Ebook dostępny w abonamencie bez dopłat od 22.07.2025
Oferta wyłącznie dla osób z aktywnym abonamentem Legimi. Uzyskujesz dostęp do książki na czas opłacania subskrypcji.
14,99 zł
Najniższa cena z 30 dni przed obniżką: 14,99 zł
77 osób interesuje się tą książką
Julia wierzy, że przeprowadzka do dużego miasta spełni jej marzenia o lepszym życiu. Szybko poznaje mężczyznę, który obiecuje jej szczęśliwą przyszłość. Skuszona jej wizją, angażuje się w związek, ignorując wszelkie ostrzeżenia.
Cztery lata później, po bolesnym rozstaniu, pragnie znów zacząć od nowa. Trafia na ofertę wynajmu pokoju w starej kamienicy – cena jest kusząca, a otoczenie wydaje się idealnym miejscem na nowy start.
Julia stopniowo aklimatyzuje się w nowym miejscu, nawiązując więź ze swoją tajemniczą współlokatorką, Vanessą. Pewnego dnia dziewczyna w zaufaniu wyjawia jej swoją mroczną historię. Kilka dni później zostaje brutalnie zamordowana we własnym łóżku przez nieznanego sprawcę.
Początkowo Julia chce jedynie zapomnieć o tragedii i ruszyć dalej. Wszystko zmienia się, gdy w piwnicy znajduje pamiętnik należący do Vanessy i odczytuje słowa zapisane tuż przed jej śmiercią. Julia zdaje sobie sprawę, że poznając ten szokujący sekret, sprowadziła na siebie niebezpieczeństwo. Teraz musi za wszelką cenę dopaść zabójcę Vanessy, zanim on dopadnie ją.
„JEŚLI UMRĘ, MÓJ DUCH NIE POZWOLI CI NIGDY ZAZNAĆ SPOKOJU”.
Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:
Liczba stron: 286
Rok wydania: 2025
PROLOG
JULIA
Mówią, że życie bez miłości nie jest kompletne. Może to i prawda, ale przynajmniej człowiek nie musi aż tak cierpieć.
Ostatnio często zastanawiam się, jak wyglądałoby moje życie, gdybym została na wsi i odpuściła sobie „wielki świat” oraz czyhające w nim zagrożenia. Cztery lata temu wierzyłam, że postępuję właściwie. Chciałam zarobić trochę pieniędzy i wspomóc rodziców, którzy ledwo wiązali koniec z końcem. I wyrwać się z miejsca, w którym nie miałam żadnych perspektyw na rozwój. Właściwie to nie miałam perspektyw na nic. Początkowo zatrudniłam się w sanatorium, a potem wyjechałam do Warszawy. W kolejnych latach otrzymałam od ludzi wiele ciepła. Czułam się kochana. Ale czy sama kochałam…?
Wtedy nie byłam pewna swoich uczuć. Dziś już jestem. Na jego widok moje serce zaczyna bić przyspieszonym rytmem. W głowie układają mi się najróżniejsze scenariusze idealnej przyszłości u jego boku. Musimy być razem. Jesteśmy sobie pisani. Niestety krążące wokół nas sępy uważają inaczej. I nie spoczną, dopóki nas nie rozdzielą.
Do niedawna byłam spokojna, bo czułam, że jestem dla niego najważniejsza. Byłam przekonana, że w razie potrzeby na pewno stanąłby w mojej obronie. Dziś mam już co do tego wątpliwości. I powoli zaczynam żałować podjętych decyzji.
Gdybym została na wsi, on nigdy nie stanąłby na mojej drodze i nie skradł mi serca. Byłabym samotna, ale przynajmniej spokojna. Nie poznałabym też Vanessy.
No właśnie, Vanessa… Przyglądając się teraz jej zmasakrowanemu ciału leżącemu na łóżku, zastanawiam się, czy umarła przeze mnie. Czy to możliwe, by jedna decyzja zapoczątkowała ciąg wydarzeń, które doprowadziły do tej tragedii?
Czy mogę powiedzieć, że to ja ją zabiłam?
CZĘŚĆ 1
ROZDZIAŁ 1
JULIA
OBECNIE
Stojąc za kontuarem i przecierając szklankę wilgotną szmatką, obserwuję przebywających w lokalu klientów. Gdy pięć miesięcy temu przyjęto mnie do pracy w tej księgarnio-kawiarni zlokalizowanej w pobliżu warszawskiej starówki, miejsce to miało już stałych bywalców. Był wśród nich pan Staszek – wychudzony staruszek z małymi okrągłymi okularami na nosie. Widuję go niemal codziennie. Zwykle zjawia się tuż przed południem i zamawia espresso, a potem siada przy stoliku ustawionym najbliżej półki z literaturą piękną i do piątej, czasem szóstej, zaczytuje się w wybranych dziełach. Szybko się zorientowałam, jaki jest jego rytuał: o drugiej zamawia kolejną kawę, tym razem cappuccino, a krótko przed wyjściem podwójną melisę. Twierdzi, że pomaga mu zasnąć. To ze względu na niego szef włączył ją do menu.
