Uzyskaj dostęp do ponad 250000 książek od 14,99 zł miesięcznie
To historia, która jeszcze się nie zdarzyła, choć nie fantastyka. W tej intrygującej powieści sensacyjnej czytelnik znajdzie fragmenty trzymającego w napięciu thrillera i poczuje dynamikę świetnie napisanego reportażu.
Wioska rybacka z niskimi kolorowymi domami, usytuowana w cieśninie morskiej na dalekiej północy Norwegii. To tam się wszystko zaczęło: wybuch na platformie wiertniczej po drugiej stronie kanału, pęknięcie, które poważnie zagraża lodowcowi, martwe ryby. A jeśli to wszystko się ze sobą łączy? Noah, inżynier geolog pochodzący z wioski przy fiordach, gdzie miał miejsce wypadek, powraca w rodzinne strony z misją. Spotyka Anę, swoją dawną miłość, i przyjaciół z młodości, z którymi grał w gry RPG. Wtedy nosił imię Sigurd. Tak samo nazywa się przeklęta platforma…
Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:
Liczba stron: 282
CLIMAX
Punkt kulminacyjny
Tytuł oryginału francuskiegoClimax
Copyright © Flammarion, Paris 2021
Copyright © Nowela, Poznań 2023
Copyright © for the translation by Maria Schneider
Redaktor serii Emilia Zwoniarska
Opracowanie graficzne i skład JNK Graftekst Justyna Nowaczyk
ISBN 978-83-67029-94-0
Wydawnictwo Nowe
Nowela sp. z o. o.
ul. Żmigrodzka 41/49
60-171 Poznań
Dział handlowy (+48 61) 847 40 40
www.wydawnictwonowe.pl
e-mail: redakcja@wydawnictwonowe.pl
Dla Marine, Camille i Louisa
Wszelkie zaś zwierzę na ziemi i wszelkie ptactwo powietrzne niechaj się was boi i lęka. Wszystko, co się porusza na ziemi, i wszystkie ryby morskie zostały oddane wam we władanie. Wszystko, co się porusza i żyje, jest przeznaczone dla was na pokarm, tak jak rośliny zielone, daję wam wszystko.
Księga Rodzaju, 9,2-3, Biblia Tysiąclecia, Wydawnictwo Pallottinum, Poznań 2003
I
Our time is a time deprived of silence and secrets;
in their absence no legends can grow.
Nasz czas to czas pozbawiony ciszy i tajemnic; gdy ich brak, nie rodzą się żadne legendy.
Walter Ljungquist, Källan, 1961
cytowane w języku angielskim
przez piosenkarkę szwedzką Annę von Hausswolff
na okładce jej albumu The Miraculous
1
9 września
Tak naprawdę to nie jest miasteczko, lecz raczej rodzaj wioski rybackiej z jednopiętrowymi drewnianymi domami pomalowanymi na jaskrawe kolory, położonej nad morską zatoczką, która wcina się w głąb lądu, jakby była ujściem rzeki, ale rzeki tam nie ma, są tylko góry otaczające jęzor słonej wody wciskający się w pobrzeże meandrami, tylko góry i lodowiec na dnie doliny, który wpada do tego pozornego ujścia. To jeden z tych fiordów, które zimą wypełniają się mgłą, na północ od Tromsø i koła podbiegunowego, gdzie noc polarna trwa prawie trzy miesiące. Swoista wioska portowa, która rozrosła się w ostatnich latach dzięki głębokiemu kanałowi, na którego drugim brzegu zbudowano nowoczesny port handlowy z budynkami i dokami, falochronami i ogromnymi betonowymi zbiornikami. Jeden z pierwszych portów dla ropy naftowej z Arktyki, po portach rosyjskich na Syberii, na wzór Kirkenes na granicy, ponieważ wraz z topnieniem lodu morskiego pojawiła się szansa na stałe otwarcie w lecie Przejścia Północno-Wschodniego.
Pak lodowy z growlerami, czyli odłamkami gór lodowych i dryfującymi krami, usytuowany pomiędzy lodem stałym a lodem morskim, teraz zamarza tylko przez kilka miesięcy w roku, nad Syberią, dalej na wschód. Niegdyś ten labirynt lodu więził wielkie statki ekspedycyjne, stopniowo przekształcając Ocean Arktyczny, w miarę postępu zimy, w przerażający pływający lodowiec, poprzecinany szczelinami, zaspami śnieżnymi, górami lodowymi i wybrzuszeniami kompresyjnymi wznoszącymi się jak góry. Ten labirynt lodu, który kiedyś dawał wytchnienie oceanicznym wodom, pozostawiał jedynie nadzieję na wytchnienie w postaci otwartej wody w lecie, ten potwór, który pochłonął tak wielu bohaterów, teraz zamarza tylko na kilka miesięcy w roku, nad Syberią, dalej na wschód. Odkrycie pola naftowego u wybrzeży wysp, które w pogodne dni widać na horyzoncie, jeszcze bardziej przyspieszyło bieg wydarzeń.
