Uzyskaj dostęp do tej i ponad 250000 książek od 14,99 zł miesięcznie
77 osób interesuje się tą książką
Rok 1951. W położonym między Tatrami i Pieninami malowniczym Polskim Spiszu dochodzi do tragicznego pożaru kaplicy, w którym giną wychowankowie miejscowego sierocińca. Podpalenia dokonuje ich opiekunka, znana z brutalnych metod wychowawczych siostra Felicja Roman, która po wszystkim popełnia samobójstwo.
Rok 2021. Podróżujący po Spiszu Michał Korcz udaje się samotnie do pobliskiego lasu, z którego już nie wraca. Śledczy sądzą, że chciał odwiedzić znajdujące się tam ruiny kaplicy i oddać cześć ofiarom w 70. rocznicę tragedii. Miejscowi zaś wierzą, iż padł ofiarą ciążącej na tej okolicy klątwy.
Gdy policyjne śledztwo nie przynosi rezultatu, zrozpaczona matka Michała zwraca się o pomoc do prowadzonej przez Ignacego „Igiego” Sznydera i Sandrę Milton agencji „ECHO”. Detektywi podejmują się zlecenia i wraz z nową pracownicą, błyskotliwą Amelią „Velmą” Rutką, stawiają czoła demonicznej legendzie o Siostrze Diabeł. Im głębiej zanurzają się w przeszłość, tym więcej odkrywają przerażających faktów.
JESTEM NAJWIĘKSZYM ZŁEM, A MOJE MIEJSCE JEST W PIEKLE. TO JA JESTEM PRZEKLĘTA. NIE WY.
Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:
Liczba stron: 344
Odsłuch ebooka (TTS) dostepny w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:
PROLOG
24 SIERPNIA 1951 ROKU
W ciągu swojego dwunastoletniego życia Zosia Borlicka doświadczyła tylu cierpień, że mogłaby się z nimi podzielić z co najmniej kilkoma dziećmi w jej wieku. Tragiczna śmierć rodziców pociągnęła za sobą kolejne dramaty, które odebrały dziewczynce godność i doprowadziły ją na skraj wytrzymałości fizycznej i psychicznej. Mimo to Zosia desperacko wypatrywała choćby najmniejszego promyka nadziei. Czuła, że nie może się poddać. Jej mama by tego nie chciała. Zaciskała więc zęby i znosiła kolejne ciosy, licząc na to, że najgorsze wkrótce minie, a ona wreszcie zazna upragnionego spokoju. Przeszła przecież tak długą drogę i przetrwała niewyobrażalne tortury. Gorzej już być nie mogło.
– Jeszcze ci mało, Boże? Nie widzisz, do jakiego stanu mnie doprowadziłeś? – jęczała jakiś czas temu, leżąc na zimnej podłodze w ciasnej izolatce po tym, jak skatowała ją siostra Felicja. – Jak możesz być taki zły?!
Teraz, stojąc wewnątrz trawionej przez ogień kaplicy, przypomniał jej się tamten moment. Podczas gdy inne dzieci biegały spanikowane, dusiły się dymem lub ginęły w szalejących płomieniach, ona stała nieruchomo, ignorując rozgrywający się na jej oczach dramat, i myślała o tym, jaka była naiwna. Poprosiła Boga o litość, wierząc, że zna granicę cierpienia. Ten zaś w odpowiedzi wrzucił ją w sam środek apokalipsy.
Zanim trujący dym wypełnił jej płuca, a ogromna temperatura rozpuściła skórę, Zosia zdążyła jeszcze wyobrazić sobie, że bawi się lalkami w pokoju, a potem spędza czas z rodzicami na pikniku na łące. To nie tak, że okrutny Bóg wszystko jej odebrał. Wciąż miała wspomnienia. I zamierzała je pielęgnować do samego końca.
Końca, który nastąpił kilka sekund później.
CZĘŚĆ 1
ROZDZIAŁ 1
W dzieciństwie Sandra Milton uwielbiała zimę. Potrafiła godzinami bawić się w śniegu i co roku z ekscytacją wyczekiwała świąt Bożego Narodzenia. Nic nie sprawiało jej większej przyjemności niż czas spędzany z bliskimi na przygotowaniach do wigilijnej kolacji. Zawsze wyrywała się do lepienia uszek do barszczu, podczas gdy młodsza siostra Lena odpowiadała za przyrządzenie farszu do pierogów z kapustą i grzybami. Z kolei ich mama, Beata, słynęła z przepysznych wypieków. Zwykle piekła kilka makowców i serników, które znikały w mgnieniu oka. Dalsi członkowie rodziny nieustannie prosili ją o podzielenie się przepisami pochodzącymi od babci, ale Beata skrzętnie strzegła tych sekretów. Zgodnie z tradycją ujawniła je tylko córkom. Zrobiła to pięć lat temu, w wieczór poprzedzający Wigilię.
– Pewnego dnia przekażecie je swoim córkom – zapowiedziała.
– A skąd pewność, że będziemy miały córki? – spytała Sandra.
Beata Milton uniosła delikatnie kąciki ust.
– Też o to spytałam swoją mamę. A ona wcześniej pytała moją babcię.
Wkrótce potem Sandra ukryła zeszyt z przepisami w pudełku, w którym trzymała wszystkie najważniejsze przedmioty. W głowie zaś jeszcze długo pobrzmiewało jej pytanie: czy pewnego dnia dorówna matce? I nie chodziło tylko o smak ciast. Podziwiała Beatę za to, z jaką pieczołowitością dbała o rodzinne ognisko. Dzięki niej Miltonowie zawsze trzymali się razem i bezgranicznie sobie ufali. Nie mieli przed sobą tajemnic i wiedzieli, że mogą na siebie nawzajem liczyć. Sandra znała wiele osób, które wychowywały się w dużo mniej przyjaznych warunkach. Z tego względu uważała się za szczęściarę. Do czasu.
