejętności łowieckie, nowa, bardziej wyrafinowana broń, ale przede wszystkim inteligencja i zdolność rozumowania zmieniły nasze podejście do zwierzyny łownej. Nie ma pewności, kiedy to nastąpiło, ale było to przynajmniej 70 tysięcy lat temu, kiedy liczba ludności była jeszcze znikoma. W tym nadal słabo zbadanym okresie staliśmy się istotami w pełni społecznymi, o silnym impulsie do zacieśniania więzi nie tylko w ramach naszego gatunku, ale też z innymi żywymi stworzeniami. Nasza potrzeba bliskości względem innych mieszkańców tej planety jest zbyt silna, by dało się ją stłumić.
Relacje są nieuchwytne: to więzi komunikacji werbalnej i pozawerbalnej wyrażane gestami lub mową, pieszczoty lub subtelne tiki palca czy brwi. Stanowią esencję historii, na swój sposób są dużo ważniejsze niż najbardziej imponujące budowle lub arcydzieła sztuki. Wychwytujemy je tylko przez zamglone lustro przeszłości, dzięki dokumentom i wytworom artystycznym, za sprawą artefaktów i kości zwierząt. W tym właśnie tkwi jedno z wielkich ograniczeń archeologii, zajmującej się w dużej mierze materialnymi śladami ludzkich czynów. Mimo to możemy prześledzić ogólny zarys zmieniającej się relacji człowieka i zwierzęcia na podstawie garści fascynujących tropów, które przetrwały co najmniej 20 tysiącleci.
Historia przedstawiona na niniejszych stronach rozpoczyna się od europejskich twórców z epoki lodowej sprzed 20 tysięcy lat, którzy malowali i wycinali zwierzynę łowną na ścianach jaskiń i schronień skalnych, jak we francuskiej jaskini Lascaux i w jaskini Altamira w północnej Hiszpanii. Definiowali oni swój świat w kategoriach potężnych, rytualnych kompanów: zwierząt. Łowcy traktowali je z szacunkiem, jak jednostki, jak stworzenia obdarzone osobowością, żywe istoty, których partnerstwo z ludźmi miało charakter materialny i rytualny. Możemy sobie wyobrazić zwierzęta – niedźwiedzie, renifery czy kruki – zachowujące się w rytualnych opowieściach jak ludzie, znacząco uwikłane w tworzenie i definiowanie ludzkiego kosmosu. Tak zażyłe wspólnota i partnerstwo między ludźmi a fauną przetrwały do dziś wśród australijskich Aborygenów i niektórych arktycznych grup samowystarczalnych łowców, polujących na zwierzęta w celu zaspokojenia własnych potrzeb.
W naszej historii główne role odgrywa osiem gatunków zwierząt, w pierwszej kolejności jest to pies (a następnie koza, owca, świnia, bydło, osioł, koń i wielbłąd). Ponad 15 tysięcy lat temu związki oparte na wspólnocie i szacunku doprowadziły do współpracy i uspołecznienia relacji ludzi i wilków, przodków pierwszych zwierząt, które przyłączyły się do człowieczych rodzin. Czy tylko jako kompan – swoisty towarzysz domowy – czy jako zwierzę robocze, pies subtelnie zmienił relację między ludźmi a istotami żywymi. Pojawiły się trwałe partnerstwo i bliska współzależność.
Potem nadeszła rewolucja, obfitujące w wydarzenia tysiąclecia, kiedy ludzie udomowili zwierzęta gospodarskie, co zaczęło się jakieś 12 tysięcy lat temu. Kozy, owce, świnie i, niedługo potem, bydło – oswojenie tych obecnie powszechnych zwierząt hodowlanych mogło być wręcz podświadomym aktem, pozbawionym lęku. Obie strony skorzystały na tym przełomowym partnerstwie. Zwierzęta, teraz już gospodarskie, hodowane w niewoli zyskały ochronę przed drapieżnikami i, dzięki dobrze zorganizowanemu wypasowi, lepsze wyżywienie. Ludzie zdobyli regularne źródło mięsa, mleka i całego asortymentu cennych produktów ubocznych – wszystko od skór i futer po rogi i ścięgna na rzemienie. A co być może najważniejsze, za sprawą tych czterech zwierząt hodowlanych człowiek zaczął zakładać stałe osady, przywiązując się do pól, pastwisk i ściśle wyznaczonych terenów, przekazywanych z pokolenia na pokolenie.
Związek między pasterzami i wypasanymi zwierzętami był bliski na początku, kiedy stada były niewielkie, a poszczególne sztuki nadal istotne. Hodowane okazy były czymś więcej niż tylko jedzeniem; stanowiły część tkaniny codziennego życia, wyznacznik statusu społecznego. Dla samowystarczalnych rolników zwierzęta użytkowe były narzędziami społecznymi, ale też kompanami, przyjaciółmi, choć traktowanymi bez złudzeń. Stały się kluczowym ogniwem między pokoleniami, między żywymi a czczonymi przodkami, oraz osobistymi symbolami samowystarczalności i więzi międzyludzkich.
Rolnictwo i udomowienie zwierząt nie były rewolucyjnymi wynalazkami człowieka, lecz ich konsekwencje zmieniły historię, zwłaszcza po pojawieniu się miast i cywilizacji. Bydło szybko stało się czymś więcej niż źródłem mięsa, rogów i skór. Było teraz żywym majątkiem, przedmiotem darów i rytualnych uczt. Symbolizowało męskość i potęgę egipskich faraonów i innych przywódców, jak minojskich władców Krety 3500 lat temu. Bydło było też pierwszym gatunkiem jucznym. Niedługo po roku 3000 p.n.e. na polach Mezopotamii można było spotkać woły ciągnące wozy na litych kołach i pługi. Bydło wykorzystywano do transportu, do codziennej pracy na drogach i w polu. Było zarazem symbolem władzy i majątku, składano je też w ofierze bogom.
Na wsi rolnicy i pasterze żyjący z roli nadal utrzymywali małe stada, znali nawet poszczególne zwierzęta po imieniu, co utrzymało się aż do współczesnych czasów. To w zatłoczonych, szybko rozwijających się miastach i ich okolicach relacja między zwierzętami a ludźmi przeszła fundamentalną zmianę. Popyt na mięso i inne produkty zwierzęce był w mieście tak potężny, że skala hodowli szybko rosła. W gospodarstwach hodowano setki sztuk bydła i owiec. Zwierzęta robocze stopniowo stały się bezosobowym towarem, hodowanym i sprzedawanym przez głowę domu dla zysku. Nie znaczy to, że dla wielu ludzi zwierzęta nadal nie były bliskie, jednak sam ogrom zapotrzebowania na jedzenie wywołany wzrostem populacji nie sprzyjał kultywowaniu zażyłej więzi.
Do 2500 roku p.n.e. fauna odgrywała nową, choć niepozorną rolę w świecie podlegającym stopniowej globalizacji, za sprawą swoistej rewolucji zwierząt pociągowych. Będę twierdził, że jednym z najważniejszych gatunków w dziejach był nasz szósty bohater, skromny osioł, a później muł, krzyżówka osła i konia. Osły były pierwszymi zwierzętami w karawanach, co zmieniło podróże lądowe w suchym klimacie na długo przed wielbłądami, w czasach, kiedy większość dalekich wypraw odbywała się drogą wodną. Przyczyniły się do rozwoju państwa egipskiego, łączyły przez wiele wieków obszerne połacie południowo-zachodniej Azji, zaopatrywały armie i nosiły władców, na długo zanim konie pociągnęły rydwany. Wydajny osioł przenosił towary i ludzi, był wykorzystywany i ciężko pracował, niekiedy nawet do śmierci, w relacji, w której zwierzęta juczne traktowano jako środek masowego transportu, a nie odrębne istoty.