Pan Staszek rzadko rozmawia z innymi gośćmi. Pewnego razu zażartował, że do ludzi zniechęciło go wiele lat pracy w liceum, gdzie był nauczycielem języka polskiego:
– Uświadomiłem sobie, jak dużo czasu zmarnowałem na mówienie do ludzi, którzy nie chcą mnie słuchać. Po przejściu na emeryturę obiecałem sobie, że to koniec.
Pod tym względem mężczyzna różni się od Artura Dominickiego – niegdyś wziętego aktora teatralnego i wykładowcy szkoły filmowej, który popadł w niełaskę po tym, jak kilku współpracowników oskarżyło go o mobbing. Pan Artur próbował odzyskać dobre imię, wydając szczerą autobiografię, w której zarzucał im pomówienie, ale ponoć książka w ogóle się nie sprzedawała. Pamiętam, jak w zeszłym roku zaproponował mi wyjście na kawę w czasie mojej przerwy. Zgodziłam się, bo widziałam, jaki był przybity. Zwierzył mi się wtedy, że publikacją tej autobiografii narobił sobie jeszcze więcej problemów:
– Popłynąłem i wymieniłem parę osób z nazwiska. Teraz grożą mi pozwami o zniesławienie i żądają wysokich odszkodowań. Ciekawe, skąd mam wziąć takie sumy, skoro ledwo starcza mi na opłacenie rachunków…
Jakiś czas później usłyszałam, jak Dominicki wspomina innemu bywalcowi, że dogadał się z byłymi współpracownikami. Mieli wycofać oskarżenia w zamian za przeprosiny w prasie i wycofanie książki z rynku. Mężczyzna postanowił oddać nam swój egzemplarz i poprosił, żebyśmy ukryli go gdzieś wysoko, żeby nikt nie zwrócił na niego uwagi.
– Myślą, że udało im się mnie uciszyć. Niech ten jeden egzemplarz stoi na najwyższej półce i przypomina światu, że nie powiedziałem jeszcze ostatniego słowa – odgrażał się.
Dziś pan Artur przyszedł wcześniej niż zwykle i wyjątkowo nie zaczął dnia od lektury którejś z powieści Petry Dvořákovej. Ostatnio zaczytuje się w literaturze czeskiej, dla której porzucił polską. Od blisko dwóch godzin rozmawia jednak żywiołowo z Bożeną Cieślak, która też często nas odwiedza. Elegancka, zawsze starannie umalowana blondynka po pięćdziesiątce mieszka w kamienicy naprzeciwko i przychodzi tu kilka razy w tygodniu, zwykle w dwudniowych odstępach. W odróżnieniu od innych rzadko interesuje się wystawianymi przez nas książkami. Zdecydowanie bardziej ciekawią ją ludzie. Uwielbia zawierać nowe znajomości i często żartuje, że „szuka męża”. Pan Artur powiedział mi kiedyś w zaufaniu, że jego zdaniem Cieślakowa nie jest dobrym materiałem na żonę.
– Słyszałem, że przyprawiła rogi byłemu partnerowi, zdradzając go z kolegą z pracy. Jednego dnia przekreśliła trzydzieści lat małżeństwa – tłumaczył.
– I co było dalej? – zapytałam z ciekawości.
– Jak to co? Po paru miesiącach bajki facet uznał, że jednak lepiej mu było z żoną. Bożenka błagała męża o przebaczenie, ale dostała kopa w tyłek. Dzieci też się na nią wypięły. Przyłazi tu więc znudzona i samotna, bo nie ma do kogo gęby otworzyć.
Pamiętam, że słuchając go wtedy, pomyślałam sobie, że kto jak kto, ale on nie ma prawa jej oceniać. Przecież przesiadywał u nas dokładnie z tego samego powodu.
Nagły wybuch śmiechu pani Bożeny sprawia, że się wzdrygam, omal nie wypuszczając szklanki z dłoni. Przez kolejne sekundy kobieta wymachuje rękami, wydając z siebie dziwne odgłosy, jakby imitowała szczekanie psa. Gdy wreszcie się uspokaja, krzyżujemy spojrzenia z Dominickim. Mężczyzna wymownie przewraca oczami.
Chwilę później z zaplecza wychodzi mój szef, Grzegorz Tomczuk. Jak zwykle śmierdzi papierosami. Pali je tylko w pracy, bo jego żona niedawno urodziła i obiecał jej, że rzuci palenie dla niej i dziecka. Rozmawialiśmy o tym kiedyś, gdy był mały ruch.
– Jeśli kiedyś cię o to spyta, skłam, że od dawna nie widziałaś mnie z papierosem – przykazał mi wtedy z uśmiechem.
– Kłamstwo za premię – odparłam, mrugając do niego okiem.
– Oż ty. Mało ode mnie dostajesz?
Miał trochę racji. Doskonale wiem, że taki szef to skarb. Nie dość, że dobrze płaci, to jeszcze zawsze idzie mi na rękę, podobnie jak innym pracownikom, i nigdy nie zalega z wypłatami. Wiem, że to powinno być normą w cywilizowanym świecie, ale nasłuchałam się tylu różnych historii, że przychodząc tu, naprawdę nie oczekiwałam wiele. Tymczasem ostatnie miesiące upłynęły w wyjątkowo spokojnej atmosferze. Przynajmniej tu, w pracy, jestem szczęśliwa. Moje życie prywatne to już inny temat…
– Julka, wychodzę do urzędu. Wrócę za jakąś godzinę – mówi Tomczuk.