W pierwszy dzień Bożego Narodzenia bandyci zastrzelili jej ojca i porwali siostrę. A gdy na powierzchnię zaczęły wypływać mroczne sekrety dotyczące szemranych interesów Emiliana Miltona, Sandra zdała sobie sprawę, że jej dotychczasowe życie było złudzeniem, a cały wysiłek jej matki poszedł na marne. To był początek koszmaru.
– Kurwa – syknęła Sandra tuż po tym, jak po wyjściu z zaparkowanej wzdłuż ulicy Domaniewskiej czarnej toyoty rozpędzony SUV najechał na kałużę i ubrudził jej elegancki płaszcz. Kupiła go specjalnie na dzisiejszą okazję za namową swojej pracownicy Amelii.
– Wszystko w porządku? – spytał przechodzący chodnikiem mężczyzna z kapturem na głowie.
– Nienawidzę zimy i tej wstrętnej pogody. A jeszcze bardziej wariatów za kierownicą, którzy w ogóle nie liczą się z innymi.
– Co racja, to racja – odparł mężczyzna. – Mogę pani jakoś pomóc?
Sandra przetarła dłonią płaszcz na wysokości ud i odpowiedziała:
– Nie trzeba. Na szczęście zapamiętałam jego numery rejestracyjne. Zadzwonię do znajomej z policji, która pomoże mi go namierzyć. A potem złożę mu niezapowiedzianą wizytę, zaciągnę w ustronne miejsce i powieszę za jaja wielkości orzeszka ziemnego. Uwolnię dopiero wtedy, gdy mnie przeprosi i przyzna się do bycia złamasem, który leczy kompleksy dużymi brykami – mówiła to z taką powagą w głosie, że przechodzień zastygł w bezruchu, przyglądając jej się z wysoko uniesionymi brwiami. Sandra dopiero po chwili zorientowała się, że przeszarżowała. – Spokojnie, mam chujowy dzień, ale nie aż tak.
– Mhm – mruknął mężczyzna, po czym spuścił głowę i oddalił się szybkim krokiem.
Sandra przewróciła oczami i zbliżyła się do słupa zamontowanego przy wejściu do jednego z budynków. Widniały na nim loga firm, które miały tam swoje biura. Jedną z nich był magazyn „Change”, na którego liście 100 najbardziej wpływowych kobiet roku w Polsce znalazła się i ona. Redaktorom tego pisma obiecała niedawno krótki wywiad.
– Dzień dobry. Pani do…? – spytał ją chwilę później z ponurą miną pracownik recepcji.
– Ja do „Change”. Jestem umówiona na wywiad z Klaudią Zbroniec.
– Pani godność?
– Sandra Milton.
Mężczyzna zatopił na moment wzrok w ekranie komputera.
– Zgadza się. Zapraszam na siódme piętro. Winda jest po prawej. – Wskazał jej kierunek ręką.
– Co jest? – burknęła pod nosem Sandra, gdy winda od dwóch minut nie zjeżdżała z dziesiątego piętra. Poirytowana nacisnęła jeszcze kilka razy przycisk ze skierowaną do góry strzałką, a gdy na ekranie wciąż widniał numer 10, machnęła ręką i ruszyła ku klatce schodowej.
Po pokonaniu dwóch pięter westchnęła głośno i zadzwoniła do Amandy Rybciak, pracującej dla agencji „ECHO” psycholożki, zwanej pieszczotliwie Rybką.
– Co tam, szefowo? Już po wywiadzie? – spytała tamta od razu po odebraniu telefonu.
– Nie. Dzwonię tylko, by ci powiedzieć, że właśnie wchodzę schodami na siódme piętro w tych cholernie niewygodnych szpilkach. Nie wspomnę już o tej cholernie ciasnej kiecce, przez którą mam ograniczone ruchy.
– Ojej, a to winda nie działa?
– No właśnie nie. Jeśli skręcę sobie kostkę, będziesz mnie miała na sumieniu.
– Nie przesadzaj. To tylko szpilki, dasz sobie radę. A kiecka wcale nie jest obcisła. Przypominam ci, że wzięłaś większy rozmiar, bo ubzdurałaś sobie, że widać ci boczki.
– Akurat boczki to teraz najmniejszy problem.
– Och, szefowo – zachichotała Amanda. – Skup się na tym, że wyglądasz świetnie w kobiecym wydaniu.
– To nie mój styl.
– Już teraz twój. Nie masz już piętnastu lat, by chodzić w dresach i bluzie z kapturem.
– Będę chodzić w tym, w czym chcę. Właśnie to chciałam ci powiedzieć.
– Jeszcze zobaczymy – zaśmiała się do telefonu psycholożka. – Gadałam już z Velmą i Dianą. Bukuj dla nas którąś sobotę. Zabieramy cię na całodniowe zakupy.
– Po moim trupie, Rybka. Na razie – warknęła do telefonu Sandra, po czym schowała go do kieszeni płaszcza i ruszyła w dalszą drogę.
W recepcji czekała już na nią śniada brunetka ze spiętymi w kucyk, kręconymi włosami. Miała na sobie bordową, sięgającą kolan sukienkę i jeszcze wyższe szpilki niż te, na których Sandra z trudem utrzymywała się w pionie.
– Witam, pani Sandro. Pan z dołu dzwonił, że już do nas pani zmierza.
– Taa… Szczerze mówiąc, bałam się, że tu nie dotrę – odparła tak cicho, że kobieta zmrużyła oczy.
