Uzyskaj dostęp do tej i ponad 250000 książek od 14,99 zł miesięcznie
On i ona.
Pogubiony imprezowicz i zbuntowana outsiderka.
Nie spodziewają się siły rażenia gorącego uczucia, które ich połączy.
Barry uchodzi za prawdziwą duszę towarzystwa, ale to tylko pozory. Tak naprawdę czuje się samotny i ma wiele kompleksów, które ukrywa pod tatuażami, piercingiem i ekscentryczną fryzurą. Nie jeździ motocyklem i nie zalicza panienek jak jego kumple.
Pewnego dnia zauważa tajemniczą nieznajomą, która na jego widok w panice ucieka i gubi swój szkicownik. Barry odkrywa, że dziewczyna ma wielki talent i ze zdziwieniem zauważa, że… każdy rysunek przedstawia jego.
Amy, którą wszyscy mają za dziwoląga, chce odzyskać swoją własność. Ma jednak pewien plan, w którym to właśnie Barry może jej pomóc.
Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:
Liczba stron: 524
Audiobooka posłuchasz w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:
Ludzie uwielbiają być ranieni. Odruchowo i posłusznie idą tam, gdzie jest ból. Kojarzą go z bezpieczeństwem. Mylą z miłością. To nawet nie jest smutne, to banalne jak cykl dobowy i prawie wszyscy są do tego przyzwyczajeni.
Anya Marina • Shut up
Chobits Opening • Let Me Be with You
Edyta Bartosiewicz • Jenny
Electric Youth • Real Hero
Guns N’ Roses • November Rain
Guns N’ Roses • Don’t Cry
Hey • A ty?
Lana Del Rey • Young and Beautiful
Linkin Park • Leave Out All the Rest
My Chemical Romance • Helena
Myslovitz • Z twarzą Marilyn Monroe
Myslovitz • Blue Velvet
Two Feet • I Feel Like I’m Drowning
Two Feet • Her Life
Two Feet • Love Is a Bitch
The Offspring • Killboy Powerhead
Sia • Chandelier
Sufjan Stevens • Mystery of Love
Young Love • Discotech
5 Seconds of Summer • If Wall Could Talk
– Kobiety są dziwne, sam przyznaj. – Drew gapi się przed siebie i strąca w dół trybun niedopałek papierosa. Stoimy we dwóch i obserwujemy, jak grupka dziewcząt przemierza murawę, plotkując o czymś i chichocząc.
Jedna z nich – drobna, z włosami w kolorze miodowy blond – spogląda na mojego kumpla swoimi dużymi błękitnymi oczami. Nadal rozmawia z koleżankami, jednak całą swoją uwagę skupia na nim, posyłając mu nieśmiały, ale bardzo zadziorny uśmiech.
Drew to mój przyjaciel. Znamy się, odkąd pewnego feralnego dnia omal nie przejechał mnie swoim motocyklem, podczas gdy ja próbowałem wykonać swój pierwszy kickflip na deskorolce. Od kilku ładnych lat przychodzimy na teren nieukończonego miejskiego stadionu, by doskonalić nasze umiejętności i przy okazji pogadać. W Huntley – tej dziurze zabitej dechami, w której mieszkamy – nie ma zbyt wielu atrakcji.
On przychodzi z jeszcze jednego powodu – by wysłuchiwać westchnień napalonych fanek motocykli, które o motoryzacji mają takie pojęcie jak ja o robieniu na drutach. Wieczorami na stadionie odbywają się nielegalne wyścigi, co czyni z mojego kumpla jeszcze większe bożyszcze kobiet.
Powiedzcie mi: jakim cudem dziewczyny lubią wszystko, co niegrzeczne, zakazane i złe, a mimo to uwielbiają piżamy w jednorożce i prezenty w postaci pluszowego misia?
Dysonans poznawczy – te dwa słowa doskonale podsumowują to, co sądzę o kobietach.
– Wczoraj się pokłóciliśmy, a zobacz, co robi dziś. – Drew wskazuje na wpatrującą się w niego ślicznotkę. – Prowokuje mnie. Robi to dzień w dzień, a potem się wycofuje, bo…
– Nie jest jeszcze gotowa? – Wchodzę mu w słowo, a on patrzy na mnie zdziwiony. – No co? Sam mówiłeś, że ona jest wiecznie niezdecydowana. Zacznij się przyzwyczajać. Tak właśnie skonstruowane są kobiety – stwierdzam, poprawiając swoje sterczące włosy, i obserwuję, jak dziewczyny zajmują miejsca kilka rzędów niżej.
Mówią, że facet facetowi może zrobić tylko dwa wielkie świństwa.
Pierwsze: zaproponować ciepłe piwo. CIEPŁE. Rozumiecie to?!
Drugie: zakochać się w dziewczynie i odstawić męską przyjaźń na boczny tor.
Mam wrażenie, że Drew robi mi właśnie to drugie. Ciepłe piwo można jeszcze schłodzić. Ze zmarnowaną przyjaźnią nie da się już nic zrobić.
Ginger – dziewczynę, która właśnie pożera mojego kumpla wzrokiem – znam od kilku miesięcy, głównie za sprawą jego ciągłych ochów i achów. Wiem, jaki Ginger nosi rozmiar buta, wiem, jakie lubi płatki śniadaniowe i jakie piosenki nuci pod prysznicem. Wiem też, że frytki je tylko zimne, obowiązkowo z ketchupem.
Daję słowo, nie mam ochoty poznawać więcej sekretów tej dziewczyny, a jednak stoję tu i cierpliwie wysłuchuję gadania mojego kumpla na jej temat. Powinienem dostać za to medal. No dobra, czteropak piwa też byłby w porządku. Oczywiście zimnego piwa.
Odkąd Drew poznał Ginger, gada tylko o niej. Ewentualnie o ich kłótniach, namiętnych powrotach i znów o kłótniach. Czasem wtrąci coś na temat motocykli i ligi NBA – tyle właśnie pozostało z mojego kumpla, od kiedy się zakochał. I dlatego właśnie ja nie zakocham się nigdy.
– Myśli, że może testować moją cierpliwość. Sprawia jej to przyjemność. Pieprzona dręczycielka. – Drew drżącymi dłońmi wyciąga drugiego papierosa.
– Co ona z tobą robi, stary?! – Śmieję się głośno, kręcąc z politowaniem głową. – Od kiedy jesteś taki nerwowy?
– Zobacz, jaką ma spódniczkę. – Drew zaciąga się, po czym wypuszcza powoli dym, przymyka przy tym oczy. Jestem pewien, że właśnie wyobraża sobie, jak zdziera z niej ten skrawek materiału. – Ledwo zakrywa jej tyłek. Zarzuca na mnie przynętę. Gdy już jestem blisko, zabiera mi ją sprzed nosa. Tak się nie robi, to nie fair. Nie gra czysto, stary. Moja samokontrola ma swoje granice. Wczoraj napisała mi dwuznacznego SMS-a, po którym stał mi przez pół nocy. Rozumiesz to?! Stał mi przez SMS-a! – Drew wyrzuca niedopalonego papierosa i głośno przeklina. Jak tak dalej pójdzie, zmarnuje paczkę fajek w ciągu kilku minut.
Śmieję się jeszcze bardziej. Nigdy żadna dziewczyna go tak nie sponiewierała, w pozytywnym tego słowa znaczeniu. Mój kumpel zachowuje się jak napalona surykatka w okresie godowym, ale wiem, że Ginger nie tylko go pociąga. To coś więcej. On też zdaje sobie z tego sprawę i przez to jest tak rozchwiany emocjonalnie. Biedak, nie spodziewał się, że miłość ma taką siłę rażenia.
Tak, wiem. Wymądrzam się, a sam gówno wiem na temat miłości!
Jedyna miłość, jakiej zaznałem, to ta ofiarowana mi przez rodziców i psa Sproketa, który uwielbiał posuwać moją nogę. Na swoje usprawiedliwienie dodam, że miałem wtedy jakieś pięć lat i nie wiedziałem, że mój jamnik inicjuje akt seksualny.
– No to na co czekasz?! Zrób pierwszy krok, wiesz, co lubi. – Klepię Drew po plecach i obserwuję, jak nerwowo wbija swoje dłonie w oparcie plastikowego krzesełka.
– Muszę rozegrać to powoli. Wiem, że ona chce tego co ja, tylko nie ma pojęcia, jak się do tego zabrać.
