Climax. Punkt kulminacyjny - Thomas B. Reverdy - ebook

Climax. Punkt kulminacyjny ebook

Thomas B. Reverdy

3,3

Ebook dostępny jest w abonamencie za dodatkową opłatą ze względów licencyjnych. Uzyskujesz dostęp do książki wyłącznie na czas opłacania subskrypcji.

Zbieraj punkty w Klubie Mola Książkowego i kupuj ebooki, audiobooki oraz książki papierowe do 50% taniej.

Dowiedz się więcej.
Opis

To historia, która jeszcze się nie zdarzyła, choć nie fantastyka. W tej intrygującej powieści sensacyjnej czytelnik znajdzie fragmenty trzymającego w napięciu thrillera i poczuje dynamikę świetnie napisanego reportażu.

Wioska rybacka z niskimi kolorowymi domami, usytuowana w cieśninie morskiej na dalekiej północy Norwegii. To tam się wszystko zaczęło: wybuch na platformie wiertniczej po drugiej stronie kanału, pęknięcie, które poważnie zagraża lodowcowi, martwe ryby. A jeśli to wszystko się ze sobą łączy? Noah, inżynier geolog pochodzący z wioski przy fiordach, gdzie miał miejsce wypadek, powraca w rodzinne strony z misją. Spotyka Anę, swoją dawną miłość, i przyjaciół z młodości, z którymi grał w gry RPG. Wtedy nosił imię Sigurd. Tak samo nazywa się przeklęta platforma…

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
czytnikach certyfikowanych
przez Legimi

Liczba stron: 282

Oceny
3,3 (13 ocen)
3
4
3
0
3
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.
Sortuj według:
kasiatylek

Dobrze spędzony czas

„Ziemi nie dziedziczymy po naszych rodzicach, pożyczamy ją od naszych dzieci” - Antoine de Saint-Exupéry Ten cytat - zgodnie z którym staramy się żyć - bardzo dobrze oddaje przesłanie doskonałej powieści jaką jest Climax. Trzeba nam myśleć nie tylko o sobie, nie tylko o tu i teraz, wysokości salda na koncie czy chęci posiadania. Ważniejsze jest „być” od „mieć”. Jeśli będziemy żyć z tym cytatem z tyłu głowy, jeśli będziemy robić wszystko by żyć w harmonii i w zgodzie z naturą zachowując równowagę w ekosystemie, to zostawimy świat lepszym, czystszym i piękniejszym niż go zastaliśmy, bo prawie każdy zasób naturalny jest odnawialny, jeżeli traktuje się go z szacunkiem a wykorzystuje z umiarem. Łyżeczką a nie chochlą. O ile nie jest już za późno. Słowa "punkt kulminacyjny" w nauce oznaczają optymalny stan równowagi ekologicznej. Niestety kryzys klimatyczny powoduje zachwianie tej równowagi w ekosystemie, którego konsekwencje są ogromne, dotykając wszystkich istot za sprawą efektu motyla. ...
00
pparczy

Nie polecam

To nie jest thriller tylko melodramat! Nie spodobał mi się sposób narracji, ani forma. Bardzo długie wprowadzenie do tego punktu kulminacyjnego, który dzieje się na ostatnich 80 stronach. Cała reszta to wspomnienia bohaterów, inne obyczajowe wstawki, popularnonaukowe wywody o lodzie, zwierzętach i rozdziały które opisują grę RPG, trochę też o mitologii nordyckiej. Prawie wcale nie ma tu dialogów, są tylko ściany tekstu. Tematami przewodnimi powieści są katastrofy naturalne i ekologiczne oraz zmiany klimatu i ich konsekwencje, ale sposób przedstawienia tych problemów jest płytki i nudny w ogóle mnie nie interesował. Zakończenie też nie uratowało książki, bo wątki fantasy w takim momencie to zły pomysł. Dodatkowy minus za źle zrobiony ebook.
00
Krys-