– Godzinę? Powodzenia, szefie – prycham.
– No dobra, dwie godziny. Albo trzy. Dasz sobie radę?
– A czy kiedykolwiek nie dałam? – odpowiadam pytaniem na pytanie.
– Zuch dziewczyna. – Unosi kciuki prawej ręki i zgarnia z wieszaka kurtkę. – Zapraszam. – Przepuszcza w drzwiach lekko przygarbionego mężczyznę ze śniadą cerą i gęstym czarnym zarostem. Mam pamięć do twarzy i jestem pewna, że nigdy wcześniej go tu nie widziałam.
– Hello! What would you like to eat or drink? – pytam go z przyklejonym do twarzy szerokim uśmiechem.
– Niech będzie cappuccino. Tylko koniecznie na mleku owsianym – odpowiada, opierając się łokciami o blat kontuaru.
– Och, przepraszam, założyłam z góry, że…
– Nie szkodzi. Wielu ludzi bierze mnie za Turka lub Araba. Kto wie, może któryś z moich przodków miał bliskowschodnie pochodzenie? Jestem Oskar. – Wyciąga ku mnie dłoń.
– Julia – mówię nieco zaskoczona jego gestem i ściskam mu dłoń. Ma bardzo szorstką skórę. – To może wybierz sobie stolik, a ja sprawdzę, czy mamy na zapleczu mleko owsiane.
– Dzięki.
Wkrótce namierzam go siedzącego przy stoliku przy oknie i stawiam przed nim dużą filiżankę cappuccino. Następnie spontanicznie pytam, co go do nas sprowadza.
– Ty – odpowiada bez zastanowienia.
Zatapiam w nim pytające spojrzenie.
– Słucham?
– Przyszedłem tu, by cię lepiej poznać.
Zapanowuje trzysekundowa cisza, którą przerywa nasz jednoczesny chichot.
– Przykro mi, ale nie figuruję w menu.
– Cóż, będę musiał to jakoś przeżyć. – Rozkłada ręce. – A tak na poważnie, to w zeszłym tygodniu wprowadziłem się do mieszkania nieopodal i rozglądam się po okolicy. Jesteś z Warszawy?
– Nie.
– A skąd? – dopytuje Oskar.
– Z małej miejscowości na Podkarpaciu. Wyjechałam do stolicy po skończeniu osiemnastu lat.
Oskar upija mały łyk kawy, a do górnej wargi przykleja mu się odrobina pianki.
– Małej miejscowości… Jak się nazywa? Podróżowałem kiedyś regularnie do Rzeszowa. Może o niej słyszałem.
– Raczej nie.
– Powiedz – naciska. – Przekonamy się.
– Okej, będę z tobą szczera: „mała miejscowość” brzmi trochę na wyrost. Do wsi, z której pochodzę, bardziej pasuje określenie „zabita dechami dziura pośrodku nicości”. Nie ma szans, by jej nazwa coś ci mówiła, bo nikt poza mieszkańcami o niej nie słyszał. Włodarze gminy nie kwapią się nawet, by wyremontować drogi. Ile masz lat?
– Trzydzieści cztery.
– A to pewnie nie pamiętasz dziurawych dróg w Polsce. Ale takich naprawdę dziurawych. Tata opowiadał mi, że miał kiedyś mazdę z niskim zawieszeniem i chwilami żołądek skakał mu do gardła. Właśnie takich atrakcji możesz wciąż uraczyć w mojej wsi.
– Wyobraź sobie, że co nieco pamiętam. I w sumie tęsknię za tamtymi torami przeszkód.
– Serio? – Marszczę wymownie brwi.
– Może kiedyś zabierzesz mnie w swoje rodzinne strony i pozwolisz znów tego doświadczyć? – Z jego miny i tonu głosu ciężko mi wywnioskować, czy mówi poważnie, czy tylko żartuje.
– Yyy… Szczerze mówiąc, rzadko tam bywam. I nie chcę tego zmieniać. – Już mam odejść, gdy proponuje, bym się przysiadła i chwilę z nim porozmawiała.
– Wybacz, jeśli jestem natarczywy, ale pożarłem się rano z szefem. Ledwo zacząłem dla niego pracować i już tego żałuję.
– Przykro mi. Mój szef to człowiek do rany przyłóż.
– Zazdroszczę – rzuca Oskar i bierze duży łyk kawy. Następnie rozgląda się powoli po pomieszczeniu. – To jak, potowarzyszysz mi choć parę minut? Raczej nikt cię teraz nie potrzebuje.
Nie mam ochoty na pogaduszki z klientami, ale Oskar ma rację: to idealny moment na to, by zrobić sobie przerwę.
– W porządku, ale góra dziesięć minut. Muszę powkładać naczynia i sztućce do zmywarki.
*
Nie sądziłam, że z dziesięciu minut zrobi się godzina. Oskar jest jednak tak świetnym rozmówcą, że nawet nie zauważyłam, jak zleciał czas. Wyjawia mi, że pracuje jako doradca klienta w firmie zajmującej się ochroną i wykończeniem powierzchni betonowych, a w wolnych chwilach gra w squasha i pisze wiersze.
– Wiersze? – pytam ze zdziwieniem.