– Ale zdajesz sobie sprawę, że to twoje rozegrać powoli może oznaczać nie zaliczę przez najbliższe sto lat? – Staram się być poważny, ale po chwili parskam śmiechem. Nic nie poradzę na to, że widok mojego nieszczęśliwie zakochanego kumpla tak bardzo mnie bawi.
– To nie jest śmieszne. A najgorsze jest to, że nie mam ochoty na inne dziewczyny. Nawet przestałem oglądać porno. A to oznacza tylko jedno: sprawa jest poważna.
– Uda wam się, prędzej czy później. Obydwaj to wiemy. Choć dla twojego fiuta lepiej byłoby, gdyby to nastąpiło jednak prędzej. – Poruszam sugestywnie brwiami. – Poza tym mówiłeś, że już kiedyś byliście razem. A teraz co? Znów cofnęliście się do etapu flirtu? Naprawdę dziewczyny kręcą te ciągłe podchody i tańce godowe? Nie lepiej od razu przejść do sedna i być razem, skoro oboje tego chcecie?
– Stary, je kręci właśnie TO – gonienie króliczka, a raczej fakt, że one są tymi króliczkami i ktoś za nimi gania. Lubią te wszystkie powłóczyste spojrzenia, słowne sugestie, pikantne SMS-y. I myślą, że ty też to lubisz. A obaj wiemy, jaka jest prawda. Chcesz mieć to z głowy, powiedzieć, co czujesz, a potem przelecieć ją w łóżku jej starych.
– Zgadzam się ze wszystkim, ale z tym łóżkiem jej starych to już przesadziłeś. – Śmieję się tak głośno, że kilka koleżanek Ginger spogląda na mnie z zaciekawieniem. Posyłam im najbardziej luzacki i zarazem uwodzicielski uśmiech, na jaki mnie stać.
– Dobrze wiesz, co mam na myśli. Stresuję się, gdy nie wiem, co krąży po jej głowie. Wodzi mnie na pokuszenie, a potem odtrąca. To powinno być karalne. – Drew patrzy w stronę dziewczyn, ale dobrze wiem, że skupia uwagę tylko na jednej z nich.
Zaczynam pomału gubić się w życiu miłosnym mojego kumpla – pełnym rozstań, powrotów i dramatów rodem z telenoweli.
Szczerze? Chyba wolę już samotność, jazdę na desce i piątkowy wieczór w trójkącie: ja plus RedTube plus moja prawa dłoń. Może to brzmi żałośnie, ale przynajmniej nie muszę tracić czasu na żadne miłosne gierki.
– Powinienem być cierpliwy. Sama w końcu do mnie przyjdzie. – Mój kumpel omiata tęsknym spojrzeniem parę zgrabnych nóg.
Idę o zakład, że ich właścicielka specjalnie przybiera różne wyzywające pozy podczas rozmowy z przyjaciółkami. Nikt normalny nie wygina się, jakby chciał powiedzieć: weź mnie teraz, podczas zwykłych babskich pogaduszek.
– Jutro mam jej pomóc przy naprawie auta. Myśli, że jest sprytniejsza, ale ja wiem, że za tą z pozoru niewinną propozycją kryje się coś więcej. Sam rozumiesz – my dwoje, ciasny garaż, wszędzie smar, no i klucz francuski. Będzie gorąco.
– Co ma do tego klucz francuski?! – pytam zdziwiony. Miłość sprawia, że mój kumpel zaczyna gadać jakimś dziwnym szyfrem, a ja przestaję go rozumieć.
Oto co kobieta potrafi zrobić z mózgiem faceta: przerabia go na papkę!
– Eee… nieważne… – Drew wzdycha, zaszczycając mnie jednym, nieobecnym spojrzeniem.
Jeśli mózgi zakochanych kobiet kolonizują motyle, jednorożce i tęcza, to w mózgach zakochanych facetów zamieszkują plemniki, które zjadają wszystkie szare komórki. Daję słowo!
Oczami wyobraźni widzę starą grę Nintendo, gdzie zamiast Pac-Manów plemniki zasuwają w poszukiwaniu pożywienia.
Nieźle, człowieku. Lepiej przestań ćpać, bo aż strach pomyśleć, jaka będzie następna wizja w twojej głowie. Już sam fakt, że mówisz do siebie w myślach w drugiej osobie, jest niepokojący.
Ale prawda jest taka, że Drew nie przypomina już człowieka. To raczej jakaś szalona krzyżówka napalonego orangutana, samca alfa i Romea. Fizycznie stoi obok mnie, ale wiem, że mentalnie właśnie pieprzy Ginger na tysiąc różnych sposobów.
Już mi niedobrze.
– Ech, a z drugiej strony, wszystkie dziewczyny, które tu przychodzą, tak robią. Zgrywają niezainteresowane, ale tylko czekają, aż jakiś wydziarany motocyklista zabierze je na przejażdżkę. – Wzdycham, nieco teatralnie, by przyciągnąć jego uwagę. Oczywiście udaję, że wcale nie gapię się na tyłek Ginger. Nic nie poradzę, jest na wprost mnie. – To żadna tajemnica, że motocykle obchodzą je tyle, co zeszłoroczny śnieg. Obaj dobrze wiemy, że chcą oglądać coś innego. A mówią, że to faceci są wiecznie napaleni – dodaję, licząc, że Drew zacznie rozmawiać ze mną jak człowiek i przestanie dawać się hipnotyzować tej blondwłosej modliszce.
Nie jestem zazdrosny o to, że mój kumpel ma większe powodzenie ode mnie. W końcu motocykle, tatuaże i skórzana kurtka to coś, od czego miękły kolana naszym babciom, matkom i pewnie będą miękły jeszcze naszym córkom. A ja chyba prędzej zostanę drugim Tony Hawkiem, niż poderwę jakąś dziewczynę na jazdę na desce.
– No nie powiedziałbym, że wszystkie. – Drew przewraca oczami, jakbym obraził swoimi słowami całą żeńską część populacji. – Na przykład ona – dodaje i wskazuje na samotną postać siedzącą na samej górze trybun. – Ona nie przychodzi tutaj, żeby kogoś wyrwać.
Spoglądam w tamtym kierunku. Zauważam dziewczynę siedzącą w najwyższym rzędzie. Słońce nie pozwala mi dostrzec szczegółów, ale poznaję ją, choć ledwo co kojarzę.
Zawsze ubrana na czarno, niska, drobna. Jest trochę jak duch – nie rzuca się w oczy, ze stale spuszczoną głową i twarzą ukrytą pod kurtyną ciemnych, prostych włosów. Zapamiętałem ją tylko dlatego, że swojego czasu przychodziła na wyścigi z Becky – dziewczyną, która rozkłada nogi przed każdym, kto potrafi ujarzmić motocykl albo kto jej nieźle zapłaci. Razem tworzyły przedziwny duet – chodzące przeciwieństwa, które jednak się przyjaźniły.
– Jest tutaj prawie codziennie. Wiecznie gryzmoli coś w swoim zeszycie i wszystko obserwuje.
– Codziennie? Byłem pewien, że ostatni raz widziałem ją tutaj wieki temu, z Becky – odpowiadam zdziwiony i przekopuję zakamarki pamięci.
– O to jej właśnie chodzi – nie chce, byśmy zwracali na nią uwagę. To ona jest tutaj obserwatorem. – Drew wzrusza ramionami, po czym całą uwagę kieruje ponownie na grupkę siedzących niżej dziewcząt.
Spoglądam w górę, mrużąc oczy. Widzę, że drobna postać nagle zastyga w bezruchu, po czym szybko wstaje i kieruje się w stronę wyjścia. Musiała zauważyć, że na nią patrzymy.
– Dobra, stary, ja spadam. Rick już jest, a dziś ścigamy się w końcu na poważnie. – Drew klepie mnie po ramieniu i zbiega po schodach, co nie umyka uwadze dziewczyn.
Oczywiście on patrzy tylko na Ginger i posyła jej uśmiech, który równie dobrze mógłby być sloganem w stylu Jeszcze trochę i cię przelecę, mała. Przewracam oczami, widząc, jak tych dwoje znów prowadzi swoje tańce godowe na odległość.
Mówiłem przed chwilą, że nie jestem zazdrosny? To było kłamstwo. Jestem. Ale nie o powodzenie u kobiet czy o wielką miłość. Nie chcę związku i dziewczyny na stałe. Zazdroszczę Drew tego, że jest ważny dla kogoś, że ma całą jej uwagę na wyłączność. Ginger dałaby się za niego pokroić. I to z wzajemnością.
Jak to jest być dla kogoś całym światem?