Zażyłe więzi między zwierzęciem a człowiekiem, tak samo jak międzyludzkie, koniec końców powstają między poszczególnymi jednostkami. W pewnym sensie to sama liczebność osłów sprawiła, że zostały zwykłymi zwierzętami jucznymi. Poszczególni rolnicy, nawet wielcy władcy i kapłani, mogli szczycić się swoimi nieskazitelnie oporządzonymi wierzchowcami, ale większość osłów pełniła funkcję samochodów – czysto użytkową. Jak pokazuje historia, więzi między koniem, naszym siódmym zwierzęciem, a człowiekiem były dużo bliższe, nie dlatego że zaprzęgano go do wozu i pługa, ale z racji unikalnej relacji między koniem a jeźdźcem. Sztuka jazdy konnej wymaga opartego na wrażliwości porozumienia między jeźdźcem a wierzchowcem, które trzeba nieustannie utrwalać, zwłaszcza w przypadku wypasu zwierząt lub szkolenia do wyścigów rydwanów. Koń i jeździec tworzyli tak onieśmielającą parę, że zwierzęta te były cenionymi nabytkami, symbolami prestiżu i władczości. Armie Mongołów zalały Eurazję i zmieniły historię, co najlepiej widać na przykładzie kampanii Czyngis-chana. Nie przypadkiem oddziały kawalerii wzbudzały na polu bitwy lęk i zaskoczenie. Ich skuteczność zależała od ścisłego związku między żołnierzem a rumakiem.
Nasz ośmy bohater, wielbłąd, również zmienił historię, nie tylko z racji swoich unikalnych właściwości w suchym klimacie, ale ze względu na relację z człowiekiem, wynalazcą siodeł, dzięki którym wielbłądy stały się tak wydajnymi zwierzętami jucznymi, że miały wyprzeć na wieki wozy we wschodnim rejonie Morza Śródziemnego i umożliwić podbój Sahary. Ci, którzy jeździli na wielbłądach i je pędzili, wypracowali wręcz mistyczny stosunek do swoich podopiecznych, prowadząc objuczone zwierzęta ku wodzie przez na pozór bezdrożne tereny.
Karawany zwierząt pociągowych od 5 tysięcy lat składają się na jeden z wielkich wątków historii. Woziły towary i ludzi, rzadkie przedmioty i ekspedycje dyplomatyczne, pomagały armiom. Przede wszystkim cementowały związki między oddalonymi narodami i krajami – wspierając handel, relacje polityczne, wiedzę o odległych ziemiach i ludach oraz świadomość różnorodności kulturowej. Wraz z towarami i żywnością z Azji nad Morze Śródziemne i z Afryki na północ wędrowały idee. Nie powinniśmy ignorować potęgi zwierząt pociągowych, które zaopatrywały rzymskie armie i przeniosły w piętnastym wieku dwie trzecie europejskiego złota z Afryki Zachodniej. Tysiące ludzi spędzało całe życie w podróży; wielkie skrzyżowania dróg, którymi były w średniowieczu Kair, Damaszek i Samarkanda, stanowiły węzły komunikacyjne. Powstanie tych osławionych skupisk hadlowych było możliwe tylko dzięki tysiącom zwierząt jucznych oraz mężczyznom i kobietom, którzy je prowadzili i rozumieli. Przy takiej skali połączeń nie dało się uniknąć przemiany zwierzęcia w narzędzie – nazywam je „furgonetką”.
Trudno jest nam wyobrazić sobie świat, w którym wiosła, żagle, ludzkie dłonie i przede wszystkim zwierzęta były siłą napędową codziennego życia. W tym – obecnie w dużej mierze już nieistniejącym – uniwersum, w którym zwierzęta pełniły kluczową funkcję, miliony gospodarzy żyjących z roli nadal kultywowało bliskie relacje ze swoimi podopiecznymi. Na przykład wielu średniowiecznych rolników trzymało inwentarz w domu, znało każde zwierzę z osobna i ceniło jego wkład w prozę codzienności. Ich związek opierał się na autentycznym partnerstwie, dzięki któremu człowiek mógł się wyżywić i które przez tysiąclecia wyznaczało bieg historii. Jednak po miarowym wzroście populacji miejskich i, w końcu, po rewolucji przemysłowej, zażyłe więzi między człowiekiem a zwierzęciem zniknęły, zastąpione coraz silniejszym rozdźwiękiem między szacunkiem i dumą z posiadania a zwierzęciem jako towarem.
To podczas stuleci prowadzących do rewolucji przemysłowej ludzie naprawdę zapanowali nad zwierzętami, udoskonalając prymitywne praktyki rzymskich i średniowiecznych rolników. Do osiemnastego wieku kontrolowany rozród bydła i świń zmienił relację człowieka ze zwierzętami gospodarskimi na taką, w której ludzie podziwiali tylko swoje dzieło hodowlane. Gorliwa troska dumnych właścicieli o konie wyścigowe i cenny inwentarz rozpowszechniła się wśród arystokracji początków dziewiętnastego wieku. Jednak kolejny raz nieubłagane siły rozrastających się miast i wzrost populacji wytworzyły popyt na mięso, którego nie dało się zaspokoić. Hodowla na skalę przemysłową przyspieszyła wraz ze wzmagającą się obsesją na punkcie masy pokarmu z każdej ubitej sztuki i skrupulatnie zaplanowaną produkcją mięsną. Pomijając potrzeby żywnościowe, wielu ludzi nie zdaje sobie sprawy, że rewolucja przemysłowa i rozwój miast były silnie uzależnione pod każdym względem od zwierząt roboczych, poczynając od mielenia ziarna do noszenia ładunku, wydobywania węgla i holowania barek. Ciężka praca wiązała się z długim wysiłkiem i złym traktowaniem, do tego stopnia, że okrucieństwo wobec zwierząt użytkowych było nowym problemem czasów wiktoriańskich, na który nałożyła się rosnąca popularność zwierząt domowych wśród klasy średniej.
Zwierzęta na ubój i do wiwisekcji – to były nowe problemy dziewiętnastego i dwudziestego wieku. Jednak dopiero w ostatnich latach rosnąca i intensywna troska o prawa zwierząt dotarła do tuczarni i laboratoriów. Obecnie na popularności zyskuje szersze rozumienie praw zwierząt w opozycji do władzy człowieka, pozwalającej mu gnębić i maltretować te udomowione istoty, które ukształtowały bieg historii. Współcześnie większość z nich nam służy – jest jedzona i wykorzystywana na inne sposoby. Czy nadal będziemy podążać tą niewybaczalną drogą, czy zanosi się na zmianę? Historia użycza nam tła, nie daje za to, niestety, gotowych rozwiązań.
Dla przejrzystości na mapach pominięto niektóre mniej istotne miejsca, podobnie jak rejony powszechnie znane, na przykład Alpy i Kaukaz; czytelników zainteresowanych tematem odsyłam do literatury fachowej. Terminy „Bliski Wschód” i „Azja Południowo-Zachodnia” stosowane są wymiennie, gdyż oba są powszechnie używane. „Lewant” odnosi się do wschodnich wybrzeży Morza Śródziemnego.
W przypisach wybrano źródła z bogatą bibliografią, odsyłające zainteresowanego czytelnika do literatury przedmiotu.
Wszystkie wyniki datowania radiowęglowego zostały skalibrowane, daty podawane są w konwencji n.e./p.n.e.
Dołożono wszelkich starań, żeby skontaktować się z właścicielami praw autorskich do ilustracji. Ewentualne zapytania prosimy kierować do autora.
Na mapach zaznaczono większość wymienionych w książce obiektów. Niektóre miejsca, głównie stanowiska archeologiczne, pominięto dla przejrzystości, ale ich ogólna lokalizacja powinna jednoznacznie wynikać z tekstu. Ameryka Północna nie została uwzględniona, gdyż nieliczne nawiązania do tamtejszych ludów i miejsc opatrzono stosownymi danymi geograficznymi.
p.n.e.
25 000
Kromaniończycy i inni ludzie końca epoki lodowej polują na dzikie konie w Europie i Eurazji.
ok. 15 000?
