Uzyskaj dostęp do ponad 250000 książek od 14,99 zł miesięcznie
Madison Atwood chce odetchnąć po rozwodzie z hollywoodzką gwiazdą. Paparazzi depczą jej po piętach, a życie prywatne zdobi okładki wszystkich tabloidów, ucieka więc do eleganckiego ośrodka wypoczynkowego w Północnej Kalifornii. Avalon Springs to ustronne miejsce w górach, a ona postanawia na nowo odnaleźć tam siebie.
Luke Dawson żyje skromnie, woli swoje odosobnienie niż kontakty z ludźmi. Gdy spotyka piękną kobietę, która kąpie się w gorących źródłach na jego ziemi, zaczyna ją obserwować. Czuje się zaintrygowany, choć to przecież dziewczyna z wielkiego miasta – urocze stworzenie tylko zakłóca spokój, którego od wielu lat szukał.
Gdy Madison odkrywa jego chatę na uboczu, Luke nie potrafi jej wyrzucić. Nie składają sobie żadnych obietnic. Ona pragnie znów czuć się pożądana, a on tęskni za dotykiem kobiety. Matka Natura ma jednak inne plany – zmusza ich, by spędzili razem więcej niż jedną namiętną noc. Czy Luke zdoła rozstać się z kobietą, dzięki której po raz pierwszy od lat coś poczuł? Czy Madison będzie mogła zostawić mężczyznę, który przywrócił ją do życia?
Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:
Liczba stron: 210
Paf!
Strzela korek od szampana. Moje serce gwałtownie przyśpiesza na ten dźwięk. Strumień bąbelków wylewa się z butelki na moje ręce. Przeklinam w duchu i ścieram płyn z blatu. Nie zawracam sobie głowy kieliszkiem, tylko biorę całą butelkę, siadam na kanapie i nastawiam się na kolejny spokojny wieczór w domu. Przerzucam kanały, zatrzymuję się na filmie obyczajowym. Do dopełnienia obrazu nieszczęśliwej rozwódki brakuje mi tylko dużego opakowania lodów Ben&Jerry’s.
Myślałam, że dzisiaj, gdy już wszystko się sfinalizuje, coś się zmieni. Że ja się zmienię. Nie jestem już Madison Cleary, żoną wschodzącej gwiazdy. Oficjalnie znów stałam się Madison Atwood. Ta nowa Madison powinna czuć radość, ulgę i cieszyć się wolnością. Ale coś w całym tym świętowaniu wydaje mi się niewiarygodnie puste.
Zamykam oczy i wzdycham zmęczona.
Niech go szlag!
Bardzo się staram, ale nie potrafię uwolnić się od gniewu.
Odrzucenie. Nadzieja. Porażka. Determinacja. Tak. Determinacja wciąż jest. I wciąż zmusza do walki.
Odstawiam butelkę i sięgam po laptop. Przecież to nie jest koniec mnie, a internet zna wszystkie odpowiedzi. Porażka mojego małżeństwa była potwornym ciosem, to na pewno. Ale nie mogę pozwolić, by mój sławny i niesławnie niewierny mąż – były mąż – zrujnował moją przyszłość.
Czasami mam jednak wrażenie, że czai się wszędzie. Klienci, występy i przyjaciele – nadal obracamy się w tym samym kręgu. Jeśli mam kiedykolwiek poczuć się w pełni sobą, muszę sobie zrobić przerwę. Muszę uciec z LA, od plotek i od tego rozdziału mojego życia, który właśnie przypisałam do przeszłości.
Może wypad do Baja? Poznam seksownego, zamożnego producenta, a on wypchnie z branży tego kutasa, przy którym tak wiernie trwałam, gdy dochodził do sławy. Będziemy sączyć drogiego szampana i jadać dekadenckie potrawy, by mieć paliwo do naszych sekseskapad. A czas pomiędzy nimi będziemy oczywiście zabijać, pluskając się w czystym błękitnym oceanie.
Zanurzam się w tej fantazji na kilka minut, po czym wracam myślami do rzeczywistości albo przynajmniej do bardziej realnych możliwości wyjazdu. Ostatnie miesiące małżeństwa z Jeremym i negocjacje rozwodowe skutkowały u mnie najboleśniejszym okresem posuchy, jakiego doświadczyłam od czasów liceum. Poznaliśmy się z Jeremym jako naiwne, obmacujące się nastolatki. Od tamtej pory tworzyliśmy parę. Byłam w nim idiotycznie zakochana.
Uderza mnie wspomnienie i jeszcze mocniejszy ból – gdzieś w brzuchu, ale podchodzący wyżej, aż do przełyku i wywołujący bolesne pieczenie. Do diabła! Wszystkie te wspomnienia są teraz skażone. A ja nienawidzę go za to jeszcze bardziej.
Może nie zawsze tak będzie? Może pewnego dnia się wyleczę? On stanie się wyłącznie wspomnieniem, i to odległym. Może nie zawsze będę się tak czuła…
Na emocjonalnym haju zaczynam na nowo szukać sobie spa. Bardzo bym chciała, by wyleczyło mnie z tych uczuć pieprzenie się z pięknym nieznajomym na tropikalnej wyspie, ale wiem, że nic dobrego by z tego nie wynikło. Potrzebuję prawdziwej przerwy. Czegoś przywracającego siły. Czegoś, co pomoże zagoić wszystkie te rany w moim sercu.