Drew i Rick to wiedzą. To oni zawsze grają pierwsze skrzypce na podrywach. To do nich pierwszych dziewczyny podchodzą na imprezach, składając jednoznaczne propozycje. Ja zawsze jestem tym trzecim. Gdy oni nie są zainteresowani, wtedy dopiero panienki uderzają do mnie.
Skłamałbym, mówiąc, że nie zadowalam się niechcianymi przez moich kumpli kąskami, tym bardziej że są bardzo smakowite. Dziewczyny mówią, że jestem przystojny, miły i tak dalej, ale ja wiem, że to ściema. Nigdy nie będę tak przystojny i tak niesamowity jak Drew i Rick. Ja co najwyżej mogę być tym najzabawniejszym z całej naszej trójki. Jednak usłyszeć od dziewczyny: jesteś taki zabawny to nie to samo co: jesteś taki seksowny.
Tak więc jestem lokalnym błaznem, mówiącym zawsze coś tak głupiego, że aż zabawnego, rozkręcającym każdy drętwy wieczór, przynoszącym najlepszy alkohol i najmocniejszy towar. Nie pociągającym, mrocznym i tajemniczym jak Drew. Nie seksownym i szarmanckim jak Rick.
No dobra, Rick nie jest szarmancki – on po prostu ma pieniądze i niezłe teksty na podryw.
Ja jestem tylko zabawny i wyluzowany, a moje życie to jedna wielka impreza. Zauważycie mnie z dużej odległości – ja to ten dziwak z bałaganem na głowie i kolczykami w ilościach prawie hurtowych.
Nikt nie wie, że to tylko przykrywka. Zasada jest prosta: im bardziej nietypowo wyglądasz na zewnątrz, tym więcej możesz ukryć w środku. Ludzie skupiają się na powierzchowności i nie pytają o to, co czujesz i jaki naprawdę jesteś. Bardzo skuteczna taktyka. Tak to ma właśnie wyglądać.
Pozory pomagają mi przetrwać. Dzięki nim jestem lubiany, mogę wiele załatwić i nie siedzę wieczorami samotnie przed telewizorem. To dlatego od czasu do czasu wezmę coś zakazanego. Wtedy łatwiej jest udawać. Wystarczy przymknąć oczy, poczekać, aż nadejdzie haj, i już wszystko staje się prostsze. Wtedy jesteś prawie pewien, jesteś w stanie uwierzyć, że ludzie mają rację – nie masz żadnych problemów i jest zajebiście zabawnie, a życie jest tak proste jak kreska, którą przed chwilą wciągnąłeś.
Jednak budzisz się rano i wszystko znika. Ojciec przy śniadaniu patrzy na ciebie badawczo, a niczego nieświadoma matka trajkocze trzy po trzy.
Nie, nie chodzi o to, że on podejrzewa mnie o dragi, bo przecież doskonale wie, że od czasu do czasu schodzę na złą, usypaną z białego proszku, ścieżkę. On się boi. Boi się, że powiem jej prawdę. Pilnuje mnie, słucha każdego słowa, by w porę wyłapać insynuacje. Jest szanowanym policjantem, a jednak pieprzonym tchórzem, który woli ciągnąć tę szopkę dzień w dzień, zamiast przyznać się do błędu.
Lubię go drażnić, sprawiać, aby bał się o własną dupę jeszcze bardziej. Kiedy wracam ujarany albo pijany, wtedy ma się na baczności. Wie, że w takim stanie mogę go wsypać. A ja, choć mam nad sobą kontrolę, udaję, że lada moment powiem to, czego tak bardzo się obawia.
– Mamo, czytałaś ten artykuł? – pytam niewinnym tonem przy śniadaniu, kartkując czasopismo. – Ciekawy tekst o związkach. Napisano, że zdrada leży w naturze człowieka, który nie jest monogamiczny. – Kątem oka widzę, jak ojciec nerwowo bierze spory łyk kawy.
Uśmiecham się. Na pewno się poparzył.
– Dla mnie to bzdury, tylko samolubny kutas mógłby zdradzić swoją kobietę. Taki, który myśli tylko fiutem. – Dalej snuję swoje wywody i już czuję na sobie jego spojrzenie – z pozoru groźne, ale wali od niego strachem na kilometr.
Mama prosi, abym uważał na słownictwo, i podaje naleśniki. Ojciec jej dziękuje – przesadnie, ze zbyt wielkim entuzjazmem.
Czy ona tego nie widzi?! Tego poczucia winy, które zżera go od środka? Tego, że coś jest nie tak?
Tamtego dnia mama wyjechała na promocję książki – pracuje w wydawnictwie i to należało do jej obowiązków. Miałem wybrać się na szkolną wycieczkę, ale wychowawca zachorował, więc wróciłem do domu wcześniej. To właśnie wtedy usłyszałem dźwięki budzące jednoznaczne skojarzenia.
Matka nie pojechała i teraz korzystają z tego, że mnie nie ma – pomyślałem, przewracając oczami. Nie miałem ochoty podsłuchiwać uprawiających seks rodziców, a już tym bardziej tego oglądać.
Wtedy usłyszałem, jak mój ojciec jęczy głośno: Sarah!
Wszystko fajnie, zapewne miał orgazm stulecia. Tylko że moja matka miała na imię Laura.
Rozsiadłem się wygodnie na kuchennym stołku i czekałem na dalszy rozwój wydarzeń. Po dłuższej chwili zobaczyłem schodzącą na dół i dopinającą sukienkę kobietę, na oko starszą ode mnie maksymalnie o pięć lat. Była niezła i sądząc po jej zdzirowatym wyglądzie, zaliczyła wiele łóżek, być może także łóżka moich kumpli. A teraz łóżko mojego ojca. Chwilę później on także pojawił się na schodach. Nigdy nie zapomnę jego miny, gdy mnie zobaczył. Tego dnia runęło moje całe wyobrażenie o nim.
Gdy twój ojciec jest policjantem i lokalna społeczność, z twoją matką na czele, wielbi go, ty z automatu robisz to samo. Był dla mnie wzorem. Kłamstwo? Wszyscy kłamali, ale nie on. Tego dnia śmiałem się ze swojej dotychczasowej naiwności.
Nigdy nie rozmawialiśmy na ten temat. Nigdy nie poprosił wprost, abym zachował to dla siebie. Ale wiedziałem, że tego właśnie ode mnie oczekiwał. Dał mi do zrozumienia, że będzie mnie krył przed matką w kwestii dragów, ale w zamian chce, bym trzymał buzię na kłódkę. Wiedział, że biorę, i miałem z nim kiedyś parę pogadanek na ten temat, ale uspokajałem go, że to tylko okazjonalnie. Nie wydał mnie matce, żeby jej nie denerwować. Tym razem sugerował, żebym lepiej siedział cicho, bo zmieni zdanie.
Mieliśmy więc niepisaną umowę, przez którą czułem się jak zdrajca przed własną rodzicielką. Ale to ja miałem go w garści – obydwaj wiedzieliśmy, że moje narkotyki matka jakoś przeżyje, ale jego zdrada oznaczałaby koniec ich małżeństwa i, co dla niego najważniejsze, społecznego prestiżu oraz szacunku w pracy.
Nie miałem wątpliwości, że jej nie kochał. Jego jedyną miłością była policja i chęć bycia cenionym. Dlatego tak lubiłem go torturować, udając, że lada moment zdradzę jego brudny sekret. Tak, jestem zabawny, jestem wyluzowany. Im dłużej wszyscy dookoła tak myślą, tym jest mi łatwiej samemu w to wierzyć. Jestem zupełnie jak ojciec – zdany na łaskę i niełaskę społecznej aprobaty.
Potrząsam głową, chcąc odpędzić od siebie ciężkie, ołowiane myśli. Sprawdzam kieszeń, bo czuję się podenerwowany. Woreczek z białymi tabletkami nadal tam jest. Szelest folii działa na mnie uspokajająco niczym mruczenie kota. Jest jak obietnica poczucia bezpieczeństwa, azylu. Mogę to mieć w każdej chwili.
Wiatr się wzmaga i czuję na twarzy pierwsze spadające krople deszczu. Wizja mnie zaszytego w moim przytulnym chevrolecie, łykającego tabletki i zapadającego w nicość jest cholernie kusząca.
Nagle kilka rzędów nad sobą zauważam duży zeszyt, któremu wiatr przekartkowuje strony. Leży na miejscu, które jeszcze przed chwilą zajmowała tajemnicza dziewczyna. Podmuchy stają się coraz silniejsze, a kartki fruwają jak szalone. Wchodzę na górę, po kilka schodów naraz.