Udomowienie psów w Europie i Eurazji, być może również gdzie indziej. Początek globalnego ocieplenia w epoce polodowej.
11 000
Pojawienie się większych gromad osadniczych w Azji Południowo-Zachodniej, żyjących z łowiectwa i zbieractwa.
ok. 10 000
Rozpoczęcie procesu udomowienia kóz, świń i owiec w kilku miejscach Azji Południowo-Zachodniej. Świnie mogły być pierwsze.
9000 lub wcześniej
Udomowienie bydła w kilku rejonach Azji Południowo-Zachodniej.
7000
Udomowienie bydła w Afryce Północnej.
6000
Bydło i małe zwierzęta hodowlane rozprzestrzeniają się po Europie w rejonach o klimacie umiarkowanym.
ok. 4500
Udomowienie osłów w Afryce Północnej i Azji Południowo-Zachodniej.
ok. 4000
Oswojenie koni w kilku rejonach południowej Eurazji.
3600
Powstanie kultury Botaj w południowej Eurazji. Prawie na pewno jeździ się już konno.
3000
Użycie w Mezopotamii i południowej Eurazji wozów ciągniętych przez bydło. Początek użytkowania koni w Mezopotamii.
2000
Wynalezienie rydwanu zaprzężonego w konie i koła szprychowego.
Pierwsze tysiącleciep.n.e.
Ludy koczownicze, w tym Scytowie, na Wielkim Stepie.
Asyryjske karawany osłów w Anatolii i wzdłuż Nilu.
Wzmianki w greckich relacjach o „barbarzyńskich” Scytach.
Udomowienie wielbłąda.
Ekspansja starożytnego Rzymu. Bydło, małe zwierzęta gospodarskie i muły traktowane są jak towar; konie są oznaką arystokratycznego statusu i prestiżu.
Pierwsze tysiąclecien.e.
Pierwsze karawany wielbłądów przemierzają Saharę.
Udomowienie lamy i użycie jej jako zwierzęcia pociągowego w Andach.
połowa XVIII w.
Doświadczenia Roberta Bakewella i innych w zakresie hodowli zwierząt gospodarskich. Rozwój hodowli koni wyścigowych.
początek XIX w.
Rozkwit konnicy – wojny napoleońskie, indiańskie i wojna krymska.
Pierwsza publiczna krytyka okrucieństwa wobec zwierząt.
Powszechne wykorzystanie koni w kopalniach.
Rozpowszechnienie miejskich zwierząt pociągowych.
Rośnie popularność zwierząt domowych wśród klasy średniej.
1851
Pierwsza oficjalna wystawa psów w Londynie.
1871
Pierwsza[2] wystawa kotów w Londynie.
1887/1911
Parlament brytyjski przyjmuje ustawodawstwo zabraniające okrucieństwa wobec zwierząt.
1899–1918
Ostatnie wykorzystanie na szeroką skalę zwierząt w działaniach wojennych – w drugiej wojnie burskiej i w pierwszej wojnie światowej.
Jaskinia Pech Merle, południowo-zachodnia Francja, późna epoka lodowa, przed 24 600 laty. W ciemności migocą grube pochodnie. Mroczne cienie falują na nierównej ścianie jaskini, dużo poniżej jaskrawego świata nad ziemią. Zbici w grupkę przy zawilgoconej skale łowcy spoglądają w górę na dwa czarne, dropiate konie przed sobą. Zwierzęta patrzą w przeciwne strony. Naturalny kształt skały podkreśla głowę zwierzęcia po prawej, a miękki, pulsujący nieregularnie blask tworzy złudzenie ruchu. Szaman nuci powoli, przywołując moc koni – mieszkańców ściany. Przyciśnięciem kija z ochrą na czubku ozdabia oba okazy czerwonymi plamkami, symbolicznymi ranami po wyimaginowanym polowaniu. Monotonny śpiew osiąga szczytowe natężenie. Przynajmniej troje ludzi, być może obojga płci, podchodzi, przykłada dłonie do skały przy koniach i wydmuchuje na ścianę czarną sadzę. Nadprzyrodzona moc zwierząt przenika im dłonie w symbolicznym finale polowania. Odciski dłoni są nadal widoczne po prawie 25 tysiącach lat.1
To był powszechny zwyczaj, praktykowany też w innych miejscach w epoce lodowej. W jaskini Gargas w Pirenejach goście – pokolenia mężczyzn, kobiet i dzieci, nawet niemowląt – zostawili na ścianach odciski dłoni, niektóre blisko szpar wypełnionych odłamkami kości. Tylko w jednej sali zachowało się ponad 200 odcisków. Czerwonym tlenkiem żelaza lub czarnym, sproszkowanym manganem naznaczano dłonie uczestników, przez co zdawały się one wtapiać w skałę, przenikając do sfery nadprzyrodzonej.
Pech Merle leży pośród głębokich dolin i obszarów zalewowych, gdzie stada dzikich koni pasły się w środku ostatniej epoki lodowej. Pokolenia łowców żyły u boku swoich haremów i ogierów, przechodząc otwarcie i bez cienia lęku obok równie beztroskich zwierząt.
Ryc. 1.1Konie z Pech Merle. Centre de Préhistoire du Pech Merle, Cabrerets, Francja.
Wiele zwierząt znają z widzenia, niektórym nadali być może nawet imiona. Bez względu na porę roku młodzi mężczyźni czyhają po cichu w mroku, przyglądając się, jak zwierzęta jedzą lub szukają kopytami zaschniętej trawy pod zimowym śniegiem. Patrzą na ich zmieniający się wygląd zimą i latem, śledzą ruchy miejscowych stad, widzą parzenie i boje między rywalizującymi ogierami. Z obserwacji zwierząt łowcy wyciągnęli ważne lekcje o trujących roślinach i właściwościach leczniczych przyrody. Znają konie tak dobrze jak członków gromady i zawsze traktują zwierzęta z szacunkiem ze względu na ich duchową moc. Prawie jakby kochali swoją zwierzynę. A kiedy ją tropią i zabijają, patroszą martwe stworzenie z troską i traktują je z poważaniem jak partnera łowów.
To, rzecz jasna, spekulatywna interpretacja, ale sądząc po źródłach antropologicznych, jest w niej co najmniej ziarno prawdy. Nie ma na świecie stowarzyszenia łowieckiego, które nie traktowałoby zwierzyny z szacunkiem. Australijscy Aborygeni mają zdumiewająco rozwinięte przekazy ustne na temat zwierząt wszelkiej maści, prawdziwych i mitycznych, stanowiących nieodłączną część „Czasu Snu”, ich kosmicznej wizji krajobrazu i ludzkiej egzystencji. Łowcy Kri (ang. Cree) z lasów na północy Kanady wierzą, że każdy i wszystko ma swojego ducha – zwierzęta, rośliny, skały, namioty, a nawet wejścia do tych ostatnich.2 Oprócz tych pojedynczych duchów, niektórych ważniejszych od innych, pewne kategorie istot, zwłaszcza zwierzęta – na przykład karibu lub łoś – mają również tożsamość duchową, która podobno nimi włada. To samo dotyczy ludzi. Niektóre jednostki posiadają szczególne moce, tak jak starszyzna, która posiadła je dzięki gromadzonemu przez całe życie doświadczeniu ze zwierzętami i ich otoczeniem. Niekiedy mają oni zdolności prorocze, wiedzę i moc duchową gwarantujące sukces łowów. Nie ulega wątpliwości, że symbolika malowideł epoki lodowej we francuskich i hiszpańskich jaskiniach odzwierciedla fundamentalny związek między ludźmi a zwierzyną. I więź ta nie opiera się na dominacji. (Warto zauważyć, że angielski wyraz animal [zwierzę] wywodzi się od łacińskiego słowa anima, czyli „dusza”).
