Nie wiesz dlaczego - Marcel Moss - ebook + audiobook + książka

Nie wiesz dlaczego ebook i audiobook

Marcel Moss

4,2

Ten tytuł dostępny jest jako synchrobook® (połączenie ebooka i audiobooka). Dzięki temu możesz naprzemiennie czytać i słuchać, kontynuując wciągającą lekturę niezależnie od okoliczności!
Opis

Szokujący thriller psychologiczny autora bestsellerowej serii Liceum Freuda
POTRZEBUJĘ ICH. TYLKO ONE POMAGAJĄ MI CHOĆ NA KRÓTKO ZAPOMNIEĆ O BEZNADZIEI ŻYCIA.
Uczniami prestiżowego liceum Freuda wstrząsa tajemnicze zniknięcie nastoletniej Dagmary. Dziewczyna widziana była po raz ostatni w pobliżu szkoły, gdy wsiadała do nieznanego samochodu. Niektórzy sądzą, że zmagająca się z depresją Dagmara postanowiła uciec, by zacząć wszystko od nowa. Dwa miesiące później wychodzą na jaw przerażające fakty, a podejrzenia śledczych padają na skonfliktowane z Dagmarą Martę, Sarę i Wiki. Zdesperowane nastolatki próbują odkryć prawdę na temat zniknięcia dawnej przyjaciółki i oczyścić się z podejrzeń.
DLACZEGO DAGMARA UCIEKŁA? CZY ŻYJE? I JAKI ZWIĄZEK Z JEJ ZNIKNIĘCIEM MA POPULARNE W SIECI WYZWANIE SAMOBÓJCÓW, PRZEZ KTÓRE ZMARŁ INNY NASTOLATEK?

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
czytnikach certyfikowanych
przez Legimi
czytnikach Kindle™
(dla wybranych pakietów)
Windows
10
Windows
Phone

Liczba stron: 292

Audiobooka posłuchasz w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS

Czas: 9 godz. 3 min

Lektor: Marcel Moss
Oceny
4,2 (400 ocen)
222
92
52
27
7
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.
Sortuj według:
MonikaRak1984

Nie oderwiesz się od lektury

Pochłaniam książki jedna po drugiej. Wciągają. I chociaż już dawno mam szkołę za sobą porwała mnie ta historia.
10
Sm00czyca

Z braku laku…

Im dalej w las, tym gorzej. Szkoda.
10
tea_lover

Z braku laku…

Seria stanowczo za długo przeciągana.. Lektura dla nastolatków.. Po raz kolejny wałkowana jedna i ta sama historia.. Przejadło się już.
10
VESSANYI

Nie polecam

Fabuła na sile, duzo nizszy poziom niz pierwsze. Ksiazki z tej serii. W kółko to samo... Trzeba wiedzieć kiedy ze sceny zejść i warto juz by bylo zakończyć ta serię, bo wieje nudą
10
agaaga33

Nie polecam

nuda
00

Popularność




 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

Największe tragedie biorą się z poczucia niezrozumienia.

 

PROLOG

 

MARTA

 

18 GRUDNIA 2020 ROKU

 

Dziś ostatni dzień w szkole przed przerwą świąteczną. Jak co roku uczniowie i pracownicy liceum Freuda zgromadzą się na sali gimnastycznej, by wysłuchać życzeń dyrektora. Dziesięć minut przed apelem udaję się do Skrzynki Zwierzeń i wyjmuję z niej kilkanaście kartek. Część zwierzeń została napisana odręcznie, a inne na komputerze. Nie mogę uwierzyć, że projekt, który jeszcze niedawno nie wzbudzał większego zainteresowania, teraz cieszy się tak dużą popularnością. A wszystko dzięki wpisowi, który dwa tygodnie temu za zgodą dyrektora Kowala opublikowałam na facebookowej stronie szkoły. Ujawniłam się w nim przed wszystkimi jako autorka Skrzynki. Ku mojemu zaskoczeniu reakcje okazały się bardzo pozytywne, a ja jeszcze nigdy nie mogłam liczyć na tak duże zainteresowanie. Nagle wszyscy uśmiechają się do mnie na korytarzu i zabiegają o moje względy. Nie potrzebuję jednak fałszywych przyjaciół. Potrafię docenić tych, którzy byli przy mnie, gdy cała szkoła nazywała mnie „Martą kebsa wartą”.

Ostatnio dyrektor zaproponował mi dołączenie do informatyka Sławka Osiejki i współtworzenie profili Freuda w social mediach. Zasugerował, że mogłabym publikować na nich wybrane zwierzenia. Jego zdaniem wpłynęłoby to na wzrost popularności liceum w sieci. Więcej polubień pod wpisami to większe zasięgi i rozgłos dla szkoły. Trudno się z nim nie zgodzić.

– Jakieś ciekawe historie przed świętami? – pyta idąca korytarzem Sara Haman.

– Hej. Dowiesz się, gdy powieszę je na tablicy.

– Może lepiej wrzuć je na fejsa? Dziś nikt nie będzie już sobie zawracał głowy czytaniem ich tutaj.

– Hm… W sumie to nie pomyślałam o tym. Tylko widzisz… Nie wiem jeszcze, czy chcę wyjść ze Skrzynką poza ściany liceum.

– Czemu nie? Zyskałabyś jeszcze większy fejm.

– Ty tak na poważnie? – Przewracam oczami. – Wiesz, że nie obchodzą mnie takie rzeczy. Poza tym mówisz jak dyrektor. Tylko akurat jemu chodzi o rozpoznawalność szkoły.

– Zawsze możesz upiec dwie pieczenie na jednym ogniu. Wyluzuj, nie patrz tak na mnie… Tylko się zgrywam. Mimo wszystko zastanów się nad tym.

– Pomyślę przez święta. Sara…

– No?

– Tylko wytrzymaj z piciem w klasie do końca apelu – mówię, posyłając w jej stronę wymowny uśmiech.

– No wiesz? – Sara udaje oburzenie. – Z góry zakładasz, że nie będzie mnie na apelu. Przecież wiesz, jak uwielbiam płomienne przemowy Romka.

– Tak, tak – odpowiadam, zanim się rozstajemy.

Sara ma rację. Po apelu i klasowych wigiliach uczniowie w pośpiechu rozejdą się do domów. Najlepiej będzie, jeśli jeszcze dziś opublikuję historie na Facebooku i sprawdzę, czy będą się klikały. Najwyżej dyrektor postawi na swoim…

Kilka minut później wchodzę na salę gimnastyczną i zmierzam w kierunku sceny. Wcześniej poprosiłam Wiki Szuber, by zajęła nam miejsca w jednym z pierwszych rzędów.

– Marta! – Po lewej stronie słyszę znajomy głos. Gdy się obracam, spostrzegam Wiki i Justynę. – Dokąd ty idziesz?

– Miało być z przodu – mówię niezadowolona, po czym zajmuję wolne miejsce między Wiki a jedną z uczennic z równoległej klasy.

– Wszystko było zajęte.

– Jasne… – Kręcę głową z dezaprobatą. – A gdzie Gośka?