Pewnie się nas nieźle wystraszyła, skoro zostawiła coś tak cennego.
Biorę do ręki ciężki, oprawiony w czarną skórę brulion. Oglądam, kartka po kartce.
To, co tworzy ta dziewczyna, to nie bazgroły. To coś niesamowitego. Jej rysunki sprawiają, że zapominam o dragach, chwilowo mnie do nich nie ciągnie. To, co mam przed oczami, wystarczająco mnie odurza i działa na zmysły.
Ma talent. Nigdy jeszcze nie widziałem tak realistycznych i dynamicznych obrazów, narysowanych jedynie ołówkiem. Przedstawiają codzienne wydarzenia z toru. Ale nie ma tam motocykli ani Ricka, ani Drew. Jedynie deskorolki. Dużo deskorolek. I koleś robiący różne triki.
Musi znać się na anatomii, bo doskonale odwzorowała pracę nóg, potrafiła nawet podkreślić pracujące pod skórą mięśnie. Patrząc na te rysunki, niemal czuję, jakbym znów skakał z rampy.
Chłopak w czapce jedzie spokojnie po prostej drodze, stojąc pewnie na swojej deskorolce, a potem wjeżdża na rampę. Na kolejnym rysunku wykonuje airtrick, na następnym zalicza upadek. W rzeczywistości jazda na desce jest bardzo dynamiczna, a sekwencje ruchów – szybkie. Musiała obserwować wszystko wiele razy, aby dokładnie odwzorować takie szczegóły.
Co kilka stron natrafiam na portrety ze zbliżeniem na twarz chłopaka. Na niektórych szkicach ma nasuniętą na oczy bejsbolówkę, na innych jego włosy powiewają na wietrze. Z profilu, na wprost, z przymkniętymi oczami, z uśmiechem, z grymasem bólu.
Czuję, że pocą mi się dłonie i zasycha mi w ustach.
Każdy rysunek przedstawia mnie.
Ta dziewczyna przychodzi tu każdego dnia, by narysować nic niewartego kolesia, który całe życie udaje.
– Jesteś pewna, że nie ma go pod łóżkiem? – Głos krzątającej się po kuchni mamy dobiega do mnie z kuchni.
– Sprawdzałam – mruczę do siebie, ale jeszcze raz przeszukuję wszystkie zakamarki mojego pokoju. Oczywiście, to na nic. – Może jest w pokoju Missy? – pytam, wchodząc do kuchni, chociaż nie wiem, jakim cudem miałby znaleźć się u mojej młodszej siostry.
– Możesz ją zapytać, ale nie teraz. Śpi.
– Przecież miała iść na imprezę. Może szkolna dyskoteka to nie szczyt marzeń nastolatki, ale lepsze to niż siedzenie w domu.
– Ona nigdzie nie idzie, Amy. – Mama rzuca mi TO spojrzenie.
Znam je i szczerze go nie cierpię. Na pierwszy rzut oka wyraża troskę i miłość, ale podszyte jest czymś nieprzyjemnym, jakby chciała powiedzieć: Co się tak dziwisz?! Dobrze wiesz, czyja to wina.
Wiem to aż za dobrze. Gdyby nie ja, moja siostra dziś mogłaby tańczyć, tak jak inne dzieciaki w jej wieku.
– Mówiła, że pójdzie. Była taka podekscytowana – dodaję, zerkając na zamknięte drzwi do pokoju mojej siostry. Może mama coś źle zrozumiała. Tak mi zależało, aby Missy zaczęła znów spotykać się z ludźmi.
Czy chciałam w ten sposób ją uszczęśliwić, czy może zagłuszyć swoje wyrzuty sumienia?
– Zmieniła zdanie. Ostatnio znów ma wahania nastrojów. Mówiłam jej, że przerwanie wizyt u psychologa to nie był dobry pomysł. – Matka wyciera ręce o fartuch i nawet na mnie nie patrzy. Robi tak zawsze, gdy rozmawiamy na jakiś drażliwy temat.
– Przekonam ją, żeby jednak poszła – mówię. Ruszam w stronę jej pokoju.
– I jak myślisz, co będzie tam robić? – Słyszę lodowaty ton, który zawsze budzi we mnie poczucie winy. – Wszyscy będą tańczyć, a ona siedzieć pod ścianą. Nikt nie poprosi do tańca dziewczyny na wózku.
Mama zabiera się za układanie talerzy. Robi to szybko i nerwowo. Nadal ma problem z zaakceptowaniem tego, co się stało, a słowo wózek ciężko przechodzi jej przez gardło.
– A co z chodzeniem? Lekarze mówili, że tylko ćwiczenia mogą dać poprawę.
– Byłoby lepiej, gdyby chciała ćwiczyć. Ale ona nie chce. Poddaje się. Wystarczy, że raz się przewróci, i już traci wiarę w siebie.
Wzdycham głośno i myślę, czy iść pogadać z Missy, czy dać jej spokój. Wybieram drugą opcję. Wiem, że moja siostra nie ma mi za złe tego, co się stało, ale matka ma inne zdanie. Stara się tego nie okazywać, ale zdradza ją ton głosu i dystans wobec mnie.
Znów dopadają mnie wyrzuty sumienia. Są jak rak, który zżera mnie od środka, kawałek po kawałku. A gdy wydaje mi się, że jest odrobinę lepiej, mama znów rzuca TO spojrzenie albo mówi coś, co sprawia, że wszystko się sypie.
Tylko raz w roku czuję ulgę. Na szczęście ten dzień już się zbliża. Czwarty lipca.
Pieprzony Dzień Niepodległości. Dzień, w którym wszyscy powinni się bawić i żyć pełnią życia. No właśnie – żyć. Został tydzień, a ja jeszcze nie mam żadnego planu.
Ale nie martw się, Missy. Wymyślę coś, dzięki czemu choć trochę odpokutuję twoją krzywdę. To musi być coś gorszego niż rok temu.
Aaron, gdziekolwiek jesteś, ty też się nie martw. Zrobię to przede wszystkim dla ciebie. Choć w twoim przypadku wiem, że nigdy nie uda mi się odpokutować.
***
Spoglądam przez okno – na zewnątrz jest ciemno, zimno i mokro. Pogoda w czasie tegorocznych wakacji nie ma zbyt wiele wspólnego z latem. Staram się ignorować deszcz, który wpada przez okno, wprost do moich oczu, i myślę gorączkowo o tym, gdzie mogłam zostawić swój szkicownik. Przypominam sobie, że wracając ze stadionu autobusem, miałam podejrzanie lekką torbę, która nie uwierała mnie w ramię, tak jak zwykle.
I nagle wpadam w panikę, bo już wiem, gdzie jest moja zguba. I to wcale nie jest problem, że mam tam strasznie daleko i że deszcz mógł zniszczyć moje rysunki. Wiem, że twarda oprawa dobrze zniesie wilgoć.
Problem w tym, że zeszyt może znaleźć pewna konkretna osoba. Choć prawdopodobieństwo, że będzie to akurat ON, jest niewielkie. Chwilę po tym, jak uciekłam, bo nie można nazwać inaczej mojego panicznego zrywu na widok obserwujących mnie dwóch kolesi, zaczęło padać, więc on pewnie też nie był tam zbyt długo.
Spoglądam na zegar. Za pół godziny wybije północ. Muszę wymyślić dobrą wymówkę, gdy mama zapyta, dokąd wychodzę. Najchętniej zostałabym w domu, tym bardziej że pogoda jest naprawdę paskudna, ale muszę się poświęcić. Ostatecznie decyduję się wyjść i nikomu się z tego nie tłumaczyć. Prawdopodobnie cokolwiek powiem, i tak będzie odebrane z podejrzliwością.
Zakładam kalosze z wizerunkiem Hello Kitty, których szczerze nienawidzę, ale szkoda mi pieniędzy na nowe. Poza tym to prezent od mamy. Chyba nadal myśli, że mam gust dziesięciolatki. Biorę z wieszaka kurtkę przeciwdeszczową. Spoglądam na siebie w lustrze – wyglądam głupio. Macham na to ręką i wychodzę wprost w strugi deszczu. Ledwo przekraczam próg domu, a już zaczynam żałować.
Udaje mi się zdążyć na ostatni autobus. Nie mam pojęcia, jak wrócę ze stadionu o tak późnej porze. Właściwie mogłabym iść po zeszyt z samego rana, ale ma padać przez całą noc. Teraz jest jeszcze szansa, że go uratuję i nie wpadnie w niepowołane ręce.