Równowaga, zaangażowanie i szacunek
Życie w późnej epoce lodowej każdego roku obracało się nie wokół masowego uboju, tylko konkretnych łowów. Upolowanie samotnego jelenia, zastawienie sideł na pardwę górską, złapanie zająca czy wytropienie dzikiego konia – wszystko to stanowiło nieodłączną część życia w bliskości niezwykłej i często groźnej fauny. Łowcy mieszkali wśród zwierząt, widywali je każdego dnia i były im one zupełnie swojskie. Żyli obok zwierzyny w zażyłej relacji, którą trudno jest nam dziś pojąć. Stworzenia te nie były zaledwie zwierzętami do zabicia karabinem powtarzalnym czy kuszą. Stanowiły jednostki, obdarzone własnymi nawykami i cechami wyróżniającymi, często żyjące w małych stadach, które miesiącami pasły się nieopodal. A jak to się ma do naszego obecnego podejścia do dzikich zwierząt? Społeczeństwo zachodnie postrzega przyrodę w kategoriach wyznaczonych w Księdze Rodzaju ponad 4 tysiące lat temu: „Po czym Bóg im błogosławił, mówiąc do nich: «Bądźcie płodni i rozmnażajcie się, abyście zaludnili ziemię i uczynili ją sobie poddaną; abyście panowali nad rybami morskimi, nad ptactwem powietrznym i nad wszystkimi zwierzętami pełzającymi po ziemi»”.3
Księga Rodzaju nie pozostawia wątpliwości, że to my, ludzie, jesteśmy władcami ziemi i żyjących na niej zwierząt. Przyroda to coś innego, obcego. Gatunek ludzki stoi poza swoim środowiskiem, jego fauną i florą, i panuje nad ich losem. Takie jest fundamentalne założenie współczesnego ruchu ochrony przyrody i jego retoryki dziewiczej dziczy, do której człowiek nie ma wstępu. Jak wnikliwie komentuje antropolog Tim Ingold, to zupełnie „jakby postawić tabliczkę «Nie dotykać» przed eksponatem muzealnym: wolno podziwiać, ale tylko z oddali”.4 Kultywujemy poczucie całkowitej izolacji od przyrody, syndrom nieingerowania, który ani trochę nie przystaje do tradycyjnego życia łowców znanego nam z malowideł jaskiniowych i badań żyjących do dziś ludów łowieckich, na przykład w Australii. Społeczności te obcowały ze zwierzętami z dynamiką, zażyłością i szacunkiem.
Z prowadzonych od ponad stu lat badań gromad łowiecko-zbierackich w wielu rejonach świata wiemy, że środowisko naturalne nie jest pasywnym bytem, w którym jedzenie czeka na wzięcie. Tętni życiem, przesycone bogactwem wszelakich mocy. Jeżeli ludzie chcą przetrwać, muszą wchodzić w związki z tymi mocami, czy to zwierzęcymi, roślinnymi czy mineralnymi – tak samo jak muszą podtrzymywać relacje z innymi ludźmi. Oznacza to, że powinni z rozwagą traktować otoczenie, jego faunę i florę. Wymaga to zasadniczo odmiennego podejścia. Udane polowanie zależy od osobistych więzi, które myśliwy utrzymuje ze zwierzęcymi mocami, troskliwie kultywowanymi w dotychczasowych łowach. Mięso zdobyte na polowaniu jest zwrotem z długoterminowej inwestycji polegającej na trzymaniu się właściwych zwyczajów myśliwskich. Wiele stowarzyszeń łowieckich, historycznych i współczesnych, zdaje się praktykować świadomą formę ochrony przyrody poprzez dbałość o zasoby naturalne.
Dla tradycyjnych łowców te same moce, które ożywiają środowisko, są odpowiedzialne za wymarcie lub przetrwanie l u d z i. Jak inny antropolog, Richard Nelson, napisał o łowcach z plemienia Koyukon z Alaski: „właściwą rolą człowieka jest służyć nadrzędnej przyrodzie”.5 Dobrobyt ludzkości zależy od aktów ofiarnych i od szacunku. Zatem Indianie Koyukon ustępują siłom otoczenia: nigdy się im nie przeciwstawiają. My możemy rozróżniać dwa światy, ludzi i przyrody, ale dla Indian Koyukon i innych łowców w rzeczywistości jest tylko jeden, a człowiek stanowi jego znikomą część.
Tańczący z elandami
Badania antropologiczne na obszarze arktycznym i subarktycznym, w tropikalnych rejonach Afryki i Australii dowodzą istnienia precyzyjnej równowagi między łowcami a mocami i zwierzyną w najróżniejszych odmianach środowiska naturalnego. Myśliwi na całym świecie nawiązują głęboki i znaczący związek ze zwierzętami, wkładając w niego całe swoje jestestwo. Łowy zwieńczone upolowaniem zwierzyny uznawano za dowód przyjaznych relacji między myśliwym a jego zdobyczą, która świadomie pozwala się upolować. Zabicie zwierzęcia nie było aktem brutalnej dominacji, lecz udaną próbą wciągnięcia stworzenia do znajomego kręgu społecznego w ramach procesu współistnienia i wzajemnej wymiany. Nie ulega wątpliwości, że wypracowanie tak bliskich więzi stanowiło dla człowieka strategię przetrwania przez dziesiątki tysięcy lat.
Buszmeni, lud zbieracko-łowiecki z południowej Afryki, żyli w rejonach, w których roiło się od fauny wszelkich rozmiarów – wielkich stad antylop, migrujących gnu, zebr i wielu mniejszych stworzeń łownych. Ponadto żyły tam drapieżniki: lwy, pantery, hieny i inne groźne zwierzęta, jak bawoły, słonie i nosorożce. Każde stworzenie, i duże, i małe, stanowiło nieodłączną część świata Buszmenów. Każde miało swoje miejsce w tym kosmicznym i nadprzyrodzonym porządku; każde posiadało własną unikalną tożsamość i osobowość w świecie żywych i domenie nadprzyrodzonej, obu tętniących energią, do których przynależeli też łowcy. Buszmeni byli częścią owej tkaniny zwierzęcego życia i aktywnie w nim uczestniczyli, radując się swojskością okazów, na które polowali i które jedli. Odnosili się do wszystkich zwierząt, dużych i małych, z szacunkiem, nawet jeżeli niektóre z nich miały reputację bezwzględnych bądź podstępnych. W rojącym się od drapieżników pejzażu prehistorii trzeba było stąpać z rozwagą, a przeżycie zależało od uważnej obserwacji, skrupulatnie gromadzonej wiedzy, doświadczenia przekazywanego ustnie z pokolenia na pokolenie i od precyzyjnej komunikacji z nadprzyrodzonymi siłami otaczającego świata.
Dla Buszmenów jedną z najważniejszych zdobyczy był eland, największa i najtłustsza ze wszystkich antylop. Buszmeńcy artyści namalowali setki elandów na ścianach schronień skalnych, często z tańczącymi wokół nich postaciami ludzi, głównie w Górach Smoczych na wschodzie Afryki Południowej.6 Jeszcze niedawno Buszmeni na pustyni Kalahari w Botswanie mieli w zwyczaju tańczyć obok padliny świeżo zabitego elanda. Ożywiając swoją moc, znachorzy (szamani) dygotali, zalewali się potem i krwawili z nosa. Konający eland drży, pocąc się obficie, stopiony tłuszcz bucha niczym krew z szeroko rozwartego pyska. Być może Buszmeni porównywali trans człowieka z cierpieniem dogorywającego elanda. W buszmeńskim tańcu byka, za sprawą mimiki i odgłosów, zwierzę pojawia się niby żywe przed oczami uczestników. Tańcząc, szaman doświadcza wizji elanda stojącego na skraju poświaty ognia.
Z czasem tancerze scalają się z elandem. Transfiguracja się dokonała: stali się elandem. Tym samym zwierzę i człowiek stają się wymienni. Buszmeńscy artyści mieszali świeżą krew elanda z ochrą, dbając o to, by moc trwała, składowana w malowidłach na długo po ich powstaniu. W niektórych schronieniach skalnych ściany są pokryte odciskami ludzkich dłoni. Kładąc dłonie na skale lub malowidle, człowiek pozyskiwał moc elanda, która przepływała do jego ciała. Zupełnie jakby ta wielka antylopa żyła w skale, przynajmniej w sensie duchowym, dzieląc się z łowcami swoją mocą w postaci duchowej bliskości. To samo mogło tysiące lat wcześniej dotyczyć myśliwych epoki lodowej. Bliskie sparowanie łowcy i zwierzyny, ludzi i zwierząt, sięga tysięcy lat wstecz.