– Przepraszam?
– Nieważne. To gdzie mam iść?
– Klaudia już na panią czeka. Zaprowadzę panią, tylko najpierw wezmę od pani płaszcz.
– Tylko proszę uważać. Jest cały mokry. Jakiś kretyn najechał na kałużę akurat, gdy wysiadałam z auta.
– Chyba wiem, o której kałuży pani mówi. Jeśli to panią pocieszy: nie pani pierwsza i nie ostatnia.
– Nie raduje mnie cierpienie innych, ale dziękuję za wsparcie.
Po chwili recepcjonistka zatrzymała się przy białych drzwiach, które otworzyła bez pukania.
– Pani Sandra już jest.
– Świetnie – odpowiedziała przebywająca w pomieszczeniu kobieta.
Milton stanęła w progu i wymieniła spojrzenia z siedzącą za szerokim biurkiem kobietą w mocnym makijażu, o jasnych włosach zaczesanych za uszy, która wyglądała trochę jak małolata. Zanim zrobiła kolejny krok, zaczekała, aż dziennikarka odejdzie od biurka i ruszy, by ją przywitać.
– Klaudia Zbroniec – powiedziała kobieta, ściskając mocno dłoń Sandry.
– Poznaję. Sprawdziłam panią w wujku Google, zanim zgodziłam się na ten wywiad.
– Naprawdę? – Dwudziestokilkulatka z pełnymi ustami uśmiechnęła się szeroko. – W sumie nie powinno dziwić, że najlepsza detektyw w Polsce sprawdza swoich rozmówców.
– Nie zapędzałabym się tak z tą „najlepszą detektyw” – odparła natychmiast Sandra, poprawiając się na niewygodnym krześle.
– O pani skromności też sobie porozmawiamy. – Po tych słowach kobieta położyła na środku biurka smartfon z włączonym dyktafonem. – Czy będzie coś pani miała przeciwko…?
– Nie, ale pod warunkiem, że dostanę wywiad do autoryzacji.
– Naturalnie. Zatem na początku chciałabym pani pogratulować znalezienia się w zaszczytnym gronie kobiet, które zdaniem redakcji „Change” wywarły w zeszłym roku największy wpływ na życie i myślenie Polaków.
Słysząc to, Sandra zdusiła chichot.
– To zabawne, że nie wyróżniliście mnie, gdy byłam częścią oglądanego przez miliony ludzi programu z misją, a robicie to teraz, i to tylko dlatego, że Pudelek i Pomponik interesują się mną bardziej niż tym, co Małgorzata Rozenek zjadła dziś na śniadanie.
Zakłopotana dziennikarka podrapała się po nosie i spojrzała na notatki.
– O wspomnienia z pracy przy Demaskacji też zamierzałam panią spytać, ale może najpierw sprecyzuję, że pani wcześniejsze dokonania zawodowe również wpłynęły na decyzję o dodaniu pani do listy.
– Czyżby? Dopiero co wspomniała pani, że pod uwagę brany był tylko ostatni rok. – Milton uśmiechnęła się wymownie, wprowadzając rozmówczynię w jeszcze większą konsternację.
Klaudia Zbroniec odczekała kilka sekund, po czym głośno chrząknęła i przemówiła:
– To może proszę powiedzieć, jak doświadczenie reporterskie zdobyte w Demaskacji przełożyło się na pani pracę.
– Tak się przełożyło, że już na dzień dobry nazwała mnie pani najlepszą detektyw w Polsce. – Sandra uniosła kąciki ust jeszcze wyżej.
– Mhm, to fakt. O agencji „ECHO” było w ostatnich miesiącach głośno między innymi z powodu zielonogórskiego śledztwa. Przypomnę tylko naszym czytelnikom, że pomogli państwo odnaleźć dziewczynkę, o której uprowadzenie podejrzewano grasującego w okolicy pedofila.
– Emilkę Rajchel – sprecyzowała Sandra. – Jej rodzice co jakiś czas do nas piszą i załączają jej najnowsze zdjęcia.
– Jak ona się trzyma?
– Wszystko wskazuje na to, że doszła już do siebie po tamtym koszmarze. Za parę lat pewnie nie będzie o nim nawet pamiętała.
– Myśli pani, że można tak po prostu wymazać z pamięci traumatyczne przeżycia? – dopytywała dziennikarka. Sandra od razu domyśliła się, do czego zmierzała.
– Chce pani wiedzieć, czy śni mi się leżący w kałuży krwi ojciec i czy wspomnienie krzyku siostry rozsadza mi głowę? – Gdy to mówiła, głos nie zadrżał jej ani na moment.
– Nie zamierzałam ujmować tego w ten sposób. Po prostu chciałabym wiedzieć, w jakim stopniu tamta tragedia zdeterminowała pani wybory zawodowe.
– Przecież pani wie – stwierdziła Sandra.
– Hm? – Zbroniec obrzuciła ją pytającym spojrzeniem.
– No co? Chyba nie zaprosiła mnie tu pani, by spisywać moją biografię? Każdy, kto marnuje czas na czytanie artykułów na mój temat, wie, w jakich okolicznościach zakończyła się moja współpraca z N7. – Sandra miała na myśli incydent w ubojni drobiu na Śląsku. Zatrudniła się w niej pod przykrywką, by zebrać materiały do reportażu na temat panujących tam skandalicznych warunków pracy. Wszystko szło dobrze do momentu, aż wciąż straumatyzowana rodzinną tragedią Sandra dostała ataku paniki i ujawniła ratownikowi medycznemu swoją tożsamość. Pech chciał, że usłyszała to jej przełożona.