– Właśnie nie wiem… – mówi Justyna. – Ej, dziewczyny, popilnujecie mi miejsca? Muszę iść do łazienki.

– Teraz? Zaraz się zacznie…

– To co? Przynajmniej ominie mnie paplanina dyra – odpowiada, po czym wstaje i rusza w stronę drzwi.

– Wygląda na to, że zostałyśmy we dwie – szepczę do Wiki, która ma minę sugerującą, że sama najchętniej urwałaby się z apelu.

Trzy minuty później prawie wszystkie miejsca są już zajęte. Widzę też, że zapełniają się trybuny. Tymczasem w przejściu dostrzegam Gośkę. Najniższa dziewczyna z naszej paczki rozgląda się, szukając nas wzrokiem.

– Gośka! – Staram się nie krzyczeć. Gdy odwraca się przodem do nas, macham do niej.

– Tu jesteście… – Siada na miejscu Justyny. – Słuchajcie, musimy iść.

– Jestem za! – Wiki błyskawicznie podrywa się z miejsca.

– Nie ma mowy. Nie zostawicie mnie na chwilę przed apelem – syczę.

– Idziemy wszystkie – mówi stanowczo Gośka. – Coś złego dzieje się z Dagą.

– Dagą? Ale co? – Przyglądam jej się pytająco.

– Zaraz wam wyjaśnię, ale najpierw wyjdźmy na zewnątrz. No już, ruchy! Inaczej Daga nam zwieje…

– A Justyna? Poszła na chwilę do łazienki…

– Nie ma czasu! – Gośka wydaje się mocno zdenerwowana.

Biegniemy niemal pustym korytarzem w kierunku szatni. Gośka tak nas popędza, że nie zdążam nawet włożyć kurtki.

– Powiesz wreszcie, o co chodzi? – dopytuję, próbując dotrzymać jej kroku.

– Cholera, odrzuca połączenie… Spróbujecie do niej zadzwonić? – Na jej prośbę Wiki wyjmuje z kieszeni dżinsów smartfona. Tymczasem Gośka kontynuuje: – Nie wiem, czy zauważyłyście, ale od jakiegoś czasu Daga dziwnie się zachowuje…

– Chodzi ci o to, że wciąż się na nas dąsa za akcję z Natanem? – pytam. – Nie da się tego nie zauważyć. Mija mnie na korytarzu jak obcą osobę.

Od pewnego czasu między naszą paczką a Dagą panuje napięta atmosfera. Wszystko się zaczęło, gdy oskarżyłyśmy ją o bycie Natanem – moim internetowym prześladowcą. Poznałam go dzięki aplikacji PoetFriend skupiającej poe­tów amatorów. Lubiłam wymieniać się z nim wierszami. Z czasem Natan stał się dla mnie kimś więcej. Uważałam go za przyjaciela i powiernika sekretów. On jednak popadł w obsesję na moim punkcie i zaczął ingerować w moje prywatne życie. Wreszcie wspólnymi siłami odkryłyśmy jego tożsamość. Natan okazał się Brajanem – schorowanym, spędzającym całe dnie przed komputerem chłopakiem. Próbowałyśmy przeprosić Dagę za to, że ją podejrzewałyśmy, ale ona nie chciała nas słuchać. Na jej miejscu pewnie też czułabym urazę. Mogę mieć jedynie nadzieję, że z czasem mi wybaczy.

– Daga zachowywała się dziwnie jeszcze przed Natanem – zauważa Gośka tuż po tym, jak opuszczamy budynek szkoły.

– No tak… Pamiętam, że złościła się na Sarę za to, że się ze mną spoufaliła. Naprawdę nie miałam złych zamiarów…

– Nie mówię o tym. Nigdy nie byłaś źródłem problemu. Daga wyładowała na tobie jedynie swoje frustracje. Wiem, że już wcześniej miewała wahania nastroju. I co, nie odbiera?

– Odzywa się ciągle poczta głosowa. Musiała wyłączyć telefon – sugeruje Wiki.

– Wiedziałam, że coś knuje…

– Gośka, o jakich wahaniach nastroju mówisz? – dopytuję.

– Gdy próbowałam z niej coś wyciągnąć, zwykle zmieniała temat – wyjawia przyjaciółka, maszerując w stronę ulicy. – Podejrzewałam, że ma depresję, ale nie wiedziałam, jak z nią o tym rozmawiać. Nie mówiłam wam o tym, bo czułam, że Daga by się wściekła i odsunęła ode mnie. Wiecie, jaka potrafi być przewrażliwiona na swoim punkcie…

– No dobra, ale powiesz nam w końcu, dokąd idziemy? – pyta krocząca za mną Wiki.

– Do zatoczki przy oddziale banku.

– Wiem, gdzie to jest – mówię. – Ale po co nas tam…

– Gdy szłam do szkoły, natknęłam się na stojącą tam Dagę – wchodzi mi w słowo, po czym przykłada do ucha telefon. – Poczta głosowa. Niech to szlag. Wracając do tematu: Daga miała ze sobą jedynie dużą torebkę. Podeszłam do niej i spytałam, dlaczego tam stoi, zamiast iść do szkoły. Powiedziała, że zaraz do mnie dołączy, i poprosiła, bym zajęła jej miejsce na sali gimnastycznej. Chciałam się dowiedzieć, na kogo czeka, ale zanim zdążyłam zadać pytanie, Daga obrzuciła mnie tym swoim surowym spojrzeniem i kazała iść. Jakby nie chciała, żebym wiedziała, z kim zamierza się spotkać. Kurczę, niepotrzebnie ją zostawiłam… Od razu wyczułam, że coś jest nie tak. Daga wcale nie myślała iść do szkoły.

– Może postanowiła zrobić sobie wagary? Albo ma jakiegoś tajemniczego chłopaka i nie jest jeszcze gotowa, by ci go przedstawić? – sugeruje Wiki. – Co w tym dziwnego?

– Boję się, że to coś poważniejszego. Ona chyba chce uciec… Na zawsze. Szybciej! Może jeszcze tam jest!

Gośka przyspiesza, oddalając się ode mnie i Wiki na parę metrów.

– Zaczekaj! – krzyczę. – Nie przesadzasz z tą ucieczką?

– Nie! Wreszcie wszystko składa się w całość. Wiem, co mówię, dziewczyny. Znam Dagę lepiej niż ktokolwiek. Zawsze wszystko robiłyśmy razem. Nie miałyśmy przed sobą tajemnic. Co prawda, ostatnimi czasy nie była zbyt wylewna, ale parę razy zdradziła mi, że czuje się samotna i niechciana… Wspominała też o potrzebie rozpoczęcia wszystkiego od nowa. Myślałam, że to tylko słowa rzucane na wiatr, ale gdy ją dziś zobaczyłam… Znacie to uczucie, kiedy przeszywają was dreszcze, a głos z tyłu głowy szepcze, że wkrótce wydarzy się coś złego?

– Piłaś coś, Gocha? – pyta poirytowana Wiki. Tymczasem od zatoczki dzieli nas zakręt.

