Ogar Boga. Teoria hybrydy - Anna Gręda - ebook

Ogar Boga. Teoria hybrydy ebook

Anna Gręda

4,6

Opis

Kira Santiago, dotychczas najpotężniejsza i najniebezpieczniejsza istota w okolicy, nagle zostaje porwana, a sprawa nowonarodzonych wampirów wciąż nie zostaje wyjaśniona. Towarzysze łowczyni robią wszystko, co tylko w ich mocy, żeby odnaleźć Kirę na czas. W mieście pojawiają się nowi intruzi, mnoży się coraz więcej tajemnic i pytań, na które nikt nie zna odpowiedzi, a na dodatek nad wszystkimi wisi widmo nadchodzącej wojny.

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
czytnikach certyfikowanych
przez Legimi
czytnikach Kindle™
(dla wybranych pakietów)
Windows
10
Windows
Phone

Liczba stron: 546

Odsłuch ebooka (TTS) dostepny w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
Oceny
4,6 (7 ocen)
6
0
0
1
0
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.
Sortuj według:
Ayataxa

Nie oderwiesz się od lektury

Ile razy płakałam.nie wiem tego nawet ja A jakie to emocjonujące to nie zdajecie sobie sprawy ❤️ Uwielbiam
00
kamila8845

Nie oderwiesz się od lektury

Świetna seria! Chętnie sięgnęłabym po kolejny tom. Szkoda tylko że więcej nie ma 😭
00
KachaMS

Dobrze spędzony czas

Nie miałabym nic przeciwko, żeby przeczytać więcej o przygodach Kiry
00

Popularność




Anna Gręda

Ogar Boga. Teoria hybrydy

© Anna Gręda, 2016

© "GRAFI" Anna Gręda, projekt okładki, 2016

Kira Santiago, dotychczas najpotężniejsza i najniebezpieczniejsza istota w okolicy, nagle zostaje porwana, a sprawa nowonarodzonych wampirów wciąż nie zostaje wyjaśniona. Towarzysze łowczyni robią wszystko, co tylko w ich mocy, żeby odnaleźć Kirę na czas. W mieście pojawiają się nowi intruzi, mnoży się coraz więcej tajemnic i pytań, na które nikt nie zna odpowiedzi, a na dodatek nad wszystkimi wisi widmo nadchodzącej wojny.

ISBN 978-83-8104-439-4

Książka powstała w inteligentnym systemie wydawniczym Ridero

KSIĘGA INÓW

Rozdział I

~ KIRA ~

Obudziłam się z niemiłosiernym bólem głowy niczym po ciężkiej nocy spędzonej jedynie na piciu coraz to kolejnych drinków na czas razem z Fredericem po sukcesywnym polowaniu na mieście. Tylko on potrafił mnie upić aż do nieprzytomności (co wcale nie było takie łatwe z moim metabolizmem), podarowując mi z rana pięknego, niezwykle uciążliwego kaca. Zamrugałam, żeby widzieć wyraźniej, ale niewiele mi to pomogło — nadal wszystko było rozmazane, a mnie dręczyły mocne zawroty głowy.

Zaklęłam w duchu, próbując wyprostować nogi dotychczas podkurczone pod siebie. Na nagich łydkach i udach zobaczyłam niewielkie siniaki, jednak już w trakcie stopniowego gojenia. Mgliście przypomniałam sobie skrzynię wraz z którą wieziono mnie w bagażniku nieoznakowanej półciężarówki. Pewnie to właśnie o nią się poobijałam, gdy leżałam w środku w kompletnej ciemności i całkowicie nieprzytomna.

Zlustrowałam na wpółprzytomnym wzrokiem swoją celę. Betonowe ściany wyznaczały przestrzeń niewiele ponad szesnastu metrów kwadratowych. Ziemia pod moim ciałem była zimna i zamarznięta, a przez kraty nad głową sączyło się słabe światło oraz spadały niewielkie płatki śniegu, wirując w delikatnym powietrznym tańcu. Przyjrzałam się szaremu kawałkowi nieba widocznemu z dołu, a potem szarpnęłam się ostro, aby się podnieść. Ze złością spojrzałam na krótkie, srebrne łańcuchy i obręcze otaczające moje nadgarstki oraz kostki u nóg uniemożliwiające mi wstanie. Każda z obręczy miała kolce po wewnętrznej stronie, które przy gwałtowniejszych ruchach naruszały skórę i wbijały się w ciało. Ledwie mogłam się ruszać, nie mogłam się także przemienić, aby nie wyrządzić sobie poważnej krzywdy.

Spomiędzy moich ust wyrwało się gniewne mruczenie. Banshee przebudziła się w mojej podświadomości, nieco rozjaśniając tym mój zamroczony umysł. Skupiłam się na wszelkich bodźcach w tej podziemnej celi, dzięki czemu do moich uszu dotarł wyraźnie szum wiatru, delikatna skóra wyczuła dotyk każdego płatka śniegu, a nos wywąchał trzy obce zapachy… i tylko dwa z nich były ludzkie. A moich porywaczy było dwóch i jestem pewna, że byli ludźmi.

Powoli obróciłam głowę, rozglądając się drapieżnie po kątach napełnionych mrokiem. Po drugiej stronie więzienia, ciasno wciśniętą przy ścianie, dojrzałam skuloną sylwetkę i poczułam wzrok wpatrujących się we mnie uważnie oczu. Znieruchomiałam nienaturalnie, wgapiając się w intruza złotym spojrzeniem mojego wilka.

Świadomość mojej aktualnej bezbronności sprawiła, że zacisnęłam palce w pięści. Jednak w cieniu nie tkwił wilkołak, wampir czy inna istota, której się spodziewałam i która mogłaby mi zaszkodzić. Z lekkim niedowierzaniem przyglądałam się jak w zasięgu światła najpierw pojawia się blada, szczupła dłoń o długich palcach, cała ubabrana w ziemi i krwi, a potem smukłe ramię, łabędzia szyja i w końcu ładna, pociągła twarz. Para nienaturalnie jasnych, błękitnych oczu patrzyła na mnie spokojnie, bez jakiegokolwiek strachu.

— Nareszcie się obudziłaś — stwierdziła dziewczyna.

Jej głos był nieprzyjemnie ochrypły i cichy, zupełnie jakby była chora lub jej gardło zdarło się od ciągłego krzyku. Podniosła zakrwawioną dłoń do twarzy i odgarnęła na bok kilka ciemnych kosmyków prostych, splątanych włosów.

— Jak długo byłam nieprzytomna? — zapytałam, nie wykonując żadnego ruchu.

— Kilka godzin. Chyba — odparła dziewczyna, wzruszając lekko ramionami. — Wybacz, ale już dawno straciłam tutaj rachubę czasu. Siedząc w tej celi samemu, po jakimś czasie przestajesz liczyć minuty, godziny, a nawet dni.

Mój wzrok przesunął się po jej bladej cerze niemal równie białej co śnieg, a także uformowanych na niej soczystym, krwawym siniakom. Spod gęstych rzęs spoglądały jasne oczy, równie zrezygnowane co i chłodne. Obojętne. Dziewczyna miała, sugerując się wyglądem, około dwudziestu lat, lecz jej oczy gwałtownie temu zaprzeczały — były o wiele starsze niż sugerowała uroda ich właścicielki. W zapachu nieznajomej, oprócz woni ziemi i śniegu, wyczułam także słodką nutę magii, która była tak odmienna od innych z którymi dotychczas się zetknęłam, że natychmiast zmrużyłam powieki.

— Kim jesteś?

Przyjrzała mi się krótko i odwróciła wzrok.

— Więźniem, tak samo jak i ty — odparła.

Jej mina wyraźnie mówiła, że nie chciała powiedzieć nic więcej, więc nie naciskałam. Oparłam się o ścianę, oglądając gojące się szybko siniaki. Po kilku minutach moja skóra wróciła do zdrowego stanu.

— Spałaś dość długo — powiedziała cicho nastolatka, wpatrując się nieruchomo w bok. — Przywieźli cię tutaj rano, całkowicie nieprzytomną. Uwięzili cię i odeszli. Bali się, że się obudzisz, zanim znajdą się dostatecznie daleko.

Dwa ludzkie głosy w mojej głowie przywołały wspomnienia — spotkania na tyłach baru, potem środka usypiającego w strzałce wpływającego prosto do moich żył, utratę kontroli nad własnym ciałem, a potem porwanie. A także uśmiech Quentina obserwującego to wszystko z zadowoleniem i widoczną satysfakcją. Warknęłam gardłowo pod nosem. Podstępny sukinsyn.

Sam fakt, że tak łatwo dałam się zaskoczyć, wywoływał gniew. Dałam się podejść niczym niedoświadczony szczeniak, całkowicie straciłam czujność. Odgarnęłam do tyłu kosmyki jasnych włosów, krzywiąc się, gdy poczułam na kończynach ciężar swoich kajdan. Spojrzałam mimowolnie na ręce mojej towarzyszki — one także były uwięzione.

— Jak masz na imię? — zapytałam.

Zanim zdołała odpowiedzieć, nad naszymi głowami rozległy się szybkie kroki. Skrzypiący śnieg zaalarmował dziewczynę. Natychmiast cofnęła się do cienia, skrywając w nim całą swoją sylwetkę. W jej oczach błysnęło coś, co kazało mi mieć się na baczności.

Pomiędzy kratami, niecałe cztery metry nad moją głową, pojawiła się ludzka sylwetka okuta w grube, zimowe ubranie. Mężczyzna uśmiechnął się do mnie, pokazując pożółkłe zęby.

— Kici, kici — zanucił oślizgłym głosem, donośnie stukając czymś w kraty.

Warknęłam donośnie, szczerząc wilcze kły. Człowiek drgnął, ale zaraz odzyskał pewność siebie, uświadamiając sobie w pełni, że przecież jestem uwięziona. Wcisnął rękę między pręty i coś nam rzucił. Nie odsunęłam się, chociaż kazał mi to mój instynkt. Na środku celi wylądowała plastikowa butelka wody, a także dwa niemal zamarznięte na kość kawałki surowego mięsa. Obserwowałam intruza złym spojrzeniem, póki bez słowa zniknął z widoku. Jego kroki stopniowo się oddalały, aż całkowicie umilkły.

Moje podniebienie było suche po działaniu środka usypiającego, a żołądek napełniony ostatnio na polowaniu podczas pełni, teraz zaburczał w proteście, więc spojrzałam podejrzliwie w kierunku danego pożywienia. Dziewczyna siedziała jeszcze chwilę w cieniu, a potem ponownie pokazała w świetle swoją pobitą twarz.