Nie tylko Buszmeni, ale wszyscy samowystarczalni łowcy żyjący z polowań, uzależnieni od zwierzyny, byli silnie związani ze światem fauny. Myśliwy musiał zatem zachowywać się wobec swojej zdobyczy tak samo, jak traktowałby innych ludzi. Był ostrożny, nigdy nie mogąc dokładnie przewidzieć reakcji zwierzyny. Z tego powodu fundamentalne znaczenie miała szczegółowa wiedza o zwierzęciu, jego nawykach i diecie, wyglądzie i zachowaniu. Łowcy spędzali wiele czasu, obserwując zdobycz, poznając ją tak, jak poznaje się przyjaciela, jego humory i osobliwości. Trzeba było włożyć wysiłek w długofalowe ukształtowanie relacji ze zwierzęciem, czerpiąc z doświadczenia własnego i innych – jak również z potężnej skarbnicy mitów, folkloru i opowieści dających wgląd w faunę i jej charakter.
Zwierzęta i ludzie zamieszkiwali ten sam świat, obcowali ze sobą nie tylko w wymiarze cielesnym bądź duchowym, ale całym swoim jestestwem. Ludzie i zwierzęta byli sobie równi, nie łączył ich związek dominacji i podporządkowania – który pojawił się wraz z początkiem procesu udomowienia. Sferę oddzielającą społeczeństwo ludzi i resztę przyrody można było przeniknąć i z łatwością przekroczyć. Historia relacji między człowiekiem a zwierzęciem wśród łowców to nic innego jak historia troski człowieka o zwierzę, naszej opieki nad nim, wspólnoty z nim; historia jakże różna od współcześnie podszytego wycofaniem ostrego rozdziału między zwierzętami i społeczeństwem, przyrodą i ludźmi. Musimy się dziś przyjrzeć jakości naszych relacji z fauną, które były oczywiste dla łowców minionych czasów (tak jak, w rzeczy samej, pojmują to obecnie ich potomkowie).
Opowieści z odległego czasu
Komunikacja między łowcami a zwierzętami sięga głębokiej prehistorii. Niezliczone opowieści z dalekiej przeszłości, eony temu, były i nadal są przekazywane z pokolenia na pokolenie łowców i zbieraczy. W północnych krainach ludzie snuli większość historii podczas długich godzin zimowego mroku, leżąc w ciepłych łóżkach. Indianie Koyukon mają opowieści o „odległym czasie”, sięgające do epoki sprzed obecnego porządku egzystencjalnego. W erze tej zwierzęta były nami, miały ludzką postać i żyły w społeczeństwie człowieka, posługując się jego językiem. W pewnej chwili podczas odległego czasu część ludzi umarła i przeobraziła się w zwierzęta i rośliny, które dziś zasiedlają krajobraz. Richard Nelson nazywa to „oniryczną przemianą”, której miejscowe zwierzęta zawdzięczają ludzkie właściwości i cechy charakteru. W społeczności Koyukon, tak jak w niezliczonych innych wspólnotach na całym świecie, takie historie, nierzadko bardzo długie, są odpowiednikiem opowieści o stworzeniu świata z Księgi Rodzaju. Tłumaczą one pochodzenie słońca, księżyca i gwiazdozbiorów; uzasadniają powstanie charakterystycznych punktów krajobrazu; i często występuje w nich kluczowa postać, Kruk.
Kruk pełni ważną rolę w opowieściach o stworzeniu świata w wielu wspólnotach Indian północnoamerykańskich. Dla Koyukon był on pełen sprzeczności: „wszechwładny błazen, dobroduszny intrygant, komediant i bóstwo”.7 Kruk panował nad przyrodą, nakazując rzekom płynąć tylko w jedną stronę, żeby utrudnić życie wioślarzom. Stworzył zwierzęta, a ludzi pognębił, czyniąc ich śmiertelnymi. Jak wyjaśnił Richardowi Nelsonowi członek plemienia Koyukon: „To zupełnie jak rozmowa z Bogiem, dlatego zwracamy się do kruka. To on stworzył świat”.8 Zwierzęta żyły blisko ludzi, choć się od nich różniły: zamiast duszy miały ducha. Mimo to przypominają ludzi pod względem bogactwa uczuć, komunikacji w ramach gatunku i pojmowania ludzkich słów i czynów. Wzajemne relacje między człowiekiem a zwierzęciem są nader bliskie, co oznacza, że ludzie mogą łatwo obrazić duchy swoim niegodnym zachowaniem.
Wynika z tego zatem, według wierzeń Indian Koyukon, że istnieje wzorzec podejścia do przyrody, gdyż potężne duchy nie zawahają się ukarać zuchwałego lub obraźliwego zachowania i marnotrawstwa. Zabijanie zwierząt nie jest ujmą, ale żywe i martwe zwierzęta muszą być traktowane z szacunkiem, jako fundament ludzkiego życia. Jeżeli łowca zachowuje się niegodnie, los nie będzie mu sprzyjał. Indianie Koyukon uważają, żeby nie wskazywać zwierząt, i ważą słowa, kiedy o nich mówią, unikając przechwałek. Są zobowiązani zabijać bez zadawania cierpienia i starają się, żeby zraniona zwierzyna im nie uciekła. Postępowanie z zabitymi zwierzętami określają ścisłe zasady. Są reguły, jak właściwie zarzynać zwierzę i jak odpowiednio zajmować się mięsem. Spożycie tego ostatniego otoczone jest tabu, a niejadalne części zdobyczy są z szacunkiem zakopywane lub palone.
Indianie Koyukon uznają istnienie zarówno przyrody, jak i świata nadprzyrodzonego, a ten ostatni jest drugą wspólnotą, w której żyją ludzie. Polując i chodząc po lesie, łowcy wiedzą, że otaczają ich duchy. Każde zwierzę jest czymś więcej niż tylko wytropioną zdobyczą. To osobowość, znana z opowieści z odległego czasu. Jak ujął to Nelson: „To postać we wspólnocie istnień”.9 W świecie Koyukon wszystko, co dotyczy zwierząt, istnieje przynajmniej częściowo w domenie nadprzyrodzonej. W przypadku zarówno Indian Koyukon, jak i, na drugim krańcu świata, Buszmenów, szamani każdej wspólnoty używali swoich mocy do zapanowania nad duchami przyrody w celach leczniczych oraz by pomogły im porozumieć się z opiekuńczymi duchami karibu i reszty fauny, wabić zwierzęta i sprzyjać dostatkowi.
Kaprys mocy nadprzyrodzonej
W cieplejszych strefach, jak w Afryce i Australii, gromady łowieckie w prehistorii i starożytności opierały się w dużej mierze na różnorodnym pożywieniu roślinnym, sporadycznie uciekając się do łowiectwa, nawet w obfitujących w zwierzynę rejonach Czarnej Afryki. Składowanie świeżego mięsa bez naturalnego chłodzenia w temperaturze poniżej zera jest problemem. Porównajmy to z północnymi szerokościami, gdzie myśliwi, by przeżyć, zawsze polegali prawie wyłącznie na mięsie zwierzyny lub ryb.10 Magazynowanie podczas zimy jest kluczowe; łowca musi zabić o wiele więcej zwierząt na pokarm i w innych celach, gdyż przez znaczną część roku brakuje roślin nadających się do jedzenia i jako materiał na ubranie lub schronienie.