– DAGA! – krzyczy Gośka na widok ubranej w puchową kurtkę pieguski z dużymi okularami na nosie. Dziewczyna akurat schyla się po leżący na chodniku plecak. Na nasz widok zarzuca go na ramię i próbuje się oddalić. – DAGA! STÓJ!

Zanim zdążymy ją dogonić, w zatoczce zatrzymuje się czarny volkswagen z przyciemnionymi szybami. Daga spogląda na nas po raz ostatni, po czym chwyta klamkę i otwiera drzwi od strony pasażera.

– DAGA, CO TY ODWALASZ?! – krzyczy Gośka, nie otrzymuje jednak odpowiedzi. Auto odjeżdża i znika za najbliższym zakrętem. – Zapamiętałyście numery rejestracyjne?

– Nie przyszło mi to nawet do głowy. – Wzruszam ramionami, po czym poklepuję Gośkę po ramieniu. – Spokojnie… Może Wiki ma rację i to wcale nic poważnego…

– Obyście się nie myliły… – odpowiada niepocieszona Gośka.

– Wracajmy do szkoły. Apel już się zaczął. – Moje słowa spotykają się z natychmiastowym sprzeciwem Wiki, która wskazuje ręką znajdującą się po drugiej stronie ulicy kawiarnię.

– Najpierw wpadnę po karmelową mokkę i tost z salami. Miałam je dziś sobie darować, bo wiem, że dziewczyny przyniosły mnóstwo jedzenia, ale skoro już tu jesteśmy… Poza tym i tak ktoś już nam pewnie zajął miejsca.

– Ech… W porządku.

Tost wygląda tak smacznie, że sama postanawiam go zamówić. Najwyżej odpuszczę sobie sałatkę z majonezem, której co roku nie brakuje podczas wigilii klasowej. Wiki proponuje, żebyśmy usiadły przy wolnym stoliku przy oknie, ale ja nalegam, abyśmy wzięły jedzenie na wynos. Chciałabym zdążyć chociaż na końcówkę apelu.

W drodze do szkoły staram się pocieszyć zmartwioną Gośkę, która bezskutecznie próbuje się dodzwonić do Dagi.

– Wszystko będzie dobrze… Może Daga potrzebuje paru godzin z dala od rodziny i przyjaciół?

– To nie w jej stylu. Pierwszy raz mnie tak zignorowała. Widziała nas, a mimo to wsiadła i odjechała. Przyjaciółki tak nie postępują.

– Nie bierz tego do siebie… Zobaczysz, że jeszcze dziś do ciebie oddzwoni i wszystko wyjaśni – przekonuję ją.

– Jasne… – Gośka wzdycha.

Od szkoły dzieli nas zakręt, gdy słyszymy huk wybuchu, po którym następują dwa kolejne. Wszystkie trzy zastygamy w bezruchu i spoglądamy po sobie pytająco.

– Co to było? Komuś się zachciało strzelać fajerwerkami? – odzywa się Wiki.

– Nie wiem, ale aż ziemia się zatrzęsła. Też to czułyście? – pyta Gośka.

Maszerujemy dalej w kierunku szkoły, nieświadome tego, co się wydarzyło chwilę wcześniej. Gdy mijamy jeden z budynków, docierają do nas przeraźliwe krzyki.

– Coś jest nie tak – mówię, a następnie przyspieszam. Chwilę później mijam drugi z budynków, w którym mieści się pralnia samoobsługowa, i docieram do placu przed Freudem. Nad szkołą unoszą się kłęby gęstego, ciemnego dymu, a z głównych drzwi wybiegają tłumy przerażonych uczniów. Niektórzy z nich mają umazane krwią policzki i ręce. Inni jak gdyby nigdy nic nagrywają całe zajście. Panuje całkowity chaos, a ja nie mogę się poruszyć.

– Boże… – Słyszę za plecami drżący głos Wiki. – Widzicie Sarę i Justynę?

W ciągu sekund przed budynkiem gromadzą się dziesiątki osób. Przeszywają mnie silne dreszcze, a nogi momentalnie mi miękną. Nagle słyszę odgłos wystrzału, zupełnie jakby w środku ktoś strzelał z karabinu. Uczniowie piszczą i kucają, zasłaniając głowy rękami. Inni uciekają, wbiegając na ulicę wprost pod jadące samochody. Auta hamują z piskiem opon. Słyszę liczne dźwięki klaksonów.

– MARTA! CO TY WYPRAWIASZ?! – woła mnie Wiki, która razem z Gośką chowa się za budynkiem sąsiadującym z placem. – CHODŹ TU!

Stoję nieruchomo niczym posąg, przyglądając się dramatycznym scenom i ignorując coraz częstsze wystrzały i przeraźliwe krzyki. Z czasem wszystkie odgłosy zlewają się w szum, a obraz przed oczami spowija gęsta mgła, zupełnie jakby mózg chciał mi oszczędzić widoku strachu i cierpienia. Z otępienia wytrąca mnie Wiki, która podbiega i szarpie mnie mocno za rękę.

– Życie ci niemiłe?! – Odciąga mnie w stronę drzwi do pralni samoobsługowej. Stoi przy nich kobieta w średnim wieku, prawdopodobnie pracownica.

– Do środka, dziewczyny – mówi, zwalniając nam przejście. W pachnącym detergentami wnętrzu czeka na nas Gośka.

– Co to było? – pyta zdyszana Wiki. – Myślicie, że to zamach?

– Może jakaś awaria? – sugeruje Gośka.

– Awaria? Nie słyszałaś wystrzałów? Boże… A jeśli Sarze i Justynie coś się stało? Muszę je odnaleźć…

– NIE! – krzyczy Gośka. – Nie pozwolę ci… To za duże ryzyko.

– Zgadzam się – wtóruje jej pracownica pralni.

– Ja pójdę – oferuję się pod wpływem impulsu.

– Nie ma mowy. Zostaniesz tutaj. Jesteś cała roztrzęsiona – mówi stanowczo Wiki, a potem kieruje się do drzwi.

– Wiki, zaczekaj! – wołam ją, ale jest już za późno. Patrzę, jak wybiega na zewnątrz i skręca w lewo, znikając za ścianą.

 

*

 

SARA

 

W TYM SAMYM CZASIE

 

Wraz z kilkoma koleżankami przygotowuję salę na wigilię drugiej C. W międzyczasie popijam piwko i wprawiam się w dobry nastrój. Nagle słyszymy huk, od którego cały budynek się trzęsie. Chwilę później następują kolejne dwa, równie silne wybuchy, a z sufitu opada biały pył. Przerażona wypuszczam z dłoni szklankę, która roztrzaskuje się na podłodze.

– Jezu, co to było? – pyta Patrycja, koleżanka z klasy. Podbiega do drzwi i wygląda na korytarz. Nagle słyszymy krzyk jakiegoś ucznia: „TO ZAMACH! RATUJCIE SIĘ!”. Po chwili rozlega się huk wystrzału, a następnie pisk Patrycji. Dziewczyna zatrzaskuje drzwi i chowa się pod ławką.

– Ja chcę do mamy... do mamy...