— Zawsze to robią — powiedziała pod nosem, wzdrygając się na dźwięk swojego zdartego głosu. — Rzucają jedzenie poza zasięg naszych łańcuchów — wyjaśniła tym samym chrapliwym tonem, gdy tylko przyglądałam się jej w milczeniu.

Bez słowa podczołgałam się na kolanach jak najdalej i wyciągnęłam ramię do przodu, jednak łańcuch i tak skończył się zaledwie w połowie drogi. Zaklęłam siarczyście pod nosem. Moja głowa w jednej chwili zmieniła się w ogromny, wilczy łeb. Ludzka szyja ledwie pozwalała mi na utrzymanie łba w powietrzu, jednak wystarczyło tylko kilka sekund — wydłużona szczęka mi pomogła, tak jak to planowałam. Chwyciłam kraniec jednego kawałka mięsa i rzuciłam do tyłu, by był w zasięgu moich dłoni. Oblizałam zwierzęce wargi, przesuwając językiem po drapieżnych, ostrych zębach. Dziewczyna patrzyła na mnie rozszerzonymi oczyma, jednak tylko w połowie ze strachu. Na jej twarzy, oprócz przerażenia, malowało się także wyraźne zdumienie.

Cofnęłam się do tyłu, gotowa rzucić się na kolejny kawałek mięsa — nie wiedziałam, czy moja towarzyszka dałaby radę po niego sięgnąć. Dziewczyna, zupełnie jakby czytała w moim myślach, przesunęła się do przodu, ciągnąc za sobą łańcuchy. Z cienia coś się wynurzyło i sprawnie, niewiarygodnie szybko złapało butelkę z wodą w swoje objęcia. Przyjrzałam się temu dokładniej, marszcząc lekko nos. To był gruby, czarny ogon, podobny do ogona wielkiego kota. Stek upadł na tyle blisko, by nieznajoma mogła wyciągnąć po niego dłoń. Jej paznokcie w jednym momencie zmieniły się w zakrzywione pazury, które wprawnie, niczym duże haczyki, wbiły się głęboko w zamarznięte mięso. Pociągnęła je w swoim kierunku.

— Czym ty jesteś? — zapytałam cicho, wpatrując się w nią wzrokiem wilka.

Zerknęła na mnie krótko. Odkręciła butelkę i wypiła połowę wody na jednym wdechu, płucząc gardło. Oblizała wargi i zgrabnie rzuciła mi resztę wody. Złapałam ją jedną dłonią jeszcze w powietrzu. Uśmiechnęła się delikatnie pod nosem.

— Tak jak zapytałaś wcześniej, mam na imię Sonya — zamruczała niższym, nieswoim głosem, nadal jednak młodym i delikatnym. — A czym jestem? — Lekko wydęła wargi w zamyśleniu. — Zdaje się, że czymś bardzo podobnym do ciebie.

~ AMELIA ~

Flesh chodził niespokojnie po salonie, niemal wydeptując ścieżkę w podłodze. Wpatrywałam się w niewidzialny punkt przed sobą, co chwila zerkając na niego z kanapy. Silvyr oraz Frederic stali w przejściu na korytarz i rozmawiali ze sobą tak cicho, że nawet mój słuch ledwie wyłapywał strzępki słów. Charlotta, najspokojniejsza z całego zebranego towarzystwa, krzątała się w kuchni. Słyszałam stąd szum czajnika i postukiwanie przekładanych naczyń.

Zaczęłam delikatnie obgryzać czubkami zębów krótko przycięte paznokcie.

— Możesz wreszcie przestać? — warknęłam w końcu, unosząc wzrok prosto na demona, nie panując już nad wzbierającą irytacją. — Wszyscy się denerwujemy, ale mam już dosyć słuchania w kółko twoich kroków!

Silvyr uśmiechnął się lekko pod nosem, przyglądając się mojej minie. Flesh za to przystanął pośrodku salonu i obrócił głowę w moim kierunku. Jego twarz była pochmurna, a oczy przerażająco zimne. Zignorowałam dreszcz przebiegający po plecach i jak gdyby nigdy nic dalej zajmowałam się swoimi paznokciami. Demon nie podjął ponownie nerwowego spaceru, za to usiadł na fotelu, wznosząc oczy ku sufitowi.

Był wytrącony z równowagi od samego rana. Wrócił wcześnie rano, uprzedzając mnie i Silvyra czekających w domu, że Kira dostała niespodziewaną wiadomość i musiała spotkać się z kimś na mieście. Zamiast piętnaście minut później, tak jak obiecała, nie wróciła w ogóle.

Charlotta weszła do salonu, przeciskając się między Fredericem i Silvyrem. Niosła w rękach tacę z gorącą herbatą, kołysząc przy tym biodrami. Zdawało się, że od czasu zniknięcia Kiry jej niebieskie włosy nabrały innego, nieco ciemniejszego odcienia. Postawiła tacę na blacie stolika z takim hukiem, że niemal wszyscy podskoczyli nerwowo. Tylko Flesh ani drgnął. Wróżka wyprostowała się z niespotykanie spokojną miną, a potem zwróciła pociemniałe spojrzenie na nas wszystkich po kolei.

— Wszyscy musimy się uspokoić — powiedziała donośnym głosem, unosząc brew i podkreślając ostatnie słowo. — Kira zniknęła i domyślam się, że nie dla własnego widzimisię, jednak tylko spokój może nas uratować. Dlatego właśnie wszyscy w tym pokoju napiją się ziołowej herbaty i logicznie zastanowią się, jak możemy wytropić naszą zaginioną wilczycę — rzuciła niemal rozkazująco, wskazując tacę z parującymi kubkami.

— Znasz Kirę, Charlotta. Wszyscy ją znamy — mruknął Frederic, jednak bez sprzeciwu wziął jeden z kubków postawionych na tacy. — Kira lubi znikać na jakiś czas, nie mówiąc nikomu, że cokolwiek planuje. Kilkudniowe polowania lub wędrówki po lesie to dla niej nic nowego. Może po prostu… chciała pobyć trochę sama? — dokończył niepewnie, jakby sam nie wierzył w to, co mówił.

— Nie zostawiłaby nas w trakcie śledztwa, zwłaszcza teraz, kiedy sprawy coraz bardziej się komplikują — odezwał się niskim głosem Flesh, nie patrząc na nikogo z nas. — Nie pieprz bzdur, skoro ty też wyczułeś kłopoty. — Zwrócił wzrok jaśniejący srebrem w kierunku czarodzieja. — Bo wyczułeś, tak samo jak ja, nie zaprzeczaj temu. Coś się stało i my musimy się dowiedzieć, co takiego.

— Z kim Kira miała się spotkać? — zapytała Charlotta, siadając obok mnie na kanapie i krzyżując nogi w kostkach.

— Nie wiem. Ale się domyślam — dodał Flesh złowróżbnie pod nosem.

Opowiedział nam, nie wdając się w szczegóły, o wspólnie spędzonej pełni razem z łowczynią, a potem o tajemniczej wiadomości. Po tych rewelacjach spojrzałam na demona uważnie, krzyżując ramiona na piersi.

— I puściłeś ją na to spotkanie zupełnie samą?

— Ona nie ma pięciu lat, kochana — odezwała się Charlotta opanowanym głosem, zanim demon zdołał odpowiedzieć. — Chociaż nawet w wieku pięciu lat radziła sobie lepiej niż większość szczeniaków w jej wieku — dodała nieco melancholijnie.

— Jakie są twoje podejrzenia, Flesh? — Silvyr wysunął się naprzód, ale nie tknął ziołowej herbaty sparzonej przez wróżkę, nawet pod naporem jej naglącego, nieruchomego spojrzenia.

Demon zamilkł na kilka minut. Przeczesał palcami gęste, ciemne włosy i syknął lekko przez zęby. Jego kły miały ostry kształt niczym u piranii. Przyjrzałam się jego twarzy — mięśnie spięły się, a szczęka zacisnęła tak mocno, że policzki drgały w rytm bijącego serca. Był nie tylko zaniepokojony tak jak my wszyscy, ale i odczuwał strach. Bał się o Kirę, to było wypisane w jego oczach teraz ze złości jaśniejących srebrem.

On ją kocha, uświadomiłam sobie nagle, ledwie powstrzymując się od powiedzenia tego głośno. Uczucia Flesha były jasne, przynajmniej dla mojego oka. Sądząc po minie Charlotty i spojrzeniu, które mi posłała, ona także o nich wiedziała. Pytanie tylko, czy sam Flesh wie, co czuje do Kiry? To pytanie rozbrzmiało echem w moim własnym umyśle. Tych wątpliwości na razie nie mogłam rozwiać. Były ważniejsze kwestie do rozwiązania.

— Podejrzewam Quentina — rzucił krótko demon, zaciskając palce w pięści i raz po raz rozprostowując je w oznace stresu.

Silvyr, Frederic i Charlotta spojrzeli na niego zaskoczeni. Ja jedynie przymknęłam powieki, gryząc się w język, żeby tylko nie przekląć. Ten wampirzy sukinsyn grabił sobie coraz bardziej. Zwrócenie na siebie pełnego gniewu demona było kolejnym błędem, o wiele większym od poprzednich i bardzo źle rokującym na najbliższą przyszłość.

— Musimy ją odnaleźć i to jak najszybciej — powiedziałam na głos, wodząc wzrokiem między wszystkimi zgromadzonymi. — Jednak, żeby odnaleźć jej trop, potrzebujemy kogoś naprawdę dobrego, kogoś o umiejętnościach, które natychmiast naprowadzą nas na ślad Kiry.

— Mogę ją odnaleźć — odezwał się cicho Frederic, przy czym wzrok wszystkich zwrócił się na jego osobę. — Jednak potrzebuję do tego pomocy Flesha. — Jego oczy wbiły się w nieruchomego demona. — Znam sposób, by wyśledzić energię Kiry, co nie powinno być trudne z jej poziomem aury, jednak rytuał, który przeprowadzę, będzie wymagał od ciebie… cóż… całej energii.

Flesh popatrzył na czarodzieja chłodnym wzrokiem — jego szafirowe tęczówki zdawały się teraz wykute w twardym, zimnym granicie. Wstał powoli, nie spuszczając oka z Frederica. Wzdrygnęłam się, czując wirującą w powietrzu energię. To było zaledwie muśnięcie, nieprzyjemny chłód, który ogarnął wszystko na kilka sekund, jednak już wiedziałam, że potęga Flesha sięgała o wiele głębiej niż myślałam wcześniej.

— Co masz dokładnie na myśli? — zapytał niskim głosem demon, delikatnie mrużąc powieki.

Zdaje się, że wszyscy w pokoju zamarli, oczekując odpowiedzi.