– Tak, ale uznałam, że warto, by przypomniała pani o tym, dlaczego wysłała CV do prawie nikomu nieznanej i ledwo wiążącej koniec z końcem agencji „ECHO”. Jak by nie było, to jedna z najlepszych decyzji w pani życiu.
Słysząc to, Sandra opuściła powieki i pomyślała o Igim – swoim wspólniku, a zarazem najbliższym przyjacielu. Nie było dnia, by nie miała ochoty wydłubać mu oczu. Z drugiej strony czuła, że gdyby zaszła taka potrzeba, rzuciłaby się za nim w ogień. Zresztą miała pewność, że on zrobiłby dla niej to samo.
– Sama nie wiem, czy taka najlepsza – mruknęła.
– Jak to?
– Gdyby Igi mnie nie zatrudnił, wciąż miałby swoje dawne biuro i spokojne życie.
– I dużo mniej pieniędzy na koncie – zasugerowała dziennikarka.
Sandra spojrzała na kobietę z politowaniem i odparła:
– Naprawdę sądzi pani, że robimy to tylko dla cyferek na koncie bankowym?
– Domyślam się, że nie, ale musi pani przyznać, że pani pojawienie się w życiu Ignacego Sznydera…
– Igiego – weszła jej w słowo Sandra. – Nikt nie mówi o nim „Ignacy”.
– Mhm. – Zbroniec skinęła głową i kontynuowała: – Musi pani przyznać, że pani pojawienie się w życiu Igiego Sznydera przyniosło mu mnóstwo korzyści. I to nie tylko finansowych. Mam tu na myśli wasze ostatnie głośne śledztwo. Kto wie, czy bez pani udałoby mu się rozwiązać zagadkę zaginięcia brata… Nie da się ukryć, że stanowicie świetny team.
– Wprost wybuchowy – dodała Sandra, chichocząc pod nosem.
– Nawiązuje pani do incydentu sprzed kilku miesięcy?
– Nazywa pani „incydentem” wysadzenie całego biura? – odpowiedziała pytaniem na pytanie. – To cud, że nikogo nie było w środku.
Dziennikarka poprawiła się na swoim fotelu obrotowym, a z jej twarzy nie znikało zakłopotanie. Przygotowywała się do tej konfrontacji, wiedząc o ciętym języku Sandry, a mimo to rozmowa już na starcie wymknęła jej się spod kontroli.
– W jednym z wywiadów udzielonych krótko po tym zdarzeniu zasugerowała pani, że wysadzenie biura miało być odwetem pewnej grupy przestępczej na pani i pani siostrze…
– Niczego takiego nie zasugerowałam. Zrobiła to dziennikarka jednej z bulwarówek, która dostała ode mnie dożywotniego bana. Domyślam się, że nie chce pani podzielić jej losu?
Klaudia Zbroniec zmusiła się do uśmiechu, po czym zmieniła temat i spytała Sandrę, jak rosnąca rozpoznawalność wpływa na jej pracę.
– Mówi się, że prywatny detektyw powinien być jak cień, który z jednej strony nie odstępuje na krok śledzonej osoby, a z drugiej w ogóle nie zwraca jej uwagi. Przypuszczam, że osobie publicznej raczej ciężko kogoś śledzić…
– Od śledzenia mam pracowników. Poza tym wcale nie jest tak źle, jak pani sugeruje.
– A jak jest? – Dziennikarka zwęszyła szansę, by pociągnąć rozmówczynię za język.
– Proszę spytać Krzysztofa Rutkowskiego. Jego zna jeszcze więcej osób, a jakoś nie narzeka na brak zleceń.
Zbroniec skinęła twierdząco głową, po czym podniosła z biurka długopis i udała, że zapisuje coś na kartce. Sandra zaś spojrzała na wiszący za kobietą zegar. Dochodziła druga. Irytowało ją, że marnuje popołudnie na bezsensowne pogaduszki z niekompetentną dziennikarką. Zwłaszcza że na jej biurku w gabinecie na przejrzenie czekało mnóstwo dokumentów dotyczących prowadzonego przez nich śledztwa.
– Wróćmy może do przykrego wydarzenia, jakim był pożar poprzedniego biura…
– Wybuch – poprawiła ją Sandra. – W biurze był zamontowany system antypożarowy. Nie spłonęłoby tak łatwo.
– Tak, tak. Chodziło mi o wybuch. Pamiętam, że wiele osób wieszczyło koniec agencji „ECHO”. Tymczasem wy już miesiąc później otworzyliście nowe, ponad stumetrowe biuro w budynku Warsaw Spire. To się nazywa powrót z przytupem.
– Ciężko mówić o powrocie, bo agencja przez cały czas normalnie funkcjonowała. Odesłaliśmy jedynie pracowników biurowych do domów.
Dziennikarka spytała następnie Sandrę o odczucia związane z faktem, iż pomaga wielu ludziom, których bliscy zaginęli w tajemniczych okolicznościach.
– Czuję ogromną satysfakcję i takie tam.
– Yyy… To wszystko?
Detektyw wzruszyła ramionami.
– Tak. Moi klienci wiedzą, jacy są dla mnie ważni. Nie muszę niczego więcej mówić.
Zbroniec wzięła łyk wody i przez kolejne minuty rozmawiała z Sandrą na temat typowego dnia pracy w agencji detektywistycznej. Wypytywała ją o proporcje między czasem spędzonym w biurze i terenie, a także o relacje z pracownikami. Gdy uświadomiła sobie, że obie mają już dość tej rozmowy, zwróciła się do Sandry bokiem i zerknęła na zegar. Następnie wzięła do ręki smartfon i przez dłuższą chwilę przesuwała palcem po ekranie.