Pierwsze kilka wyników wyszukiwania to miejsca w północnej Kalifornii. Dostatecznie daleko od LA, ale na tyle blisko, bym w razie konieczności mogła szybko wrócić do pracy. Klikam pomiędzy stronami. Opcje są albo zbyt staroświeckie, albo zbyt ekologiczne, albo trącą tym rodzajem duchowości, na który nie jestem gotowa. Nie chcę się nawracać. Potrzebuję odrobiny spokoju, może kilku masażów i świeżego górskiego powietrza.
Czysta determinacja przenosi mnie na drugą stronę wyników wyszukiwania. Otwieram witrynę Avalon Springs Retreat. W moim sercu budzi się nadzieja. Avalon Springs to w zasadzie definicja spa w górach: domowe posiłki, joga, piesze wycieczki i cała masa czasu przeznaczonego na odzyskanie równowagi. Właściciele wyglądają jak autentyczni hipisi. Pokoje wydają się czyste i wygodne. A całość nie przypomina lepu na pokręcone primadonny, od których mam nadzieję odpocząć.
Sprawdzam grafik, ignoruję cennik – bo zasługuję na to niezależnie od kosztów – i rezerwuję czterotygodniowy pobyt.
Dziś jestem Madison Atwood, a kolejny rozdział mojego życia zaczyna się w Avalon Springs.
– Oto klucz do pokoju. Zarezerwowała pani apartament królewski w Aneksie Oliwnym, czyli tam. To następny budynek, więc będzie pani miała blisko do jadalni i na zajęcia. – Dziewczyna o nieskazitelnej cerze i gęstych blond dredach wskazuje gestem na frontowe wejście. – W każdą sobotę organizujemy integrację tutaj, w głównym budynku. Kolejna zaczyna się za godzinę.
– Integracja? – Odrywam wzrok od plakietki z imieniem „Indigo”, naskrobanym niedbałym charakterem pisma, i patrzę w jasnoszare oczy.
Indigo uśmiecha się łagodnie, jakby nie doświadczyła ani grama stresu w życiu.
– Tak. To takie powitanie. Przedstawi się pani innym mieszkańcom, zrobi parę ćwiczeń oddechowych, porozciąga się. A Vi i Lou opowiedzą trochę o źródłach.
– Świetnie – mamroczę, nawet nie próbując ukryć braku entuzjazmu. Wątpię, by to wyluzowane dziecko kwiat w ogóle to zauważyło.
Wkładam chłodny metalowy klucz do tylnej kieszeni, drobny dowód mojego zobowiązania wobec tego miejsca, które już wydaje mi się kompletnym i bezdyskusyjnym błędem. W recepcji jest głośno, bo grupa osób czeka tam na zajęcia z jogi. A może to początek integracji? Znów opanowuje mnie zdenerwowanie, a zaraz po nim czuję znajome pieczenie w żołądku.
Żadnej ciszy. Żadnego odbudowywania. Jasne, to ewidentna odmiana po miejskiej scenerii, ale to nie są moje klimaty. Często zadaję się ze sławnymi i bogatymi ludźmi Hollywoodu, ale wystarcza pięć minut w tym oświeconym kolektywie, żebym całkiem straciła panowanie nad sobą.
Przerywam Indigo, zanim skończyła swoje przemówienie, chwytam papiery i pędzę ku frontowym drzwiom o wiele szybciej, niż przez nie weszłam. Podróż z mojej beemki do pokoju jest litościwie krótka, choć wcale nie cieszy mnie to, że zamieszkałam tak blisko epicentrum tego „cichego, górskiego resortu”.
Odmawiam krótką modlitwę dziękczynną, bo przynajmniej pokój się sprawdza. Wszystko wygląda tak, jak na zdjęciach – jest czysto, przytulnie i przestronnie. Po szybkim zwiedzaniu wyglądam przez okno, żeby sprawdzić, co lub kto robi taki hałas.
Strumień bardzo rozentuzjazmowanych „mieszkańców” płynie do głównego budynku. Na typowy mundurek składają się spodnie do jogi i opaska na włosy. Patrzę na swoje ciuchy: potargane dżinsy, obcisły podkoszulek i parę wytartych chucków.
To zdecydowanie nie moje klimaty, więc chwytam klucz i plan ośrodka, który niemal wyrwałam z dłoni Indigo, i wychodzę. Dziarskim krokiem mijam tłumek i idę dalej, dopóki hałas nie zamienia się w szept za moimi plecami.
Krajobraz zdecydowanie różni się od tego, do którego przywykłam. Jestem dziewczyną ze Wschodniego Wybrzeża, wiecznie pracowałam na swoją – a potem, gdy już przeprowadziliśmy się na Zachód, jego – karierę, więc rzadko miałam okazję zwiedzić co bardziej malownicze miejsca w Kalifornii.
Gdy idę szeroką wydeptaną ścieżką, która wije się ku gęstszym zaroślom, moje myśli stają się coraz głośniejsze. Zwątpienie. Żal. Poczucie beznadziei. Krzyczą i czepiają się mnie. Gdybym teraz poszła na integrację, to wszystko byłoby po mnie widać. Rzucałabym się w oczy jak latarnia, przez moje niedopasowanie. To ta zagubiona kobieta, którą zostawił mąż, ponieważ nie chciała odgrywać roli ślicznotki, jak uzgodnili kiedyś.