— Potrzebujemy całej twojej energii, co oznacza, że musisz przybrać swoją prawdziwą formę — odparł Frederic, swobodnie opierając się o próg pokoju. — Założę na tobie pieczęć, która wzmocni twoje zmysły i pozwoli odnaleźć ślad energii.

— Mam już dość wyczulone zmysły, o wiele bardziej niż wy i jakiekolwiek stworzenie z tego wymiaru, a to i tak nam nie pomoże.

Uśmiech zaigrał na ustach czarodzieja, kolidując z jego pociemniałymi oczyma.

— Nie chodziło mi o zmysły typowo ludzkie. Istnieją też takie, które posiadają jedynie stworzenia nadnaturalne, a i tak tylko niektóre gatunki. Wampiry i wilkołaki mają wyczulone podstawowe zmysły węchu, słuchu i wzroku, smaku także, głównie dzięki swojej zmutowanej budowie ciała. Elfy i wróżki mają za to coś, co nazywane jest Instynktem.

— Tak zwany Instynkt łączy nas z elementami natury i pozwala na czerpanie z niej energii oraz wyczuwanie zawartych w niej najróżniejszych pokładów magii — wyjaśniła Charlotta, wtrącając swoje pięć groszy do rozmowy, a potem ponownie zamilkła, wracając uwagą do swojej ziołowej herbaty, jakby nigdy nic.

— Z tego, czego dowiedziałem się przez lata swojej pracy — Frederic powiedział to słowo z nutką rozbawienia — demony potrafią wyczuwać energię oraz aury innych stworzeń, mimo ich silnych osłon i kamuflujących zaklęć.

— Owszem — przyznał spokojnie Flesh. — Potrafisz wzmocnić te doznania na tyle, bym mógł wytropić Kirę?

— Warto spróbować — odrzekł czarodziej z westchnieniem. — Jeśli się zgodzisz, rytuał możemy przeprowadzić nawet dzisiaj wieczorem, najlepiej poza granicami miasta. Nie wiadomo, jakie istoty zareagują na tak duże natężenie magii w powietrzu — wyjaśnił pokrótce.

— Czemu nie teraz? — zapytał Silvyr, zerkając na Frederica kątem oka. — Czemu musimy z tym czekać aż do wieczora?

— Bo najstraszniejsze nie są stworzenia, które wychodzą nocą — odparł czarodziej pod nosem. — Najstraszniejsze są stworzenia, które nie boją się mroku i potrafią chodzić za dnia.

Po wyjściu Charlotty, Frederica i Silvyra, który dość niechętnie opuszczał progi domu, Flesh rozłożył się na kanapie, podczas gdy ja zawędrowałam do kuchni, by przygotować coś na obiad. Wampirom nie były potrzebne do przeżycia normalne posiłki, jednak przyjemnie wypełniały one naszą krwawą dietę. Poza tym miałam jeszcze w domu gościa, któremu na pewno przydałoby się porządne jedzenie.

Duch towarzyszył mi, leżąc swobodnie na posłaniu rozłożonym w kącie. Z pewnym rozżaleniem spoglądałam na legowisko Bruno, jego pełne wody i karmy miski, zupełnie jakby pies miał zaraz wrócić z ogrodu po popołudniowej zabawie w skrzącym się śniegu. Czy tak właśnie czuła się Kira, od mojej wprowadzki widząc Ducha codziennie w swoim domu?

Odwróciłam wzrok, skupiając się na przygotowaniu obiadu. Wyjęłam ze świeżo zapełnionej lodówki surowe piersi z kurczaka, sałatę, pomidory, ser feta oraz zielone ogórki. Podczas smażenia mięsa z przyjemnością wciągałam w płuca jego zapach pomieszany z wonią ziół.

Próbowałam prostymi czynnościami zagłuszyć ponure rozmyślania, jednak kiedy kroiłam warzywa do sałatki, moje myśli i tak z powrotem skierowały swoje tory do Kiry. Spochmurniałam, zastanawiając się, co takiego mogło się z nią stać. Słowa Frederica cały czas chodziły mi po głowie, nie dając spokoju:

Znasz Kirę, Charlotta. Wszyscy ją znamy. Kira lubi znikać na jakiś czas, nie mówiąc nikomu, że cokolwiek planuje. Kilkudniowe polowania lub wędrówki po lesie to dla niej nic nowego. Może po prostu… chciała pobyć trochę sama?

Rozumowanie Frederica, które miało na celu nieco rozluźnić napiętą atmosferę, przyniosło zupełnie odwrotny skutek. Nie, Kira nie zostawiłaby nas wszystkich w czasie, gdy w mieście działo się tak wiele.Zmieniła się po śmierci Bruno, jednak to nie oznaczało, że z powodu żałoby opuściłaby szeregi drużyny. Moja ręka dzierżąca nóż zatrzymała się na dłuższą chwilę w pół ruchu. Skoro nie zniknęła z własnej woli, to może ktoś jej w tym pomógł?

— Twoje myśli idą w dobrym kierunku, wampirza księżniczko — usłyszałam za plecami niski, spokojny głos.

Odwróciłam głowę, unosząc gwałtownie wzrok wprost na stojącego w progu Flesha. Duch się nie obudził, jednak drgnął niespokojnie przez sen, zupełnie jakby podświadomie wyczuł jego niespodziewaną obecność.

— Czytasz mi w myślach? — zapytałam, starając się uspokoić niespokojnie bijące serce uderzające szaleńczo o żebra.

Demon przyjrzał się moim dłoniom metodycznie krojącym warzywa. Jego wzrok zdawał się przeszywać mi skórę, mięście i kości niczym wyspecjalizowany rentgen. Ponownie poczułam ślad jego mocy, muskający moją skórę delikatnie niczym motyl. Nagle zrobiło mi się zimno.

— Przeczuwam. Tak właśnie można nazwać to, co robię — odpowiedział po krótkim namyśle. — Nawiązując do słów Frederica, demony posiadają kilka drobnych talentów, których natura poskąpiła innym gatunkom.

— Nie tylko wyczuwasz energię, ale i odgadujesz czyjeś myśli?

— Coś w tym rodzaju.

Kiwnęłam głową, przyswajając jego wymijającą odpowiedź i wrzuciłam pokrojone warzywa do miski. W milczeniu całkowicie wróciłam do przygotowywania obiadu. Flesh przez cały czas nie próbował zagaić rozmowy, jedynie stał i przyglądał mi się uważnie. Od jego wzroku włoski zjeżyły mi się na karku.

Coś się w nim zmieniło, pomyślałam, zdejmując patelnię z ognia. Zmienił się po ostatniej nocy — po nocy, którą spędził z Kirą. Flesh nie mówił, co robił w czasie pełni, jednak wyraźny zapach łowczyni na jego ubraniu oraz skórze, który wyczułam, gdy tylko wrócił do jej domu nad ranem, mówił sam za siebie. Cokolwiek robili, demoniczna natura Flesha, wcześniej szczelnie ukryta, teraz niemal prześwitywała przez jego ciało. Przestaje się ukrywać. Nie wiedziałam, czy ta myśl bardziej mnie niepokoiła, czy może zadowalała. Prędzej to pierwsze.

— Uważasz, że Kirze coś się stało? — zapytałam, ostrożnie dobierając słowa.

Flesh zacisnął zęby, zanim odpowiedział, przez co jego głos stał się nieco zduszony i sykliwy niczym u zdenerwowanej kobry.

— Nie tak łatwo zrobić jej krzywdę — rzucił pokrótce. — Jednak sądzę, tak jak i ty, że teraz, kiedy sprawy w mieście nabierają tempa, na pewno nie zniknęłaby z własnej woli.

Przełknęłam ślinę, starając się zapanować nad niepokojem.

— Została porwana?

— To jedna z możliwości i dodatkowo, na nasze nieszczęście, najbardziej prawdopodobna. Pamiętasz, co kiedyś nam powiedziała? — zapytał niespodziewanie. — Przez ostatnie lata magiczna policja nasyłała na nią łowców przekonana, że uda się doprowadzić do jej śmierci.

— Jednak ty nie podejrzewasz, by to tym razem była sprawa magicznej policji — bardziej stwierdziłam niż zapytałam.

Kiwnął głową i uśmiechnął się krzywo, odsłaniając ostro zakończony kieł.

— Masz rację, nie ją podejrzewam — mruknął. — Jednak to nie wyklucza, że winowajca użył tej samej metody, by usunąć Kirę ze sceny. A komu sprawiła ostatnio najwięcej kłopotu?

Tym razem to ja bezwiednie zacisnęłam zęby. Wiedziałam, że mówił o tej samej osobie, o której wspomniał na spotkaniu z resztą ekipy.

— Quentin. — Niemal wyplułam to słowo, jakby raniło mi język.

— Bingo. — Oczy Flesha na moment zalśniły srebrem. — Skoro tak to rozegrał, musimy wytropić Kirę jak najszybciej. A potem zabić porywaczy, o ile Kira nie zrobi tego przed nami.

— Musimy coś zrobić z Quentinem — odparłam. — Jeśli tak dalej pójdzie, w mieście nie zostanie kamień na kamieniu. Naraził się, nasyłając na Kirę łowców. Jeśli porywaczom nie uda się jej zabić — przy tym słowie mój głos minimalnie się obniżył — wtedy życie Quentina jest całkowicie policzone. Kira już nie będzie się przejmowała konsekwencjami, po prostu go zabije. Musiał rozważyć wszystkie aspekty swojej decyzji — powiedziałam, opierając się o kuchenny blat. — Postawił wszystko na jedną kartę.

— W takim razie kiepski z niego gracz — warknął pod nosem Flesh, jednak żaden mięsień na jego twarzy nawet nie drgnął. — Jeśli liczył, że Kira nie poradzi sobie z łowcami, tak jak to robiła do tej pory, to się przeliczył i to bardzo. Ona żyje — odparł głośno i z taką pewnością w głosie, że niemal zadrżałam z podniecenia, a Duch przebudził się ze swojego spokojnego snu. — Żyje. I tak pozostanie, póki to ja nad nią czuwam.

Rozdział II

~ FREDERIC ~

— Ta zima trwa o wiele za długo — mruknęła pod nosem Charlotta, poprawiając kołnierz zimowej kurtki zapiętej po samą brodę. — Jest cholernie zimno.

Jej zęby szczękały głośno niczym dzwoneczki na wietrze.

— Jesteś odporna na mróz — powiedziałem z rozbawieniem w głosie. — Niemal jak każdy nadnaturalny. To ja tutaj powinienem marudzić, w końcu bez czarów mam naturę czysto ludzką, zwłaszcza fizycznie.