– Bardzo panią przepraszam, ale właśnie dostałam powiadomienie, że gość z piętnastej nalega na wcześniejsze spotkanie. Czy miałaby pani coś przeciwko, gdybym przesłała resztę pytań mailem?
– Dla mnie to żaden problem – odrzekła z ulgą w głosie Sandra, po czym wstała, a tymczasem Zbroniec zdążyła ją spytać, czy wyrobi się z przesłaniem odpowiedzi do końca tygodnia.
– Ewentualnie może być do poniedziałku – dodała kobieta.
– Dostanie je pani jeszcze dzisiaj. Proszę je tylko jak najszybciej wysłać.
– Naprawdę? To świetnie. Zaraz wyślę, tylko poproszę o maila.
– Znajdzie go pani na naszej stronie internetowej – odrzekła Sandra, niechętnie wyciągając do Kamili rękę na pożegnanie, a następnie pospiesznie opuściła gabinet.
– Ja też dziękuję za rozmowę – rzuciła pod nosem Zbroniec, po czym zamknęła za nią drzwi, oddychając z ulgą.
Po opuszczeniu budynku Sandra zadzwoniła do sekretarki Diany Kamień.
– Już po wywiadzie? Coś szybko poszło.
– Nie nazwałabym tego wywiadem. Raczej stratą czasu.
– Było aż tak źle? – spytała rozbawiona Diana.
– Gorzej. Laska okazała się większą kretynką, niż myślałam.
– W takim razie współczuję.
– Słuchaj, masz misję do wykonania. Niebawem powinnaś dostać od niej na maila pytania, których nie zdążyła mi zadać. Rzuć wszystko i odpowiedz na nie jak najszybciej. Jak by nie było, „Change” to ważne medium i powinniśmy z nimi dobrze trzymać.
– Eee… Mam odpowiedzieć za ciebie?
– Przecież mówię. Daję ci wolną rękę.
– A jak napiszę coś, co ci się nie spodoba? – dopytywała Diana.
– Nie przesadzaj, ufam ci. Zarzuć parę łzawych sformułowań i koniecznie wyraź wdzięczność za docenienie mnie i mojej pracy. Wspomnij też o tym, że „ECHO” to nie tylko ja, ale cały zespół.
– Och, jesteś kochana… A mogę wymienić siebie z nazwiska?
– Wymień wszystkich. A co tam! – odparła Sandra po wejściu do auta. – Zawołasz Igiego? Nie chce mi się rozłączać i do niego dzwonić.
– Eee… Tylko że jest pewien problem…
– Jaki problem?
– No… Igiego nie ma w biurze.
– Jak to? Miał mi pomóc z dokumentami dotyczącymi sprawy Kownackich.
– Wyszedł krótko po szefowej – wyjawiła Diana.
– Powiedział dokąd?
– Nie, ale mówił, że postara się wrócić przed trzecią. Prosił też, bym nic szefowej nie mówiła.
– Aha… Czyli wszystko jasne. Cwaniaczek wyrwał się z biura pod moją nieobecność i liczył, że uda mu się wrócić przede mną. Muszę kończyć. Jednak przyjadę później. Najpierw muszę złożyć niezapowiedzianą wizytę pewnemu delikwentowi.
– Biedny Igi – zaśmiała się do telefonu Diana.
– A żebyś wiedziała.
ROZDZIAŁ 2
Dwadzieścia minut później Sandra zaparkowała auto w pobliżu bloku, w którym mieszkał Igi. Nie chciała wpisywać kodu na klawiaturze domofonu, bo wtedy usłyszałby dźwięk i być może domyślił się, że jest w tarapatach. Otworzyła więc główne drzwi kluczem, który dostała od przyjaciela, i ruszyła w kierunku windy. Dwie minuty później stała w progu jego mieszkania i nasłuchiwała dobiegających z sypialni pojękiwań Igiego.
– No cze. Czyli tak pomagasz mi w ogarnięciu bajzlu w agencji? – zapytała półnagiego, leżącego na brzuchu przyjaciela po otworzeniu drzwi do jego pokoju. Detektywowi towarzyszyła Becky, która klęczała nad nim i masowała go po plecach. W pomieszczeniu cuchnęło marihuaną, a w popielniczce stojącej na podłodze tlił się niedogaszony skręt.
– Sandra? – Igi poderwał się z miejsca i zatopił w przyjaciółce zdziwione spojrzenie. – A co ty tu robisz?
– Oh, hi. What a beautiful dress! – rzuciła Becky, która nie wydawała się skrępowana obecnością Milton i nie przerwała masażu ani na chwilę.
– Thanks, I guess – odpowiedziała jej ze skwaszoną miną Sandra, po czym zwróciła się do Igiego: – Mam lepsze pytanie: co ty tu robisz?
– Eee… Zdaje się, że tu mieszkam – odparł.
– No co ty, kurwa, nie powiesz? – Milton skrzyżowała ręce na piersiach i oparła się o ścianę. – Umówiliśmy się, że pojadę na wywiad, a ty w tym czasie przejrzysz dokumenty przesłane przez Kownackich.
– Przejrzałem część, ale wypadła mi ważna sprawa.
– To jest ta ważna sprawa?
– Tak. Rozbolały mnie plecy i poprosiłem Becky o pomoc. Wyluzuj, Sandra. Nic się nie stanie, jeśli wrócę do tego wieczorem.
Zmęczona i poirytowana detektyw przyłożyła dłoń do czoła i odparła:
– To ja się dla ciebie poświęcam i użeram z niekompetentną dziennikarką, która zadaje mi te same pytania co wszyscy, a ty zamiast okazać wdzięczność i wyręczyć mnie w pracy, zabawiasz się z… – urwała, spoglądając z politowaniem na Becky. Ta uśmiechnęła się głupkowato, niczego nie rozumiejąc.