Wioska się rozrosła, podobnie jak linia brzegowa. Tam właśnie żółto-czerwony śmigłowiec ratowniczy pozostawił młodego rosyjskiego pracownika platformy, przypasanego do noszy i okrytego kocem termicznym po sam nos, oraz dwa ciała w dużych, czarnych workach zapinanych na zamek błyskawiczny niczym sprzęt kempingowy lub wędkarski, także na noszach – ciał nie nosi się na rękach, nawet jeśli jeden z dwóch worków jest tak naprawdę wypełniony jedynie fragmentami, których nie wystarczy, aby zrekonstruować ciało w całości niczym potwora Frankensteina, ponieważ między szczątkami niemal zupełnie zniszczonego mostku znaleziono jedynie tors mężczyzny, którego nogi, miednica i ramię oderwały się podczas upadku wału wiertniczego z wieży na dno, więc do worka zebrano tylko głowę i tułów z brzuchem rozciętym jak u robaka, wypatroszonym poniżej żeber, z kręgami oderwanymi od miednicy, wystającymi niczym ogon z zakrwawionych strzępów.
W helikopterze młody człowiek, zanim stracił przytomność, pytał jeszcze o swoich kolegów, ale nikt nie odważył się mu odpowiedzieć. Nastąpiło coś, co w języku nafciarzy nazywane jest z angielska kick, czyli erupcją. Skok ciśnienia. Wyciek gazu w obudowie wykonanej z połączonych ze sobą stalowych rur, które przebiły skorupę ziemską i wdarły się w jej głębiny niczym długi pszczeli rój, by wyssać miód naftowy. Ofiarami byli pracownicy, którzy trzy tysiące metrów wyżej, pod wieżą wiertniczą, montowali obudowę, podczas gdy wiertło nadal się zagłębiało. Naprężenia na końcu tej długiej stalowej „słomki” były nieprawdopodobne. W momencie erupcji obudowa dosłownie eksplodowała im w rękach. „Miałeś szczęście, Jurij” – powiedziano mu po prostu. Wygląda na to, że ma na imię Jurij, tak jest napisane po rosyjsku w legitymacji zawodowej, podano tam też jego grupę krwi i wiek: 24 lata. Stanowisko: brak. Robotnik. Mięso armatnie. Niewolnik arktycznej ropy. Wszędzie indziej, nawet w Afryce, w Angoli czy Nigerii, firmy europejskie i amerykańskie stosują drakońskie standardy bezpieczeństwa, których domagały się związki zawodowe. Tutaj Rosjanie, którzy dominują na rynku, powrócili do warunków wydobycia, do jakich przywykli na wschód od Uralu. Równie dobrze można by powiedzieć: Germinal – trudna i brutalna rzeczywistość górników.
Chłopak jest w fatalnym stanie. Prawy obojczyk ma zmiażdżony, rozłupaną łopatkę, złamaną szczękę. Jego twarz jest zupełnie zdeformowana, nie do poznania. Kość ramienna złamana na kilka kawałków, połamane żebra zapadnięte. To jest najbardziej niepokojące, bo pluje krwią, może ma uszkodzone płuca, przedziurawione lub naderwane przez kość, która przeszyła je jak harpun. Na lądowisku przed szpitalem wynoszą go z helikoptera, na noszach, pod tlenem, a wokół wszyscy krzyczą. Lekarz pogotowia już przekazuje przejmującym go medykom wszystkie parametry życiowe, które udało mu się ustalić, a które za kilka minut przydają się na sali operacyjnej.
Lekarze szybko rozmawiają, rzucają terminami: uraz, krwiak podtwardówkowy, mówią o ciśnieniu krwi w czaszce i ryzyku krwotoku w płucach, dyskutują o tym, czy najpierw otworzyć tu czy tam. Aby uporać się z najpilniejszymi problemami, próbują uratować oko, a co do reszty… Co do reszty, zobaczy się. Bark, ramię, kość udowa lub biodrowa… Zobaczymy, zrobimy rentgen na sali operacyjnej, kiedy będzie już bezpieczny. Poświęcimy mu tyle czasu, ile będzie trzeba. Będziemy świętować, jeśli go uratujemy. Gwoździe, śruby, płytki i pręty… Ale najpierw trzeba jak najszybciej sprawdzić, które urazy grożą śmiercią, i załatać je w kolejności od najbardziej do najmniej pilnego, bo jeśli nie zdarzy się cud, Jurij umrze rano, nie doczekawszy swoich dwudziestych piątych urodzin. Lekarze o tym wiedzą. Wszyscy o tym wiedzą. Wystarczy zauważyć połączenie pośpiechu i skrupulatności w grupie, która otacza nosze, aby zrozumieć, że on umrze.
W mieście już się o tym mówi. Każdy słyszał syrenę, widział żółto-czerwony helikopter ratownictwa morskiego, który przylatywał i odlatywał. Wszyscy wiedzą, że zdarzył się wypadek, że były ofiary śmiertelne i co najmniej jedna osoba jest poważnie ranna. Mówi się, że jest w stanie krytycznym. Tej nocy niektórzy mówili, że obudzili się, poczuli jakby wstrząs, ale może to było tylko przeczucie. W głębi fiordu, wysoko w górach, miało miejsce osunięcie się lodowca, a może trzęsienie. Wszyscy już wiedzą, że to będzie długi dzień. A to dopiero pierwszy dzień.
Czasem nie trzeba wiele, wystarczy wypadek, ziarenko piasku zaburzające równowagę, by wszystko rozsypało się bez ostrzeżenia. Wystarczy jedna mała rzecz. Czas płynie już tak długo. Sekundy dodają się do sekund. Nie myśli się o tym. A potem nagle się okazuje, że jest jakby o jedną sekundę za dużo. Nie powoduje ona niczego, nie różni się od innych, jest tylko kolejnym ziarenkiem piasku, ale nagle, jak w klepsydrze, cała kupka piasku przesuwa się, przesypuje i zapada.
Tak następuje koniec świata.