— To, że jestem na niego odporna, wcale nie znaczy, że go nie czuję — odparła urażona moim tonem. — Kiedy tylko mam wolne, spędzam czas na Florydzie. Ciepło, słońce, plaża i kolorowe drinki — wymieniła rozmarzonym tonem, a potem ponownie spochmurniała. — A teraz, zamiast się opalać, odmrażam sobie tyłek na jakiś cholernym złomowisku, czekając na tę całą farsę, którą mamy odprawić, mam nadzieję jednak, że jeszcze w tym stuleciu.

Z irytacją wyrwała mi z rąk papierosa, co wcale nie było takim prostym zadaniem, gdy tak sięgała mi zaledwie do połowy ramienia i zaciągnęła się łapczywie dymem. Przypatrzyłem się jej spod uniesionej brwi. Jej krótkie, niebieskie włosy niemal lazurowe w żółtawym świetle ulicznej lampy, były artystycznie rozwichrzone, a nieco dłuższe kosmyki nad brwiami opadały jej na czoło. Oczy barwy o kilka tonów jaśniejszej niż włosy lśniły nienaturalnie, spoglądając w ciemność poza kręgiem światła bijącym od lampy. Skórzana, zimowa kurtka w kolorze wiosennych liści nie była jej potrzebna, jednak musiałem przyznać, że wyglądała w niej jeszcze smuklej i drobniej niż zwykle. Spod połów jej okrycia ciągnęły się zgrabne nogi wciśnięte w dopasowane dżinsy. Na stopy wciągnęła ulubione, wysokie kozaki na płaskim obcasie.

Wyczuła na sobie mój wzrok, jednak się nie odezwała ani nie zareagowała. Za to jej usta, zaciskające się wokół papierosa, wygięły się lekko w górę.

— Igranie z demoniczną magią zawsze cię kręciło — rzuciła na pozór spokojnie, jednak zauważyłem, że spięła mięśnie szyi. — Sądzisz, że ten rytuał zadziała właśnie tak, jak ty tego chcesz?

— Kiedyś się udało, teraz także powinno — odparłem, wzdychając lekko. — Nikt inny z nas, oprócz Flesha, nie nadaje się do tego zaklęcia. I nikt poza nim go nie przeżyje — dodałem, gdy oczy Charlotty lekko się zmrużyły.

— A pomyślałeś może o Amelii?

Na kilka sekund wzniosłem oczy ku ciemnemu niebu, by wyrazić zniecierpliwienie, a jednocześnie żeby nie narazić się na gniew wróżki.

— Jak mówiłem, nikt oprócz Flesha nie przeżyje tego zaklęcia. Poza tym, czy osoba Amelii nie jest tematem do całkowicie osobnej dyskusji?

— Ona ma coś w sobie, dobrze o tym wiesz — odparła, mrużąc powieki. — Obydwoje żyjemy wystarczająco długo i każdy z nas ma wystarczająco rozwinięte umiejętności, by wyczuć w niej pokłady ukrytej energii. Mimo oczywistego faktu, że jest wampirem, ma w sobie także coś z wiedźmy.

Milczałem, mimo że to, co właśnie na głos powiedziała Charlotta, było prawdą. Może nie od pierwszego spotkania, jednak już od pewnego czasu przyglądałem się Amelii nieco uważniej. Coś, co było zakamuflowane w jej aurze, fascynowało mnie i niepokoiło jednocześnie. Wampiry same w sobie posiadały moc, najczęściej skupioną wokół psychiki, dzięki której mogły manipulować swoimi ofiarami, na przykład używając Uroku. Oprócz takiej magii w Amelii gnieździło się także coś innego, mocniej związanego z samą naturą.

Czy była wiedźmą zanim ją przemieniono? Nie wiedziałem tego, jednak, nawet gdyby tak było, jej moce powinny były zniknąć zaraz po przemianie. Powinny, a jednak stało się tak, że część z nich pozostała, będąc teraz w stanie wcześniej nieznanej mi hibernacji. Cała ta sytuacja zakrawała niemal pod cud.

— Porozmawiam z nią o tym później — mruknąłem cicho, wsadzając dłonie do kieszeni płaszcza. — Jeśli zechce, pomożemy jej odblokować i zbadać tę magię.

— MY? — zapytała Charlotta. — MY jej pomożemy?

— Tak, właśnie MY, słodziutka. — Zaśmiałem się. — Bez ciebie się nie obejdzie.

Pocałowałem ją w czoło, na co zaserwowała mi mocną sójkę w bok. Odsunąłem się nieco, lecz na jej twarzy nie było widać irytacji czy złości, jedynie słabo skrywane zadowolenie.

Z daleka usłyszeliśmy echo czyiś kroków na drodze. Zacząłem nasłuchiwać tak samo jak Charlotta. Postukiwanie butów zbliżało się stopniowo, aż przez uchyloną bramę na złomowisko wmaszerował Silvyr z Amelią u swego boku. Wampirzyca dostrzegła mnie oraz Charlottę i nieco przyśpieszyła kroku.

— Przepraszamy za spóźnienie. Musiałam zostawić Ducha w domu — rzuciła po krótkim wstępie.

W jej głosie dosłyszałem ponurą nutę, ale nie zdziwiło mnie to — ostatnio, gdy jej pies był w domu razem z Bruno, owczarek Kiry został zamordowany. Nic dziwnego, że obawiała się zostawić Ducha samego.

— Założyłem kilka ochronnych pieczęci wokół posesji. Jeśli coś się tam stanie, na pewno będę o tym wiedział.

Moje skromne zapewnienie najwidoczniej nieco ją uspokoiło. Posłała mi wdzięczne spojrzenie.

Rozejrzałem się krótko dookoła i odebrałem od Charlotty resztki swojego papierosa. Spojrzałem krzywo najpierw na niedopałek, a potem wróżkę, która w milczeniu jedynie wzruszyła lekko ramionami.

— Flesh nie przyszedł z wami? — zapytałem, wyrzucając papierosa i wdeptując go w oszronioną ziemię.

Amelia i Silvyr spojrzeli po sobie, kręcąc przecząco głowami.

— Skoro tak, poczekamy jeszcze na niego — mruknąłem i wyjąłem z kieszeni czarną kredę. — Bez głównego bohatera nie będzie całego przedstawienia. A teraz odsuńcie się. Spożytkuję tę chwilę wolnego czasu na wytyczenie znaków, jeśli mi pozwolicie.

Gdy tylko reszta zostawiła mi odpowiednią ilość miejsca, zacząłem kreślić krąg pośrodku terenu. Pieczęć miała na oko sześć metrów średnicy, pośrodku niej narysowałem pięcioramienną gwiazdę, gdzie na czubku każdego ramienia zostawiłem pojedynczy symbol. Charlotta przyglądała mi się nieruchomym wzrokiem, tak samo Amelia i łowca. Zastanawiałem się, czy wampirzyca kiedykolwiek widziała te symbole na oczy — szukałem w jej źrenicach błysku lub czegokolwiek, co by ją zdradziło, ale niczego nie dostrzegłem, prócz zaciekawienia.

Po kilku minutach pieczęć była gotowa. Spojrzałem na nią z rękoma opartymi na biodrach, sprawdzając każdy element osobno.

— Nie ma mowy o pomyłce — mruknąłem bardziej do siebie niż do towarzyszy. — Krąg jest gotowy. Brakuje nam tutaj tylko Flesha.

Właśnie myślałem nad zapaleniem kolejnego papierosa, gdy wiatr zmienił swój kierunek. Przystanąłem na krawędzi kręgu, nasłuchując uważnie. W powietrzu uniósł się gorący powiew, najpierw zaledwie muskający moją skórę, a potem coraz silniejszy, aż zalał mnie od stóp do głów niczym fala lawy. Na dźwięk donośnego szumu uniosłem głowę w niebo, tak samo jak reszta. Na tle granatowego, wieczornego nieba malował się wielki cień, zbliżający się do nas w zawrotnym tempie.

— Odsuńcie się od pieczęci! — zawołałem donośnie, przebijając głosem powstały hałas.

Amelia, Silvyr i Charlotta spełnili moje polecenie, nie spuszczając oka z nadchodzącego intruza. Sam siebie potem pytałem, w którym momencie zorientowałem się, co takiego się do nas zbliża? Nie wiem, może na kilkanaście sekund przed Charlottą, która przeniosła na mnie wtedy rozświetlony wzrok o wiele bledsza niż wcześniej.

Pokłady energii były niesamowite i ciężkie niczym ołów. Poczułem jak mroczna, szkarłatna aura wirująca w powietrzu zaczęła przygniatać moją własną. Mimo wcześniejszego chłodu, teraz na złomowisku powietrze niemal drżało z gorąca. Kilka lat wcześniej pierwszy raz i ostatni, jak mi się wydawało, zobaczyłem prawdziwą formę demona, tak jak i poczułem jego pełną moc. Teraz byłem tak samo zaskoczony i przerażony jak wcześniej, nawet mimo większego doświadczenia i wielu niesamowitych rzeczy, które widziałem na oczy w przeciągu tych kilku lat.

Flesh machnął skrzydłami, niemal przewracając nas wszystkich — były tak wielkie, że wystawały poza granice naszkicowanego okręgu. Spod falujących, ciemnych włosów błysnęły srebrno-szafirowe oczy, a usta, wypełnione ostrymi zębami niczym u piranii, ułożyły się w lekki uśmiech, który zniknął równie szybko, jak się pojawił. Skóra demona zdawała się jasna i gładka niczym polerowany marmur, a wyrastające z czoła rogi zawijały się w łuk za uszami, kończąc się ostro tuż pod linią szczęki.

Amelia spojrzała na niego rozszerzonymi oczyma z zaskoczeniem, strachem i zachwytem jednocześnie wypisanymi na twarzy. Silvyr zmrużył powieki i spiął się, stojąc niesamowicie blisko wampirzycy, niemal dotykając ją ramieniem, zupełnie jakby chciał ją bronić własnym ciałem. Charlotta podeszła do mnie wolno, nie spuszczając oka z postaci stojącej w środku pieczęci. Wyprostowałem się, powstrzymując odruch, by w przypływie gorąca rozpiąć swój płaszcz.

— Nikt w mieście cię nie widział? — zapytałem z opanowaniem, niemal z entuzjazmem, jednocześnie podchodząc bliżej. — Muszę przyznać, że trudno cię przeoczyć.

Flesh rzucił mi spokojne spojrzenie, rozejrzał się po twarzach wszystkich, a potem jednym, gwałtownym ruchem złożył skrzydła, umiejscawiając je w granicach wytyczonego na ziemi kręgu.