Wzgarda i ból są jak wielki brzydki tatuaż, który nie wyblaknie mimo upływu czasu.
Wędruję dalej, nie zwracając uwagi ani na podejście pod górę, ani na cienką warstwę potu, który skrapla się na mojej skórze. Może Avalon Springs to nie odskocznia, której potrzebowałam? Zaszłam już jednak tak daleko…
Pieką mnie łzy pod powiekami, ponieważ jestem sama. Tak beznadziejnie sama.
Szlak okalają kępy sosen. Niebo nad czubkami drzew przybiera majestatyczny odcień purpury. Moje myśli cichną na tyle, bym uświadomiła sobie, że dość znacząco oddaliłam się już od ośrodka, a tymczasem zapada noc, a ja nie mam pojęcia, gdzie jestem ani dokąd idę. Słaby odgłos szemrzącej wody popycha mnie jednak do przodu.
Za linią drzew jest polana z sadzawką pośrodku. Na tej wysokości temperatura jest niższa, ale nad turkusowym stawem unoszą się smugi pary. Okrążam gładki, okrągły kamień i sprawdzam temperaturę wody opuszkami palców. Idealna, jak właśnie zrobiona kąpiel.
To muszą być Avalon Springs. Imiennicy mojego ośrodka obiecują właściwości lecznicze dzięki złożom mineralnym w pobliskich górach. Strumienie wody spływają ze skał do najdoskonalszej, stworzonej przez naturę wanny.
Szybko rozglądam się wokół i zaczynam działać. Rozbieram się i wkładam do wody gołe palce. A potem ostrożnie zanurzam się cała, razem z głową. Moje włosy wirują wokół barków niczym tysiące jedwabistych nici. Mruczę z ulgi, a na wodzie pojawiają się bąbelki. Na zmianę to pływam, to głęboko nurkuję. Temperatura i woda, pozbycie się ciężaru ubrań i wszystkich tych myśli… Nigdy jeszcze nie czułam się tak dobrze.
Dotykam palcami dna, po czym odpycham się od niego ku powierzchni, gdy zaczyna mi brakować powietrza. Po chwili docieram do miejsca, w którym bez problemu mogę stanąć. Moje piersi unoszą się tuż nad wodą. Podciągam się na szeroki płaski kamień na brzegu i kładę się na nim, nie zwracając uwagi, że jest twardy i zimny. Po kąpieli w źródłach jest mi ciepło i czuję odprężenie.
Zamykam oczy, rozkoszując się zwykłymi odgłosami: wody, ptaków i tej samotni, do której wspinałam się tyle czasu. Wodzę dłońmi po skórze i po raz pierwszy od nie wiadomo jak dawna czuję słabe pulsowanie pomiędzy udami. Boże, jestem ostatnio taka spięta! Tak bardzo potrzebuję wytchnienia! Zachęcona tym, że moje ciało wciąż zwraca uwagę na swoje najbardziej podstawowe potrzeby, dotykam się i pieszczę, aż do podniecenia.
Zbliżając się do krawędzi, rozkładam nogi i zanurzam palec w cipce; drugim wodzę po łechtaczce jak smyczkiem. Minuty mijają, gdy sprawnie pobudzam miejsca, które domagają się uwagi mężczyzny. I to nie byle jakiego mężczyzny, a takiego, który mnie nie złamie. Nie mam żadnego pod ręką, więc na razie musi mi wystarczyć własny dotyk.
Mój oddech przyspiesza, podobnie jak moje tętno. Doprowadzałam się do tego punktu już tysiąc razy. Wiem, co robić. Choć zazwyczaj, niestety, ten akt pozostawia we mnie pustkę. Zaspokajam się fizycznie, ale nigdy emocjonalnie. Ale teraz mi na tym nie zależy. Po pięciogodzinnej podróży samochodem potrzebuję wytchnienia. Wkładam palce głębiej i opuszkami rytmicznie masuję szorstką poduszeczkę tkanki wewnątrz. Delikatna żołądź nabrzmiałego męskiego fiuta lepiej by tu pasowała, ale trudno.
Oblizuję wargi i wyobrażam sobie, że zadowala mnie teraz facet. Postawny i umięśniony, z namiętnością w oczach, wypełnia mnie, centymetr po centymetrze, swoim jedwabistym kutasem. Mówi mi, że jestem piękna, lepsza niż wszystkie, które do tej pory miał. Muska to magiczne miejsce raz po raz, raz po raz i…
Gwałtownie wciągam powietrze i wyginam się w łuk na skale, tak blisko, taka gotowa. Wciskam pięty i łopatki w kamień. Krzyczę z podniecenia i frustracji, ponieważ orgazm znajduje się tuż poza moim zasięgiem.
Otwieram oczy.
Gwiazdy znaczą atramentowe niebo niczym drobne szpileczki światła. Zerkam na szlak i próbuję zwalczyć strach, że nie zdołam odnaleźć drogi powrotnej.
Nagle dostrzegam go między drzewami i zaczynam wrzeszczeć.
Nie jestem pewien, co mnie opętało, żeby przystanąć i ją obserwować. Gdy maszerowała po ścieżce, robiła mnóstwo hałasu. Kolejna dziewczyna z miasta, która przyjechała do ośrodka u podnóża gór, bez dwóch zdań. Przyszedłem tutaj dzisiaj, żeby nacieszyć się źródłami, bo w soboty jest zmiana turnusów, a nowi mieszkańcy rzadko wypuszczają się na szlak po zachodzie słońca.