Nie polecam

Tragedia jeśli chodzi o nagranie . Nie da się słuchać !!!
00
Sylvie72

Nie oderwiesz się od lektury

Świetna książka, cudowny język, napięcie.
00

Popularność




CLIMAX

Punkt kul­mi­na­cyj­ny

Ty­tuł ory­gi­na­łu fran­cu­skie­goCli­max

Co­py­ri­ght © Flam­ma­rion, Pa­ris 2021

Co­py­ri­ght © No­we­la, Po­znań 2023

Co­py­ri­ght © for the trans­la­tion by Ma­ria Schne­ider

Re­dak­tor se­rii Emi­lia Zwo­niar­ska

Opra­co­wa­nie gra­ficz­ne i skład JNK Gra­ftekst Ju­sty­na No­wa­czyk

ISBN 978-83-67029-94-0

Wy­daw­nic­two Nowe

No­we­la sp. z o. o.

ul. Żmi­grodz­ka 41/49

60-171 Po­znań

Dział han­dlo­wy (+48 61) 847 40 40

www.wy­daw­nic­two­no­we.pl

e-mail: re­dak­cja@wy­daw­nic­two­no­we.pl

Dla Ma­ri­ne, Ca­mil­le i Lo­uisa

Wszel­kie zaś zwie­rzę na zie­mi i wszel­kie ptac­two po­wietrz­ne nie­chaj się was boi i lęka. Wszyst­ko, co się po­ru­sza na zie­mi, i wszyst­kie ryby mor­skie zo­sta­ły od­da­ne wam we wła­da­nie. Wszyst­ko, co się po­ru­sza i żyje, jest prze­zna­czo­ne dla was na po­karm, tak jak ro­śli­ny zie­lo­ne, daję wam wszyst­ko.

Ksi­ęga Ro­dza­ju, 9,2-3, Bi­blia Ty­si­ąc­le­cia, Wy­daw­nic­two Pal­lot­ti­num, Po­znań 2003

I

Our time is a time de­pri­ved of si­len­ce and se­crets;

in the­ir ab­sen­ce no le­gends can grow.

Nasz czas to czas po­zba­wio­ny ci­szy i ta­jem­nic; gdy ich brak, nie ro­dzą się żad­ne le­gen­dy.

Wal­ter Ljun­gqu­ist, Käl­lan, 1961

cy­to­wa­ne w języ­ku an­giel­skim

przez pio­sen­kar­kę szwedz­ką Annę von Haus­swolff

na okład­ce jej al­bu­mu The Mi­ra­cu­lo­us

1

9 wrze­śnia

Tak na­praw­dę to nie jest mia­stecz­ko, lecz ra­czej ro­dzaj wio­ski ry­bac­kiej z jed­no­pi­ętro­wy­mi drew­nia­ny­mi do­ma­mi po­ma­lo­wa­ny­mi na ja­skra­we ko­lo­ry, po­ło­żo­nej nad mor­ską za­tocz­ką, któ­ra wci­na się w głąb lądu, jak­by była ujściem rze­ki, ale rze­ki tam nie ma, są tyl­ko góry ota­cza­jące jęzor sło­nej wody wci­ska­jący się w po­brze­że me­an­dra­mi, tyl­ko góry i lo­do­wiec na dnie do­li­ny, któ­ry wpa­da do tego po­zor­ne­go ujścia. To je­den z tych fior­dów, któ­re zimą wy­pe­łnia­ją się mgłą, na pó­łnoc od Trom­sø i koła pod­bie­gu­no­we­go, gdzie noc po­lar­na trwa pra­wie trzy mie­si­ące. Swo­ista wio­ska por­to­wa, któ­ra roz­ro­sła się w ostat­nich la­tach dzi­ęki głębo­kie­mu ka­na­ło­wi, na któ­re­go dru­gim brze­gu zbu­do­wa­no no­wo­cze­sny port han­dlo­wy z bu­dyn­ka­mi i do­ka­mi, fa­lo­chro­na­mi i ogrom­ny­mi be­to­no­wy­mi zbior­ni­ka­mi. Je­den z pierw­szych por­tów dla ropy naf­to­wej z Ark­ty­ki, po por­tach ro­syj­skich na Sy­be­rii, na wzór Kir­ke­nes na gra­ni­cy, po­nie­waż wraz z top­nie­niem lodu mor­skie­go po­ja­wi­ła się szan­sa na sta­łe otwar­cie w le­cie Prze­jścia Pó­łnoc­no-Wschod­nie­go.