– Ano. Wiem, że nie wyglądam na artystycznie uduchowionego, ale czasem pozory mylą. Jeśli chcesz, mogę następnym razem przynieść zeszyt z ostatnimi wierszami.
– Chętnie. – Posyłam mu serdeczny uśmiech i zerkam na wiszący na ścianie zegar. – Cholera, ale się zasiedziałam! Jak szef się dowie, każe mi zostać po godzinach!
– Dopiero co mówiłaś, że masz najlepszego szefa na świecie.
– Tak, i chciałabym, by tak pozostało. Nie chcę testować jego cierpliwości. – Podrywam się z krzesła i dodaję: – Miło się gawędziło, ale muszę wracać do pracy. Czy mogę coś jeszcze podać?
– Tak. Twój numer telefonu. – Rozbraja mnie jego pewność siebie.
– Proszę wybaczyć, ale nie wolno mi się spoufalać z klientami.
– A może zrobisz dla mnie wyjątek? Proszę…?
W odpowiedzi wzruszam ramionami.
– Przykro mi. Ale proponuję ciastko z wiórkami kokosowymi. Mamy dziś promocję: dwa w cenie jednego – próbuję zażartować.
Oskar bierze do ręki smartfon i odblokowuje ekran.
– Cholera, szef się do mnie dobijał. Co za człowiek… Mówiłem mu, że biorę dziś urlop na żądanie. – Odchodzi pospiesznie od stołu i wyjmuje z portfela pięćdziesięciozłotowy banknot. – Dziękuję za kawę i miłe towarzystwo.
– Zaraz przyniosę resztę.
– Nie trzeba.
– Ale…
– No co? Chyba wolno mi wręczać napiwki sympatycznym kelnerkom?
Jestem pewna, że się rumienię. Cholera.
– Dzięki. Zapraszamy ponownie.
– Z chęcią skorzystam z zaproszenia. – Unosi rękę na pożegnanie i wychodzi.
– Nowy adorator? – pyta na całą salę pani Bożenka.
– Nowy klient – poprawiam ją.
– Przystojny ten klient. Jeśli nie jesteś nim zainteresowana, chętnie go wezmę.
– A proszę bardzo.
*
– Jeszcze chwilę, pani Julio. Zostało mi jakieś dwadzieścia stron do końca – mówi pan Artur, który od kilku godzin zaczytuje się w powieści jakiejś mniej znanej czeskiej pisarki. Nigdy o niej nie słyszałam, ale też nie znam wszystkich autorów, których mamy na półce.
– Błagam pana, chcę już wrócić do domu i rozwalić się przed telewizorem. To był naprawdę długi dzień.
– Ale nie mogę przerwać tuż przed końcem! Zafunduje mi pani bezsenną noc!
– Panie Arturze, zamykamy – odpowiadam stanowczo.
Mężczyzna jednak nie odpuszcza:
– Chce mnie pani mieć na sumieniu? Jutro przyjdę tu wymęczony, z podkrążonymi oczami…
– Zawsze może pan kupić książkę i zabrać ze sobą – sugeruję i szybko się poprawiam: – Albo wie pan co? Niech pan ją weźmie i najwyżej jutro zwróci.
– Jest pani pewna?
– Tak. Stali bywalcy mają u nas specjalne względy.
– Takie podejście do klienta to ja rozumiem – stwierdza uradowany mężczyzna i pospiesznie rusza ku drzwiom.
– Do zobaczenia jutro! – rzucam, nim znika mi z oczu, po czym głośno wzdycham i przysuwam krzesło do stolika. Uwielbiam tę pracę, naprawdę, ale męczą mnie dni, gdy wszystko jest na mojej głowie. Moi współpracownicy, Elka i Damian, pochorowali się, a szef oczywiście już dziś nie przyjechał. Pisał mi, że utknął w urzędzie i nie opłaca mu się wracać. Obiecałam mu, że wszystkim się zajmę, i słowa dotrzymałam. Liczę na jakiś miły bonus.
Po zamieceniu podłogi i rozliczeniu stanu kasy jestem już gotowa do wyjścia. I nagle słyszę dźwięk otwieranych drzwi.
– Już zamknięte – rzucam. A gdy nie doczekuję się odpowiedzi, unoszę wzrok i momentalnie się usztywniam. – Piotr? A co ty tu robisz? – pytam, przyglądając się wysokiemu, ubranemu w elegancki płaszcz szatynowi o dużych niebieskich oczach, z rudawym zarostem i zaczesanymi do tyłu włosami.
– Wpadłem się upewnić, że tamten typ już cię nie podrywa – odpowiada niskim, chrypliwym głosem. Dawniej przyciągał mnie swoją męskością. Dziś bijący od niego chłód wydaje mi się niepokojący.
– Jaki typ? – Dopiero po chwili uzmysławiam sobie, że mówi o Oskarze. – To było ładnych parę godzin temu. Chcesz mi powiedzieć, że…
– Przyjechałem z niezapowiedzianą wizytą. Już miałem wchodzić, gdy zobaczyłem was siedzących przy oknie. Co to za facet?
– Klient. Pierwszy raz go widziałam.