— Umiem dobrze się maskować — powiedział głosem o wiele niższym, grubszym i nieco bardziej ochrypłym niż zwykle, zwracając spojrzenie na symbole narysowane dookoła. — Nie podejrzewałem, że możesz znać demoniczny alfabet i że jeszcze potrafisz poprawnie go nakreślić. Nawet bardzo poprawnie. Jestem pod wrażeniem. — Uśmiechnął się pod nosem. — Czyżbyś robił to już wcześniej, czarodzieju?

— Nauka tego języka trwała dość długo. A to, co widzisz teraz, zrobiłem już kiedyś okazyjnie, tylko jeden raz — odparłem, patrząc mu prosto w oczy. — W końcu, tak na marginesie, używanie demonicznej magii jest zakazane.

— Co nie powstrzymało cię od użycia jej po raz pierwszy.

— I nie powstrzyma przed użyciem jej ponownie. — Wyszczerzyłem zęby.

— Urządzamy sobie tutaj pogawędki, a czas nadal ucieka — warknął nieprzyjemnie Silvyr, wodząc wzrokiem między mną a Fleshem. — Pamiętajcie, po co dokładnie tutaj przyszliśmy.

Te suche, wypowiedziane gniewnie argumenty zdawały się przemówić Fleshowi do rozumu, trafiły także i do mnie. Charlotta bez słowa wyciągnęła do mnie lewą dłoń. Uśmiechnąłem się, rozpiąłem płaszcz i podałem go jej, szczerząc figlarnie zęby niczym uczeń ukrywający wódkę pod marynarką w drodze na bal maturalny. Poprawiłem białą koszulę wetkniętą w ciemne, dopasowane spodnie, a potem wszedłem do pieczęci. Stojąc naprzeciwko Flesha niemal na wyciągnięcie ręki, jeszcze wyraźniej czułem jego moc przepływającą w powietrzu wraz z ciepłym powietrzem. Poczułem krople potu spływające po plecach i o mało się nie skrzywiłem.

— Jak długo utrzyma się działanie pieczęci? — zapytał Flesh, uważnie śledząc każdy mój ruch niczym głodna, przyczajona puma.

Wyjąłem z kieszeni srebrny nóż i ustawiłem się między dwoma pierwszymi runami wyrytymi kredą na ziemi. Odetchnąłem głęboko, czując wzbierającą w sobie energię. Uniosłem wzrok, szczerząc się szeroko, mimo że w środku żołądek wywracał się na drugą stronę.

— Działanie pieczęci nie jest objęte limitem czasowym — odpowiedziałem, mając już w głowie pierwsze słowa zaklęcia. — To coś jak wieczny produkt bez możliwości reklamacji. Jej moc może osłabnąć, ale nigdy nie zniknie.

Demon spojrzał na mnie spod uniesionej brwi ze śladem niedowierzania wymalowanym w jasnych oczach. Potem krótko westchnął.

— Jak już iść, to na całość — zamruczał w końcu, stając na lekko rozstawionych nogach. — Co mam robić?

— Stój i nie gadaj. Zaklęcie jest silne i ingeruje w działanie twojego organizmu, więc możesz poczuć lekki dyskomfort. — Mój głos lekko zanikał wśród nasilającego się wiatru. — Istnieje jedna zasada, której nie możesz złamać: cokolwiek się stanie, nie waż się wychodzić poza ten krąg.

Nie zapytał mnie, co mu groziło za wyjście poza runy w trakcie aktywowania pieczęci, ale z jego oczu odczytałem, że nie potrzebował ode mnie konkretnego wyjaśnienia. Amelia i Silvyr stojący z boku odsunęli się jeszcze bardziej, gdy owiała ich nagła, gorąca chmura powietrza. Charlotta była w pobliżu, zaciskając palce na moim płaszczu, jednak widać było, że wolała zanadto nie zbliżać się do pieczęci. Chyba, że w razie konieczności.

Po pierwszych słowach inkantacji dookoła Flesha zaczęła zbierać się gęsta mgła, odbijająca światło latarni niemal jak lustro i tworząc delikatną łunę, kolorową niczym blask rozlanej benzyny w słońcu. Przeciąłem skórę na wewnętrznej stronie przedramienia, pozwalając gęstej, szkarłatnej krwi spłynąć prosto na dwie runy. Znaki zabłysły, wypalając się w zamarzniętej, twardej ziemi niczym polane kwasem. W ciągu kilku minut zdołałem odmówić wszystkie części zaklęcia, przechadzając się wzdłuż całego kręgu i kropiąc krwią każdy znak narysowany kredą. Flesh przez cały ten czas stał nieruchomo pośrodku pieczęci, z każdą sekundą coraz mocniej drżąc na całym ciele.

Gdy skończyłem przemawiać, mgła ścisnęła się wokół sylwetki demona i gwałtownie zaczęła wlewać się w jego oczy, nos i usta rozchylone w niemym krzyku. Jego obnażone kły błysnęły w świetle, a tęczówki rozjarzyły się niczym dwa kręgi ognia. Amelia patrzyła na to wszystko z niepokojem wypisanym na twarzy, jednak wiedziałem, że nie niepokoiło jej prawdopodobne niepowodzenie zaklęcia — podejrzewałem, że bardziej martwiła się o samo życie Flesha.

Demon zgiął się w pół, dotykając jednym kolanem ziemi. Jego skrzydła wyprostowały się i kurczowo naprężyły w powietrzu, jakby były gotowe do natychmiastowego lotu, jednak ani drgnęły kompletnie zastygłe, tak samo jak reszta ciała. Odsunąłem się w najdalszy kąt kręgu, zostawiając mu jak najwięcej przestrzeni. Temperatura wewnątrz i poza pieczęcią wzrosła gwałtownie, aż zachłysnąłem się gorącym powietrzem i musiałem odwrócić wzrok od błękitnego płomienia, który rozbłysnął i rozpalił runy. Święty Ogień rzucił niebieski blask na sylwetkę Flesha, pogłębiając cienie. W pewnym momencie lampa nad naszymi głowami gwałtownie zamrugała, potem żarówka niespodziewanie pękła, rozsypując dookoła deszcz drobnych iskier i wreszcie zgasła.

Pogrążeni w półmroku, który rozświetlał jedynie Ogień, czekaliśmy na końcowy etap zaklęcia. Moja znikająca magia, która sączyła się szybko z ciała wprost do run, aby utrzymać pieczęć sprawiła, że powoli czułem coraz większe zmęczenie. Mimo tego miałem świadomość, że bardziej ode mnie cierpiał sam Flesh. Ingerowanie w działanie całego organizmu oraz zwiększenie intensywności doświadczanych bodźców przez wszystkie zmysły, zarówno ludzkie i magiczne, było bardzo inwazyjne i niezwykle niebezpieczne — obydwaj byliśmy o tym poinformowani.

Po kolejnych minutach wszystkie mięśnie demona rozluźniły się, a Ogień spalający powietrze powoli zaczął dogasać, pozostawiając po sobie niezbyt przyjemny zapach siarki i trwające uczucie gorąca. Demon zaczął się prostować, nadal trzymając skrzydła wyprostowane i naprężone, gotowe do odlotu. Spod grzywy jego ciemnych włosów lśniących szafirowymi poblaskami, wyjrzała para jasnych oczu. Nigdy wcześniej w źrenicach Flesha nie widziałem zwierzęcego błysku tak dzikiego, że przysłonił wszystko inne. Poczułem dreszcz płynący po plecach. Charlotta także przyglądała się demonowi z niepokojem, gotowa wkroczyć w każdej chwili, tak samo jak już sięgający po broń Silvyr. Powstrzymałem ich wszystkich krótkim, energicznym ruchem ręki.

— Nawet nie próbujcie przekroczyć linii kręgu — warknąłem stanowczo, rozciągając ramiona na boki. — Jeśli straci nad sobą kontrolę, zabije tylko mnie. Nie może opuścić pieczęci, póki nie dokończę zaklęcia.

Charlotta posłała mi wilcze spojrzenie. Jej lazurowe oczy lśniły nienaturalnie, a niebieskie włosy najeżyły się jak kolce wściekłego jeżozwierza. Silvyr miał minę, która wyraźnie mówiła, abym się pieprzył. Amelia wpatrywała się nieruchomo we Flesha, stojąc obok łowcy całkowicie bez ruchu. Wyglądała teraz niczym kamienny posąg.

Flesh przesunął zwierzęcym wzrokiem po mojej sylwetce. W jego ustach zalśniły zęby, o wiele większe i ostrzejsze niż poprzednio. Nie wiedziałem, jaki będzie jego następny ruch. Zabije mnie? A może najpierw spróbuje uwolnić się z okowów zaklęcia? Czułem miedziany posmak w ustach, jakbym miał pod językiem kawałek metalu, a serce gwałtownie przyśpieszyło swój rytm, pompując krew niczym silnik spalinowy na najwyższych obrotach. Po ciele nadal spływał mi pot, mimo że temperatura wolno wracała do normy, zastępując gorąco lodowatym powiewem zimowej nocy.

W końcu oczy demona wróciły do swojej poprzedniej postaci — zniknęła dzikość, a zamiast niej ujrzałem moc i chłód, które czaiły się w nich przed uruchomieniem pieczęci. Czekałem dalej, nie pozwalając sobie za szybko na ulgę. Nadal nie było pewne, co stanie się za chwilę.

Demon przyjrzał mi się uważnie, jakby obudził się z długiego, koszmarnego snu, a potem powoli uniósł brew, wykrzywiając usta w groteskowym uśmieszku.

— Mam wrażenie, że ci się udało, czarodzieju — odezwał się niskim głosem.

Odetchnąłem głęboko, powoli opuszczając ramiona wzdłuż ciała. Charlotta i Silvyr nie porzucili do końca bojowych zapędów, ale było widać, że ich niepokój powoli się rozwiał. Z mojej rany nadal sączyła się krew, więc uniosłem nieco rękę z zamiarem zastosowania leczniczego zaklęcia.

— Czarodzieju — głos Flesha od razu mnie powstrzymał.

Spojrzałem na niego z wyczekiwaniem. W powietrzu uniósł się ciepły wiatr, niosący ze sobą lekki zapach ognia i dymu. Po niecałych trzech sekundach, wraz z towarzyszącymi temu pieczeniu i bólowi, rana zasklepiła się, nie pozostawiając na jasnej skórze nawet drobnej blizny. Uniosłem wysoko brew.

— Dość już dzisiaj zrobiłeś — powiedział demon. — Musisz zregenerować swoje siły. Jednak najpierw byłbym wdzięczny, gdybyś pozbył się tej pieczęci. — Machnął lekko skrzydłami niczym uwięziony w klatce orzeł pragnący swobodnie poszybować ku nocnemu niebu.