Ale ubranie tej kobiety opadło na ziemię, a ja zdębiałem. Powinienem zawrócić do mojego domku na zboczu góry, ale zamiast tego przyglądałem się, jak ona pływa i unosi się na wodzie niczym bogini. Miała długie brązowe włosy, które spłynęły prostą falą na jej plecy, gdy stanęła na dnie, odsłaniając najdoskonalsze kobiece piersi, jakie widziałem w życiu.
A potem, niemal bez wyrzutów sumienia, patrzyłem, jak wychodzi z wody, przysiada na skale i zanurza w sobie raz po raz szczupłe palce. Jej krzyki odbijają się od skał i niosą po lesie, a mnie oddech więźnie w gardle. Robię się od tego tak twardy, że nie ma siły, bym zdołał wrócić do domu. Poza tym nie mogę jej tu zostawić, ponieważ zmrok zapada coraz szybciej…
Gdy nasze oczy się spotykają, kobieta zaczyna krzyczeć i wskakuje do wody, by ukryć nagość. Poprawiam się tak, by dowód tego, jaki wpływ miał na mnie jej krótki występ, stał się niewidoczny, po czym podchodzę bliżej.
– Kim jesteś? – Jej głos drży z przerażenia. Kobieta wbija we mnie zogromniałe oczy, zapewne zastanawiając się, czy zrobię jej krzywdę.
O tej porze, tak daleko od ośrodka, ma rację, że się martwi. Nic nie uratowałoby jej przed kimś mojej postury i o moich umiejętnościach. Gdybym miał złe zamiary.
– Nic ci nie zrobię – mówię łagodnie, w nadziei że uda mi się ukoić jej lęk. – Już późno. Wiesz, jak wrócić do ośrodka?
Krzyżuje ramiona na piersi, choć pod wodą i tak nic nie widać.
– Mam mapę.
Uśmiecham się krzywo i zerkam przelotnie na stertę ubrań na brzegu.
– Tak? A masz latarkę, żeby tę mapę odczytać?
Pomiędzy ciemnymi łukami jej brwi tworzą się zmarszczki. Jej oczy oszałamiają kształtem i intensywnością spojrzenia, choć nie potrafię dojrzeć koloru w blednącym świetle.
– Mogę cię odprowadzić. Ktoś taki jak ty nie powinien włóczyć się tutaj samopas.
Zmarszczka pomiędzy brwiami się pogłębia.
– Ktoś taki jak ja?
– Od ośrodka dzieli cię co najmniej półtora kilometra. Nie masz żadnych zapasów ani ekwipunku. Ktoś pozbawiony zdrowej obawy przed dziką naturą nie powinien o tej porze, ani o żadnej innej, samotnie spacerować po lesie.
– Nie musisz mnie ratować, okej?
Opieram się pokusie wywrócenia oczami. Kolejna głupia pańcia z miasta z przerostem ego i brakiem zdrowego rozsądku!
– Chodźmy. Odprowadzę cię.
Powoli przesuwa się bliżej swojego ubrania, nie odrywając ode mnie wzroku.
– Odwróć się, proszę.
Wybucham śmiechem.
– Widziałem znacznie więcej, niż miałabyś mi teraz pokazać.
Jej oczy ogromnieją, a nozdrza zaczynają drżeć.
Odwracam się bez słowa, by zapewnić jej prywatność, choć po tym wszystkim, co właśnie zobaczyłem, wydaje mi się to bez sensu. A minutę później pisk jej trampek na kamieniach sprawia, że odwracam się ponownie.
Jest kompletnie ubrana.
Jeszcze przez chwilę podziwiam jej okryte ciało. Dżinsy przyjemnie opinają uda, a piersi w obcisłym podkoszulku wyglądają na pełniejsze.
Zmieniam tok myślenia, zanim mój kutas znów zacznie wariować. Od tak dawna nie byłem z kobietą, że choć gardzę wszystkim, co reprezentuje sobą ta tutaj, nic nie potrafię poradzić na to, że bestia we mnie pragnie zerwać z niej ubrania i wdzierać się w nią, aż oboje dojdziemy. Kilkukrotnie.
Przeklinam pod nosem, po czym odwracam się po raz kolejny i wchodzę na ścieżkę.
Mija kilka minut, ale nie muszę sprawdzać, co dzieje się za moimi plecami. Słyszę ciężki oddech i trzask gałęzi, gdy ona ostrożnie stawia kroki – dowody, że trudno jej za mną nadążyć. Po co zatem włóczy się po lesie? Dlaczego Lou i Vi ściągają takie idiotki w to piękne miejsce? Nie rozumiem. Ludzie jej pokroju tutaj nie pasują. Nigdy nie docenią tego miejsca tak, jak powinni. Tydzień w górach to dla większości z nich demonstracja statusu. A ja chcę, żeby zniknęli z mojego lasu i mojej góry, żebym mógł się cieszyć tym, po co sam tu przyjechałem. Samotnością. Spokojem. Prostotą życia. Leniwą kąpielą w źródłach bez obecności seksownej panienki z miasta zaśmiecającej moje myśli swoją słodką dziurką…
Bo w sumie jestem pewien, że jest słodka. I bardzo ciasna.