– Doprawdy? Patrzyłaś na niego tak, jakbyś znała go od dawna. – Piotr zbliża się do mnie z nietęgą miną i dłońmi wsuniętymi w kieszenie płaszcza. – Powiedz prawdę.
– Chryste, Piotr, przecież mówię. Oskar, to znaczy klient, miał gorszy dzień i potrzebował się komuś wygadać. A że w lokalu nic się nie działo, to zrobiłam sobie przerwę.
– Godzinną przerwę – zaznacza Piotr, nie spuszczając ze mnie wzroku. – Często tak gawędzisz przez godzinę z klientami? A może tylko z… Oskarem?
– Obserwowałeś mnie przez cały ten czas?
Wzrusza ramionami.
– Nie musiałbym, gdybyś zajęła się pracą.
Czuję wzbierający we mnie gniew. Jak on śmie mnie kontrolować?
– Nie muszę ci się tłumaczyć. To moja sprawa, jak długo z kim rozmawiam. – Próbuję go wyminąć, ale ściska mnie mocno za przedramię. – Au! To boli!
Chyba do niego dociera, że przesadził, bo szybko luzuje ucisk.
– Wybacz. Po prostu widząc cię z tym mężczyzną, przypomniałem sobie, jak bardzo mi na tobie zależy… I jak łatwo mogę cię stracić, jeśli się bardziej nie postaram. – Przyciąga mnie delikatnie do siebie i obejmuje w biodrach. – Wiem, że ostatnio trochę cię zaniedbywałem, i bardzo tego żałuję.
– Trochę? – prycham, po czym dodaję: – Piotr, nie widzieliśmy się prawie miesiąc. A teraz wpadasz tu i robisz mi wyrzuty z powodu przypadkowego klienta, który po prostu chciał porozmawiać. Co mam ci powiedzieć? Że nawet obcy ludzie okazują mi więcej zainteresowania niż ty?
– Wynagrodzę ci to, ale poczekaj na mnie jeszcze jakiś czas…
– Jak długo?
– Nie wiem, może parę tygodni? Monika wciąż mnie kontroluje, ale czuję, że zaczyna odpuszczać. Musi uwierzyć, że podejrzenia wobec mnie były wynikiem jej chorobliwej zazdrości. Wtedy znów będziemy mogli się regularnie widywać. – Próbuje mnie pocałować, ale odpycham go. – Co jest, Julia?
– Czy ty siebie słyszysz? Mówisz o własnej żonie jak o bezwładnym pionku, którym możesz dowolnie przesuwać po szachownicy.
– Od kiedy tak się nią przejmujesz?
– Ja… po prostu się boję.
Słysząc to, Piotr przykłada dłoń do mojego policzka.
– Czego?
– Tego, że potraktujesz mnie kiedyś tak, jak teraz Monikę.
– Julia, o czym ty mówisz? Wiesz, że nigdy bym cię nie skrzywdził. Szaleję na twoim punkcie. To, co nas łączy, jest wyjątkowe. Zrozumiałem to w chwili, gdy mój ojciec przedstawił cię rodzinie.
– Większość facetów urabia kobiety czułymi słówkami, a później wbija im nóż w plecy – stwierdzam kąśliwie. Wtedy Piotr przyciska mnie do piersi i całuje w czubek głowy.
– Och, kochanie… Chcę cię chronić, a nie krzywdzić. Przepraszam za tę dzisiejszą akcję. Poczułem się zagrożony, ale dziwisz mi się? Facet był ode mnie pewnie z dwadzieścia lat młodszy i dużo przystojniejszy.
– Piotr…
– Przyjrzałem mu się, gdy wychodził. Nie miał obrączki. Od razu wyobraziłem sobie was razem i… coś we mnie pękło. – Nareszcie się rozluźnia i zanosi śmiechem.
– Ty i te twoje rozmyślania. – Kręcę głową. – Umieram z głodu. Masz ochotę na pizzę?
– Innym razem, Julciu. Naprawdę nie mogę teraz ryzykować.
– W takim razie dlaczego tu przyjechałeś?
Piotr drapie się po podbródku.
– Hm… dobre pytanie.
– Właśnie. Gdyby twoja żona zamontowała w twoim smartfonie aplikację śledzącą albo wynajęła detektywa, już dawno by tu była.
– Racja. Straszna z niej choleryczka. – Piotr namyśla się przez chwilę. – Zgoda. Zadzwonię do sekretarki i poproszę, by mnie w razie czego kryła przed Moniką. A potem napiszę jej, że muszę zostać trochę dłużej w pracy.
– Czyli ile mamy czasu?
– Koło dziesiątej powinienem być w domu.
Spoglądam na zegar. Podróż autem do mnie zajmie co najmniej dwadzieścia pięć minut.
– Mam pomysł. – Ściskam mu dłoń i zaczynam go prowadzić w kierunku zaplecza.
– Yyy… Drzwi są tam.
– Nie jedziemy do mnie. Szkoda czasu.
– Czy ty właśnie proponujesz mi…
– Seks w miejscu pracy. Tak.
– A twój szef? Nie boisz się, że…
– Że nas przyłapie? Daj spokój, już tu dziś nie przyjdzie.
– No dobra, a co z monitoringiem?
– A widzisz tu jakiś? – Szczypię go pieszczotliwie w pośladek i dodaję: – Chodź, ogierze. Jak skończymy, zamówimy pizzę. Chyba że chcesz to zrobić przed bzykankiem?