Wędrowne gatunki, takie jak karibu i renifery, były na północy ulubioną zwierzyną łowną przez tysiące lat podczas późnej epoki lodowej i po niej. Obecnie nadal nimi są, gdyż podstawowe zwyczaje łowieckie prawie się nie zmieniły, nawet jeżeli stosuje się zupełnie inną broń. Oba gatunki migrują w dużych stadach, a trasy i kluczowe miejsca, gdzie przekraczają rzekę, da się przewidzieć ze stosunkową łatwością. Można by uznać, że myśliwi podążali za wędrującymi stadami i zabijali potrzebne im zwierzęta. To konwencjonalne założenie jest całkowicie błędne, gdyż renifery, nieobciążone dziećmi i dobytkiem, poruszają się dużo szybciej od ludzi. Polowanie na karibu i renifery często polegało i nadal polega na urządzaniu zasadzki w strategicznych miejscach, zwłaszcza późnym latem i wczesną jesienią, kiedy zwierzęta są w najlepszym stanie. Gra toczy się o coś więcej niż mięso, gdyż łowca potrzebuje też zasobów tłuszczu, przez co utuczona zwierzyna w doskonałym stanie jest wymarzoną zdobyczą. Dotyczy to zwłaszcza samców w porze jesieni, których masa przed sezonem rui może nawet w 20 procentach składać się z tłuszczu. Obecnie wiele gromad łowieckich z północy zabija zwierzęta dla ich sadła, potem porzuca gnijącą padlinę, oprócz języka i szpiku z goleni, cenionych przysmaków. Przez większość roku preferuje się łanie i młode, szczególnym powodzeniem cieszą się nienarodzone jelonki – ku konsternacji współczesnych obrońców przyrody. Prawdopodobnie te same praktyki stosowano w pradawnych czasach.
Potem mamy skóry, o różnorodnych zastosowaniach – na przykład skóra młodych na bieliznę, a samca na buty. Oprócz tego służą one do wyrobu m.in. rzemieni, namiotów, toreb i kajaków. W 1771 roku przyrodnik Samuel Hearne oszacował, że każdy Indianin Chipewyan nad Zatoką Hudsona tylko do użytku domowego wykorzystywał ponad 20 skór karibu rocznie.11 Znów wiązało się to z ogromnym marnotrawstwem mięsa, które gniło późnym latem w wysokiej temperaturze. Porzucone ciała zwierząt były dobrodziejstwem dla padlinożernych kruków i wilków, podążających przez większość roku za stadami reniferów. Marnotrawstwo było jednak nieuniknione, kiedy oportunizm, uważna obserwacja i tylko częściowe spożycie mięsa wystarczały do przeżycia. Sukces zależał od uwzględnienia wielu czynników, jak temperatura, głębokość i twardość śniegu, by móc przewidzieć zmieniające się trasy migracji. W przeciwnym razie groziła śmierć głodowa.
W niewielkich wspólnotach łowieckich przywódcą była osoba o ponadprzeciętnej sile, wytrzymałości i talencie łowieckim, która potrafiła ocenić opinię ogółu i przekuć ją w czyny. Zgromadziwszy dzięki zacięciu do myślistwa mięso i inne dobra, przywódca rozdzielał swoje „bogactwo” pomiędzy resztę grupy. Pojęcie dobytku osobistego nie istniało w takim sensie, w jakim właściciel zwierząt gospodarskich mógłby dążyć do powiększenia swojej hodowli. Przywództwo było nieuchwytne i przechodziło z myśliwego na myśliwego we wspólnotach, gdzie za rozród zwierzyny odpowiadały siły nadprzyrodzone.12 Władza nad ich domeną, często należąca do szamana specjalisty, była fundamentalna w społecznościach, w których przetrwanie ludzi zależało od stada. Porównajmy to ze wspólnotami hodującymi zwierzęta, w których ludzie byli lub są odpowiedzialni za pomnażanie swojego inwentarza.
Zdaniem wielu łowców zwierzęta oddawały im się wiedzione kaprysem mocy nadprzyrodzonej, duchowego mistrza, który wybierał sztuki przeznaczone do spożycia przez ludzi, po czym dbał o ich regenerację. Dlatego myśliwi traktowali zabitą zwierzynę z szacunkiem – żeby nie urazić duchów. Dla ludów północy renifer i karibu były nieśmiertelne, niezniszczalne. Dla pradawnych i współczesnych myśliwych, jak Buszmeni i północni łowcy, zabijanie zdobyczy jest – dosłownie – aktem odnowy. Kiedy mięso i skóry spożywa się lub wykorzystuje w aurze szacunku, dusza martwego zwierzęcia wraca uwolniona do swojego duchowego mistrza.
Za miodowodem
Są liczne przykłady bliskich relacji między dzikimi zwierzętami a ludźmi, które bez wątpienia nie opierają się na udomowieniu. To luźne przymierza zawierane z korzyścią dla obu stron, często niepozorne i kultywowane przez pokolenia, jak związek między Boranami, zaganiaczami bydła z północnej Kenii, a ptakiem miodowodem (zob. ramkę Miodowody i ludzie). Miodowód wyszukuje gniazda pszczół; Boranowie je otwierają. Zależność między plemieniem a miodowodem jest tak silna, że zabicie tego ptaka uważa się za morderstwo.
Miodowody i ludzie
Miodowód duży,Indicator indicator, uwielbia wosk i inne składniki plastra miodu.13To jeden z nielicznych ptaków, które trawią wosk. Jest jednak pewien kłopot. Choć miodowód potrafi znaleźć gniazdo, nie jest w stanie go otworzyć ze względu na położenie w wąskich szczelinach, dziuplach i kopcach termitów. Ponadto dostępu do gniazda strzegą agresywne pszczoły, których żądło, zdolne przebić pióra miodowoda, może być zabójcze. Ptaki zjadają wosk w okresach, kiedy owadów jest mało, pod koniec pory suchej – kiedy również plemię Boran, z braku pożywienia i mleka, sięga po miód. Boranowie bardzo cenią sobie także właściwości lecznicze pszczelego miodu, stosowanego na wiele schorzeń, w tym malarię i zapalenie płuc, nie wspominając o walorach odżywczych, zwłaszcza miodu zmieszanego ze świeżą krwią bydła lub mlekiem. Jednak ludzie też mają problem. Są w stanie otworzyć gniazda i wydobyć miód, ale z trudem przychodzi im je znaleźć. Zatem od setek, a być może tysięcy lat miodowody i ludzie współpracują w celu pozyskania miodu.
Ryc. 1.2Miodowód duży, Indicator indicator. ©Morphart/Fotolia.
Poszukując gniazd, człowiek dmucha w zaciśnięte pięści, muszle lub wydrążone orzechy. Przenikliwy gwizd słychać w promieniu kilku kilometrów. Niekiedy łowca rozpala ognisko dymne, stuka w drzewo lub krzyczy, żeby zwrócić uwagę ptaków. Miodowody analogicznie wyszukują swoich partnerów – ludzi. Podlatują do myśliwego, siadają na widocznych krzewach lub drzewach i śpiewają „tirr-tirr”. Kiedy człowiek się zbliża, ptak śpiewa szybciej i podrywa się w stronę kolonii pszczół. Miodowód przelatuje z gałęzi na gałąź, po mniej więcej prostej linii, aż dociera do gniazda, po czym milknie, a łowca przejmuje ostatnią fazę wyszukiwania. Każdy zbieracz miodu zostawia część plastra dla ptaków. Nikt nie zna genezy tej zażyłej relacji, ale wspólne śledzenie nakłada się na okres, kiedy i ptaki, i ludzie mają ograniczony dostęp do pożywienia, więc polegają na sobie nawzajem, żeby znaleźć pokarm dzięki tej unikalnej symbiozie. Partnerstwo musi też uwzględniać zmiany położenia – ciągłe przemieszczanie się zaganiaczy, wędrowną naturę pszczół i daleki zasięg miodowoda. Ptasi przewodnicy oszczędzają myśliwym mnóstwo czasu i znacząco podnoszą wydajność ich łowów.