Pak lo­do­wy z grow­le­ra­mi, czy­li odłam­ka­mi gór lo­do­wych i dry­fu­jący­mi kra­mi, usy­tu­owa­ny po­mi­ędzy lo­dem sta­łym a lo­dem mor­skim, te­raz za­ma­rza tyl­ko przez kil­ka mie­si­ęcy w roku, nad Sy­be­rią, da­lej na wschód. Nie­gdyś ten la­bi­rynt lodu wi­ęził wiel­kie stat­ki eks­pe­dy­cyj­ne, stop­nio­wo prze­kszta­łca­jąc Oce­an Ark­tycz­ny, w mia­rę po­stępu zimy, w prze­ra­ża­jący pły­wa­jący lo­do­wiec, po­prze­ci­na­ny szcze­li­na­mi, za­spa­mi śnie­żny­mi, gó­ra­mi lo­do­wy­mi i wy­brzu­sze­nia­mi kom­pre­syj­ny­mi wzno­szący­mi się jak góry. Ten la­bi­rynt lodu, któ­ry kie­dyś da­wał wy­tchnie­nie oce­anicz­nym wo­dom, po­zo­sta­wiał je­dy­nie na­dzie­ję na wy­tchnie­nie w po­sta­ci otwar­tej wody w le­cie, ten po­twór, któ­ry po­chło­nął tak wie­lu bo­ha­te­rów, te­raz za­ma­rza tyl­ko na kil­ka mie­si­ęcy w roku, nad Sy­be­rią, da­lej na wschód. Od­kry­cie pola naf­to­we­go u wy­brze­ży wysp, któ­re w po­god­ne dni wi­dać na ho­ry­zon­cie, jesz­cze bar­dziej przy­spie­szy­ło bieg wy­da­rzeń.

Wio­ska się roz­ro­sła, po­dob­nie jak li­nia brze­go­wa. Tam wła­śnie żó­łto-czer­wo­ny śmi­gło­wiec ra­tow­ni­czy po­zo­sta­wił mło­de­go ro­syj­skie­go pra­cow­ni­ka plat­for­my, przy­pa­sa­ne­go do no­szy i okry­te­go ko­cem ter­micz­nym po sam nos, oraz dwa cia­ła w du­żych, czar­nych wor­kach za­pi­na­nych na za­mek bły­ska­wicz­ny ni­czym sprzęt kem­pin­go­wy lub węd­kar­ski, ta­kże na no­szach – ciał nie nosi się na rękach, na­wet je­śli je­den z dwóch wor­ków jest tak na­praw­dę wy­pe­łnio­ny je­dy­nie frag­men­ta­mi, któ­rych nie wy­star­czy, aby zre­kon­stru­ować cia­ło w ca­ło­ści ni­czym po­two­ra Fran­ken­ste­ina, po­nie­waż mi­ędzy szcząt­ka­mi nie­mal zu­pe­łnie znisz­czo­ne­go most­ku zna­le­zio­no je­dy­nie tors mężczy­zny, któ­re­go nogi, mied­ni­ca i ra­mię ode­rwa­ły się pod­czas upad­ku wału wiert­ni­cze­go z wie­ży na dno, więc do wor­ka ze­bra­no tyl­ko gło­wę i tu­łów z brzu­chem roz­ci­ętym jak u ro­ba­ka, wy­pa­tro­szo­nym po­ni­żej że­ber, z kręga­mi ode­rwa­ny­mi od mied­ni­cy, wy­sta­jący­mi ni­czym ogon z za­krwa­wio­nych strzępów.