Zatrzymuję się gwałtownie i odwracam. Ciemnowłosa prawie na mnie wpada. Chwytam ją za ramiona, gdy traci równowagę. Wydaje się drobniejsza, gdy ją przytulam – delikatny kościec pokrywa zaledwie odrobina mięśni. Wilgotne włosy przemoczyły jej koszulę, przez co uroczy biust ponownie przykuwa moją uwagę.
Cholera, ta kobieta to bałagan, o który nie prosiłem!
– Stąd już trafisz – burczę szorstko.
Jej oczy znów ogromnieją.
– Stąd?
Blask księżyca oblewa jej skórę. Jeśli miała makijaż, zmyła go woda, pozostawiwszy twarz naturalną i świeżą. Zdecydowanie jest ładna. Zadarty nosek i delikatnie wygięte usta. W jej rysach nie ma nic egzotycznego ani surowego. Ale ma w sobie coś takiego, że wygląda absolutnie wspaniale bez żadnego wysiłku.
Uwalniam ją z objęć i kciukiem wskazuję kierunek za moimi plecami.
– To tylko kilkadziesiąt metrów w dół tą ścieżką. Zaraz zobaczysz światła, które poprowadzą cię przez resztę drogi.
– Dziękuję – mówi cicho. Tak cicho, że nie usłyszałbym jej, gdyby nie spokój panujący nocą w lesie. Zniknął ton, którym potraktowała mnie wcześniej. Nie wiem, jak przeszła od uniesień do utrzymywania, że nie potrzebuje pomocy. Może przemawiał przez nią strach?
Wykrzywiam twarz w grymasie, bo nie podoba mi się myśl, że byłem przyczyną jej obaw. Nigdy bym jej nie skrzywdził. Ani nikogo innego. Nawet jeśli nie chcę ich wszystkich w moim lesie.
– Nie musisz mi dziękować.
– Właśnie, że muszę. Mogłeś mnie tam zostawić albo…
– Albo? – Unoszę brew, prowokując, by powiedziała to na głos.
Fakt, mogłem zrobić wszystkie te rzeczy, o których teraz nie potrafię przestać myśleć. Mogłem ułożyć się pomiędzy jej jedwabistymi udami, wedrzeć się w nią, rozciągnąć ją wokół siebie i zaspokoić na sposoby, do których te śliczne, drobne paluszki nie są zdolne.
Ale ona tego nie mówi. Nie mówi ani słowa. Tylko patrzy na mnie, a ja przez chwilę zastanawiam się, czy potrafi czytać w moich myślach. Czy ta nieoczekiwana chęć deprawacji emanuje ze mnie w jakiś sposób. Jej dłonie prześlizgują się po mojej piersi, a ja nagle zapominam, jak się oddycha.
– Jak się nazywasz? – Jej głos przechodzi w szept. Jakby chciała ukryć te słowa sama przed sobą.
Kiedy ostatnio czułem dotyk kobiety? Kurwa, nie mogę zaczerpnąć powietrza!
– Dobranoc.
Przepycham się obok niej, zmuszając stopy, by zaniosły mnie z powrotem na górę. Muszę od niej uciec jak najszybciej.
Co to było, do cholery?
Zadałam mu proste pytanie, a on zwiał jak dzikus, nie udzieliwszy żadnej odpowiedzi. Olał mnie tak, jakbym to ja zakłóciła jego prywatność, a nie na odwrót.
Napędzana gniewem toruję sobie drogę do głównego budynku, podążając za światłem, tak jak powiedział. Bolą mnie nogi, a zmęczenie sprawia, że każdy krok wydaje mi się ostatni.
Pochylam się i opieram dłonie na kolanach, dając sobie chwilę na złapanie oddechu. Mogę myśleć wyłącznie o nim – seksownym nieznajomym, który pojawił się znikąd. I choć mnie obserwował, postawił na brak zaangażowania.
Światła padające z wielkich okien na tyłach chaty rozpraszają mrok na polanie zaledwie kilkadziesiąt metrów ode mnie. Prostuję się, odpychając dłońmi, i zmuszam się, by iść do jedynego miejsca, w którym pragnę się teraz znaleźć. Do mojego pokoju.
Stawiam kilka kroków i nagle zatrzymuje mnie wspomnienie jego dotyku. O Boże. Ja też go dotknęłam. Dlaczego to zrobiłam? Może źle odczytałam jego spojrzenie, zanim przesunęłam palcami po jego torsie? Twarde mięśnie były jak stal. Odsunął mnie i zniknął, jakbym go w jakiś sposób obraziła.
Gdy wychodzę z zarośli i staję na krawędzi polany, zauważam na drewnianym panoramicznym tarasie zapatrzoną w przestrzeń Indigo.
Gdy mnie dostrzega, zaczyna nerwowo wymachiwać rękami.
– O Boże, pani Atwood! Szukaliśmy pani.
Powoli wchodzę po schodach, trzymając się poręczy, by utrzymać równowagę.
– Nie zamierzałam oddalać się na tak długo.
– Gdy okazało się, że nie ma pani w pokoju i nie pojawiła się pani na integracji, prawie wysłałam ludzi na poszukiwania
– Przepraszam – mówię nieszczerze.