Gdyby to ON go znalazł, stałby się dociekliwy, a to ostatnie, czego mi teraz trzeba. Nie chcę, by mnie zauważył. Choć kiedyś chciałam. Ale to już nieaktualne.
Poza tym na pewno nie ma ochoty poznać dziwadła. Kogoś, kto wybiera zawsze inną opcję niż większość. Kogoś, kto zamiast iść wydeptaną ścieżką, przedziera się przez zarośla i myśli, że wyjdzie mu to na dobre. Odstaję od większości dziewczyn i choć to czyni ze mnie odludka, lubię sobie wkręcać, że to swego rodzaju zaleta.
Marilyn Monroe czy Greta Garbo?
Wiadomo, kogo wybierze większość. Marilyn, bo to uosobienie seksapilu. Ja wybieram Gretę – tajemniczą, nietuzinkową, charyzmatyczną.
Mohito czy czysty rum?
Mohito jest takie modne i orzeźwiające. No cóż, przykro mi – ja wolę sam rum. Choć większość znanych mi kobiet krzywi się, próbując go, i jest zdania, że to napój dla jednookich piratów z wytatuowaną kotwicą na bicepsie.
Rick czy Barry?
Wszystkie wybierają Ricka – jest taki seksowny, ma wypasiony motocykl i dom z ogromnym basenem. Każdej dziewczynie, z którą idzie na randkę, kupuje bukiet kwiatów. Większość w tym momencie wzdycha. No cóż, ja prawie puszczam pawia. Nie znam bardziej zmanierowanego, zapatrzonego w siebie chłopaka. Wybieram Barry’ego.
Tadam! Właśnie dotarliśmy do mojego największego problemu, którego imię zaczyna się na literę B, a kończy na Y.
To nie tak, że on nie jest przystojny. Prawda jest taka, że w niczym nie ustępuje „królom” nielegalnych wyścigów, z którymi się przyjaźni. Po prostu odstrasza dziewczyny swoim ekstrawaganckim wyglądem i nieco szalonym zachowaniem.
Ma piękny uśmiech, który łączy w sobie bezczelność i chłopięcą szczerość. Ma dołeczki w policzkach. Gdy zsuwa bejsbolówkę na oczy, wygląda pociągająco i niebezpiecznie. Jest jak obietnica czegoś zakazanego i szalonego jednocześnie. Jest jak jazda kolejką górską – boisz się i ekscytujesz jednocześnie. Masz na to ochotę, a po chwili jednak chcesz uciekać.
Jego oczy mają kolor czystego, bezchmurnego nieba. Gdy jest wesoły, błyszczą i robią się lazurowe. Ma wystarczająco wysportowane ciało, bym chętnie poświęcała mu każdą stronę swojego szkicownika. Uwielbiam ten moment, gdy ściąga koszulkę w upalne dni, a ja mogę śledzić wzrokiem jego napięte mięśnie. Nie jest napakowany, tak jak Rick, nie jest tak wysoki i barczysty jak Drew. Jest szczupły, ale pod jego koszulką zarysowuje się to, co powinno. A gdy dodamy do tego fakt, że pod linią brzucha jego mięśnie przechodzą w literę V…
O tak, znam je doskonale. W końcu rysowałam je nie raz. Znam też dokładnie jego kolczyki i tatuaże, przynajmniej te widoczne. Co do tych ukrytych pod ubraniem, to snuję o nich fantazje dość regularnie.
Stop, stop. Wystarczy! Masz misję do wykonania, na fantazjowanie o Barrym będziesz miała czas, gdy wrócisz do domu. Z zeszytem.
***
Błądzę gorączkowo między plastikowymi krzesełkami na trybunach, potykając się co chwilę w ciemnościach. Choć pora dnia i tak nie ma znaczenia. Nawet gdyby było jasno, nic bym nie widziała. Mokre włosy niemal całkowicie zasłaniają mi oczy. Moje kalosze niemiłosiernie skrzypią.
Jestem pewna, że siedziałam w tym rzędzie, ale nic tu nie ma!
Nie wiem, kto tam w górze decyduje o tym, jaka pogoda jest latem, ale do twojej informacji: to nie lato, to jakiś pierdolony armagedon!
– Szukasz czegoś? – Niski, ochrypły głos dociera do moich uszu przez szum deszczu.
Najpierw podskakuję wystraszona, omal nie uderzając głową o krzesełko, bo właśnie kucam i szukam pod nim mojej zguby. Potem podnoszę się, zamykam oczy i uśmiecham głupio.
Amy, ty mała świrusko! Masz na jego punkcie obsesję, a teraz w dodatku słyszysz głosy… a konkretnie jego głos. Czas podkraść antydepresanty Missy, będzie jeszcze ciekawiej!
– Hej, mówię do ciebie!
O. Kurde.
Więc jednak nie jestem aż tak nienormalna. On naprawdę tu jest. A ja nadal głupio się uśmiecham i udaję, że jego tutaj nie ma. Chwilo, trwaj!
Odgarniam z twarzy mokre włosy i staram się nie zakrztusić wodą kapiącą z nosa do moich ust.
Tak, w tym momencie muszę wyglądać bardzo seksownie.
Nie wiem, dlaczego moja kurtka nosi miano przeciwdeszczowej. To największa marketingowa ściema od czasów, gdy jako dziecko odkryłam, że paczki chipsów są napełniane tylko do połowy.
Nie muszę się odwracać, bo wiem, kto za mną stoi, i wiem, jak wygląda. Bardzo dokładnie mu się przyglądałam. Wiele razy.
Pewnie ma na sobie swoją czarną bluzę, która pachnie nim i czymś drzewno-cytrusowym. Wiem, bo kiedyś przechodził koło mnie i to poczułam. Ma też na głowie swoją bejsbolówkę, którą naciąga mocniej, zasłaniając oczy, gdy ma gorszy dzień i chce się ukryć przed spojrzeniami innych. Może ma na sobie te nisko opadające szorty, które opinają to, co trzeba.
Dzięki ci, Panie, za deskorolki! Jazda na nich naprawdę świetnie robi na tyłek, przynajmniej na jego tyłek.
Na jego prawej łydce (wiem, jak jest umięśniona, rysowałam ją wiele razy) widnieje tatuaż z Garfieldem, który tak uwielbiam.
Pewnie zaciska dłonie, bo jest zniecierpliwiony moim milczeniem. Na obu przedramionach ma tatuaże – hawajskie kwiaty i rybę fugu. Z pozoru to zabawne stworzenie, ale jest trujące, a zjedzenie go zawsze wiąże się z ryzykiem. Nie wiem czemu, ale mam wrażenie, że ten tatuaż ma jakieś drugie dno.
Jego ciało jest jak mapa, którą znam na pamięć i potrafię odtworzyć w głowie z zamkniętymi oczami. Najpierw podążam na wschód – industrial i helix w prawym uchu. Ruszam dalej, na zachód – tragus, helix i lobe w lewym. Przekłuta prawa brew. Labret pod ustami. Czas wyruszyć na południe – przekłute sutki.
Nie pytajcie, czy gapiłam się, gdy był bez koszulki. Już raz wam odpowiedziałam.
Im dalej na południe, tym bardziej gorąco – surface bar pod pępkiem.
Taak… na to miejsce też BARDZO zwróciłam uwagę.
Horizontal w prawej dłoni i, daj Boże, abym miała rację, apadravya, wiadomo gdzie.
Choć i tak nigdy nie będę miała okazji tego sprawdzić, ale przecież można sobie pomarzyć.
A wracając do rzeczywistości… stoję właśnie w strugach deszczu i rozmyślam, czy chłopak stojący za mną ma kolczyk w penisie. Tak, to na pewno prawidłowa reakcja. Tak zachowałaby się każda dziewczyna na moim miejscu.
A tak swoją drogą, co on tutaj robi?! Jest środek nocy, leje, a on nagle mnie tu zauważył?! Nawet w biały dzień zawsze byłam dla niego przezroczysta.
– Przyszłam pobiegać – odpowiadam głupio i po chwili wymierzam sobie w myślach policzek.
Naprawdę, bardzo wiarygodna wymówka, zważając na okoliczności. Co za porażka! Jedyne, co mogłoby pogrążyć mnie jeszcze bardziej, to gdybym zapytała go wprost o ten kolczyk w penisie.
Zapytać go?
– Bardzo profesjonalne buty do biegania. – Słyszę jego poważny ton, który przechodzi w śmiech.