W he­li­kop­te­rze mło­dy czło­wiek, za­nim stra­cił przy­tom­ność, py­tał jesz­cze o swo­ich ko­le­gów, ale nikt nie od­wa­żył się mu od­po­wie­dzieć. Na­stąpi­ło coś, co w języ­ku naf­cia­rzy nazywane jest z an­giel­ska kick, czy­li erup­cją. Skok ci­śnie­nia. Wy­ciek gazu w obu­do­wie wy­ko­na­nej z po­łączo­nych ze sobą sta­lo­wych rur, któ­re prze­bi­ły sko­ru­pę ziem­ską i wda­rły się w jej głębi­ny ni­czym dłu­gi psz­cze­li rój, by wy­ssać miód naf­to­wy. Ofia­ra­mi byli pra­cow­ni­cy, którzy trzy ty­si­ące me­trów wy­żej, pod wie­żą wiert­ni­czą, mon­to­wa­li obu­do­wę, pod­czas gdy wier­tło na­dal się za­głębia­ło. Na­pręże­nia na ko­ńcu tej dłu­giej sta­lo­wej „słom­ki” były nie­praw­do­po­dob­ne. W mo­men­cie erup­cji obu­do­wa do­słow­nie eks­plo­do­wa­ła im w rękach. „Mia­łeś szczęście, Ju­rij” – po­wie­dzia­no mu po pro­stu. Wy­gląda na to, że ma na imię Ju­rij, tak jest na­pi­sa­ne po ro­syj­sku w le­gi­ty­ma­cji za­wo­do­wej, po­da­no tam też jego gru­pę krwi i wiek: 24 lata. Sta­no­wi­sko: brak. Ro­bot­nik. Mi­ęso ar­mat­nie. Nie­wol­nik ark­tycz­nej ropy. Wszędzie in­dziej, na­wet w Afry­ce, w An­go­li czy Ni­ge­rii, fir­my eu­ro­pej­skie i ame­ry­ka­ńskie sto­su­ją dra­ko­ńskie stan­dar­dy bez­pie­cze­ństwa, któ­rych do­ma­ga­ły się zwi­ąz­ki za­wo­do­we. Tu­taj Ro­sja­nie, któ­rzy do­mi­nu­ją na ryn­ku, po­wró­ci­li do wa­run­ków wy­do­by­cia, do ja­kich przy­wy­kli na wschód od Ura­lu. Rów­nie do­brze mo­żna by po­wie­dzieć: Ger­mi­nal – trud­na i bru­tal­na rze­czy­wi­sto­ść gór­ni­ków.

Chło­pak jest w fa­tal­nym sta­nie. Pra­wy oboj­czyk ma zmia­żdżo­ny, roz­łu­pa­ną ło­pat­kę, zła­ma­ną szczękę. Jego twarz jest zu­pe­łnie zde­for­mo­wa­na, nie do po­zna­nia. Kość ra­mien­na zła­ma­na na kil­ka ka­wa­łków, po­ła­ma­ne że­bra za­pad­ni­ęte. To jest naj­bar­dziej nie­po­ko­jące, bo plu­je krwią, może ma uszko­dzo­ne płu­ca, prze­dziu­ra­wio­ne lub na­de­rwa­ne przez kość, któ­ra prze­szy­ła je jak har­pun. Na lądo­wi­sku przed szpi­ta­lem wy­no­szą go z he­li­kop­te­ra, na no­szach, pod tle­nem, a wo­kół wszy­scy krzy­czą. Le­karz po­go­to­wia już prze­ka­zu­je przej­mu­jącym go me­dy­kom wszyst­kie pa­ra­me­try ży­cio­we, któ­re uda­ło mu się usta­lić, a któ­re za kil­ka mi­nut przy­da­ją się na sali ope­ra­cyj­nej.