Słyszę krzyki przerażonych uczniów i kolejne wystrzały. Ktoś napadł na szkołę i urządził sobie krwawą jatkę. Musimy jakoś zabarykadować drzwi. Na szczęście otwierają się do środka. Już mam prosić dziewczyny, by pomogły mi zablokować je ławką, gdy do klasy wbiega przerażony chłopak.

– Uciekajcie! Za chwilę wysadzą całą szkołę! – krzyczy i podbiega do okna. Otwiera je i wyskakuje na zewnątrz. – No już! Chodźcie! Chcecie, żeby was rozwalili?!

Patrzymy po sobie z dziewczynami i postanawiamy się ewakuować. Niedługo później biegniemy pochyleni, nasłuchując krzyków uczniów. Nagle nad Patrycją roztrzaskuje się szyba, jakby ktoś w nią strzelił. Odłamki szkła trafiają moją koleżankę w plecy i głowę.

– Nic ci nie jest? – Odruchowo strzepuję jej z pleców szkło, a potem ciągnę ją za rękę.

Docieramy do placu przed szkołą, gdzie tłoczy się już spora grupa uczniów. Kolejne przerażone osoby wybiegają przez główne wejście. Niektórzy trzymają w rękach telefony i wszystko nagrywają. Nad szkołą unosi się gęsty dym. Nigdzie nie widzę nauczycieli.

– Co to było? – pytam pokrytego pyłem ucznia. Wyg­ląda jak ofiara trzęsienia ziemi, którą wydobyto z gruzów zawalonego budynku. – To naprawdę zamach?

– Wysadzili granaty w sali gimnastycznej, a potem strzelali na oślep. Sorry, ale spadam stąd.

– Zaczekaj! Ktoś musi cię opatrzyć!

– Nie... Muszę iść do domu. Tam będę bezpieczny.

Jestem w szoku. Nie dociera do mnie, że to wszystko dzieje się naprawdę. Ktoś zaatakował nasze liceum. Zrobił to w chwili, gdy w sali gimnastycznej było co najmniej sto osób.

Krew uderza mi do głowy i nieomal mdleję. Boże... Przecież na apel poszły Marta i Wiki. Daga, Gośka i Justyna na pewno też. Wymiotuję, a potem biegnę w stronę drzwi. Muszę tam wrócić i się upewnić, że moje koleżanki żyją.

Przedzieram się przez tłum wystraszonych uczniów. Koleżanka z równoległej klasy szarpie mnie za rękaw koszuli.

– Dokąd idziesz, Sara? Życie ci niemiłe?

– Marta, Wiki... dziewczyny... One tam zostały...

– Nikt nie przeżyłby takich wybuchów! Wszyscy zginęli. Uciekaj! Ratuj się!

Szumi mi w uszach i wymiotuję po raz kolejny. Ktoś potrąca mnie tak mocno, że upadam na beton. Dopiero teraz spostrzegam, że moja dłoń krwawi od szkła, które strzepnęłam z pleców Patrycji.

– Sara! – Słyszę znajomy głos. Unoszę wzrok i dostrzegam Justynę. – Och, jak dobrze, że jesteś.

– Co z resztą? Gdzie dziewczyny?

– Boże, nie wiem... Poszłam do łazienki, kiedy to się zaczęło... Wszędzie jest dym... Naprawdę próbowałam odnaleźć Dagę i Gośkę, ale... – Justyna zalewa się łzami.

– No już... – Przytulam ją. – Chodźmy stąd.

– Nic im nie jest... Prawda, Sara? – pyta, gdy znajdujemy się już poza terenem szkoły. Pierwsze radiowozy i ambulanse przyjeżdżają na miejsce. – Powiedz, że mam rację…

– Przeżyły, zapewniam cię. Zaraz do nas dołączą – mówię. Bardzo chcę w to wierzyć. Mijają jednak kolejne minuty, a ich nie ma.

Marta, Wiki, Daga i Gośka... Serce bije mi jak oszalałe, a przez głowę przelatują najmroczniejsze myśli. Nie jestem przesadnie religijna, w tej chwili proszę jednak Boga, by je ocalił. Nie zasługują na tak okropną śmierć.

Muszą przeżyć.

Zmierzamy w kierunku przystanku tramwajowego, przy którym stoi rząd aut. Zamach na szkołę wstrzymał ruch. Ludzie wychodzą z pojazdów i wpatrują się w coraz większą chmurę dymu nad budynkiem liceum. Nagle wymija nas duża grupa przerażonych uczniów. Jeden z nich potrąca mnie z taką siłą, że tracę równowagę i upadam na chodnik, pociągając za sobą Justynę.

– SARA! – Słyszę za plecami czyjś krzyk. Gdy obracam się przez ramię, spostrzegam biegnącą w naszą stronę Wiki. – JUSTYNA! ŻYJECIE! – Przyjaciółka upada przede mną na kolana i mocno się we mnie wtula. Justyna dołącza do nas i trwa z nami przez dłuższą chwilę w zbiorowym uścisku.

– Wiki… Tak się bałam! – Wybucham płaczem.

– Co z resztą? Gdzie Marta i Gośka?

– Są bezpieczne… Co tam się stało?

– Nie wiemy – odpowiadam zapłakana, a następnie z pomocą przyjaciółek wstaję i otrzepuję ze spodni błoto. – Ktoś zaatakował szkołę i wysadził salę gimnastyczną. Myślałyśmy, że wy…

– Jesteśmy całe. Nie było nas w środku, gdy to się wydarzyło. Dziewczyny chowają się w pralni po drugiej stronie placu.

– Nie rozumiem… Przecież byłyście na sali gimnastycznej, kiedy szłam do łazienki… – mówi zdziwiona Justyna.

– Stop. Po kolei… – przerywam im. – Byłyście wszystkie na sali, tak?

– Z początku byłam z Martą i Justyną – wyjaśnia Wiki. – Chwilę po tym, jak Justyna poszła do łazienki, dołączyła do nas Gośka. Denerwowała się z powodu Dagi.

– Co z nią? – dopytuję, walcząc z silnymi drgawkami.

– To długa historia. Później wam wyjaśnię. Najważniejsze, że wszystkie jesteśmy bezpieczne.

– Boże… Jak pomyślę, że gdybym nie spotkała w łazience Kaśki Staniec i wróciła od razu na apel… – Justyna zakrywa twarz dłońmi. – Nawet nie wiem, czy żyje. Zniknęła mi z oczu, gdy tylko wybuchła panika.

– Już dobrze. – Wiki obejmuje Justynę i gładzi ją po plecach. – Chodźmy. Musimy jakoś okrążyć ten teren i dostać się do pralni. Sara, zadzwoń do Marty i powiedz, że jesteśmy razem. Pewnie się niepokoi.

– Okej.

Przechodzimy na drugą stronę ulicy i wpatrujemy się z bezpiecznej odległości w gąszcz zgromadzonych na placu karetek i radiowozów. Słyszymy strzały i krzyki uczniów, z których część rozbiega się we wszystkie strony, a część chowa za pojazdami. Mam nadzieję, że wszystkim udało się wydostać z budynku. Nie umiem sobie nawet wyobrazić, że mogłabym już więcej nie zobaczyć niektórych kolegów i koleżanek. Nie tak miał wyglądać ten dzień. Mieliśmy świętować rozpoczęcie przerwy świątecznej przy pysznym jedzeniu i schowanym pod ławką piwie. Wszyscy byli szczęśliwi i zrelaksowani. To takie niesprawiedliwe… Ten świat jest okrutny.