– Słodka jesteś, gdy się złościsz, wiesz? – odrzekł Igi, który chwilę wcześniej przeszedł do pozycji siedzącej i posłał Sandrze szeroki uśmiech.
Słysząc to, kobieta jeszcze bardziej zmarszczyła brwi.
– Uodporniłam się już na twoje miłe słówka. Wracamy do biura.
– Ale że teraz?
– Nie, kurwa. Poczekam cierpliwie w salonie, aż skończysz igraszki ze swoją utrzymanką.
– Becky nie jest moją utrzymanką. Już nie. Przypominam ci, że trzy dni temu zaczęła dla nas pracować.
– Właśnie: trzy dni temu. Nie otrzymała zatem jeszcze wypłaty, a to znaczy, że jest zdana na ciebie.
– Otóż nie do końca. Tak się składa, że nie jestem już jej jedynym klientem…
Sandra uniosła brwi i zaklaskała z uznaniem dłońmi.
– Good for her. Czyli wreszcie przyznajesz, że to, co dotychczas robiła, to czysta prostytucja?
– Prostitu… She thinks I’m a hooker? – zapytała Becky. Ten zignorował ją i zwrócił się do Sandry:
– Rozczaruję cię, ale nie. Becky zrobiła niedawno kurs masażu balijskiego i zareklamowała się na paru grupach na Facebooku. W kilka godzin zgłosiło się do niej z dziesięć osób. Przytuliła już nawet trochę grosza.
– To cudownie – odparła Milton. – Mam tylko nadzieję, że nie ucierpi na tym jej praca dla nas. Pamiętaj, że za nią ręczysz.
– Serio? Becky sprząta dla nas co drugi dzień. Spokojnie wszystko pogodzi.
Sandra zamilkła na kilka sekund, nie spuszczając podejrzliwego wzroku z półnagiego przyjaciela.
– To urocze, jak jej bronisz. W nagrodę pozwolę wam się zabawiać jeszcze przez pięć minut. Powinieneś do tego czasu się wyrobić, prawda? – prychnęła z satysfakcją, na co Igi przewrócił oczami.
– Bardzo śmieszne.
– Pięć minut. Czekam w salonie.
Ku zaskoczeniu Sandry Igi i Becky dołączyli do niej już po dwóch minutach.
– Nie mogliśmy się przez ciebie skupić i odpuściliśmy. Zadowolona? – rzucił niepocieszony Igi, który z pośpiechu założył podkoszulek tyłem do przodu.
– Och, tak strasznie mi przykro – odrzekła Sandra, która siedziała już wygodnie na kanapie Igiego i zaciągała się mocno skrętem.
– Czy to… – urwał, przenosząc wzrok na otwartą szufladę w regale. Trzymał w niej parę woreczków trawki, o czym przyjaciółka doskonale wiedziała. – Serio?!
– Poczęstowałam się w ramach rekompensaty za zszargane nerwy w trakcie wywiadu.
– To akurat nie moja wina – odparł Igi, po czym usiadł obok przyjaciółki i zabrał jej skręta. Następnie zaciągnął się dwa razy i dmuchnął w nią gęstym dymem.
– Twoja! Powinieneś tam ze mną pojechać i wspierać mnie w tym absurdzie.
– Akurat… – Obrzucił ją litościwym spojrzeniem. – Może jeszcze miałbym cię trzymać za rączunię? – Próbował ją chwycić za dłoń, ale Sandra w porę ją zabrała. – Poza tym oboje wiemy, że rajcuje cię popularność.
– Bzdura.
– Wcale nie. Gdyby było inaczej, nie udzielałabyś tylu wywiadów.
– Robię to dla nas, głupku. Im większy rozgłos i prestiż agencji, tym więcej zleceń.
– Yhy. I tak mamy ich już pod dostatkiem – zauważył Igi. – Serio, Sandra, nie bądź przesadnie skromna i nie udawaj przytłoczonej popularnością. Po prostu się tym delektuj.
– Pierdzielisz…
– Nie. Przez lata pracowałaś w telewizji, więc to wszystko nie powinno być dla ciebie czymś nowym.
Sandra wzięła od Igiego skręta i przyłożyła go do ust.
– Byłam dziennikarką śledczą i często działałam pod przykrywką. – Zrobiła pauzę, by wziąć małego bucha. – Z technicznego punktu widzenia niewiele się to różniło od tego, co robię w „ECHO”.
– Mów, co chcesz, ale ja wiem swoje. Kto raz zasmakuje wielkiego świata, już zawsze będzie do niego dążył – prowokował ją mocno zjarany Igi.
– No tak, bo przecież Igi Sznyder zawsze ma rację. – Milton zgasiła skręta w popielniczce, a następnie wstała i podeszła do podpierającej ścianę Becky. – Co ona tu jeszcze robi? Chciałam się zrelaksować, a ona mnie rozprasza.
– Niby jak? Odkąd wyszliśmy z sypialni, nie odezwała się ani słowem.
Nabuzowana Sandra ruszyła ku drzwiom i wyjęła portfel z kieszeni wiszącego przy nich płaszcza. Następnie wróciła do ubranej w koronkową bieliznę Becky i wcisnęła jej w dłoń trzy stuzłotowe banknoty. – Take it and get the fuck out of my apartment.
– My apartment? Chciałbym zauważyć, że to moje mieszkanie – odezwał się leżący z zamkniętymi oczami na kanapie Igi.
– Cicho! – zganiła go Sandra, po czym spiorunowała wzrokiem stojącą nieruchomo Becky: – What are you waiting for? More money?