Le­ka­rze szyb­ko roz­ma­wia­ją, rzu­ca­ją ter­mi­na­mi: uraz, krwiak pod­twar­dów­ko­wy, mówią o ci­śnie­niu krwi w czasz­ce i ry­zy­ku krwo­to­ku w płu­cach, dys­ku­tu­ją o tym, czy naj­pierw otwo­rzyć tu czy tam. Aby upo­rać się z naj­pil­niej­szy­mi pro­ble­ma­mi, pró­bu­ją ura­to­wać oko, a co do resz­ty… Co do resz­ty, zo­ba­czy się. Bark, ra­mię, kość udo­wa lub bio­dro­wa… Zo­ba­czy­my, zro­bi­my rent­gen na sali ope­ra­cyj­nej, kie­dy będzie już bez­piecz­ny. Po­świ­ęci­my mu tyle cza­su, ile będzie trze­ba. Będzie­my świ­ęto­wać, je­śli go ura­tu­je­my. Gwo­ździe, śru­by, płyt­ki i pręty… Ale naj­pierw trze­ba jak naj­szyb­ciej spraw­dzić, któ­re ura­zy gro­żą śmier­cią, i za­ła­tać je w ko­lej­no­ści od naj­bar­dziej do naj­mniej pil­nego, bo je­śli nie zda­rzy się cud, Ju­rij umrze rano, nie do­cze­kaw­szy swo­ich dwu­dzie­stych pi­ątych uro­dzin. Le­ka­rze o tym wie­dzą. Wszy­scy o tym wie­dzą. Wy­star­czy za­uwa­żyć po­łącze­nie po­śpie­chu i skru­pu­lat­no­ści w gru­pie, któ­ra ota­cza no­sze, aby zro­zu­mieć, że on umrze.

W mie­ście już się o tym mówi. Ka­żdy sły­szał sy­re­nę, wi­dział żó­łto-czer­wo­ny he­li­kop­ter ra­tow­nic­twa mor­skie­go, któ­ry przy­la­ty­wał i od­la­ty­wał. Wszy­scy wie­dzą, że zda­rzył się wy­pa­dek, że były ofia­ry śmier­tel­ne i co naj­mniej jed­na oso­ba jest po­wa­żnie ran­na. Mówi się, że jest w sta­nie kry­tycz­nym. Tej nocy nie­któ­rzy mó­wi­li, że obu­dzi­li się, po­czu­li jak­by wstrząs, ale może to było tyl­ko prze­czu­cie. W głębi fior­du, wy­so­ko w gó­rach, mia­ło miej­sce osu­ni­ęcie się lo­dow­ca, a może trzęsie­nie. Wszy­scy już wie­dzą, że to będzie dłu­gi dzień. A to do­pie­ro pierw­szy dzień.

Cza­sem nie trze­ba wie­le, wy­star­czy wy­pa­dek, zia­ren­ko pia­sku za­bu­rza­jące rów­no­wa­gę, by wszyst­ko roz­sy­pa­ło się bez ostrze­że­nia. Wy­star­czy jed­na mała rzecz. Czas pły­nie już tak dłu­go. Se­kun­dy do­da­ją się do se­kund. Nie my­śli się o tym. A po­tem na­gle się oka­zu­je, że jest jak­by o jed­ną se­kun­dę za dużo. Nie po­wo­du­je ona ni­cze­go, nie ró­żni się od in­nych, jest tyl­ko ko­lej­nym zia­ren­kiem pia­sku, ale na­gle, jak w klep­sy­drze, cała kup­ka pia­sku prze­su­wa się, prze­sy­pu­je i za­pa­da.

Tak na­stępu­je ko­niec świa­ta.