Integracja to ostatnie, na co miałam dzisiaj ochotę. Przyjechałam tutaj, żeby pobyć sama i uciec od wszystkiego. Nie po to, by otaczali mnie obcy i rządził mną plan zajęć.
– Nic się nie stało. Umówiłam panią z Vi na jutro. – Indigo uśmiecha się szeroko i staje obok mnie, gdy w końcu docieram na podest. – Oprowadzi panią po posiadłości. Naszym priorytetem jest zapewnienie gościom wyłącznie najlepszych doświadczeń.
– Och, dzięki. – W moim głosie słychać brak entuzjazmu. Uśmiech Indigo blednie, a ja próbuję to naprawić. – Doceniam, że się o mnie martwiłaś.
Kładzie dłoń na moim ramieniu i ściska je lekko.
– My tylko próbujemy pomóc.
– Wiem. Po prostu mam za sobą długi dzień.
– W sumie… – Znów przepełnia ją entuzjazm. – Mogę zrobić kakao, będzie pani łatwiej się odprężyć.
– Nie. – Odmowa pada zbyt szybko, ale przekroczyłam już dzienny limit uszczęśliwiania ludzi. – Mam ochotę tylko na kąpiel i sen. Ale dziękuję za propozycję. To bardzo miłe z twojej strony.
– To część mojej pracy. Jeśli zmieni pani zdanie, o dziewiątej zaczyna się ognisko. O, tam. – Obejmuje gestem prawą stronę polany, na której jakiś mężczyzna układa stos z polan, a inny ustawia krzesła w kręgu. – Proszę wpaść. Mnie to zawsze pomaga zasnąć.
Odnoszę wrażenie, że ta dziewczyna nigdy nie zarwała nocy z powodu zmartwień. Ma w sobie lekkość, którą ja też pragnęłabym poczuć. Znów. Taka sama byłam w młodości, zanim rzeczywistość wymierzyła mi kopniaka.
– Dobranoc, Indigo. – Uśmiecham się łagodnie.
– Dobranoc, pani Atwood. Miłych snów.
Nie wyspałam się, odkąd wiadomość o zdradach Jeremy’ego znalazła się na pierwszych stronach wszystkich szmatławców w mieście. Pisały o tym nawet niektóre poważniejsze gazety, nie mogłam zatem uciec przed jego romansem. Niekończące się telefony i esemesy nie pozwalały mi zmrużyć oka ani zapomnieć o złamanym sercu, bezustannie przypominając o tym, jak bardzo zostałam skrzywdzona.
Wchodzę do pokoju, biorę prysznic, kładę się na łóżku i wbijam wzrok w sufit. Staram się odpłynąć, ale sen mi umyka. Jedyne, o czym mogę myśleć, to ten tajemniczy mężczyzna z lasu. Dupek, który mnie spławił. Ten, którego chciałam dotknąć ponownie. Co bym poczuła, gdybym musnęła palcami jego nagi tors?
– Kurwa mać! – syczę i wbijam paznokcie w materac.
Powinnam być na niego wkurzona za to, że mnie podglądał, ale wspomnienie wyrazu jego oczu, gdy go na tym przyłapałam, podnieca mnie. Od wieków nikt tak na mnie nie patrzył. Życie w LA ma kiepski wpływ na kobiece ego. W modzie są licealistki, wszyscy wokół robią operacje plastyczne, by wyglądać młodziej.
Tymczasem w jego spojrzeniu była czysta żądza, jak w oczach Jeremy’ego, zanim mnie zdradził. Tajemniczy nieznajomy odszedł wprawdzie, ale ja wiem, że w tamtej chwili mnie pragnął. Czuję znajomy tępy ból między nogami i wkładam dłoń pod kołdrę, by się dotknąć. Zaciskam powieki, a w moim umyśle pojawia się obraz przystojnego tajemniczego mężczyzny.
Miał w sobie coś… Opadające powieki i źrenice w odcieniu najciemniejszego nieba nocą. Te oczy były uderzające, lecz to jego włosy zaskoczyły mnie najbardziej. Długie pasma w odcieniu przydymionego blondu harmonizowały z miodową opalenizną. Ściągnął je w niedbały węzeł i to naprawdę do niego pasowało. Broda, która nigdy dotąd nie pociągała mnie u mężczyzn, podkreślała rysy i przydawała męskości.
Wracam myślami do miejsca, w którym skończyłam nad wodą, i udaję, że to nie moje palce wdzierają się we mnie, a on. Ma głód w oczach, jęczy, powtarzając moje imię. Wodzi szorstkimi dłońmi po mojej skórze, rozpalając ciało. Wbijam pięty w jego pośladki, czując przy każdym pchnięciu zaciskające się mięśnie. Nie panuję nad sobą; moje spazmy stają się z każdym ruchem coraz głośniejsze.
Orgazm, który uciekał mi wcześniej, teraz uderza z całą siłą. Krzyczę, poruszam palcami i pocieram dłonią łechtaczkę. Moje mięśnie tężeją, gdy fale rozkoszy uderzają raz po raz. Moje ciało wykręca się na bok. Gdy nadchodzi spełnienie, otwieram oczy i z trudem chwytam powietrze.
– Uff! – Wypuszczam je z płuc, próbując wyrównać oddech.