Westchnąłem pod nosem, ledwie skrywając ogromną ulgę. Zdjęcie zaklęcia zajęło mi kilka sekund. Krąg na moment rozjarzył się czerwonym blaskiem, a potem krew na runach gwałtownie wyparowała. Flesh przekroczył ich granicę bez problemu — teraz ponownie były jedynie bazgrołami narysowanymi czarną kredą na zamarzniętej ziemi.

— Czujesz się inaczej? — zapytałem, poprawiając rękawy swojej koszuli.

Spojrzenie Flesha niemal zmroziło mi krew, a jednocześnie pobudziło serce do życia.

— Mogę zobaczyć każdą cząstkę magii płynącą w twoich żyłach i czuję każdy jej impuls, który przez ciebie przepływa — powiedział, stojąc do mnie bokiem. — Nie, nie czuję się specjalnie inaczej — dodał po chwili, tym razem uśmiechając się zadziornie, niemal przewrotnie.

Zaśmiałem się lekko pod nosem, udając, że nie czuję na sobie spojrzenia Charlotty. Gdyby wzrok mógł zabijać, byłbym zimnym trupem już kilka minut temu.

— Rozumiem zatem, że wszystko w porządku. — Przekręciłem lekko głowę. — Skoro rytuał się udał, jutro z samego rana możemy zająć się poszukiwaniami.

— Do świtu zostało jeszcze kilka godzin — zamruczał Flesh. — Powęszę trochę w okolicy. Spotkamy się punktualnie o szóstej w domu Kiry.

— Na akcję możemy zabrać jej samochód — odezwała się Amelia. — Zostawiła kluczyki w swojej sypialni, sprawdziłam to dzisiaj. Jeśli ktoś ją porwał, na pewno wywiózł ją za miasto. Ty możesz polecieć — zwróciła się do Flesha — a my pojedziemy w ślad za tobą.

Wszyscy zamilkli. Flesh poruszył skrzydłami, przerywając ciszę ich wibrujący szelestem. Przeczesałem włosy palcami, czując się niczym po kilkukilometrowym biegu przez góry. Silvyr wodził wzrokiem po okolicy, jakby nasze rytuały miały zwabić na złomowisko niechcianych intruzów. Demon, bez żadnego słowa, wzniósł się i odleciał, niknąc w atramentowych ciemnościach nocy poza zasięgiem blasku latarni. Charlotta śledziła go wzrokiem, nawet gdy już zniknął z pola widzenia. Czułem fale niezadowolenia, które cisnęły jej na usta słowa, których nie chciała wypowiedzieć w towarzystwie. Zamiast tego rzuciła we mnie dosyć brutalnie moim własnym płaszczem i ruszyła w stronę bramy, nie odwracając się ani razu. Zdjąłem materiał z oczu i popatrzyłem za nią.

— Dokąd idziesz?

— Muszę się napić — odwrzasnęła, dając nieco upust swojej irytacji. — Jeśli za mną pójdziesz, przysięgam, że zabiję cię bez mrugnięcia okiem.

Poczułem na sobie rozbawiony wzrok Amelii i Silvyra. Mimowolnie na moich ustach zaigrał uśmieszek. Teatralnym gestem przyłożyłem dłoń do serca, wzdychając głęboko.

— Kocham tę kobietę. — Usłyszałem ostry zgrzyt metalu, przypominający odgłos samochodu spadającego z urwiska i skrzywiłem się pod nosem. — Zdaje się, że kara musi być — odezwałem się ponuro, myśląc o motorze, który zostawiłem zaparkowany przy drodze. — Cóż, zawsze lokowałem swoje uczucia nie tam, gdzie powinienem. Dobrze by było, żebym za nią poszedł, ale lepiej po prostu zabiorę swój sprzęt i zniknę. Jeszcze Charlotta będzie gotowa spełnić swoją słodką groźbę.

~ KIRA ~

Męczyły mnie ciągle powracające mdłości będące wynikiem podanej wcześniej dawce narkotyk. Nie mogłam zasnąć. Mój mózg uparcie odmawiał odpoczynku, sprawiając, że zmysły miałam wyczulone na wszelkie podejrzane ruchy, dźwięki czy zapachy.

Sonya spała skulona na ziemi odwrócona do mnie plecami. Nawet w głębokim cieniu dostrzegłam jej rozerwane ubranie i czerwone, krwiste pręgi biegnące przez jasną skórę. Zacisnęłam zęby. Wiedziałam, że szybka regeneracja powinna była poradzić sobie z tymi ranami. Skoro było inaczej, wniosek pozostawał tylko jeden: porywacze posiadali broń ze srebra lub innego surowca, który uniemożliwiał szybkie leczenie ciała nadnaturalnym istotom.

Zmrużyłam powieki, przyglądając się nieruchomej sylwetce dziewczyny z namysłem.

Mam na imię Sonya. A czym jestem? Zdaje się, że czymś bardzo podobnym do ciebie.

Na myśl o jej słowach czułam zimne dreszcze biegnące po plecach. Fakt, że Sonya mogłaby być hybrydą tak samo jak ja, przyprawiał mnie o ciarki na całym ciele. Wyczuwałam, że jest inna niż magiczne istoty, które wcześniej spotkałam. Posiadała swój specyficzny zapach i na pewno potrafiła zmieniać formę. Jak długo żyłam, nigdy nie widziałam na oczy nikogo podobnego do mnie. Już samo to nastawiało mnie podejrzliwie do tej dziewczyny.

Kajdany na rękach i nogach niemiłosiernie mi ciążyły, a mdłości powracały co chwila, wywracając żołądkiem na prawo i lewo. Mięso, które zaserwowali nam porywacze, było żylaste i na pewno nie pierwszej świeżości, jednak to nie powstrzymało mnie od jedzenia. Zimna woda smakowała nieco lepiej, chociaż podejrzewałam, że był to jedynie roztopiony, górski śnieg.

Wpatrywałam się w niebo przez kraty, póki jasność zastąpiła atramentowa ciemność nocy. Tarcza księżyca po niedawnej pełni świeciła jasno, będąc jedynym źródłem światła w podziemnej celi. Płaszcz, który był moim jedynym okryciem, skutecznie chronił nagie ciało od chłodu. Wcześniej sprawdziłam kieszenie i stwierdziłam, że porywacze zabrali mi komórkę. Nie liczyłam, że zdołam połączyć się z kimś z mojej ekipy, jednak liczyłam, że któreś z nich użyje systemu naprowadzającego, by mnie namierzyć. Teraz, czując pustkę w kieszeniach, wiedziałam, że porywacze na pewno zniszczyli telefon, by pozbyć się zagrożenia wykrycia.

Płaszcz, mimo kurzu i błota oblepiającego materiał, nadal pachniał Fleshem. Wtuliłam twarz w kołnierz, by ogrzać zmarznięte policzki.

Wyraz twarzy Quentina, gdy mignął mi przed oczyma, zanim te draby wsadzili mnie do bagażnika, palił mnie w żołądku niczym kwas. Złość wlewała mi się w żyły za każdym razem, gdy z rozkoszą wyobrażałam sobie, jak kładę dłonie na jego szyi i wbijam wilcze pazury w miękką skórę, by rozerwać nimi tętnicę oraz krtań. Rozkoszowałam się tą wizją, póki nie przypominałam sobie, gdzie teraz byłam.

Sonya miała na ciele ślady tortur i była wygłodzona. Ja, mimo że byłam w łapach tych ludzi już od kilkunastu godzin, nie miałam ani jednego zadrapania, które nie byłoby wynikiem poobijania się w samochodzie. Ci ludzie nie byli typowymi łowcami, inaczej od razu po wywiezieniu mnie z miasta zabiliby mnie, póki działał środek usypiający. Wątpiłam, by brak przemocy wobec mnie wywodził się jedynie z obawy przed bliskim spotkaniem twarzą w twarz, mimo pętających mnie kajdan. Ktoś, kto porywa się na uwięzienie mnie, na pewno miał broń, której użycie nie wymagało bliskiej odległości zachowanej między nami. Nie, wydawało mi się, że porywacze na coś czekali. Tylko na co?

Szarpnęłam nadgarstkiem i wsłuchałam się w brzęk srebrnych kajdan. Moje myśli zatoczyły koło, ponownie roztrząsając wszystkie wydarzenia od dnia porwania. Przypomniałam sobie nagłą wiadomość od Quentina, szybki spacer do Mrocznego Irysa, potem strzałkę ze środkiem usypiającym, tamtych porywaczy… Nie, było coś jeszcze. Jeden istotny element, który zamazywał mi się w umyśle, a o którym bardzo chciałam pamiętać. Musiałam pamiętać. Wytężyłam umysł, próbując usilnie ustalić, co takiego mi umknęło.

Klub, potem nieoznakowana półciężarówka, otwarty bagażnik. Podejrzana skrzynia. Znany mi zapach, przywołujący poczucie strachu i czujności zagrożonego zwierzęcia.

Srebro — głos mój i Banshee stopił się w jedno, pobrzmiewając niczym dzwon.

Skrzynia była pełna srebra, pomyślałam, otwierając szerzej oczy. Była pełna śmiercionośnego surowca i została dostarczona prosto do Mistrza chmary. Zacisnęłam zęby, czując pulsowanie w skroniach. To było zaledwie jedno pudło z wielu, które musiały dostarczyć samochody, których wędrówkę obserwowała w mieście od jakiegoś czasu Felicity — jedna z wilczyc ze stada miejscowego Alfy. Co za tym szło, Quentin musiał już mieć ogromny skład srebra, który przechowywał pod klubem lub w innej, dobrze ukrytej ładowni. Skrzynia, o którą obiłam się w samochodzie podczas podróży, musiała być już pusta. Opróżnili ją, zanim wywieźli mnie za miasto. Na myśl o stosach takiego ładunku ponownie poczułam mdłości, o wiele silniejsze od poprzednich.

Szykuje się coś o wiele większego i nie tylko ja jestem tutaj pionkiem.

Dawne słowa Edwarda nabierały dla mnie coraz większego znaczenia i teraz już nie przypominały tylko bełkotu umierającego, tchórzliwego wilka i to zdrajcy swego własnego stada.

Wbiłam spojrzenie w swoje dłonie, myśląc intensywnie, jednak jedyne co przychodziło mi do głowy, nie wyglądało ani trochę pozytywnie. Wojna. To słowo wywołało w moich skroniach dudnienie, gdy w żyłach krew przyśpieszyła swoją wędrówkę. Nic, co wiązało się z jakąkolwiek wojną, nie miało pozytywnych skutków.