Piotr unosi wysoko brwi, a malujące się na jego twarzy zaskoczenie szybko zmienia się w podziw.
– Zaskoczyłaś mnie, panno Orłowicz. Nie wiedziałem, że taka z ciebie niegrzeczna bestia.
– Jeszcze wielu rzeczy o mnie nie wiesz, panie Borowski. – Przygryzam zmysłowo dolną wargę i przykładam dłoń do jego krocza. – Pizza może poczekać. Ja nie. Idziemy.
ROZDZIAŁ 2
JULIA
OBECNIE
Po dziesiątej wysiadam z tramwaju na Ochocie i uśmiechnięta zmierzam ku kamienicy, w której mieszkam. Od ponad czterech miesięcy wynajmuję większy pokój w jednym z mieszkań. Mój poprzedni współlokator, Oleg, dał mi nieźle popalić. Koleś nigdy nie sprzątał i ciągle sprowadzał jakichś podejrzanych ludzi, z którymi palił w kuchni. A że mój pokój mieści się tuż obok, słyszałam wszystkie ich krzyki i dławiłam się dymem, który wdzierał się do środka przez szczelinę między drzwiami i podłogą. Cieszę się, że właściciel, pan Nowak, potraktował poważnie moje skargi i wypowiedział Olegowi umowę. Dziewczyna, z którą mieszkam od przeszło dwóch tygodni, nie sprawia żadnych problemów. I mam nadzieję, że tak pozostanie. Ma na imię Vanessa i niewiele mówi o sobie. Wiem, że jest z zawodu makijażystką i przyjechała z Łodzi. Twierdzi, że w Warszawie dostała lepiej płatną pracę w jakimś salonie kosmetycznym. Nie drążyłam tematu, bo odniosłam wrażenie, że nie ma ochoty o tym rozmawiać. Zresztą wcale nie przeszkadza mi to, że jest taka skryta. Właściwie to jeden z głównych powodów, dla którego wybrałam ją na współlokatorkę. Pan Nowak osobiście poprosił mnie, bym przeprowadziła casting.
To, że mieszkamy razem, nie oznacza, że musimy się od razu przyjaźnić. Podstawowa reguła brzmi: szanuj drugą osobę i nie utrudniaj jej życia. Vanessa wzięła ją sobie do serca, bo zmywa po sobie naczynia i regularnie sprząta. Robi to chyba nawet częściej niż ja. No i co najważniejsze: nikogo nie sprowadza. Nie twierdzę, że to coś złego, gdyby zaprosiła koleżanki na spokojny wieczór przy winie albo chłopaka, o ile go ma. Po prostu po przebojach z Olegiem potrzebuję ciszy i spokoju. Na szczęście Vanessa mi to zapewnia.
Po przejściu na drugą stronę ulicy zatapiam wzrok w górującej nad drzewami kamienicy. Dzieli mnie od niej jakieś sto metrów. Myślami jestem już pod prysznicem i pozwalam, by ciepła woda pieściła moje ciało. Choć z drugiej strony nie wiem, czy powinnam się dziś myć. Wciąż czuję na sobie intensywny zapach potu Piotra wymieszany z jego perfumami. Tak bardzo za nim tęskniłam… Zaczęłam się jednak powoli godzić z tym, że to może być koniec naszego związku. A raczej romansu. Ciężko nazwać związkiem relację z żonatym mężczyzną. W dodatku synem zmarłego męża…
Gdy myślę o ostatnich trzech latach, ściska mnie w żołądku. Za każdym razem to samo. Nie wiem, czy kiedykolwiek to wszystko w pełni zrozumiem. Zafundowałam sobie emocjonalny rollercoaster. Nie mogę jednak powiedzieć, że przegrałam. Mam przecież Piotra. Okej, może ukrywamy się przed światem i z prawnego punktu widzenia jestem dla niego nikim, ale najważniejsze jest to, co mieszka w jego sercu. A wierzę, że przepełnia je miłość do mnie. Tylko do mnie.
W pewnym momencie schodzę z chodnika i przecinam porośnięty drzewami obszar oddzielający ruchliwą ulicę od osiedla. Zawsze chodzę tędy na skróty, no może z wyjątkiem deszczowych dni, gdy ścieżka zmienia się w błotnisty tor przeszkód. Na szczęście dziś jest sucha i udeptana.
W połowie drogi zatrzymuję się i wyjmuję z kieszeni wibrujący smartfon. To Piotr.
– Wróciłaś bezpiecznie? – pyta szeptem. Wyobrażam sobie, jak stoi za zamkniętymi drzwiami łazienki lub w garażu.
– Zaraz będę w domu – odpowiadam.
– To dobrze. Mam wyrzuty sumienia, że cię nie odwiozłem. Taka ładna dziewczyna nie powinna chodzić sama po zmierzchu.
– Ta ładna dziewczyna wie, jak się bronić. – Kładę wolną dłoń na drugiej kieszeni, w której trzymam gaz pieprzowy. – Dziękuję za dzisiaj.
– Ja też. Spróbuję się wyrwać z domu jeszcze w tym tygodniu.