W legendach i folklorze zwierzęta były aktywnymi uczestnikami dzieła stworzenia i niekończącego się cyklu codziennego życia. Historie te, tak jak akt łowów, przekazywane z pokolenia na pokolenie ustnie, poprzez opowieści, pieśni, uroczystości, tańce i pod postacią konkretnego doświadczenia, składają się na bezcenne archiwum wiedzy o zwierzętach z czasów, kiedy ludzie byli ze zwierzyną za pan brat. Wszystko to uległo zmianie, kiedy fauna przyczyniła się do transformacji społecznej.
Europa Środkowa, letnia noc 18 tysięcy lat temu. Łowcy kromaniończycy i ich rodziny jedzą wokół ogniska przy świetle płomieni. Wyrzucają niejadalne kości reniferów w przenikliwy mrok, być może w otwartą przestrzeń lub na zbocze pod naturalnym nawisem skalnym. W blasku podskakujących płomieni gromada widzi skrzące się nieopodal wilcze ślepia, które ich obserwują. Wszyscy są świadomi obecności zwierząt, czekających cierpliwie, aż ludzie ułożą się do snu. Po jakimś czasie rodziny owijają się w skóry reniferów i zapadają w głęboki sen. Głodne wilki po cichu podnoszą i zabierają ze sobą wyrzucone kości, ale rodziny nie czują lęku. Nie boją się napaści wilków, gdyż wataha od pokoleń trzyma się gromady i żywi wyrzucanymi resztkami. Nawet dzieci znają z widzenia poszczególne zwierzęta. W przewidywalnym zachowaniu ludzi i wilków nie czuć groźby, obie istoty społeczne dyskretnie polegają na sobie nawzajem.
W pewnej chwili, po wiekach współegzystencji w przenikliwie zimnych rejonach, jak również w cieplejszym klimacie, na przeróżnych terenach, niektóre wilki przyłączyły się do ludzi i, udomowione, dały początek psom. Dlaczego i kiedy dokładnie to nastąpiło, jest tematem trwających debat, wiemy jednak, że było to na długo, zanim zostaliśmy rolnikami i osiedliliśmy się w wioskach, gdzie hodowaliśmy zwierzęta gospodarskie, prawdopodobnie przed ponad 15 tysiącami lat.
Wszyscy fachowcy są zgodni, że wilk europejski (Canis lupus) był pierwszym przodkiem udomowionych psów. Genetyka ma nam tu wiele do powiedzenia.14 DNA mitochondrialny psów, dziedziczony przez samice, różni się o zaledwie dwa procent od DNA wilków, podczas gdy w przypadku najbliższego dzikiego krewnego, kojota, różnica wynosi cztery procent (zob. ramkę Psy, wilki i DNA). Sprawa może być jeszcze bardziej złożona ze względu na powszechne wśród psowatych krzyżowanie się, co przemawiałoby za bardziej zróżnicowaną genealogią.15
15 tysięcy lat temu kończyła się epoka lodowa. Olbrzymie bryły lodu pokrywały Skandynawię i większość Ameryki Północnej; poziom morza znajdował się około 91 metrów poniżej obecnego. Olbrzymi przestwór otwartego, ogołoconego z drzew stepu rozciągał się od Atlantyku po głęboką Syberię; przenikliwie mroźny, wietrzny most lądowy łączył Azję Północno-Wschodnią i Alaskę. Dziewięciomiesięczne zimy były normą, a Europa i Eurazja były domem niezwykłego bogactwa przystosowanych do zimna ssaków, wśród nich turów (przodków bydła domowego), żubrów, reniferów i dzikich koni. Roiło się od dużych i małych drapieżników, wśród nich wilków i ludzi: obu gatunków polujących na najróżniejsze zwierzęta. Ówczesnego człowieka, wyśmienitego i pomysłowego łowcę, nazywa się obecnie kromaniończykiem na cześć schroniska skalnego w południowo-zachodniej Francji, gdzie pierwszy raz znaleziono jego ślady w 1868 roku.16 Niewielka liczba kromaniończyków osiedliła się w różnych rejonach Europy około 43 tysięcy lat temu. Przez dziesiątki tysiącleci wilki i ludzie żyli razem w niesprzyjających warunkach, niekoniecznie jako rywale, za to uważnie się nawzajem obserwując, nierzadko z zaskakująco bliskiej odległości. To współistnienie sprowokowało gruntowną zmianę w ich relacji.
Duże, złe wilki?
Wilki mają od dawna złą prasę, prawdopodobnie za sprawą napaści na bydło i owce. Są żarłocznymi, groźnymi drapieżnikami. Dziesiątkują owce w zagrodzie, atakują dzieci i czyhają w mrocznych lasach na obrzeżach wiosek. Fikcyjny „duży, zły wilk” to uporczywy stereotyp, mocno zakorzeniony w średniowiecznym folklorze. W mitologii skandynawskiej wilk Skoll połyka słońce, kiedy świat pogrąża się w ragnarök, kataklizmie wiodącym ku wielkiej bitwie i serii klęsk żywiołowych. Duży, zły wilk stał się złowrogim przeciwnikiem, bohaterem klasycznej powiastki umoralniającej, trafił nawet do filmów Disneya i Ulicy Sezamkowej (gdzie odpokutował za grzechy i znalazł sobie hobby: puszczanie baniek mydlanych).17 Wiemy teraz, że w istocie wiele wilków jest łagodnych i nawet przyjaznych, jak również nader ciekawskich.
Zła prasa szła w parze z masowym wybijaniem. 15 tysięcy lat temu koegzystowaliśmy z wilkami w swojskiej, choć czujnej atmosferze. Gdzieniegdzie musiały one być tak powszechne jak obecnie widok ludzi wyprowadzających psy na ulicach miast. Jednak po pojawieniu się rolnictwa zwróciliśmy się przeciwko naszym drapieżnym sąsiadom, by chronić inwentarz, kiedy wilkom zabrakło ich dotychczasowego pożywienia: dzikiej zwierzyny. W miarę jak trzody zaczęło przybywać, a człowiek osiedlał się w bardziej zaludnionych rejonach, wilki tępiono przy każdej sposobności. Do walki włączyły się głowy państw i rządy. Już w szóstym wieku p.n.e. ateński mąż stanu Solon wyznaczył nagrodę za każdego zabitego wilka. Zwierzęta te naznaczyły w końcu i doktrynę religijną. W symbolice chrześcijańskiej wilk jest przedstawiany jako diabeł, zły byt, który czyha na wiernych i ich zwodzi. By chronić trzodę, europejscy królowie wypłacali za wilki nagrody. Pod koniec panowania Henryka VII w 1509 roku w Anglii praktycznie nie było już watah, bezlitośnie tępionych za zabijanie owiec. Wendeta trafiła też za Atlantyk. W 1930 roku w kontynentalnych Stanach Zjednoczonych pozostały nieliczne wilki, a na Zachodzie nie było ich wcale. Mimo to zwierzęta owe są, po ludziach i ich inwentarzu, nadal najbardziej rozpowszechnionym dużym ssakiem na ziemi, choć obecnie zajmują zaledwie jedną trzecią swojego dawnego terytorium. Na szczęście prowadzone na przestrzeni pokoleń badania dały nam znaczący wgląd w te zwierzęta i ich wpływ na środowisko.
Więcej o społecznym drapieżniku
Wilki przypominają nieco owczarki niemieckie, choć mają większe głowy, dłuższe nogi i większe łapy. Te szczupłe, silne zwierzęta zwinnie się poruszają, a dzięki długim nogom dają sobie radę w głębokim śniegu, który spada na znacznej części ich terytorium. Wilki nie mają wrogów oprócz ludzi i, na Rosyjskim Dalekim Wschodzie, tygrysów syberyjskich. Są, po ludziach i lwach, najbardziej rozprzestrzenionymi ssakami na świecie, oswojonymi z obecnością człowieka, polującymi na tę samą co on zwierzynę.