Sonya poruszyła się we śnie, lekko szurając nogami. Skupiłam na niej wzrok, próbując opanować szalejące nerwy. W tym więzieniu nie mogłam nic zrobić — ani ostrzec Flesha i innych o moich podejrzeniach, ani samodzielnie zająć się Quentinem oraz rozbojami w mieście.

Na wspomnienie demona oraz moich towarzyszy poczułam mocne ukłucie w piersi. Oparłam głowę o betonową ścianę i przymknęłam powieki. Przywołałam wspomnienia z polowania podczas pełni — cudowną, krótką więź ze stadem porzuconych szczeniaków, którymi się zajęłam, ponownie poczułam chłód muskający sierść i posmak wolności słodki niczym miód. W mojej głowie się rozjaśniło, gdy kolejny raz odczułam zapach wolności, poznam siłę swoich łap niosących mnie przez las i pola. Potem w moje myśli wkradł się ciepły dotyk Flesha, jego silne dłonie chwytające mnie w powietrzu, ratujące od śmierci, na którą sama się wystawiłam, aby sprawdzić jego lojalność. Jego srebrne oczy patrzące na mnie spod grzywy szafirowych włosów, światło księżyca odbijające się od jego rogów i jasnej skóry, ogromne i niewiarygodnie mocne skrzydła. Jego głęboki głos obijający się echem w moich żebrach, demoniczna magia budząca bestię ze snu…

Do moich uszu dotarły głośne kroki i skrzypienie śniegu, wyrywając mnie ze wspomnień. Sonya, dotychczas pogrążona we śnie, podniosła się na łokciu, wpatrując się w niewielki skrawek nieba widoczny za kratami. Oddychała szybciej. Wyczułam jej strach wymalowany w oczach i otaczający ją cienką mgiełką. Na jej twarzy widziałam spokój, jednak przeczuwałam, że to była tylko gra pozorów. Gdy kroki zmieszały się z metalicznym grzechotem metalu, dziewczyna skuliła się w kącie, kryjąc swoje poranione plecy. Patrzyłam na nią, zaciskając mocno zęby. W powietrzu uniosły się ludzkie wonie — do naszej celi zbliżali się dwaj porywacze.

Wpatrzyłam się w oczy dziewczyny, wyłapując jej spłoszone spojrzenie. Ona już wiedziała, co nas czekało, ja mogłam się jedynie domyślać. Nie szykowało się nic przyjemnego, ani dla mnie, ani dla Sonyi. Banshee wysunęła się z głębin mojej podświadomości, szukając wspólnej nici z umysłem nastolatki. Musiałam się skupić, czego nie ułatwiała mi bliska obecność tych ludzkich mężczyzn.

Musisz mi zaufać — zamruczałam w jej głowie na wpół zwierzęcym głosem, wbijając w jej twarz spojrzenie złotych, wilczych oczu. — Teraz już nie jesteś sama. Wydostanę nas stąd.

Źrenice Sonyi rozszerzyły się tak bardzo, że jej jasne tęczówki niemal zniknęły w ciemnych czeluściach. Zacisnęła palce w pięści, nieruchomiejąc. Moja twarz i ciało były spokojne, podczas gdy pod skórą powoli budziła się bestia. Dziewczyna nie rozluźniła napiętych mięśni, ale delikatnie kiwnęła głową. Usłyszała mnie, pomyślałam zadowolona z siebie. I pozwoli mi działać.

Nasłuchiwałam uważnie. Kroki przystanęły. Spomiędzy krat do celi wleciało trochę śniegu, więc wiedziałam, że ludzie byli tuż nad nami. Metal szczeknął, gdy kraty opadły na bok uniesione przed dwie pary rąk. Drgnęłam, gdy do środka spuszczono drabinę, która z hukiem uderzyła o betonowe dno. Sonya, wcześniej nie spuszczająca ze mnie wzroku, teraz uniosła oczy w górę. W blasku księżyca jej tęczówki nabrały niemal mistycznej, srebrnej barwy.

Na górze pojawiła się twarz jednego z porywaczy — tego samego, który wcześniej rzucił nam jedzenie i wodę. Wyszczerzył się i jednym ruchem ręki wrzucił do celi cały pęk metalu. Przyjrzałam się temu bliżej, czując narastające dreszcze. Nie można było pomylić lśnienia srebra z czymś innym. Wśród narzędzi, które przywlekli tutaj nasi oprawcy, były noże, rękawice z przywleczonymi do palców cienkimi ostrzami, zębate pułapki, takie same w jakich tkwiła noga martwego wilka zabitego przez myśliwego w lesie oraz łańcuchy zakończone czymś, co wyglądało jak grabie — trzy ostre zęby były oddalone od siebie o kilka centymetrów, całe zrobione z czystego srebra. Nie musiałam zerkać na Sonyę, by domyślić się, że właśnie to narzędzie naznaczyło jej poranione, krwawiące plecy.

— Jak się mają nasze zwierzaczki? — zapytał sztucznie słodkim, radosnym głosem mężczyzna, szczerząc w pełnej krasie swoje zepsute, żółte zęby.

Zarechotał głośno, a jego towarzysz mu zawtórował — był chudy niczym patyk, o bladej cerze i szpakowatych, jasnych włosach opadających na wyblakłe, zielone oczy. Miał nieprzyjemny wyraz twarzy niczym jadowita jaszczurka czyhająca w zaroślach na nieświadomą niebezpieczeństwa ofiarę.

Przyglądałam im się nieruchomym wzrokiem, starając się powstrzymać warkot cisnący się na usta. Żółtozęby, nie czekając na jakąkolwiek reakcję na jego pytanie z naszej strony, zaczął grzebać w narzędziach leżących u jego stóp. Z napięciem patrzyłam, jak naciąga na dłoń rękawicę z ostrzami i porusza palcami, wprawiając srebro w ruch. Drugi drab wybrał dla siebie jeden z noży, przyglądając się mu w nikłym świetle księżyca niczym chirurg sprawdzający ostrość i jakość skalpela przed zaplanowaną operacją.

— Od której zaczniemy, Hans? — zapytał pierwszy z nich, przyglądając mi się z niezdrowym błyskiem w oku.

Hans o twarzy jaszczurki zwrócił spojrzenie na Sonyę, nieruchomą niczym posąg. Nie zmienił wyrazu twarzy, choć w jego oczach zalśniło wyraźne obrzydzenie. Miałam ochotę go zabić. Po kilku sekundach skupił uwagę na mnie.

— Czas zająć się tym psem — powiedział znudzonym tonem. — Ten facet dał nam za jej schwytanie całkiem pokaźną sumę.

Quentin, przysięgam na Boga na górze i Lucyfera na dole, że zapłacisz mi za to wszystko!, złorzeczyłam w duchu, jednocześnie przeklinając ciężkie kajdany na nogach i rękach ograniczające ruchy, a także własną bezsilność. Nie miałam zamiaru, mimo małego pola manewru, oddać swojej skóry tanio. Nie byłam ulicznym kundlem, byłam Ogarem.

Gdy Hans zaczął się do mnie zbliżać, nie spuszczałam z niego drapieżnego wzroku. Jego towarzysz wołał w stronę Sonyi „kici, kici”, mając najwidoczniej z tego niezłą zabawę. Dziewczyna się tym nie przejmowała, ale z rosnącym strachem patrzyła na Hansa ściskającego w dłoni nóż i kierującego się w moją stronę. Zerknęłam na nią — kontakt trwał mniej niż sekundę, ale może spojrzenie wyraźnie mówiące „Miałaś mi zaufać” nieco ją uspokoiło.

Ostrze noża wylądowało centymetr od mojego gardła, ostrym czubkiem delikatnie naciskając na skórę. Bez mrugnięcia okiem wbijałam zimne, złote oczy w twarz wykrzywioną groteskowym, wrednym uśmiechem.

— Wystarczy, że zrobisz to, co ci karzemy — wymamrotał, obniżając nieco ostrze trzymane w ręku ku miękkiej tkance między obojczykami — a nikomu nie stanie się krzywda.

Cichy chichot jego wspólnika nadał jeszcze większego kłamu jego słowom. Nie poruszyłam się, nie odezwałam, nie zrobiłam nic. Czekałam na ciąg dalszy. Nie musiałam czekać zbyt długo. Widząc brak jakiegokolwiek oporu z mojej strony, Hans poszerzył swój jadowity uśmiech.

— Wystarczy, że się zmienisz, paskudny kundlu, a nic ci nie zrobimy. — Zielone oczy wpatrywały się we mnie niemal pożądliwie. — Przemiana, nic więcej. To jest nasz jedyny warunek. I to chyba niewielka cena za uratowanie życia, co?

Najpierw z moich ust wyrwało się ciche prychnięcie, a potem śmiech. Hans i jego towarzysz wpatrywali się we mnie najpierw zdezorientowani, a potem niezadowoleni.

— Nie będę spełniać waszych zachcianek — zamruczałam zimnym, tylko w połowie ludzkim głosem, przemawiając nie tylko w swoim imieniu. — Nie trzeba było ufać Quentinowi. Sprowadzę na was śmierć, ludzkie ścierwa.

Hans uderzył mnie otwartą dłonią w twarz tak mocno, że poczułam krew w ustach. Przełknęłam ją, wprawnie oblizując wargi językiem. Kto by pomyślał, że w tych wychudzonych ramionach istnieje choć odrobina siły? Wyprostowałam się z powrotem, cały czas niewzruszona.

— Doug, zajmij się nią — warknął Hans, odsuwając się do tyłu.

Wykorzystując tą okazję, skrzyżowałam spojrzenie z Sonyą. Kręciła delikatnie głową na boki, ostrzegając mnie przed ryzykownymi zagrywkami. Nie obchodziło mnie to. Szybko odwróciłam wzrok.

Doug przeszedł obok swojego wspólnika, teatralnie poprawiając rękawicę naszpikowaną srebrem na swojej prawej dłoni. W jego uśmiechu widziałam okrucieństwo i już wiedziałam, że będę musiała zaraz interweniować, aby ratować swój chudy tyłek.

Doug bez żadnego wahania zamachnął się na mnie ręką. Pochyliłam się, unikając rozerwania twarzy metalowymi szponami. Gdy tylko rękawica ponownie przepłynęła niebezpiecznie blisko policzka, moja głowa płynnie zmieniła się łeb wilka, a potężne, silne szczęki Ogara zacisnęły się na przedramieniu Douga. Człowiek zawył żałośnie, gdy wzmocniłam ucisk, niemal miażdżąc mu kości. Krew napłynęła mi do pyska, ściekając po kłach prosto na beton. Szarpnęłam głową, przewracając mężczyznę na ziemię blisko moich kajdan na tyle, by móc złapać dłonią jego ubranie. Zacisnęłam palce na materiale, puściłam jego ramię i przysunęłam twarz do jego głowy. Po moich ludzkich ustach spływała ciepła krew, a w uśmiechu lśniły nadal zwierzęce zęby.