Jest ciemno, ale on najpierw zauważył moje kalosze z Hello Kitty, chociaż mój tyłek jest kilka razy większy i jest bliżej jego oczu, i jest całkiem seksowny, gdy stanę odpowiednio. Ale nie, Hello Kitty, do diaska!
– Powiesz mi w końcu, po co tutaj przyszłaś, czy będziemy tak stać i moknąć? – pyta, a ja gorączkowo przeszukuję w głowie swoją listę wymówek.
Mam okres, boli mnie głowa, dzieci usłyszą…
A nie, to wymówki mojej matki, gdy ojciec zaczynał ją obmacywać.
Wychodzi na to, że pozostaje mi wymownie milczeć i robić z siebie idiotkę, co w sumie nie jest niczym nowym, więc mogę to kontynuować. Mogę też się odwrócić, czyli zrobić to, co zrobiłaby większość normalnych ludzi.
Wybieram opcję numer jeden.
– Ja pierdolę… – Barry głośno wzdycha, jakby chciał dać mi do zrozumienia, że jest zmęczony i zniecierpliwiony.
A widzisz, frajerze! Widzisz, do czego prowadzi gapienie się na kalosze Hello Kitty?! Fluorescencyjny róż daje popalić, co?
– Mam coś, co chyba należy do ciebie – kontynuuje i mam wrażenie, że się uśmiecha.
Na pewno się uśmiecha. I robią mu się te dołeczki.
Czyli jednak może być gorzej. W sumie mnie to nie dziwi. Tylko mnie może spotkać taki pech. Ma mój zeszyt i widział rysunki.
W końcu się odwracam, odgarniam włosy z oczu i staram się wyglądać godnie. Nie próbuję być seksowna, uwodzicielska ani nic z tych rzeczy. Nawet w normalnych okolicznościach nie potrafię przełączyć się na tryb podrywu, tak jak to robi moja najlepsza przyjaciółka Becky, trzepotać rzęsami i takie tam.
– Wezmę to – mówię, widząc, że trzyma moją własność.
Mam szalony plan. Po prostu zaskoczę go, wyrwę mu zeszyt z rąk, a potem ucieknę. Bez sensu, ale spektakularnie, czyli tak, jak lubię.
Niestety, on jest ode mnie szybszy, co było w sumie do przewidzenia. Gdy wyciągam ręce, chwyta mnie za nadgarstki i przyciąga do siebie. Gdybym miała refleks, to chociaż zdążyłabym pisnąć, ale nie mam. Zamiast tego piszczą moje kalosze Hello Kitty.
Pieprzona chińszczyzna! Co matka widziała w tych butach, kupując je dla mnie?!
– Powiedziałem, że mam twoją własność, a nie że mam zamiar ci ją oddać – mówi blisko mojego ucha. Dobrze, że nie jestem kostką masła, bo już przelewałabym mu się przez palce.
Trzyma mnie mocno i nie wiem, jakim cudem mój zeszyt, który był przed chwilą w jego rękach, teraz leży na krzesełku obok niego.
Zauważam, że moja zguba jest zabezpieczona folią, więc niestraszne jej strugi deszczu.
– A ty, co tu robisz? – pytam, choć chyba nie powinnam, bo on zadał mi to pytanie pierwszy.
– Czasami przychodzę w nocy pojeździć, gdy nie mogę zasnąć. Dziś przyszedłem z jeszcze jednego powodu. Pomyślałem, że będziesz tego szukać. Szczerze mówiąc, jestem tu już kilka godzin. Liczyłem, że będziesz nieco szybsza.
– Oddasz mi go? – Staram się patrzeć wszędzie, tylko nie na niego. Trzęsę się i on to pewnie zauważa. Wmawiam sobie, że to z zimna, no bo przecież nie z powodu jego bliskości. To byłoby głupie.
– Przejdziemy się, a ja przemyślę, czy ci go oddać – odpowiada i nagle mnie puszcza, a ja się prawie przewracam.
– Poważnie?! Teraz chcesz się przejść?! Jestem już cała mokra. – Spoglądam na niebo, z którego wciąż pada deszcz. Dopiero po chwili dociera do mnie dwuznaczność moich słów.
– Bardzo mnie to cieszy, ale wybacz, wolę się nie spieszyć w tych sprawach. – Mruga do mnie, a ja czuję, że się czerwienię.
Nagle nabieram ochoty, by jednak zatrzepotać rzęsami, mówić słodkim głosem i zalotnie owijać swoje włosy wokół palca. A ja przecież nie jestem już taka.
Minęły prawie trzy lata, odkąd już taka nie jestem.
– Mój samochód jest na parkingu. Wsiądziemy, pogadamy i oddam ci, co twoje – mówi enigmatycznie i chyba nie ma zamiaru ustąpić.
Jesteśmy na końcu stadionu i musimy przejść cały, zanim dotrzemy na parking. To kawał drogi, a ja czuję się wystarczająco niezręcznie już teraz.
– Nie możemy pogadać tutaj? I tak jesteśmy przemoczeni – pytam błagalnym tonem.
Wizja nas samych w jego samochodzie przyprawia mnie o dziwne, niekontrolowane drżenie niektórych partii ciała.
– Leje deszcz. Cała się trzęsiesz z zimna, więc nie. Nie będziemy tu gadać. Idziesz? – pyta. Rusza szybkim krokiem, nie oglądając się za siebie.
Zgrywa twardego typa. Jego zdaniem to mnie ma zależeć na odzyskaniu zguby. I na sto procent widział rysunki.
Biegnę, przeklinając w duchu piszczące kalosze. Wyprzedzam go, bo ani myślę iść z nim ramię w ramię.
Kto wie, co mu odbije! Jeszcze mnie znów chwyci albo spojrzy na mnie z bardzo bliska i sprawi, że zachce mi się trzepotać rzęsami.
– Chyba wiesz, o co chcę zapytać? – Słyszę jego głos, ale jestem aktualnie zbyt zajęta, by się na nim skupić. – Hej, znów mnie nie słuchasz? Czy ty zapadasz w jakieś stany odrętwienia co jakiś czas? Mówię do ciebie, a ty uciekasz i robisz dziwne rzeczy! Co ty właściwie wyprawiasz w tych krzakach?
Dogania mnie i pochyla się, obserwując, jak wykonuję dziwne manewry.
– Ratuję ślimaki – odpowiadam rzeczowym, spokojnym tonem.
Bo tak właśnie jest. To właśnie teraz robię. Ktoś musi to robić. Piekarze pieką chleb, dziwki dają dupy, a ja ratuję ślimaki. I świat się jakoś kręci.
– Nie! No kurwa, nie wierzę! Jest noc, pada, jest zimno, a ty ratujesz ślimaki?! – Barry kręci z niedowierzaniem głową, ściąga czapkę i przeczesuje dłonią swoje mokre włosy.
– Wymieniłeś właśnie powody, dla których je ratuję. No dobra – ślimakom raczej nie przeszkadza pogoda, ale zobacz, ktoś może je zdeptać. Łażą po samym środku toru! Zawsze ratuję ślimaki. Nawet gdy pędzę na autobus albo wracam padnięta do domu. Niewdzięczna robota, ale ekosystem musi jakoś funkcjonować. Jak myślisz, co mogłoby się stać, gdyby populacja ślimaków wymarła? Kto wie, może to spowodowałoby globalny kataklizm…
– Jak na osobę, która siedzi cicho i tylko rysuje, jesteś dziś wyjątkowo wygadana. – Barry uśmiecha się, a ja zastanawiam się, czy jego oczy już błyszczą i mają ten lazurowy odcień. Niestety jest zbyt ciemno, bym mogła to sprawdzić.
– Są zbyt wolne, trzeba je przenieść tutaj, w te krzaki. O, gdybym ich nie przestawiła, na pewno zginęłyby pod czyimś butem – mówię, przenosząc Pana Mam-Wielką-Skorupę w bezpieczne miejsce.
Amy, opanuj się! Masz słowotok. To wszystko z nerwów. Jeszcze chwila i zapytasz go o ten kolczyk w penisie. A wtedy nic już nie będzie takie samo…
Barry patrzy na mnie tak, jakby zobaczył UFO.
– Pomożesz mi czy będziesz tak stał? Jest ich tutaj sporo. – Spoglądam na niego zniecierpliwiona, po czym układam Panią Mam-Zgrabne-Czułki niedaleko Pana Mam-Wielką-Skorupę.
To mój kolejny szalony plan. Będziemy ratować ślimaki. Będę przy tym bardzo dużo mówić. On zafascynuje się tym tematem, a wtedy ja, niepostrzeżenie, zabiorę mu zeszyt i ucieknę. To nic, że trzyma go kurczowo dłońmi. Jeszcze nie mam planu, jak mu go wyszarpać z rąk, ale coś wymyślę.