W odpowiedzi dziewczyna uśmiechnęła się z udawaną skromnością i odrzekła:
– Oh, Sandra, my exotic Polish friend… You know, I don’t do this for money.
– Oh, really? – Sandra obrzuciła ją wymownym spojrzeniem i wręczyła jej kolejny banknot. – Enjoy.
– Oh, Sandra, you’re the best! – Becky wyciągnęła ręce ku nowej szefowej, ale ta natychmiast się cofnęła.
– Przebieraj się i wynocha. No już, już.
Podczas gdy Amerykanka ubierała się w sypialni, Sandra niespiesznie wybierała alkohol z bogato wyposażonego barku Igiego. Ostatecznie zdecydowała się na klasyczną opcję: whisky z lodem. Tymczasem Sznyder przysnął na kanapie i zaczął głośno chrapać.
– Oh, my boy went to sleep. Guess I massaged him well – stwierdziła z satysfakcją w głosie Becky, która miała na sobie kuse dżinsowe szorty i granatowy T-shirt.
– Tak, to na pewno masaż – mruknęła Sandra, przyglądając się wciąż dymiącemu w popielniczce skrętowi. Następnie wstała i odprowadziła pracownicę do drzwi. – Chwila… Nie masz żadnej kurtki ani płaszcza? Igi, pobudka! – powiedziała donośnym tonem, na co gospodarz gwałtownie poderwał się z pozycji leżącej i usiadł na kanapie.
– Hm? Co się stało?
– To, że nie pozwolę, by twoja lalunia chodziła w taką pogodę ubrana jak na festiwal seksu w Barcelonie. Serio nie stać jej nawet na tanią kurtkę?
– Nic jej nie będzie. Ciągle narzeka, że jest jej gorąco.
– To prawda, Becky?
– What? Are you asking me if I’m gorąca? Yeah, I always am – odparła, po czym zerknęła na Igiego i oblizała zalotnie górną wargę.
– Okej, chyba źle ją zrozumiałem. Poszukaj jej czegoś w mojej szafie i powiedz, by czym prędzej sobie coś kupiła. Zwrócę jej pieniądze.
– Brak mi na was słów – skomentowała zażenowana Sandra, po czym otworzyła szafę i wyjęła z niej ortalionową kurtkę Igiego, którą bardzo rzadko zakładał. – Take it.
– Oh, that’s so sweet of you.
– Dobra, dobra. Wyjazd. – Milton otworzyła drzwi i wypchnęła Becky na korytarz.
– Love you too! See ya!
Detektyw w pośpiechu zamknęła drzwi i zatopiła w Igim pytające spojrzenie.
– Czy ona właśnie wyznała mi miłość?
– Auć. Nawet ona zrobiła to przede mną…
– Czyżby? – Sandra wymownie się uśmiechnęła, wspominając liczne zaloty Igiego.
– Teraz mnie zawstydzasz! – Sznyder zaczekał, aż przyjaciółka dosiądzie się do niego, i dodał: – Mogłaś być dla niej trochę milsza. Dziewczyna naprawdę cię lubi i nie jest niczemu winna…
– Może masz rację – westchnęła Sandra tuż po tym, jak wzięła duży łyk whisky. – Przeproszę ją, gdy przyjdzie do pracy.
– Sandra Milton i przeprosiny? A myślałem, że już nie możesz być seksowniejsza – zaśmiał się Igi.
– Nie grab sobie, bo jestem już wystarczająco wkurwiona. – Sandra zagłębiła się w oparciu kanapy i głośno wypuściła powietrze ustami. – Sorry, wiem, że jestem dziś nieznośna.
– Tylko dziś? – Rozbawiony Igi poklepał ją po udzie i spytał dla rozluźnienia atmosfery: – Może masz ochotę na masaż balijski? Becky trochę mnie dziś podszkoliła.
– Wystarczą drink i skręt.
Przez kolejne minuty Sandra relacjonowała Igiemu nieudany wywiad i żaliła się na kierowcę, który zabrudził jej płaszcz. A także na narastające zmęczenie.
– Chwilami odnoszę wrażenie, że dopiero teraz zaczęło ze mnie schodzić ciśnienie ostatnich miesięcy. Najpierw niepewność co do przyszłości agencji, potem załatwianie nowego biura, użeranie się z dziennikarzami, no i kolejne trudne śledztwa… Nie mów, że też nie masz chwilami dość.
– Dość? Nawet nie żartuj. Mam najlepszą pracę na świecie i zajebistych pracowników. Na pewno czujesz to samo.
– Lubię tych wariatów, ale czasem myślę sobie, że po tym wszystkim, co przeszłam, zasługuję na odpoczynek. Najlepiej na jakiejś spokojnej greckiej wysepce.
– Sandra, please – prychnął Igi. – Ty i jakaś wsiura pośrodku niczego? To do ciebie nie pasuje… Zresztą długo nie wytrzymałabyś bez rodzinki „ECHO”. Tak jak my bez ciebie. Potrzebujemy siebie nawzajem jak powietrza – stwierdził, mrugając okiem do rozmówczyni.
– Wystarczy ci już maryśki na dziś.
– Za to tobie przyda się jednak masaż.
– Zapomnij – mruknęła Sandra, po czym wzięła kolejny łyk whisky. – Mówię to tylko dlatego, że jestem już trochę zjarana: podziwiam cię, Igi. Serio. Sam też nieraz dostałeś od życia w dupę, a mimo to lecisz dalej i nie oglądasz się za siebie.
Igi wziął od Sandry szklankę i dopił drinka.
– Ja też powiem to tylko dlatego, że jestem zjarany: nie wierz pozorom.
– To znaczy?
Wzruszył ramionami i spuścił głowę.