– Uwierzę, jak zobaczę – odpowiadam z lekkim rozbawieniem. Piotr tyle razy nie dotrzymywał słowa, że wolę nie robić sobie nadziei.
– Monika wspomniała przy kolacji o babskim wieczorze u jakiejś koleżanki. Ponoć zaprosiła ją na sobotę. Pracujesz wtedy?
– No raczej.
– To może urwij się wcześniej? Zarezerwowałbym nam pokój w hotelu i spędzilibyśmy w nim cały wieczór. Co ty na to? Julia?
Nie odpowiadam, bo zastygam w bezruchu na widok podpierającego drzewo i obserwującego mnie mężczyzny w czarnej skórzanej kurtce. Nie widzę jego twarzy, bo skrywa ją pod grubym kapturem. W prawej dłoni trzyma żarzącego się papierosa, którego powoli przykłada sobie do ust.
– Julia, jesteś tam?
– Tak, jestem – odzywam się po pokonaniu kilku metrów. – Piotr, znów go widziałam.
– Kogo?
– Faceta w bluzie z kapturem, o którym ci niedawno wspominałam.
– Tego, który rzekomo śledził cię od przystanku i szedł za tobą aż do kamienicy?
– Mhm. – Odwracam się i upewniam, że za mną nie idzie. Na szczęście stoi przy drzewie i wypuszcza ustami gęsty dym. – Piotr, a jeśli to ktoś przysłany przez twoją żonę?
– Niby kto?
– Nie wiem. Prywatny detektyw?
– Przesadzasz, Julia. Wracaj szybko do domu i zadzwoń, gdy wejdziesz do środka. Aha, pamiętaj, by zamknąć drzwi od środka na klucz.
Gdy spoglądam ponownie w stronę nieznajomego, dostrzegam, jak kroczy powoli w moją stronę.
– Cholera, idzie za mną! – Przyspieszam i mijam ostatnie drzewa. Od drzwi na klatkę schodową dzieli mnie już nie więcej niż pięćdziesiąt metrów. – A jeśli mam rację i Monika zbiera na ciebie haki?
– Jeśli faktycznie tak jest, to najwidoczniej niczego nie znalazła. Inaczej ten facet przestałby za tobą łazić – mówi to głosem pozbawionym emocji, jakby zupełnie się tym nie przejmował. – Wracaj do domu, kochanie, albo przestanę cię puszczać samą.
– Tylko żeby potem nie było, że cię nie ostrzegałam. Cześć. – Rozłączam się i wystukuję na klawiaturze domofonu kod otwierający drzwi. Zanim wbiegam na trzecie piętro, przyczajam się przy szybie i szukam wzrokiem mężczyzny w czarnej kurtce. Nie ma go. Czyżby się wycofał? A może popadam w paranoję i tak naprawdę wcale nie jest mną zainteresowany? Jeszcze się okaże, że to jeden z mieszkańców osiedla, który się tu kręci…
Już na korytarzu dobiega mnie głośny śpiew Lany Del Rey. Vanessa może jej słuchać od rana do nocy. Nie rozumiem, co widzi w tych depresyjnych piosenkach. Jakby świat nie był wystarczająco ponurym miejscem.
– Cześć – mówię głośno, starając się przebić przez refren utworu National Anthem. – Wróciłam!
– Julia? – odzywa się ze swojego pokoju moja współlokatorka.
– A niby kto?
Wreszcie muzyka cichnie, a Vanessa dołącza do mnie na korytarzu. Ma na sobie luźne kremowe spodnie od piżamy i T-shirt z kompletu. Od razu rzuca mi się w oczy długa szrama po wewnętrznej stronie prawego przedramienia. Biegnie od łokcia aż po sam nadgarstek. Jej długie kręcone włosy opadają na ramiona, a cerę ma tak gładką, jakby dopiero zmyła maseczkę.
– Co tak późno? Znów się widziałaś ze swoim chłopakiem?
– Jakim chłopakiem?
– Nie udawaj. – Unosi wysoko kąciki ust i sprawia, że pod oczami robią jej się niewielkie zmarszczki. – Przecież wiem, że się z kimś spotykasz. Słyszę, jak wieczorami rozmawiasz z nim przez telefon.
Mam ochotę jej odpowiedzieć, że to nie jej sprawa. Swoją drogą to ciekawe, że nagle zainteresowała się moim życiem. Przez ostatnie dwa tygodnie praktycznie się do mnie nie odzywała.
– To nie facet, tylko przyjaciółka – kłamię, po czym przechodzę do kuchni i wyjmuję z lodówki buteleczkę kefiru.
– Od kiedy przyjaciółce mówi się, że seksownie dziś pachniała? – Vanessa opiera się o framugę i krzyżuje ręce na piersiach. – Jak ma na imię?
– Moja przyjaciółka?
– Przyjaciel.
Przewracam wymownie oczami i biorę duży łyk kefiru.
– Lepiej wracaj do słuchania Lany Del Rey. Tylko na słuchawkach, bo jestem wykończona i idę prosto do łóżka. – Mijam ją, unikając spojrzenia.
– Sorry, chciałam tylko zagadać. A że ostatnio straciłam wprawę w rozmawianiu z ludźmi, to wyszło, jak wyszło.
Zatrzymuję się i zwracam do niej przodem.
– Mogę cię o coś spytać?
– Wal śmiało.