Jeszcze nigdy nie doszłam tak szybko. Nawet gdy Jeremy spędzał tyle czasu na dole, że traciłam rozum. Nawet wtedy musiało upłynąć co najmniej dziesięć minut, zanim osiągałam orgazm dorównujący siłą trzęsieniu ziemi. Myślenie o tym mężczyźnie zakołysało całym moim pieprzonym światem.
Jestem zbyt zmęczona, by analizować sytuację. Zamykam oczy i usiłuję uspokoić myśli, koncentrując się na grze świerszczy za oknem. Bez skutku.
Widzę tylko jego.
Ostatnie, czego się spodziewałem tego wieczoru, to samotna naga kobieta zaspokajająca się przy źródłach. Integracja w Avalon to przecież mój czas cieszenia się tym fragmentem posiadłości bez jakichkolwiek przeszkód.
Ziemię tę – ponad dwadzieścia hektarów nieskażonej ustronnej góry w północnej Kalifornii – pozostawił mi mój dziadek. Nigdy nie planowałem tutaj zamieszkać. Ziemia leżała odłogiem przez wiele lat, a chata powoli się rozpadała. Gdy jednak zakończyłem ostatnią turę mojej służby, myśl o powrocie do dawnego życia i cywilizowanego społeczeństwa przeraziła mnie nie na żarty.
Dlatego wylałem wiadra krwi, potu i łez i uczyniłem to miejsce swoim domem.
To miała być moja ucieczka.
Moje schronienie przed światem.
Tyle że pojawiła się ona.
Siedzę i gapię się w ogień, popijając poranną kawę. Nie mogę przestać myśleć o tym, jak jej orzechowe włosy, wilgotne i zmierzwione, przywierały do ubrania, podkreślając zarys piersi. Idealnych. Jędrnych. Krągłych.
Pomyśl o czymś innym, dupku, napomniałem się.
Ostatni raz dotykałem takiej pary… Cholera, minęły całe lata!
Zanim wstąpiłem do marynarki, marzyłem o normalnym życiu. W moich marzeniach nie było mieszkania w lesie, na szczycie góry, w samotności. Zawsze sądziłem, że spełni się mój amerykański sen: żona, domek z ogródkiem i tyle dzieciaków, że trzeba będzie kupić gównianego minivana.
Wszystko to jednak spieprzyła służba wojskowa. Myślałem, że jestem przygotowany na to, co czeka mnie w armii. Fakt, widziałem i robiłem rzeczy, których nie chciałbym przeżywać ponownie ani ich powtarzać, ale nie miałem z tym żadnych problemów. Aż do ostatniej tury. Tym razem nasze zadania zdawały się nie mieć jakiejkolwiek logicznej przyczyny. Wyłącznie bezsensowna przemoc.
Gdy odsłużyłem swoje i odszedłem jako odznaczony oficer sił specjalnych marynarki, nie potrafiłem sobie wyobrazić powrotu do normalnego życia. Miałem tak silne objawy zespołu stresu pourazowego, że nawet strzelający gaźnik wytrącał mnie z równowagi. Jedynym lekiem okazała się dobrowolna izolacja.
Funkcjonuję w towarzystwie ludzi, jeśli muszę. Od czasu do czasu jadę do miasta, ale nigdy nie zostaję tam długo. Wiem, jak żyją wszyscy inni, ale to już nie jest mój świat. Lepiej mi samemu. Wolę spokój mojej góry.
Zazwyczaj codzienne obowiązki zajmują mnie wystarczająco, by mój umysł nie schodził na manowce. Dzisiaj jednak mogę myśleć wyłącznie o brązowowłosej piękności, która jęczała cicho i miała zabójcze cycki. Powinienem odejść, gdy tylko ją zobaczyłem, ale księżyc mienił się na jej mokrej skórze w taki sposób, że przystanąłem jak wryty. A gdy zaczęła krzyczeć, przestałem myśleć jasno.
Gdy nasze oczy się spotkały, jej były pełne strachu. Widywałem takie spojrzenie milion razy, gdy służyłem w armii. Nie potrafiłem na nowo udźwignąć jego ciężaru. Nie mogłem jej zostawić, nie uspokoiwszy jej i nie uspokoiwszy własnego sumienia. Nigdy bym jej nie skrzywdził. Przemoc nie była w moim stylu ani nie leżała w mojej naturze. Przysięgałem służyć i bronić, a nie atakować i straszyć.
Nie mogę jednak zaprzeczyć, że chciałem pochylić się i przycisnąć swoje ciało do jej ciała. Wedrzeć się językiem głęboko w jej usta. A gdy mnie dotknęła, zapragnąłem wcielić tę fantazję w życie. Wtedy nagle odezwała się rzeczywistość.
Jak mogła być w jednej chwili przerażona, a w następnej mnie dotykać? Wyglądała tak, jakby marzyła o moim pocałunku. Oczywiście zrobiłem jedyną rzecz, jaka wtedy wydawała mi się słuszna.
Uciekłem.
Ten kontakt mnie zszokował.
Wstrząsnął mną do głębi.
Jak jakiś pieprzony dupek odwróciłem się do niej plecami i zostawiłem ją samą. Nie powinienem tego robić, ale przecież nie prosiłem się o towarzystwo. Kurwa! Jeśli nie wróciła do ośrodka, Vi, Lou i cała masa ludzi zaczną wkrótce przeczesywanie terenu i poszukiwania! Jęczę w swój kubek, żałując, że ją porzuciłem i kazałem szukać drogi powrotnej. Chociaż… Minęło ponad dziesięć godzin, a jeszcze nikt nie zapukał do moich drzwi. Prawdopodobieństwo, że sobie poradziła, jest zatem dość wysokie, no nie?