Liceum Freuda już nigdy nie będzie takie jak dawniej.

 

 

 

 

 

 

CZĘŚĆ 1

 

 

DWA MIESIĄCE PÓŹNIEJ

 

 

 

MARTA

 

TERAZ

 

Karolina zatrzymuje auto nieopodal szkoły i żegna się ze mną pocałunkiem w policzek.

– Miłego dnia. Przyjechać po ciebie o trzeciej?

– Ty też nauczyłaś się na pamięć mojego planu lekcji? – Przewracam oczami.

– Nie miałam wyjścia… – Moja siostra wzdycha. – Mama mnie zmusiła. Sorry…

– Super. Po prostu super.

Od zamachu w szkole, w wyniku którego zginęło wielu uczniów i pracowników, rodzice nie spuszczają ze mnie wzroku. Mało brakowało, a wymusiliby na mnie wypisanie się z Freuda. Rozumiem ich strach, bo sama chyba już nigdy nie przestanę się bać. Ta tragedia poruszyła cały kraj i zmusiła Polaków do przemyślenia kwestii bezpieczeństwa w szkołach i innych publicznych placówkach. Czuję jednak, że wszyscy musimy żyć dalej. Tylko w ten sposób pokażemy złym ludziom, że nie damy się im zastraszyć. Kocham Freuda i chcę się tu uczyć. Ta tragedia mogła się zdarzyć wszędzie i nie zamierzam obwiniać o to szkoły. Poza tym wbrew pozorom przebywanie w niej sprawia mi mniejszy ból, niż gdybym miała przejść na nauczanie indywidualne. Teraz bardziej niż kiedykolwiek potrzebuję kontaktu z rówieś­nikami.

– Marta… Tylko obiecaj, że nie wsypiesz mnie przed rodzicami… – mówi niepewnie Karolina. – Podsłuchałam wczoraj ich rozmowę. Jestem prawie pewna, że jakiś czas temu zainstalowali w twoim smartfonie apkę śledzącą.

– Co? – Unoszę brwi. – Niby kiedy mieliby to zrobić? Przecież praktycznie się z nim nie rozstaję.

– Nie wiem. Może wykradli ci go w nocy, gdy spałaś? Na wszelki wypadek lepiej sprawdź ustawienia.

– Dzięki za info. Jeszcze dziś pójdę do Sławka.

– Kogo?

– Szkolnego informatyka – wyjaśniam.

– W porządku. Aha, Marta… – mówi siostra, zanim opuszczę auto. – Pamiętaj, że jestem po twojej stronie. Nie podoba mi się zachowanie mamy. Ilekroć próbuję z nią o tym rozmawiać, odnoszę wrażenie, że zbudowała wokół siebie mur. Nic do niej nie dociera. Wszędzie tylko widzi zagrożenie i najchętniej nie wypuszczałaby nas z domu.

– Jak tak dalej pójdzie, może faktycznie powinnyśmy się przenieść do któregoś z mieszkań rodziców… – sugeruję.

– Może… Pogadamy o tym wieczorem. Zmykaj, zanim mama zacznie się niepokoić tym, że zbyt długo nie wchodzisz do szkoły. Naprawdę bym się nie zdziwiła, gdyby śledziła teraz twoją lokalizację.

– Miejmy nadzieję, że aż tak jej nie odbiło.

Chwilę później stoję przed Freudem i przyglądam się odnowionemu budynkowi. Tuż po zamachu wydawało się, że postawienie szkoły na nogi w tak krótkim czasie jest niemożliwe. Jak widać, przy dobrej woli ludzi i ciężkiej pracy można zdziałać cuda. Dzięki sprawnym działaniom śledczych, a także wsparciu władz miasta, prywatnych przedsiębiorców i życzliwych internautów, którzy w błyskawicznym tempie zebrali kilka milionów złotych, Freud dostał drugie życie. Wynajęto liczną ekipę, która odmalowała budynek na przyjemny, kremowy kolor. Odnowiono też salę gimnastyczną, choć wciąż nie wymieniono uszkodzonych ławek na trybunach. Mimo to z każdym dniem w liceum Freuda coraz mniej widać ślady przedświątecznej tragedii. Nie znaczy to jednak, że tutejsza społeczność kiedykolwiek o niej zapomni. Echo śmierci tak wielu uczniów, dyrektora Kowala i lubianych nauczycieli już zawsze będzie pobrzmiewało nam w głowie. Nie ma dnia, bym nie myślała o ludziach, którzy zostali mi w tak brutalny sposób odebrani. Straciłam prawie połowę klasy. W ostatnich tygodniach uczestniczyłam w wielu pogrzebach i przyglądałam się rozdzierającym serce scenom. Widziałam rodziców rozpaczających nad przykrytymi morzem kwiatów grobami dzieci. Tuliłam się do koleżanek, nie mając już siły płakać, i wysłuchiwałam księży, którzy łamiącym się głosem przekonywali żałobników, że ich bliscy nie cierpią i znaleźli się w przepełnionym miłością i szczęściem miejscu. Sama nie wiem, czy wierzyli w to, co mówili, ale rozumiałam ich intencje.

Podchodzę do głównych drzwi i spoglądam na przymocowaną tydzień temu do ściany marmurową tablicę, na której wyryto wielkimi literami napis „KU PAMIĘCI OFIAR ZAMACHU Z 18.12.2020 ROKU”. Poniżej wymieniono alfabetycznie wszystkich uczniów i pracowników. Pod tablicą stoją zaś trzy otoczone kilkudziesięcioma zniczami donice. Ze względu na porę roku włożono w nie sztuczne kwiaty. Wiosną mają w nich zostać zasadzone prawdziwe.

Osobiście uważam, że prosta i skromna tablica stanowi piękny sposób uczczenia pamięci ofiar. Wiem jednak, że nie wszystkim podoba się pomysł umiejscowienia jej tuż przy wejściu do szkoły. Niektórzy rodzice sugerowali, że przypominając ich dzieciom o tej tragedii, jedynie nasila się w nich traumę. Pojawiły się propozycje, by przenieść tablicę za szkołę. Gdy dyrekcja odmówiła, kilku członków rady rodziców namawiało nowego dyrektora, by chociaż zgodził się ją nieco przesunąć. Ostatecznie tablica została w pierwotnym miejscu, z czego bardzo się cieszę. Uważam bowiem, że nie wolno zamiatać pod dywan pamięci o zmarłych. Nie zasłużyli na to.