– Odnoszę wrażenie, że brak ci pewności siebie. Trochę tego nie rozumiem. Jesteś taka piękna… Ludzie na pewno do ciebie lgną. A zwłaszcza faceci.
– Hm… Wydaje mi się, że to nie kwestia braku pewności siebie, a utraty pewności co do ludzi.
– Bolesne rozstanie? – ciągnę ją za język. Nie zamierzałam tego robić, ale sama zaczęła.
– Coś jakby… Zresztą nie chcę o tym mówić. Nie warto. – Zapanowuje trzysekundowa cisza, po której Vanessa dodaje: – Dobra, wracam do siebie. Obiecałam szefowej, że przyjdę wcześniej do pracy. Dobranoc, Julia.
– Dobranoc – odpowiadam i patrzę, jak wyższa, szczuplejsza i zgrabniejsza Vanessa oddala się do swojego pokoju. Och, ile bym dała, by mieć jej pełne usta, idealny biust i długie nogi… Co jej zrobiono, że utraciła całą wiarę w siebie? – Piotr. Ma na imię Piotr – rzucam, nim znika za drzwiami.
– No proszę… Mój pierwszy chłopak miał tak na imię. Spotykaliśmy się przez parę miesięcy w liceum. Był strasznie przystojny, ale okazał się dupkiem. Mam nadzieję, że twój Piotr jest inny.
– Zdecydowanie.
– To dobrze. Zatem do jutra.
– Vanessa, jeszcze jedno pytanie! – zatrzymuję ją i czekam, aż wyłoni się zza ściany.
– Tak?
– Zwróciłaś może uwagę na kręcącego się po osiedlu faceta w skórzanej kurtce?
– Nie. A powinnam?
– Sama nie wiem… Odnoszę wrażenie, że mnie obserwuje.
– Może wpadłaś mu w oko? – sugeruje Vanessa. – Gdy go następnym razem zobaczysz, podejdź i mu się przedstaw. Może okaże się lepszy od Piotra?
– Ty byś tak zrobiła?
– Nie. Ja już niczego nie chcę od facetów. Dobranoc.
*
Od trzech godzin przewracam się z boku na bok, modląc się o sen. Mózg jednak torpeduje mnie wspomnieniami z ostatnich czterech lat, jakby próbował mi uzmysłowić, że tkwienie w związku z Piotrem to najgorsze, co mogę zrobić. Jakaś część mnie zdaje sobie z tego sprawę: doświadczyłam ze strony jego bliskich tyle zła, że wystarczyłoby mi na resztę życia. Piotr jest jednak inny. Od początku odstawał od swojej wrednej żony i siostry, której nigdy nie widziałam uśmiechniętej. Pieprzona Sabina… Nie powiedziała mi nawet jednej miłej rzeczy. Odkąd Ryszard mnie jej przedstawił, traktowała mnie jak szkodnika, którego trzeba zadeptać. Jak pleśń, która błyskawicznie się rozprzestrzeni i skazi ich rodzinę. W tej nienawiści do mnie zapomniała o jednym: ja też należałam do tej rodziny. I naprawdę miałam dobre intencje.
Zanim odkładam smartfon, otwieram w galerii folder zatytułowany „Rysio”. Cieszę się, że nie usunęłam tych zdjęć, choć pół roku temu naprawdę mało brakowało, a bym to zrobiła. Gniew i poczucie niesprawiedliwości rozsadzały mnie od środka. Nienawidziłam Ryszarda za to, jak mnie potraktował. Mijały jednak kolejne miesiące, a ja stygłam i przekierowywałam uwagę na dobre wspomnienia. Bo przecież takie też mieliśmy. Duża w tym zasługa Piotra, który w trudnych chwilach był dla mnie nieocenionym wsparciem. Kto wie, może gdyby nie on, byłabym dziś jak Vanessa? Zimna, wycofana i nieufna?
Przeglądając moje zdjęcia z Ryszardem, wyciszam się i rozluźniam. Codziennie za tobą tęsknię, mężu. I wybaczam ci to, jak mnie potraktowałeś.
Ciąg dalszy w wersji pełnej
Copyright © by Marcel Moss, 2025
Copyright © by Grupa Wydawnicza FILIA, 2025
Wszelkie prawa zastrzeżone
Żaden z fragmentów tej książki nie może być publikowany w jakiejkolwiek formie bez wcześniejszej pisemnej zgody Wydawcy. Dotyczy to także fotokopii i mikrofilmów oraz rozpowszechniania za pośrednictwem nośników elektronicznych.
Wydanie I, Poznań 2025
Projekt okładki: Mariusz Banachowicz
Redakcja: Hanna Trubicka
Korekta: Agnieszka Luberadzka, Jarosław Lipski
Skład i łamanie: Dariusz Nowacki
PR & marketing: Anna Apanas
Konwersja publikacji do wersji elektronicznej:
„DARKHART”
Dariusz Nowacki
eISBN: 978-83-8402-293-1
Grupa Wydawnicza Filia sp. z o.o.
ul. Kleeberga 2
61-615 Poznań
wydawnictwofilia.pl
Seria: FILIA Mroczna Strona
mrocznastrona.pl
Wszelkie podobieństwo do prawdziwych postaci i zdarzeń jest przypadkowe.