– Nie chciałem cię martwić, bo jesteś już wystarczająco przebodźcowana…
– Co się dzieje, Igi? – przyciskała go Sandra.
– Chodzi o Tymona. A w zasadzie nie tyle o niego, co o moją mamę. Odnoszę wrażenie, że kompletnie posypała się po jego powrocie.
– Hm, dziwne… Myślałam, że to tchnie w nią nowe życie. Zaczekaj. – Sandra udała się do barku i przyrządziła dwa drinki. – Dla ciebie słabszy – powiedziała po chwili, stawiając przed Igim szklankę.
– Dzięki. – Sznyder wziął mały łyk i kontynuował: – Kilka dni temu Tymon po raz pierwszy udał się sam do sklepu. Mama nie chciała go puścić, ale udało mi się ją przekonać, że nadszedł czas, by zaczął się na nowo uczyć samodzielności.
– W sumie racja. Minęło kilka miesięcy od jego powrotu.
– Właśnie. Poza tym przebywa pod opieką psychologa, który sam zasugerował mamie, że nie może go dłużej trzymać pod kloszem. Wiem, że chce dla niego dobrze, i pewnie przesadzam, ale powoli zaczynało to dla mnie wyglądać tak, jakby Tymon przeniósł się z jednego więzienia do drugiego.
– I jak przebiegła pierwsza samotna wycieczka po latach? – dopytywała Sandra.
– No właśnie nie za dobrze. Zapłakana mama zadzwoniła do mnie wieczorem i wyjawiła, że biega po okolicy od pół godziny i nigdzie nie może znaleźć Tymona. Nie odbierał telefonu, a pracownica sklepu powiedziała, że go nie widziała.
– Niech zgadnę: zabłądził? A może dostał ataku paniki? Coś wiem na ten temat… – Po rodzinnej tragedii Sandra długo walczyła z nagłymi atakami, które na pewien czas dosłownie odcinały ją od świata. Na szczęście z czasem nauczyła się je opanowywać.
– Lepiej: wyobraź sobie, że czekał na mamę przed domem. Okazało się, że w drodze do sklepu spotkał dawnego znajomego, który zaprosił go do siebie na kawę. Tymon chciał uprzedzić mamę, że wróci później, ale zorientował się, że zostawił telefon w swoim pokoju. Od tamtej pory mama nie wypuszcza go z domu. Próbuję jej wytłumaczyć, że przecież Tymon nie zrobił niczego złego, ale ona nie chce mnie słuchać.
– Ewidentnie nie przepracowała jeszcze traumy – zauważyła Sandra, sącząc drinka.
– Taa… A myślałem, że to Tymonowi będzie ciężej. Chyba powinienem tam pojechać w weekend i porozmawiać z mamą w cztery oczy.
– Spoko, pojadę z tobą.
– Nie musisz. Masz swoje problemy.
– To nie było pytanie, Igi. Jadę i koniec dyskusji. Zresztą od dawna mam smaka na pierogi twojej mamy.
– Mogę ci przynieść całą reklamówkę, albo dwie.
– Mrożone to nie to samo co świeże – odparła Sandra i dopiła haustem drinka. – Wstawaj. Zbieramy się?
– Dokąd? Chyba nie każesz mi pracować w takim stanie?
– Nie, mnie też odechciało się wracać do biura. Powiem Velmie, by przejrzała dokumenty od Kownackich.
– W takim razie dokąd mnie zabierasz?
– Zobaczysz. Ubieraj się. Masz trzy minuty.
– W trzy minuty nie zdążę nawet doczołgać się do łazienki. A tak się składa, że zachciało mi się…
– Nie kończ! – przerwała mu Sandra. – Po prostu pospiesz się, bo nie chcę tu zasnąć.
– Dobrze, szefowo.
– Aha, jeszcze jedno – rzuciła do przyjaciela Milton, gdy ten kroczył ku łazience. – Sorry za to, że jestem dziś taka…
– Sandrowata? Już mnie przepraszałaś. Zresztą nie masz za co, bo właśnie za to cię kocham – odrzekł, posyłając jej szeroki uśmiech.
Speszona detektyw zmarszczyła brwi i odparła:
– Wtedy nie wiedziałam o twoich problemach w domu. Głupio mi, że użalam się nad sobą z byle powodu, a ty milczysz i bierzesz wszystko na klatę.
– Ojej, czyżbyś wreszcie dostrzegła we mnie silnego faceta? To może jednak zgodzisz się na masaż?
– Skończ pierdzielić i leć na dwójkę. Tylko szybko!
Ciąg dalszy w wersji pełnej
Copyright © by Marcel Moss, 2024
Copyright © by Grupa Wydawnicza FILIA, 2024
Wszelkie prawa zastrzeżone
Żaden z fragmentów tej książki nie może być publikowany w jakiejkolwiekformie bez wcześniejszej pisemnej zgody Wydawcy. Dotyczy to takżefotokopii i mikrofilmów oraz rozpowszechniania za pośrednictwemnośników elektronicznych.
Wydanie I, Poznań 2024
Projekt okładki: Mariusz Banachowicz
Redakcja: Hanna Trubicka
Korekta: Olga Smolec-Kmoch, Jarosław Lipski
Skład i łamanie: Dariusz Nowacki
Konwersja publikacji do wersji elektronicznej:
„DARKHART”
Dariusz Nowacki
eISBN: 978-83-8357-846-0
Grupa Wydawnicza Filia sp. z o.o.
ul. Kleeberga 2
61-615 Poznań
wydawnictwofilia.pl
Seria: FILIA Mroczna Strona
mrocznastrona.pl
Wszelkie podobieństwo do prawdziwych postaci i zdarzeń jest przypadkowe.