Wchodzę do szkoły i mijam stojącego przy drzwiach ochroniarza. Następnie maszeruję korytarzem w kierunku Skrzynki Zwierzeń. Projekt, który stworzyłam z sorką Julią Wolską, stał się czymś więcej niż szkolną inicjatywą. Po zamachu wielu ocalałych szukało ukojenia w osobistych wiadomościach przesyłanych mi na Facebooku. Z czasem dołączyli do nich nastolatkowie z innych miast. Tragedia w szkole sprawiła bowiem, że o Freudzie dowiedziała się cała Polska, a prowadzona przeze mnie strona zyskała pięć tysięcy nowych obserwatorów. W efekcie codziennie dostaję na facebookową skrzynkę nawet kilkadziesiąt zwierzeń od internautów. I pomyśleć, że jeszcze niedawno chciałam zrezygnować z tego projektu…

Po otwarciu Skrzynki spostrzegam kilka nowych listów. Zapoznam się z nimi na następnej przerwie i zdecyduję, czy warto je powiesić na tablicy korkowej. W drodze do sali lekcyjnej natykam się na Wolską. Niska, drobna szatynka wita mnie szerokim uśmiechem i zatapia wzrok w trzymanych przeze mnie kartkach.

– Czyżby najnowsze zwierzenia? Jakieś ciekawe historie?

– Jeszcze nie wiem, ale dam sorce znać.

– Dobrze. I pamiętaj: jeśli natrafisz na jakiś niepokojący list, koniecznie zanieś go pani Krasnowskiej.

– Wiem. Powtarza mi to sorka średnio co drugi dzień.

– Wiem, Marto… – Wzdycha. – Pewnie przesadzam, ale sama rozumiesz, że zależy mi na tym, by w szkole nie doszło już do żadnej tragedii. A tak się składa, że Skrzynka Zwierzeń pozwala skutecznie ocenić nastroje panujące w szkole. Dokładamy wszelkich starań, by uczniowie czuli się tu komfortowo, ale niestety, upłynie jeszcze dużo czasu, zanim trauma po zamachu przeminie. Musimy robić wszystko, by pomóc zmagającym się z depresją uczniom.

– Ma sorka rację, ale proszę się nie martwić. Panuję nad wszystkim.

– Nie mam co do tego wątpliwości.

Cieszę się z powrotu sorki Wolskiej i tego, że znów jest moją wychowawczynią. Do dziś nie wiem, dlaczego tak nagle zniknęła. Myślę, że miała problemy małżeńskie i nie mogła wytrzymać w jednym miejscu pracy z mężem. Psycholog Aleksander Wolski zrezygnował z pracy po zamachu. Czy to dlatego sorka postanowiła wrócić do Freuda? A może tak czy siak zamierzała to zrobić? Tego zapewne już się nie dowiem. Najważniejsze, że znów z nami jest.

Ostatnio coraz częściej łapię się na tym, że w trakcie lekcji przeglądam instagramowy profil Dagi. Cały czas liczę na to, że opublikuje nowe zdjęcie i uspokoi nas, że wszystko z nią w porządku. Nie mogę uwierzyć, że nie ma jej już dwa miesiące. Obawy Gośki się potwierdziły: Daga zaplanowała ucieczkę i rozpłynęła się w powietrzu. Wyłączyła telefon i przestała się logować na swoje profile w social mediach. Policja przesłuchała jej krewnych i pół szkoły. Dzięki zeznaniom moim i dziewczyn śledczym udało się dotrzeć do nagrań z monitoringu na budynku przy zatoczce. Numery rejestracyjne czarnego volkswagena okazały się jednak fałszywe. To początkowo zrodziło obawy, że Daga mogła zostać porwana. Z nagrań wyraźnie wynikało jednak, że dobrowolnie wsiadła do auta. Śledztwo stanęło w miejscu.

To przykre, że prawie nikt nie przejął się jej zniknięciem. Przez pierwsze tygodnie po zamachu media przede wszystkim prześcigały się w coraz to bardziej szokujących faktach na temat jednego z zamachowców – Błażeja Dragiela. Dużo uwagi poświęcano też jego przyjaciółce Kai Almond. Z początku ochrzczona przydomkiem „Cudowna Dziewczyna”, szybko znalazła się na celowniku i w pewnym momencie została wręcz oskarżona o udział w spisku. Wszystko się zmieniło, gdy Kaja bohatersko zapobiegła drugiemu atakowi na szkołę, zabijając zamachowca jego własną bronią. Dostała za to od dyrektora medal za zasługi dla szkoły.

Nie wiem, co się teraz dzieje z Dagą ani gdzie przebywa, ale chcę wierzyć, że jest szczęśliwa. Mam też nadzieję, że odezwie się do swoich rodziców. Państwo Polczewscy wystarczająco się już wycierpieli. Jestem pewna, że oddaliby wiele za choć jeden telefon od córki. Widzę także, jak zniknięcie Dagi wpłynęło na Gośkę i Justynę. Dziewczyny były przecież praktycznie nierozłączne. Wprawdzie razem z Wiki, Sarą, Niną i Kubą staramy się je wspierać, jak tylko możemy, ale to nie wystarcza. Utrata przyjaciela otwiera w sercu każdego człowieka ranę, która już nigdy się nie zagoi.

„Daga, wróć. Proszę. Wszyscy za tobą tęsknimy” – piszę do niej na Messengerze. Przypuszczam jednak, że podobnie jak kilkudziesięciu poprzednich, tej wiadomości również nie odczyta. Teraz nie, ale może kiedyś… Nie poddam się. Będę do niej pisała do skutku.

Nadzieja bowiem umiera ostatnia.

 

 

 

KARINA

 

TERAZ

 

– Co u ciebie słychać, kochanie? – pyta tata, którego odwiedzam w areszcie. Odkąd do niego trafił, przybyło mu siwych włosów, a zmarszczki wokół oczu się pogłębiły. Wydaje mi się też, że pogorszyła mu się cera. Może to od wody?

– Nic się nie zmieniło od zeszłego tygodnia. No, może poza dwóją z chemii, ale obiecuję, że ją poprawię.

– Najważniejsze, byś miała dobre oceny z matematyki i angielskiego. Tylko te przedmioty się liczą.

– Zależy, co kto chce zdawać na maturze – zauważam.

– Nie, córciu. Bez matmy i angola nie masz czego szukać w dorosłym życiu – upiera się tata.

– Skoro tak mówisz…

Przez następne minuty próbuję się dowiedzieć od taty czegoś na temat rzeczywistości za kratkami. Praktycznie nigdy nie wdaje się w szczegóły, czym tylko mnie niepokoi. Wychodzę bowiem z założenia, że gdyby wszystko było w porządku, to nie miałby takich oporów przed mówieniem. A co, jeśli jest ofiarą przemocy? Czy to dlatego za każdym razem ma na sobie dresy i sweter? Boję się go poprosić, by odsłonił brzuch. Nie jestem gotowa na widok licznych siniaków.

– Lepiej powiedz, jak ci się układa z tym chłopakiem… Jak mu tam, Kuba? Całowaliście się już?

– Słucham?! – obruszam się, zaczesując za ucho kosmyk włosów. Wciąż noszę perukę, ale fryzjerka mówi, że jeszcze kilka miesięcy i będę mogła się pokazać publicznie we własnych włosach. – Nie możesz pytać o takie rzeczy!

– Jestem twoim tatą i chcę wiedzieć, z kim spotyka się moja córka. Tym bardziej że nie będzie mnie przy niej, by w razie czego ją ochronić.