Przez dziesięć kolejnych minut wyrzucam ją z myśli i tworzę w głowie listę spraw na ten dzień. Mój sposób życia wymaga planowania, czasu, a przede wszystkim wysiłku. Nie biegam do sklepu po zakupy. Sam hoduję jedzenie, mam inwentarz. Taka prosta rzecz jak ogrzanie chaty wymaga ciężkiej pracy. Wiele godzin dziennie spędzam na rąbaniu drewna, żeby mieć go dość, gdy przyjdzie zima.
Wkładam kubek po kawie do zlewu i wyglądam przez okno zwrócone na Avalon. Ośrodek to mała kropka w oddali, ale przypomina mi o niej. Gdy w wyobraźni ona zaczyna wykrzykiwać moje imię, potrząsam głową, by odgonić te myśli.
– Weź się w garść, Luke – mówię. – Dość czasu ci już zabrała.
Wychodzę na rześkie poranne powietrze, karmię kurczaki i inne zwierzęta, po czym biorę się do rąbania.
Ostatnie, czego mi trzeba, to bezczynność.
W moich żyłach krąży seksualna frustracja, której nie osłabia nawet machanie siekierą. Mocniej zaciskam dłonie na trzonku i biorę szerszy zamach, gdy jej obraz znów pojawia się w moich myślach. Jest naga, a jej jęki wypełniają moją głowę niczym uwodzicielska prezentacja na slajdach, którą mógł stworzyć wyłącznie mój pozbawiony seksu mózg.
Unoszę twarz do słońca i ocieram pot, który zaczyna spływać mi na skronie. Cicho przeklinam własne ciało i kobietę, która wdarła się do mojej głowy. Rozpinam flanelową koszulę, ale mimo chłodnego poranka jest mi gorąco jak przy piecu. Wszystko w moim ciele żyje i płonie z pożądania. Mój kutas zesztywniał tak, że nie jestem w stanie jasno myśleć. Muszę coś z tym zrobić, zanim odrąbię sobie nogę – taki jestem cholernie rozkojarzony.
Rzucam siekierą o ziemię i wracam do chaty. Ściągam dżinsy, zostawiam je na niedźwiedziej skórze przed kominkiem, po czym z westchnieniem osuwam się na ulubiony fotel. Mocno chwytam się za kutasa. Ściskam go, by uspokoić i zagłuszyć tępy ból, który nie opuszcza mnie od zeszłej nocy.
Unoszę biodra w ślad za każdym ruchem ręki. Orgazm narasta we mnie po każdym zaciśnięciu palców. Chcąc dojść szybciej, zamykam oczy i wyobrażam sobie blask księżyca rozbłyskujący na jej nagim ciele niczym tysiące diamentów. Potrzebuję tego. Chcę tego. Niemal czuję, jak jej wargi obejmują żołądź i oblizują ją leniwie, a ona jęczy w zachwycie.
Ściskam mocniej. Poruszam ręką szybciej. Ścigam orgazm, który znajduje się tuż poza moim zasięgiem. Umyka mi, ilekroć się do niego zbliżam. Prowokuje.
Tak jak ona.
– Dzień dobry – słyszę.
Moje serce zamiera i zatrzymuje się na żebrach jak ciężarówka, która uderzyła w ceglany mur na pełnej prędkości.
Otwieram oczy i co widzę?
Przedmiot mojego pożądania.
Tytuł oryginału: Misadventures of a City Girl
Copyright © 2017 Waterhouse Press, LLC
Copyright for the Polish Edition © 2018 Edipresse Polska SA
Copyright for the Translation © 2018 Agnieszka Myśliwy
Edipresse Polska SA
ul. Wiejska 19
00-480 Warszawa
Dyrektor ds. książek: Iga Rembiszewska
Redaktor inicjujący: Natalia Gowin
Produkcja: Klaudia Lis
Marketing i promocja: Renata Bogiel-Mikołajczyk, Beata Gontarska
Digital i projekty specjalne: Katarzyna Domańska
Dystrybucja i sprzedaż: Izabela Łazicka (tel. 22 584 23 51), Barbara Tekiel (tel. 22 584 25 73),
Andrzej Kosiński (tel. 22 584 24 43)
Redakcja: Ewa Charitonow
Korekta: Edytorial.com.pl Izabela Jesiołowska, Ewa Mościcka
Projekt okładki i stron tytułowych: Katarzyna Lubańska/studio KARANDASZ – www.karandasz.com.pl
Skład i łamanie: Adam Dąbrowski
Zdjęcie na okładce: Shutterstock
Biuro Obsługi Klienta
www.hitsalonik.pl
mail: [email protected]
tel.: 22 584 22 22
(pon.–pt. w godz. 8.00–17.00)
www.facebook.com/edipresseksiazki
www.instagram.com/edipresseksiazki
ISBN 978-83-8117-471-8
Wszelkie prawa zastrzeżone. Reprodukowanie, kodowanie w urządzeniach przetwarzania danych, odtwarzanie w jakiejkolwiek formie oraz wykorzystywanie w wystąpieniach publicznych w całości lub w części tylko za wyłącznym zezwoleniem właściciela praw autorskich.