– Nie wiem, dlaczego to robię… – mamrocze do siebie, po czym kuca i przenosi kolejne dwa oślizłe stworzonka. – To tylko ślimaki, dadzą sobie radę.
– A może my też jesteśmy tylko ślimakami i zaraz ktoś nas rozdepcze? Na przykład jutro. Ktoś tam w górze postanowi rozgnieść cię wielkim kaloszem Hello Kitty, czyli powiedzmy, złamiesz sobie kark, skacząc na rampie. Przeznaczenie to kawał skurwysyna! Podejrzewam, że każdego dnia jakaś niewidzialna, wielka ręka przenosi nas w bezpieczne miejsce, tak jak my teraz przenosimy ślimaki. Dlatego mamy obowiązek im pomagać. – Celuję w Barry’ego palcem dumna ze swojej pseudofilozoficznej przemowy i przenoszę kolejne dwie skorupki.
– Wymyślasz takie teksty bez dragów?! Szacun, ja potrzebuję sporo wciągnąć, żeby gadać choć w połowie tak jak ty. Zresztą nieważne, nie mam już siły cię słuchać.
– Po prostu musiałam uzmysłowić ci parę ważnych spraw. – Wzruszam ramionami.
O dziwo, im więcej przy nim mówię, tym swobodniej się czuję. Wiele razy wyobrażałam sobie nasze spotkanie i zawsze myślałam, że zemdleję z wrażenia, gdy będzie blisko mnie. A potem on powie, że mnie kocha i że chce mnie wziąć tu i teraz, i pokaże mi swój kolczyk, a ja krzyknę: O tak, mocniej…
– Dobrze się czujesz? Wykonujesz rytmiczne ruchy, jakbyś… no wiesz… – Głos Barry’ego wyrywa mnie z rozmyślań.
– Eee… przepraszam. To przez tę pogodę – odpowiadam speszona, po czym szybko zmieniam temat. – Połóż Pana Mam-Wielką-Skorupę jeszcze bliżej Pani Mam-Zgrabne-Czułki. Mam wrażenie, że coś między nimi zaiskrzyło. – Nie wiem, dlaczego mówię do niego szeptem. Tak jakby zbliżenie dwóch ślimaków wymagało intymnej, podniosłej atmosfery.
– Nie musisz mówić tak cicho, one nie mają uszu… chyba. – Barry posłusznie przystawia dwie skorupki do siebie. – Skąd wiesz, że to samiec i samica, no i że są hetero?
– Tego nie wiem, ale lubię tak myśleć. To romantyczne. Nie jestem homofobką, w żadnym razie. Po prostu ślimaki to konserwatywne gnojki, które wierzą, że rodzina to pan ślimak i pani ślimakowa – tłumaczę, przyglądając się, jak Pan Mam-Wielką-Skorupę leniwie wspina się na swoją oślizłą towarzyszkę.
No więc to by było na tyle, jeśli chodzi o mój pierwszy raz. Nawet ślimaki są szybsze ode mnie…
– Słodki Jezu, one to robią! – Barry spogląda z udawanym przerażeniem, po czym zbliża twarz do ślimaków i obserwuje z zaciekawieniem.
To właśnie w nim lubię. Mimo złej aury i zimna on ratuje ślimaki z obcą, walniętą dziewczyną. Rick w życiu by tego nie zrobił.
– Mówiłam ci, że coś z tego będzie. Myślisz, że Pan Ślimak ma penisa? To znaczy w jaki sposób on… no wiesz? Co myślisz o kolczyku w penisie? – rzucam bez zastanowienia.
– Słucham? – Barry spogląda na mnie, zbity z tropu.
– Eee… mniejsza z tym. Podaj jakiś liść, trzeba ich zakryć. Może nie lubią robić tego publicznie. – Macham szybko ręką na znak, żeby zapomniał o tym, co przed chwilą usłyszał. Mam nadzieję, że zapomni.
– Ale zdajesz sobie sprawę, że jest północ, a my, cali przemoczeni, oglądamy ślimacze porno na żywo? – pyta, siląc się na poważny ton.
– Nie widzę w tym nic złego. – Uśmiecham się.
Dołeczki! W odpowiedzi na mój uśmiech pojawiają się dołeczki!
Nagle Barry bierze mnie za rękę i ciągnie do góry.
– Dość już tego dobrego, dziewczyno od ślimaków. Idziemy do mojego auta. Od tego deszczu zmarzłem na kość. Ślimaki i ich przyszłe dzieci na pewno są nam bardzo wdzięczne za pomoc.
Kiwam głową, bo faktycznie jest bardzo zimno. Biegniemy w stronę parkingu, potykając się i wpadając w błotniste kałuże. W końcu zdyszani docieramy do chevroleta. Wciskam się na siedzenie obok kierowcy i łapię powietrze. Moja kondycja chyba nie jest najlepsza. Jednak zumba raz na pół roku to nie jest optymalny trening.
Szyby w aucie momentalnie parują, a mnie jest głupio, że zabrudzę mu tapicerkę.
– Ściągnij kurtkę. Wypiła tyle wody, że waży pewnie tonę. Zaraz włączę ogrzewanie – mówi, po czym zrzuca z siebie przemoczoną bluzę i koszulkę.
Wpatruję się w jego nagą klatkę piersiową, tatuaże i przekłute sutki. Staram się myśleć o ślimakach, ale nie bardzo mi to wychodzi. Ma mokrą skórę. Jego tatuaże lśnią, a ich barwa wydaje się tak bardzo intensywna. Zauważam, że ma gęsią skórkę na klatce piersiowej. Mam ochotę położyć na niej swoje dłonie i go ogrzać.
Zamiast tego posłusznie ściągam kurtkę i rzeczywiście czuję się lepiej i lżej, choć nadal mam trudności z oddychaniem, ale to wszystko na skutek jego obecności. Opieram się wygodnie na siedzeniu i przymykam oczy. W samochodzie pachnie nim i unosi się ten znajomy, cytrusowo-drzewny aromat.
– Deszcz daje jednak spektakularne efekty – mówi tym swoim głosem – niskim, ochrypłym, bardzo blisko mojego ucha.
– Uhmm… – przytakuję, siedząc nadal z zamkniętymi oczami. Jest mi w końcu ciepło, wygodnie i chcę, aby ta chwila trwała wiecznie. Mogłabym słuchać jego głosu w nieskończoność.
– Deszcz sprawia, że widoki są niesamowite, jeśli wiesz, co mam na myśli – dodaje, kładąc nacisk na ostatnie słowa.
– Ehe…
– Niesamowite widoki. Twoje sutki. Jezu, pewnie będę żałował, że powiedziałem to głośno, ale masz zajebiste cycki. – Wzdycha, a ja szybko otwieram oczy i spoglądam w dół.
Leżę rozwalona na siedzeniu jego auta i jestem tak jakby naga, bo moja biała koszulka nasiąkła wodą i zrobiła się przezroczysta, a ja nie mam na sobie stanika. Nigdy nie noszę go po domu, a wyszłam praktycznie tak, jak stałam. Włożyłam tylko kurtkę i te nieszczęsne kalosze.
Zasłaniam się szybko rękoma i płonę ze wstydu. Mam ochotę walnąć Barry’ego w twarz, a potem pocałować. Albo na odwrót.
– Nie śmiej się. Wiem, że są małe – mamroczę pod nosem, a on na szczęście chyba tego nie słyszy.
Jestem drobna, więc moje piersi też takie są. Pewnie chciał mi to dać do zrozumienia, mówiąc zajebiste cycki. Tak, to musiało być podszyte sarkazmem. Co drugi tekst Barry’ego jest pełen sarkazmu.
Robi się niezręcznie. Nie jest już ciemno. Samochód wypełnia przytłumione, ciepłe światło. Mokre włosy nie zasłaniają mi oczu, bo odgarnęłam je na bok. Czuję się teraz jeszcze bardziej odkryta, gdy wiem, że Barry mi się przygląda. Boję się, że dostrzeże we mnie jakiś cień zainteresowania.
To nie może się wydarzyć. Od trzech lat nie pozwalam sobie na zbliżenie do kogokolwiek. To jedna z moich kar.
– Dlaczego mnie rysujesz? – Padają słowa, których tak się bałam, i przecinają panującą między nami ciszę.
– Bo… bo jesteś najlepszy na desce – mówię wymijająco, wpatrując się w tańczące na szybie kropelki deszczu.