– Przesadzasz… Po pierwsze: nic mi nie grozi. Kuba dobrze mnie traktuje i ufam mu w stu procentach. A po drugie: nie zakładaj z góry najczarniejszego scenariusza. Masz przecież dobrych prawników.

– Nawet oni mi nie pomogą. Przypominam ci, że przeze mnie zginął jeden z chłopców.

– Nie zabiłeś go – zaznaczam.

– A właśnie, że tak. To ja uknułem ten chory plan i urządziłem na nich polowanie w lesie. – Opiera łokcie o stół i łapie się za głowę. – Chryste… Co we mnie wstąpiło?

Kilka miesięcy temu kapitan szkolnej drużyny siatkarskiej Hubert Kucner udał się wraz z kolegami na obóz w Bieszczady. Wyjazd został ukartowany przez tatę, który podejrzewał Huberta o zamordowanie rok wcześniej mojego starszego brata Floriana. Stojąc oko w oko ze śmiercią, Hubert do wszystkiego się przyznał. Cudem uszedł z życiem, a po wszystkim był w tak złym stanie psychicznym, że do dziś przebywa na leczeniu w ośrodku psychiatrycznym dla młodzieży. Tata zaś oczekuje na proces. Jemu i jego wspólnikom grozi wieloletnia odsiadka.

– Wszystko będzie dobrze… Zobaczysz, że wkrótce wrócisz do domu.

– Nie składaj mi obietnic, których nie możesz dotrzymać – odpowiada ze smutkiem w głosie tata.

– Mówisz jak moja najlepsza przyjaciółka Angel – zauważam.

– Bo taka jest prawda. Muszę ponieść konsekwencję swoich czynów. Ale wiesz, córciu… Jakkolwiek to zabrzmi, cieszę się, że w końcu poznałem prawdę na temat śmierci twojego brata. – Do oczu napływają mu łzy. – Przynajmniej wreszcie mogę zamknąć ten temat i skupić się na pielęgnowaniu pamięci o Florianie. Nie chcę się dłużej zadręczać tym, że Hubert pozwolił mu wtedy utonąć… – Wzdycha. – Nie mogę dłużej pozwalać, by kierowała mną nienawiść. Do niczego dobrego mnie ona nie zaprowadziła. Poza tym Hubert i tak poniósł już wystarczającą karę.

– Cieszę się, że to mówisz, tato. Naprawdę…

Zanim strażnik poinformuje mnie, że widzenie dobiegło końca, zdążę opowiedzieć tacie co nieco o Kubie. Nie przypuszczałam, że nasza znajomość przerodzi się w coś więcej niż przyjaźń. To jednak Kuba stanowił dla mnie największe wsparcie w trudnych chwilach. Cierp­liwie wysłuchiwał tych samych wywodów i przytulał mnie mocno, gdy łzy same płynęły mi z oczu. Zanim się obejrzałam, stał się jedną z najważniejszych osób w moim życiu. To o nim myślę po przebudzeniu i tuż przed snem. Z nim spędzam każdą przerwę w szkole i weekendy.

– Chyba się zakochałam – wyznaję nieśmiało, a na twarzy taty pojawia się szeroki uśmiech.

– To wspaniale, kochanie. – Ściska mi dłonie. – Nawet nie wiesz, jak się cieszę.

– Naprawdę? – pytam, unikając jego spojrzenia. Wciąż pamiętam zachowanie taty krótko po tym, jak ujawniłam się przed nim jako osoba transpłciowa. Jeszcze nigdy nie doświadczyłam tak silnego poczucia odrzucenia. I choć z czasem tata zmienił swoje nastawienie i zapewnił, że w pełni akceptuje mnie taką, jaka jestem, to nadal nie czuję się w pełni komfortowo, gdy opowiadam mu o kobiecych sprawach. To dlatego przyjechałam do aresztu bez makijażu, ubrana w chłopięce dżinsy i koszulę. Doceniam starania taty i wierzę w jego bezwarunkową miłość do mnie, ale odnoszę wrażenie, że wciąż nie do końca oswoił się z moją przemianą. I nie mam do niego o to pretensji. Wszystko w swoim czasie. Zresztą ma teraz na głowie ważniejsze zmartwienia.

– Wiesz, że zrobiłbym dla ciebie wszystko – mówi stanowczo. – Dla ciebie i twojej mamy. Tylko wy trzymacie mnie przy życiu. Moje dwie cudowne kobiety…

Po opuszczeniu pokoju przesłuchań zalewam się łzami i wpadam w ramiona czekającej na mnie na korytarzu Angel.

– Wypłacz się… Najważniejsze to dać upust negatywnym emocjom. Dopiero wtedy nabieramy nowego spojrzenia na pewne sprawy.

– Martwię się o tatę – mówię chwilę później. – Coraz gorzej wygląda i chyba nie mówi mi wszystkiego. Boję się o niego. Nie wiem, co robić.

– Bądź przy nim i nadal go wspieraj. Jestem pewna, że bardzo to docenia. A teraz chodź ze mną. Wracamy do domu.

Angel prowadzi mnie do zaparkowanego przed aresztem samochodu. Następnie jedziemy na Żoliborz, gdzie od pewnego czasu razem mieszkamy. Przyjaciółka długo mnie na to namawiała. Przekonywała, że nadszedł czas, bym opuściła rodzinny dom i wkroczyła w dorosłe życie jako pewna siebie kobieta. Gdyby to zależało tylko ode mnie, zgodziłabym się bez wahania. Nie chciałam jednak nadużywać jej życzliwości. Martwiłam się też o mamę. Choć robi wszystko, by nie dać tego po sobie poznać, to wiem, że bardzo przeżywa aresztowanie taty. Czułam, że nie powinnam jej zostawiać. Ku mojemu zaskoczeniu mama wsparła jednak pomysł Angel.

– Nie musisz się dla mnie poświęcać. Powinnaś wreszcie zacząć myśleć o sobie. Poza tym nie wyprowadzasz się przecież na koniec świata. Będziemy się często widywać.

Gdy nazajutrz powiadomiłam Angel, że będzie miała współlokatorkę, przyjaciółka zabrała mnie do swojego nowego mieszkania na Żoliborzu, które wynajęła kilka dni wcześniej.

– Chcesz powiedzieć, że nawet nie czekałaś na moją decyzję? – spytałam zaskoczona.

– Decyzja mogła być tylko jedna – oznajmiła z nieskrywaną satysfakcją. – A tak na serio, to rozmawiałam wcześniej z twoją mamą. Kazała mi obiecać, że będę cię traktować jak młodszą siostrę i chronić przed złem tego świata.

– Spiskowałaś z moją mamą? Wspaniale! Pewnie jeszcze zaproponowała dorzucanie się do czynszu? – Milczenie Angel jest wymowne. – Aha, świetnie.

– Nie dramatyzuj… Najważniejsze, że wreszcie zamieszkamy razem. Zobaczysz, będzie zajebiście! Zrobię z ciebie niezwykłą, pewną siebie kobietę. Pewnego dnia mi za to podziękujesz.