Tak jak i człowiek, wilk jest istotą społeczną gromadzącą się w zżytych watahach. Większość grup składa się z dwójki rodziców i potomstwa, niekiedy z rodzeństwem lub innymi osobnikami.18 W watahach kształtuje się wyraźna hierarchia, na której szczycie stoi para rozrodcza. Dojrzałe osobniki są jej podporządkowane, choć najczęściej odłączają się one od rodziny i zakładają własne grupy rozrodcze. Hierarchia podlega ciągłym zmianom, dominację i uległość sygnalizuje się gestami, takimi jak ustawienie uszu lub ogona. Wilki ciągle się przemieszczają, zazwyczaj podróżując w pojedynczej kolumnie. Są w stanie przemierzyć duże odległości, podążając śladami zwierzyny, na przykład migrujących karibu. Polując, polegają na swoim wyczulonym węchu, który pozwala im zlokalizować łosia z młodymi z odległości siedmiu kilometrów. Zbliżają się do zwierzyny po cichu, ostrożnie, po czym znienacka rzucają się na nią z maksymalną prędkością, dopadając ją na krótkim dystansie. Zdaniem ekspertów tylko jedna dziesiąta wilczych łowów jest udana, głównie dlatego, że osaczone łosie i piżmowoły arktyczne są w stanie skutecznie się obronić. Dla porównania karibu, jelenie i renifery preferują ucieczkę, korzystając z atutu szybkości. Właściwy atak polega na otoczeniu zwierzyny i zagryzieniu jej przez watahę. Wilki od razu zaczynają jeść martwą zdobycz, rekompensując sobie tym samym długie okresy bez pokarmu. Często szukają też padliny, żerując na starszych okazach i jelonkach, zwłaszcza w okresach, kiedy zwierzyna jest słaba i źle odżywiona po długiej zimie.
Wilki zaliczają się do najbardziej społecznych zwierząt ze wszystkich drapieżników. Zachowanie to mogło wynikać z adaptacji do wspólnego polowania na duże kopytne, jak bizony lub renifery podczas epoki lodowej, zwłaszcza w fazie samego zabicia zwierzęcia. Tym samym przypominały zachowaniem pierwszych ludzi, również łącząc oportunizm z poszukiwaniem padliny. Początkowo wilkom udawało się zbliżyć do zwierzyny lepiej niż człowiekowi, który pod względem broni dysponował jedynie włóczniami z kamiennymi grotem lub zahartowanymi w ogniu. Sądząc po uszkodzeniach szkieletów neandertalczyków, łowcy sprzed 50 tysięcy lat niekiedy wskakiwali na grzbiety większych zwierząt, żeby przeszyć im włócznią serce. Widać tu analogię do wilków, które rzucają się do krótkiego pościgu, a następnie atakują z bliska.
Wraz z pojawieniem się Homo sapiens, współczesnego człowieka, w Afryce tropikalnej przed około 150 tysiącami lat, przewaga wilków zmniejszyła się z uwagi na stopniowy rozwój stosowanej przez myśliwych technologii – włóczni z poroża ciskanych za pomocą miotacza o lepszym zasięgu i precyzji, a potem łuku i zatrutych strzał. 30 tysięcy lat temu ludzie i wilki byli już na terenach Europy i Eurazji bliskimi sąsiadami. Oba gatunki żyły w ściśle zhierarchizowanych grupach; oba wychowywały potomstwo w małych wspólnotach. Łowcy i wilki mogli nawet wielokrotnie wspólnie polować, bez lęku, znając się nawzajem.
Gdyby sądzić na podstawie malowideł skalnych, myśliwi sprzed 30 tysięcy lat szanowali swoją zwierzynę i inne drapieżniki. Choć wilki nigdy nie pojawiają się w sztuce skalnej, były tak powszechne, że ludzie musieli otaczać szacunkiem swoich bliskich sąsiadów, którzy za sprawą mitologii i folkloru łowieckiego odgrywali istotną rolę w opowieściach o kosmicznych początkach. Rzecz jasna, to tylko hipoteza, mająca jednak solidne podstawy w podejściu do wilków przez współczesnych myśliwych z północy. Eskimosi Nunamiut z Alaski podziwiają sprawność wilków polujących na karibu. Inuiccy myśliwi na Arktyce uznawali je za przewodników, wręcz za zwierzęta, które kiedyś były ludźmi – i co za tym idzie, za braci. Zarazem krążyły opowieści o groźnych wilkach, złych siłach z czasów stworzenia świata. Ogólnie rzecz biorąc, związek między ludźmi a wilkami opierał się na szacunku człowieka i, niekiedy, ciekawości ze strony zwierzęcia. Oba gatunki czerpały z niego korzyści.
W później epoce lodowej, kiedy na ziemi roiło się od drapieżników, wilki były powszechnymi, znanymi zwierzętami. Ich sąsiad, człowiek, byłby na przykład świadomy, że watahy przemieszczają się, szukając zwierzyny, przez cały rok, oprócz pory urządzania legowisk wiosną i wczesnym latem.19 Miałby rozeznanie w kluczowych miejscach, gdzie watahy tropią i atakują wędrujące renifery – nierzadko były to te same okolice, gdzie ludzie zastawiali sidła na zgromadzone zwierzęta. Oba gatunki były istotami nader społecznymi, przyzwyczajonymi do oportunizmu, chętnie sięgającymi po nie swoją zdobycz. Wilkom bez trudu przyszłoby zabierać resztki kości i mięsa wyrzucane przez ludzi po przeniesieniu zdobyczy do obozowiska. Na przestrzeni stuleci żywienie się padliną stało się drugą naturą tych zwierząt, co jeszcze bardziej zacieśniłoby ich relację z ludźmi, tolerującymi podkarmianie chętnych drapieżników. Oba gatunki były przyzwyczajone do współpracy – przy polowaniu, obserwacji otoczenia i w relacjach społecznych. Lata żywienia się odpadkami mogły sprzyjać aurze swojskości, doprowadzając wręcz do sytuacji, kiedy co bardziej towarzyskie wilki odpoczywały nieopodal żywiących się myśliwych, sygnalizując, być może ślepiami bądź innym gestem, ochotę na resztki. Z czasem można sobie również wyobrazić łowców i te same wilki tropiących wspólnie stada reniferów, wilki służące za przewodników, być może osaczające zdobycz, a myśliwych dobijających zwierzynę dzięki wydajnej broni. Do gromad łowieckich mogły się przyłączać pojedyncze sztuki lub całe watahy, być może ostrzegając przed innymi drapieżnikami, szukając zwierzyny, dojadając resztki mięsa. Obie strony czerpałyby korzyści z takiego układu: więcej pokarmu dla wilków, ochrona i zwiad dla łowcy.
Wilczaki?
Kiedy wilki stały się psami? Tutaj trzeba sięgnąć po chaotyczne, wielce niekompletne odkrycia archeologiczne, z których najwcześniejsze stanowią nie lada wyzwanie naukowe. Mówiąc wprost, jak odróżnić kości psa od wilka? Większość znanych pozostałości pierwszych psów jest w najlepszym razie szczątkowa, więc trzeba sobie radzić z niepozornymi tropami. Na ich podstawie da się nakreślić fascynujący obraz zwierzęcia, które mogło być po części wilkiem, a po części psem.
Najwcześniejsze kości prawdopodobnie udomowionego psa to kawałek czaszki z jaskini Goyet w Belgii, datowany na około 32 tysiące lat temu, i liczący 33 tysiące lat ząb i część żuchwy z Jaskini Rozbójniczej w Ałtaju na południowej Syberii, które pod względem genetycznym wykazują „nieznaczne odchylenie względem pradawnych wilków”.20 Czaszki z Goyet nie da się jednak niestety przekonująco powiązać z osadą człowieka, a jej atrybucja jest niejasna. Materiał z Goyet trzeba więc uznać w najlepszym wypadku za wątpliwy. Genetycy zajmujący się kośćmi z Jaskini Rozbójniczej słusznie podchodzą do swoich odkryć ze sceptycyzmem, ale prawdopodobnie związki między ludźmi i wilkami są starsze, niż uznawaliśmy.