— Jeszcze raz spróbuj mnie tknąć, a pożałujesz tego — warknęłam. — Następnym razem nie będzie głaskania po główce, Doug.

Puściłam go. Ranny porywacz przyczołgał się do swojego towarzysza, ściskając zdrową dłonią krwawiące ramię. Hans stał niemal pod ścianą, spoglądając na mnie nienawistnie. Byłam pewna, że gdyby jego towarzysz był krok od śmierci z mojej ręki, nie ruszyłby nawet palcem, by pobrudzić sobie rączki i mu pomóc.

Hans bez słowa zostawił nóż z dala ode mnie i pomógł towarzyszowi wtaszczyć tyłek na drabinę. Wejście na górę zajęło im dobre kilka minut. Gdy tylko Doug znalazł się na zewnątrz, drugi człowiek wrócił po narzędzia. Po kilku minutach zostałyśmy całkowicie same, a krata trzasnęła głośno, ponownie zamykając nas w tej betonowej klatce.

Otarłam zakrwawione usta rękawem płaszcza, uśmiechając się do siebie pod nosem z zadowoleniem.

— Pogorszyłaś tylko naszą sytuację — odezwała się cicho Sonya, patrząc na mnie nieruchomo. — Właśnie to chciałaś zrobić, gdy mówiłaś, żebym ci zaufała, czy zrobiłaś to impulsywnie?

Jej oczy niemal lśniły metalicznie w półmroku z gniewu. Zerknęłam na nią krótko i poszerzyłam uśmiech wykrzywiający wargi.

— Dostał to, na co zasłużył. — Podwinęłam rękaw płaszcza prawej dłoni i uniosłam w górę niewielki przedmiot. — Jest plus tej drobnej, nieco krwawej potyczki, moja droga. Palce mam zręczne i to nie tylko wtedy, gdy trzymam w nich broń.

Sonya popatrzyła z niedowierzaniem na długopis w moich rękach. Gdy tylko znalazłam okazję, zdołałam wyłuskać go z kieszeni spodni porywacza, podczas gdy on niemal robił w gacie ze strachu, będąc ze mną twarzą w twarz.

— Co masz zamiar z tym zrobić? — zapytała dziewczyna, unosząc brwi. — Napisać list pożegnalny?

— Co zrobić? — Popatrzyłam na długopis niemal jak na skarb. — Skoro pytasz, to ci odpowiem. Mam zamiar nas uwolnić, rzecz jasna.

Rozdział III

~ AMELIA ~

Flesh pojawił się w salonie dokładnie o piątej rano, tak jak mówił. Drgnęłam zaskoczona, mimo że go wyczekiwałam. W jednym momencie siedziałam sama na kanapie, sącząc powoli gorącą kawę z mlekiem, aby obudzić umysł po kilku niespokojnych godzinach snu, a po chwili po drugiej stronie pokoju stał demon oparty o gzyms kominka i spoglądający na mnie spod mokrych, ciemnych włosów. Miał na sobie jedynie ciemne spodnie i buty, podczas gdy na nagim torsie topiły się ostatnie płatki śniegu.

Przełknęłam gorącą kawę, starając się nią nie zakrztusić.

— Czy ty w ogóle dzisiaj spałeś? — zapytałam cicho, patrząc na niego znad kubka.

Uśmiechnął się lekko pod nosem, lecz ten uśmiech nie dotarł do oczu.

— Wątpię czy potrafiłbym — odparł spokojnie, oddychając głęboko. — Kręciłem się po mieście, rozglądałem trochę po okolicy. W końcu dziwnym zbiegiem okoliczności trafiłem pod Mrocznego Irysa — zamruczał z nutą sarkazmu, wpatrując się w jakiś punkt na dywanie. — Coś mnie tam ciągnęło.

— Podejrzewałeś Quentina o porwanie Kiry — zaczęłam ostrożnie, powoli odstawiając kubek na stolik. — Czy… potwierdziłeś swoje przypuszczenia po wizycie pod klubem?

Zwrócił na mnie swoje spojrzenie. Nie musiał odpowiadać, bo diabelski błysk w jego oczach mówił sam za siebie. Odchyliłam głowę do tyłu i położyłam ją na oparciu kanapy zmęczonym gestem. Przymknęłam powieki.

— Nie sądziłam, że jest aż taki głupi — mruknęłam cicho do siebie. — I bezmyślny — dodałam po chwili. — Sukinsyn.

— Wiele mnie kosztowało, by nie wejść do środka i po prostu go nie zabić — powiedział Flesh tak zimnym głosem, że dosłownie poczułam jak temperatura w pokoju spada o kilka stopni. — Jednak tę przyjemność pozostawię Kirze. Kiedy tylko ją odbijemy, z wielką rozkoszą będę się przyglądał, jak wyrywa mu serce razem z kręgosłupem.

Nie miałam problemu, by wyobrazić sobie tę scenę ze wszystkimi plastycznymi szczegółami. I musiałam przyznać sama przed sobą, że poczułam silny dreszcz podniecenia. Ponownie się wyprostowałam, by chociaż po części opanować emocje, które mnie naszły.

— Nie miałeś wątpliwości? — zapytałam, skutecznie skupiając na sobie jego uwagę. — Nie miałeś żadnych wątpliwości, by dokonać rytuału, który mógł cię zabić? — wyjaśniłam, aby nie było żadnych wątpliwości, o co pytałam. — Mogliśmy znaleźć inny sposób na odnalezienie Kiry.

Flesh wyglądał, jakby miał ochotę wzruszyć ramionami, ale się przed tym powstrzymał.

— To był najszybszy sposób — odparł krótko.

Westchnęłam cicho pod nosem. Jego słowa były dla mnie kolejnym dowodem, że Flesh zrobiłby dla Kiry o wiele więcej niż ktokolwiek przypuszczał. Silvyr nadal żywił do niego pewną niechęć, Charlotta i Frederic uważali go za sprzymierzeńca, nic więcej, jednak ja sama miałam wrażenie, że otaczał nas wszystkich ochroną, a na złomowisku ryzykował życie, by móc zyskać moc, która pozwoliłaby mu wytropić i uwolnić Kirę. Byłam więcej niż pod wrażeniem.

Usłyszałam kroki na górze w pokoju gościnnym, gdzie na noc ulokował się Silvyr. Spojrzałam na zegarek.

— Za jakieś dwadzieścia minut wszyscy się tutaj zbiorą — mruknęłam. — Jeśli masz ochotę, weź szybki prysznic zanim wyruszymy razem w drogę. Czyste ręczniki są złożone na pralce.

Pierwszy raz od zniknięcia Kiry Flesh wygiął usta w szczerym uśmiechu i bez słowa ruszył do łazienki na parterze. Dopiłam swoją kawę, siedząc w cichym salonie. Po kilku minutach dobiegł mnie szum wody i to jakoś dziwnie mnie uspokoiło.

Silvyr krzątał się w moim pokoju, przygotowując się do drogi. Frederic oraz Charlotta mieli przyjechać tutaj prosto z hotelu. Czułam się, jakby misja mająca na celu odzyskanie Kiry, była jedynie snem — codzienna krzątanina tłumiła niepokój, który skradał mi się po plecach niczym ogromna tarantula. Wiele rzeczy mogło się nie udać. Najgorsza myśl tkwiąca głęboko w mojej głowie, starała się wypłynąć mimo moich usilnych starań, aby zatrzymać ją głęboko w sobie. A jeśli Kira nie żyje? Zdawało mi się, że to pytanie dręczy wszystkich mimo braku otwarcie okazywanego strachu. Flesh zapewnił, że łowczyni żyje, jednak jaką mógł mieć pewność, skoro nawet nie wiedzieliśmy, gdzie jest?

Silvyr zszedł po schodach, wyraźnie nasłuchując. Zacisnęłam delikatnie palce na kubku, gdy wszedł do salonu i czując magię demona, skrzywił się lekko pod nosem. Poprawił dopasowaną, ciemnobrązową koszulkę na swojej piersi, a potem skierował na mnie spojrzenie.

— Zaproponowałam mu prysznic, zanim ruszymy — wyjaśniłam pod naporem jego wzroku. — Przez całą nos szukał jakiegokolwiek tropu, który mógłby nam pomóc.

Łowca nic nie powiedział, zamiast tego usiadł obok mnie.

— To sprawka Quentina?

Pokiwałam lekko głową.

— Jest w to zamieszany, to więcej niż pewne. Trop zaczyna się pod Mrocznym Irysem, więc najprawdopodobniej to z właśnie Mistrzem spotkała się Kira, zanim tajemniczo zniknęła. — Zrobiłam palcami znak cudzysłowu, przy czym sarkazm w moim głosie wydawał się wyjątkowo gorzki.

— Zastanawia mnie, jakim cudem jakikolwiek łowca, których Kira unikała przez wiele lat z niezwykłą skutecznością, zdołał ją złapać? Jest bardzo dobrze wyszkolona. I silna.

To było niedopowiedzenie i obydwoje to wiedzieliśmy.

— Musieli ją zaskoczyć — mruknęłam cicho. — Chociaż nawet to nie wyjaśnia całej sprawy.

— Skąd wiesz, że to „oni”, a nie „on”?

Uniosłam brew i spojrzałam na niego wyzywająco.

— Naprawdę podejrzewasz, że Kirze dałby radę tylko jeden łowca, choćby nie wiadomo jak sprytny?

Nie odpowiedział, ale wyczytałam z jego oczu, że myślał tak samo jak ja. Po kilku minutach drzwi łazienki otworzyły się, a do salonu wszedł Flesh. Wycierał włosy frotowym ręcznikiem, spoglądając na nas wzrokiem o wiele spokojniejszym niż wcześniej, gdy zastał mnie samą w salonie. Silvyr zmierzył go krótkim spojrzeniem.

— Zdaje się, że Charlotta i Frederic już się zjawili — powiedział Flesh swobodnym tonem, przewieszając wilgotny ręcznik przez ramię.

Obydwoje z Silvyrem spojrzeliśmy na niego z niedowierzaniem. Mój wyczulony słuch dopiero teraz, po kilku dobrych sekundach, wychwycił odległy rumor silnika. Czyżby pieczęć aż tak wyostrzyła jego zmysły? Łowca siedzący obok mnie wyglądał na tak samo zaskoczonego.