Już na klatce schodowej czuję przyjemny zapach ciep­łego posiłku. Niedługo potem okazuje się, że dobiega on z naszego mieszkania. Gdy wchodzę do środka, spostrzegam stojącego w przedpokoju Kubę. Ubrany jest w elegancką koszulę, którą zasłania przewieszony przez szyję biały fartuch. Dostrzegam na nim kilka czerwonych plam. Tak myślałam, że to zapach sosu pomidorowego.

– Jak minęło spotkanie? – pyta, uśmiechając się od ucha do ucha.

– Ekhm. – Angel chrząka, dając mu chyba znać, że to nie najlepszy temat do rozmowy. – To co dla nas przygotowałeś?

Kuba marszczy brwi.

– Dla nas? Coś ci się przypadkiem nie pomyliło?

– Tylko żartuję. Już się zmywam. Umówiłam się z Kornelą w KFC.

– Znowu? – odzywam się. – Przecież byłyście tam w sobotę… Myślałam, że jesteś na diecie.

– Nie słyszałaś o czymś takim jak cheat day? Powinno się go obchodzić raz w tygodniu.

– Mam wrażenie, że ty obchodzisz go co drugi dzień – żartuję, po czym zdejmuję buty i kurtkę.

– Bardzo zabawne… Pilnuj swoich krągłości, kochana. I pamiętaj: my, kobiety, nigdy nie kopiemy pod sobą dołków. – Mierzy we mnie palcem. – Obowiązuje nas damska solidarność.

– To właśnie ona nakazuje mi się troszczyć o twoje zdrowie – zauważam, po czym mrugam do niej.

Angel mruży oczy.

– Nie przeginaj, kochana. A teraz spadam. Miłej randki. – Angel wychodzi na korytarz. Zanim zamknie za sobą drzwi, posyła mi całusa i zwraca się do Kuby: – Nie zapomnij o fartuchu.

– Randki? Słyszałeś, co ona powiedziała? – Spoglądam pytająco na Kubę, który w pośpiechu zdejmuje fartuch i chowa za plecy dłoń, w której go trzyma.

– A co, nie chcesz? – Natychmiast ulatuje z niego cała pewność siebie. Zawsze, gdy się peszy, garbi się i spuszcza wzrok na podłogę

– Tego nie powiedziałam. Po prostu nie lubię niespodzianek… – Przechodzę do przyciemnionego dużego pokoju, w którym czeka na mnie zastawiony dla dwóch osób stół. Moją uwagę zwraca płonąca świeczka. Kuba zadbał o romantyczny nastrój.

– Naprawdę nie lubisz niespodzianek? – Idzie za mną. – Pierwsze słyszę…

– No dobra: nie lubię takich niespodzianek. Spójrz na mnie: ze względu na tatę włożyłam krótszą perukę i chłopięce ubrania, a na dodatek się nie umalowałam. Nie chciałam, byś mnie taką zobaczył…

– Dlaczego? Uważam, że wyglądasz pięknie…

– Właśnie dlatego. Mówisz tak, bo widzisz we mnie chłopaka.

– Wcale nie. – Kuba zbliża się do mnie, wiesza fartuch na oparciu krzesła i chwyta mnie za dłoń. – Kiedy na ciebie patrzę, widzę piękną kobietę.

Przez pięć sekund milczymy, spoglądając sobie w oczy. Kuba nie puszcza mojej ręki.

– Czego ty właściwie ode mnie oczekujesz? – pytam go. – Przecież jesteś gejem…

– No i co z tego? – Kuba kręci lekko głową.

– To, że przez ostatnie tygodnie pozwalałeś, bym coraz bardziej się angażowała w naszą znajomość. – Przełykam ślinę i biorę głęboki wdech. A potem wypowiadam słowa, do których przymierzałam się od jakiegoś czasu: – Nie jesteś już dla mnie tylko przyjacielem. Ja chyba… – urywam, a wtedy on wolną rękę głaszcze mnie po policzku.

– Ja też, Karina… Ja też to czuję i bardzo mi się to podoba.

– Nie rozumiem… Ale jak? Dlaczego? Przecież nie jestem w twoim typie. Oboje wiemy, że kręcą cię męscy, brodaci faceci. Nie ktoś taki jak ja.

– Tak, wiem, ale… – Kuba robi dwa kroki do tyłu i rozkłada ręce. – Nie umiem tego wytłumaczyć. Odkąd cię poznałem, w moim życiu wreszcie wszystko się układa. – Znów się do mnie zbliża i chwyta mnie za biodra. – Sprawiłaś, że na nowo poczułem się szczęśliwy. Chcę, by to trwało. Wierzę, że jesteśmy sobie pisani.

– Pewnych rzeczy nie przeskoczysz, Kuba – szepczę, patrząc mu głęboko w oczy.

– Dlaczego z góry zakładasz najgorsze? Wygląd i pociąg fizyczny to nie wszystko. Prawdziwa miłość jest wtedy, gdy doceniamy kogoś za jego wnętrze.

– Powiedziałeś „miłość”? – Drży mi głos. – Kuba…

– Cii… – Przyciąga mnie do siebie i całuje. Stękam, gdy wsuwa mi w usta język, masuje po pośladkach i napiera na mnie swoim ciałem. A kiedy chwilę później wyczuwam w jego kroczu zgrubienie, uświadamiam sobie, że naprawdę mu się podobam. – Chodźmy do twojego pokoju. Kolacja może poczekać – mówi, nierówno oddychając.

– Jesteś pewny? – pytam, nie mogąc uwierzyć, że to się dzieje naprawdę.

– Albo się zgodzisz, albo cię tam zaniosę. – Składa mi na ustach szybki pocałunek, po czym dodaje: – Kocham cię, Karina. Właśnie to chciałem ci dziś powiedzieć.

 

 

Ciąg dalszy w wersji pełnej

 

Copyright © by Marcel Moss, 2022

Copyright © by Wydawnictwo FILIA, 2022

 

Wszelkie prawa zastrzeżone

 

Żaden z fragmentów tej książki nie może być publikowany w jakiejkolwiek formie bez wcześniejszej pisemnej zgody Wydawcy. Dotyczy to także fotokopii i mikrofilmów oraz rozpowszechniania za pośrednictwem nośników elektronicznych.

 

Wydanie I, Poznań 2022

 

Projekt okładki: © Mariusz Banachowicz

Zdjęcie na okładce: © Derek Adams / Arcangel

 

Redakcja: Lena Marciniak-Cąkała/Słowne Babki

Korekta: Karol Godlewski/Słowne Babki

Skład i łamanie: TYPO Marek Ugorowski

 

Konwersja publikacji do wersji elektronicznej:

„DARKHART”

Dariusz Nowacki

[email protected]

 

 

eISBN: 978-83-8280-210-8

 

 

 

Wydawnictwo Filia

ul. Kleeberga 2

61-615 Poznań

wydawnictwofilia.pl

[email protected]

 

Seria: FILIA Mroczna Strona

mrocznastrona.pl

 

 

Wszelkie podobieństwo do prawdziwych postaci i zdarzeń jest przypadkowe