– Gówno prawda. Dobrze wiesz, że przychodzi nas tu chyba z piętnastu, a ja jestem co najwyżej w pierwszej piątce. A już na pewno nie wymiatam tak jak Jeff.
Ma rację. Świetnie jeździ, ale gdybym miała rysować najlepszego skatera, to byłby to bez wątpienia ktoś inny.
– Ale ty się wyróżniasz. No wiesz, kolczyki, tatuaże… – Idę w zaparte. Pewnie nienawidzi tego typu tekstów. Sama ich nie znoszę. Dobrze wiem, że jego ekscentryczny wygląd to tylko przykrywka.
– Czyli nie kryje się za tym nic więcej? Rysujesz mnie, bo wyglądam inaczej i jako tako jeżdżę na desce? – pyta, a jego dłoń znajduje się niebezpiecznie blisko mojej.
– Mniej więcej.
– To dlaczego nie spojrzałaś na mnie ani razu, odkąd tu wsiedliśmy?
Brakuje mi powietrza, bo jest coraz bliżej mnie i zadaje coraz bardziej niewygodne pytania. Jest poważny, chociaż zazwyczaj uwielbia się zgrywać. Patrzy na mnie, tak jakby próbował wyczytać z mojej twarzy wszystkie moje sekrety.
– Gdzie nauczyłaś się tak świetnie rysować?
Dziękuję w duchu, że nieco zmienił temat i nie docieka, dlaczego jest na każdej stronie mojego zeszytu.
– I dlaczego jestem na każdym rysunku?
Kurwa! Jednak za szybko się ucieszyłam.
– Za dużo pytań – mówię szybko i sięgam ręką do klamki.
Jest zdecydowanie zbyt blisko, a ja czuję, że to niewłaściwe. Mój zeszyt nie jest aż tak cenny, abym ryzykowała. Wiem, że gdyby mnie pocałował, nie opierałabym się. Tak samo nie miałabym nic przeciwko, gdyby robił ze mną różne inne rzeczy. A to zakazane. Przynajmniej dla mnie. Nie mam prawa tak się czuć ani czerpać z tego przyjemności. Od czwartego lipca dwa tysiące szesnastego roku to zabronione.
– Nie wydaje mi się, żebyśmy skończyli naszą rozmowę – mówi spokojnym głosem i w tym samym momencie słyszę trzask automatycznych zamków w drzwiach. Wpadam w panikę i szarpię za klamkę. – Nie skrzywdzę cię, chcę tylko wiedzieć…
Nagle oboje podskakujemy ze strachu, bo ktoś dobija się do samochodu z zewnątrz. Barry obserwuje postać ukrytą w ciemnościach, mruży oczy, a potem oddycha z ulgą i opuszcza szybę. Po chwili rozpoznaję Ricka. Jest przemoczony, choć nie aż tak bardzo jak my.
– Hej, stary. Wszystko okej? – krzyczy między strugami deszczu i przygląda mi się z zaciekawieniem.
– Co ty tutaj robisz? – pyta zaskoczony Barry, po czym wpuszcza go na tylne siedzenie.
– Dostałem cynk od Jeffa, że ktoś kręci się w nocy po obiekcie. Skubany, traktuje to miejsce jak swój drugi dom i panicznie boi się, że gliny będą kazały nam zwinąć interes. Tylko dlaczego przysłał tutaj mnie, zamiast sam ruszyć dupę? – Rick wykręca swoją czapkę, z której kapie woda. – Zobaczyłem twój samochód, zaparowane szyby, a potem, że nie jesteś tutaj sam. Wybaczcie, jeśli wam w czymś przeszkodziłem. – Uśmiecha się głupio, a Barry robi zmieszaną minę.
– Daj spokój. Ona tylko zgubiła zeszyt i przyszła go odzyskać.
Wymówka Barry’ego chyba tylko pogarsza sprawę – brzmi raczej jak scenariusz filmu porno.
Przyszłam do twojego samochodu, by odzyskać zeszyt.
– Co dasz mi w zamian?
– Jestem cała twoja.
Jezu, Amy! Twoja wyobraźnia robi się niebezpieczna. Kiedyś wpadniesz przez nią pod autobus albo rozdepczesz jakiegoś ślimaka.
– Jeśli nie chcesz się zaopiekować swoją koleżanką, ja chętnie to zrobię. – Rick posyła mi powłóczyste spojrzenie, ale to na mnie nie działa. Inne dziewczyny pewnie już zrzucałyby majtki, ale jego uroda, choć niezaprzeczalnie ją ma, nie rusza mnie.
– Odpuść sobie. Poza tym właśnie miałem podrzucić ją do domu. – Barry nie wygląda na zadowolonego z obecności swojego kumpla.
Szczerze mówiąc, ja też marzę o tym, by Rick rozpłynął się w powietrzu. Nie podoba mi się, jak na mnie patrzy. Pilnuję, aby moje piersi były zakryte, i naciągam na siebie mokrą kurtkę.
– Swoją drogą, skąd wziąłeś taką ślicznotkę? I jakim cudem ja nie poznałem jej przed tobą?
– Myślisz, że nie mam szans u żadnej dziewczyny, bo najpierw musi paść do twoich stóp i przejść przez twoje łóżko?! – Barry jest coraz bardziej zdenerwowany, a ja coraz bardziej mam dość tej sytuacji. – Jak widzisz, wszystkie najlepsze wziąłeś już dla siebie, została mi tylko ona – dodaje, a ja czuję się tak, jakbym dostała w twarz.
Może to miało być zabawne albo brzmieć sarkastycznie, ale w tym momencie gówno mnie to obchodzi. Mam dość. Wysiadam, trzaskając drzwiami, i ostatnie, co widzę, to zszokowana twarz Ricka.
Zaczynam biec w kierunku wyjścia z boiska. Słyszę, jak Barry wysiada z auta i coś za mną krzyczy. Szybko wychodzę przez zardzewiałą bramę i chowam się za dużym klonem, bo słyszę zbliżające się kroki.
– Hej, gdzie jesteś?! Nawet nie wiem, jak ci na imię! Przepraszam, nie chciałem, żeby tak to zabrzmiało. Nie jesteś brzydka, a twoje piersi są niesamowite. I wcale nie są małe! Inne dziewczyny nie są nawet w połowie tak ładne jak ty!
Nie pogrążaj się. Nie pogarszaj sytuacji. Prędzej padnę trupem, niż ponownie cię narysuję.
– Jej już tutaj nie ma, stary. Wracajmy do auta. – Słyszę głos Ricka. – Swoją drogą, co ty właśnie odwaliłeś?! Zdajesz sobie sprawę, co jej powiedziałeś?! Nie dziwi mnie, że nie masz szczęścia do kobiet, skoro rzucasz takimi tekstami.
– Zamknij się, Rick! Gdybyś się nie zjawił, wszystko byłoby dobrze! A jeśli coś jej się stanie? Jest środek nocy!
– Wygląda na taką, co sobie poradzi. Na pewno wróci szybko do domu. Ostatnie, czego teraz chce, to twoje towarzystwo, wierz mi. Tak spierdolić nową znajomość! Szkoda mi ciebie, brachu.
– Mówiłem ci, żebyś siedział cicho!
– Ale masz rację, cycki to ma zajebiste…
Dalsza część książki dostępna w wersji pełnej
Redaktor prowadząca: Ewelina Sokalska
Wydawca: Monika Rossiter
Redakcja: Aleksandra Zok-Smoła
Korekta: Zyszczak.pl Paulina Zyszczak
Projekt okładki: Łukasz Werpachowski
Zdjęcie na okładce: © KIRAYONAK YULIYA (Shutterstock.com)
Copyright © 2020 by Anna Langner
Copyright © 2020 for the Polish edition by Wydawnictwo Kobiece Łukasz Kierus
Wszelkie prawa do polskiego przekładu i publikacji zastrzeżone. Powielanie i rozpowszechnianie z wykorzystaniem jakiejkolwiek techniki całości bądź fragmentów niniejszego dzieła bez uprzedniego uzyskania pisemnej zgody posiadacza tych praw jest zabronione.
Wydanie elektroniczne
Białystok 2020
ISBN 978-83-66520-12-7
Bądź na bieżąco i śledź nasze wydawnictwo na Facebooku:
www.facebook.com/kobiece
Wydawnictwo Kobiece
E-mail: [email protected]
Pełna oferta wydawnictwa jest dostępna na stronie
www.wydawnictwokobiece.pl
Na zlecenie Woblink
woblink.com
plik przygotowała Katarzyna Rek